Dolina bez wyjscia 3 czesc
Zamarła, jej serce biło coraz żywiej.
Podeszło mimo strachu przez uszkodzony drewniany płot, stanęła naprzeciw pijanej kobiety.
-A ty, tu po co przyszła?-pierwsza bełkotem odezwała się Blanka.
-Co z Adasiem, przyszłam go uratować. Prosze oddaj mi moje dziecko-odparła Maria prosząco, tłumiąc wzbierajace się w niej bolesne emocje.
-Ty uboga,zacofana odwal się od mojego dziecka. On cię nie chce, zapomnij o nim i nigdy sie nie pokazuj!-Blanka wstałą chwiejnym krokiem podeszła w strone pzrerażonej Marii,gotowałbyłastoczyć bój. Maria zcekałą osłupiała, wreszcie odzyskałą mowę.
-Niech Adasik sam zdecyduje gdzie chce byc-Maria słyszałą swój zalamany głos.
Tymczasem malec ostrożnie przyszedł, zbliżył sie do biologicznej matki, patrzył długo z przekąsem na obie matki, jakby nie wiedział co się dzieje, jakby sam nie rozumiał powagi sytuacji.
-Adasiu powiedz kogo wolisz?-Blanka pierwsza naparła na syna.
-Ja chcę do mamy, a Ty wiejska babo idź sobie- chlopiec zdawało się jakby odgrywał znienawidzona rolę, niczym kukułka, pozbawiony własnej woli przypadł do pijanej matki,licząc na uznanie.
Pijaczka zaś, upajała się swoim powodzenie, patrzyła wrogo na oddalajaca się z wolna Marię. Z każdym krokiem serce Marii zdawało się tracić żywot.
Jej oddech zamierał. Po raz pierwszy nie chciała żyć, istnieć, oddychać, czuć.
Szła do domu bez dziecka, bez nadziei i bez chęci życia.
Straciłą juz wszystko.
Nie miałą nikogo. Nikogo tez nie obchodziła.
Nie chciała wracac do domu, bo tam znów bedzie musiałą sie mierzyc z najblesniejsza stratą.
Czułą w głębi duszy, że i czas zycia jej matki powoli dobiega kresu.
Nad tym bolała od pewnego czasu, gdy zauwazyła,że matka traci siły, ochote do zycia tak samo jak teraz Marysia.
Jej matka, biedna staruszka potrzebuje wsparcia, siły nie zaś zlych wieści i złamanej na duchu córki.
Chciałaby matce oszcędzic swego bólu, swej przegranej, albowiem jej starcze serce mogłoby przestać pracować, raz na zawsze.
Jej matula wszak żywot miałą dopiero okrutny i bolesny.
Jej strat, biedy, krzywd nie dałaby pomieścić żadna ksiązka,a co dopiero stare schorowane serce.
Usiadłą na pniu, dzień jeszcze nie zachodził. Miałą przy sobie portfel, dokumenty i adres do domu zakonnicy Grazyny, ktora brała udział wtedy w porodzie jej syna.
Maria podniosła się, jakby dopiero wstała, jakby ożyła nareszcie.
Serce jej dudniło to lękiem, to podnieceniem, przerażeniem i ekscytacją zarazem.
Serce jej mowiło,że jest coraz bliżej rozwikłania najtrudniejszej w życiu zagadki.
W kieszeni wymacałą telefon, zadzwoni do matki i powie jej ,że spotkała najlepsza pzryjaciólke z lat szkolnych i u niej się zatzryma na kilka dni.
Miałą nadzieje,że matka jej uwierzy bo tylko wiara ja jeszcze trzymała przy życiu.
Biegła prze las, kroki niosły ja na dworzec. Kupi sobie bilet w autobusie i znajdzie ten zakon z siostrą Grażyną.
Zapyta dobrych ludzi i trafi do zakonnicy, która była przy jej porodzie.
Biegłą co tchu, ignorowałąc potrzeby fizjologiczne, głód ciałą i zmęczenie.
Marysia wznosiła się ponad to, ponad swoje nieludzkie krzywdy.
Wierzyła,że jej wysilki nie pojdą na marne, nie tym razem.
Zbudziła się wraz z jutrzenka nowego dnia. Nie wiedziała gdzie się znajduje.
Zasnęłą w pociągu. Uskoczyłą jak ranne zwierzę.
Dobiegłą do okna, świtało.
Na korytarzu złapała konduktora za rekaw, by zapytac dokąd dojechała.
Dzień jeszcze nie schylił sie ku nocy. Zdązy.
Niebawem będzie koniec trasy, trzeba wysiadać.
Przez zabrudzone okno, nie potrafiła rozpoznać nieznanego jej krajobrazu.
Pociag syczał, jakby i jemu brakowało tchu,
Mechaniczny głos informował,że zbliżamy się do stacji Przemyśl.
Zaspała dwie stacje kolejowe.
Nie dane jej było dotrzec tam dokąd tak usilnie starala się dostać.
Rozpacz rozsierdziła jej serce.
Nie wiedziałą dokąd pójść, nie miałą planu.
Poczuła bezsilnośc.
Tłumy ludzi przeciskały się ku niej, obok niej i za nią.
Była okrótnie zmeczona i rozgoryczona, żalowała bezmyślnej podrózy, w którą sie udała, pod wpływem emocji.
Wypadła wraz z tłumem na peron, rozglądała się otłumaniona tłumem.
Dostrzegła tymczasem w tłumie pojedynczą zakonnicę w ciemnym habicie, w takim samym jak tamta zakonnica poznana w tamtym kościele.
Poczuła olsnienie,Dopadła kobietę w habicie.
-Prosze siostry pomocy-krzyczałą ile tchu, chwytajac spocony habit obcej zakonnicy.
-O co pani chodzi? I co zgubiła się pani?-spytałą z troską napadnieta siostra.
-Tak jakby, proszę mi pomóc, szukam siostry zakonnicy takiej akuszerki, położenej, ze zgromadzenia Michałą Archanioła-mówiła jednym tchem,pełna obaw i nadziei.
-Siostra Grażyna Gołdyn, a włąściwie tak, jest taka-odparła bez zainteresowania, marszcząc czoło.
-Blłagam prosze mnie do niej zabrać!-Maria miała żywe szaleństwo ponaglania.
-Dobrze, siostra Grazyna powinna byc jeszcze w klasztorze, to spacerkiem niedaleko tylko..-głos obcej siostry wyrażał niepewnośc. Odsunęłą sie ukradkiem bo oststnie grupy turystów, nerwowo popychały siostrę, by przecisnac się do przodu.
Maria chwyciła za ramię zakonnicę,która niemal zostałaby stratowana przez bandę przechodniów.
-Chodżmy=rzekła zmeczona siostra, biorąc pod rękę Marię.
Szły ku blasku slońca, ku wschodowi dnia do barzdiej pomyslnego jutra.
Słychac było juz tylko miarowe stukanie walizki Marii do rytmu jej ozywionego serca.
Szły w milczeniu, Maria nieco zawstydzona a zakonnica Sylwia zas wyglądałą na rozmodloną.
Maria kroczyła wolno, niepewnie. Zalowała,że powodowana włąsną ciekawością, zdobyła się na zbyt ogromna odwagę, by dotrzeć do bolesnej prawdy.
-Siostra Grażyna już nie pracuje jako akuszerka, zbyt wiele ją ta praca kosztowała, Dziś gotuje dla księży i chwali sobie swoje obowiązki-rzekła zakonnica ze spokojem.
-To nie szkodzi alle, prosze by ze mną porozawiała chociąż chwile, to dla mnie takie ważne-indagowałą Maria.
-Już niebawem dotrzemy na miejsce, zobaczymy co da się zrobić.
Kobiety wkrótce znalazły się tuż przy furcie zakonnej, Okazały budynek, bogato wykończony, otoczony barwnym ogrodem zapraszał swym tajemnym majestatem do swego wnetrza.
Maria najpierw w marmurowym korytarzu oczekiwała na swoje przeznaczenie. Usiadła na wolnym krześle, by ostudzić rozkrzyczane emocje.
Po oczekiwaniu, zdaje się trwajacym wieki dalo sie slyszeć miarowe stukanie.
Kobieta przyodziana w habit w nieokreślonym wieku, stanęłą naprzeciw Marii.
-Co panią sprowadzą?-spytała oficjalnie przybyłą.
-Siostro, blagam to dla mnie takie ważne-Maria zasypała oniemiała szczegółami ze swego bolesnego porodu, sprzed ponad dekady, kiedy to bezdusznie odebrano jej noworodka.
Zakonnica oniemiała, milczała stawała sie coraz bardziej blada i przerażona, w miarę jak docierały do niej coraz większe szczegóły tamtego porodu,
Zdawało się, że zakonnica staje się marmurową figurą, by wpasować się w blade tlo otoczenia.
