owca miedzy wilki 3
W klasie nie potrafiła znależc dla siebie miejsca, niewiele rozumiała z tego co mówila zdenerwowana pani od matematyki.
Siedziala biernie, notowała, jej mysli błądziły daleko.
Miała dziś szczęścia,bo nie została wyrwana do odpowiedzi.
Nieliczni uczniowie sami się zgłaszali, otrzymywali dobre oceny za aktywność. Inni zaś łobuzując, potęgowali nerwowość nauczycielki.
-Jadzia dobrze sie czujesz?-głos nauczycielki wyrażał zaniepokojenie.
-Nie dobrze, głowa mnie boli-rzekła Jadzia ze smutkiem.
-A skad masz tego misia?-spytał najśmielszy łobuz w klasie.
-Dostałam w prezencie od takiej znajomej-rzekła, nie podnosząc oczu.
-Dzieci, wracajmy do tematu lekcji. A Ty Jadziu jesli zle się czujesz, to zejdz na dół do pani higiennistki-rzeka nauczycielka.
Jadzia przeczekałą w milczeniu zajęcia. Obok niej w ląwce siedział pluszowy miś.
Czasem aby dodać sobie otuchy głaskała podaroanego pluszaka.
Zdawało jej się,że w okolicach potylica pluszaka, znajduje sie cos twardego, cos co nie nalezało do misia.
Ktos musiał w jakims celu, umieścić w misiu coś twardego.
Rozmyslała,glaszcąc pluszaka po potylicy i usiłując rozwikłac zagadkę.
Wyczuła dotykiem, że poniżej stwardnienia poniżej potylicy niedżwiadka, znajduje się dodatkowy wyrażny szew, ktoś coś ważnego zaszywał dziecinną, niewprawną rączką, nicią koloru czerwonej cegły.
Ciekawość i zniecierpliwienie narastało, Jadzia marzyła o powrocie do domu, o ciszy i spokoju.
Klasa rozbiegłą się we wszystkich kierunkach.
Uczniowie zaczepiali koleżankę, wypytywali o wszystko co im przychodziło do głowy.
Jadzia nie wchodziła w dyskusję, odpowiadała zaledwie półsłówkami.
Dziewczyba czym prędzej biegła do domu,nie chciała z nikim rozmawiac, z nikim zamieniać żadnego słowa.
Mis wcale nei ciązył, zdawało się, że przypadli sobie do gustu.
Gdy spojrzałą na podarowanego pluszaka, odniosła wrażenie ,że ten się do nie uśmiecha.
-Jak ciebie nazwać-spytała, tuląc pluszaka.
Wydawalo jej się,że słyszy cicho, na granicy słyszalności, padło jednak słowo 'Maks"
powtórzyła pytanie, odpowiedz nadeszła cicha, jakby echo wiatru wtórowało.
Nareszcie uciekła do swego pokoju. Nie czula głodu, chociaż dziś prawie nic nie zjadła.
Nie mialą zamiaru rozmawiać z ciekawskim rodzeństwem z niecierpliwymi rodzicami.
Odpowiadałą jak w szkole pólsłowkami i skarzyłą się na bol glowy.
To wystarczyło by nikt nie drążył jej zamyslenia i obecności pluszowego misia.
Chwyciła nożyczki, starannie rozplątałą szew w potylicy misia.
Sprawnymi palcami, uchwyciła różowe, plastykowe pudełko.
Otwarła jego, serce jej biło niemal boleśnie.
W srodku znajdowałą się kartka papieru, zwinieta w staranny rulon.
Rozwarła, wypraostowałą w całej rozciągłości.
W tym samym niemal momencie usłyszałą pukanie do drzwi.
-Dajcie mi spokój, zaraz do was zejdę-krzyknęła Jadzia.
Pukanie ustało.
Nie było slychac oddalajacych sie kroków.
Podeszła z impetem do drzwi, otwarłą jej lecz na korytarzu nie było nikogo. Cisza jakby makiem zasiał.
W dole toczyłą się odległa rozmowa.
Poczuła niepokój i trzaskajac drzwiami wróciła do pokoju, drżąca ręką trzymała oswobodzoną z pudełka, szarą. pożółką kartkę papieru.
Równy rząd dzieccinego pisma rozpoznałą natychmiast.
" Moi drodzy"
Pewnie ktoś w końcu znajdzie ten papier.
Wołam o pomoc, czuję się zagrozona.
Wczoraj skończyłam 18 lat. Nie zwariowałam, psłuchajcie mnie
Pomózcie mi proszę bo ta nienormalna sąsiadka Blanka czyha na moje życia.
Ona mnie bardzo nienawidzi.
Wiem,że odprawia jakies gusła bym zginęła.
Ona mnie nienawidzi, tylko nie rozumiem dlaczego.
Nigdy nic nie mówi. Ona tylko tak na mnie tak dziwnie patrzy, nie używa słów, syczy tylko, że ja muszę umrzeć.
Boję się, niech mnie ktoś uratuje.
Wczoraj do mnie przyszła, sadziłam,że niesie mi prezeznt.
Ona tylko popatrzyła na mnie przez płot i powiedziała,że muszę umrzeć.
"Niedługo ktoś cię zabije" Groziła mi.
Drogi Misiu, ty jesteś moim najlepszym przyjacielem, uratuj mnie.
Niech ktoś sie o tym dowie i mnie uratuje.
Ja nie chcę umierać.
Misiu wskaż chociaż jakąs dobrą osobę, niech ona mnie uratuje.
Będę Ci wdzięczna dobra osobo i Tobie Misiu też.
Justyna "
Z mocno bijącym sercem, Jadzia na powrót umieściła zwiniętą karteczkę do pojemniczka.
Nie wiedziałą gdzie ukryć tak bardzo wazny apel nieżyjacej dziewczyny.
Oglądała kartkę z każdej strony, Żałowała,że nie ma wiecej informacji, żadnej daty.
Po chwili kubeczek z informacją na powrót umieściła w potylicy Misia.
Nie miała pomysłu co zrobić z roszyfrowana informacją.
Za drzwiami znów usłyszała miarowe pukanie.
Podbiegła. Za dzrwiami nie dostrzegła żywego ducha, poczuła jedynie przejmujący chłod oraz nieokreslony strach.
Porzuciła swoje zajęcie i zbiegła do domowników.
Rozmawiali ze sobą zupełnie swobodnie,na tematy które brzmialy dla niej obco.
Chciała włączyć się w dyskusję, lecz wiedziała,że nikt nie będzie poważnie z nią rozmawiał, jesli nawet dopusci ja do głosu.
Czuła sie samotnie w tłumie kompletnej rodziny.
Zazdrosciła im tej zazyłosci, przyjażni i wzajemnosci.
Czuła,że ona sama jest wykluczona z kregu bliskich, chociaz jest z nimi tak samo jak oni spokrewniona.
Usiadła do stołu,w milczeniu zjadła zupę grzybową. Była niczym widz w niemym kinie, słyszałą ale niewiele rozumiała
Postanowiłą,że jutro odwiedzi panią Irenę, pracownicę willi bogaczy.
Miała jej tyle do powiedzenia, chciałą zadac wiele pytań, zbyt wiele było niejasnosci.
Czułą przemożnie, iz nieznajoma, ja własnie wybrała na orędowniczkę, swego sekretu.
Jednakże zaparłą się.
Zbyt wiele poswieciłą by odkryc prawdę, pomóc tej, która juz nikt nie usłyszy.
Nie potrafiła zmróżyć oka, sekret ciązył i bolał.
Gdy obudziła sie niewyspana, kroki swe skierowała do szkoly.
Uczyła sie umiarkowanie dobrze, znów nie potrafiłą się skoncentrować.
Dostrzegła w klasie nowego ucznia, poczuła na chwilę dzikie mrowienie w okolicy serca.
Bała się tylko cierpienia i niespełnienia, dlatego wzdychała po cichu do przystojnego nieznajomego, nie liczyla na odwzajemnienie lecz na chwilę oderwania od codziennosci.
Po szkole jej mysli na powrót wybiegły do swego zamiaru, skontaktowania się z pania Ireną.
Pomna była ,iż w obecności tej obcej ciepłej i serdecznej kobiety, czuła sie dobrze, niemal rodzinnie.
Znów podązała w stronę willi, droge znałą na pamięć.
Niebawem znalazła się pod olbrzymim domem, brama automatycznie się otworzyła, nie pokazała się nikt żywy, poczułą się zawiedziona.
Wiatr targał jej włosy, szarpał połami plaszcza, ukryła sie pod kasztnowcem tam szukała pomysłu i otuchy.
Po dłuższej chwili usłyszała miarowy dżwięk nadjeżdzającego pojazdu, potem olbrzymi czerwony pojazd wtoczył się do garażu.
