• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Słowa malowane życiem.

Mój blog będzie dotyczył życia. Znajdują się tu słowa życiowe, o życiu i za życiem.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
31 01 02 03 04 05 06
07 08 09 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 01 02 03 04

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2025
  • Luty 2025
  • Październik 2024
  • Lipiec 2024
  • Czerwiec 2024
  • Luty 2024
  • Wrzesień 2023
  • Czerwiec 2023
  • Luty 2023
  • Listopad 2022
  • Wrzesień 2022
  • Sierpień 2022
  • Maj 2022
  • Luty 2022
  • Styczeń 2022
  • Wrzesień 2021
  • Sierpień 2021
  • Kwiecień 2021
  • Styczeń 2021
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Listopad 2019
  • Wrzesień 2019
  • Sierpień 2019
  • Maj 2019

Najnowsze wpisy, strona 2


< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >

Wiersze z przesłaniem

 "Czekamy"

czekamy na znane i pożadane

na szczęście niesione  słońcem

na list z wyznaniem i majątkiem

na czas pokoju i wspólne mysli

 

Czekamy usilnie na  lepsze jutro

na czas letni, gorący i wierny

na przyjaciół oddanych i czułych

na mysli dobre, słowa otuchy

 

czekamy na drugiego człowieka

który przyędzie z sercem na dłoni

na wspólne przebywanie i miłość

czemu ono się nam się nie spełnia?

 

 

"Miłujemy"

Nieodwzajemniona, bolesna ta trwoga

co odrywa serce z zapomnienia

tkwi niczym, drzazgu, placzem odziana

zaplatana, cierpka i bez pocalunku

jednak brniemy w miłosci co nie ma dna

 

Nie pokonasz doznań, które nieproszone

wdzieraja, zasiewają sercu tajemny żar

gdybys zechciał je pokonać, padniesz

nim wyznasz, że kochania jestes wart.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

"Wkrótce się spotkamy'

 

Juz wkrótce się spotkamy

pod adresem mi nieznanym

Ty mnie usmiechem zawitasz

o nic mnie nie zapytasz

bo znasz za dobrze moją dolę

Oglądasz mnie ze swej strefy 

udziasz niezbędnej odpowiedzi

wytarczy,że mnie odwiedzisz

Zapros mnie do pałacu szczescia

najwiekszej boskiej goscinnosci 

Nie zapłaczą krewni po mnie wcale

zatańczą gospodarze pląsy pochwały

bo pogrzeb najbardziej oznacza wesele

a slub z mężem może być pogrzebem

Rozstanie jest spotkaniem i byciem 

tak smierć oznacza prawdziwe życiem

 

"O Matko nasza"

Twe ziemskie bólem poczęte istnienie, Ofiarą zostało.

na Ołtarzu Miłości odprawiane, Słowa Ciałem się Stalo

Nie wybrana lecz naznaczona Ty Duszo Chrystusowa.

Twe obolałe ciało zdobi niewidzialna korona cierniowa.

 

Tyś drogą Ukrzyżowanego ofiarnie najwierniej podążała.

Tyś doczesne uciechy, zbytki cielesne do grobu schowała.

Tyś nie zaznała wcale ni grama dobra rozdanego na ziemi.

Nie chciałaś Ty swego domu,wybrałaś koczowanie w sieni

 

Tyś zabiegała jeno o mistyczne doznania i duchowe sprawy.

Duszą szepczesz melodię modlitwy dla Większej Chwały.

Każdym porem swej ogorzałej skóry tęsknotę manifestujesz.

Za cudami Odległymi, Czemu tym światem się nie zajmujesz?

 

Czemu sobie uczty ludzkiej i radości potrzebnej nie folgujesz?

Czemu sobie i dla siebie nagród zaszczytnych nie przyjmujesz?

Gdyby tylko Bóg Łaskawy cofnął czas do siedemdziesiątych lat?

Pozwolił Tobie skosztować Zakonnych Królestw i Hojnych Łask.

 

Gdyby przyjął Cię w Konsekrowane Wybraństwo Twe spragnione.

Twe nagie ciało w Najwyższe Bogactwa zostałoby Ubóstwione.

 

Niezłomni"

 

Witajcie żołnierze już nie wyklęci a niezłomni.

Na wieki cześć Wam będą oddawać potomni.

Kaci Wasze bohaterstwo na łączce porzucali.

To oprawcy na potępienie Wieczne się skazali.

 

A Wasz heroizm poddany profanacji lud scalił.

Poświęcenie "Inki"naśladować będą ci co zostali.

Imion męczeństwa nie zdołali Wam pogrzebać.

O Waszą niezłomność hymn Zwycięstwa opiewa

 

Nieulękli, wielcy w stawianiu oporu złym Sowietom.

Dziś pamięć o Was przywraca wiarę w Świętość.

Jak Chrystus Pan na śmierć zostaliście skazani.

Byśmy zmartwychwstaniem Waszym byli zbawieni

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

"Nie bój się Jam zwyciężył smierć"

 

Nie bój się, nie jestes sam.

Opuścili cię, odeszli ci ludzie

Zostawili cie w pustce i trudzie

borykasz się nędzą i bólem

 

Nie bój się Jam zwyciężył śmierć

 

Nie rozpaczaj znów  z bezsilności

posiadasz w sercu zdroje miłości

otacza się tłum ludzi, obojętności

nie masz wsród ludu krzty litości

 

Nie bój się Jam zwyciężył śmierć

 

Odmawiasz pokorne modlitwy

czekasz na koniec wojny, bitwy

Nie trac nadziei, bo jestem

blizej ciebie niz ty sam siebie

 

Nie bój się Jam zwyciężył śmierć.

 

 

 

 "Wojna"

Trwa w duszy, umysłach

serce zatruwa nienawisc

zakorzeniona, wyrasta jak chwast

wróg hoduje pogarde i gniew

Ty mu rękę podajesz na zgode

a on szydzi z twej słabosci

Pragniesz pokoju, swiętego spokoju

on nie ma litosci, wspołczucia

wróg stale strzela i ból zadaje

nie znajduje zapomnienia

słanaisz się w rozpaczy.

pytasz"dlaczego i za co"?

nie znasz odpowiedzi ani zgody

Słyszysz bomby i huk zgrozy.

przestań, spocznij!krzyczysz.

Poki zycie trwa tak byc musi

Wróg kiedys zakrztusi się złem

i pochowa się w zapomnieniu

Honor twój przeżyje wroga

 

 

"Ludzie sobie zbędni"

Wszystko co ludzkie jest mi obce,

Nie znajduję zrozumienia dla podłości,

dla niegodziwości, braku miłości,

Kim sa dziś ludzie?

Twory bez duszy i serca?

a może sztuczne wytwory z maszyny?

Gdzie uczucia i dobre maniery?

Ludzie opamiętajcie się wreszcie!

Chcecie dla siebie świata bez miłosci?

Nikt nikogo nie kocha, nie miłuje,

Co najwyzej próbuje i tylko używa.,

Nikt nikomu nie wspólczuje,

Co najwyżej wyśmiewa obłudnie.

Nikt nie pomaga i nie wspiera.

Domaga się raty i żąda zapłaty.

Nie masz bezinteresowności.

Jest tylko stały przymus  dopłaty.

Nastał świat ludzi wyzuty z  miłości.

pozbawiony na wieki przyszłości.

 

 

 

 

 

 

 

 

"Testament"

Dopóty serce we mnie bije, ratuj mnie

dopóty mam siłę przeć do przodu, wspieraj

Niech zycie nie stanie się bezkresnym wyrokiem

Niech niesie chociaż maleńką iskrę otuchy

 

Gdzie sa ci ludzie, o których się stale potykam?

Gdzie przyjaciele, o których czytam gdzies tam?

Gdzie bliscy, których obchodziłaby twoja niedola?

Rodzina co do zdjęć pozuje, nie trzyma juz z tobą.

 

Nie masz ty nikogo, choc tłum coraz gęstszy napiera.

Inni cieszą sie z twojego cierpienia, udręki i meki

Czują ulgę, ze nie są tak poturbowani jak jesteś ty

Cieszy ich twoje przegranie, pyszni ich własna pycha

 

Chciałbys byc wdziecznym ale nie ma komu dziekować

Sobie nie wypada gratulować, wykluczenia i odarcia

Dumę miej, radość, że potrafisz aż tyle udżwignąć

Walczysz w pojedynkę siłami całej własnej watahy.

21 listopada 2022   Dodaj komentarz
wiersze z  

wykluczone

Ksiązkę dedykuje tym, którzy stale poszukują swojego miejsca na tym świecie.

 

Rozdział I

Zapadał wieczór, cztery zaprzyjażnione kobiety siedzące przy okragłym stole w przytulnej, ich ulubionej  restauracji, nie potrafiły zakończyc spotkania.

-Wy nic, nie rozumiecie co to znaczy być mężatką, jakie to trudne, samotne i bolesne-odparła Agata, nauczycielka języka polskiego w miejscowej szkole podstawowej.

-O co ci chodzi?Ty zawsze narzekasz i płaczesz a wcale nie masz tak żle jak inni-odrzekła zakonnica Grazyna, zajęta pałaszowaniem ciastka.

-A ty najwięcej wiesz jak to jest miec mężą, ile to trudu i pracy trzeba włozyć aby to wszystko wytrzymac, mam dość. Wszystko jest na mojej głowie i jeszcze dwójka dzieci, które stale mi przysparzają coraz to nowych zmartwień. Nie chcę mi sie wracać do domu-krzyknęła gorzko nauczycielka, wstając nerwowo i udajac się o ubikacji.

-Dajcie spokój kobiety, wypijmy jeszcze po kielichu i będzie nam lużniej-zaśmiała się Dorota, która najmniej z nich wszystkich żywiła skłonnność do narzekania.

-Tobie to dobrze jestes panienka, mamusia ci wszystko ogarnia, gotuje, jestes jak beztroskie dziecko-zasmiała się Irena, najstarsza z towarzystwa.

-Irena, ty też nie powinnaś narzekac masz tylko pieska i kotka w domu, nikt ci nie dogryza, nie rozlicza z każdej złotówki-głos zakonnicy brzmiał chłodno.

-Wystarczy tego porównywania, kto ma lepiej a kto ma z nas najgorzej, tego nie wie nikt z nas-głos Doroty niósł się echem po sporej wielkości sali, która zajmowały.

Tymczasem zasmucona Agata, dosiadła się do Grażyny, bez słowa długo wpatrywała się w przytulną przestrzeń restauracji.

-Ja tu zostaję, nie wiem w co ręce włożyć i od czego zacząć,tak jestem zapracowana. Niech mój podły mąz coś zrobi nareszcie, niech się domyśli ile w domu trzeba zrobić-gderałą Agata, zasłaniajac twarz rękoma i ciężko wzdychając.

Grazyna zupełnie nie rozumiała tradycyjnego narzekania Agaty.

W pamięci miała bowiem, wspomnienia kiedy wszystkie były takie młode.

Agata była najładniejsza,najbardziej pewna siebie, cieszyła sie jednak sporym powodzeniem, czego jej wszystkie znajome zazdrościły.

Kiedy spotkała swego przyszłego męża, Mietka, kobiety były podekscytowane.

Uwielbiały plotki na jego temat, on sam budził poczatkowo pozytywne skojarzenia.

Był to przecietny, niski blondyn o smutnym i melancholijnym spojrzeniu, sam równiez wyuczył się na nauczyciela.

Mial w sobie jakiś staroświecki romantyzm, gdyz ujął Agate tym,iz obsypywał ją milosnymi wierszykami, które posyłał pocztą, lub podrzucał pod drzwi jej skromnego domu.

Na widok przyszłej zony, zawsze sie czerwienil, wstydził, grał wyjątkowego, chociaz zdawal sobie sprawę z  własnej przecietnosci, nie brakowało mu kompleksów, jednak wciąz podejmował próby uwiedzenia niepewnej siebie ale urodziwej kobiety.

Było w Agacie coś przyciagajacego, co zwracało uwagę u zwykłych mężczyzn.

Miała w sobie naturalny urok, piekna jesieni w pełni, kasztanowe wlosy, bursztynowe oczy i złote piegi zdobiące jej delikatne rysy twarzy.

Mietek w miare zdobyania serca wybranki, powoli pokazywał swe niecne, ciemne oblicze.

Miał w sobie gleboko ukrytego brutala, wybuchowego awanturnika, nieczułego gbura, wiarolomnego samca, który potajemnie poszukiwał kolejnych nieskromnych kobiet, gotowych na wszystko, na zapomnienie.

Skrywał w sobie niesmiałość i kompleksy, nieudolnymi zaczepkami, nachalnymi spojrzeniami wymierzonymi wobec przypadkowych przechodniów, zgrabnych kobiet.

Miał w sobie niezaspokojony apetyt na skryte grzechy, głupie przewinienia, które pogarszały stan jego chorego serca,

 Agata uwielbialą zwierzenia, spotkania z koleżankami były jej potrzebne jak tlen, którym musiała oddychać. 

Tkwiac  w samotności, w towarzystwie nieczulego mężą, narastal w  niej niepokój, bunt i frustracja.

Mąz nie dzielil się z nią wcale dobrym slowem.

Był bowiem z natury skryty, zagadkowy i nieobliczalny.

Potrafił zupelnie neispodziewanie wybuchnąc, wyrazic swój gniew zupelnie nieadekwatnie do sytuacji.

Synowie chociaz juz niemal dorosli, żyli wlasnym życiem, interesowali się matką jedynie wtedy kiedy potrzebowali wsparcaia finansowego, nie szukali czulości i serdeczności jak ich samotna matka.

Ich świat to były komputery, znajomi, dziewczyny, przygody, prace często dorywcze lub jakieś koleżeńskie fuchy.

Nie rozmawiałą Agata zatem często z synami, gdyż oni nie wyrażali ku temu chęci, co ją najbarzdiej bolało.

Przysiadywałą wtedy w najdalszym kacie domu, czytała stare romansidła lub pozwalała by wracały smutne, wcale nie odlegle wspomnienia.

Ojca, ktory nadużywała alkohol, który pijany znęcał się nad żona i dziećmi.

Nie zaznała spokoju ni bezpieczeństwa.

Rodzice nieszczęsliwi, biedni, stworzywszy nieudaną rodzinę cierpieli i przekazywali cierpienie swym dzieciom.

Matka Agaty zawsze schorowana niezdolana do zarobkowej pracy, cale życie spędzila na prace domowe, rolne, opiekę nad innymi, chociaz sama opieki potrzebowała najbardziej.

Jedynymi pieknymi i jasnymi wspomnieniami Agaty, byly spotkania i ucieczki do babci, mamy jej mamy.

Tej ciepłej, pracowitej i dobrej kobiety, wyczarowującej cudowne potrawy nie zapomniała nigdy.

Cudowne i dlugie rozmowy przy ciepłej herbatce, przy ognisku było jedynym, wspanialym dobrem jakie darowalo jej smutne dzieciństwo i mlodość.

Czasem powracałą do tych czulych chwil przy ognisku, gdy chłod i smutek spowijal jej duszę.

Piekne wspomnienia potrafiły ogrzewać jej serce, nawet teraz po wieu latach.

 

Obecne trudne czasy, odcinały sie bolesnym pietnem od innego, odległego bardziej basniowego dzieciństwa.

 

Agata dumała samotnie, nie toczyła rozmów prawie  wcale ze swym gburowatym mężem, ani z dziecmi, które także lekcewazyły swoja matkę.

Załowała siebie, cierpiała na dojmująca samotnosc, ile by dała by znależc się w innym ciele, pobyć przez kilka lat jako kto inny.

Jej mysli poszybowały znów w strone przyjaciólek, mimo ze tak barzdo potrzebowała ich towarzystwa, długich rozmów których nie miała, jednakże bardzo im zazdrosciła dokładnie tego czego sama nie miała, a czego były one pozbawione.

Pomyslała o innych nauczycielkach, z którymi wspolpracowała i nie potrafiła nawiaząć z żadną  żdnych przyjazni.

Nie były jej bliskie te wyniosłe słuzbistki, karierowiczki, lub typowe matki polki, zapatrzone tylko w swój swiat.

Z nimi nie potrafiła i nie chciałą nawiazywac bliższej przyjazni.

Najblisze jej były zupełnie przypadkiem spotkane kobiety, znaly się od dawna, nie zawsze darzyły się szczerą miłoscią lecz jakas siła kazała im się raz na jakis czas spotykać, niegdy w domu zakonnym, najczęsciej w restauracji lub prywatnych domach pozostałych przyjaciólek.

 

 Zakonnica Grazyna z nich wszystich najmniej była wylewna, niemal wcale się nie zwierzała, prócz zwykłych, zdawkowych słow na temat pójscia na msze swięta i ugotowania otyłym księżom obiadu.

Stara panna Dorota, miała zawsze sporo wolnego czasu, ona dotychczas najczesciej i najchetniej umawiałą kobiety,.

Wdowa Irena głownie wspominała, miała w sobie jakis rodzaj spokoju, dystansu do swiata ale dużej dozy humoru, tego najbardziej potrzebowały wszystkie.

Rozdział II

 

 Nastała chłodna jesień. Zimne poranki nikogo nie nastrajały radoscia, gdyz znów zapowiadał się deszczowy dzień.

Grazyna jak co dzień przystąpiła do codziennych, rutynowych modlitw, jej mysli były rozbiegane. Nie potrafiła się skupić myslała o problemach swych przyjaciólek, szczerze nie rozumiała ich narzekań.

Ona sama nie miałą powodu do narzekań, jedynie doskwierałą jak błoga nuda, spokój, rutyna każdego dnia,. niemal co do mimuty znaczącą oddech codziennosci.

Szła w stronę kapilicy, gdy jej telefon dzwonił długo i natarczywie.

-Co się dzieje?-odebrała telefon szyciej niż była w stanie pzobierać własne mysli.

-Siostro Grażyno, prosze o modlitwe zagineła moja córka Dorotka, martię się-głos matki kolezanki, starszej już kobiety drżał z emocji.

-Wszystko będzie dobrze, nic sie na pewno nie stało-flegmatyczny tembrgłosu zakonnicy draznił zdenerowana starsza kobietę.

-Jak mam sie nie denerwować? Ponad dwa dni temu wyszła gdzies, ładnie ubrana nie wróciła, nie odbiera telefonu, telefon jest jej wyłączony-głos pani Zofii przeszedł w szloch i panikę.

-Dzwoniła pani na policję, tam trzeba zgłosic i oni pomogą ,a teraz musze isc się pomodlić, do widzenia-Grazyna bez emocji zakończyła rozmowę.

Uciekła czym prędzej do kaplicy, udawała,że nie słyszy za sobą dżwięk niedbale odłożonego telefonu.

Nie chciała i nie potrafiła rozmawiac z nikim, nie lubiła jak sama sobie powtarzałą w myslach "niańczyć doroslych ludzi" powinni sami sobie radzić bo sa dorośli. 

Sama z siebie nie lubiła zbyt wiele poswiecac dla innych, wierzyła że Bóg zajmie się wszystkim i każdym, to jej zupełnie wystarczało.

Chełpiła sie własnym świetym spokojem.

Czasem tylko pod wplywem szalonych filmów, które mogła ogladąć z siostrami,  zazdrosciła innym tych szalonych, niezwykłych przygód.

 

Jej żywot mimo spokoju i bezpieczeństwa byl przewidywalny i bardzo spokojny.

 

 Irena głodna i nieco zmęczona wracała swoim autem z pracy w banku.

Spojrzała ukradkiem na nieustannie dzwoniący telefon, nim ponownie wrzuciła smartfon do torebki, popatrzyła na ulice pelne pojazdów, zadrżała bo o o mały włos mogłaby spowodować wypadek.

Denerwowały i stresowały ją setki nieodebranych połączeń, którew  przelocie zobaczyła, odrzucajac sparwnie aparat.

Złosciły ją i wyprowadzały z równowagi takie spietrzenia problemów natychmiastowe i w tym samym czasie.

Tęskniła do swoich tak spragnionych czułości zwierzat.

Za ludzmi nie tęskniła,albowiem w pracy miała nadmiar róznych rozmów, pretensji, towarzystwa niechcianych ludzi.

Była z natury raczej samotnica,nie przepadała za niepotrzebnymi bodżcami.

Z męzem nie doczekała się dzieci, gdyz oboje tego nie pragnęli, z czasem nie pragnęli nawet siebie.

Wszak zdażyły jej się dwa poronienia, na samym poczatku ciaży lecz po tej traumie, zdazył już stanac na nogi.

Nagła smierć meża wcale nie spowodowała wielkiej rozpaczy u młodej wdowy.