Przemowiła nareszcie, gdy Marią uderzyła w płacz podobny do dziecka.
-To miała być tajemnica i to miało nigdy nie ujrzeć prawdy. Twoje dziecko otrzymało akt zgonu, lecz urodziło się żywe . To właśnie ordynator to dziecko oddał jakimś bogaczom, ktorzy byli jego znajomymi-rzekła zakonnica martymi ze wstydu ustami, wciaż blada jak marmur.
-Dlaczego mi to zrobiliście? Co za ordynator i kim byli ci ludzie?-Maria miotała slowa niejako w transie, zdawało się, że z powodu emocji padnie na ziemię ugodzona niepojętą podłością.
-Mówiono,że jesteś biedna, bez mężą, bez pracy i wsparcia i że sobie nie dasz rady z wychowaniem. Jest na świecie wystarczająco miejsca dla nieplanowanych sierot. Uznali,że tam będzie miał lepszą przyszłośc. Nie znam tych ludzi, którym dano dziecko twoje-rzekła ze współczuciem zakonnica, wciąż z pochyloną twarzą, zawstydzoną i uniżoną.
-Jak się nazywa ten ordynator, który zabrał mi dziecko?-glos Marii drżał.
-Ten ordynator wkrótce zmarł chociaż nie byl stary, nie pamiętam jego nazwiska, na imię mu było Stanisław tyle pamiętam-rzekła zakonnica z wysiłkiem.
-Siostro nie wyjdę stąd dopóki nie dowiem się gdzie trafiło moje dziecko i do kogo-. Proszę mi pomóc!-Maria wstała, chwyciłą za szyję zakonnicę i błągalnie domagałą się prawdy.
-Nie mogę pani pomóc, to było tak dawno,że nie wiele pamiętam. Nie pozwolono mi nawet przeczytać danych. Ja tylko asystowałąm przy porodzie, To był chlopiec, nieco mniejszy i drobniejszy niż inne niemowlęta.Miał prawdopodobnie jakas wadę serca,ale nie był cięzko chory. Tamci ludzie byli bardzo bogaci i chcieli mu pomóc,swoich dzieci nie mieli z tego co pamiętam. To zapamiętam z plotek personelu. Policja i prokuratura nigdy tego nie badała-rzeklą zakonnica, oswobodziwszy się z objęć Marii, po chwili ukłoniłą się prężnie i czym prędzej zniknęła w mroku ciemniejącego w oddali korytarza.
Maria długo tkwiła samotnie w pustym i cichym klasztorze. Tylko jej serce bijące przejęciem świadczyło,że Maria do żywych należy.
Za oknem straszyła ciemna noc. Kobieta nie miała siły wykonac najmniejszego kroku przed siebie. Stała bez tchu i w myslach przetwarzała zasłyszane informacje.
Niebawem mocno leciwa i kulawa zakoonica stanęłą tużprzy niej.
Bez słowa niczym zjawa, chwyciła za ramię porażoną Marię i prowadziłą ją do majbliższego skromnie urządzonego pokoiku.
-Proszę tu spocząć, noc długa, są tu suchary i trochę chleba i szynki na stole, Jest czajnik na herbatę.Rano może pani odjechać skąd przybyła-rzekła staruszka dobrodusznie i po chwili jakby rozpłynęłą się w powietrzu.
-Bóg zapłać-krzyknęłą Maria przed siebie, przykładając zaspany policzek do chłodnej poduszki na zimne łoże, zasypiając ze zmęczenia w surowej klasztornej celi.
Gdy zbudziła się ze snu, ptaki wyśpiewywały piękne trele do melodii zakonnych litań. Wstała, poczuła, że otwarte okno, dostarcza rzeskie powietrze ale też stare problemy, wciąż dudnią żywo w sercu Marii.
Długo nasłuchiwała modlitw monotonnych, uspakajała swe rozdygotane myśli zbudzna do życia przyrodą.
Oddałąby wszystko by stac sie jak one, wolne, beztroskie ptaki lub te bezimienne, identycznie przyodziane zakonnice.
Te wszystkie stworzenia łączyły i śpiewy i spokoj duszy.
Nie dotyczyły ich strapienia i gorycz, która wciąż zalewała duszę kobiety.
Wstała, by obmyc swe lica.
Tymczasem tuz przy kobiecie stanęła niczym zjawa inna ubrana na czarno zakonnica.
Maria ukloniłą się zawstydzona i nie byłą pewna, czy obok niej stoi mniszka żywa czy martwa niczym zjawa.
Kobieta wybiegłą do ciasnej łązienki, splukała tam swój brud i strach.
Wstydziłą sie swojego przybycia, najbardziej ubolewała, nad dzieckiem, którego poczęłą i nigdy nie mogłą nawet go ujrzeć.
Świat jest bezduszny, nie liczy się z ludzkim cierpieniem.
Gdy uspokoiła rozdygotane serce, lżejsza na duchu i ciele, stanęła znów przy obcej mniszce.
Wytrzymałą jej zagadkowe spojrzenie.
-Niewiasto, biedna ty jesteś. Badzisz ty strasznie. Serce twoje zaznac pokoju nie może-rzekła zakonnica, glosem natchnionym ale wolnym od emocji.
-Niech mi siostry pomogą, prosze co mam dalej robić?-serce Marii krzyczało.
-Słuchaj głosu swego serca, wystrzegaj się namietności i zemsty. Miej w sobie pokój-rzekła znów przybyła tym samym tonem.
Usiadły natychmiast przy stole. Maria przypadla do zakonnicy w wieku nieokreślonym.
Poczuła przedziwny chłód i zarazem potrzebne jej ukojenie.
-Niewiasto, nie działąj bezmyslnie.Bóg dba o Twoje zbawienie, świat nie rządzi sie boskim lecz ludzkim ładem. Zrozum i przyjmuj kazdy bieg zdarzeń z pokora-rzekła znów zakonnica bez cienia emocji.
-Siostro ja to wszystko rozumiem. Co sie stało z moim dzieckiem?-Maria nie ustawała.
-Twoje dziecko jest bezpieczne, jest w dobrych rekach, Przestań się o niego lękać-głos zakonnicy zdradział zaniepokojenie i troskę.
-Ale czy on żyje i czemu nie mogę go mieć?-pytała Maria, bliska płaczu.
-Żyje. Pan Bóg daje zycie, które nigdy sie nie kończy. Został on poczęty w grzechu, lecz jego istnienie jest bardzo potrzebne. Życie jego przysłuzy się ku wiekszemu dobremu. twoje także. Nie rozpaczaj. Miej pokój-zakonnica objeła dloń Marii.
-Siostro ja także straciłam innego synka, który został mi zabrany, chociaz pokochałąm go matczynym sercem.Czemu zycie jest dla mnie takie dezduszne i beznadziejne?-rzekła Maria, pełna pretensji i żalu.
-Nie rozumiesz jeszcze planu, jaki jest dla każdego zapisany. Życie musi takie być tutaj. Niebaem otrzymasz znak i poznasz zamiary Stwórcy.Nie rozpaczaj i nie miej w sobie tyle goryczy i żalu. Życie jest i tak dobre i niesie wartość absolutną. Pamiętaj o tym zawsze. A teraz wracaj do swojego domu i bądź wdzieczna. Jeszcze tak wiele piekna i dobra doświadczysz._głos zakonnicy niósł nadzieje,lecz nie zdołał pomóc Marii.
Kobieta wdzięczna była za slowa skierowane ze strony kostycznej zakonnicy.
Gdy tylko Maria otarła mokrą od łez twarz, wstała by zamknąć okno, które zbyt ochłodziło pomieszczenie w którym przebywała. Gdy odwróciła sie na pięcię, omaiatjac wnetrze trwożnym spojrzeniem,spostrzegła iż postac zakonnicy zniknęła zupełnie.
Chciałą krzyczeć, lecz słowa ugrzęzły jej w gardle. Chłod zdawał się narastac. Poczułą niepokoj i strach, zdawało jej sie,że ktos niewidzialny ja obserwuje.
Ktos na nią spogląda. Tylko kto i dlaczego?
Chwyciłą w dlonie swój skromny tobołek. Wybiegłą na korytarz by tam poszukac odpowiedzi.
Wąski, marmurowy korytarz zdawał sie tonąć w mroku odległych modlitw i zapachu palonych kadzideł.
Gnałą przed siebie, otwierała przypadkowe drzwi, które znajdowały sie w równych odległościach wzdłuż korytarza.
Nie napotkaą nikogo zywego. Identyczny układ pokoi, ten sam ascetyczny i schludny wygląd pomieszczeń, nie uspokajał kobiety.
-Dlaczego zostawiły mnie samą, gdzie jste ten Bóg?-miotałą słowa, pełna rozgoryczenia i zawodu.
Rozgladała sie dookoła, nadal nikt zywy nie istniał w jej polu widzenia.
