• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Słowa malowane życiem.

Mój blog będzie dotyczył życia. Znajdują się tu słowa życiowe, o życiu i za życiem.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 31 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 01 02 03

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2025
  • Luty 2025
  • Październik 2024
  • Lipiec 2024
  • Czerwiec 2024
  • Luty 2024
  • Wrzesień 2023
  • Czerwiec 2023
  • Luty 2023
  • Listopad 2022
  • Wrzesień 2022
  • Sierpień 2022
  • Maj 2022
  • Luty 2022
  • Styczeń 2022
  • Wrzesień 2021
  • Sierpień 2021
  • Kwiecień 2021
  • Styczeń 2021
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Listopad 2019
  • Wrzesień 2019
  • Sierpień 2019
  • Maj 2019

Najnowsze wpisy, strona 1


< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >

Wiersze wybrane

"Niemiłość"

Panuje, zdradza i się odradza

niemiłość i niekochanie

Nikt nikogo nie szanuje 

nie teskni, nie potrzebuje

nieczym starych ubrań

których juz się nie nosi

tęksnimy jednak, szukamy

czegoś, po coś pragniemy

 

 

Nie mamy tylko siebie

i tego czego potrzebujemy

posiadamy, rzezcy zbędne

ludzi, niechcianych, smutnych

odrzucanych, niczych odpady

tyle w nas pogardy i złości

Coś nas stale złości i gości

bo nie mamy dla siebie miłości

 

 

 

'Tesknota za ludzmi"

Za wami, którzy serca nie macie

za tymi którzy dawali nadzieję,

tęsknota dobywa się z duszy

pragnie, aby została na dłużej

 

Nie ma tych co rozpalali iskrę

tych co patrzyli z otuchą w dal

tych co mienili aure w złote łany

dobywali czułość, gdy smutek łkał

 

znosili zło ludzi z godnoscią w ciszy

przebaczali  bez skargi i skrycie

jakby słowik pofrunał ku niebu

z listem wdzięcznosci za życie

 

 

'Bez Ciebie'

Bez ciebie, czas się nagle zatrzymał,

dni i noce sklapiają sie w rozpacz.

Każda myśl  wymyka sie ku Tobie,

bo tylko Ty, pozbawiłeś mnie siebie

 

Moglibysmy tańczyć w deszczu,

po cichu, namiętnie sen całować,

w chmurach widzieć blask oczu,

w słońcu składać serca najczulej,

Co noc tęczę ustami malować.

 

Przychodziłeś srebrną zimą,

by ozłocić szare obłoki wokół,

by czerwienić czystą biel lica,

grzeszną obietnicą mnie mamić.

 

 Rozpaliłeś wyschłą tęsknotę duszę,

roznieciłeś iskrę, zadając katuszy,

Porzuciłeś, zadałeś i zapomniałeś,

a ja umarłam dla ciebie na amen.

 

 

 

 

"Wujciu Stasiu""

Żyjesz teraz bardziej i więcej

Nie potrzebne Ci nasze wieńce

Zaznajesz uczty wysłowionej

Schorowanym sercem okupionej

 

Badź pozdrowiony wujciu Stasiu!

Nie jestes sam, sa z Toba Nasi

Radują się Ci, co na Ciebie czekali

Bedniejsi, Ci co bez Ciebie zostali

 

Z kim Ty tańczysz poranną zorzą?

Czy blaskiem tęcz mozaiki tworzysz?

Z kim wyspiewujesz hymny pochwalne?

Dla kogo zrywasz pozłacane tulipany?

 

 

Badź pozdrowiony wujciu Stasiu!

Nie jestes sam, sa z Toba Nasi

Radują się Ci, co na Ciebie czekali

Ubodzy, Ci co z Tobą nie pozostali

 

 

O czym cykają wieczorem swierszcze?

Poczytujecie sobie ziemskie wiersze?

Czym Obsadzacie Niebiańskie ogrody?

Czy na wieki zaznajacie błogiej pogody?

 

 

Badź pozdrowiony wujciu Stasiu!

Nie jestes sam, sa z Toba Nasi

Radują się Ci, co na Ciebie czekali

Bedniejsi, Ci co z Tobą nie zostali

 

My tęsknimy, czekamy i nic nie mamy

Pocieszaj nas i wspomnaj nas czasami

W sercach naszych Wujciu pozostaniesz

Chwilę trwa rozstanie i znów się spotkamy

 

 

" Ku Tobie"

 

 Bez ciebie dusza ma zamiera.