Były takie momenty, że jednak nieco tęskniła za jego obecnoscią, nie mieli wszak sobie wiele do powiezdenia,lecz sama obecnosc kogos obok siebie znajomego żywego, zawsze po ludzku koiła.

Miała jednak Irena pewien żal w sercu, mianowicie szczerze nienawidziła ze wzajemnością swych tesciów, jak na złosc byli jeszcze na tym swiecie, niekiedy wpadali z wizytacją, ciekawscy,wscibscy.

Przybywali wtedy kiedy Irena chciała spedzić dzieńw  samotnosci lub z przyjaciólkami.

Przychodzili nigdy nie zapraszani jakby po swojemu chcieli jeszcze dokuczyć synowej.

 

Nie lubili gdy zastali ją radosną, zadbaną, uśmiechnietą, śpieszacą się ciągle gdzieś.

Irena zbywała ich zdawkowymi odpowiedziami, nie chciała nawet raczyć ich kawką czy herbatą, obwiala się, że niechciana wizytacja trwac bedzie bez końca.

-Ireno, znalałżas sobie kogos? Gdzie tak się stroisz?-sarkała tesciowa, na widok synowej pudrującej swój zadarty nosek przed lustrze w łazience. 

-A po sie tak tak stroić? komu to sie chcesz podobać?-Nie dawałza wygraną tesc.

irena zazwyczaj milczała,tlumiąc emocje lub dyplomatycznie odpowiadała'Na mnie juz czas"

 

Smutne i cierpkie wspomnienia, wypełniły Irenie czas potrzebny do powrotu do mieszkania.

Wbiegła na góre do swoejgo mieszkania, głodna i wyczerpana.

 

Zwierzeta obronnie przypadły do jej stóp, jakby chciały ją chronic przed złem świata.

Nakarmiła je obficie wedlinami, które od czassu do zcasu tesciowie jej podrzucali.

Odrzucał ją zapach tych wędlnin często kilkudniowych i mało świezych

Nie przepadała za mięsem pod żadną postacią, ale jej zwierzeta ochoczo wyjadały to co otrzymywały do miski.

Usiadla do stołu, zabierajac się za kanapki, gdy znów usłyszała natarczywy dzwięk własnego telefonu, odebrała nasłuchując.

-Irena, czy ty nic nie wiesz co się dzieje?-Hej-głos tescia był pełen przygany.

-O co chodzi?-odburknęła zniesmaczniona.

 -Czy ty jestes taka durna czy udajesz? Dorota zaginęłą,a no ta która by była lepsza synową niz ty-krzyczał teść.

-Nic o tym nie wien, mój Boże to jakis żart, skad wy wiecie?-glos Ireny zdradzał niepokój.

-Wszyscy o tym trabią, ty widziałas ją po raz ostatni, ty jej groziłas,zazdrosciłas, nawet jakies wulgarne twoje krzyki ktos nagrał, ja to wszystko mam, he i co ty na to?-ton 

starszego pana grzmiał szyderczo, doprowadzajac rozmówczynię niemal do rozpaczy.

 

-To pomyłka,ja tak lubilam i szanowałam  Dorotę-odparła zrezygnowana, pełna złego przeczucia.

-Tam jest twój glos nagrany, nie wybronisz się- starszy pan czerpał radosc z dokuczania bylej synowej.

Telefon tymczasem zeslizgnął sie z ucha Ireny, ona sama upadłą na ziemię, w sercu poczuła bolesny ucisk.

-Co tam taki wrzask? Żałujemy z zoną, że nasz syn nie wybrał Doroty, żyłby szczesliwya  tak to w  grobie leży, halo-ton glosy starszego pana, zdradzał pogardę.

Irena słyszała jakby z oddali obelżywe slowa, którymi regularnie były tesc czestował swoją niechcianą synową.

Odłozyła na stół stary aparat telefonu, który wydawał się oddziaływać złowrogo, jakby energia wrogiego tescia dosięgnęła mackami niewinny,stary telefon.

-Nie zrobiłam nic złego Dorocie, przeciez przyjazniłysmy się-załkała kobieta, wstajac energicznie od stołu.

Sięgnęła po tabletkę przeciwbólową, popiła ją obficie mineralną wodą.

Tak łaknęła ulgi, spokoju, odprężenia.

Teśc nie odpuszczaał, zastraszał, roil sobie coraz nowe teorie spiskowe, nie miałą do niego cierpliwości, nie wiedziałą jak sobie poardzić z jego urojeniami, które z wiekiem tylko sie nasilały.

Spojrzała na butelkę wina, przyszło jej na mysl aby sięgnąc po nigdy nie wypity trunek i paskudnie odpłynąc w daleki niebyt, byle dalej od podłych ludzi.

Odrzuciła pokusę, popiła kolejną tabletkę wodąz  krany, bo woda mineralna w butelce już zdązyła się skończyć.

Pustki w lodówce, zmusiły ją do wyjscia na zakupy.

Cierpiała w głebi duszy, jednoczesnie chciała porozmawiać z przyjaciólkami i jednoczesnie nie miała ochoty z nikim rozmawiać.

Zrobiła szybkie zakupy, metodycznie i bez pospiechu, nigdzie się nie spieszyła.

Marzyła aby polozyc się spać i obudzić się lub nie dopiero za sto lat.

Kupiła jeszcze jedną butelke wina, dzis miałą zamiar zapomniec o wszystkim i kazdym, planowała ranoz adzwonić i zgłosić swej kierowniczce niedyspozycje.

Kierowniczka Dagmara, kobieta surowa, zazadnicza niekiedy potrafiła pokazać ludzką twarz.

Od czasu do czasu w  kuchni prawcowniczej rozmawiała ona sama ze sobą, zazwyczaj był to dialog, pochwałą swoich rodziców, mądrego tatusia, emerytowanego komisarza, matki mistrzyni kuchi i genialnego, dorosłego syna.

Pani Dagmara nigdy nie bylą zainteresowana co inni mieli do powiedzenia, wyjątkiem były pochwały i komplementy. Tak, kochała słowa uznania, wtedy wyjątkowo krasniała, wpadał wówczas w ton narcyztyczny i tkwiła w tym nastroju do końca tygodnia..

Ponadto kierowniczka zawsze była zazwyczaj poważna i wymagajaca, nosiła sztywne garsonki i dopasowane biurowe czarne szpilki.

Irena siedziała samotnie przy stole, otoczona głodnym kotem Frankiem i suczką Korą, obydwoje patrzyły na nią ze wspolczuciem.

Ich czułe spojrzenie, pomagało jej przetrwać każdy smutny, samotny dzień.

Poczestowała pupile przyniesionymi ze sklepu produktami spozywczymi, pogłaskała każdy wdzięczny łeb i sama siegnęła po butelkę wina.

Poszła do sypialni, ogarnełą ją dziwna rozpacz, piła duszkiem z butelki.

Upadłą niebawet na łozko, slyszała z oddali natarczywy dżwięk telefonu, nie miałą zamiary u z nikim rozmawiać.

 

Poczuła się zmęczona i obolała, zasnełą niemal natychmiast.

 

Agata wracałą autobusem z pracy, myslała o trzech urwisach, o nieczułym mężu, o uczniach, którzy dzis wyjątkowo dokazywali.

Wstawiła tym najsłabszym kilka jedynek za brak zadania i arogancję.

 Westchnęła przeciągle, za oknami ładna słoneczna pogoda nastrajac winna optymistycznie,lecz jej serce sciskał jakis nieokreslony niepokój.

Odczytała sms wysłany z obcego niezapisanego numeru.

'Agatko, nie szukajcie mnie, wyjechałam do Włoch, mam super kochanka, bawimy się znakomicie, Pozdrawiam Dorota"

 

Agata wysiadajac na przystanku, prychneła głosno powodowana nagła zazdroscią i złoscią.

 

 Dzień do tej pory bezbłędnie słoneczny, przeoblekł się w pochmurne chłodne,popołudnie.

Wracając do domu, czuła dziwny chłod i zdenerwowanie, nie lubiła tych swych przeczuć, niekiedy przynosiły one złe wiesci.

Weszła do domu, dookoła panował bałągan i chaos.

Nie lubiła zastawać nieporządku i niepotrzebnej pracy, której nie chciała wykonywać.

Usiadła zmęczona na tapczanie, popiła duszkiem zimną herbatę, wtem zadzwonił jej telefon.

-Dzień dobry pani Agato, musimy pani podziekowac za współpracę, nie przedłużymy pani umowe o prace, od pierwszego dnia miesiaca jest pani zwolniona-oschły głos dyrektora zdradzał przyganę.

 Wnetrze pomieszczenia zawrzało, poczuła nieopisany żal. ból i porażkę.

Wszystko tylko nie to, bez pracy nie istniałą, nie miała nic.

Zamknęła oczy i pozwoliła lzom płynąć, odłozyła telefon na tapczan, parzył, nie mogła na niego patrzeć.

Z oddali domu poczuła wrzaski i kłotnie własnych synów.

Nie miałą siły by podejśc i z nimi porozmawiać.

Czuła narastajacy ból, żałowała,że nie jest martwa.

Oddałą by wszystko byz asna ci migdy się już nie obudzić, za dużo złego, za duzo niedoli i cierpienia.

Czara goryczy się przelała.

 -Dlaczego?-ktrzyknęła pełna rozgoryczenia.

Nie miałą już nic, czułą jak jej oczy się zamykają, z oczy ciekły bolesne łzy, nigdy nie czuła sie taka pokonana i tak samotna.

Cierpiała, nie miala nikogo kto byłby w stanie ją pocieszyć, dodać otuchy.

Mąż wrócil dopiero z pracy, porzucil niedbale  torbe pracowniczą i usiadł do stołu.

-Co na obiad?-spytał.

-Chlopcy wcinają czipsy i nic nie chcą jeść, ja też nie mam apetytu-odparła za smutkiem Agata.

-jak to nie ma nic na obiad?-zdenerwował się.

-Jest wczorajsza zupa w lodówce i mrożonki w zamrażalce-odrzekła urażonym tonem.

Nie spojrzał w jej strony, ignorowal jej obecność.

Sam zabral się do palaszowania obiadu, żony o nic nie pytał.

Jadł łapczywie i w milczeniu, zajęty włąsnymi myślami.

Nie dostrzegł głebokiego smutku na twarzy swej żony ani oczy pelnych łez.

Agata poszła na góre, synowie byli zajęci oglądanie filmu na komputerze, rozmawiali o swoich sprawach, kompletnie ignorujac wtargniecie matki.

-Jestescie glodni?-sptytala nastolatków.

-Wzieliśmy sobie sami coś na ruszt i nic nie chcemy-odparl mlodszy Damian.

Matka chwilę dosiadłą się do beztroskich chlopców, zajętych ogladaniem głupiego programu, z ktorego ona sama nic nie rozumiała.

Mialą im tyle do powiedzenia lecz nie miałą odwagi z nimi porozmawiać, nie mialą odwagi powiedziec im o swojej sytuacji, nie chciała pozbawiac ich chwilowej beztroski.

Siedziała w milczeniu obok nich a jednak tak daleko, zazdroscilą im tej beztroski.

Słońce powoli chylilo się ku zachodowi, świeciło pomarańczowo w liściach drzew i w twarzach sąsiadów wracajacych do domu.

 

Rozdział III

Nastał poranek, zapowiadał sie chłodny jesienny dzień, chmury obiecywaly deszcz.

W sercu Agaty rozgościł się smutek i żal, nie miała bowiem dokąd pójść.

Domowe prace w domu szybko ogarnęła, naszykowała obiad, który chłopcy i tak nie będa mieli zamiaru zjeść.

Nakarmiła wiecznie głodne koty, sama zjadła śniadanie bez apetytu.

Telefon jej milczał, nie liczac kilku zdawkowych smsów od Doroty, która obecnie mieszkała we Włoszech.

Kilkakrotnie zabierała się, by odpisać koleżance co u niej słychać.

Nie potrafiła stworzyć zgrabnej wiadomości, nie wiedziała jak ująć w jednym smsie całość jej życiowej beznadziei; nieczuły, gburowaty mąż,synowie, którzy ja jedynie ignorowali i czekali jedynie na kieszonkowe, brak pracy, bliskich, którym mogłaby się wygadać.

Z jej oczy wypływały łzy, pełne, bólu, goryczy i cierpienia.

Zazdrościła Dorocie nowej i ciekawej przygody, ślicznej słonecznej pogody, czułego kochanka.

Z oczy płynęły jej wielkie jak grochy gorzkie łzy, nie przynosząc wcale oczyszczenia.

Odpisała zdawkoło Dorocie "U mnie nic nowego, stale te same kłopoty, wiesz zazdroszczę ci tych przygód, Pozdrawiam  Agata'

Nic zdązyła pomyslec, sms został wysłany.

Otarłą łzy chusteczka do nosa, wypiła duszkiem zimną kawę.

Postanowiła,że zadzwoni do szkoły wyjaśnić sparwę.

-Dzień dobry, czy dodzwoniłam się do pana dyrektora?-spytałą drżącym z emocji głosem.

-Słucham o co chodzi?-chrząknął oschle.

-Jestem znaczy byłam nauczycielką języka polskiego i chciałabym zapytać kiedy wracam do pracy?. Domyslam się,że to pomyłka z tym wypowiedzeniem-rzekła jednym tchem pelnym tremy.

Zapadła cisza, długa pauza połaczona z atakiem kaszlu oschłego dyrektora.

-Prosze przyjść dziś po wypowiedzenie. Niestety niezbedna była redukcja etatów, brakuje nam uczniów, nie potrzeba nam tylu rąk do pracy-po chwili dało się słyszec brzdęk odkładanej slucahwki.

-Alez panie dyrektorze to straszne nieporozumienie, przecież do jasnej anielki-głos Agaty pzrybrał nuty paniki i rozgoryczenia.

Usiadła przy stole i uderzyła znów w płacz.

"Podły buc, jak ja nienawidzę takich ludzi, żebyś ty gadzie był bez pracy"

Spojrzała na kota, który łapczywie ocierał sie o jej nogi.

 

" Jak ja powiem mężowi i dzieciom a może im nie powiem?"

Tymczasem zadżwięczał jej telefon, trwożnie podniosła słuchawkę.

-Cześc Agatko to ja Jadzia ze szkoły,słyszałam już i wspolczuję ci barzdo. nie rozumiem ludzkiej podłości-rzekła ze wspólczuciem i po chwili dodała.

-A jak ty się czujesz?-chciałą wiedzieć.

-Pani jadziu, trzymam się jakoś, własnie szukam pracy przez internet-rzekła ze smutkiem.

-Obys znalazła coś dobrego, ja tu jestem tylko sprzataczką, mam nadzieję,że mnie nie wyrzucą-odparła smutnym tonem.

-Nie wyrzucą, a czy kogos chcą przyja cna moje miejsce?-głos Agaty wyrażał rezygnację.

-Z tego co mi wiadomo to nikogo no i nikogo nie wyrzucili prócz ciebie, musisz być dzielna. Musze kończyc bo dyrektor idzie, to pa-rozmowa została nagle przerwana.

 

'Nie martw się problemami, wszystko sie ułozy, a ja z moim lubym zwiedzamy Wenecję, buziaki. Dorota"

Chciała zapytać kiedy tamta wraca, lecz nie miała siły kontynuować wirtualnej rozmowy.

Poczuła nagły impuls, dobrze znany zamiar aby zadzwonic do przyjaciolki Ireny, z nią umówić się jutro na spotkanie, rozmowa z dobrą kolezanka było tym czego Agata najbardziej potrzebowała..

 Tymczasem ulewny deszcz siąpił i padał nieprzerwalnie, z jej oczy nie płynęły już łzy, lecz czuła gdzies w głebi serca maleńką iskierkę nadziei.

Powoli zbliżała się godzina popołudniowa, niebawem jej synowie wrócą ze szkoły.

Postanowiła,że nie przyzna się pzred wląsnym mężemz  powodu utraty pracy, nie chec by jej dokuczal i gnębil, poniżał, zmuszal do jeszcze cięzszej pracy w domu.

Cieszyła się, wszak, iż jej maz pracuje w innej placówce, do której dojeżdża samochodem blisko dwanaście kilometrów.

Pocieszała ją myśl,z ejej teściowie od kilku lat nie zyją, gdyby zyli nie miałą z ich strony wcale wsparcia.

Zapamiętałą,że oni nie mieli o niej dobrego mniemania, twierdzili,że ich ukochany syn, zasluguje na lepsza kobietę.Nie tęskniłą, za tymi obcymi przeciez ludzmi, ktorzy dla niej nie mieli nigdy dobrego słowa.

Przypomniala sobie czasy gdy Agata studiowała polonistykę  w kolegium a  jej teściowa, bardzo jej dokuczała z tego powodu, uwazała, że jej wykształcenie jest zbędne, nikomu nie potrzebne, bowiem jej miejsce jest w  domu, w kuchni, w slużbie mężowi i synom.

 

Dla siebie Agata łaknęłą lepszej przyszlosci, nie miałą zamiaru być jedynie gospodynią domowa na utrzymaniu meża tyrana, tak jak bylo to w  przypadku jej teściowej.

Robiła wszystko by stworzyć dla siebie lepsza przyszłośc, lecz widać, los jej nie sprzyjał, nie spelniał jej marzeń, dzialał wedlug utartego fatum.

Otrząsnęłą się z bolesnych wspomnień, sięgnęła po telefon iw ybrałą najpierw numer do zakonnicy a następnie do Ireny.

Ta druga odebrałą po drugim sygnale.

-Zapraszam do mejego domu, jestem dzis na chorobowym -rzekła entuzjastycznie Irena, jak tylko powitała sie z przyjacółką.

-Przyjadę rowerem to raptem tylko dwa kilometry, oczekuj mnie-odparła z nadzieją Agata.

 

W przytulnym, zacisznym pomieszczeniu, przy aromatycznej kawce i dobrych, sklepowych slodyczcah kobiety, uzalaly sie nad własnym losem.

-Agato, ciesz sie,że nie masz teściów, czytaj wrogów. Nie masz pojęcia jak oni mnie nienawidzą, posądzają mnie o smierć ich syna,żebyś wiedziała,jak ja nienawidziłam świat z nimi spędzać.

Co za ludzie?Ile się nasluchalam, jaka ze mnei beznadziejna, kucharka,żona, sprzątaczka, chora, bo poroniłam dwa razy-westchnęłą Irena ze smutkiem.

-Wiem, mówiłaś tyle razy.To lepiej, już nic cię nie wiaże z tą rodziną, możesz zacząc nowe życie, bez nich. Dzieci to klopot i zobowiazania na całe życie-ciagnęła Agata.

-Ale przecież nie jesteś sama, zawsze jest ktoś, kto cie potrzebuje a ja nie mam nikogo, procz was, mam za pokutę tych teściow, ktorzy mi trują i nie daja żyć-pomstowała pani domu.

-lekceważ ich, ciesz się pracą w biurze, zawsze masz dokad pojść a ja nie mam-głos Agaty stał sie niemal piskliwy jak u zranionego pisklęcia.

-Co ty mówisz? Pracujesz przecież-indagowała Irena.

-Zwolnili mnie, nie mówilam nikomu, nikomu nie ufam, tylko tobie. Oczywiscie bede szukac pracy. Mogę przez ten czas ukrywać się u ciebie? No tak, żeby Mietek nie nabrał podejrzeń-rzekła blagalnie i ciagnęłą dalej.

- Wiesz, mam jeszcze jakieś zaskórniaki, ale wiem,że znajdę pracę, pomożesz mi?-głos Agaty drżał na skutek tlumionych emocji.

-Możesz na mnie liczyć, ale nic nie obiecuję-zamyśliłą sie Irena, pełnych złych przeczuć.

 

 Zapadlo dlugie milczenie, jasna łuna słońca przebijala się przez ciezkie zasłony, dajac zludzenie ciepła.

Nazajutrz, gdy pogoda nie dopisywała, gdy silny wiatr grwał gałęzie drzew, agata tylko czekała,az jej maz odjedzie samochodem do pracy.

Nastoletni synowie z ociąganiem, pojechali autobusem do szkoły.

Tymczasem maz Agaty,żle czuł sie tego dnia, narzekał na złe samopoczucei ból gardła, głowy.

-Dziś biorę wolne, jadę do lekarza po zwolnienie-ryknął na widok żony, wciąż jeszcze ubranej w piżamie.

-A ty co tez chora? Przecież ty nic nie robisz, skąd możesz być taka zmęczona?-utyskiwał.

-Robię dużo wiecej, pracuję barzdiej wydajnie niż ty, prowadzę, dom, wychowuje dzieci no i moja praca-odparła na jednym wydechu a ty tylko wcią zznikasz tym autem, kiedy jest jakis problem.