Jadzia wyszłą nagle z ukrycia. Zauwazyła dwóch mężczyzn, zeskakujacych z niedbale zaparkowanego auta.
Byli zdenerwowani, w ich ruchach zauwazyła wrogość, niepokój.
-mModa czego ty znów chcesz? Potrzebujesz jedzenia ubrań?-donośny głos nawoływał, skrzeczał, nalezał do bogacza.
Jadzia podeszła w ich stronę, w zakamarkach piórnika, miała karteczkę, która wczesniej wyjęła z potylicy misia.
-Mam cos dla pana, to pismo Justyny-głos Jadzi drżał gdy zbliżała się z wyciagniętą dłonią do nieznajomych. Kartke przechwycił kolega bogacza
-Co ty masz smarkata, szukasz sensacji a może kłopotów?-meżczyzna obok, chwycił obórącz kartkę, natychmiast ją podarł nim zdązył zblizyć ją ku sobie.
-Józek cos Ty zrobił, to mogła być pamiatka po mojej córce, mogłem to zobaczyć-głos bogacza wyrażał gniew i rozpacz zarazem.
-Ty nie rozmumiesz ta młoda jest obłąkana, ty jej wierzysz w to co gada?-Józek spojrzał z wyższoscią na kolegę.
-Kim pan jest,że nie chce poznac prawdy?-Jadzia wyraziła swe mysli na głos.
-Jestesmy dobrymi sasiadami, nasze córki się przyjażniły, co ci do tego-głos Józka był arogancki.
-Pan może jest pewnie ojcem tej Blanki, która zabiła Justynę-rzekła pospiesznie ochrypłym głosem, odskakując , gotowa do ucieczki, jakby sterowana wyższą siłą.
-Wynocha mi stąd obłakana dziewucho-Józek był gotów uderzyć nieznajomą, Tymczasem ona wybiegła, zbierajac po drodze fruwające kawałki sekretnej kartki, które zdawały się same układać do rąk zbiegajacej.
Usiadła dalej za potokiem, obok śmietnika, ukryła się pod szeroką lipą, przez niedomknietą furtka miała ich na wysokości wzroku, zdawalo się,że słyszy nawet ich szepty.
Chciałą odejśc, lecz jakas siła trzymałą ja na zmurszałym kamieniu obok pod rozlozystym drzewem, nad wyschlym potokiem.
Patrzyła ciekawie na dwóch mężczyzn, na ich obliczu wypełzło dawne cierpienie i niepokój
Zkłopotani panowie, patrzyli po sobie wrogo, pełni napięcia, nie rozmawiali, kiwali głowami, szemrali bez słów.
Pierwszy odzyskał głos Józef, powieki drżały mu nerwowo, głowa poczerwieniała niezdrowo.
-Szkoda,że nie aresztują mojej, okropnej córy, możliwe,że ona zamrordowała ci córkę. Ona jest do tego zdolna, żle ją z żoną wyhodowalismy-głos starszego pana wyrażał rezygnację i tłumiony żal.
-Juź o tym gadalismy,nie chce mi się do tego wracać, co to zmieni? Policja,prokuratura za duzo to rozdmuchała, dzziennikarze, ciekawscy i jescze jakaś znajda starsznie w tym węszy-biznesmen niemal się zakrztusił z nadmiaru emocji.
-Tobie tez już na tym nie zalezy. Wiesz z mojej córki była od zawsze cholera. Powiem ci,że marzyłem aby miec inne dziecko.-Zawsze zazdrościłem innym rodzicom takiego mądrego, dobrze wychowanego, pracowitego albo chociaz pięknego dziecka-starszy pan jeknął głosem pełnym zawodu po dłuższym namysle dodał.
-Moja była zawsze do niczego, nic nie umiała. Dalismy z zoną jej wszystko i ona nam wszystko zabrała, nawet zdrowie-zasępił się Józef.
Z kieszeni spodni wydobył nerwowym gestem kolorową zapalniczkę i zniszczona paczkę papierosów, począł palić połamane paierosy, poczęstował bogacza.
Ten gdy tylko zaciagnął się dymem, odparł pólgebkiem.
-Ja zawsze chciałem syna, takiego przediębiorczego jak ja. Mojej córki nie znałem wcale, wiesz praca i biznesy. Miała nianie, kucharki, drogie rzeczy, nie powinna narzekać. Miała zawsze jakies problemy psychiczne, jakieś psychozy. Jezdzili z nia do psychologa stale i im więcej psycholog ja badał i leczył. tym Justyna była bardziej nieobliczalna. Chciałą być aktorką, modelką, karierę swiatową robić. A gdy to jej nie wyszło, to w depresję wpadła. Chciała połknąć tabletki, zabic sie chciała. Nie dawaliśmy z nia rady. Józek, ja do tych spraw nie mam głowy. Najlepsze sa biznesy bo one chociaz daja mi pieniądze, zajmują mi czas-Waldek, zgasił papierosa i zapłakał bezgłośnie niczym małe dziecko. Rekawem otarł mokre oczy i zaklął nerwowo, odwracajac się.
-Moja córa do tej pora chora na glowę, tylko alkohol się dla niej liczy, nie wiem ile ma tych dzieci i z kim-głos józka zdradzał rozgoryczenie i głeboki żal.
Panowie patrzyli długo po sobie. Po chwili jóżek dodał
-Zazdroszcze ci Waldek tych pieniedzy, ty to masz łeb na karku. Ja nie moge spokojnie spać,a to przez moją nieudana rodzinę. Ubolewam nam nimi, tez bym chciał interesy robić ale nie mam do tego głowy-marudził starszy pan.
-Pieniadze niby szczęscia nie dają, ale bez tych biznesów nie potrafiłbym żyć. One mnie pochłaniają i zabierają zbędny życia czas-rzekł biznesmen,cichym tonem.
Po dłuższej pełnej milczenia chwili panowie na powrót usadowili sie do samochodu i z piskiem opon, pędzili przed siebie, zostawiając olbrzymie pokłady kurzu i dymu. Jadzia, gdy tylko poskładała podarte kawałki, poczułą niepojete zmęczenie i smutek.
Nie żałowałą podsłuchiwanych słów, żal jej było najbardziej nieżyjącej dziewczyny.
Postanowiłą, nigdy więcj nie wracac do tego pustego, ogromnego domu, który jedynie z zewnątrz wygladał imponująco, z przepychem.
Nie zazdrościła wcale bogaczowi, nadmiaru rzeczy, pieniędzy.
Wiedziała,że ich majątek to fasada.
Ona nie miałą pieniędzy, nie miała drogich rzeczy, miała jedynie spokój w sercu, poczucie misji, to ją czyniło duzo bardziej szczęsliwą.
Jadwiga długo zbierałą się by opuścic dziwne, tajemnicze miejsce.
Czuła czyjes spojrzenie, czyjśc wzrok, Czuła jakby śledziły ją niewidoczne oczy, jakby nie byłą sama.
Rozgladała się trwoznie.
Jej czujny wzrok przykuła otwarta na ościez piwnica.
Przedarłą się przez wciąz otwarta bramę.
Po podwórku spacerował tłusty, rudy kot, dał się dziewczynie pogłaskać.
Był miły i przyjemny w dotyku, szedł tuz obok nowej znajomej, wyprzedzał ja o dwa kroki.
Szła wiernie tuż za nim, jakby czuła z góry znak,że prawidłowo postepuje, udajac się w ślad za kotem.
Kot zaprowadził ją do piwnicy, znała to miejsce, wcześniej pani Irena ją tam gościła.
W piwnicy panował idelany porządek. Nie było rzeczy, która by znalazła się tam przypadkiem.
Czyjes ręce, dobitnie i uczciwie, wykonywały prace domowe.
Wnętrze wypełniał zapach świeżosci i ładu.
Zachwyciła się nowym, tajemnym,niezgłębionym miejscem.
Poczęstowała się drogimi batonikami, które kusząco wystawione były na stole. Usiadła na kosztonej kanapie, kot, usadowił sie obok niej, domagajac się pieszczoty.
Zasnęła, gdy tylko skończyła konsumować batoniki.
Dotyk kota, wprawił ją w błogi nastrój, słońce dyskretnie wpływało do piwnicy, znacząc kontury mebli, nasycając energią wypoczywającą
Powietrze ożywiały namacalnie, jaskrawe promienie.
Gdy wzrok Jadzi wyostrzył się na skutek niecodziennych doznań, kot zeskoczyłł z objęć dziewczyny,
Patrzył sie oniemiały na dziwne zjawisko oślepiającego blasku łuny słońca
Wkrótce z wnętrza promieni ukazała się smutna, smukła młoda kobieta. Blond włsoy okalały jej szczupłe lica.
