Wykluczone 3
Była bowiem jedyną osobą, która wysłała swoje apliakcje w sprawie pracy na wolne stanowisko. W Szkole potrzebny był nauczyciel na juz, natychmiast.
Zgodziła się z entuzjazmem.
Była niesłychanie szczęsliwa i umówiona na spotkanie. Poinformowano ją, że niemal od ręki podpisana zostanie umowa o pracę, lecz najpierw musi dostarczyć potrzebne dokumenty i świadectwa pracy.
Ten poranek stał się wyjątkowy, słońce gratulowało jej sukcesu, oświetlajac ciepłem izbę w której już niemal tanczyła.
Synowie zaciekawieni wpatrywali się w radosna matkę. Szczęśliwa matka, jakże sporadyczny był to widok.
Zadowolenie stało sie zarażliwe, cieszyli sie już wszyscy, chociaż synowie nie byli świadomi z jakiego powodu. Mimo to śmiali sie do rozpuku, tak jak ich matka.
Irena z przerażeniem obudziła się w środku nocy, śniła jej się zapłakana Dorota, błądząca gdzieś w ciemnym lesie.
Wdowa w ciagu dnia nie była w stanie myślec o niczym innym jak o kieracie w pracy. Sprawa z zaginioną Dorotą coraz mocniej dawała znać, rozmyślała zaniepokojona z mocno bijącym sercem. Wiedziała i domyślała się ze zgrozą, iż za długo trwa Doroty dziwna przygoda z Włochami..
Irena znów daremnie usiłowała oddzwonić na numer z wysłanego przez Dorotę smsa, jednakże były to daremne próby. Odpowiadała jej jak echo grobowa cisza i dziwny, ogluszajacy, złowrogi dżwięk.
Nie mogła zmróżyć oka. Gnębiły ją sprzeczne uczucia. W pierwszym odruchu chciała zadzwonic do matki Doroty i zapytać się starszą panią o powrót córki marnotrawnej.
Jednakże odrzuciła tę myśl, gdyż obawiałą się o sampoczucie matki zaginionej, nie miała zamiaru przygbębiać schorowanej starszej pani. Gdyby Dorota wróciła całą i zdrowa z pewnoscia natychmiast dałaby znac o swoim powrocie.
Ogarneło ja złe przecucie. Za oknem dokuczał silny, porywisty wiatr. W pomieszczeniu panował niepokój, zwierzęta zbudziły się i patrzyły się z niepokojem na swoją panią.
Psy zaczeły ujadać, okazujac swoje niezadowolenie, kot skulił się wokól kapci pani domu i trząsł się z niepokoju.
Wstała napiła sie mocnej kawy. Do świtu zostały jeszcze trzy godziny. Wybiła akurat godzina trzecia pietnaście.
Gdzieś, kiedyś wyczytała,że to godzina złych duchów. Wzdrygnęła się na samą myśl. Poczuła zimne ciarki na plecach.
Nie kładła się na powrót do łożka, gdyz jej ciepłe łoże zajęły jej ukochane zwierzęta, kuliły się ku sobie psy i kot, jakże uroczy i roczulajacy był to widok.
Powzięła kolejną myśl, postanowiła, że zadzwoni na policję i tam złoży zawiadomienie o zaginionej.
Ta myśl stawałą się dla niej priorytetem, dziwiła się sobie samej, iż sama nie wpadła na tak logiczny pomysł.
Odczytała raz jeszcze przedwczorajszy sms-a, podpisany jako Dorota.
Była niemal pewna,iż jej przyjaciółka ma poważne problemy. Gdyby było inaczej, natychmiast by dała znać choćby telefonicznie albo emailem.
Zadzwoniła na nunumer alarmowy.
-Przeparszam,że tak pózno albo za wczesnie-rzekła jąkajac się nieco i krzysząc zimną kawą.
-Witamy. Prosze powiedzieć wyrażnie co się pani stało i jak możemy pomóc?-odrzekł zaniepokojony męski bas.
-Zaginęłą moja przyjaciólka Dorota Nowicka, lat 41, jakies osiem miesięcy temu, wyjechała do Włoch z poznanym na portalu randkowym Juliem. Słuch po niej zaginął-krzyczała głośno niemal histerycznie, aż zabrakło jen tchu.
-Tak, mamy zapisane informacje. Pani godność poprosimy i jeszcze najlepiej jakb7 pani z samego rana przybyła na najbliszy postaerunek i złozyła obszerne zawiadomienia. Rozumiemy się-Męski głos wydawał się zmęczony i jakby chaotyczny.
-Prosze pana, już podaję swoje dane. Chciałam się tylko spytać czy ktos jeszcze dzwonił w tej sprawie?-Spytała z niepokojem.
-Tak, kilka razy u nas była matka zaginionej, ale szczegóły sa objete ścisłą ochroną i sa tajne-odparł ten sam ziewajacy już głos.
Irena odłożyła telefon do torebki, do bladego świtu nie potrafiła zmróżyć oka. Cieszyła się jedynie z powodu soboty. Weekend oznaczał odpoczynek od pracy. Spokój był bowiem kobiecie teraz ogromnie potrzebny. Włączyła telewizję, ogladała powtórki starych seriali. Płytka fabuła dennych seriali, była tym czego kobieta potrzebowała w tym momemcie aby nie mysleć, tylko zanurzyć się w błahych rozmowach serialowych bohaterów.
Nad ranem dzwoniła do Ireny teściowa, postanowiła,że nie odbierze. Nie chciała rozmawiać z wścibską, znudzonążyciem starszą kobietą. Przysnęłą umęczona troskami. Powoli budził sie poranek.
Dziś postanowiła także odwiedzic zakonnice Grazynę.
W duchu liczyła iż, nareszcie zazna potrzebnego spokoju i pokrzepiajacych słów.
Stresująca praca, niezyczliwi ludzie oraz przyjaciólka, która przepadła ma dobre- wystarzcajaco udręczyły zbolałą duszę samotnej wdowy.
Agata wstałą skoro świt, nie dane jej było dłużej odpocząc w samotności.
Synowie mieli dla niej listę rzeczy do załatwienia. Chcieli dostac drogie i modne ubrania i sprzet do gier.
Agata westchnęłą zmartwiona. Nieczuły maż tego dnia wyjatkwo marudził i gderał.
Kobieta nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio od niego usłyszała chociaż dobre słowo czy napotkała ciepłe spojrzenie.
Nie umiałą sobie przypomniec choćby jego dobrego dotyku.
Stanowili praktycznie białe małżeństwo.
Nie była w stanie sobie przypomniec, kiedy ostatnio wspólnie, wypełniali jakis obowiązek małżeńśki.
W którym to było roku?.Na tak tak proste pytanie, także nie znała odpowiedzi.
Cierpiała w duchu przygotowująć się do kolejnego, szarego, pochmurnego dnia.
Pracy w domu było zawsze mnóstwo, wszystkko było na jej głowie.
Mąz niewiele dawał z siebie, mało zajmował się synami, domem. Tymczasem to jego żona musiała oprać, uprasowac mu koszulu, naszykowac jedzenie i posprzątać
Gdy szykowała śniadanie dla synów, usłyszała donosny dzwonek w telefonie, podbiegła i odebrała połączenie.
Dzwoniła pani dyrektor z kolejnej szkoły podstawowej do której kiedyś Agata aplikowała, lecz zupełnie o tym fakcie zapomniała.
Nie proponowano jej rozmowy kwalifikacyjnej, lecz pracę.
Od następnego poniedziałku potrzebny był polonista oraz kierownik w świetlicy.
Agata podskoczyła ku górze pełna radości, wdzięczności za pomyślność swego losu.
Miałą już dwie prace w dwóch szkołach podstawowych, nieco od siebie oddalonych.
Mąż stanął przy żonie, tym razem jego wzrok nie wyrażał wcale żadnych emocji, gapił się na Agat e zdziwiony i jakny zazdrosny o jej pomyslność.
Jemu nie powodziło się w pracy, kilka razy groziło mu zwolnienie, jakims cudem go przywracano na powrót.