-Dziś zostaję,powiedziałem a ty co tak zbladłąś?-zdziwił się.

-Ja idę do pracy, mam autobus za godzine-rzekła szybko, omijając zwinnie nadąsanego męża i zabierajac się za przyrzadzanie śniadania.

Jedli szybko, nie patrzac na siebie, nie odczuwajac głodu, prócz głodu uczuć, nie byli w sobie zakochani, nie czuli do siebie nic, prócz przymusu egzystowania obok siebie.

Gdy Agata, prasowałą spodnie i bluze do wyjścia, zadzwonił telefon, czym prędzej odebrała.

-To ja Irena, dzisiaj muszę iśc do pracy, zadzwoń do Grazyny, miłego dnia-rzekła szybko, wczuwajac się w  nastrój koleżanki.

-Kto dzwonił?-ryknął z pokoju obok Mietek, koncząc poranną kawę.

-Irena, spytała jak sie czuję?-odparła szybko.

Tymczasem Mietek połozył się do łóżka i kazał siebie obsługiwac.

-Przynieś mi tabletkę z woda, boli mnie gardło-wrzeszczał.

Agata ignorowała jego zaczepki, czym prędzej wyszła z domu, odczuwajac znaczna ulgę.

Nie chciała spędzić dnia z nieczułym meżem, wolała nawet samotne włóczenie się po mieście, niz pobyt z nim pod jednym dachem.

 

Udała się na przystanek autobusowy, który akurat prowadził w stronę przeciwną, niż jej stałą trasa do pracy, tego dnia chciała odwiedzić zakonnice Grażynę.

W duchu modliła sie tylko aby mąż jej nie zauwazył, nie przejeżdzał akurat ta drogą.

Chciała spędzić dzień bez niego, autobus sie spózniał, kobieta drżała na skutek chłodu i strachu przed niechcianym spotkaniem z własnym mężem.

Zerkała na zegarek, wiatr się stale zmagał, chłodził, zapowiadał długi mroczny dzień.

 Odwróciła się tyłem do mijanych pojazdów, jednakże po chwili nerwowy slizg wjezdżajacego pojazdu, sparwił, że niemal upadła.

-Agata, gdzie ty stoisz? Nie ten przystanek, poknociłaś coś-głos meża grzmiał szyderczo i oschle..

-Co ty tu robisz?-spytała z głoesem , który uwiązł w jej gardle, pzrestrachem.

-Jak to co, zostawiłaś swoją komórkę, an desce do prasowania, dzwonia do ciebie ludzie, no i chcialem ci do szkoły zawieżć telefon, akurat mam lekarza po drodze a ty co?-sapął nieprzyjemnie.

-Ja też musze do lekarza, choroby kobiece, daj mi ten telefon-rzekła pełna przestrachu, czerwieniac sie ze złości.

-Pojadę autobusem, już nadjeżdza, dzięki za telefon-wyciągnęła nerwowo dłoń w otwartą szybę samochodu od strony kierowcy.

Pożegnawszy się z Mietkiem na migi, czym prędzej wskoczyłą do stojącego autobusu, gdy tylko wygodnie rozsiadła się na miejscu pasażeera, poczuła się uratowana.

Jechała do zaprzyjażnionej zakonnicy, wiedziała, że rozmowa  z nią jest tym, czego pilnie potrzebowała jej obolała dusza.

 

 

 Rozdział IV

 

 Dorota obudziła się w eleganckim pokoju, we włoskim apartamencie, nie wiedziała czy to co się wokól niej dzieje, jest snem czy jawą.

Zajrzała przez olbrzymie okno, na wysokim pietrze, przed nia rozpościerały się majestatyczne góry malowniczo usytuowane wokół błękitnego morza.

Na jej ogromnym łożu leżała skotłowana kołdra, uderzał zapach mocnych perfum, narastał dziwny niepokój w sercu.

-Gdzie jest Julio?-niemal krzyknęła, rozgladając się wokoł bogatego wnętrza pomieszczenia.

Rozległ się dżwięk potężnego telefonu, ustawwionego na końcu marmurowanego stolika.

Odebrała, licząc na wyjaśnienie.

W słuchawce usłyszała zupełnie obcy, nieco nerwowy ale niezbyt wyrazny męski głos, który zadawał pytania w języku włoskim.

Nie rozumiała wcale dobrze tego języka, wciąz się jedynie szkoliła,opanowała zaledwie podstawy, miała przy sobie małe wademecum po włosku, lecz to było zbyt niewiele aby zrozumiec sens usłyszanych słów.

-Non capito-odparła po dłuższym namyśle i dodało od siebie.

-Sono polaca-jej głos ugrzązł w niepewności.

Pinie potrzebowała swego przystojnego Julio, ktory rozumiał w miare dobrze język polski, po włosku mówił perfekcyjnie, wszak był Włochem.

 -Gdzie jest Julio, gdziez on się zmył? powtarzał wciąz jak mantrę.

Usiadła chwyciłą za telefon, usiłowała połączyć się z ukochanym, poznanym na portalu randkowym w internecie.

Osttsnio coraz częsciej zdażało się jej ukochanemu, tak po prostu zbiec, nagle wymówić się pracą, klientem i zniknąć ot tak po prostu.

Niekiedy zjawiał sie w połowie dnia lub w  nocy i patrzyła na nią wzrokiem zbitego psa, jego czekoladowe oczy działały na Dorote hipnotyzująco.

Usilowała zadzwonić do swej mamy i jej się wyzalić, pryznac rację ostroznej, nieufnej rodzicielce.

Niestety nie mogła się dodzwonić nawet do wlasnej matki, nie potrafiła wysłać jej nawet smsa.

Czuła się jak w potrzasku.

-Co to ma znaczyć?-Ubrała się pospiesznie w swoja letnią sukienkę, zrobiła szybki makijaż, zjadła resztkiw czorajszej pizzy, popiła colą i czekała.

Chciała pobiec do recepcji i spytać o co chodzi, co jest grane, kto do niej dzwonił?  jednak nieznajomośc języka włoskiego była wielka przeszkodą, języka angielskiego także nie udało jej się opanować  w stopniu swobodnej konwersacji, czuła sie po raz pierwszy gorzko rozczarowana.

Ile by dała aby znow znależc się w domu u mamy, ponarzekać na miejscowych chlopaków, na pogode, kiepska pracę na zastępstwo.dziewczyniee jednak zachciało sie przygód, adrenaliny, jakby mało jej było kłopotów.

Gdy wróci do polski, jej miejsce pracy zoatanie zabrane przez innego kandydata, mama się na nia obrazi ale w sumie po kilku dniach matczyna złość minie.

Przyjaciólki zaczną jej pókac po głowie, zakonnica zacznie moralizować albo zazdrościć przygód i odwagi.

Dorota uśmięchnęłą się z przymusem, wychylajac się przez okno podziwiała śliczne lazurowe morze rozciągaające się wokól majestatycznych gór, blas słońca oświettlał tafle morza i ukazywał ostrą zieleń szczytu gór.

Zamysliłą się, wróciły wczorajsze wspomnienia goracych pocałunków, obietnic dozgonnej miłości, czułych wyznań w języku wloskim i polskim.

Kto zdołałby oprzec sie temu wysokiego brunetowi, zbudowanego niczym rzymski bóg, o oczch w kolorze czekolady.

-Kim on jest?-chciała wiedzieć.

Opowiada, że prowadzi biznesy hotelowe, że jego ojciec jest bogaty, matka podrózuje po świecie, nie ma rodzeństwa.

-Dlaczego nie pozwolił mi poznac nikogo z jego małej rodziny?-pytała samą siebie.

Jej zakochane serce wciąz topniało na wspomnienia goracych pocałunków, jednak rozsądek mówił, że cos tutaj jest nie tak, bardzo nie tak.

Rozpoczęła nerwowe poszukiwaniaa swoich dokumentów, karta płatnicza byłą na swoim miejscu, dowod osobisty także.

Pomyślała ze smutkiem, że niewiele pieniędzy zostało na jej karcie.

Wszak większośc wystawnych imprez fundował przystojny Julio, lecz on atez od czasu ddo czasu płaciła za niektóre przyjemności.

Nie pracowałą, dochodu jej nie przybywało, a oszczędnosci topniały, kończyły się przyjemności.

Otrzeźwienie wracało, powoli i bolesnie.

-Ile juz tu jestem w tych gorących Włoszech?-spytała samą siebie, policzyła, że dokładnie miesiąc czasu minął od jej przyjazdu.

-Miodowy miesiąc-ryknęła gorzkim smiechem, który uciekł jej przez palce niczym namiętny jeden wekend z boskim kochankiem.

-bede miałą co wspominac na starośc-rzekłą na głos dodajac sobie otuchy, w tem poczuła silne mdlości, jakby zjedzony oststni kawałek w gardle, spowodował u niej zatrucie pokarmowe.

Udała się czym prędzej do łązienki, szybko zwróciła niesmaczne śniadanie.

  Mdłości nie ustawały.

Żałowała, że nie ma w zasięgu wzroku ziól, którymi mama zawsze ją raczyła gdy córka zle się poczuła, gdy bolał ją okres.

Tak, bardzo potrzebowała opieki, czułości, brak kochanka znów uderzył fizycznym bólem i rozczarowaniem.

Po jej płonącym gniewem policzku popłynęły wielkie łzy.

Cierpiała i płakała zarazem.

-Dlaczego miłośc zwiazna jest zawsze z cierpieniem?-gdzieś przeczytała.

Wróciły wspomnienia sprzed kilku miesiecy, kiedy namiętnie pisała a potem rozmawiała  droga on line z niesłychanie przystojnym włochem, tenże mężczyzna miał nieprzecietny dar do rozkochiwania w sobie chyba wszystkich kobiet.

Pamiętała nawet  jak pokazywała na laptopie, w pracy swoim  znajomym, twarz nowego ukochanego, wszystkie koleżanki i wspólpracownice, włacznie z kierowniczką wzdychały zapamiętale.

Jego twarz widziana potem co rusz na kamerce podczas rozmowy wieczornej, dzialała na kobiete diabelnie podniecająco, przestała być soba, stała się jednym wielkim pragnieniem, kochaniem, tęsknotą, czekaniem.

Za tym czarującym brunetem o oczach tajemnych, pełnych wielkich obietnic, gotowa była na wszystko, na spotkanie i potajemny wyjazd do Włoch zgodziła się niemal  natychmiast, jej serce paliła wielka namietnośc, szary i bury świat nie miał juz dla niej znaczenia.Matczyne upomnienia i wyrazy troski, traktowałą jak nudne zakazy,przewrażliwionej starszej pani. Dorota straciła dla nieho głowę, wzięła sobie urlop bezpłatny i niemal natychmiast wybiegła na spotkanie z Juliem, nieopodal lotniska, pod barem. Bilet kupił jej nowy ukochany. Rozmarzyła się.

pełna sprzecznych mysli, połozyła sie na ogromnym łózku i powoli zasnęła, przysniłą jej się nieżyjaca już babcia Krysia, która miała we sni zbyt smutne spojrzenie, patrzyła na wnuczkę wymownie, tak jak kiedyś ponad dwadzieścia lat temu, miały zwyczaj siedziec w kuchni i zajadac babcine ciasto.

tamte wspomnienia takż ewywoływały u niej bolesny skurcz.

Brak bliskich osób bolał najbardziej.

Obudził ja głosny tupot i wwrzask otwieranych z impetem drzwi, do pokoju hotelowego wszedł Julio.

Pospiesznie zabierał swoje cenne rzeczy to obszernego plecaka, wydobył wieksza gotówkę z sejfu, rozmawiał po włoskim przez telefon.

Dorota zbudziła się natychmiast, znów nie była pewna czy śni czy tylko sobie roi obraz ukochanego.

  -Jesteś ukochany, tęskniłam, mio amore-krzyknęłą Dorota, padajac w objęcia Julio.

-Ciao, musiałem załatwić coś w pracy i już jestem-odparł bez przekonania błądząć gdzieś wzrokiem.

-co teraz będziemy robić?-chciałą wiezdiec zakochna kobieta.

-Teraz zabieram cie na duże śniadanie-rzekł tajemniczo.

-ja juz jadłam, wiesz tęskni mi się za rodziną, za mamą, bede musiała wracać, nie mam już pieniędzy-odparła smutnym tonem, lustrując zagadkowe spojrzenie Julia.

-Nie ma sprawy, pojedziesz, znaczy pojedziemy razem, ja mam w Warszawie coś do załatwienia, polecimy samolotem za dwa dni, pasuje ci?-rzekł pośpiesznie, nie patrząc  w oczy kochance.

-Pasuje bardzo, tylko co będzie z nami?-pytała pełna napięcia.

 -Dalej będzie dobrze, tylko musimy się pronto zbierać-głos męzczyzny zdradzał pełne napięcie i niepokój.

Dorota szybko omiotła wzrokiem bogate wnętrze pokoju, pozbierałą do torebki swoje drobiazgi i środki higienniczne.

Jej duża walizka wraz z zawartościa jej dóbr,rzezcy osobistych znajdowałą sięw poprzednim, skromniejszym hotelu a właściwie hostelu.

Miała tyle pytań tyle niejsności w wielu sprawach,jej głowa pełna była niejasności lecz serce wciąż wybaczało, nie chciałą jednak denerwowac Julia.

Zauwazyłą,że przystojny mężczzyna nie lubił pytań, wszystko odbywało sie według scenariusza przystojnego wlocha.

Tymczasem Julio chwycił kobietę w ramionach, spojrzał tym swoim pełnym obietnic sporzeniem w jej tęskne oczy i nic się dla niej wiecej nie liczyło, cały świat mógły przestac dla niej istnieć.

Tonęła  w jego goracych pocałunkach, w wyszukanych pieszczotach, których nigdy nie miała dość.

Znów uszczypnęła się w ramię, albowiem nie mialą pewności czy to w czym bierze udział jest snem czy rojeniem.

-Dorota, nie mamy czasu, zbieraj się-odparł namiętnym glosem Julio, na wysokości jej rozbudzonych zmysłów.

Czym prędzej i z wielką wprawą chwyciła wszelkie swoje podrózne przybory, wszystko to zapakowała do własnego plecaka, dała się poprowadzić kochankowi, znów w niewiadomą drogą, po nową przygodę.

 

 Rozdział V

 

Czas spędzony u siostry Grazyny, trudno było nazwać Agacie udanym.

Wychodząc po pól godzinie, szybkiej wymiany zdań, czuła niedosyt i poczucie odtrącenia.

Miała bowiem w pamieci, rozmowe z  ta samą zakonnica, gdy była jeszcze panną na wydanie, ilez wtedy wspaniałych i szczerych rozmów ze sobą odbyły.

Brakowało jej dawnej przyjazni, tych wspólnych zwiezreń a także przemilczeń.

Grażyna nie była tą sama osobą, zajęta bowiem pracą w kuchni, sprzataniem do przesady czystego czystego korytarza, szorowaniem blatów stołu i modlitwa w ciągu dnia.

Nie zostałą nawet poczetowana herbatą, poczuła bolesne ukłucie.

W duchu zazdrosciła zakonnicy tego błogiego niemal, zawsze powtarzalnego rozkładu dnia, tego oderwania od życia, trosk i zmartwień,

Od momentu wstapinia do klasztoru, Grazyna o  nic nigdy nie musiała sie niczym marwić, nic ja nie obchodziło, ją nie dotyczyły troski o pieniądze na opłaty, o pracę, jak wytrwać z mężem i synami, w czym będzie chodzić, co jeść, wszystko to załatwiał dla niej Jezus.

Miała Grazyną jedyną namietnośc;ogladanie seriali obyczajowych, czytanie wcale nie pobożnych książek, oraz świeckich gazet to jej wystarczyło aby wieśc szczęśliwe i spokojne życie.

 

Agata spojrzała na zegarek, dopiero dochodziła dwunasta, dzwony z pobliskiego kościoła informowały dobitnie,że już wybilo poludnie.

Deszcz coraz dokuczliwiej się nasilał, chmury straszyły ciemnymi obłokami, wiatr porywał coraz wiecej liści, szarpał konarami drzew, targał za włosy przechodniów.

Udała się na przystanek autobusowy, akurat nadjeżdżał autobus, który mogł ją zabrać w stronę mieszaknia Ireny.

Do domu nie chciałą wracac, było jeszcze za wczesnie, chlopcy kończyli lekcje za dwie godziny, potem szli do szkolnej stołówki na obiad, mąż tego dnia dłużej w szkole pracował.

W mieszkaniu Ireny, bylo znacznie przytulniej, pachniało pieczoną zapiekanką z makaronem i szpinakiem, jej ulubioną.

 Jadły z apetytem, zajete własnymi myślami.

-Nie lubię tej kierowniczki Dagmary, straszna z niej pirania, taka wyniosła, pyszna i głupia. Ciągle tylko wydaje jakieś durne dyspozycje i stale jej coś nie pasuje, sama nic nie robi. Opowiada tylko o swoim wsaniałym i kolorowym życiu. Gada to w taki sposob aby nam było szkoda, aby nas wkurzyć. Co to ona nie osiagnęła, gdzie to ona nie było, cholerna samochwała-kawałek zapiekanki ugrzązł w gardle Ireny.

-Nie myśl o tej cholerze, szkoda zdrowia. Ja nie lubie takich ludzi zadufanych w sobie, tę cała Dagmarę też spotka kiedyś cierpienie, choroba, zobaczysz-odparła Agata popijając sokiem wspaniały posiłek.

-Wydaje mi sie,że są ludzie, którzy nic przykrego nie przeżyli, żadnego zmartwienia nic złego, a przydałoby się im trochę pocierpieć, to by ich trochę pokory nauczyło-odparła Irena z wypiekami na twarzy.

-Wypijmy za sprawiedliwośz,żeby cierpienia dosięgły tez tych, ktorym się za bardzo powodzi-krzyknęła z moca uradowana Agata.

-O tak, a my biedacy, uciskani, prześladowani abyśmy mieli wiecej powodów do satysfakcji i zadowolenia w tym cholernym życiu-odparła śpiewnie Irena, przytulając swoje obudzone  zdrzemki zwierzeta, które nagle zaczeły głosno przypominac o swojej obecności i potrzebach.

-Zwierzeta mają prawdziwsza dusze i serce niz tak zwani ludzie-dodała ze smiechem Agata, wypijajac duszkiem lamke winka.

-Nie pij, bo twój niedobry mąż, może się czegos domyslić-kobiety śmiały sie przednio, ku wielkiej uciesze zwierząt domowych.

Pies z kotem przypadły do stóp raz jednej raz drugiej kobiety, jakby nie wiedziały która z nich zasluguje na większe wyróżnienie.

-Agata, nie śpiesz się, twoi synowie sa niemal dorosli, masz szcęscie,że nie pracowałaś w tej szkole co oni się uczą, byłaby draka-zasmiały sie obie jednoczesnie.

-W sumie racja, ja jednak kiedy mogę wysyłam swoje aplikacje, pewna gazeta mnie zaprosila na rozmowe kwalifikacyjną, może się zdecyduję-odparła z nadzieją Agata.

-Znajdziesz pracę, jesteś dobra w swoim fachu, weż ze sobą swoje apliakcje i po prostu odwiedż szkoly podstawowe w tej gminie, myslę, że coś najdziesz-dodał z otuchą jej przyjaciólka.

W kominku tymczasem pomarańczow, płomień ognia skrzył, ogrzewał, dodawał Agacie otuchy i poczucie bezpieczeństwa

 Tymczasem Agata zauważyła obok kominka na malym stoliku niedbale położone zdjęcie nieżyjacego już męża Ireny, Pawła.

Irena podążyła za wzrokiem kolezanki.

-Tęsknisz czasem za nim?-spytała wdowy.

-Nie już nie. wiesz, to nie było małżeństwo z milości, bardziej z rozsądku. Po prostu mieszkaliśmy w tej samej gminie, moja koleżanka, taka Anka, która byla jego kuzynką, umówiła mnie ze swoim kuzynem, więc się zgodziłam.

Nie był może jakiś wyjatkowy, taki przecietny, ale zgodziłą się z nim zamieszkać-rzekłą beznamiętnie.

-No a potem nie zakochałas się w nim?-dopytywała.

-Dobre pytanie, a ty byłas zakochana w Mietku?-spytałą pytaniem na pytanie.

-Chyba tak, tak mi sie wtedy wydawało-rzekła ponuro Agata.

 -Wiesz, pamiętam wciąż moją poprzednia prace biurową, tam kiedys poznałam takiego elokwentnego Przemka, bruneta diabelnie przystojnego, podkochiwałam się w nim starsznie- przyznałą się zawstydzona, omijajac wzrokiem zdjecie zmarłego męża.