Jak potok wyschły szlocham,

jak szlak niezdobyty czekam,

jak z oczu łza upadam najniżej.

 

Nie ma cię dla mnie już wcale,

zabrałeś oschłe wspomnienia.

Marną litość, którą mi oddałeś,

milczenie ciemnej nocy ranem.

 

Gdybyś przystanął, spojrzał,

zamilczał, zapewnił o miłości.

Ciepłe strumienie łez okazał,

zatrzymał naszą iskrę światła.

 

Raj wielki byś odwzorował.

Szczęściem ozłocił żałobę.

Wskrzesił zmarłych do życia,

zrodził mój świat od nowa.

 

 

'Zapomniałeś"

Odszedłes po cichu, bez pożegnania

jakby gonily cię złe duchy i czary

jakbyś nienawidził mnie nadal

a ja ci swe serce oferowałam

 

Śniłam o tobie abyś pozostał

zaklinałam los abyś przybywał

Ponosiłam ofiary byś pamiętał

czekałam na twój pocałunek

 

Ty mi ciernie i żal podarowałeś

Ty mnie na samotnośc skazałeś

Jeśli nie możesż mi serca darować

Badz wart zapomnienia i skruchy

 

 

"Nieodwzajemniona"

Dlaczego miłość nie zna odpowiedzi?

Dlaczego ciężarem w sercu siedzi?

Największa, gdy nieodwzajemniona

Najboleśniejsza gdy odtrącona.

 

Płacze serce bo ściska bolesnie

nie twoje ramię a somotność

Szlocha gdy pragnie i czeka

Dostaje wzgardę człowieka

 

Powiedz miłosci by sobie odeszła

by nie znaczyła się przegraną

By była czasem odwzajemniona

jak dzien po nocy przyśniona

 

Jak tęcza po ulewnym deszczu

jak błogie cykanie świerszczy

Jak wschód słońca przy Tobie

jak upragnione, dobre zdrowie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

'Niespełniona"

 

Przypadła, zasiadła, nieproszona,

bezkresna namietność nieugaszona.

Porywa, wlecze, zabija i powstaje.

kochając dotkliwy cios  zadaje.

 

Dotyka, dobywa, cierniem rozrywa,

niczym piorun co strach zsyła,

co nie odwzajemnia wyznań,

uderza, odrzuca i znów zostaje.

 

Niechciana, wzgardzona, trwa,

pali pragnieniem nieugaszona,

trawi, zapada i znów się odradza.

miłość, która wiernocią się zdradza.

 

Jej uschłe korony słońca wypatrują,

lgną do ciepła, światła oczekują,

są jak usta spragnione pocalunku,

i dusze uwięzione na poterunku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 'Milczysz"

w skrytosci ducha milość płonie

niewyznana i w cieniu ciernia

ku tobie splatana i pochylona

ty mi nie okazujesz uczuć

 

wiem jak oczy twe płoną dziko

jak usta do pocałunku brną

ty bledniesz, zawstydzony

stajesz się zachodem dnia

 

cała staję się tęsknotą

za twym czułym spojrzeniem

za niewyznanym sekretem

bys ty byl moim sensem

 

 

 

 

 

'Razem"

Nie ma dnia bez myśli o tobie

brak chwil, byś je nie wypełniał

byś nie rwał mego serca na pól

bys nie byl darem dla ducha

 

Przybywaj, gdy  brak mi tchu

gdy placz zanosi się szlochem

gdy ciemność znaczy  dzień

gdy po nocy nie wstaje zorza

 

przybywaj czystym świtem

rozniecaj nadzieję jutra

prowadź mnie pod rękę

do portu błogiego spełnienia

 

 

 

 

 

 

"Zmysły'

Do utraty tchu, z Tobą i dla Ciebie,

moje serce igra melodią tęskonoty,

wyczekuje chwili gdy nadejdziesz,

liczy na ukłon srebnego ksieżyca.

 

Twój okruch duszy różami ożywia,

 kwiatem czułosci mnie otula,

gdybyś został w sercu na dłużej,

poruszyłbyś w mroku gwiazdy.

 

Badź na zawsze i nie odchodź

Niechaj mrok nie skrywa dnia,

niech me serce rozkosze czuje,

i dusze nasze scala namiętność.