Dyrekcja musiała go darzyć litością i wspołczuciem, Mietek nie miał dobrego zdrowia, starał się sprostać wymaganiom nauczyciela, jednakże nie miał ku temu wcale ani powołania, ani talentu do nauczania. Był nauczycielem z konieczności, gdyż nic innego nie potrafił czynic, praca fizyzcna nie wchodziła w rachube, gdyz był on cherlawy i miał wadę serca.
Nie był lubiany przez uczniów wcale, brakowało mu autorytetu, on tez nie lubił dzieci, jedynie co lubil to dominować, straszyć i miał ukryte skłonności do tyranizowania.
Swoje niepowodzenia pedagogiczne chętnie i często wyładowywał na żonie i synach.
Niestety zarówno żona jak i synowie wcale nie mieli do niego sympatii, tolerowali Mietka, bo tak należało.
Agate podnosiło na duchu powodzenie zawodowe, jednoczesnie ją ono przerażało albowiem nie była pewna czy sprosta tym trudnym wyzwaniom.
Kobieta mimo wszystko nie była pewną siebie osoba, miała sporo ukrytego żalu, bólu i wrodzonego upokorzenia.
Irena udała się na posterunek policji, lecz zadawane pytania wydawały się zupelnie mechaniczne i wyprute z emocji.
Niezbyt młody, znudzony, chudy i niski policjant zmęczonym tonem notował do komputera to co Irena wiedziała lub przypuszczała.
Podawała suche daty i czytała niewiele znaczące tresci nadesłanych smsów, podpisane jako Dorota.
-A moze koleżanka Dorota dobrze się bawi i nie chce wracać? Nie pomysłała pani, że nie potrzebnie zajmujemy się niepotrzebną sparwą. W tym kraju, na świecie dzieją się straszne i tragiczne rzeczy a my tu marnujemy czas na jakieś pani domysły-obrazony policjant chuchnał nieświeżym oddechem w samą twarz zmartwionej kobiety.
Wyszła bez pożegnania, oburzona i zlekceważona.
Gdy tylko Irena dotarła do klasztoru, poczuła dziwny niepokój. Znów otrzymała sms z nieznanego numeru.
"Prosze nie mów nic mojej mamie. Nic mi nie jest. Tam jest mi dobrze. D" Irena z drżącym i bolesnym sercem odczytała raz jeszcze dziwną wiadomość.
Dorota ma klopoty. Najgorsze jest to,że sama w nie wdęptnęła, krzyknęła w duchu zagniewana i zrezygnowana wychodząc z samochodu i kierując się w stronę furty klasztornej.
Spowił ją od dawna nieznany spokój i jakby beztroska.
Bywały chwile,że tak mocno zazdrościła zakonnicom tego powtarzalnego dnia, bezpieczeństwa, spokoju i rutyny.
W życiu jej większosci znajomych błogi spokój był wielkim luksusem i niedoścignionym marzeniem.
Weszła do steryjnie czystego pomieszczenia, w którym zapachy kuchenne mieszały się z detergenami chemicznymi.
Wyszła jej na spotkanie stara uśmiechnięta zakonnica.
Przywitały się obie pobożnie.
Starsza zakonnica mimo podeszłych lat,wydawałą się nadzyczaj gibka i radosna niczym dziecko.
-Masz klopoty dziecko?-bardziej stwierdziła niż zapytała.
-Mam same kłopoty, z teściami, w pracy no i z Dorotą-westchnęła, czekajac na przybycie Grażyny.
Po chwili zjawiła się Grażyna, pełana wewnętrzego spokoju, zaprowadziła irenę do odosobnionego pokoju.
Tam wdowa po raz pierwszy dałą upust swoim roztarganym emocjom.
-Mam okropnych teścioów, nie dają mi żyć, nachodza, węszą i czegos szukają. Przesladują mnie-rzekłą nerwowo,nie pozwalając dojść zakonnicy do głosu.
-Ale przecież Paweł dawno nie żyje, zerwij z nimi kontakt-doradzała Grażyna.
-Ja dawno z nimi zerwałam znajomośc, to oni nie dają mi spokoju. Oni posądzają mnie o śmierć Pawła. Jejku i zapomniałam, masz kontakt z Dorotą?-nerwowy ton głosu udzielał się także Grażynie.
-Mam i nie mam.-dziwne mi wypisuje smsy. Nie odbiera gdy dzwonię-głos Ireny wyrażał niepokój.
Obie zamilkły, patrzyły w zamysleniu przez okno pozbawione firan. Zza chmur wyzierały nikłe promienie słońca. Jakby niezawodne słońce usilowało rozjasnic chmurne mysli, zamyslonych.
-A wiesz co Grazynko, dzis jest rocznica smierci mojej mamy, wciąz o niej pamiętam i tęsknie-rzekła ze smutkiem Irena..
-Wiesz co, mogę z toba pojechac na cmentarz. Podarujemy twojej mamie kwiaty. U nas jest mieczyków pod dostatkiem. A ty masz dobry samochód, musimy tam pojechać-zakonnica popatrzyłą z otuchą na zasmuconą przyjaciółkę.
Gdy tylko ciepłe słońce zdołało wygrac z ponuroscią aury, obie kobiety odbyły podróż na miejscowy cmentarz.
Objecia miały pełne mieczyków, w zadumie wdychały ich nieco pieprzną woń. biel kwiatów jarzebiny mieszała się z głeboką zielenią cisów, rosnących obficie wokól cmentarza. Lekki wiatr szelescił w koronach drzew, liscie rzucały na sciezki roztańczone cienie. Irena słyszała kroki zakonnicy, która szła tuz obok. Nogi poniosły je obok bogato zdobionych nagrobków, na którym posagi o niewidzących oczach czuwały nad tymi, co tam leżeli. Zatrzymały się przy białej płycie, o którą opierał się pluszowy mis, wyblakły od pogody i niepogody-i zadrżały niemal jednoczesnie, wyobrażając sobie rozpacz nieznanych rodziców. Nieco dalej, za zakretem, ujrzały staw. Brązowe, zielone i białe kaczki, a za nimi ich młode sunęły z zadowoleniem po jego tafli. Wreszcie dotarły do grobu, którego szukały. Na pobliskiej ławeczce siedział starszy pan. Jego wargi się poruszały; wymykały się z nich jakies niesłyszalne dla ludzkiego ucha słowa. Stopy w wypastowanych do połysku, brązowych półbutach wparł mocno w ziemię. Pod wykrochmalonym, białym kołnierzykiem starczał węzeł czarnego krawata, z kieszonki na piersi wystawał rożek białej chustki, a rzadkie siwe włosy były schludnie uczesane do tyłu. W pierwszej chwili pomyslały, ze to ktos kogo znały, i że szept , którego nie mogły dosłyszeć, był skierowany w ich stronę. Jednak oczy starszego utkwione były w swieżą mogiłę, gdzie jeszcze brakowało nagrobnej płyty. Bez słowa usiadły obok niego. Odwrócił twarz. Spod pomarszczonych powiek, patrzyły na nie wyblakłe, niebieskie oczy.
-To,że nie umiemy ich zobaczyć, nie znaczy, że ich nie ma-powiedział.
-Nie znaczy-odparła zakonnica.
Irena poczuła ciepłe promienie słońca, kiedy przeniosła wzrok na inny grób, na którym wyryty w kamieniu napis zajmował kilka linijek" Maria Kowal, kochająca żona i matka. Żyła tylko 49 lat. prosi o modlitwę" a poniżej data smierci. Na srodku stał wazon, z ktorego woda dawno juz wyparowała. Kruche, brązowe, łodyżki gałązki gipsówki i frezji, ostatnich kwiatów jakie tu Irena przyniosła, zdawały się
Wymawiać jej długą nieobecnosc. Ukleknęły i zanim połozyły bukiet na grobie,pogłaskały chłodne łodygi mieczyków z pururowymi smugami.