-A coś tak kiedyś napomknęłaś i co było dalej?-Agata dociekała,

-Zlikwidowali dośc szybko te prywatną firmę, nigdy potem mojego Przemka nigdy nie spotkałam, czasem szukałam o nim jakiś wieści wsród byłych znajomych z tej firmy, z internetu, ale niewiele tego było, nie znam jego numeru telefonu, nie podawał nikomu,szkoda-głos Ireny wyrażał tęsknotę.

-Niesamowite, miałas z nim romans?-dociekałą Agata.

-W życiu, choć w głebi serca tego pragnęłąm, on był nieodgadniony, podrywal dziewczyny, zcasem tak na mnie patrzył dziwnie,a le ja wtedy byłam mężatka i on tez miał dziewczynę-przyznałą się Irena.

-takie zaauroczenia, mi też się zdażyły-Agata uśmiechnęlą się do wspomnień.

-Wiesz co, czasem śni mi się ten Przemek, że mamy gorący romans, że coś iskrzy, już chyba sto razy-rozmarzyłą się Irena.

-Ile to lat minęło, od waszego ostatniego spotkania w pracy?-indagowała Agata.

-Będzie sześć lat, ale wiesz czasem sobie myślę,ze powinnam wyjśc za kogoś innego za mż i miec innych teściów-Irena zwiesiła głos i zamilkła.

-Ale przeciez, skoro jesteś wolna, co za problem znow sobie ulożyć życie tak jak chcesz-odparła Agata, wtem usłyszała natarczywy dżwięk swojego telefonu.

Ukradkiem zerknęła na  wyświetlacz,zobaczyłą zupełnie nieznajomy numer.

Odebrała ostrożnie, ciesząc sie w duchu, że nie dzwoni jej własny mąż.

-Dzień dobry, tak jest przy telefonie-odparła szybko, na zadane pytanie.

-Pani nam wysłała swoje aplikacje? Mamy wolny etet nauczyciela jezyka polskiego-poinformowała mila kobieta aksmitnym głosem.

-To bardzo się cieszę, jestem zainteresowana, dziekuje Pani za dobre wieści-Agata wyraził swoj wielki entuzjazm.

-Praca by była we wsi Kołacze, to jest obok Modlina, Odpowiada to pani?

-Tak , tak -odparła bezrobotna, rozważając w umyśle ewentualny dojazd.

-To prosze jak najszybciej dostarczyć swoje dokumenty, do Modlina może pani już jutro przyjechać, tam będzie  pani Bozena Wiertło, czekać na panią w urzedzie w pokoju numer osiemdziesiąt cztery-Agata, szybko zapisywałą dane na skarwkach serwetki, ołowkiem szybko podanym przez przyjaciólkę.

-Tak, będe jutro oczywiscie, do zobaczenia-Agata wyraziła swoj największy entuzjazm na jaki tylko zdolała się zdobyć.

-Agatko, mówisz powaznie, chcesz tam pojechać w te Kołacze, przecież to jakieś czterdzieści pięc kilometrów, tam nie ma dojazdu autobusem, nie masz auta, jak tam będziesz dojeżdzać?-glos Ireny byl cierpki.

 

-Pozwol mi się tą ofertą cieszyć, martwić się będę potem-odparła z nadzieją Agata.

-Usiądż przy moim komputerze i zobacz sobie trasę dojazdu, masz tu aż trzy przesiadki, z Modlina do Kolaczy nie masz żadnego połązcenia, tutaj trzeba ponad dziesiec kilometrów przejśc -odparła cierpko Irena.

 

-Co mam zrobić? Oferta jest ciekawa i szkoda się nie zgłosić-w glosie Agaty dało sie słyszec rozczarowanie.

-Poczekaj,może akurat będą jeszcze takie fajne oferty, jestem pewna,że jeszcze zadzwonią-Irena starała się pocieszyć przyjaciolkę.

-Nie wiem jeszcze co mam zrobić, samochodem nie jeżdze tak jak Ty, Mietek mnie nie będzie zawoził przecież, rowerem to daleko-głos Agaty był pełen rezygnacji.

-Poczekaj jeszcze, ufam,że zadzwonią, nie bąż taka w gorącej wodzie kompana-odparła Irena, sprzątając balągan ze stolu, przy ktory obie siedziały.

-Ojej zasiedziałam się u Ciebie, muszę zmykać, niż mąż mnie wyklnie-odparłą ze smutkiem, zegnajac się pośpiesznie z przyjaciolką.

Wybiegła na chlodny popołudniowy dzień, drobny deszcz powoli siapił, potęguja cuczucie chłodu.

Wiatr nerwowo porywał konarami drzew, szła żwawo, pieszo w stronę oddalonego o kilka kilometrów domu.

Za nic w świecie nie miałą ochoty udawac,że w szystko gra, chciala wykrzyczeć swoje niezadowolenei, swój ból i niezrozumienie.

Gdy tylko dotarłą do domu, przemoczona i smutna, synowie kłócili się o ajkieś błahostki, mąż nieobecnym przegladał komputer, na stole piętzryly sie stosy brudnych naczyć, zlew pelen był wczorajszych sztućców i tależy.

Agata, miała w sobie coś z natury despotycznej nauczycielki, nie lubiła sprzątać, uslugiwac, krzyknełą z całęj siły swego zagniewanego głosu.

-Chlopcy sprzątać ten syf-wrzsnęłą pzrekrzykujac ich przekomarzania.

-Myśmy wszystko posspzrąatli, to taty asyf nie mój-ogdyzł sie mlodszy syn.

-Mietek, sprzataj po sobie-odparła z gniewem, podchodzac do meża siedzacego przy komputerze

-A ty co robisz? Nie mozesz posprzątać, inne kobiety nie narzekaja-ogryzł się, nie odrywajac wzroku od ekranu.

 

Kobieta poczuła paraliżujacy ją niepokój i pzrerażenie, czyżby jej podly mąż coś przeczuwał, o co mu chodziło z innymi kobietami?

Nie potrafiła sobie poradzić z wzbierajacą się w niej kolejną falą zlości i frystracji.

Zamiast rozmowy, zabrała się za szorowanie zlewu, zmywanie naczyć, wycieranie szmatką do sucha to co umyła, cala domowa praca wystarczyła aby jej gniew nieco ochłonął.

Złe przeczucie wciąż ją prześladowało.

Nie potrafiła spojrzeć mężowi w oczy, mąż takze nie potrafil spojrzeć żonie w oczy, ona także miał wiele na sumieniu, o wiele wiecej niż jego nieszczęśliwa małżonka.

Zapadał zmierzch, Agata nie umiała odnależc spokoju, ogarniał ją coraz większy niepokój, synowie wciąz jeszcze hałasowali, mąz tkwił przy komputerze, zajęty własnymi myślami.

Nastolatkowie posiłkowali się niezdrowymi przekąskami, głośno się kłocili o błahe spray, nie odzywali sie do matki, która wypytywała się o ich zdrowie, sprawy szkole.

lekceważyli matkę tak samo jak ich ojciec, nie chciał rozmawiaż z żoną.

Odczuwała ogromną frustrację i samotnośc, tęskniła do rozmów z przyjaciółmi, tylko one rozumiały jej ból i poczucie osamotnienia.

Gdy tylko jej mą zzjadł w samotności, swój posiłek, niemal natychmiast udał się do swego łoża, ignorując obecnośc domowników.

Agata dosiadła się do zwolnionego komputera, interesowały ją, bowiem dogodne połączenia do wsi Kołacze, gdzie mogłaby sie starać o pracę w miejscowej Szkole.

Ze zgroza zauwazyła,że niestety brakowało wszelkich połączeń, żaden autobus, pociąg bus nie kursowaą na tej linii. Usiłowała sobie wyobrazić  dojazd rowerem z Modlina do Kołacz, lecz w razie silnego deszczu i złej pogody byłoby to zupełnie karkołomne.

Do jej oczy napłynęły łzy, albowiem odruchowo sprawdziła historię ogladanych stron, witryn, jej mąż najwidoczniej był uzależniony od porno, wyraznie poszukiwał kochanki i niezobowiazujacych przygód.

Odkryta prawda bodła, bolała, kłuła jej serce, umysł przetwarzał szaleńtwa i pogardę, nie nawidziała Mietka, lecz nie umiała rozstać się z nim na amen.

Synowie nie było jeszcze całkiem dorośli, wszak za kilka lat być może staną się zupełnie samodzielni ale przez ten czas musi przy nich czuwac, byc z nimi czy tego chcą czy nie.

Sama zas nie miałaby dokąd pójść, jej rodzice od kilka lat nie żyli z rodzeństwem niezbyt była zżyta, miała jedynie swoje przyjaciólki lecz one były zajęte bardziej włąsnymi sparwami.

Nastepny dzień nie przyniósł ukojenia, chłopcy nie zamierzali słuchac matki, poszli bez śniadania do szkoły, zapomnieli nawet śniadaniówki, chcieli tylko pieniądze od matki.

Agatę tymczasem rozbolała głowa, dokuczliwa migrena, nie dawałą jej odpocząć, zabrać myśli, połozyła się znów do łożka, przyłozyła zimny kompres na obolało czoło i chwilę potem natychmiast zasnęła.

Maż bez słowa wyszedł do pracy, nie zaszczycając żony nawet zapytaniem o samopoczucie.

Gdy zbudziła się ze snu, zdała sobie sparwę, że nastało poludnie, zaspała rozmowę w sparwie parcy, słońce mocno przebijało się przez szare firany, dzwony z miejscowego kościoła biły wyjątkowo donośnie.

Utrata szansy na poprawe losu, znów przygnębiła jej duszę, tylko głowa jedynie bolała jakby mniej.

Została znów bolesnie samotna, odrzucona i zapomniaan przez najbliśzych.

Chłodna lecz malownicza jesień przedtswiała swoją melancholijną urodę przemijania, opadłych liści i szarego nieba.

Zabrałą się za gotowanie obiadu, lecz nie miała polotu do pracy, brakowało jej chęci i motywacji, synowie woleli zzjaadc obiad w stołowce szkolnej, mąż niekeidy an miescie jadał, dla siebie samej nie wieel potrzebowała. Przyszykowałą jedynie zupę pieczarkową, zjadłą bez apetytu.

Usiadła na kanapie aby zabrać myśli, miałąajeszcze sopro czasu do powrotu domowników, nie chciała aby mąz ją zastała w stanie, który budziła u niego pogardę.

Jakże Mietek nie znosił u innych mazgania się, użalania, biadolenia, marnowania czasu na narzekania, sam bowiem w głębi serca przejawiał taki obraz siebie, lecz u żony i synów taka słabość była dla głowy rodziny powodem do wybuchu złości i pogardy.

Agata szybko zabrała sie w sobie, przeszukała w internecie oferty pracy, usiłowała dodzwonić się ko Szkoły Podstawowej w Kołaczach aby umówic się na inny termin, lecz  dyrektorka oschle poinformowała ją o wyborze innej kandydatki.

Agata rozpłakała się jak dziecko, zła była na siebie, że nie potrafiła się pozbierać, mogła wymyslic jakis sposób aby dotrzeć na rozmowe w sparwie pracy i zawalczyc o wolną wtedy ofertę.

Było juz jednak za póżno.

Nerwowo przerzucała odwiedzane przez jej męża strony internetowe, w jej sercu narastała coraz większa wzgarda i nienawiść wobec własnego meża.

Bez watpienia był jej coraz obcy i coraz mniej łączyło ją z poślubionym.

Słońce coraz śmieelj usiłowało wedrzeć się do pomieszczenia w którym Agata przebywała.

Czym prędzej narzuciłą płaszcz, szalik i ciepłe kozaki, postanowiła odwiedzić zakonnice.

Idąc na przystanek, zadzwoniła do mniszki, tamta w odpowiedzi odparła,że zjaeta jest pieczeniem ciasta.

Czasem w głebi serca zazdrościła zakonnicom spokoju świętego, powtarzalności, życia niemal zupełnie pozbawionego zmartwień.

 Rozdział VI

 Dorota posłusznie wsiadła do drogiego i nowoczesnego pojazdu marki lamborgini.

Usadowiła się po stronie pasażera, kierowcą był julio.

Patrzyła na jego idelany profil, na szerokie usta, błyszcące oczy i czarne, aksamitne włosy, łobuzersko rozwiane.

Jej  serce przepelniała wciąz gorąca namiętność, zarazem zazrość i niepewność jutra.

Julio prowadził w milczeniu, jego nieodgadniony i zarazem pociagajacy sposób bycia, dziwnie uzależniał zakochaną w nim dziewczynę.

-Dokąd jedziemy?-spytała po raz drugi.

-Zobaczysz, to ma byc niespodzianka-odparł tajemniczo, wciąż nie odrywajac wzroku od pieknych górzystych krajobrazów wijacych się wśród stromych strade statali.

 Gdzieś w oddali majaczyły kobaltowe morza, znów wzgórza, Dorota czuła jak jej serca przepełnia dziwna ekscytacja, mogłaby w takiej podrózy tkwić bez końca, byle jej ukochany był obok niej.

Wtem rozległ sie tubalny dzwięk telefonu Julia.

Włoch rozmawiał przez zestaw glosnomówiacy z jakąś kobietą w językuw łoaskim.

Oboje rozmawiali po włosku, głosno,emocjonalni, niemal przekrzykując się w tempie szybszym niz pojazd , którym podrózowali w nieznane.

Kiedy po kwadransie, Julio zakończył rozmowę tak nagle, bez pożegnania, Dorota zauwazyła strózki potu na ceie mężczzyzny i nerwowe gesty, które zdradzały jego narastajacy niepokoj.

-Co się stało Julio?-spytała uspokajającym tonem.

-Niente-odparł nerwowo, nie zaszczycajac dziewczyny choćby jednym spojrzeniem.

 Dorota zamilkła, wciąz wpatrywała sie w zaklopotanego mężczyzny, usilowałą znależć dla niego jakieś sensowne wytłumaczenie, jak chocby problemy w pracy, rodzinne. Kim mogła byc ta kobieta, zapewne mloda i ponetna z jej śpiewnego tembru głosu.

-Kim była ta kobieta?-usłyszała swój głos.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

14 września 2022   Dodaj komentarz
kobiety  

owca miedzy wilki 4

 W domu warunki od zawsze były bardzo skromne, dodatkowe dochody byłyby zbawienne dla licznej rodziny.

Nauczyła sie liczyc na siebie, nie lubiła czerpać z innych, sama dla siebie była surowa bo tak była zawsze traktowana.

Jej serce co rusz podrygiwało nadzieją,że być moze będzie jej dana wymarzona praca w polilcji kryminalnej.

Nie miałą znajomości, wpływów, nigdy nie była niczyją pupilką, nikt nigdy nie opiekował się nia tak, jak niekeidy w duchu pragnęła.

Znałą bowiem innych,którym los bardziej sprzyjał.

Siedziała sama przy skromnej kolacji, zjadała bez apetytu przygotowane przez siebie kanapki, rozmyślała nad swoją niedolą.

Ile by dała aby miec pracę, która dawałaby jej nei tylko niezalezność , bezpieczenstwo finansowe a także poczucie sensu.

Wiedziała,że musi działąc w pojedynkę.

Czekałą na domowników, pragnęłą rozmowy z licznym rodzeństwem, dziś byli nieobecni.

Wyszłą na chłodny wieczór ciepłego dnia, daremno poszukiwała nieobecnych bliskich.

Ogród nieco zaniedbany, domagał się pracy i należnej mu troski.

Chwyciła za ogrodnicze sprzety, za rękawiczki, sama plewiłą chwasty, wyrywała brzydki oset, parzace pokrzywy.

Miała w sobie sporo sił, wiatr nieco smagał jej ciepłe policzki, postanowiła aby wszystkie nieco uschłe kwiaty doprowadzić do ładu, podlać konewką uschle rosliny.

Jej mysli odparowały, ręce zajęte pracą, studzily smutne refleksje.

Zapadl juz zmierzch, ogród piekniał, nabierał zdrowych barw.

Usiadła na nieco uszkodzonej ławce, nie czuła zmęczenie, jedynie samotnośc, kolorowy motyl okrążył pracę jej włąsnych rąk, jakby na swój sposób chciałw wyrazić uznanie. Spoczął dłuższa chwilę na ławce obok dziewczyny, jakby pragnął dotrzymac jej swego towarzystwa lub pochwalić jej owocny wysiłek..

Uśmiechnęłą się przyjażnie, musnęła dlonią jego delikatne skrzydła. Motyl odfrunął radośnie, cieszac jej serce.

Zmróżyła powieki, wdychając ciszę i odczuwajac obecność kogoś życzliwego.

Nie patrzyła na prawą stronę, bałą się spłoszyć przybysza, czekała az głos posłańca przerwie zbyt długą ciszę.

-Jadziu, nie jesteś sama. Twoje marzenia spełnią się, bądż tego pewna.

Obejrzała się uradowana, napotkała dostojną postać Marii, która był tuż obok, pachniała jaśminem..

Siedziała jak wryra, nasłuchiwała, bała się chocby poruszyć, nie była pewna czy znajoma Maria, jest jedynie wytworem snu i rojeń.

Spragniona ludzkiej życzliwosci i zrozumienia, milczała, upajała się  obecnoscia dobra.

Witar ledwie poruszał konarami, chłod nocy koił, ożeżwiał.

-Spełnią się wszystkie twoje marzenia, tylko nie od razu i nie w jednym momencie. tzreba miec do życia dużo cierpliwosci-odparła po chwili milczenia.

Marii dostojna twarz wyrażała życzliwosc i pogodeducha.

-Brakuje mi słow otuchy, jestem bolesnie sama. Mam kilka marzeń i zyczeń,ale obawiam się,że one się nigdy nie spełnią-odrzekła smutno.

 -Nie jestes sama, zaufaj mi. Bądz wdzięczna a dobro samo Ciebie znajdzie-usłyszała w  odpowiedzi.

Dziewczyna miała jeszcze wiele pytań, tyle watpliwosci gniezdziło się w jej umysle.

Zastygła w zadumie, gdy po chwili podniosła wzrok na swoją dobrą znajomą, wspaniałej Marii już nie było.

Pozostał kojacy zapach jasminu.

tęsknota znów targała myslami i sercem dziewczyny.

Pobiegła do domu, sen domagał się odpoczynku.

Gdy zbudziłą się wczesnym rankiem, nikogo nie zastała z domowników.

Tak ogromnie chciała z kims bliskim porozmawiać, brakowało jej ludzkiego ciepła.

Jej liczna rodzina nie dotrzymywała jej towarzystwa, czyniła ja jeszcze bardziej samotną.

Po skromnym sniadaniu, postanowiła odwiedzić tajemniczą willą.

Bardzo liczyła,że tym razem pani Irena,będzie dla niej miała dobre wiesci.

Otrzymać staż na policji, było jej wielkim marzeniem.

Nakarmiłą glodne koty, wtuliła się w  ich miękkie futeko, miarowe mruczenie działało kojaco na jej skołatane serce.

Udała się na spacer, licząc na dobre wiadomosci.

Dumała,iż skoro pani Maria odwiedziła ją wieczorem, być był to znak, iż czeka ją nareszcie cos pomyslnego.

Tak bardzo liczyła,że jej smutny, szary los nareszcie podaruje jej choćby skromny podarunek.

Samotnie pawła przed siebie, w sercu czuła determinacje, sby sbobyć wymarzone zatrudnienie.

Bieda, samotnosc, deficyt wszelki mocno przygniatał serce, nie pozwalał snuć nawet skromnych planów.

Wiedziałą,że musi o siebie zawalczyć, musi dla siebie uzyskac lepszy start.

Nie chciałą byc jak, jej przodkowie, biedni ludzi, którzy z tridem wiązali koniec z końcem, którym nieludzka robocizna znaczyła kolejne lata.

Jadzia pragnęłą pracy z misją.

Zajęta myslami  o lepszej przyszłosci, od czasu do czasu czuła jak chude gałęzie smagają jej rozpalone policzki.

Życzyła sobie lepsej przyszłosci.

 Pobłądziła.

Nogi zaniosły ją dalej niż poczatkowo planowała.

Nie znała terenów wiejskich,lecz nieodkryty lesny dukt, przyzywał ją, by parła dalej.

Nie czułą strachu leczdziwny puls by przeć przed siebie, wbrew sobie.

Gdy lesny teren przechodził w wiejskie łaki i pastwiska, ubogie chaty, stawały sie coraz bardziej liczne.

Przystanęłą, nasłuchiwałą odgłosów przyrody, dzikich zwierząt.