Mroczny klimat przytłączał i wzmagał poczucie osamotnienia.
Chciała wyjśc z tego klasztoru a jednocześnie chciałby tu pozostać by obleć się w ciszę i zamieszkać w tym bezimiennym miejscu, w zapomnieniu, w nieistnieniu, nie przezywaniu, nie cierpieniu.
Tak, mogłaby tu swój żywot skierować i pozostac tu na zawsze.
Obowiązki i zajecia mogłaby otrzymac dowolne, skromne, takie jak sa przewidziane dla innych zakonnic.
Ona sama, zdołałaby sie podporzadkować.
Tak nie wiele jej trzeba do szczęścia.
Być może zupełnie teraz przypadkiem spotkła swe przeznaczenia lub bardziej wzniosle, odkryła swe powołanie.
Jej dusza potrzebowała zachłannie spokoju, ciszy i zbiorowego przeznaczenia, uszanowania i zostania gdzieś na stałe.
Pojełą,że macierzyństwo nie było jej preznaczeniem.
Nie mają znaczenia dla nikogo jej uczucia i miłość, ktoś inny wymierza sprawiedliwość jeszcze tu na ziemi.
Szła przed siebie, zrezygnowana, natłok nowych myśli starszył, gnebił ale uspokajał.
Wiedziałą, była niemal pewna, dokąd zmierzają jej krete ścięzki.
Nie znalazła sie tu przypadkiem.
Z podniesionym czołem zmierzała do centralnego wejścia, powróciła by znów prosić, stawką bedzię jej lepsza przyszłość.
Otwarła szerokie drewniane odrzwia, w jej wnęrzyu tkawiła wychudzina, kostyczna zakonnica w w wieku nieokreslonym, czuwałą przy stolu, studiując jakieś opasłe tomy.
-Szczęść Boże, jestem Maria i poczułam,że Bóg mnie tu chce-Maria uslyszała swój zdesperowany szept.
Tamta zakonnica podniosła na przybyłą szklany wzrok.
Mierzyła jej postac długo i w milczeniu.
Westchnęłą nareszcie, zakaszlałą niczym gruźlik i nareszcie dobyła z zaciśnietych, waskich ust chrapliwe, kobiece brzmienie.
-Dziecko, to nie jest ucieczka od świata i od problemów, z którymi nie potrafisz sobie poradzić. Wracaj do domu jesteś mamie potrzebna i swoim licznym domownikom. Tam znajdziesz swoje przeznaczenie. Tu nie mam dla ciebie miejsca-rzekła szorstko, chłodno.
Jej głos wyrażał determinacje i osąd.
-Siostra nic o mnie nie wie, dlaczego mnie skreśla!-Maria byłą bliska płaczu.
-Jakim prawem wypowiadasz się w imieniu Boga. Skąd wiesz,że Bóg Ciebie tu chce?-Głos zakonnicy drżał z gniewu.
-Bo ja tego pragnę i Bóg tez chce mojego dobra-ucieła Maria, nieco zażenowana, przystepowałą z nogi na nogę.
-Załatw swoje sprawy i wsluchuj się w głos Boga a nie tylko własny. Wracaj do swojego domu, powtarzam-kostyczna zakonnica wstałą, wykonała szybki, niemal komiczny gest skninięcia głową.
Maria odeszła bez słowa, lecz w jej sercu toczyły się ogromne słowa pretensji,żalu i odrzucenia.
Wracałą z pochyloną głowa, odrzuconą, odtrącona i znów okrótnie samotna.
Słońce tego dnia świeciło mocniej i wyrażniej.
Cierpienie w sercu ustepowalo z wolna jakby topniało, pod wpływem wysokiej temperatury powietrza.
Maria szłą żwawo, na przystanek autobusowy i rozmyslała o swojej niekończącej tułączce.
Nie było jej nigdzie śpieszno, czuła,że nikt jej nie oczekuje i ona tez nie może nic od nikogo oczekiwać.
Musi się zdać na kaprysy losu.
Powróci potulnie do domu, nie bedzie nic pragnęła.
Życie będzie kierować nią samą.
Nikt bowiem nie liczył się z jej intencjami.
Była jak lisc zerwany z drzewa i miotany pogoda i niepogodą.
Musi zapomnieć o swoich planach.
jej porwane dziecko, jest w innym świecie, wśród innych, wiedzie inny żywot.
Przybrany syn także został jej odebrany.
Na nic zdało się jej dobre serce i miłość, zdeptana, nieprzydatna, wyszydzona i przez nikogo nie poparta i niezrozumiała.
Maria pojęła,że nie ma prawa do własnego pomysłu, jej odruchy serca dobroci, tylko ściągały na nią samą same zmartwienia.
Patrzyła na mijane krajobrazy przez okno brudnego autobusu i rozmyslała.
Nie tęskniła, nie rozpaczała, patrzyła jedynie na przestrzeń, która przed nią się wyłaniała.
Brnęła do przodu bo tyle tylko mogła.
Niekiedy poczułą małe ukłucie zazdrości na widok pełnych rodzin zajetych sobą.Na widok zdrowych, roześmianych, grzecznych dzieci.
Mierzyła dłużej z uwagą przystojnych i opiekuńczych mężczyzn.
W głebi serca pragnęłaby poznac człowieka, godnego miłości.
Wiedziała ponad wszelką watpliwość, iz nie będzie jej dane nikogo takiego poznać.
Na samo wspomnienia tamtego brutalnego, zwyrodniałego ciecia, ordynarnego aktu, ktory na niej wymusił, czuła wyłącznie mdłości i odrazę. Trauma pozostałą na zawszei nie mijała z czasem.Czas jest bezsilny i nieuleczalny nawet na takie skryte rany.
Musi pogodzic się z prawdą iż, prawdziwa miłośc nie istnieje.
Istnieje nienawiść, kłamstwo, ulóda, niespełnienie, rozczarowanie zamiast miłości międzyludzkiej.
Ona sama nie potrafiłaby pokochać nikogo, jedynie niewinne, biedne dziecko budziło w niej litość i miłosierdzie.
Kochac nie potrafiła nawet siebie samej, skoro życie nie było w stanie obdarzyć ja choćby niklym plomykiem prawdziwej miłości.
Platoniczne miłosci były jej jedynym sekretem i jedynym przewinieniem jej duszy. Zdazyło jej się w czasach wczesnej młodosci obdarzyć miłoscią przytojnego wikarego, nauczyciela czy bogatego dalszego sasiada.
Jednakże nie znałą parwdziwej siły milosci odwzajemnionej.
Niegdyś upajała ją radośc, marzenia, wzychania do tamtych mężczyzn z dawnych lat i dawnej niejako epoki.
Dzis nie potrafilaby się w nikim zadurzyć.
Nikt dla niej nie był godzień jej szaleńczych zmyśleń.
Dawne wspomnienia bolały ponadto, niosy ryzyko,że ktoś niepowołany rozpoznałby sekrety jej niespełnionych i zabronionych uczyć i skazałby ją na szydersta,ostracyzm, wyśmianie i kpinę.
Zdemaskowania obawiała sie najbardziej i palącego uczucia wstudu.
Z czasem zaprzestała wzdychać do przystojnych, nieznanych.
Straty były o wiele większe i cięższe aniżeli korzysci plynące z platonicznych zakochań, przyznała boleśnie szczerze w swym duchu.
Postanowiła z całej mocy, że wszelkich słabości i namiętności nawet tych potajemnych musi się mocno wystrzegać, złosliwy los wystawia bowiem starszny rachunek nawet za jedno niewinne, jurne marzenie.
Wiedziała ponad wszelką watpliwośc,że nie nadawała sie na żonę.
Nie dla niej codzienne trudna, mozolna praca dla mężą.
Maria jednak lubiła sie poswięcać i czuć powołanie do działania, instynktownie czuła,że nigdy nie marzyłą by mieć mężą.
Dzieci wywoływały u niej wzruszenie i impulsywna chęć ich wspierania za wszelką cenę z tej bezinteresowności Maria nigdy się nie wyleczy.
Tymczasem o małżeństwie nie myslała wcale i nie pragnęła malżeństwa.
Wolność jest największym przywilejem, niezalezność daje pokój i wieksze spełnienie niż zależnośc od drugiej osoby.
Wracając do domu po długiej podróży, czuła się oswobodzona i pełna dobrych przeczuć.
Słońce świeciło w całej swej pełni, wiatr lekko powiewał, drzewa przyjaźnie szumiały.
Przez chłodny las i wiejskie pola, dotarła nareszcie do domu.
Nie zastała nikogo, mimo otwartych drzwi, weszła, nawoływała po imienius wych domowników.
Po dłuzszej chwili, jej matka wstała z trudem z łózka.
Maria wylewnie przytuliła się do córki, patzryly na siebie dlugo bez słowa.