Irena znów poczuła te samotnosc opuszczonego dziecka, jakiej doswiadczyła dawno temu. Katem oka dostrzegły łzy na policzkach starszego pana, gdy rozmawiał ze swoją zmarłą żoną. Potem słaby usmiech uniósł kąciki jego ust-wspomnienia dobrych czasów przyniosły mu ukojenie. Usiadła kolo grobu, milcząco wyznała zmarłej, że nadal za nia tęskni, ale w przeciwieństwie do staruszka, wiedziała, że matka naprawde odeszła. Kiedy słońce chowało się i w powietrzu powiało chłodem. Spojrzały równoczesnie w miejsce gdzie chwile temu stał starszy pan, lecz w tym momencie nieznajomy jakby zniknął lub rozpłynął się w sposób magiczny. Wiatr kołysał łagodnie kolorowe kwiaty zdobiące nagrobek jej matki oraz roznosił przejmujący aromat z nagrobka zmarłej żony nieznajomego staruszka.
Wracały koło stawu, gdzie kaczki z głowami wetknietymi pod skrzydła, zamieniały się w pływajace jedwabiste poduszki. Porosnietymi mchem sciężkami dotarły do żelaznej bramy. Niewidzialne ramię otaczało irenę , kiedy wyszły przez nią w uliczny hałas.
Rozdział XI.
Agata starała się polubić coraz liczniejsze obowiazki. Jednakże praca w dwóch placowkach ciążyła. Jezeli podczas samotnego pieszego powrotu ogarnęło ją narzekanie z powodu nadmiaru obowiazków i przepracowania wtem karciła samą siebie, iż kilka miesiecy temu nie miała pracy i dałąby wszystko aby odczuwać dzisiejsze zmartwienie. Obecne zmartwienie, byłoby wówczas jej skrytym życzeniem.
Pamietała dokłądnie, gdy jeszcze kilka miesięcy wczesniej, dałaby wszystko aby chociaz kilka godzin pracować dziennie, wtedy nie miała nic. Udawała przed meżem,że ma pracę, tak skutecznie, iz niezbyt inteligentny mąż prawdopodobnie uwierzył w każde jej tłumaczenie.
Mąz sam bowiem ukrywał wiele przed żoną, jak choćby namietne randkowanie na licznych erotycznych portalach, obawiał się spotkań z nieznajomymi. Jego randki były jedynie wirtualne, słuzyły rozładowaniu napięcia czy egoistycznemu zaspokojemniu swych próżnych imaginacji , były to nieregularne praktyki sfrustrowanego męża, ojca i nauczyciela.
Agata wszak domyslała się słabosciom swego męża lecz niewiele ja to obchodziło. Jej mąz stał jej się coraz bardziej obojetny, zdażało jej się samej szczerze i chętnie długo rozmawiać z napotkanymi mężczyznami a to w pracy czy w autobusie.
Poznała w pracy starszego od niej pracownika portierni, który coraz chętniej i częsciej zagadywał smutną, skrytą nauczycielkę.
Ona sama w poszukiwaniu ciepła i zrozumienia, coraz otwarciej zwierzała się Jackowi, ze swoich klopotów a to finansowych, potem wspomniała o samotnosci w małżeństwie i dorastajacych niepokotnych synach. Starszy od niej o kilkanascie lat męzczyzna, sprawiał poczatkowo pozytywne wrażenie.Lubił słuchać, zagadywać, chętnie przystawał i wpatrywał się długo i przeciagle za odchodzącą i przychodząca kobietą.
Chociaz Agata nie dazyła sympatią ani nawet nikłym uczuciem znajomego, ten podstarzały, nieprzystojny łysy pracownik portierni coraz smielej prawił kobiecie komplementy, opowiadał o swojej rodzinie, o żonie, która od niego odeszła, doroslych dzieciach. Agata traktowała Jacka tylko jak zwykłego znajomego i to stało się przyczyną jej klopotów. Kilka tygodni pózniej coraz smielszy portier, coraz bardziej erotyczne i oblesne składał kobiecie propozycje. Propoował spacer, zapraszał do mieszkania na wino, na wszelkie spotkania towarzyskie.
Odmawiała, zasłaniając sie licznymi obowiązkami. Jednakże, kiedy starszy pan, wyznał kobiecie swój afekt, Agata zareagowała odrazą i pogardą.
Pewnego dnia, gdy kierowała się do drugiej pracy na widok znajomego portiera, wykrzyknęła.
-Jeste pan oblesny. Perspektywa takiego spotkania z panem napawa mnie obrzydzeniem i ochydą-krzyknęła dosc głosno, na tyle donosnie,że została usłyszana przez połowę pracowników kończących tak jak ona pracę o tej porze dnia.
Gdy dotarła do swojego domu,poczuła smutek i zażenowanie, nikt na nia nie czekał, nawet ten stale głodny młody kot. Potrzebowała dobrego słowa,wsparcia nie zas niechcianego zalotu pozbawionego kultury, ogłady i honoru paskudnego niemłodego faceta.
Samotnosc, owszem boli ale towarzystwo paskudnego zboczeńca jest o wiele bardziej odrażajaca, pojeła zabierając się za obowiazki gospodyni domowej.
W duchu od bardzo dawna poszukiwała romantycznego uczucia i czasem tęskniła za jakas miłostką, lecz z całą pewnoscią nie była w stanie obdarzyć afektem, starego, oblesnego dziada, który zupełnie nie spełniał jej oczekiwań.
W miarę jak wspominała rozmowy z nim, coraz dalszy jej się stawał i mniej atrakcyjny.
Jego płytkie wywody, dzikie zamiłowanie do małych dzieci, częste rozmowy o pedofilii, budziło w niej dziwne podejrzenia.
Obawiała się,że ten oblesny starzec mógł mieć złe skłonosci, a na samą mysl, aż się wzdrygnęła pełna odrazy i pogardy.
Postanowiła zerwac znajomosc z tym dziwnym jegomosciem.
Sięgnęła po telefon komórkowy by wykasowac jego numer telefonu i wtedy zobaczyła od Jacka stek chorych rojeń i wyznań a nawet obłakana propozycja malżeństwa.
Nie była w stanie przeczytać nawet kilka zdań, bo poczuła mdłosci i ogarnęła ja przemożna złość
Gdy powodowana gniewem kasowałą niechciane wiadomosci, do domu powrócił jej mąż, do niego wszak od dawna nie pałala wcale żadnym uczuciem, był jej niemal obojętny.
Tymczasem w porównaniu z tym niechcianym adoratorem, jej Mietek zyskiwał zdecydowanie.
Był młodszy i nieco przystojniejszy, nie był pedofilem, zarabiał wiecej i jego chociaż znała a tamtego coraz bardziej się obawiała.
Tymczasem, w odległej włoskiej, malowniczej, górzystej miejscowosci Dorota cierpiała okrutnie i niemal samotnie na skutek bólów przedporodowych.
Leżała przerażona, zmęczona, choc spała od kilku miesięcy niemal tyle co niemowle, była swieżo przebrana w koszulę nocną półprzytomna, nieswiadoma gdzie sie znajduje i co ją czeka.
Pomieszczenie było schludne, czyste i starannie przygotowane na przyjęcie porodu, nie był to był szpital lecz pokój przeznaczony do przyjęcia noworodka.
Wokól niej uwijali się lekarze specjalnie na te okazję wezwani, położna i pielęgniarz.
Traktowali cieżarną z należytą uwagą i umiarkowananym zaangażowaniem.
Traktowali swą pracę zaledwie jak cięzki i monotonny obowiązek, rozmawiali ze sobą i pracowali profesjonalnie, nie zadawali cieżarnej żadnych pytań.
Dorota w chwilach przebudzenia i poprawy nastroju oraz jasnosci umysłu,pragnęła zadać pytanie, odnosnie zdrowia swojego i niewinnej istoty, którego przyjscia oczekiwano.
Jednakze nie była w stanie wypowiedzieć choćby jednego słowa, jakby stała się niemową, duchem, jakby ogladała jakis film sama bedąc nieprzytomną albo sniąc jakis koszmar.
Pragnęłą się obudzić, dowiedziec dokąd zmierza jej życie. Co jest prawdą co snem.
Znów pogrązyła się w stanie nieważkosci, widziała w tym stanie siebie jakby z perspektywy drugiego człowieka, widziła szczupłą, niewysoką postać, rozpoznała siebie z ogromnym brzuchem i dwóch pochylajacych się nad nią lekarzy. jeden był starszy a drugi o połowę młodszy. Ten młody włoch dosc przystojny lecz jego wzrok był smutny, przejety. Kojarzył jej się z jakims aktorem z dawno oglądanego serialu medycznego.