Do odgłosów przyrody, fałszywie dołaczyły damksie okrzyki,dalekie od subtelnosci.

Stanęła jak wryta, na wysokosci jej wzroku jak spod ziemi, ukazała się wiejska zagroda.

Kilku pijnaych, zaniedbanych mężczyzn, bełkocząc sobie wiadome słowa, rozchodzili się w różne strony swiata.

 

 Obok kontenera na starym pniu siedziała otyła, zaniedbana kobieta w wieku nieokreslonym,Jjadzi wydawałą się ona dziwnie znajoma.

Znałą grubą pijaczkę za dobrze z widzenia, nawiedzała ją w nocnych koszmarach.

Stanęła jak wryta, nie zdradzając swej obecnosci, przykucnęła obok kontenera,bacznie nasłuchując.

Posniesiony głos grubej kobiety przybrał na sile, skuliła się bacznie obserwując obejscie gospody.

Z gospody wyłonił się męzczyzna w srednim wieku, nie był zaniedbany, jego roboczy strój dowodził,żę mezczyzna mógł dopiero wrócić z roboty.

Kobieta chwyciła mężczyzne oburącz, powaliła na ziemię.

Meżczyzna nie bronił się wcale, oszołomiony i ogłuszony pustą butelką, zatoczył się obok stóp swej oprawczyni.

-Dawaj pieniądze ty wstętny bucu, musze mieć na zycie, słyszysz!-kobieta darła się ochryple, policzkując spracowanego człowieka, zaskakując go okrakiem.

-Nie mam wiecej, wszystko mi zabrałas, daj mi spokój kobieto-spokojny głos mężczyzny, brzmiał niczym sapanie, dogorywajacego psa.

-Na dziwki masz kasę ,a  na mnie, na życie, brakuje, Żałujesz mi kilka tysiaków, dawaj, wyciągaj kasę!-głos kobiety byl bliski obłędu. 

Męzczyzna powalony butelką potoczył się deptanym chodnikiem.

Kobieta tymczasem, chwyciwszy ogromną ceglę, którą ktos porzucił obok kontenera, biorąc ogromny zamach, jęła pozbawić życia pokonanego.

Jadzia, tracąc zimną krew, zdołała tylko wykrzyknąć zmienionym ze strachu głosem.

-Przestań, nie zabijaj, odłóż cegłę!-głos Jadzi wyrażał błaganie.

Tymczasem cegła potoczyłą sie tuz obok Jadzi stóp, pękając na pół.

-Po co tu przyszłas wscibaska babo?-głos pijanej kobiety zdradzał zaskoczenie i pogardę.

Dziewczyna dotknęła zimnej skroni, powalonego mężczyzny, miała wrażenie ,że leżący wyzionął już ducha.

Nie było czasu na ratunek.

Krzyczała całą siłą przepony,

-Ratunku, pomocy!-głos Jadzi, rwał siłą rozpaczy, powracał lesnym echem.

Mężczyzna zakaszlał, wypluł brudną ciecz, uklnęknął, jego gałki oczne wywracały się makabrycznie, twarz stężała. Stali we troje osłupieni.

Żona mężczyzny, szarpnęła mocno jego ramieniem. 

-Co ci jest ty zdradliwy ośle? dobrze ci tak, latasz za wywlokami, pieniadze przepuszczasz na dziwki, to masz za swoje-małzonka odgrażała się zaciekle, nie zdradzając nawet sladu ludzkich uczuć.

Jadzia, krzycząc wybiegła w stronę klientów baru, którzy z oddali ukradkiem oglądali dziwaczny spektakl.

-Będziecie świadkami, dzwońcie po służby, pomocy, nie stójcie tak, działajcie!-dziewczyna miotała się pomiędzy trzema rosłymi mężczyznami, którzy nagle zdawali się przytomnieć, jakby po czasie do nich docierał sens usłyszanych słów.

-Tak będziemy świadkami, wiemy gdzie jest najbliższy posterunek-odezwał się najstarszy z nich.

-Chodżcie chlopaki, nic tu po nas-najbardziej trzeżwy z nich machnął dlonią, jakby osłaniał się od nastrętnych os.

-Ten mizerny mąż, bity przez żonę chyba nie żyje, ta pani zabiła pana- mężczyzna do tej pory oniemiały, nabrał jakby sił i umysł podwoił myślenie.

Działał niczym w afekcie, pognał do upadłego czlowieka, badał puls, wsłuchiwał w serce, rozpzocałą resuscutacje, wydawał rozkazy, darł się wniebogosy.

-On nie zyje, ty podła babo udusiłaś mężą, pójdziesz siedzieć-odgrażał się.

Tymczasem kobieta stała obok, cała drżała, twarz jej paliła żywym ogniem, włosy straszyły niczym u czarownicy.

-Wynocha mi stąd łachudry, nie nawidze was wszystkich, ciebie gówniaro i was nedzarzy nienawidzę, wynosic mi sie stąd-krzyczała, spluwajac na ziemię, obok leżacego ciała męża.

Jadzia powoli oddalałą się od miejsca każni, nienawiści pogardy.

Odgłosy gniewu, nienawisci powoli milkły mieszały się z życiem lasu.

Nim dotarłą do domu, cała roztrzęsiona, słyszała w oddali odgłosy syren, policji, pogotowia.

Dumała nad ludzką podłością, nad swoim przeznaczeniem, czym jeszcze ludzkośc ją zaskoczy?

Wiedziałą ponad wszelką wątpliwośc,że dopóki oddychać będzie,dopóty starczy jej sił, będzie pomagać, przysłuzy sie ludziom.

Nie może przechodzić obojetnie, tak wiele jest do zrobienia.

 Wyszła na podwórko, nie umiała zwierzać się domownikom,oni  nie mieli dla niej zrozumienia.

Spojrzała w jasny ksieżyć wczesnej nocy, stanęłą jak wryta,ktos przy niej stał, zasluchana w cudze mysli, spojrzałą przez ramię na najdjeżdzajacy wóz policyjny, który powoli zbliżał się do jej domostwa.

Z pojazdu wyskoczył rosly policjant, stanął tuz obok dziewczyny.

Zmęczona twarz mundurowego wyrażała zadumę.

-Mamy nasza sadystke, mamy na nią mocne dowody. Juz nam nie ucieknie, jest zatrzymana na dobre. potrzebujemy twoich zeznań. jutro na posterunek prosze się wstawić, do zobaczenia-męzczyzna powrócił na swoje miejsce kierowcy, odwrócił się do tyłu w stronę skutej kajdankami, zatrzymanej otyłej niewiasty,

Zatrzymana kobieta, wydawała zawodzenia nieludzkie, jej kwiczenie i zawodzenie przechodziło w pokorny pacierz.

Drzwi się zatrzasnęły, z piskiem opon odjechał policyjny wóz.

Jadzia poczułą ogromna ulgę, niemal sympatię dla słóżbmundurowych, sprawiedliwości musi wreszcie stać się zadość.

Głeboko wierzyła,że i do niej usmiechnei się szczęście, niczego bardziej nie pragnęłą jak odmiany losu.

Ubolewałą nad szara zwykła codziennością, nad swoim niesprawiedliwym, ponurym losem.

Do tej pory nie zaznaaą szczęscia wcale, nie rozumiałą co to znaczy dobry, pomyślny los.

Wiedziała,ze innym ludziom wiedzie się znacznie lepiej.

Sama potrafiła wymienić szczęściarzy, których los rozpieszczał.

Znała bogate dzieciaki, rozpieszczone przez zamoznych rodziców, którzy w gruncie rzeczy dbali o jak najlepszy los dla swoich pociech.

Znała zdolnych, wyrózniajacych się uczniów, szcęsliwe rodziny, które beztrosko podrózowały po świecie.

Jadzia nie posiadała niczeego, co mogłoby doprowadzić ja choćby do iskry nadziei na lepszy los.

Ludzie nie byli jej życzliwi,nie była przez nich rozumiana, nigdy doceniana.

Sama z siebie dawałą duzo i tak wiele, nie liczyłą na odwzajmnienie, lecz na maly usmiech losu od czasu do czasu.

Kotłowałaa w niej mysl aby pojechac nazajutrz do urzędu pracy i rozpoznac swoje szanse na zatrudnienie.

Nastepnego dnia wyruszyła skoro świt, nie miała czasu na śniadanie.

Wyruszyła autobusem, była głodna i zmeczona, skasowała niedbale zakupiony wcześniej bilet.

Przysnęła wtulona do miekkiego siedzenia, znudzona jednostajnym krajobrazem za oknem.

Obudziła ją obecność kontrolera biletu, podała bezmyslnie to co posiadała w portmonetce.

Kobieta bacznie oglądała każdy jej bilet, jej chytry wyraz twarzy nie wrózył nic dobrego.

-Prosze pokazac dokumenty, będzie kara 122 złotych-zagrzmiała.

Jadzia poczuła skurcz w sercu, ból głowy, nie była zdolna do logicznego działania.

Podyktowała swoje dane do zapłaty.

Otrzymała karę za bezmyślność, miała przeciez bilet, tylko skasowała ten  nieaktualny.

Nie miała jeszcze pieniędzy a już płącic musi kary.

Rozpłakała się wysiadając.

Nienawidziłą swego losu, swej biedy i niedoli.

Zamieniła by się z każdym z aswój podły los, nawet z tym usmiechnietym, menelem, którego omijała, z tym złodziejem, któremu znów się udało.

Jadzia mimo, że uparcie,  gorąco pragnęła poprawy złego lasu,, mimo,że całą składałą sie z poboznych zyczeń, los uparcie poprzysięgł aby nic jej nie dawać lecz odbierać, nawet to czego nie miała.

Poszła do urzędu, mnóstwo ludzi w każdym kierunku nadchodzili, gnali, tuptali,śpieszyli się,denerwowali tylko ona usiadła.

Ustawiła się jako ostania w kolejce i czekała.

Gdy po dłuśzej chwili usiadła naprzeciw urzędniczce, musiała wypełnić cały stos dziwnych,nijakich dokumentów.

-Prosze czekać, dostanie w końcu pani ofertę pracy, prosz ecierpliwie czekać-otyła urzędniczka odparła beznamiętnie, sztucznie się usmiechając.

 

Odeszła od okienka, szła w strone domu, tym razem pieszo, nie chciała przykrych przygód, pragnęła tylko magicznej odmiany losu.

W drodze powrotnej napotkała pania Irenę.

-Pani jadziu, jest szansa na prace w policji, w dziale prewencji, jest szansa nie tylko na staż-kobieta dotkneła zimnej dloni zdziwionej dziewczyny.

-Jest szansa na pracę?-powtórzyłą, niedowierzajac.

-Jest realna szansa, tym razem słowo honoru, choć zaprowadzę cię tam gdzie będziesz mogła  słuzyć swoim talentem, wierzę,że ten niezbadany los w końcu sie do ciebie uśmiecha-pani Irena chwyciła za rękę oniemiała dziewczyny.

Szły razem, uśmiechniete, szczerze uradowane. Na nieboskłonie ukazała się śliczna tęcza.

Każde życie nawet to szare, bure i po ludzku beznadziejne, zawiera w sobie na końcu drogi barwy tęczy, które potrafią nawet zachwycić.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

11 sierpnia 2022   Dodaj komentarz
owca miedzy wilki  

owca miedzy wilki 3

W klasie nie potrafiła znależc dla siebie miejsca, niewiele rozumiała z tego co mówila zdenerwowana pani od matematyki.

Siedziala biernie, notowała, jej mysli błądziły daleko.

Miała dziś szczęścia,bo  nie została wyrwana do odpowiedzi.

Nieliczni uczniowie sami się zgłaszali, otrzymywali dobre oceny za aktywność. Inni zaś łobuzując, potęgowali nerwowość nauczycielki.

-Jadzia dobrze sie czujesz?-głos nauczycielki wyrażał zaniepokojenie.

-Nie dobrze, głowa mnie boli-rzekła Jadzia ze smutkiem.

-A skad masz tego misia?-spytał najśmielszy łobuz w klasie.

-Dostałam w prezencie od takiej znajomej-rzekła, nie podnosząc oczu.

-Dzieci, wracajmy do tematu lekcji. A Ty Jadziu jesli zle się czujesz, to zejdz na dół do pani higiennistki-rzeka nauczycielka.

Jadzia przeczekałą w milczeniu zajęcia. Obok niej w ląwce siedział pluszowy miś.

Czasem aby dodać sobie otuchy głaskała podaroanego pluszaka.

Zdawało jej się,że w okolicach potylica pluszaka, znajduje sie cos twardego, cos co nie nalezało do misia.

Ktos musiał w jakims celu, umieścić w misiu coś twardego.

Rozmyslała,glaszcąc pluszaka po potylicy i usiłując rozwikłac zagadkę.

Wyczuła dotykiem, że poniżej stwardnienia poniżej potylicy niedżwiadka, znajduje się dodatkowy wyrażny szew, ktoś coś ważnego zaszywał dziecinną, niewprawną rączką, nicią koloru czerwonej cegły.

Ciekawość i zniecierpliwienie narastało, Jadzia marzyła o powrocie do domu, o ciszy i spokoju.

Klasa rozbiegłą się we wszystkich kierunkach.

Uczniowie zaczepiali koleżankę, wypytywali o wszystko co im przychodziło do głowy.

Jadzia nie wchodziła w dyskusję, odpowiadała zaledwie półsłówkami.

 Dziewczyba czym prędzej biegła  do domu,nie chciała z nikim rozmawiac, z nikim zamieniać żadnego słowa.

Mis wcale nei ciązył, zdawało się, że przypadli sobie do gustu.

Gdy spojrzałą na podarowanego pluszaka, odniosła wrażenie ,że ten się do nie uśmiecha.

-Jak ciebie nazwać-spytała, tuląc pluszaka.

Wydawalo jej się,że słyszy cicho, na granicy słyszalności, padło jednak słowo 'Maks"

powtórzyła pytanie, odpowiedz nadeszła cicha, jakby echo wiatru wtórowało.

Nareszcie uciekła do swego pokoju. Nie czula głodu, chociaż dziś prawie nic nie zjadła.

Nie mialą zamiaru rozmawiać z ciekawskim rodzeństwem z niecierpliwymi rodzicami.

Odpowiadałą jak w szkole pólsłowkami i skarzyłą się na bol glowy.

To wystarczyło by nikt nie drążył jej zamyslenia i obecności pluszowego misia.

 Chwyciła nożyczki, starannie rozplątałą szew w potylicy misia.

Sprawnymi palcami, uchwyciła różowe, plastykowe pudełko.

Otwarła jego, serce jej biło niemal boleśnie.

W srodku znajdowałą się kartka papieru, zwinieta w staranny rulon.

Rozwarła, wypraostowałą w całej rozciągłości.

W tym samym niemal momencie usłyszałą pukanie do drzwi.

-Dajcie mi spokój, zaraz do was zejdę-krzyknęła Jadzia.

Pukanie ustało.

Nie było slychac oddalajacych sie kroków.

Podeszła z impetem do drzwi, otwarłą jej lecz na korytarzu nie było nikogo. Cisza jakby makiem zasiał.

W dole toczyłą się odległa rozmowa.

Poczuła niepokój i trzaskajac drzwiami  wróciła do pokoju, drżąca ręką trzymała oswobodzoną z pudełka, szarą. pożółką kartkę papieru.

Równy rząd dzieccinego pisma rozpoznałą natychmiast.

" Moi drodzy"

Pewnie ktoś w końcu znajdzie ten papier.

Wołam o pomoc, czuję się zagrozona.

Wczoraj skończyłam 18 lat. Nie zwariowałam, psłuchajcie mnie

Pomózcie mi proszę bo ta nienormalna sąsiadka Blanka czyha na moje życia.

Ona mnie bardzo nienawidzi.

Wiem,że odprawia jakies gusła bym zginęła.

Ona mnie nienawidzi, tylko nie rozumiem dlaczego.

Nigdy nic nie mówi. Ona tylko tak  na mnie tak dziwnie patrzy, nie używa słów, syczy tylko, że ja muszę umrzeć.

Boję się, niech mnie ktoś uratuje.

Wczoraj do mnie przyszła, sadziłam,że niesie mi prezeznt.

Ona tylko popatrzyła na mnie przez płot i powiedziała,że muszę umrzeć.

"Niedługo ktoś cię zabije" Groziła mi.

Drogi Misiu, ty jesteś moim najlepszym przyjacielem, uratuj mnie.

Niech ktoś sie o tym dowie i mnie uratuje.

Ja nie chcę umierać.

Misiu wskaż chociaż jakąs dobrą osobę, niech ona mnie uratuje.

Będę Ci wdzięczna dobra osobo i Tobie Misiu też.

Justyna "

 

Z mocno bijącym sercem, Jadzia na powrót umieściła zwiniętą karteczkę do pojemniczka.

Nie wiedziałą gdzie ukryć tak bardzo wazny apel nieżyjacej dziewczyny.

Oglądała kartkę z każdej strony, Żałowała,że nie ma wiecej informacji, żadnej daty.

Po chwili kubeczek z informacją na powrót umieściła w potylicy Misia.

Nie miała pomysłu co zrobić z roszyfrowana informacją.

Za drzwiami znów usłyszała miarowe pukanie. 

Podbiegła. Za dzrwiami nie dostrzegła żywego ducha, poczuła jedynie przejmujący chłod oraz nieokreslony strach.

Porzuciła swoje zajęcie i zbiegła do domowników.

Rozmawiali ze sobą zupełnie swobodnie,na tematy które brzmialy dla niej obco.

Chciała włączyć się  w dyskusję, lecz wiedziała,że nikt nie będzie poważnie z nią rozmawiał, jesli nawet dopusci ja do głosu.

Czuła sie samotnie w tłumie kompletnej rodziny.

Zazdrosciła im tej zazyłosci, przyjażni i wzajemnosci.

Czuła,że ona sama jest wykluczona z kregu bliskich, chociaz jest z nimi tak samo jak oni spokrewniona.

Usiadła do stołu,w milczeniu zjadła zupę grzybową. Była niczym widz w niemym  kinie, słyszałą ale niewiele rozumiała

Postanowiłą,że jutro odwiedzi panią Irenę, pracownicę willi bogaczy.

Miała jej tyle do powiedzenia, chciałą zadac wiele pytań, zbyt wiele było niejasnosci.

Czułą przemożnie, iz nieznajoma, ja własnie wybrała na orędowniczkę, swego sekretu.

Jednakże zaparłą się.

Zbyt wiele poswieciłą by odkryc prawdę, pomóc tej, która juz nikt nie usłyszy.

Nie potrafiła zmróżyć oka, sekret ciązył i bolał.

Gdy obudziła sie niewyspana, kroki swe skierowała do szkoly.

Uczyła sie umiarkowanie dobrze, znów nie potrafiłą się skoncentrować.

Dostrzegła w klasie nowego ucznia, poczuła na chwilę dzikie mrowienie w okolicy serca.

Bała się tylko cierpienia i niespełnienia, dlatego wzdychała po cichu do przystojnego nieznajomego, nie liczyla na odwzajemnienie lecz na chwilę oderwania od codziennosci.

Po szkole jej mysli na powrót wybiegły do swego zamiaru, skontaktowania się z pania Ireną.

Pomna była ,iż w obecności tej obcej ciepłej i serdecznej kobiety, czuła sie dobrze, niemal rodzinnie.

Znów podązała w stronę willi, droge znałą na pamięć.

Niebawem znalazła się pod olbrzymim domem, brama automatycznie się otworzyła, nie pokazała się nikt żywy, poczułą się zawiedziona.

Wiatr targał jej włosy, szarpał połami plaszcza, ukryła sie pod kasztnowcem tam szukała pomysłu i otuchy.

Po dłuższej  chwili usłyszała miarowy dżwięk nadjeżdzającego pojazdu, potem olbrzymi czerwony pojazd wtoczył się do garażu.

Jadzia wyszłą nagle z ukrycia. Zauwazyła dwóch mężczyzn, zeskakujacych z niedbale zaparkowanego auta.

Byli zdenerwowani, w ich ruchach zauwazyła wrogość, niepokój.

-mModa czego ty znów chcesz? Potrzebujesz jedzenia ubrań?-donośny głos nawoływał, skrzeczał, nalezał do bogacza.

Jadzia podeszła w ich stronę, w zakamarkach piórnika, miała karteczkę, która wczesniej wyjęła z potylicy misia.

-Mam cos dla pana, to pismo Justyny-głos Jadzi drżał gdy zbliżała się z wyciagniętą dłonią  do nieznajomych. Kartke przechwycił kolega bogacza

-Co ty masz smarkata, szukasz sensacji a może kłopotów?-meżczyzna obok, chwycił obórącz kartkę, natychmiast ją podarł nim zdązył zblizyć ją ku sobie.