-Jadwigo, dziekuję Ci,że tyle dla mnie pośięciłaś. Jestem ci niezwykle wdzięczna. Nie przypadkowo wybrałam ciebie. Stawiam ci zadania, które jesli wykonasz gorliwie zostaniesz hojnie wynagrodzona-głos nieznajomej zdawał się życzliwy i ponaglajacy.
Postać pieknej nieznajomej rozpłynęła się w promieniach zachodzącego słońca.
Jadzia poczułą się,tak jakby zbudziłą się z długiego lecz wyczerpującego snu.
Obok niej na kanapie pzreciągał się błogo tłusty kot.
Ona zas oglądałą sięw przestrachu i niepewnosci po obcym a jednak znajomym miejscu.
Idelana, wręcz strerylna czystosc pomieszczenia dodawałą miejscu przytulnosci i powagi. Nadmiar luksusu oniesmielał i zawstydzał.
Dziewczyna poczuła się zupełnie obco, jakby pzreniesiona w nieznane miejsce.
Cisza była tylko pozorna. wkrótce usłyszała znajomy dżwiek zbliżajacego się pojazdu z nieprzyjaznym jej biznemenem.
Załowała,że nie ma nikogo w poblizu. Oddałaby wszystko aby chwilę porozmawiac z tajemiczą, sympatyczna panią Ireną.
Wstała szybko i strażackim tempie poderwałą się do ucieczki, znałą bowiem skróty w dziurawym plocie ogrodu.
Gnała ile sił, byle dalej od tego dziwnego i zarazem pełnego wyzwań miejsca bez ludzi.
Nie oglądał się za siebie, nie chciałą zwracac niczyjej uwagi.
Nie chciała aby ją rozpoznano i wysmiano jak często w zyciu dziewczyny bywało.
Nie lubiła ludzi, jednoczesnie tęskniłą za ich obecnoscią.
Nie rozumiała dlaczego ten obcy, bogaty pałac tak ogromne wywołuje w niej emocje.
Z jednejs trony pragnęłaby w nim zamieszkac, wtedy poczułaby sie jak ksieżna z bajki.
Jednakże musiałaby zdobyć dobrych i przyjaznych jej ludzi.
jej rodzina i była i nie była jej bliska.
Zjednej strony byli obok niej, lecz jednak jakby daleko.
Jakby dzieliło krewnych lata swietlne albo niekiedy nikłe jednak widoczne braterstwo.
Martwili sie o nia gdy długo nie wracała, wypytywali o jej plany ale nie drązyli sprawy.
Wracając ciemną uliczką w stronę domu, najbardziej marzyła o ich trosce, o zapewnieniu,że jest dla nich ważna.
Lubiła samotne przechadzki, tym razem nie szła sama, spotkała u wylotu drogi kolegów z klasy.
Szli tuż za nią czuła na sobie ich spojrzenie,usiłowała zrozumiec wyrzacane przez nich słowa slowa.
Ich potoczna mowa o niczym nie zaciekawiła dziewczyny, szła szybciej aby nie być w zasięgu ich zainteresowania.
Albowiem w towarzystwie tych niezbyt spokojnych uczniów czuła się zawsze nieswojo. Jeden z nich podkradał jej prace klasowe oraz dobrze napisane sprawdziany.
-Jadżka skad wracasz?-spytał najodważniejszy z nich doganiajac dziewczynę.
-Byłam u cioci, a teraz wracam do domu-rzekła dziewczyna, udając beztroskę.
-Ale ty w tamtych stronach nie masz krewnych, wiem bo wszyscy się tu znamy-dodał najbardziej arogancki kolega.
-Nie znasz wcale mojej rodziny, więc nie gadaj bzdur-zatrwożyła się gniewnie, ignorując zachowanie kolegów.
-Poczekaj, czy ty czasem nie chodzisz do tego nawiedzonego domu, no tych bogaczy?-dociekał inny kolega.
-Ty na głowe upadłeś, sam jestes nawiedzony-odburknęła nastolatka, pzrechodząc na drugą strone ulicy
-Powiedz jak tam jest. tam ponoc straszy ta zabita córka bogaczy, nie słyszałas tego?-ryknął na cały głos Marcin, największy łobuz.
-Nie gadam z wami, zostawcie mnie-krzyknęłą dziewczyna przerazona zarówno obecnoscią intruzów oraz usłyszaną informacją.
Rozdział X
Nastało uplne lato. Mieszkańcy oczekiwali na opady deszczu. Susza powodowała niepokój i strach o przyszłość.
Jadzia nie rozpamiętywała ludzkiej podłosci, zawiści.
Stroniła od towarzystwa. Zajmwała się pracą w ogrodzie i czytaniem grubych, opasłych ksiazek, ukrytych gdzies dawno temu na strychu.
Nie tęsknila za rozmowami z dziecmi, ich dyskuje i okrzyki, wydawały się dziewczynie niewiele wartymi uwagi małymi zaledwie drzazgami.
Niekiedy uwagi jej znajomych powodowały w sercu Jadzi smutej i żal.
Nie rozumiała ich sposobu postępowania i traktowania lekceważąco innych.
Nie rozumiałą dlaczego ludzi spędzaja ze sobą w sposób jałowy swój cenny czas, nie obdarzajac się wcale darmową dobrocia czy wsparciem.
Jadzia zawsze dla każdego miałą dobre slowo otuchy, pociechy i zrozumienia, lecz ona nigdy nie mogła liczyć na wzajemnośc.
-Jadżka o czym tak myslisz? narwij mi do tego dzbana troche jeżyn na pierogi, idż do lasu poszukać. Nie marnuj czasu-glos rodzicielki, był stanowczy.
dziewczyna chwyciła stary, pordzewiały dzban. Nim wyszla poprosiła o kogoś z rodzeństwa o pomoc lub towarzystwo, nikt nie chciał przyłaczyć się do pomocy przy zbieraniu owoców.
Jadzia wyszła samotnie do pobliskiego lasu. Ptaki jej miło cwierkały, jakby po swojemu chciały dodać jej otuchy, mysli jej były ponure, mialą bowiem żal do rodzeństwa, że nie chcą jej towarzyszyć. Wydawało jej się,że jest najmniej lubiana, nigdy nie była i nię będzie niczyim pupilkiem.
Radowała się obecnością małych ptaków, odległego dzięcioła.
Kroczyła wolno, rozglądajac się dookoła duktów leśnych, niekiedy przy szutrowych drogach, dalo się spotkać dorodne krzaki z jezynami.
Tym razem nie dostrzegła poszukiwanych owoców. Zapuściła się w gląb lasu, zauwazyłą znajoma polanę. Mialą dziwne wrażenie,że tam przy pustych potokach znajdzie farsz na pierogi. Tymczasem, niebawem na przeciw jej wyszła duża, otyła, niezgrabna kobieta w średnim wieku.
-Czego tu szukasz łajzo, nie amsz co jeść?-spytała tamta, chwiejąc się nieco na grubych nogach.
-Przyszłam tylko narwac jezyny na obiad-odparła bojażliwie Jadzia, wycofując się z polany.
-Słuchaj, czemu ty mi szkodzisz? wszyscy we wsi więdza,że ty chodzisz na policje, chcesz mi zaszkodzić. Tobie się wydaje,że ja zabiłam tamta głupią pindę co?-głos pijaczki była pełen szaleństwa i nienawiści.
Jadzi stałą jak wryta, usilując zakryć się malym dzbanem.
Stała w milczeniu, przerazona i okrutnie żałowała wyprawy w stronę polany.
Wydawalo jej się,że śni, nie byłą bowiem w stanie słowa wymówić,zabrakło jej tchu, by uciec, serce łomotało niema histerią
-Co tam milczysz? Czego ty lązisz tam gdzie nie powinnaś? dam ci nauczkę mała zarazo. Popamiętasz ty raz na zawsze-gruba kobieta, wyrwałą dziewczynie pusty dzban, druga reką, mierzyła w stronę oniemiałej, zaslaniającej się rękoma.
Dziewczyna upadła na ziemię, straciwszy równowagę. W leżacej pozycji, wydawało jej się że widzi. zbliżajacą się postać zabitej Justyny.
Słońce zachodząc oślepiało, lecz kontury zmarłej stawaly się coraz bardziej widoczne.
-Blanka dość zrobiłaś dużo złego. Jej nie zrobisz krzywdy-Justyna stanęłą pomiedzy ofiarą i napastniczką. Jej smukła postać skutecznie odgradzała dziewczyne od napastniczki.
Dobra zjawa ujęłą dłoń Jadzi, podnosząc z upadku, drugą ręką odebrała złej kobiecie pusty dzban.
-Idz cały czas w prawo, uwazaj na siebie-rzekła szeptem w stronę oniemiałej i wdzięcznej Jadzi.
Dziewczyna podniosla się z ziemi, jej obejmowało poczucie wdzięczności i spokoju.