W starszym mężczyznie, rozpoznała swojego dziadka, ojca matki, wspaniałego, opiekuńczego seniora, który już nie żył od dobrych kilkunastu lat. Wzdrygnęłą się. Pomyslała o babci, wciąz zyjącej jeszcze schorowanej, starowince.
Dziadek w stroju lekarza wykonywał skomplikowaną operację, ratujaca życie wnuczki i parwnuczki. Skad on to wiedział, skąd się tu wziął?. Przypomniała sobie nagle opowiesci babci, że dziadek kiedys marzył o zawodzie medyka lecz na skutek biedy i wojny nie spełnił tego wielkiego marzenia. Pomagał ludziom jak umiał, choć był tylko prostym pracownikiem poczty.
Poczuła przedziwną błogosc, czułosc. Była szczesliwa, najszczesliwsza, czuła ,że jej serce bije żywą radoscią, rozpiera ją duma, nienznae zadowolenie. szary krajobraz za oknem przechodziłw piekny ukwiecony i oswietlony ogród. Nigdy nie była tak żywa i chciana.Chciałaby w takiej błogosci pozostać na zawsze, lecz nie było jej dane.Zmarły dziadek nakazał jej wracać,'Wracaj do córki, jestes jej potrzebna, słyszysz..." matowy i serdeczny męski głos brzmiał zdecydowanie i z troską.
Gdy wróciła z niechęcią na swoje zakrwawione łoże, powrócił ten sam, zbyt dobrze znany ból, cierpienie i przerażenie.
Płakała tak samo donosnie jak jej córeczka, którą zajmowały się zupelnie obce osoby, będące w zasięgu jej wzroku lecz tak odległe zarazem.
Chciała na noworodka spojrzeć, przywitać się, obejrzeć, lecz jej wzrok drażniło swiatło słoneczne, rażące choć ciepłe, wypływające z okna na przestrzał. Nie miała sił by zawołać, podniesc się, zareagować.
Wszystko co widziała, zdawało się być niemym filmem.
Gdy po długim weekendzie Irena pojechała do pracy pełna złych przeczuć, spodziewała się najscia niezadowlolonej dagmary, która miała w zwyczaju niekiedy pastwić się nad podwładnymi.
w ten sposób okazywała nielubiana kierowniczka swym pracownikom pogardę i manie wielkosci.
Dzis wyjątkowo starannie Irena przygotowałą swoje sprawozdanie. Chciała dowiesc, iz jest wartosciowym i oddanym pracownikiem i liczyła choćby na skromną pochwałę.
Weszła z dusza na ramieniu. W pomieszczeniach biurowych panowało pełne napiecia milczenie, nie licząc dziwnych, ukradkowych spojrzeń, jakimi obdarzali się pracownicy przechodzac i pzremieszczajac się korytarzami.
Miny mieli nieodgadnione.
Irena pełna niepokoju udawała się do swojego stanowiska pracy i jak zawsze miała w swym zwyczaju, rozpoczęła dzień od przeczytania wiadomosci służbowych.
Następnie dzowniła do swoich klientów aby proponować usługi kredytowe i inne rozwiazania finansowe.
Po kilku godzinach zmudnej i nudnej pracy, zapytała najbliżsża koleżankę o nielubianą Dagmare, której dzis nie było w pracy.
Zazwyczaj nie było dnia aby Dagmara była nieobecna, poza obowiazkowym urlopem.
Kierowniczka nie uznawała słabosci, wolnego, zawsze nienagannie ubrana, krążyła po pomieszczeniach biurowych niczym upiór, dla każdego podwłądnego miała oschłe słowo lub jakas cierpką uwagę.
Uwielbiała opowiadać swoje nudne wywody, jaka ona wspaniała i uwielbiana w rodzinie, jaka była najlepsza na studiach.
Zazwyczaj były to powierzchowne opowiesci spragnionej pochwał zakochanej w sobie kobiety.
Koleżanka jedynie odburknęłą jakby z przestrachem, że nie ma o niczym zielonego pojęcia.
Dowiedziała sie przypadkiem, gdy przechadzała się obok pań gorliwie sprzatajacyc, że właśnie zwolniono Dagmarę z pracy.
Powiedziano jej szeptem,że Dagmara podpadła dyrekcji i były ponoć liczne skargi na pewną siebie kobietę.
Irena niemal podskoczyła radosnie, gdyz szczerze nie lubiła tej wyniosłej kobiety.
Cieszyła się, że już nigdy nie zobaczy zadufanej w sobie kobiety, oraz że za kilka dni wolno stanowisko ma piastować ktos inny.
Irena nawet w snach nigdy nie spodziewała się tego czego dowiedziała się już następnego dnia.
Nazajutrz skoro świt przeczytała w emialu od samego dyrektora oddziału iż, to właśnie ona zostanie nowym kierownikiem.
Wysłaną informacje czytała kilkakrotnie mając nadzieję,że to pomyłka, nieporozumienie, lecz nie miała już najmniejszej watpliwosci, iż to ona sama zostanie kierownikiem banku.
Płakała i śmiała się jednoczesnie z tego samego powodu.
Agata zmęczona pracą na niemal dwóch etatów i sprzataniem po swoich niewdzięcznych domownikach usiadła na wysłużonym fotelu z wypożyczoną ksiązką.
Tymczasem jej mąż co nie zdarzałao się nawet sporadycznie, spojrzał pożądliwie na żonę.
Chwycił ją oburącz, nie pytajac o zgodę, zaprowadził na strych.
Bez wprawy i bez uczucia, dobrał się do zdziwionej i niezadowolonej kobiety.
Kobieta bez udziału woli, pełna rezygnacji, dałą się rozebrac do skarpetek a nastepnei jej mąż bez namiętnosci bez przywiazania dopuścił się kopulacji.
Turlał się po barłogach, niczym ogłupiały samiec, usiłował dowieśc swej witalności i jurnosci, lecz jego męskośc nie była gotowa.
Kobieta spragniona doyuku, ciepła, pozwoliła się potraktować pzredmiotowo.
Pólmrok panujacy w dusznym miejscu dodatkowo pozbawiał kobiety myślenia i reakcji, ona zaś pozwoliła aby nieczuły mąz dokończyc swoją nieudolną robotę.
Mietek po zakończeniu wysiłku zasapał szkaradnie, Agata nie poczułą nic, jedynie brzydki zapach spoconego oraz przykry ból w miejscu dotknięcia.
Cieszył ją koniec kopulacji zaś poczucie ulgi łagodziło niepowodzenie aktu.
Gdyby to od niej zalezało czym prędzej uciekłaby od męża, byle dalej lecz nie miałaby dokąd uciec.
Nie miałąby pomysłu na swoje schronienie lecz przytułki i schroniska dla ofiar, nie chciała nawet rozważać.
Miała bowiem swój honor, chociaz była osoba niezwykle skromną, znała swoje poczucie wartości.
Była nauczycielką, matką dwóch jeszcze nie odchowanych synów, to dla nich się trudziła i znosiła godnie przykrości losu.
Rozdział XII
Świeciło słońce, wiosna coraz namacalniej przechodziła w lato.
Grazyna klęczała w kaplicy, jej mysli bładziły w kierunku swoich świeckich koleżanek.
Myślała intensywnie o Dorocie.
Już minął rok kiedy ta szalona dziewczyna wyjechała do Włoch.
Ślad po niej coraz bardziej sie rozmywał i stawał niejasny.
W kieszeni zakonnego habitu znów zabrzędzał telefon, matka Doroty wciąż prosiła o modlitwę.
Biedna starsza pani, była coraz bliżej obłędu i na granicy szaleństwa.
Grażyna przypomniała sobie rozmowę z matką Doroty.
Wygląd kobiety stał się coraz bardziej niepokojący, mocno schudła, jej zmarszczki jakby się pogłębiły, twarz stała się sucha i pozbawiona wyrazu.
Niewątpliwie bardzo cierpiała.
Nie pojmowała postepowania swej ukochanej córki.