-Józek cos Ty zrobił, to mogła być pamiatka po mojej córce, mogłem to zobaczyć-głos bogacza wyrażał gniew i rozpacz zarazem.

-Ty nie rozmumiesz ta młoda jest obłąkana, ty jej wierzysz w to co gada?-Józek spojrzał z wyższoscią na kolegę.

-Kim pan jest,że nie chce poznac prawdy?-Jadzia wyraziła swe mysli na głos.

-Jestesmy dobrymi sasiadami, nasze córki się przyjażniły, co ci do tego-głos Józka był arogancki.

-Pan może jest pewnie ojcem tej Blanki, która zabiła Justynę-rzekła pospiesznie ochrypłym głosem, odskakując , gotowa do ucieczki, jakby sterowana wyższą siłą.

-Wynocha mi stąd obłakana dziewucho-Józek był gotów uderzyć nieznajomą, Tymczasem  ona wybiegła, zbierajac po drodze fruwające kawałki sekretnej kartki, które zdawały się same układać do rąk zbiegajacej.

Usiadła dalej za potokiem, obok śmietnika, ukryła się pod szeroką lipą, przez niedomknietą furtka miała ich na wysokości wzroku, zdawalo się,że słyszy nawet ich szepty.

Chciałą odejśc, lecz jakas siła trzymałą ja na zmurszałym kamieniu obok pod rozlozystym drzewem, nad wyschlym potokiem.

Patrzyła ciekawie na  dwóch mężczyzn, na ich obliczu wypełzło dawne cierpienie i niepokój

Zkłopotani panowie, patrzyli po sobie wrogo, pełni napięcia, nie rozmawiali, kiwali głowami, szemrali bez słów.

Pierwszy odzyskał głos Józef, powieki drżały mu nerwowo, głowa poczerwieniała niezdrowo.

-Szkoda,że nie aresztują mojej, okropnej córy, możliwe,że ona zamrordowała ci córkę. Ona jest do tego zdolna, żle ją z żoną wyhodowalismy-głos starszego pana wyrażał rezygnację i tłumiony żal.

-Juź o tym gadalismy,nie chce mi się do tego wracać, co to zmieni? Policja,prokuratura za duzo to rozdmuchała, dzziennikarze, ciekawscy i jescze jakaś znajda starsznie w tym węszy-biznesmen niemal się zakrztusił z nadmiaru emocji.

-Tobie tez już na tym nie zalezy. Wiesz z mojej córki była od zawsze cholera. Powiem ci,że marzyłem aby miec inne dziecko.-Zawsze zazdrościłem innym rodzicom  takiego mądrego, dobrze wychowanego, pracowitego albo chociaz pięknego dziecka-starszy pan jeknął głosem pełnym zawodu po dłuższym namysle dodał.

-Moja była zawsze do niczego, nic nie umiała. Dalismy z zoną jej wszystko i ona nam wszystko zabrała, nawet zdrowie-zasępił się Józef.

Z kieszeni spodni wydobył nerwowym gestem kolorową zapalniczkę i zniszczona paczkę papierosów, począł palić połamane paierosy, poczęstował bogacza.

Ten gdy tylko zaciagnął się dymem, odparł pólgebkiem.

-Ja zawsze chciałem syna, takiego przediębiorczego jak ja. Mojej córki nie znałem wcale, wiesz praca i biznesy. Miała nianie, kucharki, drogie rzeczy, nie powinna narzekać. Miała zawsze jakies problemy psychiczne, jakieś psychozy. Jezdzili z nia do psychologa stale i im więcej psycholog ja badał i leczył. tym Justyna była bardziej nieobliczalna. Chciałą być aktorką, modelką, karierę swiatową robić. A gdy to jej nie wyszło, to w depresję wpadła. Chciała połknąć tabletki, zabic sie chciała. Nie dawaliśmy z nia rady. Józek, ja do tych spraw nie mam głowy. Najlepsze sa biznesy bo one chociaz daja mi pieniądze, zajmują mi czas-Waldek, zgasił papierosa i zapłakał bezgłośnie niczym małe dziecko. Rekawem otarł mokre oczy i zaklął nerwowo, odwracajac się.

-Moja córa do tej pora chora na glowę, tylko alkohol się dla niej liczy, nie wiem ile ma tych dzieci i z kim-głos józka zdradzał rozgoryczenie i głeboki żal.

Panowie patrzyli długo po sobie. Po chwili jóżek dodał

-Zazdroszcze ci Waldek tych pieniedzy, ty to masz łeb na karku. Ja nie moge spokojnie spać,a to przez moją nieudana rodzinę. Ubolewam nam nimi, tez bym chciał interesy robić ale nie mam do tego głowy-marudził starszy pan.

-Pieniadze niby szczęscia nie dają, ale bez tych biznesów nie potrafiłbym żyć. One mnie pochłaniają i zabierają zbędny życia czas-rzekł biznesmen,cichym tonem.

Po dłuższej pełnej milczenia chwili panowie na powrót usadowili sie do samochodu i z piskiem opon, pędzili przed siebie, zostawiając olbrzymie pokłady kurzu i dymu. Jadzia, gdy tylko poskładała podarte kawałki, poczułą niepojete zmęczenie i smutek.

 Nie żałowałą podsłuchiwanych słów, żal jej było najbardziej nieżyjącej dziewczyny.

Postanowiłą, nigdy więcj nie wracac do tego pustego, ogromnego domu, który jedynie z zewnątrz wygladał imponująco, z przepychem.

Nie zazdrościła wcale bogaczowi, nadmiaru rzeczy, pieniędzy.

Wiedziała,że ich majątek to fasada.

Ona nie miałą pieniędzy, nie miała drogich rzeczy, miała jedynie spokój w sercu, poczucie misji, to ją czyniło duzo bardziej szczęsliwą.

Jadwiga długo zbierałą się by opuścic dziwne, tajemnicze miejsce.

Czuła czyjes spojrzenie, czyjśc wzrok, Czuła jakby śledziły ją niewidoczne oczy, jakby nie byłą sama.

Rozgladała się trwoznie.

Jej czujny wzrok przykuła otwarta na ościez piwnica.

Przedarłą się przez wciąz otwarta bramę.

Po podwórku spacerował tłusty, rudy kot, dał się dziewczynie pogłaskać.

Był miły i przyjemny w dotyku, szedł tuz obok nowej znajomej, wyprzedzał ja o dwa kroki.

Szła wiernie tuż  za nim, jakby czuła z góry znak,że prawidłowo postepuje, udajac się w ślad za kotem.

Kot zaprowadził ją do piwnicy, znała to miejsce, wcześniej pani Irena ją tam gościła.

W piwnicy panował idelany porządek. Nie było rzeczy, która by znalazła się tam przypadkiem.

Czyjes ręce, dobitnie i uczciwie, wykonywały prace domowe.

Wnętrze wypełniał zapach świeżosci i ładu.

Zachwyciła się nowym, tajemnym,niezgłębionym miejscem.

Poczęstowała się drogimi batonikami, które kusząco wystawione były na stole. Usiadła na kosztonej kanapie, kot, usadowił sie obok niej, domagajac się pieszczoty.

Zasnęła, gdy tylko skończyła konsumować batoniki.

Dotyk kota, wprawił ją w błogi nastrój, słońce dyskretnie wpływało do  piwnicy, znacząc kontury mebli, nasycając energią wypoczywającą

 Powietrze ożywiały namacalnie, jaskrawe promienie.

Gdy wzrok Jadzi wyostrzył się na skutek niecodziennych doznań, kot zeskoczyłł z objęć dziewczyny,

Patrzył sie oniemiały na dziwne zjawisko oślepiającego blasku łuny słońca

Wkrótce z wnętrza promieni ukazała się smutna, smukła młoda kobieta. Blond włsoy okalały jej szczupłe lica.

-Jadwigo, dziekuję Ci,że tyle dla mnie pośięciłaś. Jestem ci niezwykle wdzięczna. Nie przypadkowo wybrałam ciebie. Stawiam ci zadania, które jesli wykonasz gorliwie zostaniesz hojnie wynagrodzona-głos nieznajomej zdawał się życzliwy i ponaglajacy.

Postać pieknej nieznajomej rozpłynęła się w promieniach zachodzącego słońca.

Jadzia poczułą się,tak jakby zbudziłą się z długiego lecz wyczerpującego snu.

Obok niej na kanapie pzreciągał się błogo tłusty kot.

Ona zas oglądałą sięw przestrachu i niepewnosci po obcym a jednak znajomym miejscu.

Idelana, wręcz strerylna czystosc pomieszczenia dodawałą miejscu przytulnosci i powagi. Nadmiar luksusu oniesmielał i zawstydzał.

Dziewczyna poczuła się zupełnie obco, jakby pzreniesiona w nieznane miejsce.

Cisza była tylko pozorna. wkrótce usłyszała znajomy dżwiek zbliżajacego się pojazdu z nieprzyjaznym jej biznemenem.

Załowała,że nie ma nikogo w poblizu. Oddałaby wszystko aby chwilę porozmawiac z tajemiczą, sympatyczna panią Ireną.

Wstała szybko i strażackim tempie poderwałą się do ucieczki, znałą bowiem skróty w dziurawym plocie ogrodu.

Gnała ile sił, byle dalej od tego dziwnego i zarazem pełnego wyzwań miejsca bez ludzi.

Nie oglądał się za siebie, nie chciałą zwracac niczyjej uwagi.

Nie chciała aby ją rozpoznano i wysmiano jak często w zyciu dziewczyny bywało.

Nie lubiła ludzi, jednoczesnie tęskniłą za ich obecnoscią.

Nie rozumiała dlaczego ten obcy, bogaty pałac tak ogromne wywołuje w niej emocje.

 Z jednejs trony pragnęłaby w nim zamieszkac, wtedy poczułaby sie jak ksieżna z bajki.

Jednakże musiałaby zdobyć dobrych i przyjaznych jej ludzi.

jej rodzina i była i nie była jej bliska.

Zjednej strony byli obok niej, lecz jednak jakby daleko.

Jakby dzieliło krewnych lata swietlne albo niekiedy nikłe jednak widoczne braterstwo.

Martwili sie o nia gdy długo nie wracała, wypytywali o jej plany ale nie drązyli sprawy.

Wracając ciemną uliczką w stronę domu, najbardziej marzyła o ich trosce, o zapewnieniu,że jest dla nich ważna.

 

Lubiła samotne przechadzki, tym razem nie szła sama, spotkała u wylotu drogi kolegów z klasy.

Szli tuż za nią czuła na sobie ich spojrzenie,usiłowała zrozumiec wyrzacane przez nich słowa slowa.

Ich potoczna mowa o niczym nie zaciekawiła dziewczyny, szła szybciej aby nie być w zasięgu ich zainteresowania.

Albowiem w  towarzystwie tych niezbyt spokojnych uczniów czuła się zawsze nieswojo. Jeden z nich podkradał jej prace klasowe oraz dobrze napisane sprawdziany.

-Jadżka skad wracasz?-spytał najodważniejszy z nich doganiajac dziewczynę.

-Byłam u cioci, a teraz wracam do domu-rzekła dziewczyna, udając beztroskę.

-Ale ty w tamtych stronach nie masz krewnych, wiem bo wszyscy się tu znamy-dodał najbardziej arogancki kolega.

-Nie znasz wcale mojej rodziny, więc nie gadaj bzdur-zatrwożyła się gniewnie, ignorując zachowanie kolegów.

-Poczekaj, czy ty czasem nie chodzisz do tego nawiedzonego domu, no tych bogaczy?-dociekał inny kolega.

-Ty na głowe upadłeś, sam jestes nawiedzony-odburknęła nastolatka, pzrechodząc na drugą strone ulicy

-Powiedz jak tam jest. tam ponoc straszy ta zabita córka bogaczy, nie słyszałas tego?-ryknął na cały głos Marcin, największy łobuz.

-Nie gadam z wami, zostawcie mnie-krzyknęłą dziewczyna przerazona zarówno obecnoscią intruzów oraz usłyszaną informacją.

 

 

 Rozdział X

Nastało uplne lato. Mieszkańcy oczekiwali na opady deszczu. Susza powodowała niepokój i strach o przyszłość.

Jadzia nie rozpamiętywała ludzkiej podłosci, zawiści.

Stroniła od towarzystwa. Zajmwała się pracą w ogrodzie i czytaniem grubych, opasłych ksiazek, ukrytych gdzies dawno temu na strychu.

Nie tęsknila za rozmowami z dziecmi, ich dyskuje i okrzyki, wydawały się dziewczynie niewiele wartymi uwagi małymi zaledwie drzazgami.

Niekiedy uwagi jej znajomych powodowały w sercu Jadzi smutej i żal.

Nie rozumiała ich sposobu postępowania i traktowania lekceważąco innych.

Nie rozumiałą dlaczego ludzi spędzaja ze sobą w sposób jałowy swój cenny czas, nie obdarzajac się wcale darmową dobrocia czy wsparciem.

Jadzia zawsze dla każdego miałą dobre slowo otuchy, pociechy i zrozumienia, lecz ona nigdy nie mogła liczyć na wzajemnośc.

 

 -Jadżka o czym tak myslisz? narwij mi do tego dzbana troche jeżyn na pierogi, idż do lasu poszukać. Nie marnuj czasu-glos rodzicielki, był stanowczy.

dziewczyna chwyciła stary, pordzewiały dzban. Nim wyszla poprosiła o kogoś z rodzeństwa o pomoc lub towarzystwo, nikt nie chciał przyłaczyć się do pomocy przy zbieraniu owoców.

Jadzia wyszła samotnie do pobliskiego lasu. Ptaki jej miło cwierkały, jakby po swojemu chciały dodać jej otuchy, mysli jej były ponure, mialą bowiem żal do rodzeństwa, że nie chcą jej towarzyszyć. Wydawało jej się,że jest najmniej lubiana, nigdy nie była i nię będzie niczyim pupilkiem.

Radowała się obecnością małych ptaków, odległego dzięcioła.

Kroczyła wolno, rozglądajac się dookoła duktów leśnych, niekiedy przy szutrowych drogach, dalo się spotkać dorodne krzaki z jezynami.

Tym razem nie dostrzegła poszukiwanych owoców. Zapuściła się w gląb lasu, zauwazyłą znajoma polanę. Mialą dziwne wrażenie,że tam przy pustych potokach znajdzie farsz na pierogi. Tymczasem, niebawem na przeciw jej wyszła duża, otyła, niezgrabna kobieta w średnim wieku.

-Czego tu szukasz łajzo, nie amsz co jeść?-spytała tamta, chwiejąc się nieco na grubych nogach.

-Przyszłam tylko narwac jezyny na obiad-odparła bojażliwie Jadzia, wycofując się z polany.

-Słuchaj, czemu ty mi szkodzisz? wszyscy we wsi więdza,że ty chodzisz na policje, chcesz mi zaszkodzić. Tobie się wydaje,że ja zabiłam tamta głupią pindę co?-głos pijaczki była pełen szaleństwa i nienawiści.

Jadzi stałą jak wryta, usilując zakryć się malym dzbanem.

Stała w milczeniu,  przerazona i okrutnie żałowała wyprawy w stronę polany.

Wydawalo jej się,że śni, nie byłą bowiem w stanie słowa wymówić,zabrakło jej tchu, by uciec, serce łomotało niema histerią

-Co tam milczysz? Czego ty lązisz tam gdzie nie powinnaś? dam ci nauczkę mała zarazo. Popamiętasz ty raz na zawsze-gruba kobieta, wyrwałą dziewczynie pusty dzban, druga reką, mierzyła w stronę oniemiałej, zaslaniającej się rękoma.

Dziewczyna upadła na ziemię, straciwszy równowagę. W leżacej pozycji, wydawało jej się że widzi. zbliżajacą się postać zabitej Justyny. 

Słońce zachodząc oślepiało, lecz kontury zmarłej stawaly się coraz bardziej widoczne.

-Blanka dość zrobiłaś dużo złego. Jej nie zrobisz krzywdy-Justyna stanęłą pomiedzy ofiarą i napastniczką. Jej smukła postać skutecznie odgradzała dziewczyne od napastniczki.

 Dobra zjawa ujęłą dłoń Jadzi, podnosząc z upadku, drugą ręką odebrała złej kobiecie pusty dzban.

-Idz cały czas w prawo, uwazaj na siebie-rzekła szeptem w  stronę oniemiałej i wdzięcznej Jadzi.

Dziewczyna podniosla się z ziemi, jej obejmowało poczucie wdzięczności i spokoju.

Biegła w prawo oglądajac sie za siebie. W tym momemncie zniknęła zjawa zmarłej.

Pijana kobieta z wrzaskiem upadła, wydawało sie,ze traci rozum, zaczęła wydawac z siebie dziwne, nieludzkie odgłosy.

Jadzia nie czuła już nic oprócz współczucia dla pokonanej.

w pierwszym odruchu pragnąła pochylić się nad obłakaną, lecz strach o własne bezpieczeństwo był silniejszy.

Kierowała się czym prędzej na prawo, po drodze mijałą piekne i soczyste jezyny. Z oddali wciąz dalo się słyszeć głuche zawodzenie przechodzące w ujadanie.

-Ta pinda nie żyje, zabiłam ją, skad się tu wzięła i jak?-darła się pijaczka w niebogłosy ochrypłym i gniewnym rykiem.. Las tylko lekko zaszumiał jakby chcial się otrząsnąć z pamietnej traumy, której on także prócz Jadzi był niemym świadkiem. 

Dziewczyna gnałą przed siebie, porazona dziwnym wydarzeniem.

Nagle dostrzegłą u wylotu polnej drogi dorodne jezyny. Słońce lekko jeszcze przygrzewało, wiatr lekko dął, upał nie dokuczał swym wczesniejszym żarem z  nieba.

Rwała czarne owoce zwinnie, omijając kolce. Nie myslała o niczym innym, tylko o napełnieniu dzbana.

Jej dłonie pracowały jak automat, umysł usiłował uciszyć niepokojące obrazy.

Obejrzałą się trwożnie. W oddali prócz odglosu przyrody, docierała martwa cisza.

Ludzi bała się znacznie bardziej niż zjaw.

Nic i nikt nie jest tak straszny jak drugi człowiek.

Rozumiała ,że zjawy wcale nie straszą, prędzej są gotowe wyratować z opresji.

Byc może ta zmarła kobieta, uratowała jej życia. Myslała o niej z wdzięcznoscią.

Dotrzymała jednak słowo.Poczuła wdzięcznośc i zarazem wzruszenie.

Nie wiedziała czemu tamta pijana kobieta nosi w sobie tyle nienawiści i pogardy?

Nie rozumiała jej postępowania.

Gdy tylko zaspokoiła ponadto głód fizyczny świezymi jeżynami, postanowiłą ruszyc przed siebie.

Nie oglądałą się za siebie, szłą pewnym krokiem w stronę domu, jakby ją ktos niewidzialny prowadził. Strach już ją opuścił, nie czuła juz nic prócz spokoju i zmęczenia.

W kuchni zastałą zmęczona matkę, dojadajacą resztzki z kolacji. Jadzia podarowałą matce dzban pełen jeżyn.

Po raz pierwszy na twarzy zmeczonej życiem, pojawił się piekny usmiech.

-Jadziu skad masz takie śliczne jeżyny?-niedowierzałą jej matka.

-Nie wiem, takie miałąm dziś szczęście-Jadzia, zaczerpnęłą soku, sama dla siebie przygotowała kolację, złozoną z kielbasek i bułki.

Poczuła na sobie błogość i spokój. Matki w milczeniu podziwiała czarne niczym węgle pachnące jezyny.

-Będziemy mieli na pierogi i na sok wystarczy-Uśmiech nie schodził z matczynej twarzy.

Jadzia chcialą jeszcze opowiedziec matce o swym niecodziennym spotkaniu ze zjawą, ratujaca ją przed atakiem niezrównoważonej kobiety.

Obawiałą się,że matka nie zrozumie jej szczerej opowiesci, wysmieje lub posądzi Jadzie o chorobe umysłową.

Nie chciała sie narazić. Niechaj udany dzień takim pozostanie.

Korzystając z dobrej atmosfery, jaka nagle zapanowała, Jadzia zabrała się za prace kuchenne.

sama urabiałą i wałkowała ciasto na pierogi, rodzeństwo z ociąganiem przygotowywało farsz z jeżyn.

Rozmowy stały się ciepłe, serdeczne, Jadzia z usmiechem sluchała jak plynie codzienne zycie domowe.