Biegła w prawo oglądajac sie za siebie. W tym momemncie zniknęła zjawa zmarłej.
Pijana kobieta z wrzaskiem upadła, wydawało sie,ze traci rozum, zaczęła wydawac z siebie dziwne, nieludzkie odgłosy.
Jadzia nie czuła już nic oprócz współczucia dla pokonanej.
w pierwszym odruchu pragnąła pochylić się nad obłakaną, lecz strach o własne bezpieczeństwo był silniejszy.
Kierowała się czym prędzej na prawo, po drodze mijałą piekne i soczyste jezyny. Z oddali wciąz dalo się słyszeć głuche zawodzenie przechodzące w ujadanie.
-Ta pinda nie żyje, zabiłam ją, skad się tu wzięła i jak?-darła się pijaczka w niebogłosy ochrypłym i gniewnym rykiem.. Las tylko lekko zaszumiał jakby chcial się otrząsnąć z pamietnej traumy, której on także prócz Jadzi był niemym świadkiem.
Dziewczyna gnałą przed siebie, porazona dziwnym wydarzeniem.
Nagle dostrzegłą u wylotu polnej drogi dorodne jezyny. Słońce lekko jeszcze przygrzewało, wiatr lekko dął, upał nie dokuczał swym wczesniejszym żarem z nieba.
Rwała czarne owoce zwinnie, omijając kolce. Nie myslała o niczym innym, tylko o napełnieniu dzbana.
Jej dłonie pracowały jak automat, umysł usiłował uciszyć niepokojące obrazy.
Obejrzałą się trwożnie. W oddali prócz odglosu przyrody, docierała martwa cisza.
Ludzi bała się znacznie bardziej niż zjaw.
Nic i nikt nie jest tak straszny jak drugi człowiek.
Rozumiała ,że zjawy wcale nie straszą, prędzej są gotowe wyratować z opresji.
Byc może ta zmarła kobieta, uratowała jej życia. Myslała o niej z wdzięcznoscią.
Dotrzymała jednak słowo.Poczuła wdzięcznośc i zarazem wzruszenie.
Nie wiedziała czemu tamta pijana kobieta nosi w sobie tyle nienawiści i pogardy?
Nie rozumiała jej postępowania.
Gdy tylko zaspokoiła ponadto głód fizyczny świezymi jeżynami, postanowiłą ruszyc przed siebie.
Nie oglądałą się za siebie, szłą pewnym krokiem w stronę domu, jakby ją ktos niewidzialny prowadził. Strach już ją opuścił, nie czuła juz nic prócz spokoju i zmęczenia.
W kuchni zastałą zmęczona matkę, dojadajacą resztzki z kolacji. Jadzia podarowałą matce dzban pełen jeżyn.
Po raz pierwszy na twarzy zmeczonej życiem, pojawił się piekny usmiech.
-Jadziu skad masz takie śliczne jeżyny?-niedowierzałą jej matka.
-Nie wiem, takie miałąm dziś szczęście-Jadzia, zaczerpnęłą soku, sama dla siebie przygotowała kolację, złozoną z kielbasek i bułki.
Poczuła na sobie błogość i spokój. Matki w milczeniu podziwiała czarne niczym węgle pachnące jezyny.
-Będziemy mieli na pierogi i na sok wystarczy-Uśmiech nie schodził z matczynej twarzy.
Jadzia chcialą jeszcze opowiedziec matce o swym niecodziennym spotkaniu ze zjawą, ratujaca ją przed atakiem niezrównoważonej kobiety.
Obawiałą się,że matka nie zrozumie jej szczerej opowiesci, wysmieje lub posądzi Jadzie o chorobe umysłową.
Nie chciała sie narazić. Niechaj udany dzień takim pozostanie.
Korzystając z dobrej atmosfery, jaka nagle zapanowała, Jadzia zabrała się za prace kuchenne.
sama urabiałą i wałkowała ciasto na pierogi, rodzeństwo z ociąganiem przygotowywało farsz z jeżyn.
Rozmowy stały się ciepłe, serdeczne, Jadzia z usmiechem sluchała jak plynie codzienne zycie domowe.
Słuchała skarg na sąsiadów, na kolegów z klasy, znajomych.
Zdałą sobie sparwę,ze coraz mniej ludzi zyczliwych i godnych zaufania, sama nie mówiłą wiele.
Rozkoszowała się chwilą, gdy za kilka chwil wszyscy będa zajadać się przygotowanymi przez nią pierogami z jeżyn.
Jednakż emysli Jadzi wciąz wybiegały to jej tajemnych spraw, stwarzajac pozory zadowolenia, dusza jej cierpiała.
Wciąz zadawała sobie pytania, na które nie znałą odpowiedzi.
Gdy juz rodzina nasyciłą się smakowitym obiadem, matka spojrzałą na córkę.
-Widzę Jadźka,że coś nie daje ci spokoju, powiedz o co chodzi?-pytała matka, raacząc się oststnim pierogiem ze swego talarza.
-Dlaczego pytasz?Nic mi nie jest-odparła dziewczyna.
-Wiesz co, ludzie wzięli cię na języki, obgaduj cię. Powiedz gdzie ty chodzisz i co załatwiasz, gdy my tego nie widzimy?-w spojrzenie matka mieszałą się troska z niepokojem.
-I tak nic nie zrozumiecie. Znasz tę bogata rodzinę z tej willi obok jeziorka, kolo lasu?-spytała dziewczyna, podnosząc oczy ku matce.
-Pewnie ,że znam. To bardzo dziwni ludzie, oni zawsze byli snobami, nie zadają się z takimi biedakami jak my-głos matki był pełen rezygnacji.
-A wiesz kto zabił ich córke kilka lat temu?-Jadzia udawała beztroskę.
-To już badałą policja i prokuratura, ponoć ta Justyna sama się zabiła bo miała jakieś fanaberie czy chorobę umysłową. Dziwne bo to tuszowali rodzice jej, nie chcieli skandalu, więc to ucichło-matka odrzekłą od niechcenia to co sama wiedziała.
-Ale nikt nie wie wszystkiego jeszcze-dziewczyna była pełna swych słów.
-A co masz na mysli? Czemu się tym interesujesz? To nie nasza sprawa-głos matki wyrażał niepokój.
-Bo chyba wiem kto zabił te bogatą dziewczynę-rzekła Jadzia.
-To niby kto i czemu mialby ją zabić dla pieniędzy?Były takie plotki, tylko, że nic nikt nie ukradł tym bogaczom. Mówię ci, szkoda sie tym interesować. Tajemnice te Justyna sobie zabrała do grobu. Ciekawskich było sporo, ale każdy przedstawiał marny trop. Potem rodzina zmarłej wystosowała apel by nie zadręczać zywych. Oni tez sporo przeszli, wiesz jak podli ludzie potrafią dokuczyć i zaszkodzić i jeszcze na tym zarobić-glos matki drżał z poruszenia i pzrejęcia.
-No dobra, ja nie węsze jak inni, ja widziałam na własne oczy, kto zamordował Justynę, byłam wtedy na tej polanie-
-Jadzia wstałą z krzesła, podnosząc głos krzyknęła przepełniona gniewem.
-Ja dużo więcej wiem, niż wam się wydaje, tylko,że wy nie chcecie mnie słuchać-odparła dziewczyna głosem pełnym bólu i rezygnacji.
-Jak to widziałaś? a moż esię tobie przyśniło? Nic nie rozumiem-matka spojrzała badawczo na rozierdzioną córk.
-Przecież mówię wyrażnie. Było to ponad 9 lat temu, pamietam jak dziś.
Widziałąm pijaczkę tę grubą kobietę ze wsi i obok niej elegancką kobietę Justynę. Szły chyba na spacr, potem były wrzaski i okrzyki,pamietam,że ta elegancka blondynka upadła, gruba usiadła na niej okrakiem i ją udusiła.
Mówiłam to na policji, le oni mnie wysmiali, rozumiesz?-Jadzia zaczerpnęła łyk wody, usiadła obok matki i poczułą się wewnętzrnie wyczerpana.
Tymczasem matka zamilkła, trawiła wewnętrznie zasłyszane informacje.
jej twarz nie wyrażałą wcale żadnych emocji.
-Wierzę ci, mogło tak być. Tylko,ze my tu nic nie mamy do powiedzenia. Na świecei musi się tak dziać, a my nic nie poradzimy. Nie wyłapiemy wszystkich złych i podlych ludzi i nie pozamykamy ich w więzieniu. Zostaw to wreszcie, pzrestań się z tym dręczyć bo zwariujesz-matka spojrzałą ze współczuciem na córkę i znów zapadła w długie nieodgadnione milczenie.