Nosiła w sercu i pamięci zdawkowe smsmy i urywane od czasu do czasu rozmowy telefoniczne z córką, pozbawione emocji i zaangażowania.
Ubolewała mocno z powodu lekceważenia jej przez policję i inne służby, które powinny więcej się zaangazować w sprawie odnalezienia i sprowadzenia jej dorosłej córki.
Słyszała za każdym razem oschłe słowa "Pani córka jest dorosła i z pewnością wie co robi. Jej życie nie jest zagrożone. Biedne te nadopiekuńcze matki, dorosłych dzieci"
Mniszka wybiegła z kaplicy chwycona jakimś wewnętrznym impulsem, łuna ciepłego promienia słonecznego działała na nią mobilizująco.
Pobiegła czym prędzej do siostry przełożonej, opowiedziała jej o swoich zmartwieniach, o zaginionej przyjaciólce Dorocie.
-Siostro przełozona tak być nie może, za długo to trwa. Co można zrobić, matka Doroty odchodzi od zmysłów, codziennie mnie prosi o modlitwę-głos Grażyny był pełen niepokoju.
-Jak siostra jej może pomóc? Modlitwa powinna wystarczyć?-rzekła ponurym głosem starsza przełozona.
-Siostro a może mogłabym pojechac do tych Włoch? Spisałam sobie nazwy miast gdzie było logowanie. Matka Doroty mi napisała adresy,mam je na kartce-zakonnuca spojrzała ufnie w stronę skonsternowanej zakonnicy.
-Czy siostra postradała umysł? Skoro policja mówi, że Dorota zyje i dobrze sie ma, znaczy że tak w istocie jest?-głos przełozony zdradzał niezadowolenie.
-A co jesli jest gorzej niż myslimy. siostro nie była na uropie w tym roku. prosze mi dac pozwolenie na wyjazd, zajmie mi to tydzień czasu. Musze sprawdzić każdy trop. Prosze-poprosiła mniszka.
Siostra przełożona bez słowa wybiegła, poły habitu, zdawały sie trzepotać, niczym olbrzymie skrzydła ogromnego ptaka.
Grazyna udałą się znów do kaplicy, nie zdązyła zmówić kolejnego dziesiątaka różańca, gdy na wysokości jej twarzy ujrzała znów oschła postać przełozonej siostry Anny.
-Siostro Grazyno, jest pozwolenie. Moze siostra jechać. Porozmawiamy na korytarzu-odparła konspiracyjnym szeptem.
Zakonnica czuła bicie własnego serca i przypływ nowych emocji, ogarnął ją strach a także przyszła ekscytacja.
-Nasza siotra generalna wybiera się pojutrze do rzymu, może się iostra z nią zabrać. Wylot będzie opłacony. Ma siostra ogromne szczęscie, bo matka Generalna wraca za oseim dni-głos przełozonej nadal nie zdradzał emocji.
-Dziękuję, Bóg zapłać-siostra Grazyna była bliska euforii, chwyciła za szerokie ramiona starszą zakonnicę i jęłą ją serdecznie ściskać.
-Juz dobrze. prosz etylko dobrze wykonac swoją robotę. Może siotra od razu zgłosić do konsulatu to zaginięcie i działać. Zna siostra język włoski?-przełozona chciała wiedzieć.
-Bardziej angielski, uczyłam się go w kiedyś szkole-rzekła z entuzjazmem.
-To powinna siostra dać jakos radę. Może warto spróbować uratowac tę zabładzoną owcę? Tylko po tygodniu,musi siostra tu wrócić bo będzie miałą siostra dopiero problemy-ton pzrełożonej nie zdradzał wcale żadnych emocji.
Wyjrzała przez otwarte okno w kaplicy, słońce zdawło się świecić pełnym blaskiem, jakby chciało dodać więcej blasku przejętej siostrze Grazynie.
Agacie mocno doskwierało poczucie osamotnienie, w głębi serca tęskniła za czułością i romantyzmem.
Z mężem własciwie funkcjowali niczym obcy, ledwie znajomi.
Zdała sobie sprawę,że z mietkiem łączą ją tylko dorastający synowie.
Wieczory spędzała samotnie. Ilekroć siegała do komputera, znów natknęła się na historie logowania swego nieuczciwego męża.On natretnie uprawiał wstydliwy preceder podrywania droga wirtualną.
Ona sama powodowana uczuciem zażenowania i goryczy, sama psotanowiła załozyć na katolickim portalu własny profil. Umieściła swoje najbardziej atrakcyjne zdjecie z odległych wakacji. O sobie napisła, że pracuje w biurze, wpisała swój wiek nieco zaniżony, bo czuła się całkiem młodo. Do zainteresowań dodała muzykę, podróże, książki. Nie pisała nic o swojej sytuacji osobistej.
Liczyla na czystą przyjażń, na rozmowy o zyciu, nie brała pod uwagę romansu. Nie teraz, być może za kilka lat, kiedy samotność będzie jej jeszcze bardziej doskwierać.
Gdy po długim czasie, Dorota odzyskałą świadomość, jej serce zalała wielka fala;żalu, bólu, straty i goryczy.
Obejrzała ustronne miejsce, w którym się znajdowała coraz bardziej zatrwożona. Bóle powodowane połogiem nasiliły się jeszcze donosniej.
Pojęła, iż tam gdzie przebudziła się ostatnim razem, czuła się jakby znajdowała się w tymczasowym szpitalu. Była zupełnie pewna, świadoma faktu, że urodziła maleńkie dziecko, córeczkę.
Wstała peła złych przeczuć. krzyknęłą ile sił w płucach.
-Pomocy, ludzie, ratujcie!-jej histeryczny głos rezonował w małym, przeciętnym pokoju mieskzania w bloku na parterze.
Wyjrzała przez okno, w zasiegu wzroku miała domy mieszkalne, bloki, sklepy, biura i ludzi niespiesznie idących.
Usłyszała krok, z pokoju obok.
Zamarła w oczekiwaniu na niewiadomą i niepewną przyszłośc.
Los mocno ją doświadzcył, nie szczędził jej ozczarowań.
Usiadła na swej wersalce i wpatrywała się w skromne wyposażenie wnętrza; meble jak z ikei, stolik jak z klasy szkolnej i dwa taborety stary telewizor, stara drewniana podłoga domagajaca sie wymiany, sciany pomalowane niegdyś na biało, lecz szarością spowite.
Słońce nie przedostawało się przez grube zasłony, panował mroczny nastrój. Stare obrazki prezentujące ponurą, jesienną przyroda, dobitnie odtwarzały stan ducha zagubionej Doroty.
Krzyknęła raz po raz, aby wzbudzić w kimś obok litość.
W pomieszczeniu ukazałą się sylwetka Enrica, ogrodnika z pałacu Julia i jego dziwnej rodziny.
-Jestes tu, Bogu dzięki, uratuj mnie-dorota serdecznie uściskała wysoką posture znajomego.
-Dora, ciesze się, że nic ci nie ma. Zbadali twoje zdrowie. Wrócisz do domu-odparł bez emocji, spoglądając zagadkowo w strone oneimiałej.
-Ale jak i co oni mi zrobili i dlaczego?-spytała pełna złych przeczuc.
Usiedli oboje przy stole, Dorota zamilkła w bolesnym oczekiwaniu na bieg historii.
Enrico chwycił się za swe skronie, jakby chciał zyskać na czasie. Westchnął.
-Rodzina Julio to bogaci i wpywowi ludzie. Jego była żona urodziła chore dziecko, które zmarło. Wtedy ty byłaś w ciązy. Salma także bardzo bogata kobieta, oszalała z rozpaczy. Zabrali twoje dziecko, które ty urodziłaś. Julio cię oszukał. Specjalnie cie zapłodnił. Wiedział,że jego dziecko jest ciezko chore na serce, nie pomogły najgroższe operacje w klinikach. Ciebie trzymali jak inkubator. Byłas im potrzebna tylko dlatego, że byłas w ciązy i mogłas im dać zdrowe dziecko. Teraz nie jesteś im potrzebna-meżczyzna spojrzał na szlochajaca kobietę, skuloną jak obolałe zwierze.
-Nie wierzę, to jakis koszmar. choc czułam to w głębi serca-Dorota nie potrafiła opanowac skrajnych emocji.