Słuchała skarg na sąsiadów, na kolegów z klasy, znajomych.

Zdałą sobie sparwę,ze coraz mniej ludzi zyczliwych i godnych zaufania, sama nie mówiłą wiele.

Rozkoszowała się chwilą, gdy za kilka chwil wszyscy będa zajadać się przygotowanymi przez nią pierogami z jeżyn.

Jednakż emysli Jadzi wciąz wybiegały to jej tajemnych spraw, stwarzajac pozory zadowolenia, dusza jej cierpiała.

Wciąz zadawała sobie pytania, na które nie znałą odpowiedzi.

Gdy juz rodzina nasyciłą się smakowitym obiadem, matka spojrzałą na córkę.

-Widzę Jadźka,że coś nie daje ci spokoju, powiedz o co chodzi?-pytała matka, raacząc się oststnim pierogiem ze swego talarza.

-Dlaczego pytasz?Nic mi nie jest-odparła dziewczyna.

-Wiesz co, ludzie wzięli cię na języki, obgaduj cię. Powiedz gdzie ty chodzisz i co załatwiasz, gdy my tego nie widzimy?-w spojrzenie matka mieszałą się troska z niepokojem.

-I tak nic nie zrozumiecie. Znasz tę bogata rodzinę z tej willi obok jeziorka, kolo lasu?-spytała dziewczyna, podnosząc oczy ku matce.

-Pewnie ,że znam. To bardzo dziwni ludzie, oni zawsze byli snobami, nie zadają się z takimi biedakami jak my-głos matki był pełen rezygnacji.

-A wiesz kto zabił ich córke kilka lat temu?-Jadzia udawała beztroskę.

-To już badałą policja i prokuratura, ponoć ta Justyna sama się zabiła bo miała jakieś fanaberie czy chorobę umysłową. Dziwne bo to tuszowali rodzice jej, nie chcieli skandalu, więc to ucichło-matka odrzekłą od niechcenia to co sama wiedziała.

-Ale nikt nie wie wszystkiego jeszcze-dziewczyna była pełna swych słów.

-A co masz na mysli? Czemu się tym interesujesz? To nie nasza sprawa-głos matki wyrażał niepokój.

-Bo chyba wiem kto zabił te bogatą dziewczynę-rzekła Jadzia.

-To niby kto i czemu mialby ją zabić dla pieniędzy?Były takie plotki, tylko, że nic nikt nie ukradł tym bogaczom. Mówię ci, szkoda sie tym interesować. Tajemnice te  Justyna sobie zabrała do grobu. Ciekawskich było sporo, ale każdy przedstawiał marny trop. Potem rodzina zmarłej wystosowała apel by nie zadręczać zywych. Oni tez sporo przeszli, wiesz jak podli  ludzie potrafią dokuczyć i zaszkodzić i jeszcze na tym zarobić-glos matki drżał z poruszenia i pzrejęcia.

-No dobra, ja nie węsze jak inni, ja widziałam na własne oczy, kto zamordował  Justynę, byłam wtedy na tej polanie-

-Jadzia wstałą z krzesła, podnosząc głos krzyknęła przepełniona gniewem.

-Ja dużo więcej wiem, niż wam się wydaje, tylko,że  wy nie chcecie mnie słuchać-odparła dziewczyna głosem pełnym bólu i rezygnacji.

 -Jak to widziałaś? a moż esię tobie przyśniło? Nic nie rozumiem-matka spojrzała badawczo na rozierdzioną córk.

-Przecież mówię wyrażnie. Było to ponad 9 lat temu, pamietam jak dziś.

Widziałąm pijaczkę tę grubą kobietę ze wsi i obok niej elegancką kobietę Justynę. Szły chyba na spacr, potem były wrzaski i okrzyki,pamietam,że ta elegancka blondynka upadła, gruba usiadła na niej okrakiem i ją udusiła.

Mówiłam to na policji, le oni mnie wysmiali, rozumiesz?-Jadzia zaczerpnęła łyk wody, usiadła obok matki i poczułą się wewnętzrnie wyczerpana.

Tymczasem matka zamilkła, trawiła wewnętrznie zasłyszane informacje.

jej twarz nie wyrażałą wcale żadnych emocji.

-Wierzę ci, mogło tak być. Tylko,ze my tu nic nie mamy do powiedzenia. Na świecei musi się tak dziać, a my nic nie poradzimy. Nie wyłapiemy wszystkich złych i podlych ludzi i nie pozamykamy ich w więzieniu. Zostaw to wreszcie, pzrestań się z tym dręczyć bo zwariujesz-matka spojrzałą ze współczuciem na córkę i znów zapadła w długie nieodgadnione milczenie.

 -Chodzi mi tylko o to,że to takie proste. Przecież wiadomo kto zamordował a ci śledczy nie nie wiedzą albo nie chcą wiedzieć, albo im ktoś płaci by byli głupcami. Jakie szczęscie ma ta pijaczka,trzeba ona nie pójdzie siedzieć?-głos Jadzi zdradzał pretensje.

 -Z tego co wiem, jej ojciec ma duzo znajomych w policji i w sądzie. Nic jego cóerce nie udowodnią. A Ty Jadzka wez się do roboty. Niedługo będziesz dorosła, musisz jakis zawód sobie wybrać a nie zajmowac sie tym co nie twoje-odparła matka, wstajac  z krzesła i udajac się do ogrodu.

Prace ogrodowe wsród roslin i warzyw, były dla kobiety najlepszym lekiem na zmęczenie i niezrozumienie. Tylko tam jej mysli biegły spokojnym i naturalnym torem.

Nieprzyjemne przygody i bolesne zdarzenia zawsze burzyly spokój, wywoływały skrajne i wyczerpujące emocje.

Jadzia wszakże pragnęłą spokoju.

Nie chciała pielęgnowac w  sercu urazy, gniewu, nienawiści, nie chciałą by jej młode serce zalewała żółc nienawiści i poczucie niesparwiedliwości.

Jadzia zajęłą sie porządkami. Zastanaiwialą się nad przyszłością.

Nie znałą odpowiedzi na pytanie, jaki zawód chciałaby wykonywać.Nie znałą swoich talentów i umiejetności.

Wiedziała tylko,że musi dobrze wybrać.

Nie chcialą wychodzić za mąz, nie marzyła o dzieciach,ani o włąsnej rodzinie.

Chlopcy owszem ci bardziej poukladani i przystojni budzili jej żywe ale potajemne  zainteresowanie. Bywało,że poczuła zauroczenie i a nwet zachwyt, lecz te mało wartkie uczucia mijały szybko, niekiedy szybciej niz zdazyły się pojawic w jej sercu.

Zauroczenie, czuła instynktownie,że ono przynieśc musi wcześniej lub póżniej jakis rodzaj cierpienia, rozczarowania i frustracji.

Nie tęskniła za sympatią, cieszyła się wewnetrznym spokojem.

Wspólczuła jednakże kolezankom, znajomym, które nieustannie plotkoway na temat zakochania, azauroczenia płcią przeciwną.

Niekiedy miała w sobie pokusę aby z kims poznac się bliżej,lecz zachowanie chlopców, szybko wywoływałi u Jadzi

rozczarowanie.

Miała kilka myśli tych ciepłych i gorących, wobec szkolnych prymusów, jednake zdemaskowana przez inne koleżanki, zapewne rywalki o serca prymusa, dziewczyna szybko rezygnowała.

Wstydziła się swych młodzieńczych słabości i głupoty.

Jadzi nie doskwierała samotnośc albowiem samotność oswojona, zaopiekowana, była czymś bezpiecznym, przewidywalnym i kojącym w  obliczu rozczarowania innymi ludźmi.

Wieczorem gdy dziewczyne zmuszano do prac przy ogrodzie, przy plewieniu marchewki czy cebuli, miałą wrażenie,że nie jest sama.

Czuła obecnośc pania Marii, która z luboscią lubiła rozsiadywac się na nieopodal połozonej ławecze i swoją obecnością dodawać otuchy. Jadzia nie bała się tych, którzy do niej przychodzili kierowani czystą  życzliwością.

 Życzliwośc i serdeczność miały w sobie boską moc kojenia i dodawania otuchy w chwilach zwątpienia i samotności.

Obecność czystego dobra nigdy nie została nie zauważona, Jadwiga bezbłędnie rozpoznawała intencje gości,miała ogromny talent do rozrózniania nikczemności od szlachetnych pobudek.

 

 Rozdział XI

Jadzia we własnym, rodzinnym domu, wśród swoich bliskich, nie czuła wcale przynalezności, poczucia bezpieczeństwa czy choćby iskrę miłosci.

każdy miał wląsne sprawy. O jadzi przypominano sobie, wtedy gdy potrzebne byly ręcę do pracy, gdy trzeba było w ogrodzie posprzatać, poplewić grzątki, ugotowac obiad dla całej rodziny, posprzatać piwnice, nakrmić zwierzeta domowe, wykonać prace do których brakowało chetnych.

Poczucie samotności ogarnialo jej serce, gdy rodzeństwo dzieliło się między sobą tajemnymi sekretami, gdy mieli własne interesy, pomysły, do których ich siostra nie przystawała.

Czuła wtedy wszechogarniajacy ją ból, nie nalezeć do nikogo, nigdzie nie pasować.

Poszukała rozpaczliwie całe swe życie dobrych przyjażni, życzliwyości i koleżeństwa, jednakże daremny był to trud.

Musiała sie zadowalać wymuszoną uprzejmością, zdawkowym słowem, marnym dialogiem, zagadkowym spojrzeniem i znów samotnością.

Nie potrafiła niekiedy zasnąc zdrowo, podczas gdy inni domownicy trwado spali co noc.

Budziłą się dręczona koszmarami, śniłą jej się zmarła, atjemniczo zabita Justyna.

Miała wrażenie, że piękna zjawa o cos błaga, czegoś się domaga, nawołuje.

Nie nawiazywała ze śpiaca dialogu, rozdawała tylko znamienne gesty, prowadziła przez obce odległe, nieznane krainy, nie były to lasy, nie były doliny, jedynie jakaś puszcza pełna mroku.

Rozposcierajaca się,niezbadana  przestrzeń, której brakowało udomowienia, obecności.

Obudziła sie skoro świt, po wymuszonej kanapce i ciemnej herbacie wyruszyłą przed siebie, nie szła do szkoły była bowiem sobota, dzień dpoczynku od nauki.

Nogi same zaprowadziły dziewczynę na posterunek policji, znałą zbyt dobrze ten, szary, obskurny budynek, ktory rozpaczliwie domagał się remontów i potrzebnych prac porządkowych  a nade wszystko prac zgodnych z powołaniem pracujacych tam śledczych.

Weszła nieproszona przez otwarte na oścież drzwi, poczułą mdły zapach dymu papierosowego, potu, strachu i domieszki wabiącej ją ciekawości.

 W dusznym, zatłoczonym licznymi aktami, rozrzuconymi w kazdym możliwym zakątku siedział w nieokreslonym wieku, smutny zmęczony pracownik archiwum x.

Nic nie mówił, wydawał jedynie bolesne westchnienia, jakby prowadził osobliwy dialog z niewiadomymi bytami.

-Przepraszam moge usiaść?- głos Jadzi drżała a mimo to usiadła, na wolnym stołku, na którym wyjątkowo nie tkwił żaden porzucony papier.

Pracownik spojrzała niedbale na obcą, patrzył przez nią zmęczonym wzrokiem, ziewnął i znów złapał sie za łysą, okrągła głowę.

-Mogłabym w czyms pomóc, mam pewne informacje. Mogłabym się przydać-Jadzia szła w zaparte.

-W sumie tak. Jest taka cholernie trudna sprawa zabójstwa, młodej meżatki i matki Joanny N. Ta sprawa nie daje mi spokoju-sapnał pracownik archiwum, nie zaszczycajac Jadzi nawet spojrzenie.

Dziewczyna wzdrygnęłą się zaniepokojona, zdziwina tym,że nie budzi konsternacji, że dziwny pracownik zdaje sie nieprzytomny, jakby przebywał we własnym świecie.

Szelest papierów się wzmógł.

Łysy archiwista wstał, polozył na kolana stertę równo upitych kartek, które sam wcześniej wnikliwie studiował.

Usiadł z wysilkiem na własnym taborecie, połozył głowę na szarym stole, na którym leżały niedbale rozrzucone dokumenty.

 Zasapał z wysiłkiem i po chwili  zapadł na dobre w błogi sen.

Jadzia tymczasem jednym tchem w świetle migocącej lampki, czytałą to co tamten dziwny jegomośc zdołał jej podać.

Kartka po kartce czytałą uważnie nieskomplikowaną sprawę śmierci trzydziestosześcioletniej Joanny N.

Dedukowała wprawnie niczym zawodowy śledczy.

Kobieta cierpiała na depresję, nie planowałą jednak śmierci, miała dla kogo żyć, dwójka dzieci.

Marzenia by zostać sławna malarką. Mąż despota, nadużywajacy przemocy, psychopata.

Interwencja policji, częste pobicie dorastającego syna przez zwyrodniałego ojca, znęcanie psychiczne nad młodszą córką.

Przemoc psychiczna, fizyczna i ekonomiczna wobec żony Joanny

Teściowie, którzy synowej nienawidzili, gardzili nią, zaś dobre relacje z wlasną rodziną.

Nieliczne znajome, zwykła praca w banku.

Motyw śmierci?. Zeznania świadków niejednoznaczne, jednak obciążajace męża Tomasza N.

Gdy senność z wolna ogarniała Jadwigę,dziewczyna przechwyciła kolejne wyrwane strony, której wczesniej nie dostrzegła.

Zeznania świadków; Anny K.

'Przechodząc obok domu państwa N. słyszałam dochodzące z domu grożby karalne, słyszałam wyrażnie męski głos, pasujący do Tomasza N. ktory groził śmiercią Joannie N, a także jej dzieciom. Były to makabryczne, mrożące krew  w żyłach wrzaski i piski przerazonych, ukrywajacych się zapewne w zakamarkach domu"

Inny świadek Arur C. zeznawał "Widziałem Joanne N. gdy wybiegała z ładnego domu, wyglądało tak ajkby przed kims uciekała. Słyszałem jeszcze kilka miesięcy temu jak w sklepie, zwierzałą się sąsiadce,że mąz bije i się znęa nad jej dzieckiem. Ona nie radziła sobie z brutalnością mężą. Żal mi jej było. Nie wiedziałem jak jej pomóc, nie chciałem się narzucać, nie chciałem by wzięłą mnie za natręta. To takie trudne pomóc ofiarom przemocy. Slyszałem jak płakała,zwierzając się jeszcze innej kobiecie, było to tuż pod sklepem spozywczym. Kobieta weidentnie była wzburzona, jakby szukałą u znajomych pocieszenia. Myślałem,że znajomi są w stanie jej pomóc. Nie przypuszczałem,że ona niedługo potem nie będzie żyła. Tego jej męża znam z  widzenia, żle mu z oczu patrzy. z nikim nie utrzymuje kontaktu. Patrzy na ludzi z ukosa, z pogardą. Nie ma on chyba wcale znajomych, nie jest raczej lubiany.."

Jadzia z mocno  bijącym sercem przeżywała czytane serca

Kolejny świadek Maria G " Było to latem, całą czeroosobową rodziną wracaliśmy samochodem od znajomych. Ponieważ droga główna nie była przejezdna, mąż zjechał na wiejską dróżkę aby ominąc zator drogowy. Tymczasem tuż na zakręcie drogi szutrowej naszym oczom ukazał sie makabryczny widok-mężczyzna w średnim wieku zapewne ojciec dziecka, bił syna na oko dziesięciolatka, butelką po napoju. Chłopic stał przerażony obok rowerka, tymczasem jego ojciec zamachiwał się znów i znów na malca. Nasze dzieci widziały to zajcie, płakały głosno. Mój mąż Krzysztof, zatrzymał pojazd, wybiegł z auta i udaremnił straszny cios, który podły ojciec chciał wymierzyć przerażonemu dziecku. Obcy czlowiek uratował dziecko przed własnym ojcem.

Wokól nie bylo innych ludzi, samochody sporadycznie mknęły, nie zatzrymujac się. Ojciec nie okazywał skruchy, mówil nieskładnie, pełen pogardy i nienawisci wobec poszkodowanego.

Chłopiec od razu poczuł wyrażną ulgę, jego dzecięce oczy na widok nieznajomego wybawcy, wyrażały bezbrzezną wdzieczność.Bolała go głowa, ale mówił, że jest w stanie wrócić do domu. Chłopiec wskazał miejsce zamieszkania i podał powód znęcania się ojca nad nim.

Ponoć nastolatek nie chciał kontynuowac jazdy rowerowej wraz z ojcem, gdyż  jego rowerek był niesparwny, uszkodzone były hamulce.

Kiedy dotarlismy do domu rodzinnego dziecka, na podwórku spanikowana matka, przytuliła dziecko. Logicznie słowami pełnymi cierpienia opowiadała o znęcaniu się jej męża nad rodziną.

Bicie, wyzwiska, kopanie, plucie, grożenia smiercią było na porządku dziennym. Zastraszona nie chciala wzywac policji. Dziekowałą nam wylewnie za uratowanie dziecka, otrzymała od nas wizytówkę z naszym numerem telefonu, w razie gdyby potrzebowła naszej pomocy. Nigdy więcej nie spotkaliśmy tej rodziny, kobieta, matka chłopca nigdy nie zadzwoniła"

Słyszałam przerażajace ryki i odgłosy uderzenia. Zdarzenia takie miały miejsca kilkakrotnie"

dziewczyna głośno westchnęła, kartki upadły na podłogę.

Spojrzała ukradkiem na pracownika archiwum, juz nie spał, wybudził się z osobliwego letargu, wodził nieprzytomnym wzrokiem po zduminej dziewczynie.

-Co ty tu robisz?-wyrzucał pytania, jak pociski z karabinu.

-Skąd się tu wzięłas?

-Jak ty się nazywasz?

-Znamy się?-żachnął się, jakby po raz pierwszy widział dziewczynę.

 -Weszłam bo było otwarte potem pan mi pozwolił tu usiąść i sam mi podarował te strony z aktu?-dziewczyna wskazała rozsypane strony, które nerwowo układała strona po stronie, wytężajac wzrok, mimo panujacego pólmroku.

-Zaraz, nie rozumiem, która to godzina?-zapytał jakby dopiero się obudził.

-Jest pózne popoludnie, sobota. Niech mi pan pozwoli przeczytać jeszcze osttnią stronę i potem sobie pójdę-odparłą z grzecznością, zabierajac się do pośpiesznego rozszyfrowania pozostałych kartek.

-Kim pani jest, bo my się nie znamy?-pracownik marszczył wysokie czoło.

-Jestem Jadwiga, zajmuje się pomaganiem zbładzonym duchom, rozwiązuje trudne zagadki, to moje zajęcie-odparłą po chwili.

-Pani ze mnie kpi czy sama jest obłąkanym duchem? Tacy tez mnie tu już nachodzili-zasępił się nie bez strachu i grozy.

-Niech mi pan pozwoli doczytac do końca strony, a mogłabym panu pomóc w pracy, no wyjasnić trudną sprawę-glos Jadzi drżał z nadmiaru emocji i absurdu w jakim jej przyszło się zmagać.

-Co ma mi pani do powiedzenia?-głos pracownika zdradzał niepokój.

Jadzia w milczeniu wodziła wrożkiem wokół pożołkłych stron.

Czytała łapczywie, ostatnią naerwaną stronę.

"Syn zmarłej kilkunastoletni Michał został adoptowany przez kuzynkę denatki. Znaminne, ze na kilka dni przed smiercią, zyjąca jeszcze kobieta napisałą testament w którym domagała się aby  w razie jej smierci, syn Michał trafił do rodziny kuzynki. W rodzinie krewnej, zamęznej nauczycielki, chłopiec ma się barzdo dobrze. Wszyscy są zadowoleni. Joanna zaznaczyła aby wychowaniem jej syna nie zajmowała sie rodzina jej męża, z którą nie utrzymywała kontaktu. Tesciowie oraz szwagierka denatki, nigdy nie powiedziały dobrego słowa o Joannie. Joanna nigdy nie była w dobrych relacjach z rodziną męża. Obawiałą sięaby jej syn nie był podobny do swego ojca. napisała, że rodzina męża ma fatalny wpływ na rozwój dziecka. Wnikliwe badania sledczych pokazały,iz rodzna męża nie powinna nigdy opiekowac się zadnym dzieckiem. Tomasz N. trafił za kratki za grozby karalne i nękanie rodziny denatki "

 -Wiem, kto zabił Joannę-głos Jadzi wyrażał determinacje.