-Chodzi mi tylko o to,że to takie proste. Przecież wiadomo kto zamordował a ci śledczy nie nie wiedzą albo nie chcą wiedzieć, albo im ktoś płaci by byli głupcami. Jakie szczęscie ma ta pijaczka,trzeba ona nie pójdzie siedzieć?-głos Jadzi zdradzał pretensje.
-Z tego co wiem, jej ojciec ma duzo znajomych w policji i w sądzie. Nic jego cóerce nie udowodnią. A Ty Jadzka wez się do roboty. Niedługo będziesz dorosła, musisz jakis zawód sobie wybrać a nie zajmowac sie tym co nie twoje-odparła matka, wstajac z krzesła i udajac się do ogrodu.
Prace ogrodowe wsród roslin i warzyw, były dla kobiety najlepszym lekiem na zmęczenie i niezrozumienie. Tylko tam jej mysli biegły spokojnym i naturalnym torem.
Nieprzyjemne przygody i bolesne zdarzenia zawsze burzyly spokój, wywoływały skrajne i wyczerpujące emocje.
Jadzia wszakże pragnęłą spokoju.
Nie chciała pielęgnowac w sercu urazy, gniewu, nienawiści, nie chciałą by jej młode serce zalewała żółc nienawiści i poczucie niesparwiedliwości.
Jadzia zajęłą sie porządkami. Zastanaiwialą się nad przyszłością.
Nie znałą odpowiedzi na pytanie, jaki zawód chciałaby wykonywać.Nie znałą swoich talentów i umiejetności.
Wiedziała tylko,że musi dobrze wybrać.
Nie chcialą wychodzić za mąz, nie marzyła o dzieciach,ani o włąsnej rodzinie.
Chlopcy owszem ci bardziej poukladani i przystojni budzili jej żywe ale potajemne zainteresowanie. Bywało,że poczuła zauroczenie i a nwet zachwyt, lecz te mało wartkie uczucia mijały szybko, niekiedy szybciej niz zdazyły się pojawic w jej sercu.
Zauroczenie, czuła instynktownie,że ono przynieśc musi wcześniej lub póżniej jakis rodzaj cierpienia, rozczarowania i frustracji.
Nie tęskniła za sympatią, cieszyła się wewnetrznym spokojem.
Wspólczuła jednakże kolezankom, znajomym, które nieustannie plotkoway na temat zakochania, azauroczenia płcią przeciwną.
Niekiedy miała w sobie pokusę aby z kims poznac się bliżej,lecz zachowanie chlopców, szybko wywoływałi u Jadzi
rozczarowanie.
Miała kilka myśli tych ciepłych i gorących, wobec szkolnych prymusów, jednake zdemaskowana przez inne koleżanki, zapewne rywalki o serca prymusa, dziewczyna szybko rezygnowała.
Wstydziła się swych młodzieńczych słabości i głupoty.
Jadzi nie doskwierała samotnośc albowiem samotność oswojona, zaopiekowana, była czymś bezpiecznym, przewidywalnym i kojącym w obliczu rozczarowania innymi ludźmi.
Wieczorem gdy dziewczyne zmuszano do prac przy ogrodzie, przy plewieniu marchewki czy cebuli, miałą wrażenie,że nie jest sama.
Czuła obecnośc pania Marii, która z luboscią lubiła rozsiadywac się na nieopodal połozonej ławecze i swoją obecnością dodawać otuchy. Jadzia nie bała się tych, którzy do niej przychodzili kierowani czystą życzliwością.
Życzliwośc i serdeczność miały w sobie boską moc kojenia i dodawania otuchy w chwilach zwątpienia i samotności.
Obecność czystego dobra nigdy nie została nie zauważona, Jadwiga bezbłędnie rozpoznawała intencje gości,miała ogromny talent do rozrózniania nikczemności od szlachetnych pobudek.
Rozdział XI
Jadzia we własnym, rodzinnym domu, wśród swoich bliskich, nie czuła wcale przynalezności, poczucia bezpieczeństwa czy choćby iskrę miłosci.
każdy miał wląsne sprawy. O jadzi przypominano sobie, wtedy gdy potrzebne byly ręcę do pracy, gdy trzeba było w ogrodzie posprzatać, poplewić grzątki, ugotowac obiad dla całej rodziny, posprzatać piwnice, nakrmić zwierzeta domowe, wykonać prace do których brakowało chetnych.
Poczucie samotności ogarnialo jej serce, gdy rodzeństwo dzieliło się między sobą tajemnymi sekretami, gdy mieli własne interesy, pomysły, do których ich siostra nie przystawała.
Czuła wtedy wszechogarniajacy ją ból, nie nalezeć do nikogo, nigdzie nie pasować.
Poszukała rozpaczliwie całe swe życie dobrych przyjażni, życzliwyości i koleżeństwa, jednakże daremny był to trud.
Musiała sie zadowalać wymuszoną uprzejmością, zdawkowym słowem, marnym dialogiem, zagadkowym spojrzeniem i znów samotnością.
Nie potrafiła niekiedy zasnąc zdrowo, podczas gdy inni domownicy trwado spali co noc.
Budziłą się dręczona koszmarami, śniłą jej się zmarła, atjemniczo zabita Justyna.
Miała wrażenie, że piękna zjawa o cos błaga, czegoś się domaga, nawołuje.
Nie nawiazywała ze śpiaca dialogu, rozdawała tylko znamienne gesty, prowadziła przez obce odległe, nieznane krainy, nie były to lasy, nie były doliny, jedynie jakaś puszcza pełna mroku.
Rozposcierajaca się,niezbadana przestrzeń, której brakowało udomowienia, obecności.
Obudziła sie skoro świt, po wymuszonej kanapce i ciemnej herbacie wyruszyłą przed siebie, nie szła do szkoły była bowiem sobota, dzień dpoczynku od nauki.
Nogi same zaprowadziły dziewczynę na posterunek policji, znałą zbyt dobrze ten, szary, obskurny budynek, ktory rozpaczliwie domagał się remontów i potrzebnych prac porządkowych a nade wszystko prac zgodnych z powołaniem pracujacych tam śledczych.
Weszła nieproszona przez otwarte na oścież drzwi, poczułą mdły zapach dymu papierosowego, potu, strachu i domieszki wabiącej ją ciekawości.
W dusznym, zatłoczonym licznymi aktami, rozrzuconymi w kazdym możliwym zakątku siedział w nieokreslonym wieku, smutny zmęczony pracownik archiwum x.
Nic nie mówił, wydawał jedynie bolesne westchnienia, jakby prowadził osobliwy dialog z niewiadomymi bytami.
-Przepraszam moge usiaść?- głos Jadzi drżała a mimo to usiadła, na wolnym stołku, na którym wyjątkowo nie tkwił żaden porzucony papier.
Pracownik spojrzała niedbale na obcą, patrzył przez nią zmęczonym wzrokiem, ziewnął i znów złapał sie za łysą, okrągła głowę.
-Mogłabym w czyms pomóc, mam pewne informacje. Mogłabym się przydać-Jadzia szła w zaparte.
-W sumie tak. Jest taka cholernie trudna sprawa zabójstwa, młodej meżatki i matki Joanny N. Ta sprawa nie daje mi spokoju-sapnał pracownik archiwum, nie zaszczycajac Jadzi nawet spojrzenie.
Dziewczyna wzdrygnęłą się zaniepokojona, zdziwina tym,że nie budzi konsternacji, że dziwny pracownik zdaje sie nieprzytomny, jakby przebywał we własnym świecie.
Szelest papierów się wzmógł.
Łysy archiwista wstał, polozył na kolana stertę równo upitych kartek, które sam wcześniej wnikliwie studiował.
Usiadł z wysilkiem na własnym taborecie, połozył głowę na szarym stole, na którym leżały niedbale rozrzucone dokumenty.
Zasapał z wysiłkiem i po chwili zapadł na dobre w błogi sen.
Jadzia tymczasem jednym tchem w świetle migocącej lampki, czytałą to co tamten dziwny jegomośc zdołał jej podać.
Kartka po kartce czytałą uważnie nieskomplikowaną sprawę śmierci trzydziestosześcioletniej Joanny N.
Dedukowała wprawnie niczym zawodowy śledczy.
Kobieta cierpiała na depresję, nie planowałą jednak śmierci, miała dla kogo żyć, dwójka dzieci.
Marzenia by zostać sławna malarką. Mąż despota, nadużywajacy przemocy, psychopata.
Interwencja policji, częste pobicie dorastającego syna przez zwyrodniałego ojca, znęcanie psychiczne nad młodszą córką.
Przemoc psychiczna, fizyczna i ekonomiczna wobec żony Joanny
Teściowie, którzy synowej nienawidzili, gardzili nią, zaś dobre relacje z wlasną rodziną.
Nieliczne znajome, zwykła praca w banku.