-Maryś gdzie ty tak dlugo byłaś? Roboty mamy dużo na polach, ja ledwo żyje-starsza kobieta z trudem usiadłą na starym tapczanie, zakryła twarz rękoma i patrzyłą się smutno na krzatajaca się po kuchni córkę.
-Musiałam cos załatwić ale już jestem, pomogę ci, nie bój się-rzekła Maria, wypijając duszkiem mleko i dosiadajac się do matki.
-Znowu te listy z urzędu, plaga z nimi, ja już nawet przestałam to czytać, spaliłam w piecu bo mam dość tego strachu przed bezdusznymi urzędnikami-staruszka z trudem mówiła, po chwili połozyła się z wysiłkiem.
-Nie martw sie tym wcale, dobrze zrobiłaś. Podli ludzie zawsze będą nie warto się nimi tak dręczyć, twoje zdrowie ważniejsze-corka pogłaskała matkę po zniszczonym, chudym policzku.
-Ty Maryś niepotrzebnie brałaś i bierzesz na głowę to co nie jest tobie przeznaczone-uniosła się starsza kobieta.
-Już dobrze, ja chce tylko,żeby moje zycie było treściwe i wartościowe a nie miałkie i pełne bólu-odparła młodsza kobieta.
-A ty wiesz jaka starszna tragednia sie stała w sąsiedztwie. Byl pogrzeb Zosi, mamy szóstki dzieci. Nie poszłam na pogrzeb bo nie dałam rady.Te maluchy zostay same, ojcie to alkoholik malo się przejmuje dziećmi. Tam jeszcze matka tej Zosi żyje i ona rozpacza starsznie by te dzieci nie trafiły do sierocińca i na straty. Ludzie jaka tragedia!-starsza pani chwyciła się za głowę i długo rozmyslała.
-Ta Zosia, ona miała tylko czterdziestkę, co jej było?-Maria była mocno przejęta.
-Mówią,że raka ponoć miała, za duzo miała cierpienia, krzyż z mężem pijakiem, same utrapienia z dziećmi, roboty i padła w końcu na twarz,każdego by to zabiło, nawet mlody by wysiadł na amen-biadoliła starsza pani.
-No tak, szkoda dzieci. Biedne dzieci co ich teraz czeka?-pytała.
-Opieka z mopsu już tam weszła, wiecej szkodzą niz pomagają. Hela, matka Zosi, nie potrafi sie ich pozbyć. Dla nich z opieki ta tragedia to rozrywka i zabawa, odskocznia od ich nudnej pracy. Przyjezdżają i tylka straszą i rany rozdrapują. Pieniądze dają pijakowi, nie dzieciom a on ma więcej wódki z tego a dzieci głodne i zaniedbane chodzą. Hela juz wszystkie łzy wyplalała- posepnie szeptała mama Marii,głosem załamanym, po chwili chwyciła do rąk wysłuzony różaniec.
Zamilkła na chwilę i zdawała sie nieobecna.
Maria, pogłaskała siwe włosy staruszki i sama zabrała się do prac domowych, których się sporo uzbierało.
Zabrałą sie za porządki, gdyż powszechny brud i kurz zdołał zlośliwie osiąść tam, gdzie dopiero kilka dni temu sprzatała.
Nie lubiła tych zdań lecz wiedziała, że starsza matka nie zdoła dobrze posprzatać.
Rodzeństwo nie było szczególnie chetne do bezinteresownaje pracy, musiała polagac na sobie.
Rozmyslała o Zosi z sąsiedztwa, znała tę zwyka kobiete zaledwie z widzenia.
Nie było między sąsiadkami zażyłości, mijały się w kościele, na zakupach, na targu, na przystanku i w autobusie.
Widziała,że Zofia nie jest osobą szczesliwą, zawsze tak smao skromnie wręcz ubogo przyodziana.
Wzrok miała zawsze wbity w ziemię, jakby wciąż przezywała na nowe swoje niepowodzenia i troski.
Nie patzryłą w oczy, byłow niej cos płochliwego i zarazem trudnego do zrozumienia.
Miała aure osoby przepracoanej, umęczonej, chociaż nie wykonywała pracy zawodowej.
Z pewnością prace, które ona samotnie wykonywała starczylony dla pięciu dorosłych.
Dzieci, dorastajace, jeszcze nie całkiem dorosłe, dawały sie mocno we znaki kobiecie, nigdy nie narzekała, milczał jakby wstydziła się przed bezdusznymi ludzmi przyznawac do własnych trudności i trosk.
Wiedziałą,że musi sobie dawac rade sobie, nie mogła na nikogo liczyć, bo nikt nie dałby radę pracować tyle co ona.
Mąż chociaż do ludzi rozmowny i towarzyski, w domu nie był przydatny wcale, był jakby dodatkowym dzieckiem, któremu trzeba było podać, posprzatać, uspokoić,znozic upokorzenia, zaspokoić i zapewnic ciszę i spokój.
Mąż Zofii Tomasz, nie nadawał się do opieki nad dziećmi, choc potrafił przyczynic siie do ich powstania, nie potrafił być z dziećmi.
Przeszkadzali mu we wszystki, tolerował ich, traktował jak natrętne owady, nie miał do nich nigdy czasu i cierpliwości.
To Zofia, dawac musiałą sobie radę z nimi wszystkimi.
Zofia była ta , ktora poświęciłą całkowicie swe życie na oltarzu miłosci do rodziny.
Maria, wciąż rozmyślała, czyszcząc okna i trawiąc gorzki los sierot.
-Dlaczego los szybko i chętnie pozbawia życia ludzi tylko dobrych i najbardziej potrzebnych a trzyma przyz życiu, darzy szczęściem i powodzeniem tylko złoczyńców? Maria-niemal krzyczała, szorując brudne szyby.
-Dlaczego taka podła alkoholiczka jak Blanka ma się dobrze,kpi sobie z ludzi pracy, z moralności i przyzwoitości albo ten nikczemny pijak? Czemu złych ludzi Bóg nie potrafi pokarać?-Maria dawałą upust swej rozpaczy i bezsilności.
Rozdział XI.
Dni mijały w smutku i niepwności. Pogoda stawałą się coraz chlodniejsza, nastawały dni jesienne. Deszcz padał nieustannie.
Matka Marii uskarżała się na swój stan zdrowia, narzekała i po cichu opłakiwałą los swojej córki.
Maria czuła w sercu ogromną pustkę i jakis bolesny ciężar na duszy, nie potrafiła znależć dla siebie miejsca. Cierpiała lecz sama nie wiedziała skad w niej pustka i poczucie bezsensu. Wiedziałą instynktownie, że zycie jej matki powoli kończy się na tym łez padole.
Ona sama nie miałą bratniej duszy. Z rodzeństwem nie czuła więzi, krewni mieli włąsne zycie i włąsne sparwy z którymi nie zwierzali się siostrze.
Nie miałą przyjaciół. Poszukiwania pracy okazały się bezskuteczne. Nie miałą powodzenia by zdobyc serce odpowiedniego męzczyzny. Do zakonu nie miała powołania i nie dano jej szansy by chociaz tam usiłowałą znależc swoją drogę życiową.
Modliła się i rozmyślała, ubolewała nam nieubłągalnym czasem, który coraz bolesniej znaczył kondycję jej starej matki.
Gdy aura stała się spokojna, gdy słońce zapraszało na spacer, Maria wyszła z domu, chciała napawać sie pieknem jesieni, przyroda bowiem działała na kobietę zawsze kojąco.
Szła przed siebie, czasu dzis miała więcej niżzazwyczaj , kroki same zaprowadziły ją pod stary, zaniedbany dom, w którym mieszkała i zmarła matka szóstki dzieci.
Przystanęła za starym, rozłozystym kasztanem. Spoglądała na porośniety chwastami ogród, na zaniedbane, przypadkowo porzucone stare maszyny, zabawki dla dzieci. Patrzyła na złośliwe chwasty. które rozrosly sie bujnie i one zdawały sie rządzic domostwem. Przy zerdzewiałej chustawce, kołysałą się trójka najmłodszych.
Nie rozmawiały, siedziały cicho zajęte gryzieniem pajd chleba.
Jadły zapamiętale, głośno mlaskajac, sycąc swój głodny żołądek, każdym skromnym kęsem.
Kołysały się żałobnie, niczym sieroty, którym pieszczot i czułości zabrakło.
Marię na widok sierot zabolło serce, pragnęła impulsywnie przeskoczyć płot, porwać zaniedbane dzieci tak same jak wtedy Adasia i dac im schronienie.
Tak, osierocone dzieci najbardziej pilnie potrzebowaly schronienia i miłości.
Maria zapewni im chronienie, stanie sie dla nich opiekunką.
Jej serce bilo coraz intensywnie, czułą jak pulsują jej schronie z żalu i besilności.