-Kto według pani zabił?-spytał po chwili.

-Przecież wiadomo,że ten jej straszny mąż zamordował z zimną krwią, podjudzany przez jego rodzinę. Dlaczego takiej prostej sprawy nie potraficie roztrzygnąc?-głos Jadzi drżał z pzrejęcia.

 -Na pierwszy rzut oka tak przypuszczalismy, ale to sie wydawało za proste-zasępił się i przeciagle ziewnął

-Wszystko może być proste, tylko ludzie komplikują i wykrzywiają rzeczywistość-Jadzia wstała chwiejnie, jakby pobyt w osobliwej piwnicy pozbawił ją sił i nadziei.

-Bardzo mi pani pomogła. Gdyby pani potrzebowała cos jeszcze dodać zaparszam w swoje skromne progi. nazywam się Krzysztof Kaczan-dłoń pracownika zawisław powietrzu.

Jadzia odwrócona tyłem do rozmówcy wpatrywała się w migoczący blask, tuż obok wyjscia ewakuacyjnego. wnikliwie  spoglądała na  w oodali niewysoką postać kobiety o smutnych oczach i promiennych usmiechu.

Biegłą w stronę nieznajomej, nie widziała radosci ani wdzięcznosci malującej się na twarzy pana krzysztofa.

 Gdy wydostała sie na zewnatrz szarego budynku, poczuła spokój, niemal błogie zadowolenie.

Spojrzała w niebo i podziwiała jak różowiejące od chylącego się ku zachodowi słońca obłoki ślizgają się po nabierającym głębi błękicie.

 

 Rozdział XII

 

 Nastała zima, pora roku, która napawała Jadzię smutkiem. Nie lubiła chłodów, częstych chorób, brzydkiej pogody, nie cieszyła się z powodu zbliżających się świąt Bozego Narodzenia.

Nie radowały wcale atretne, świecidełka, kiczowate ozdoby, w szkole, w sklepie, w kościele, w oknach mijanych domów.

Nie lubiła świąt albowiem wtedy czuła pustke i samotność najdotkliwiej. W licznej rodzinie brakowało ciepła, miłosci, serdeczności. Ludzie żyli obok siebie, zajeci swoimi sprawami. Jadzia wiedziała,że potrzebna jest tylko do pracy, do szykowania potraw, do sprzatania, do ubierania choinki. Nikt ją nie wyręczał. Wymagano od nie lecz nie pomagano.

Zalezało jej aby sprostać oczekiwaniom wszystkich domowników, albowiem zalezało jej aby zdobyć choć na chwile ich serce, wdzięczcność.

-Jadzia szybciej to zamiataj, trzeba szynko uszka lepić-krzyczał ojciec, który akurat, wyganiał leniwe koty na zimne podwórko.

-Zostaw te kocięte, niechaj się ogrzeją przy piecu-wrażliwe serce Jadzi dochodziło do glosu.

-Jadżka do roboty się bierz a nie bujaniem w  obłokach-dorzucil brat.

Dziewczyna już niebawem dorosła, dawałą z siebie ile mogła,postanowiła,że nadchodzące święta będą udane.

Jednakże jak co roku nastał chłodny wigilijny wieczór.

Matka skrzyknęłą wszystkich domowników do stołu. Przyszli, ociągajac się nieco.

Jedli bez apetytu, bardziej z przymusu niz ochoty.

Rodzeństwo zdołało wcześniej posilić sie potrawami, kiedy doskwierał im głód. Siezdieli obok siebie, patrzyli na brudne talerze, na skromne potrawy wigilijne, ktre powoli ubywały.

Ojciec rodziny włązcył telewizję, aby ożywić poważną atmosferę.

Po kolacji wigilijnej, Jadzia znów zabierałą sie za porządki, sprzatała po każdym domowniku.

W sercu narastał w niej smutek i poczucie krzywdy.

-Spójrzcie, choinka przestała świecić, światełka padły, chociaż jest prąd-krzyknął starszy brat.

Jadzia ubrałą sie w ciepły korzuch wyszła na zewnątrz, aby odetchnąc zimnym, ożeźwiajacym powietrzem.

Usiadła na czystej ławce, obok ogrodu, który teraz był skuty lodem.

Jej myśli szybowały daleko. jakże wiele by dałą by znależć się w ciepłym miejscu, wśród kwitnących i pachnących kwiatów.

Tak bardzo łaknęła ludzkiego ciepła, zrozumienia. Zmróżyła oczy, pozwoliła myślom biec swobodnie, niczym wolne ptaki.

 Przysnęłą, znalazła się pomiędzy jawą a snem. tam dokąd się przeniosła poczuła blogi spokój. Nie było chłodu, zimna, szarości, była w sam raz. Pogoda stała się wiosenna, ktoś chwycił ją za rękę, dałą sie poprowadzić niczym posłuszne dziecko.

Szła piękną, ukwieconą ścieżką, wokól wyrastały krzewy owocowe. Ptaki radosnie śpiewały, wokół panowała harmonia i piękno niepowtarzalne.

-Nie smuć się, zobaczysz ujrzysz jeszcze tyle piękna, tyle cudnych kolorów. Wszystko jest dla Ciebie-glos nalezał do Marii, którą coraz lepiej znała, o której nie mogłą zapomnieć.

-Tak, to dlaczego teraz ciągle u mnie szaro, zimno i  ponuro?-gniew rozsadzał jej duszę.

-Teraz u ciebie szaro czasem ponuro, jest tak abyś doceniła piękno i niezwykłe kolory, które niebawem ujrzysz-głos Marii, brzmiał niczym cicha, uspokajająca melodia.

-Hej Jadżka obudż się, zwariowałaś chyba. Chcesz tu zamarznąć na amen?-rodzone siostry, usiłowały wybudzić ze snu niemal nieprzytomną Jadzkę.

-Zostawcie mnie, dobrze mi tam było. Po co przyszłyście?-dziewczyna powoli budziła się z pięknego letargu.

Tymczasem rodzone siostry zaniepokojone i przerażone, wlokły zaspaną i zdezorientowaą dziewczynę czym prędzej do ciepłego domu.

Dziewczyna nie wrcała do tamtego dnia, kiedy to rodzeństwo ratowało swoją siostrę  z opresji mrocznej nocy.

Zbliżały sie urodziny brata, wchodzenie w dorosłość.

Cała rodzina została zaproszona na uroczysta kolację do miejscowej, taniej restauracji. W restauracji serwowano, dobre, domowe jedzenie.

Moża było zjeść ponadto wyborną pizze a nawet skosztować wyszukane drinki i szampany, w cenach przystępnych dla zwykłego mieszkańca wioski.

Gdy nastał dzien urodzin Mariusza, rodzina złożona z sióstr i braci, matki, ojca i cioć przybyła do miejscowej restauracji.

Toczyly sie rozmowy na wszelakie tematy, brat chwalił się bądż jego chwalono osiągnięciami towarzyskimi, sportowymi a nawet szkolnymi.

Jadzia siedziała skromnie pomiedzy roześmianym rodzeństwem.

Bratu sprezentowała jedynie słodycze, nie wiedziała co mogło się spodobać młodzieńcowi.

Sama bowiem nie dysponowała własnymi pieniędzmi, jednakże w sercu czuła pragnienie niezalezności, zdobycia odpowiedniego zawodu.

W skromnej lecz przytulnej  sali, kenerki uwijały się z niesieniem sałatek, frytek i dań mięsnych.

Nie pito alkoholu, tak postanowiła matka, głowa rodziny.

Atmosfera była radosna, chłpoiec opowiadał rodzini o swoich planach an przyszłośc, pragnął zostać przedsiębiorcą, tworzyć włąsne meble.

Rodzina przyklaskiwała pomuysłom chlopca. Jadzia milczała, patrzyłą ciekawie dookoła.

Spostrzegła znajomego pana, którego poznała kilka tygodni  wczesniej w  archiwum, gdy czytała jego notatki w mrocznym piwnicznym świetle, osobliwej pracowni.

Wyrwała sie zaciekawiona, staneła obok jakby sobie coś przypomniała.

Nieopodał znajdowałą sie toaleta, nasłuchiwała.

Znajomy z archiwum. Krzysztof kaczan, rozmawiał rubasznie z dwoma innymi mężczyznami i jedną kobietą, wszyscy byli mocno pijani.

Drinki wypijano żwawo i swobodnie.

-Świętujemy mój awans i sukces, pijcie moi mili-zachęcał swoich towarzyszy,pan Krzysztof.

-No tak jest co upijać. dzieki tobie, ten morderca Joanny nie wyjdzie nigdy na wolność. Ten Michał całe szczęscie, że został u kuzynostwa a nie w rodzinie mordercy. Jesteś genialny. Toast!-krzyczał elegancko ubrany towarzysz.

-Gdyby nie ja, nie wiadomo co by się stało z tą rodziną?-dodał pracownik,świętujący swój sukces.

-Mowiłeś często,że ten Tomasz nie moze być mordercą, czemu zmieniłes zdanie?-chciała wiedzieć kobieta.

-Mój Boże olśniło mnie, zmieniłem zdanie i to wszystko. Cieszmy się z awansu-chwalił sie pracownik archiwum.

Tymczasem stojąca w  kłębach dymu, przestraszona dziewczyna poczuła po dłuższej chwili,że nagle wszystkie spojrzenia pijacych skierowane sa w jej kierunku, czym prędzej umknęłą do toalety.

Targały nią sprzeczne emocje. Nie lubiła ludzi pysznych i zarozumiałych. Chciałąby podejśc do stolika pijących i powiedziec prawdę,że to ona powinna świętowac sukces.

Nie miała odwagi wyjśc na pzreciw a co dpiiero przedstawić sie panu krzysztofowi, świetujacemu swój awans.

 Boleśnie poczuła paraliżujace odrętwienie i zawód. Nigdy jej nie chwalono, nigdy nie świętowano żaden jej choćby mały sukces.

 Jej życie było szare, smutne i okrutnie samotne tego była najbardziej pewna.

Zbliżając się do krewnych patrzyła jak rodzina raduje się z urodzin brata, wszyscy obecni  byli zadowoleni, tylko w sercu Jadzi panował smutek, nostalgia i niespełnenie.

 Szła by zająć swoje miejsce przy stole, niezauważona, pominięta nawet w smakowaniu wybornych lodów karmelowych.

Jednakże doczekała chwil radosnych gdy pojęła,że przecież przyczyniła się do uratowania Michasia oraz do zatrzymania prawdziego mordercy.

Skosztowała ciasta porzeczkowego, smakowało wybornie. Uśmięchneła się do dorosłego brata.

-Jadżka nareszcie się usmiechnełaś, bałem sie, że tego nie potrafisz-dowcip brata rozśmieszył cała zgromadzoną przy stole rodzinę.

Nastały szare i deszczowe dni.

Jadzia zajęta obowiazkami szkolnymi w  liceum i pracą w domu, czuła jakis niedosyt.

Czuła,że powinna coś jeszcze zdziałać, co napełni ją zadowoleniem, małą dumą.

W sobote gdy cała jej rodzina jeszcze we snie byłą pogrązona, mimo,że poranek już nastał.

jadzia czym prędzej zjadłą śniadanie i udałą się na posterunek, liczyła,że spotka pracownika pana Krzysztofa.

Miała wiele pytań, chciała koniecznie wiedziec jak potoczyły się losy Michasia, chłopca który stracił matkę.

Myślała intensywnie, zimny wiatr smagał jej gorące policzki. Mżawka studziła szalone pytania, na które chciała poznac odpowiedż.

Wbiegła do dobrze już jej znanego szarego budynku na tle ponurej jakby cierpiącej przyrody,w której wierzby zdawały się płakać. Cisza, która  zaległa zdawała się płakać nad losem niewyjaśninych spraw, nad ofiarami niewykrytych przestepst. Udała się do dusznego pomieszczenia, drzwi otwarte na ościez zdawały się same kierować pzrejętą dziewczynę.

Zapach palonej kawy i stęchlizny, świadczył,że piwnica oddycha jeszcze płucami znuzonych pracowników archiwum.

-Dzień dobry, moge wejść?-Jadzia krzykneła do odwróconych, barczystych pleców nieznajomego pracownika.

Oncy mężczyzna upił nerwowo łyk ciemnej kawy z czarnego, brudnego kubka i spojrzał przez ramię na pzrejetą dziewczynę.

-O co chodzi? Czego tu szukamy?-spytał znużonym tonem, składając nerwowo stos rozrzuconych akt.

Dziewczyna usiadła na wolnym stołku, spojrzała na znudzoną postać pracownika w nieokreslonym wieku.

-Prosze mi powiedzieć, to ważne. Wszyscy wiemy,że ten Tomasz N. zabił swoją zonę Joannę ale jak się potoczyły losy Michałka? No tego sieroty-głos jej zadrżał od nadmiaru emocji.

Po dłuższej ciszy, głos otyłego mężczyzny stał się chrapowaty, chrząknął i rzekł.

-To była ponad dziesięc lat temu, ten Michał już jest dorosłym mężczyzną. odnosi sukcesy w sporcie. Nie czyta pani gazet? Aha i ten Tomasz N. nie zyje, popełnił samobójstwo, ponoć jakieś zmarły zjawy nie dawały mu spokoju.

-Co pan mówi, jak to zjawy?-Jadzia cała zamieniła się w słuch.

-Widac,że nic nie czytasz i nic nie wiesz. Pisali o tym,że Tomasz N. zmarł w więzieniu, miały go straszyć jakieś widma zmarłych-otyły męzczyzna chrzaknął, jakby się nieco zawstydził lub zagalopował w swej szczerości.

Jadzia niemal płoneła z zaciekawienia i przejęcia.

-Czego tu pani szuka, po co przyszła?-chciał wiedzieć  pracownik archiwum.

-Ja bym chciała tutaj podjąć pracę, proszę dajcie mi sznasę- jestem odpowiednią osobą- Jadzia cała stałą się blaganiem i prosbą.

-Szukają tu kogoś ale potrzebne są kwalifikacje, przynieś życiorys i dokumenty, zobaczymy wtedy co dalej-odrzekł z wahaniem.

Wstał i gestem wskazał przybyłej wyjście.

-Jak pan się nazywa?

-Jestem Paweł Karaś i do widzenia-mężczyzna, pożegnawszy się, nerwowo spacerował korytarzem, rozmysłał.

Długo wpatrywał się w strone odchodzącej.

-Dziwne, ta dziewczyna sama wygląda jak zjawa-odrzekł, zbierajac się powoli do wyjscia.

 

 

 Rodział XIII.

Zima niespodziewanie z dnia na dzień przeszła w gorące lato, przyszły upalne dni, wiosna nie zdązyła pokazac swego niepowtarzalnego uroku.

Narzekano na zdrowie, na złe samopoczucie. Zbliżała się pora matur szkolnych. Dziewczyna odczuwała nieludzki strach, tak bardzo jej zalezało aby dobrze napisac trudny egzamin.

Uczyła się sumiennie, w samotnosci,w  swoim pokoju na poddaszu. Wiedziała,że powinna zdać choćby dobrze, z pewnoscą pozytywnie.

Czas zdawania matur minął także błyskawicznie, jakby chciał być niezauważony. Kilka dni strsujących spotkań,zmagańz  wiedzą choć niepokoiy do utraty tchu, stały się nareszcie przeszłoscią.

Czekała na wyniki. Po maturze zapragnęła rozpocząć staż w policji kryminalnej, czuła instynktownie,że to jest dla niej miejsce, 

Czytała duzo o mozliwosci rekrutacji, nie rozmawiałą z rodziną, bała się ich reakcji oraz osmieszenia.

W Jadzi sercu jednakże nastała radosc i dawno nieodczuwany spokój, albowiem zdała maturę na dobre oceny. Tańczyła z radosci, wracając do domu polami, lasem.

Po drodze napotkała willę w której mieszkała zamordowana Justyna, czuła niemal przymus spotkania się z tym tajemniczym miejscem, nawet za cenę odrzucenia, lekzeważenia ze strony biznesmena.

Wiedziała,że znów postępuje irracjonalnie, mimo to chęć spotkania się z tym ogromnym budynkiem, dziwnie ja przyzywał.

Podeszła do kutej bramy, przedostała się przez wąską szczelinę, która ktos mało gorliwie zatrzasnął.

Panowała cisza, nie było nikogo żywego, rozglądała sie trożnie.

Piekne kwiaty zdobiły olbrzymi ogród, dziewczyna nie mogła oderwac oczu od różnobarwnych roslin.

Czekała wpatrzona w dal jakby ja ktos zaprosił chocby telepatycznie.

Jakas postac zbliżała sie na spotkanie przybyłej.

Zmarszczyła brwi, oczy piekły na skutek ukropu, uderzenia lata.

-Witam Cię Jadziu, poznajesz mnie jestem pracownicą, Irena mi na imię-głos starszej kobiety budził sympatię.

-Proze pani, mam taką prosbę, może Państwo wiedza jak mogłabym sie dostać na staż do policji kryminalnej, bardzo mi na tym zalezy, akurat zdałam maturę. Nie mam znajomosci wcale-głos Jadzi zdradzał ponaglenie.

-Hmm, nic mi w tej chwili nie przychodzi na mysl, ale moge popytać mojego pracodawcy, on am szerokie znajomosci niemal we wszystkich instytucjach-odparła po chwili namysłu.

-Dziękuję,pani, taka pania dla mnie dobra, chcialabym tyle w życiu jeszczetyle dobrego zdziałać dla innych, ale mało jest ludzi skorych do pomocy-odparła dziewczyna.

-Rzeczywiscie, z tym coraz gorzej. Ludzie nie mają w sobie miłosci, bezinteresownosci, pozbywają się sumienia jak starej, znoszonej odzieży-pani irena podeszłą do ogrodu, zerwała białą róże i wręczyłą ją  przybyłej.

-Masz dziecko na szcęscie,będzie ci ono ogromnie potrzebne na tym bezdusznym swiecie, pełnym nierozwikłanych, bolesnych zagadek.

-Dziekuję, bardzo pani miła-odparła wzruszona obdarowana.

-Przyjdż tutaj za dwa tygodnie, wtedy będe wiedziała wiecej, pani jest obecnie  na wycieczce w Ameryce a pan wyjechał tydzień służbowo w interesach-rzekła usłużnie.

Jadzia pełna dobrych emocji, wracałą do domu, jednakże w sercu czuła dziwną radosc, pewnosc,że jeszcze wiele dobrego ją czeka.

Skinęła głową na pożegnanie, chociaż w  głębi serca była gotowa usciskać pania Irenę, gdy raz jeszcze popatrzyła przez ramię, postac pani Ireny jakby rozmyła się na tle pieknego ogrodu.

 

 

 

 

 

-

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

02 maja 2022   Dodaj komentarz
owca między wilki 3  

bajka terapeutycznaa

Bajka o samotnym Łosiu.

 

Nie tak, dawno i nie tak wcale daleko

Łoś Tom miał dom z kartonu po mleku.

Nie znosił ludzi, nikogo nie zapraszał.

Często sam do krewnych się wpraszał.

Chwalił się jaki on miły i jaki pracowity

Dziwił sie czemu nikt się z nim nie wita

Łos Tom się nie usmiechał, nie był ładny

Zbyt garbaty, zbyt wąsaty i niezgrabny.

Jego bliskich dało się policzyć na palcach

Okazywało się, że zliczono ich na zapas

Nie miał przyjaciół, innych ludzi unikał.

Miał jeno kolegę, niedźwiedzia Dominika.

U niego łoś zaciągał coraz wieksze długi

Niedżiwedziowi robił niedżwidzie przysługi

Szydził niekiedy z kulawego pieska Milana

który szczekał.że nie chce takiego pana.

Znał jeszcze, łobuza szczurka Brajana
z którym sie wykłócał od samego rana
Miał jeszcze pewnego, osobnika leniwego
tchórzliwego, żarłoka, kocura Antoniego
Znał także Ewę-tęgą staruszkę biedronkę
której wyjadał mielone i wykradał mąkę
Czasem zaczepiał inne, znudzone stwory
A wtedy one urażone gnały do swej nory
Nie lubił łoś gdy ktoś go o coś poprosił
Wpadał wtedy w gniew i się długo złościł.
Kochał tylko sam siebie, innych obmawiał
Dziwił się czemu nikt z niim nie rozmawia
Usłyszała raz sowa, łosiowe skargi i żale
"Wiesz czemu inni, nie lubią cię wcale?.
Łos Tom chciał wiedzieć czemu jest sam
Wreszcie usłyszał,że serce z kamienia ma
 
24 lutego 2022   Dodaj komentarz
Łosiu Tomak  
< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >
Maksymilian1 | Blogi