 

 

 

"Uwikłani'

W pląsach uczuć, w śpiewie ciszy,

w twych ramionach mi odległych,

w pocałunkach niezłożonych,

w myślach tobą przesyconych.

 

Zbudź sie świtem po bezsennej nocy.

otul błaskiem oczu rzewnych wyznań.

tchnij jak oddech twym zapałem.

miłości nieczystej i niewyznanej.

 

Przybadź z Etiudą Szopena,

wraz z jutrzenką co rozpościera,

tęczę w barwach twego oblicza,

i twego niezdobytego serca.

 

 

 

 

 

"Chory z milosci'

Choruje bo kocha za bardzo

tak,iż serca odmawia posłuszenstwa

Chory z braku miłosci

bo jego serca nie znalazło utulenia

 

Czym jest miłosc miedzy ludzmi?

Sztormem gdy spokój zasypia

źle dobraną używką i truzcizną

cierniem na drzewie życia

 

A może miłosc umarła na zawsze

pozostały piekielne popioły

które spalają niczym w ogniu 

ofiarę na ołtarzu miłosci

 

 

28 lutego 2024   Dodaj komentarz
wiersze  

Szkoła z duchami

Rozdział 1

Nieopodal łąk, rozległych pastwisk błotnistych,  blisko bydła spacerującego bez opieki, szutrowej dróżki nieprzydatnej dla pieszych, stała pochyła, szara, bardzo stara Szkoł Podstawowa w Chrzanie.

Próżno w takim miejscu oczekiwac ciszy i spokoju, gdyż wrzaski miejscowych uczniów, przepędzały nawet najdzikszą zwierzynę. W takim miejscu ptaki nie zaśpiewały, jedynie psy późna porą skupione w watahy ujadały lub zawodziły blisko szkoły, jakby wyrażały swój zwierzęcy protest.

Miejscowi wieśniacy każdego dnia niemal siłą doprawadzali tutaj swe niegrzeczne i niezdolne dzieci. Jednakże prawie nigdy nie zgłaszali się po ich odbiór, jakby uczniowie sami musieli zatroszczyć się o powrót do domu.

W dalszym sąsiedztwie licząc po drodze tuzin domostw, znajdował się podobny budynek szkolny, lecz ten był znacznie wyższy,rozleglejszy, jeszcze bardziej mroczny. To co działo się, za murami tego brzydkiego szarego budynku przetrwało zaledwie w opowiastkach, legendach, miejscowych najstarszych mieszkańców.

Najbardziej powtarzajacy się opis dotyczy, znikających tam na zawsze i na wieki, niezbyt chlubnych belfrów. Krązyła natrętnie legenda, tycząca się pewnej niesławnej  nauczycielki bądż nauczyciela, którzy z pozoru sprawiali sympatyczne wrażenie. Jednakże ci pracownicy, którzy mieli odwagę wejsc z niebezpieczną nauczycielką lub nauczycielemw  bardziej zazyłe układy, kończyli swój żywot szybko, lub stawali się zaginionymi.

Nigdy nie udało się dotrzeć do wrogów mrocznych nauczycieli. Zatrudnieni do poszukiwań i wyjasnienia kryminalnych zagadek, służby mudurowe,  zazwyczaj w sposób nagły umarzały sprawę. Nie potrafili wyjasnić zagmatwanych zaginięć i nie byli w stanie rozstrzygnąć ani rozwikłać psychopatycznego postepowania oskarżonych. Sprawa bowiem miala nigdy nie ujrzeć świata dziennego.

 Do szkoły posyłano mnóstwo dzieci. Placówka mimo złej reputacji cieszyłą się sporym powodzeniem. Jednakże cechą, która wyrózniała zapisanych uczniów była ich wielka odmiennośc by nie rzec dziwaczność. Pracowników wybierano w sposób niejawny. Nieznane były nikomu kulisy wyłaniania kandydatów na pracowników. Wszak nikt nie słyszał o rozmowie kwalifikacyjnej. Nie istniały też w żadnych dokumentach, nawet w prasie informacje o naborze na nauczyciela. których z desperacji wybierano, często na drodze przymusu lub przewrotnych działań.