Udała się w stronę dzieci, stanęłą przed nimi i dostrzegła ich puste bezbarwne spojrzenia.
Nie mówiły nic, zdawało się dzieciom,że śnią.
Być może, myślały,że to zmarłą matka, jak obiecała im za swojego życia, teraz przesyła im opiekunkę by nimi się zajęła.
Dzieci przestały sie kolysać, patrzyły w milczeniu na Marię, której także zabrakło słów.
Wydało sie malcom,że śnią, nie spuszczały spojrzenia z obcej, jakby bały sie,że sen się skończy.
-Jesteście same?-spytała się Maria.
Dzieci skinieniem potwierdziły, patrzyły się wciąz oniemiałe, ich twarze znaczyły stare cierpienia, głeboki smutek wyzierał z zapadlych twarzyczek.
Znoszone, stare ubrania prosiły sie o wypranie i wyprasowanie a najlepiej o wymianę na zupełnie nowe.
-Dzieci jesteście głodne? Chodxcie do mnie na obiad!-krzyknęła obca, usiłując brzmiec przyjażnie.
Na twarzach sierot znac było panikę przemieszaną z radością i szczęściem.
-Wstańcie, zaparszam, mieszkam niedaleko-Maria chwyciła rączek najmłodszej pociechy.
Dzieci wydawały się jej nierzeczywiste, odległe jednakże jej instynkt niesienia dobra zwycieżał.
Dzieci popatzryły po sobie, niezdolne do działania.
Marii takze udzielał się nastrój niepewności i przestrachu.
-Was jest jeszcze więcej, szóstka. Co z pozostałymi dziećmi?-spytała serdecznym tonem.
-W szkole są, ale mamy tate on lezy i jest zły-rzekło z pzrestrachem najstarsze z nich.
-A czemu leży? do pracy nie chodzi? Kto się wami opiekuje?-Maria wyrzucała pytania jak pociski z pistoletu, pełna złych przeczuć.
-Anka, najstarsza jest trochę jak mama a tak to nikt, sami się sobą opiekujemy, bo tata no-rzekło najmlodsze.
-Co tata co z nim?-Maria nie ustepowała.
-No, nie nadaje się, mówią tak wszyscy bo on jest pijak-rozpłakało się najmlodsze dziecko, zasmucając pozostałe.
-Juz dobrze-Maria przypadłą do dzieci, chwycił jej mocno ku sobie i zmusiła do wyjścia w strone jej domu.
Dzieci bezwolnie i posłusznie, szły przyklejone do nowej opiekunki.
Serduszka sierot biły mocno z przejęcia i nadziei..
W miare jak opuszczali własne domostwo ich kroki stawały sie bardziej żwawe, oswobodzone i gotowe na lepsze jutro.
Maria biegła truchtem w objęciach radosnych sierot.
Nad ich głowami wyjrzało słońce w kolorze dojrzałych pomarańczy.
Rozdział XII.
Maria padałą ze zmęczenia. Słońce dziś wyjatkowo pieknie ogrzewało, mimo późnej jesieni, bezwietrzna aura sprzyjała radosnemu patrzeniu w przyszlośc.
Tymczasem Maria nie byłą ani szczęśliwa ani nieszczęśliwa.
Codziennie osierocone dzieci spedzaly u niej cały dzień. Bywało,że nocowały pokotem w skromnie urządzonym pokoju.
Matka Marii, przychylnie patrzała na biedne dzieci, które rozpaczliwie poszukiwały ciepła i ochrony.
Ich pijany i nieodpowiedzialny ojciec od czasu do czasu pojawiał sie jak zły duch pod jej domem i wydawał bełkotliwe odgłosy.
Sam dla siebie stanowił żalosne towarzystwo, nie wiadomo czy jego upity umysł cieszył sie czy zmucił na skutek oddalających się od niego dzieci.
Potomstwo Józka Pijusa nie chciało w nim mieszkać, Gdy tylko zawitał poranek, jeszcze glodne zaspane dzieciątka natychmiast przybiegały do swej opiekunki.
Dzikie, zle ubrane, zabiedzone, brudne i okrótnie zaniedbane, teraz z powodu oddania i poświecenia sąsiadki, powoli przybierały człowieczeństwo.
Nadal przy stole pochłaniały szybko wszelkie jedzenie, wyrywały sobie nawzajem z rączek, gromadziły w kieszeniach, jakby chciały na swój sposób zabezpieczyć swój ubogi, niepewny los.
Maria umęczona, sama zagubiona i potrzebująca wsparcia, dawała z siebie ile potrafiła.
Nie zawsze usmiech zdobił jej twarz, bywało,że padały z jej ust gorzkie i bolesne słowa na nieludzka niesparwiedliwość na ziemi.
Ocierała łzy, sluchała urywanych zwierzeń; Kasi, Basi, Asi, Ani, Jaśka i Antka.
W ślad za mlodszym rodzeństwem także starsze rodzeństwo zawstydzone uwielbiało gościć w domu Marii.
Niekiedy czuli sie skrępowani, zawstydzeni, włąsnego pochodzenia i niedoli.
Domyślali się,że sami satnowią trudny obowiązek dla niemlodej opiekunki.
Nie chcieli zasmucać, nie umieli okazywac wdzięczności, jeszcze długa, kręta i bolesna droga przed nimi.
Maria nie znajdywała niestey wsparcia w nikim.
Jej krewni, znów odwrócili się od zaparcowanej Marii.
Mieli zawsze swpje rady, pomysły, długo dyskutowali rzewnie mięzy sobą, lecz do pracy nikt z nich nie był łaskaw się wstawić.
Wszelka sensacja budzi bowiem ciekawość ludzi wścibskich, niezdolnych do uniżenia.
Maria nie skarżyła się na swój nowy los, pełne ręce roboty przy szóste dzieci i skomplikowana opieka nad osieroconymi pochłaniała ją całkiem bez reszty.
Zaniedbania i liczne cierpienia sprawiły,że dzieci stanowiły naprawdę olbrzymie wyzwanie.
Maria nie poddawała sie jednak, dzielnie,w pojedynke walczyła o lepszy los dla sierot.
O sobie nie myslała wcale, jej odpoczynek i spokój nie liczyły sie ani dla niej ani dla nikogo.
matka Marii, podupadałą na zdrowiu zupełnie. czuła,że jej koniec na łez padole zbliż asię nieuchronnie.
Jednakże nikogo nie wtajemniczała w swój zły stan, cieszyłą się każdym dniem jaki jej pozostał.
Na jej zmęczonej i starczej twarzy często gościł uśmiech, jej zyczliwośc i wyrozumiałośc rosła dla każdego.
Starsza pani przestała narzekać, głaskała bez słowa po głowkach sieroty, oni zas odpłacały sie schorowanej kobiecie szczerym usmiechem i dobrym słowem.
Lubily babcię Emilie, ona tez miała dla nich dobre słowo.
Tymczasem umeczona, zaprawiona w opiece nad absorbującymi sierotami, nie myslała o tamtych utraconych małych chlopcach.
Nie zdawało sobie sparwy, że dni na tym świecie jej schorowanej matki powoli dobiegają końca.
Jej matka promieniała,izolowała sie czasem w swoim pokoiku i rozmyślała, twarz miałą promienną jakby odmłodzoną, pogodzoną z wolą najwyższego.
Maria niejednkokrotnie była świadkiem rzewnych rozmow jej matki z kimś niewidzialnym lecz relanie żywym.
Przystawałą ciekawa, by usłyszeć sekretne słowa.
Mimo duzego zaanagazowania i postepu by poznac treśc rozmów, nigdy nie było jej dane by zrozumieć sensu zasłyszanego monologu.
Ogarniał ją wtedy amok, żal, obawiała sięże jej schorowana matka może tracic zmysły.
Nie zadawałą pytań matce, ze strachu i z obawy,że czasem lepiej nie znać odpowiedzi na pewne pytania.
-Maryś nic się o mnie nie bój, u mnie wszystko w najlepszym porządku, pamietaj-zapewniała gorliwie staruszka córkę, gdy tylko napotykała jej pytajace spojrzenie.
-Mam nadzieję-westchnęła ciężko i poczuła natychmiast ukłucie zmęczonego serca.
Dzieci dokazywały, przybywały często i zajmowały cały dom.
Było z nimi mnostwo pracy, lata zaniedbań zrobiły swoje.
Niedozywienie, brak wystarczaajacej opieki i troski, zamieniły osierocone dzieci w dzikie i zaleknione zwierzatka.
Marii żal bylo patrzeć na ich wołanie o miłośc, uwage i zainteresowanie.
Każde z nich niczym bojownik walczył o swoje miejsce przy stole, o kącik w pokoju, o najawżniejsze pierwszeństwo w sercu opiekunki.
Nie była kobieta przygotowana na tak wyczerpujace wyzwania.