-A w tej kopercie są pieniądze, to twoja zapłata-rzekł Enrico, wyjmując z przedniej kieszeni koszuli niezbyt okazała kopertę i podarował ja cierpiącej.
Dorota wstała wściekle z wersalki, chwyciła papierowy podarunek i rzuciła nim o ziemię. Kilkadziesiąt zebranych banknotów 100 euro, rozsypało się dookoła jej stóp, niczym karty z rąk obłakanej tarocistki.
Wpatrywała się w Enrico to w rozsypane banknoty, jej dusze zalawałą panika, gniew i zarazem spokój.
Mimo grozy sytuacji, poczuła,ż eta straszna i niewiadoma historia znalazła roztrzygnięcie.
Nie czuła nic, nie odnalazła w sobie macierzyńskich uczuć, nie w tej chwili.
-Co będzie ze mną?-zwróciła się do milczącego mężczyzny.
-Pozwolą mi zawieżć ciebie na lotnisko, tym razem nie zostaniesz porwana. Ja nie pracuje z nimi, choc utrzymuje telefoniczny kontakt z krewnymi Julio.Pracuję w innej firmie jako kierowca-odparł z wysiłkiem.
-Dziękuje ci za to,że jesteś. Bardzo mi pomogłeś-rzekła z wdziecznoscią i wtuliła się w szorstkie objęcia starszego mężczyzny.
-Zabierz te pieniadze sa twoje. Bardzo ci się przydadzą. Ja nic ci nic z tego nie ukradłem. W kopercie jest krótki list od Salmy-mężczyzna poklepał Dorote po ramieniu i wrócił do swojego pokoju obok.
Dorota uderzyła w płacz, szlochała tak długo, aż rozpacz przeniosła ją w długi, niespokojny sen.
Sniła o Julio, o tym w którym nie zdązyła zapomnieć. Sen była piekny, erotyczny i pełen pasji.
Gdy przebudziła się nagle, znów powróciła bolesna tęknota za niespełnioną miłoscią.
Jej gorąco uczucie do pzrzystojnego obcokrajowca choc szczere i pełne afektu, zostało przez obiekt westchnień potraktowane wyłącznie instrumentalnie, pojęła, że została bolesnie przedmiotowo oszukana.
-Jak zapomnieć, jak znów żyć?-załkała, pokonana.
-Dora, musimy się zbierać. Sprawdziłem twój lot do Warszawy. masz za sześc godzin wylot. Trzeba zyć dalej-odparł hardo, spogladajac na leząca młoda kobietę.
-Jak zyc dalej? Jak zapomnieć o tym,że zabrano moje dziecko, jakby to była zwykła rzecz?-dotknęła swych tkliwych, nabrzmiałych piersi, z których przeciekały krople mleka.
-Daje Ci kwadrans na zebranie się. Dziś musze jechac do pracy, nie chcę się spóznić-głos Enrico zdawał się troskliwy ale stanowczy.
Pierwsze promienie słońca przebijały się przez grube zasłony jakby chciały przynaglić kobietę do dalszego, odważnego działania.
Jednakże jej watłe siły odmówiły posłuszeństwa, polka nie była zdolna, aby tak po prostu pozbierać się do powrotu, do opuszczenia na zawsze nowonarodzonego dziecka, ktore zostało jej bezpowrotnie, bezdusznie odebrane.
Siostra Grazyna gdy tylko po długiej podrózy samochodem dotrała do okazałego klasztoru nieopodal Rzymu, poczuła ekscytacje i ogromna radość. Przyroda południowej Europy mocno zachwyciła kobietę. Czuła się tak jakby to było jej jedyne miejsce na ziemi.
Zakonnice daremnie prosiły turystkę aby łaskawie usiadła z nimi do suto zastawionego stołu.
-Jeszcze trochę. widoki sa tu zapierajace oddech-wołała raz po raz zachwycona mniszka, ogladajac z podziwem skalne góry okalajace kobaltowe morze
-Siostro, zapraszamy na obiad bo potem mamy msze siętą w kaplicy-głos siostry generalnej był surowy.
Zakonnica usiadła przy stole, jej twarz promieniała usmiechem.
Wystawne i króleskie dania, zjadała z wielkim apetytem.
Nie była dziwiona, że jej kolezanka dorota postanowiła osiąść we Włoszech na dłużej.
Grażyna wiedziała jednak, iż przyjechała aby, pomóc w sprowadzenie do kraku, marnotrawnej córki, wszak solennie obiecała to Zofii, starszej, schorowanej kobiecie.
Dzis jednak serce zakonnicy przepełniało nieprzegrane szczęście, nie miałą zupełnie czasu ani zamiaru aby zgłaszac zaginięcia przyjaciółki na policji.
Upajała się nowym, pieknem oraz słońcem, które rozpieszczało dziś promiennie i otulało złotem spadziste góry i morza.
Przy stole dostrzegła przystojnych kapłanów, jeden byłw średnim wieku a pozostali byli całkiem młodzi.
Grazyna nie porafiła oderwac wzroku od śniadego,czarnookiego męzczyzny w średnim wieku, który spiewnym barytonem zabawiał po włosku licznych biesiadników.
Mężczyzna był księdzem diecezjalnym, niedorzecznie charyzmatycznym, lecz jego ogromny urok, czarował słuchaczy.
Grazyna juz mocno zauroczona, spijała z ust kapłana , każde włsokie, lirycznie wyśpiewane słowo.
-Jak księdzu na imię?-wyrwało się turystce.
Ksiądz spojrzał obojetnie w kąt stołu, gdzie siedziała zawstydzona nieznajoma.
-Alwaro, ma ten ksiądz na imie-oschły głos należał do siostry generalnej.
Tymczasem wywołany kapłan, raczył zgromadzonych swymi barwnymi opowieściami, ze spotkania z paieżem Franciszkiem z niezyjaca juz królową Elzbietą.
Grażyna, siedziała oniemiała z zachwytu, chociaż nie rozumiała właściwie każdego wypowiedzianego zdania, domyślała się jedynie sensu opowieści.
Tymczasem na telefon komórkowy zakonnicy Grażyny, przychodziły liczne smsmy, ktoś kilkakrotnie lecz daremnie usiłował się do niej dodzwonić.
Spojrzała ukradkiem na wiadomośc od Doroty i zamarła "muszę dłużej zostać we Włoszech. nie szukaj mnie. Muszę cos załatwić pilnego i dam wam znać. Nie rozmawiaj z moja mama o mnie. U mnie wszystko w porządku!. D.
Zakonnica poczuła metlik w głowie nic nie rozumiała, ogarnęła ja błoga beztroska.
Uwierzyła nareszcie,że Dorota musi być szczęsliwa w tym pieknym kraju. Nie była wcale zdziwiona,że koleżanka pragnie zostac dłużej w tym malowniczym, pięknym włoskim kraju.
Szarpały Grazyną sprzeczne uczcucia,odeszła od stołu, stanęła na korytarzu, nie spuszcajac wzroku z przystojnego księdza, wreszcie odwazyła się zadzwonić do Doroty na podany w smsie numer telefonu.
-Dorotko, słyszysz mnie? Musimy się spotkac jestem na obrzeżach Rzymu. Jesteś tam?-glos siostry przynaglał i był pełen niepokoju.
-Mój Boże, nei wierzę to ty zakonnico? Przyjadę, napisz mi dokłądny adres. Musimy się spotkac. Mam ci tyle do powiedzenia, tylko błagam nie mów nic mojej mamie. Ja jej już wszystko powiedziałam-głos Dorocie drżał, miało sie wrażenie jakby była baardzo pzrejęta ale nie byłą nieszczęsliwa.
-Siotro Grazyno-Siostra Generalan staneła obok podwłądnej, może siostra zaprosić do pokoju gościnnego zaginiona owieczkę ale spotkanie nie może trwać dłużej niz dwadzieścia minut.
-Bóg zapłac to mi wystarczy-rzekła Grażyna, jej ogorzałe zazwyczaj policzki stały się czerwone z przejęcia.
-A teraz prosze zabrać się za sprzątanie ze stołu-oschły głos generalnej, ostudził nieco gorące emocje podwładnej.