Istniały bowiem klasy głownie poczatkowe, gdzie działy sie niesłychanie niezrozumiałe apokaliptyczne dzieje. W młodszych klasach, niesłychanie ruda, fałszywa  i podstarzała pani dyrektor zatrudniała wszelkiej maści kobiety, które szybko odchodziły, porzucajc niedokończoną pracę. Warto wymienić panią Małgorzatę, urodziwną i młoda kobietę, matkę trójkę małych dzieci, ktora po przepracowaniu zaledwie jednego miesiąca, postanowiła zrzec się wykonywania swych obowiązków. Pracujące tam pracownice fizyczne, były świadkami scen grozy.Dziwiono się w jaki sposób małe, mizerne dzieci były w stanie zdemolowac ławki i stoliki, zniszczyć niektóre szafki, podręczniki. Niespodziewanie uderzyć w plecy spokojną, niczego nie podejrzewajaca młoda nauczycielkę i śmiac się demonicznie. Pewnego dnia, nowozatrudniona nauczycielka, kobieta, silna i zdrowa lecz po kilku tygodniach pracy, pewnego razu wydajac niemy krzyk rozpaczy, chwyciła jedynie torebkę i wierzchnie okrycie, po czym wybiegła w siną dal. Nim zdołała zbiec do swego domu, po drodze napotkała Panią Wiesławę, która zaprowadziła przerażoną kobietę do małego pomieszczenia, znajdujacego się gdzies na zapleczu budynku. Po kilku dniach słuch o byłej nauczycielce zaginął. Małgorzata nigdy nie zdołała powrócić do domu. Pogrązeni w bólu  rodzice oraz dzieci a mniej zapracowany mąż, niemal postradali zmysły z powodu zaginięcia ich krewnej. Szkoła Postawowa w Chrzanie stale i pilnie poszukiwała i poszukuje nauczycieli. Dyrekcja bezradnie rozkłądała ręce, nie miałą pojęcia co stoi za kolejnymi zniknieciami mlodych nauczycielek. Znów potrzebne były ręce do pracy. Nie zgłosił się nikt, nikogo nie udało się juz pozyskać. Dyrektorka bardzo obawiała się ogłaszać w prasie czy na internecie o wakatach an stanowisko nauczyciela. Zła fama działała na niekorzyść szkoły.  Zagadka tajemniczych zaginięć, niegdy nie zostałaby rozwiązana gdyby nie zdawało się przypadek, który nie powinien zostac okeślony jako zwykły przypadek lecz bardziej powinien nosić znamiona cudu.

 

Anna, bezrobotna nauczycielka z wykształcenia, poszukiwała od ponad dwóch lat dowolnej, godziwej pracy. Nie miała dużych wymagań, albowiem nie udało jej się znależc od kilu lat żadnej stałej posady. Teściowie ubliżali młodej synowej. Rodzice męża regularnie nawiedzali kobiete pogrążoną w smutku i beznadziei i po swojemu dokładali kobiecie dodatkowych zmartwień i bólu.

-Kiedy ty Anka, znajdziesz wreszcie jakąś pracę?-utyskiwał teść.

-Ja w twoim wieku już robłam porządna kariere i byłam kimś, a ty siedzisz w domu i nic nie robisz, nawet córką sie nie zajmujesz. My ją wozimy do przedszkola-rechot teścowej był pełen nagany i pogardy.

-Dajcie mi spokój. Nie chce  z wami gadac. Jestem zajęta- Anna wstała od komputera, którego w  nerwach nie zdołała nawet porządnie zamknąć.

-Szukasz pracy?. Który to juz rok?-teść spojrzał z pogardą na zirytowaną synową, która zdołałą zbiec do łazienki.

-Nawet nie potrafi porządku w domu utrzymać. Brud i smród. Co nasz syn widział w tej babie?-glos teściowej zdradzał ironię.

-Głupi bo młody-dodał teść, rozglądając się dookoła schludnego pomieszczenia.

Anka zamknęła się w łazience, zajęła się sprzataniem i szorowaniem wszystkiego co było w zasięgu jej wzroku. Nie miała zamiaru rozmawiać z nieproszonymi goścmi. nie chciałą się konfrontowac  z ich podłością.

Wiedziała, że musi ustapić, pilnie ukryc sie przed dobrze jej znanym jedem ze strony powinowatych, inaczej eskalacja konfliktu i agresji stanie sie okrutna i niemozliwa do zniesienia.

Nasłuchiwała przezornie przez niedomkniete drzwi, gdy zmęczona szorowała czyste podłogi. Wrogowie wciąz tkwili  w salonie, rozmawiali ze sobą szeptem. 

Sadystycznie cieszyło ich upodlenie i cierpienie znienawidzonej synowej.