Schorowana matka, zdawała się w sobie zapadać w sobie, uśmiechałą się bez słów i patrzyła ze smutkiem na osierocone.
Gdyby mogła uchyliłaby im nieba, dałąby im lepsze szanse na jutro, byłaby dla nich i matka i babcią, ciocią i wychowawcą.
Lecz nadmiar pracy i obowiazków wyczerpywał opiekunkę i jej zdezorientowane i zaniepokojone rodzeństwo.
Rodzeństwo Marii, zajete włąsnymi sprawami i klopotami niezbyt pałało sympatią i chęcią pomocy przy obcych dla nich dzieciach.
Zajęci pracą i pomysłami na swoje życie, coraz mniej bywali w domu, coraz mniej mieli czasu by pomoc przy sierotach.
Raczyli Marie dobrymi radami i pomysłami, lecz Marii na nic one się zdawały.
Maria potrzebowałą wrażliwych i pomocnych osób, którzy wsprali by ją w pracy przy dzieciach.
-Maryśka ty znowu chcesz byc świętąTeresą z Kalkuty, oddaj te sieroty do zakładu, nie damy sobie rady-tlumaczył najstarszy brat
-To prawda jest za ciężko dla ans, ich jest sześcioro, sa nieokielznani, mamą tzreba się zająć, ona jest parwie umierajaca-rzekła troskliwa siostra Marii, Hanka.
-wy nie musicie pomagac, ja się nimi zajmę i wychowam jak najlepiej, sama bez was-szeptała swe słowa przejęta i udręczona.
Maria nie odpowiadała na przykre zaczepki, czyniła swoje, czasem narzekała, czasem chciałaby uciec daleko.
Jednakze sumienie nie pozwalało jej zapomniec o osieroconych ich spojrzenia glodne , milości i uwagi, wystarczyły by wiedziałą,że dokonała najlepszego wyboru.
Ich szcery usmiech na widok pełnego talerza zupy i kanapek na stole, wynagradzał meki całego dnia.
Ich włąsny ojciec, nikiedy pijany i niepoczytalny przybywał pod ogród. Krzyczał, belkotał i wymachiwał niezrozumiale słowa, lekcewazony, odchodził.
Zjawiał się znów, nie miał odwagi, przystąpic progu domu Marii i jego dzieci.
jakby wstydził sie tego kim jest i do czego doprowadził nieszczęśliwa rodzinę.
Nie wiedział co zrobic ze soba samym, co dopiero z dziećmi.
Ubolewała nad nieludzko dramatycznym losem dzieci i podlego, nikczemnego ich ojca.
Niekiedy przypatrywałą sie dzieciom, które wpatrywaly się niczym zahipnotyzowane na seriale familijne.
Siedziały w kucki, milczące, niekiedy kolyszące się wciąż i wypowiadajace swoje jakby zaklęcia.
-Jak oni mają fajnego tatę, jaki cudowny dom, piesek, chciałby miec takiego tatę o jejku-pełne bólu słowa docierały nadre zcęsto do uszu zapracowanej Marii.
W najpilnijeszej sprawie zdobycia dla nich wymarzonego ojca, nie potrafiła pomóc.
Nie wiedziałą, jak zaspokoic ich glodne miłości i ciepła serca.
Wykonywałą swe obowiązki intuicyjnie, dusze by oddałaaby dac im tak kolorowy i piekny dom jak ten fikcyjny z serialu.
Wzdychałą do Boga, do wszelkich świętych, sniołów strozów, lecz pomoc wcale nie nadchodziła.
Kazdy dzień była taki sam, niczym paciorki wysłużonego różańca.
Od czasu do czasu, pracownicy opieki społecznej nachodzili rodzine Marii.
Pojawiali sie niespodziewanie, nasyłani przez biologicznego ojca dzieci,
Upajali się przykrym widokiem zapracowanej kobiety, ich samozwańczej opiekunki i smutnym dzieciom.
Spisywali bezduszne raporty, zadawali pozbawione empatii i sensu pytania.
Zaczepiali najmłodsze z zapytaniem.
"Tesknicie za mamą?"
"Wiecie na co i dlaczego wasza mama zmarła?"
Gdy zamiast odpowiedzi napotykali pełne rozpaczy spojrzenie sierot, zamiast współczucia, cieszyli się,ze będa mieli o czym plotkować w pracy w biurze.
Marii się przyglądali ukradkiem, szeptali między sobą zupełnie zbędne komentarze.
"Źle ona wygląda, duzo starzej niż ma".
Mieli pracownicy swoje igrzyska, mogli się bawic cudzym nieszcęściem, chelpic tym,że ich własny los jest dużo bardzej pomyślny.
Pracownicy gopsu, zaglądali do każdego kąta, palcem sprawdzali kurz na meblach.
Patrzyli po sobie i wybuchali śmiechem na widok dzieci, skupionych przed telewizorem.
Wścibscy pracownicy weszli do małej izby, w której spała seniorka rodu.
Wtargnęli bez słowa, oglądali,obwąchiwali śpiącą staruszkę jakby stanowiła rzadki obiekt muzealny.
-Duchota tu panuje, warunki sa starszne, nikt tu nie dba o nic-rzekła najstarsza z nich, spogladajac na schludny i dość zadbany pokoik starszej pani.
-Wynocha mi stąd bezduszne!-głos dobitnie należał do wybudzonej z blogiego snu staruszki,
-Ale pani tu w złych warunkach mieszka i te dzieci, to jest nieludzkie!-oburknęła tęga pracownica mierząc kpiącym spojrzeniem, umęczoną staruszkę.
-Wszystko jest w porządku, radzimy sobie lepiej bez waszego wtrącania, węszenia i prześladowania. Tam chodzicie gdzie nie jesteście potrzebne.
Idźcie do alkoholików, zboczeńców, maltrtowanych i tam się przydajcie, nie zaparszam was, wynocha, Chcę jeszcze trochę spać-rzekła trzeżwym tonem starsza pani.
-Skargę na was złożymy,ża takie ubliżenie-groziła srogo inna pracownica z mopsu.
-Odejdżcie na zawsze, wy pracownicy z opieki, więcej szkodzicie niż pomagcie. Nie wstyd wam. Jaki jest sens waszej pracy? Zlikwidujcie się i dajcie przyzwoitym ludziom, przyzwoicie żyć, żegnam-starsza pani wstała z łoża, nie bez wysiłku, lecz jej dźwięczny głos zdawał się mocny jakby należał do zdrowej osoby.
Prcownice niepysznie bez słowa odeszły, trzaskając z hukiem tekturowymi drzwiami.
-Mama, brawo, jak mądrze postąpiłaś z tymi natrętnymi mopsami, wczoraj przesluchiwały dzieci. Dzieci były zrozpaczone i zniesmacznione ich głupimi pytaniami-Maria kręciłą głową z dezaprobatą, głaszcząc szczupłe ramię swej chorej matki.
-Maryś nie wpuszczaj ich tu więcej, powiedz,że sobie ich nie życzysz. Do sądu nie pojdziemy bo przegramy to pewne. Dzieci potrebują spokoju i bezpieczeństwu, u nas im dobrze-odparłą staruszka kładąc się do łóżka.
-Tak zrobimy, chociąz ja nie daję czasem rady. Dużo jest roboty z dziećmi, codziennie coś nowego i trudnego.najgorsze jest to,że pieniędzy nie mamy i nikt nam nie chcę ich dać. Opieka pieniądze tylko temu pijakowi daje a on przepija.
Musimy coś wymyślić, bo bieda nam piszczy-zasmuciłą się Maria.
-Twoi braci zostawili nam pieniądze, jest moja emerytura. Potrzebna nam prawdziwa pomoc a nie taka udawana-dodałą pojednawczo staruszka.
-Jeść mamy co ale nie mamy nic więcej, gdyby tam spotkac dobrych ludzi, takich aniołów-rozmarzyłą się Maria, niepewna jutra.
-Nie boj się, ja przetrwałam najgorsze nędzne lata, widziałam juz wszystko, znajdziemy sposób i na naszą biedę. Zawsze jest wyjście i zawse istnieje dobre rozwiązanie i ono jest najczęściej najprostsze-rzekłą struszka, zasypiając,
Maria najgardziej an świecie miłowałą swoją matkę, wiedziałą,że z jej pomocą przetrwa wszystko.
Nie bałą się o przyszłość, powoli oswajała lęki, wierzyć chciałą w lepsze jutro,jeśli nie dla siebie to dla matki i sierot.
Parła przed siebie mimo udręki i codziennego trudu.
Dzieci i te młodsze i dorastajace dawały się mocno we znaki umeczonej opiekunce.
Ponadto, Maria codziennie drżało o zdrowie i zycie swej matki staruszki.
Jej trwanie na łez padole był dla mnie swoistym cudem, była wdzieczna losowi za każdy jej dzień z bliskimi na ziemi.