Grażyna pracowała niczym automat, jej mysli błądzily daleko.
Dałaby wszystko by dowiedzieć się prawdy na temat, długo skrywanych tajemnic jej kolezanki Doroty.
Zapałała zupełnie niespodzianie gorącym afektem do przystojnego kapłana.
Przezywała stany radości, euforii ale jednoczesnie draczył ja stres i sama siebie nie poznawała.
Wstydziła się głupiego i niepodziewanego uczucia wobec dopiero co poznanego duchownego.
Spoglądała na niego ukradkiem, planowała nawet wyznać mu swoje wstydliwe grzechy.
Blokowała ja wszakże bariera jezykowa a także ewentualne zażenowanie oraz ból nieodwzajemnego, skrycie ukrywanego sekretu.
Dorota zjawiła się w klasztorze u Grazyny, spóżniona o równa godzine. Enrico. który pracował jako kierowca, postanowił pomóc potrzebującej i zamiast odpoczywać w ramach naleznej sjesty przywiózł kobiete pod wskazany adres.
Dorota była zachwycona zapierajacymi dech w piersi widokami piaszczystego morza okalajacego górzyste skały oraz usytuowanego nieco bliżej lasku okazałego barokowego budynku.
Zapukała z całej mocy w drewniany skobel a jej zmysły podziwiały przepyszny ogród, pelen puszytych egzotycznych kwiatów, który jasniał i pachniał wyszukanymi aromatami.
Widok potężnego dworku, wyrywał w jej duszy pamięć dawnych, świetnych czasów, zakletych gdzieś na dawnych pocztówkach i filmach.
Podwoje rozwarły się z cichym brzekiem. Zakonnica z trudem rozpoznała Dorotę.
Długo wpatrywały się w siebie pełne niedowierzenia, pierwsza przemówiła Grazyna.
-Wejdz Dorota, mam dla Ciebie smaczne smagetti bolognese-wzrok grazyny lustrował zmieniona postać przybyłej.
Dorota usmiechnęła się blado, poczuła wstyd, zażenowanie a zarazem oniesmielenie zakonnym przepychem.
Dała sie poprowadzić do małej, szykownej izebki, gdzie na środku stał owalny stół a na nim zapraszała do konsupcji smaczna porcja obiadu, gotowa do konsumpcji.
Dorota nie miaa apetutu, jedynie poczucie olbrzymiej pustki i rozczarowania rozsadzalo jej obolałe serce.
Usiadły obok siebie, Grazyna raczyła się szklanką soku, zas Dorota rozgrzebywała widelcem makaron.
-Dorota mów, co się stało. Tyle miesięcy nie widziałam Cebie,twoja mama tęskni, pisze smsy, ja ją już nie mam siły uspokajać. O co chodzi?-głos Grazynie drżał.
-Nie mam sił na nic. Urodziłam dziecko, które zostało mi odebrane. Gupia byłam i naiwna.Nikt mi juz nie może pomóc-smutny głos koniety, wzbódzał współczucie.
-Dorota ja za kilka dni wracam do Polski, możesz zabrac się ze mną. przełozona się zgodziła. Co ty na to?-zakonnica przemówiła poważnym tonem.
-Ty nie rozumiesz. Musze jeszcze to dziecko odzyskać. Enrico czy henryk zgodził się mi pomóc, choc juz nie chce miec do czynienia z tą dziwna rodzina mojego byłego-Dorota nie dawałą za wygrana.
-Słuchaj to twoje zycie, rób co chcesz. Jednak twoja matka usycha z tęsknoty i cierpi. Musisz ją jakos uspokoić,że wszystko u ciebie dobrze. Ona ma wciąż złe przeczucie-Grazyna gromiła kolezankę.
-Ty nie rozumiesz, bo nigdy nie miałas kochanka, nie byłas zakochana i nie zostałaś oszukana. Nie wiesz co ja czuje. Nie potrafisz mi pomóc. Ty tutaj sobie wypoczywasz, klepiesz swoje modlitwy i smiejesz się ze mnie. A ja nie spię juz od wielu miesięcy, wciąż mysle o moim odebranym dziecku i nie mogę o moim byłym chlopaku zapomnieć-Dorota płonęła gniewem.
-Sama sobie nagrabiłaś. Po co jechałas z jakimś obcym facetem tak daleko i poszłaś z nim do łozka. To masz za swoje-rozeźlona zakonnica nie potrafiłą sie uspokoić.
-Nie masz serca. Nie wiesz co ja przeszłam. ja tu przyszam po wsparcie a ty mnie oskarżasz. Padłam ofiara podłych, bogatych ludzi. tak trudno mnie zrozumiec? do mamy zwonię i pisze smsmy, ona tez mnie nie rozumie. Wróce do kraju z moim dzieckiem-Dorota uderzyła w płacz.
Wstała, nie dokonczywszy posiłki, bez słowa skierowała się do wyjścia.
-Dorota siadaj i porozmawiaj ze mną. Chcę ci pomóc. Zapomnij o tym kochanku, o dziecku i wracaj z nami za kilka dni do kraju. Nic nie wskórasz. Zapomnij. słyszysz, zapomnij o tym. Wracaj do domu-Grazyna niemal krzyczała, chwyciła Dorotę za rękę i wciąż znakłaniała zagubioną kobietę do powrotu.
-Tylko,że tu jest mój dom bo tu jest moje dziecko-szloch młodej matki przeszedł w donosny płacz.
Grazyna patrzyła oniemiała na zniszczoną słońce twarz kobiety, na wypłowiałe włosy, oczy pełne łez. Sylwetka nieco zaookraglona, brzuch dośc wydatny, smutek obcny w postawie kobiety, wzbudzał litość i zagniewanie u zakonnicy.
-Dorota ja cie nie poznaję, po co walczysz z wiatrakami-rzekła pojednawczo mniszka.
-Nie rozmumiesz mnie i nie chesz zrozumieć. Twoje zycie jest takie przewidywalne, spokojne i ciche, nawet nudne. Moje problemy i reszty świata sa ci potrzebne jak sensacyjny film albo komedia, na które sobie lubisz popatrzeć i cieszyć się że ty nie masz takiego nieszczęścia-Dorota niemal krzyczała wybiegajac z klasztoru, odprowadzana wzrokiem oniemiałych zakonników, zajetych konsumpcją wybornych potraw na stole.
Grazyna dosiadła się do stołu i nie potrafiła przestac adorowac przystojnego kapana, która tak mocno zawrócił jej w głowie.
Spokojne chwile, przerwał powrót Doroty do klasztoru.
-Grażyna, proszę pozwól i zadzwonić, to takie dla mnie ważne-kobieta przypadła do zdezorientowanej zakonnicy.
-Ale co ty chcesz? Poczekaj w pokoju obok zapytam się o zgodę-rzekła nerwowo zakonnica wstajac od suto zastawionego stołu.
Grazyna szeptem wymieniał uwagi z najstarsza zakonnicą po czym chwyciwszy podarowany jej telefon komórkowy, pobiegła w stronę Doroty.
-Masz zadzwoń, ale tylko kilka minut jesli to takie pilne-Grazyna była mocno zdezorientowana.
Dorota tymczasem, mocno spanikowana wybiła na aparacie telefonu cyferki, który były zapisane na kawałku zmiętego papierka.
-Julio, Non ti lascerò prendere mio figlio-krzyczała ile sił, wzbudzajac jeszcze większy niepokój u przysłuchującej się jej zakonnicy.
-Ti ho detto di non chiamarmi.Se mi ami davvero, dimenticati di me-krzyczał mężczyzna zupełnie obcym brzmieniem.
-Ma non posso dimenticare cosa c'è stato prima-szlochała Dorota raz po raz.
-Lasciaci in pace, per favore-wrzeszczał wrogo, niegdys jej najbliśzy człowiek.
-Quindi se ti farai vedere nella mia casa, chiamerò la polizia-krzyczał coraz bardziej wrogo, nie zważajac na jej ciche protesty.
Nim Dorota zdołała zareagować telefon głucho zamilkł.
Kobieta łkała, pokonana i zdradzona. Nigdy nie czuła się tak samotnie i podle jak w tym momencie.