Motyw śmierci?. Zeznania świadków niejednoznaczne, jednak obciążajace męża Tomasza N.
Gdy senność z wolna ogarniała Jadwigę,dziewczyna przechwyciła kolejne wyrwane strony, której wczesniej nie dostrzegła.
Zeznania świadków; Anny K.
'Przechodząc obok domu państwa N. słyszałam dochodzące z domu grożby karalne, słyszałam wyrażnie męski głos, pasujący do Tomasza N. ktory groził śmiercią Joannie N, a także jej dzieciom. Były to makabryczne, mrożące krew w żyłach wrzaski i piski przerazonych, ukrywajacych się zapewne w zakamarkach domu"
Inny świadek Arur C. zeznawał "Widziałem Joanne N. gdy wybiegała z ładnego domu, wyglądało tak ajkby przed kims uciekała. Słyszałem jeszcze kilka miesięcy temu jak w sklepie, zwierzałą się sąsiadce,że mąz bije i się znęa nad jej dzieckiem. Ona nie radziła sobie z brutalnością mężą. Żal mi jej było. Nie wiedziałem jak jej pomóc, nie chciałem się narzucać, nie chciałem by wzięłą mnie za natręta. To takie trudne pomóc ofiarom przemocy. Slyszałem jak płakała,zwierzając się jeszcze innej kobiecie, było to tuż pod sklepem spozywczym. Kobieta weidentnie była wzburzona, jakby szukałą u znajomych pocieszenia. Myślałem,że znajomi są w stanie jej pomóc. Nie przypuszczałem,że ona niedługo potem nie będzie żyła. Tego jej męża znam z widzenia, żle mu z oczu patrzy. z nikim nie utrzymuje kontaktu. Patrzy na ludzi z ukosa, z pogardą. Nie ma on chyba wcale znajomych, nie jest raczej lubiany.."
Jadzia z mocno bijącym sercem przeżywała czytane serca
Kolejny świadek Maria G " Było to latem, całą czeroosobową rodziną wracaliśmy samochodem od znajomych. Ponieważ droga główna nie była przejezdna, mąż zjechał na wiejską dróżkę aby ominąc zator drogowy. Tymczasem tuż na zakręcie drogi szutrowej naszym oczom ukazał sie makabryczny widok-mężczyzna w średnim wieku zapewne ojciec dziecka, bił syna na oko dziesięciolatka, butelką po napoju. Chłopic stał przerażony obok rowerka, tymczasem jego ojciec zamachiwał się znów i znów na malca. Nasze dzieci widziały to zajcie, płakały głosno. Mój mąż Krzysztof, zatrzymał pojazd, wybiegł z auta i udaremnił straszny cios, który podły ojciec chciał wymierzyć przerażonemu dziecku. Obcy czlowiek uratował dziecko przed własnym ojcem.
Wokól nie bylo innych ludzi, samochody sporadycznie mknęły, nie zatzrymujac się. Ojciec nie okazywał skruchy, mówil nieskładnie, pełen pogardy i nienawisci wobec poszkodowanego.
Chłopiec od razu poczuł wyrażną ulgę, jego dzecięce oczy na widok nieznajomego wybawcy, wyrażały bezbrzezną wdzieczność.Bolała go głowa, ale mówił, że jest w stanie wrócić do domu. Chłopiec wskazał miejsce zamieszkania i podał powód znęcania się ojca nad nim.
Ponoć nastolatek nie chciał kontynuowac jazdy rowerowej wraz z ojcem, gdyż jego rowerek był niesparwny, uszkodzone były hamulce.
Kiedy dotarlismy do domu rodzinnego dziecka, na podwórku spanikowana matka, przytuliła dziecko. Logicznie słowami pełnymi cierpienia opowiadała o znęcaniu się jej męża nad rodziną.
Bicie, wyzwiska, kopanie, plucie, grożenia smiercią było na porządku dziennym. Zastraszona nie chciala wzywac policji. Dziekowałą nam wylewnie za uratowanie dziecka, otrzymała od nas wizytówkę z naszym numerem telefonu, w razie gdyby potrzebowła naszej pomocy. Nigdy więcej nie spotkaliśmy tej rodziny, kobieta, matka chłopca nigdy nie zadzwoniła"
Słyszałam przerażajace ryki i odgłosy uderzenia. Zdarzenia takie miały miejsca kilkakrotnie"
dziewczyna głośno westchnęła, kartki upadły na podłogę.
Spojrzała ukradkiem na pracownika archiwum, juz nie spał, wybudził się z osobliwego letargu, wodził nieprzytomnym wzrokiem po zduminej dziewczynie.
-Co ty tu robisz?-wyrzucał pytania, jak pociski z karabinu.
-Skąd się tu wzięłas?
-Jak ty się nazywasz?
-Znamy się?-żachnął się, jakby po raz pierwszy widział dziewczynę.
-Weszłam bo było otwarte potem pan mi pozwolił tu usiąść i sam mi podarował te strony z aktu?-dziewczyna wskazała rozsypane strony, które nerwowo układała strona po stronie, wytężajac wzrok, mimo panujacego pólmroku.
-Zaraz, nie rozumiem, która to godzina?-zapytał jakby dopiero się obudził.
-Jest pózne popoludnie, sobota. Niech mi pan pozwoli przeczytać jeszcze osttnią stronę i potem sobie pójdę-odparłą z grzecznością, zabierajac się do pośpiesznego rozszyfrowania pozostałych kartek.
-Kim pani jest, bo my się nie znamy?-pracownik marszczył wysokie czoło.
-Jestem Jadwiga, zajmuje się pomaganiem zbładzonym duchom, rozwiązuje trudne zagadki, to moje zajęcie-odparłą po chwili.
-Pani ze mnie kpi czy sama jest obłąkanym duchem? Tacy tez mnie tu już nachodzili-zasępił się nie bez strachu i grozy.
-Niech mi pan pozwoli doczytac do końca strony, a mogłabym panu pomóc w pracy, no wyjasnić trudną sprawę-glos Jadzi drżał z nadmiaru emocji i absurdu w jakim jej przyszło się zmagać.
-Co ma mi pani do powiedzenia?-głos pracownika zdradzał niepokój.
Jadzia w milczeniu wodziła wrożkiem wokół pożołkłych stron.
Czytała łapczywie, ostatnią naerwaną stronę.
"Syn zmarłej kilkunastoletni Michał został adoptowany przez kuzynkę denatki. Znaminne, ze na kilka dni przed smiercią, zyjąca jeszcze kobieta napisałą testament w którym domagała się aby w razie jej smierci, syn Michał trafił do rodziny kuzynki. W rodzinie krewnej, zamęznej nauczycielki, chłopiec ma się barzdo dobrze. Wszyscy są zadowoleni. Joanna zaznaczyła aby wychowaniem jej syna nie zajmowała sie rodzina jej męża, z którą nie utrzymywała kontaktu. Tesciowie oraz szwagierka denatki, nigdy nie powiedziały dobrego słowa o Joannie. Joanna nigdy nie była w dobrych relacjach z rodziną męża. Obawiałą sięaby jej syn nie był podobny do swego ojca. napisała, że rodzina męża ma fatalny wpływ na rozwój dziecka. Wnikliwe badania sledczych pokazały,iz rodzna męża nie powinna nigdy opiekowac się zadnym dzieckiem. Tomasz N. trafił za kratki za grozby karalne i nękanie rodziny denatki "
-Wiem, kto zabił Joannę-głos Jadzi wyrażał determinacje.
-Kto według pani zabił?-spytał po chwili.
-Przecież wiadomo,że ten jej straszny mąż zamordował z zimną krwią, podjudzany przez jego rodzinę. Dlaczego takiej prostej sprawy nie potraficie roztrzygnąc?-głos Jadzi drżał z pzrejęcia.
-Na pierwszy rzut oka tak przypuszczalismy, ale to sie wydawało za proste-zasępił się i przeciagle ziewnął
-Wszystko może być proste, tylko ludzie komplikują i wykrzywiają rzeczywistość-Jadzia wstała chwiejnie, jakby pobyt w osobliwej piwnicy pozbawił ją sił i nadziei.
-Bardzo mi pani pomogła. Gdyby pani potrzebowała cos jeszcze dodać zaparszam w swoje skromne progi. nazywam się Krzysztof Kaczan-dłoń pracownika zawisław powietrzu.
Jadzia odwrócona tyłem do rozmówcy wpatrywała się w migoczący blask, tuż obok wyjscia ewakuacyjnego. wnikliwie spoglądała na w oodali niewysoką postać kobiety o smutnych oczach i promiennych usmiechu.
Biegłą w stronę nieznajomej, nie widziała radosci ani wdzięcznosci malującej się na twarzy pana krzysztofa.