Jednakże Maria oswajałą się z kresem, tego co nieuchronne.
Zycie dobitnie pokazało,iż nic nie jest dane raz na zawsze.
Praca przy dzieciach była wyzwaniem ponad siły dobrej kobiety, nuzyła i Maria zasypiałą nieejdnokrotnie siedząc przy stole nad zimną kolacją.
Jednakże pogodna twarzyczka sieroty,osładzała jej trud.
Nie było wsparcia, ludzie z opieki społecznej nieregularnie przychodzili by pooglądąc sobie na żywo, trud codziennego życia słąwnej już opiekunki.
Patrzyli po sobie, osłupiali, kipąco lub lekceważąco i notowali sobie wiadome tresci.
Bezwstydnie przesiadywali godzinami przy stole i notowali do opasłych ksiąg i zeszytów własne, osobliwe notatki, których nigdy nie ujawniali.
Maria nie lubiła tych, niezapowiedzianych wizyt, napawały ją one lękiem i strachem we własnym domu.
Razu pewnego, gdy wizyta intruzów z gopsu, znów trwała ponad miarę, zdenerwowana Maria zabrałą ze soba całą gromade dzieci na spacer.
Pogoda tego dnia był ciepła i słoneczna, jaby zapraszała na spotkanie z naturą, budzącą się wiosną do życia.
-Musimy pospacerowac dla zdrowia- oznajmując znudzonych pracowników i zaniepokojonych podopiecznych.
Czym prędzej cała gromada dzieci i młodziezyży w towarzystwie Marii wybiegła na podwórko, radując się swobodą.
Szli w zwartej grupie,opowiadajac wszyscy naraz o swoich kłopotachw nauce, z nauczycielami, z innymi uczniami i ojcem, który nie zajmował się wcale dziećmi.
Maria sluchawała w milczeniu i z przejęciem słów biednej młodziezy.
Sami nie wiedząc kiedy znależli się w pobliżu zniszczonego ,odrapanego domu należącego do Blanki.
Stanęli jak wryci, gdyz ich uszom dobiegł niesłychanie wulgarny ni to warkot ni to bełkot pijanej kobiety.
Drzwiami wyjsciowymi ukazał się Adam, Maria zapamietała na zawsze te smutne, zezowate oczęta i blada twarz.
- Załuję,ze tu wróciłem, nie da się tu zyć z pijaną matka,jej kochankami i bratem-głos dorastajacego chłopca był bliski paniki.
Młodzieniec stanał naprzeciw Marii i osłupałej gromadki.
Mierzyli się gorzkim i pełnym rezygnacji spojrzeniem. zapadła cisza, któraod czasu do czasu przerywały ciekawe szmery niewtajemniczonych.
-Skąd masz tyle dzieci, adoptowane?-spytał drżąco Adam.
-Tak, nie mjaą nikogo prócz mnie, smutna historia-rzekła pełna współczucia Maria, spoglądając na swoją potulna gromadkę.
-U mnie było strasznie, jak tu zostałem, matka ciagle chodzi pijana,, Aleks poszedł siedzieć a ja za rok będę dorosły-snuł swą smutna historię młodzieniec.
Chłopiec był gotów na dalsze zwierzenia, lecz niespodziewane spotkanie przerwało nadejscie matki chłopca.
-Wynocha mi stąd, nienormalna porywaczko dzieci, poszła stąd- wreszczała ile sił miała.
- No a ty k... do domu i to już bo psem poszczuje-wrzeszczała pijana i potargana Blanka, zwracajac się do zrozpaczonego syna.
-Sama ty stara pijaczko spadaj i nie pokazuj się bo wstyd mi za ciebie, kiedy się do cholery ogarniesz?-głos syna pełen był pretensji i żalu.
-Wszyscy wypierdalac bo was zabiję. Nigdy mi tu nie przychodź psychiczna nędzna babo i zostaw moje dzieci w spokoju, bo nie ręczę za siebie-jad nienawisci zdawał się wylewać ze zniszczonej pijaństwem Blanki.
-Mamo błagam wracajmy z tego piekła, zostawmy ich,-najstarsza córka, tuląc się do Marii, była bliska płaczu, podobnie jak pozostałe sieroty.
-Macie racje, nie ma sensu dialogu z ludzmi zniszczonymi przez nałóg, przekleństwo i odczłowieczenie-Maria tuląc przerażone sieroty, oddalała się od mejsca skazonego złem.
Oddalajac się słyszała pełne gróżb wyzwiska pijanej Blanki, dzieci tymczasem zobaczyły stojącego przy oknie zapłakanego syna Blanki.
Ich sieroce serca ogarnęło ogromne współczucie.
-Czasem lepiej gdy mama jest w niebie, niz na ziemi pełnej piekła-stwierdziła Maria kojącym głosem.
-Maria, nasza mama nigdy z nami tak nie spacerowała jak ty, czasu nigdy nie miała-rzekło najstarsze z dzieci.
-No tak, ona nigdy nie miała na nic czasu, zawsze była zarobiona, umęczona, jak ona tylko usiadła od razu zasypiała, nic z życia nie miała-dodała Kasia.
-Miała, was miała. A to przeciez ogromny majatek. Mało kto jest taki majętny-usmiechęła sie Maria gorzko.
-Niby tak, ale jak sobie pomyślimy o naszej mamie, to dusze nam rozrywa, ona miałą strasznie trudne zycie i do tego miałą złego męża a naszego ojca-dopowiedziałą najstarsza ze smutkiem.
-Teraz ona ma się wspaniale, wy tez bąźcie z zycia zadowoleni, nie macie tak źle, macie siebie no i mnie-rzekłą Maria, tuląc najmłodsze smutne, zamyslone sieroty.
Spacerowali przez lasy i ozłacane pola i zielone łąki.
Duszę sciskał kazdego z nich nieutulony żal, jednak serca ich przepełniała iskra nadziei.
-Ale ja bym nie chciał takiej matki jaką ma tamten Adaś. ona była pijana jak bela, zniszczona i strasznie agresywna, bałem się tej baby-dodał Antek.
-Nasza mama nigdy nie pija. ona nienawidziła alkoholu, kochałą tylko pracować i sie poswięcać, trochę jak ty-odparła pokrzepiajaco Anna, obejmując niezgrabnie Marię.
-Juz nasz dom widać, teraz już wasz także, co chcecie na kolacje?-spytała Maria.
-Zjemy wszystko, byle od ciebie-odparł Antek, szczerząc wesoło zęby.
-W domu czasu szlismy spac głodni, cięzko było zasnąc gdy burczał brzuch, wtedy nawet o suchym chlebie marzyłam-rzekła Kasia ze smutkiem.
-A teraz koniec głodu, dziś najemy się świezym chlebem z czym sobie tylko zażyczycie-zaspiewałą Maria.
-Hurra, my to mamy nawet fajnie-podskoczył Antek, gnajac w stronę nowego domu.
Maria tej nocy długo nie mogła zasnąc, nie tylko dlatego,że pozwoliła sobie na obfitą kolację.
Jednakże martwiła się coraz dotkliwiej słabnąca z każdym dniem jej schorowana matkę.
Nie potrafiła znależć sensu w cierpieniu i niesprawiedliwości.
Nie rozumiała dlaczego świat jest tak bezdusznie skonstruowany, dobrzy ludzie cierpią chyba za tych złych, którzy mają się dobrzy.
Dlaczego nie mogło być odwrotnie?
Z powodu dumania i rozmyśleń, rozbolała kobietę głowa.
Maria czepiała się każdej okruchy nadziei.
Doglądała matke, podawała jej chleb, zupę i wodę w kubku, poiła mlekiem.
Liczyła na cud, na łaskę z nieba, że może jeszcze dane będzie jej matce zostac jeszcze na łez padole.
Na rozstanie z matką nie była jeszcze gotowa.
Tylko,że jej kochana matka i przyszywana babcia dla sierot była już bardzo przygotowana do odejście, do lepszego świata.
Ją samą cieszyło rozstanie z przykrym i bolesnym świetem, wiedziała jednak,że wcale nie rozstaje sie z bliskimi.
Będzie z nimi na zawsze, tylko inaczej.
Staruszka nikomu nie zwierzała się z powodu swych bolesnych dolegliwości, wiedziała,że nikomu złe wieści nie posłużą.
Twarz babcia, mimo udreczenia i starości była pełna usmiechu i wiary w lepsze jutro.
Marię dręczyły co noc koszmary, przeczucie utraty ukochanej matki dreczyło jej duszę.
Podbiegała na paluszkoach do matki, sprawdzałą jej puls, stała jak wryta nad śpiacą staruszką i bałą sie odejść.
Wzywała lekarzy lecz i oni byli bezradni i pozbawiali córkę nadziei.