Grazyna tymczasem, chwyciła wyłączony telefon i czym prędzej zaniosła go starej zakonnicy.
Po chwili wróciła, zastała obolałą w rozpaczy i cierpieniu kolezankę.
-Dorota posłuchaj, nie masz szans z tą włoską mafią. Wracaj do mamy, do domu i zapomnij-zakonnica usiłowała przytulić pogrążoną w żalu kobiete, lecz ta ja odepchnęła gniewnie.
-Nie chce waszej litości, nie wracam do kraju. Zostanę tu jeszcze. zatrzymam się u Enrico. Tu jest adres do niego-Dorota wyciągnęła ze swej skromnej torebki, dużą kartke papieru, na której by zapisany czytelnym pisem, adres znajomego Doroty.
-Dobrze zachowam to. Obys nie miała klopotów. Uważaj na siebie.Szczęśc Boże-rzekła mniszka, chowajac kartkę do kieszeni przepastnnego habitu po czym bez slowa odeszła.
Dorota, nie potrafiła zlapac tchu, serce biło jej coraz bardziej boleśnie.
Najbardziej żałowała tego,że poznała przystojnego Wlocha i dała się tak ogłupiż i stracić zupełnie rozum oraz skazać się na taki ostracyzm i przegraną.
Łkała niemo, tuląc się sama do włąsnych drzacych srachem ramion.
Zasnęła, wtulona do pluszowego fotelu, w pokoju, w którym panował usypiajacy pólmrok i do którego szmerem docierały miarowe modlitwy dobiegajace z oddali.
Rozdział XIII
Agata polubiła popoludnia w bibliotece, albowiem tam po skończonych pracach, kierowała swe kroki.
W bibliotece zazwyczaj panowała umiarkowana cisza, chociaz jeden komputer był dostępny, zatem kobieta przysiadała i logowała się na swoje ulubione portale.
W rzeczywistosci wirtualne, wyobrażnia wielce ponosiła kobietę.
Samotność oraz pragnienie spotkania ciekawego człowieka była w niej ogromna.
Dałaby wszystko, aby, tak jak jej znajoma koleżanka Danka ze szkoły miec opiekuńczego i oddanego mężą.
Brakowało jej rozmów, bliskości, usychała z tęsknoty, oglądajac w serialach akty czułości i przyjażni.
Liczyła,że byc może drogą wirtualną zlowi kogoś, kto stanie jej się tak bliski, iż zaprzestanie poszukiwań i zazna upragnionego spełnienia.
Nie kontaktowałą się cwale z Dorota, nie liczą ckilku zdawkowych smsów z niewiadomego numeru.
Była przekonana, iż Dorota w gruncie rzeczy dobrze się bawi z Juliem, gdzieś w odległych Włoszech.
Gdyby było inaczej, jej koleżanka natychmiast by wróciła do domu, do mamy.
Na portalu randkowym, mężczyzna o imienie Krzysztof, liczył na ciekawą znajomość. Sebastian wypytywał o jej stan cywilny.
Nie odpisywała szczególowo, nie podawała siebie gotowa na tacy.
Zazwyczaj odposywała następująco "Jestem osoba samotną, brakuje mi mądrych rozmów. Licze na ciekawego mężczyznę"
Nie zdradzała nigdy całej prawdy o sobie, posługiwała się jedynie krótkimi, ogólnymi wypowiedziami natomiast, chciała pozostac intrygująca.
Miała nadzieję,że będzie przez nich zdobywana kulturalnie i dyskretnie.
Nie zachwyciły ją wcale zamieszczane zdjęcia, ich profile nawet krótkie opisy samych siebie.
Kilka ogladnych zdjęc wydawały jej się podejrzane, wyrwane gdzieś z reklamy, sztuczne usmiech i sztuczne zęby.
Odczytała smsa, nadesłanego od zapomnianego, byłego znajomego, starszego pana, pracujacego na portierni.
"Mam nadzieje,że twój mąż znajdzie sobie inna kobietę. Chcę żebys była tylko moja. J"
Agata wstała nerwowo i wybiegła z biblioteki, stanęła przed budynkiem, z jej ust padały ciche przekleństwa.
Żałowała,że poznała tego obleśnego staruszka, nie pojmowała dlaczego zgadzała się na wymianę numeru telefonu z tym brzydkim, fałszywym człowiekiem.
Była zła na siebie a najbardziej na tego podłego człowieka.
Nim zdołała zablokowac numer telefonu intruza, w tym czasie została zbombardowana całymi seriami płytkich wyznań milosnych.
Nie czytała wcale, jedynie pobieżnie przeglądała nieskładne wynurzenia, odczytałą ze zgrozą, iz jest m.in. ona sama chora psychicznie.
Sama zas odpisała, krótko i mściwie kilkoma przekleństwami, po czym zablokowała w telefonie, feralny numer intruza.
Jednego była pewna nie chciałą kontynuowac znajomości z kims tak nikczemnym i obleśnym.
Tymczasem w jej sercu powstała wielka wyrwa, jakże pragnęła zaznać wielkiej miłosci, jedmakże nikt ze znanych jej mężczyzn nie był godzien jej uwagi.
Cierpiała, narzekajac na nikczemność i miernotę facetów.
Agata wróciła do domu, bardziej zmęczona i wyczerpana niz zwykle.
Zabrała sie za swoje obowiązki domowe aby zapomnieć o własnych problemach.
Synowie siedzieli przed komputerem i znów sprzeczali się między soba, ignorujśc matczyne uwagi.
-Chodżcie do kuchnii, moze byscie mi pomogli, szybciej mielibysmy obiad-usiłowała przekrzyczeć kłótnie nastolatków.
-My juz jedliśmy chipsy i colę. Nie lubimy twoich obiadów-młodszy wykrzyknął lekceważąco.
Ale musicie cos zdrowego, gotowanego sjeść. Zaraz zjemy schabowe z ziemniakami-głos kobiety niósł sie po calym domu.
Chłopcy ignorowali słowa matki, zajęci grą na play station.
Pochwili wybiegli z domu, oznajmujac iż musza zagrać na boisku w piłkę.
-Za godzinę musicie wracać, musimy porozmawiać przy obiedzie-kobieta nie ustępowała.
Tymczasem chłopcy wybiegli z domu, kontynując młodzieńczą kłótnię.
Agata, tymczasem usłyszała dżwięk wysłanych kilku nowych smsów, odebrała z niepokojem, przekonana,że jednak ten obleśny facet, nadal o niej pamieta.
"Agata, spotkałam się z Dorotą. Ona nie chce wracać. Żyje ale ma pewne kłopoty. Napisz do niej na ten stary numer. Pozdrawiam. Grażyna"
Kobieta westchnęła przeciagle pewna złych przeczuć.
-Faceci, jednak zawsze oznaczają klopoty. Lepiej trzymac sie od nich z daleka-wrzasnęła złośliwie wrzucajac surowe kotlety na rozgrzaną olejem patelnię.
Agata, nie miała sił zareagować.Jej mysli zajmowały wyłącznie problemy z mężczyznami.
Zrozumiała,że największe cierpienie i ból powodowali u niej panowie.
Kobiety, które znała zazwyczaj stanowiły pozytywną stronę życia.
Oczywiście, jej niezyjąca teściowa nie miała serca dla swej biednej synowej. Nigdy nie usłyszała od niej ciepłego słowa, wyłacznie krytykę, wypominanie i skargę.
Dziś po tylu latach, od rozstania na zawsze z tamta kobiete, nosi w sercu jedynie żal, iż mozna było byc lepszyć dla siebie.
Ona sama choć mocno się starała być dobra i opiekunczą żoną, matką, gospodynią czy wreszcie synową, nigdy nie zaznała choćby małej pochway czy życzliwości.
z czasem odpuściłą sobie starania, jej relacje z teściami były wyłącznie napiete.
Pod koniec życia tesciowej kontatkty zostały nagle zerwane aby nigdy sie nie odnowić.
Bywały jeszcze w jej życiu niesympatyczne, fałszywe znajome z pracy o których na jej szczęście, powoli zapominała.
Nie lubiła pielęgnować tych złych i ciężkich wspomnień.
-