Gdy wydostała sie na zewnatrz szarego budynku, poczuła spokój, niemal błogie zadowolenie.
Spojrzała w niebo i podziwiała jak różowiejące od chylącego się ku zachodowi słońca obłoki ślizgają się po nabierającym głębi błękicie.
Rozdział XII
Nastała zima, pora roku, która napawała Jadzię smutkiem. Nie lubiła chłodów, częstych chorób, brzydkiej pogody, nie cieszyła się z powodu zbliżających się świąt Bozego Narodzenia.
Nie radowały wcale atretne, świecidełka, kiczowate ozdoby, w szkole, w sklepie, w kościele, w oknach mijanych domów.
Nie lubiła świąt albowiem wtedy czuła pustke i samotność najdotkliwiej. W licznej rodzinie brakowało ciepła, miłosci, serdeczności. Ludzie żyli obok siebie, zajeci swoimi sprawami. Jadzia wiedziała,że potrzebna jest tylko do pracy, do szykowania potraw, do sprzatania, do ubierania choinki. Nikt ją nie wyręczał. Wymagano od nie lecz nie pomagano.
Zalezało jej aby sprostać oczekiwaniom wszystkich domowników, albowiem zalezało jej aby zdobyć choć na chwile ich serce, wdzięczcność.
-Jadzia szybciej to zamiataj, trzeba szynko uszka lepić-krzyczał ojciec, który akurat, wyganiał leniwe koty na zimne podwórko.
-Zostaw te kocięte, niechaj się ogrzeją przy piecu-wrażliwe serce Jadzi dochodziło do glosu.
-Jadżka do roboty się bierz a nie bujaniem w obłokach-dorzucil brat.
Dziewczyna już niebawem dorosła, dawałą z siebie ile mogła,postanowiła,że nadchodzące święta będą udane.
Jednakże jak co roku nastał chłodny wigilijny wieczór.
Matka skrzyknęłą wszystkich domowników do stołu. Przyszli, ociągajac się nieco.
Jedli bez apetytu, bardziej z przymusu niz ochoty.
Rodzeństwo zdołało wcześniej posilić sie potrawami, kiedy doskwierał im głód. Siezdieli obok siebie, patrzyli na brudne talerze, na skromne potrawy wigilijne, ktre powoli ubywały.
Ojciec rodziny włązcył telewizję, aby ożywić poważną atmosferę.
Po kolacji wigilijnej, Jadzia znów zabierałą sie za porządki, sprzatała po każdym domowniku.
W sercu narastał w niej smutek i poczucie krzywdy.
-Spójrzcie, choinka przestała świecić, światełka padły, chociaż jest prąd-krzyknął starszy brat.
Jadzia ubrałą sie w ciepły korzuch wyszła na zewnątrz, aby odetchnąc zimnym, ożeźwiajacym powietrzem.
Usiadła na czystej ławce, obok ogrodu, który teraz był skuty lodem.
Jej myśli szybowały daleko. jakże wiele by dałą by znależć się w ciepłym miejscu, wśród kwitnących i pachnących kwiatów.
Tak bardzo łaknęła ludzkiego ciepła, zrozumienia. Zmróżyła oczy, pozwoliła myślom biec swobodnie, niczym wolne ptaki.
Przysnęłą, znalazła się pomiędzy jawą a snem. tam dokąd się przeniosła poczuła blogi spokój. Nie było chłodu, zimna, szarości, była w sam raz. Pogoda stała się wiosenna, ktoś chwycił ją za rękę, dałą sie poprowadzić niczym posłuszne dziecko.
Szła piękną, ukwieconą ścieżką, wokól wyrastały krzewy owocowe. Ptaki radosnie śpiewały, wokół panowała harmonia i piękno niepowtarzalne.
-Nie smuć się, zobaczysz ujrzysz jeszcze tyle piękna, tyle cudnych kolorów. Wszystko jest dla Ciebie-glos nalezał do Marii, którą coraz lepiej znała, o której nie mogłą zapomnieć.
-Tak, to dlaczego teraz ciągle u mnie szaro, zimno i ponuro?-gniew rozsadzał jej duszę.
-Teraz u ciebie szaro czasem ponuro, jest tak abyś doceniła piękno i niezwykłe kolory, które niebawem ujrzysz-głos Marii, brzmiał niczym cicha, uspokajająca melodia.
-Hej Jadżka obudż się, zwariowałaś chyba. Chcesz tu zamarznąć na amen?-rodzone siostry, usiłowały wybudzić ze snu niemal nieprzytomną Jadzkę.
-Zostawcie mnie, dobrze mi tam było. Po co przyszłyście?-dziewczyna powoli budziła się z pięknego letargu.
Tymczasem rodzone siostry zaniepokojone i przerażone, wlokły zaspaną i zdezorientowaą dziewczynę czym prędzej do ciepłego domu.
Dziewczyna nie wrcała do tamtego dnia, kiedy to rodzeństwo ratowało swoją siostrę z opresji mrocznej nocy.
Zbliżały sie urodziny brata, wchodzenie w dorosłość.
Cała rodzina została zaproszona na uroczysta kolację do miejscowej, taniej restauracji. W restauracji serwowano, dobre, domowe jedzenie.
Moża było zjeść ponadto wyborną pizze a nawet skosztować wyszukane drinki i szampany, w cenach przystępnych dla zwykłego mieszkańca wioski.
Gdy nastał dzien urodzin Mariusza, rodzina złożona z sióstr i braci, matki, ojca i cioć przybyła do miejscowej restauracji.
Toczyly sie rozmowy na wszelakie tematy, brat chwalił się bądż jego chwalono osiągnięciami towarzyskimi, sportowymi a nawet szkolnymi.
Jadzia siedziała skromnie pomiedzy roześmianym rodzeństwem.
Bratu sprezentowała jedynie słodycze, nie wiedziała co mogło się spodobać młodzieńcowi.
Sama bowiem nie dysponowała własnymi pieniędzmi, jednakże w sercu czuła pragnienie niezalezności, zdobycia odpowiedniego zawodu.
W skromnej lecz przytulnej sali, kenerki uwijały się z niesieniem sałatek, frytek i dań mięsnych.
Nie pito alkoholu, tak postanowiła matka, głowa rodziny.
Atmosfera była radosna, chłpoiec opowiadał rodzini o swoich planach an przyszłośc, pragnął zostać przedsiębiorcą, tworzyć włąsne meble.
Rodzina przyklaskiwała pomuysłom chlopca. Jadzia milczała, patrzyłą ciekawie dookoła.
Spostrzegła znajomego pana, którego poznała kilka tygodni wczesniej w archiwum, gdy czytała jego notatki w mrocznym piwnicznym świetle, osobliwej pracowni.
Wyrwała sie zaciekawiona, staneła obok jakby sobie coś przypomniała.
Nieopodał znajdowałą sie toaleta, nasłuchiwała.
Znajomy z archiwum. Krzysztof kaczan, rozmawiał rubasznie z dwoma innymi mężczyznami i jedną kobietą, wszyscy byli mocno pijani.
Drinki wypijano żwawo i swobodnie.
-Świętujemy mój awans i sukces, pijcie moi mili-zachęcał swoich towarzyszy,pan Krzysztof.
-No tak jest co upijać. dzieki tobie, ten morderca Joanny nie wyjdzie nigdy na wolność. Ten Michał całe szczęscie, że został u kuzynostwa a nie w rodzinie mordercy. Jesteś genialny. Toast!-krzyczał elegancko ubrany towarzysz.
-Gdyby nie ja, nie wiadomo co by się stało z tą rodziną?-dodał pracownik,świętujący swój sukces.
-Mowiłeś często,że ten Tomasz nie moze być mordercą, czemu zmieniłes zdanie?-chciała wiedzieć kobieta.
-Mój Boże olśniło mnie, zmieniłem zdanie i to wszystko. Cieszmy się z awansu-chwalił sie pracownik archiwum.
Tymczasem stojąca w kłębach dymu, przestraszona dziewczyna poczuła po dłuższej chwili,że nagle wszystkie spojrzenia pijacych skierowane sa w jej kierunku, czym prędzej umknęłą do toalety.
Targały nią sprzeczne emocje. Nie lubiła ludzi pysznych i zarozumiałych. Chciałąby podejśc do stolika pijących i powiedziec prawdę,że to ona powinna świętowac sukces.
Nie miała odwagi wyjśc na pzreciw a co dpiiero przedstawić sie panu krzysztofowi, świetujacemu swój awans.
Boleśnie poczuła paraliżujace odrętwienie i zawód. Nigdy jej nie chwalono, nigdy nie świętowano żaden jej choćby mały sukces.
Jej życie było szare, smutne i okrutnie samotne tego była najbardziej pewna.