-Zgon może nadejść w każdej chwili-powiadałą bezduszny lekarz, bez cienia emocji.
Na rozstanie z najbliszymi nigdy nie jesteśmy gotowi.
Tylko same rozstania są gotowe wtedy kiedy się niespodziewamy.
Nastał smutny mroźny wieczór.
Dzieci mniej dokazywały, smutek i zaduma dotyczyły ich samych.
Nie rozmawiały ze sobą, jedynie szeptem wyznawali wzajemne przeczucia.
Ukochana babunia i matula Marii, odeszła po cichu nad ranem, slońce wtedy wstawało wyjątkowo strojne i obfite, mieniło sie kolorami tęczy i Niebios.
Malownicze słońce, zajrzało do pokoi każdego kto się budził, podziw w sercu byl ogromny, najmłodsze dziecko zdołało jedynie wydusic łkanie wzruszone zacnym widokiem.
-Moja mama odeszła-rozległ się krzyk przeraźliwy i gorzki.
-Wiemy-odezwały się cicho sieroty.
Nie mialy siły wstać.
Maria niczym automat, pracowała, gospodarzyła.
Jej serce zdawało się nie pracować, martwa dusza wykonywała polecenia myśli.
Utuliła staruszkę, od serca i czule. Długo trzymała w objeciach ciało, porzucone przez duszę.
Łkała cicho i na głos. Rozpacz rozrywał ja całą na strzępy.
Nie mówiłą nic, jej dusza przemawiałą za nią.
Cała stałą się samotnością, opuszczeniem.
Nie miałą nikogo żywego, świat nagle stał się dla niej brzydki, paskudny, nie wart oddechu.
Cierpiała u stóp martwej matki.
Dzieci stały w oddali, niezdolne do przezycia ponownej żałoby a jednak los je nie oszczędzał, pozbawiał bez sumienia najmilsze, najukochańsze istoty.
Nie potrafiły sieroty już płakać, ich oczy dawno utraciły łzy.
W ich oczach mieszkało jedynie bezbrzeszne opuszczenie.
Sieroty wtulone w siebie, tkwily na środku korytarza.
Tylko one należały do żywych, tylko ich trwanie mierzył czas.
Oddały by wszystko, a zostało im tylko trwanie, by zamienic się z mamą a teraz przybrana babcią.
-Zostałą nam tylko Maria, nasza opiekunka kochana, nie jesteśmy sami-szlochałą przytomnie najstarsza z gromady.
Oprzytomnieli nagle z rozpaczy, na twarzy powrócił im blady uśmiech.
Przypadli do Marii, wiernie i dzielnie przy niej stanęli.
-Pomożemy ci, nie chcemy byś cierpiała, nie jesteś sama-przemówiły wszystkie blade twarze.
Maria ściskała każdego z osobna i wszystkich naraz.
-Dobrze,że jesteście i nie będziemy juz sami-rzekła matula.
Pogrzeb odbył się trzy dni póżniej.
Nikt nic nie pamietał z tego bolesnego dnia, był grób usypany obficie kwiatem, tłum ludzi ubranych na czarno, twarze poszarzałe lub blade, piesni żałobne odległe.
Był najbarzdiej widoczny unikalny zachód słońca na niebie.
Zamiast płaczu, oczy wszystkich zwrócone byly na majestatyczny widok na niebie.
-Emilia przyszła wam powiedzieć do widzenia, do widzenia w lepszym świecie-głos starszemu księdzu drżał.
Wzruszenie ogarnęło zebranych żałobników.
Nastało milczenie, przerywane pojedynczymi szlochami i westchnieniami smutki.
Maria stałą niczym posąg, nie miła juz łez, serce jej krwawiło, mocno i przeszywająco.
-Kto mnie teraz pocieszy, doda otuchy i zrozumie, pomilczy?-pytała szeptem zwrócona w stronę zmęczonych sierot.
-My, ci pomożemy-rzekło jjedno z sierot, pełne otuchy.
Odeszli w milczeniu, nie patrzyli na grób, nie potrafili.
Wracali objęci, nie samotni jednak, czuli niemal namacalna obecnośc zmarłej.
Spoglądali ku sobie aby się przekonać czy na skutek rozpaczy nie postradali zmysłów.
Marii zdawało się,iz czuje zapach zmarłej matki, że ktos obok sie przechadza.
Po raz pierwszy uśmiechnęła się szczerze mijajac polne drogi, milczące wierzby i sąsiednie domy.
Do własnego domu nie było śpieszno żalobnikom wracać, cierpieli w milczeniu bo obawiali się, że już nikt na nich nie będzie czekał.
Wrócili do domu Marii i swojego jednoczesnie, do okrutnej pustki po śmieci babci Emillii.
Nie było spokoju w pustym domu, gdyz pracownicy opieki zwiększyli swoje działania.
Nie pomagali, nie wspierali, wysyłali bezduszne pisma niejasnej treści i niezapowiedziani nadchodzili.
Kiwali głowami i oglądali smutek na twarzach Marii i dzieci.
Na biedę i niedolę a jednoczesnie nieludzki hart ducha.
Szeptali ku sobie własne, neiprzydatne teorie, nie raczyli wsparcia udzielić żadnego.
Nie pomysleli nawet o wsparciu finansowym, o drewnei na opał, weglu na zimę, ubraniach na dzieci.
Nie podejmowali nawet tematu wsparcia, gdyz oni nie mieli funduszy.
Pracownicy z opieki mieli zas nadmiar czasu by oglądać cudze przykre dole, pocieszlai się faktem,że ich sytuacja wyglada inaczej, korzystniej.
Maria nie potrafiła rozmwiać z ciekawskimi pracownikami, głodnych plotek nowych.
Sama zajeta licznymi obowiązzkami, potrafiła tylko łokciem wycierac pot z czoła, nie miałą siły na odpowiedzi na natrętne pytania.
-Wystarczy na dziś, musze jeszcze posprzatać z dziecmi dom-mówiła do nieproszonych pracowników.
-Róbcie sobie, my też wykonujwmy swoją pracę-odpowiadali znudzeni pracownicy.
Obok niechcianej obecności nachalnych pracowników z gopsu, Maria musiałą jeszcze znosic częste odwiedziny Tomasza, ojca osieroconych dzieci.
Nie lubiła tego człowieka, ktory nie miał serca dla dzieci, ani dobra dla zmarłej przedwczesnie żony.
Kobieta niechetnie z nim rozmawiała, zawsze krótko i rzeczowo.
-Dzieci w szkole są jeszcze, gotuję obiad, nie mam czasu-kobieta bez zbędnych słów natychmiast zamykała drzwi, kończąc rozmowę z nietrzeźwym gościem.
Mężczyzna na nic miał niechęc Marii do jego osoby.
Niekiedy zrywał polne kwiaty z ogrodu sąsiada i czekał pod domem az Maria, stanowczo żegnała jego przybycie.
-Maryś tak mi śie podobasz, przyjmij kwiaty ode mnie-bełkotał męzczyzna, przyciskajac do twarzy Marii uschłę badyle.
-Odejdź bo wezwę policję, dzieci i ja nie zyczymy sobie twoich odwiedzin-odparła bliska gniewu.
-Maryś nie opuszczaj ty mnie, pocałuj mnie-pijak nie dawał za wygraną.
Maria brzydziła się pijanym, zaniedbanym i chorym zdawało się umysłowo wdowcem.
Nie potrafiła go nawet polubić, miałą niechęc do jego niechlujstwa, nieróbstwa,żerowaniu na gopsie.
Okazało sie bowiem, że gops hojnie wypłacał pieniądze Tomaszaowi, który miał dzięki temu dostęp do alkoholu.
Przenigdy zaś nie raczył chocby drobny upominek dla dzieci przynieść.
Pieniędzy nie przeznaczał wcale dla biednych swych potomków.
Kłamał w żywe oczy pracownicom z gopsu,że to on jest najlepszym opiekunem dla sierot, to on pomaga i finansuje dzieci.
Niekompetentne, zaślepione pracownice wierzyły pijakowi utracjuszowi nie zaś udreczonej opiekunce przygarniętych sierot.
Kobiety pijakowi wierzyły, dla niego miały puszki z jedzeniem, paczki zywnościowe, dzięki temu nie musiał on pracować.
Tymczasem Maria miałą jedynie skromna rentę rolniczą i jakieś drobne ze strony rodzeństwa, którzy niezbyt regularnie byli obecni w życiu dzieci i siostry.
Maria potrzebowała wsparcia, pomocy wszelakiej, jednakże liczyc mogła tylko na siebie i czasem na drobna pomoc ze strony starszych dzieci.
Jednakże cały bolesny świat dźwigała sama na włąsnych, wątłych barkach.
Ile jeszcze da radę, ile jeszcze będzie w stanie trwać?
Na to pytanie nie chciała znać odpowiedzi.