Zbliżając się do krewnych patrzyła jak rodzina raduje się z urodzin brata, wszyscy obecni byli zadowoleni, tylko w sercu Jadzi panował smutek, nostalgia i niespełnenie.
Szła by zająć swoje miejsce przy stole, niezauważona, pominięta nawet w smakowaniu wybornych lodów karmelowych.
Jednakże doczekała chwil radosnych gdy pojęła,że przecież przyczyniła się do uratowania Michasia oraz do zatrzymania prawdziego mordercy.
Skosztowała ciasta porzeczkowego, smakowało wybornie. Uśmięchneła się do dorosłego brata.
-Jadżka nareszcie się usmiechnełaś, bałem sie, że tego nie potrafisz-dowcip brata rozśmieszył cała zgromadzoną przy stole rodzinę.
Nastały szare i deszczowe dni.
Jadzia zajęta obowiazkami szkolnymi w liceum i pracą w domu, czuła jakis niedosyt.
Czuła,że powinna coś jeszcze zdziałać, co napełni ją zadowoleniem, małą dumą.
W sobote gdy cała jej rodzina jeszcze we snie byłą pogrązona, mimo,że poranek już nastał.
jadzia czym prędzej zjadłą śniadanie i udałą się na posterunek, liczyła,że spotka pracownika pana Krzysztofa.
Miała wiele pytań, chciała koniecznie wiedziec jak potoczyły się losy Michasia, chłopca który stracił matkę.
Myślała intensywnie, zimny wiatr smagał jej gorące policzki. Mżawka studziła szalone pytania, na które chciała poznac odpowiedż.
Wbiegła do dobrze już jej znanego szarego budynku na tle ponurej jakby cierpiącej przyrody,w której wierzby zdawały się płakać. Cisza, która zaległa zdawała się płakać nad losem niewyjaśninych spraw, nad ofiarami niewykrytych przestepst. Udała się do dusznego pomieszczenia, drzwi otwarte na ościez zdawały się same kierować pzrejętą dziewczynę.
Zapach palonej kawy i stęchlizny, świadczył,że piwnica oddycha jeszcze płucami znuzonych pracowników archiwum.
-Dzień dobry, moge wejść?-Jadzia krzykneła do odwróconych, barczystych pleców nieznajomego pracownika.
Oncy mężczyzna upił nerwowo łyk ciemnej kawy z czarnego, brudnego kubka i spojrzał przez ramię na pzrejetą dziewczynę.
-O co chodzi? Czego tu szukamy?-spytał znużonym tonem, składając nerwowo stos rozrzuconych akt.
Dziewczyna usiadła na wolnym stołku, spojrzała na znudzoną postać pracownika w nieokreslonym wieku.
-Prosze mi powiedzieć, to ważne. Wszyscy wiemy,że ten Tomasz N. zabił swoją zonę Joannę ale jak się potoczyły losy Michałka? No tego sieroty-głos jej zadrżał od nadmiaru emocji.
Po dłuższej ciszy, głos otyłego mężczyzny stał się chrapowaty, chrząknął i rzekł.
-To była ponad dziesięc lat temu, ten Michał już jest dorosłym mężczyzną. odnosi sukcesy w sporcie. Nie czyta pani gazet? Aha i ten Tomasz N. nie zyje, popełnił samobójstwo, ponoć jakieś zmarły zjawy nie dawały mu spokoju.
-Co pan mówi, jak to zjawy?-Jadzia cała zamieniła się w słuch.
-Widac,że nic nie czytasz i nic nie wiesz. Pisali o tym,że Tomasz N. zmarł w więzieniu, miały go straszyć jakieś widma zmarłych-otyły męzczyzna chrzaknął, jakby się nieco zawstydził lub zagalopował w swej szczerości.
Jadzia niemal płoneła z zaciekawienia i przejęcia.
-Czego tu pani szuka, po co przyszła?-chciał wiedzieć pracownik archiwum.
-Ja bym chciała tutaj podjąć pracę, proszę dajcie mi sznasę- jestem odpowiednią osobą- Jadzia cała stałą się blaganiem i prosbą.
-Szukają tu kogoś ale potrzebne są kwalifikacje, przynieś życiorys i dokumenty, zobaczymy wtedy co dalej-odrzekł z wahaniem.
Wstał i gestem wskazał przybyłej wyjście.
-Jak pan się nazywa?
-Jestem Paweł Karaś i do widzenia-mężczyzna, pożegnawszy się, nerwowo spacerował korytarzem, rozmysłał.
Długo wpatrywał się w strone odchodzącej.
-Dziwne, ta dziewczyna sama wygląda jak zjawa-odrzekł, zbierajac się powoli do wyjscia.
Rodział XIII.
Zima niespodziewanie z dnia na dzień przeszła w gorące lato, przyszły upalne dni, wiosna nie zdązyła pokazac swego niepowtarzalnego uroku.
Narzekano na zdrowie, na złe samopoczucie. Zbliżała się pora matur szkolnych. Dziewczyna odczuwała nieludzki strach, tak bardzo jej zalezało aby dobrze napisac trudny egzamin.
Uczyła się sumiennie, w samotnosci,w swoim pokoju na poddaszu. Wiedziała,że powinna zdać choćby dobrze, z pewnoscą pozytywnie.
Czas zdawania matur minął także błyskawicznie, jakby chciał być niezauważony. Kilka dni strsujących spotkań,zmagańz wiedzą choć niepokoiy do utraty tchu, stały się nareszcie przeszłoscią.
Czekała na wyniki. Po maturze zapragnęła rozpocząć staż w policji kryminalnej, czuła instynktownie,że to jest dla niej miejsce,
Czytała duzo o mozliwosci rekrutacji, nie rozmawiałą z rodziną, bała się ich reakcji oraz osmieszenia.
W Jadzi sercu jednakże nastała radosc i dawno nieodczuwany spokój, albowiem zdała maturę na dobre oceny. Tańczyła z radosci, wracając do domu polami, lasem.
Po drodze napotkała willę w której mieszkała zamordowana Justyna, czuła niemal przymus spotkania się z tym tajemniczym miejscem, nawet za cenę odrzucenia, lekzeważenia ze strony biznesmena.
Wiedziała,że znów postępuje irracjonalnie, mimo to chęć spotkania się z tym ogromnym budynkiem, dziwnie ja przyzywał.
Podeszła do kutej bramy, przedostała się przez wąską szczelinę, która ktos mało gorliwie zatrzasnął.
Panowała cisza, nie było nikogo żywego, rozglądała sie trożnie.
Piekne kwiaty zdobiły olbrzymi ogród, dziewczyna nie mogła oderwac oczu od różnobarwnych roslin.
Czekała wpatrzona w dal jakby ja ktos zaprosił chocby telepatycznie.
Jakas postac zbliżała sie na spotkanie przybyłej.
Zmarszczyła brwi, oczy piekły na skutek ukropu, uderzenia lata.
-Witam Cię Jadziu, poznajesz mnie jestem pracownicą, Irena mi na imię-głos starszej kobiety budził sympatię.
-Proze pani, mam taką prosbę, może Państwo wiedza jak mogłabym sie dostać na staż do policji kryminalnej, bardzo mi na tym zalezy, akurat zdałam maturę. Nie mam znajomosci wcale-głos Jadzi zdradzał ponaglenie.
-Hmm, nic mi w tej chwili nie przychodzi na mysl, ale moge popytać mojego pracodawcy, on am szerokie znajomosci niemal we wszystkich instytucjach-odparła po chwili namysłu.
-Dziękuję,pani, taka pania dla mnie dobra, chcialabym tyle w życiu jeszczetyle dobrego zdziałać dla innych, ale mało jest ludzi skorych do pomocy-odparła dziewczyna.
-Rzeczywiscie, z tym coraz gorzej. Ludzie nie mają w sobie miłosci, bezinteresownosci, pozbywają się sumienia jak starej, znoszonej odzieży-pani irena podeszłą do ogrodu, zerwała białą róże i wręczyłą ją przybyłej.
-Masz dziecko na szcęscie,będzie ci ono ogromnie potrzebne na tym bezdusznym swiecie, pełnym nierozwikłanych, bolesnych zagadek.
-Dziekuję, bardzo pani miła-odparła wzruszona obdarowana.
-Przyjdż tutaj za dwa tygodnie, wtedy będe wiedziała wiecej, pani jest obecnie na wycieczce w Ameryce a pan wyjechał tydzień służbowo w interesach-rzekła usłużnie.
Jadzia pełna dobrych emocji, wracałą do domu, jednakże w sercu czuła dziwną radosc, pewnosc,że jeszcze wiele dobrego ją czeka.
Skinęła głową na pożegnanie, chociaż w głębi serca była gotowa usciskać pania Irenę, gdy raz jeszcze popatrzyła przez ramię, postac pani Ireny jakby rozmyła się na tle pieknego ogrodu.
-