Gdy mściwy hałas, zatrzaskiwanych drzwi, oznajmił wyjście intruzów, Anna odetchnęła z ulgą.

W jej sercu nadal tkwiła odraza, nienawidziłą tych obcych ludzi. Załowała,że nie została panną, załowała,że wyjechała z rodzinnej wsi w daremnym poszukiwaniu szczęścia i lepszej perspektywy.

Gsdyby została z mama przynajmniej mogłaby we wsi, wiodłaby spokojne, nudne i przewidywalne życie.

Przyszłość może i pozbawiona przygód i atrakcji, byłaby dobra i skromna z mamą przy pracach w ogrodzie, przy sianokosach latem, przy plotkach ze znudzonymi emerytkami z pobliża, w kościele pobliskim.

Poznawszy przypadkiem przyszłego mężą, nie przewidziała,że oprócz wątpliwej miłości, nowych znajmości, nabędzie wrogów w osobach teściów.

Początki znajomości nie zapowiadały katastrofy, lecz kolejne spotkania z ludżmi przy stole uświadomiły Ance,że z tymi ludzmi nie będzie jej łatwo.

 Starała się od samego poczatki, usiłowała znależć w tych obcych ludziach odrobinę dobra.

Bardzo zabiegała o ich sympatię. Dom w Kurzajce, który należał nie tylko do rodziców męża i mężą Piotra, okazał się najbardziej, pilnie strzeżoną własnością teściów.

Sprzatałą, szorowała podłogi i okna, az jej ręce od częstego czyszczenia straciły zdrowy wygląd.

Kosiła trawę, robiłą zakupy i obiady gotowałą dobre, smakowały bardzo jej mężowi.

 

Teściowa nienawidziła jej starań, krytykowała wszystko co zrobiła, okazało się,że jedzenie żony mężą nie jest smaczne, żle przyprawione, okna brudne i podłogi zabłocone.

Teśc dla świętego spokoju przytakiwał swej żonie i on także gardził osoba synowej.

Samotnośc dokuczała młodej meżatce. Skoro wyprowadziłą się do miejscowości zwanej Chrzanem, skoro urodziła córeczkę, nie miała innego wyjscia jak pozostać tam gdzie osiadła.

Za póżno juz było na ucieczkę.

Pozostały jej tylko marzenia,że może kiedys postawi na swom, zazna upragnionego szczęścia.

Los nie dbał o jej pragnienia.

Zmęczona codzienna udreką, usiadła przy komputerze, w nadziei znalezienia pracy, odwiedziła wszelkie mozliwe portale dotyczące pracy.

Kiedy juz starciła nadzieję,na poparwę bytu materialnego.

na wysokości jej oczu zobaczyła enigmatyczne ogłoszenie ;Pilnie poszukiwany nauczyciel.

Wyslij swoje cv na adres emailowy chrzanpsp13@chrzanpsp13.pl

Wysłała swoje aplikacje niemal natychmiast i wkrótce zapomniała o całej sparwie.

jednakże już nazajutrz, gdy zdołała odprowadzić córke do przedszkola, jej telefon dzwonił niemal bez ustanku.

Odebrała, gdy już wracała w strone domu" Dzień dobry pani Anno, z tej strony Genowefa Tutak, dyrektorka szkoły w Chrzanie czy  nadal pani poszukuję pracy?-kobiecy, mocno przesłodzony głos zadudnił w jej głowie.

-Tak, naturalnie. Poszukuję pracy-wymówiła na jednym wydechu.

-W takim razie, prosze spakowac swoje dokumenty, świadectwa pracy i dyplomy i prosze przyjechać najlepiej dziś do sekretariaatu w Chrzanie ul. Pokrzywowa 13. O której może pani być?-głos dyrektorki był pełen determinacji

-Ale jak to dziś? To znaczy, tak szybko?-Anna swoje mysli wyrażała podnieconym głosem.

-Naturalnie, prosze dziś przyjechać. Od poniedziałku będzie miała pani pracę-głos dyrektorki przynaglał.

-Dobrze będę, poszukam, odszukam  dokumentów i przyjadę autobusem za godzinę-rzekła Anna nim, zdołała pomysleć.

-W takim razie będę czekała, do widzenia, pani Aniu-głos Dyrektorki z Chrzanu nagle się urwał, nim przyszła pracownica zdołała zareagować.

 

 Anna przyśpieszyła kroku, deszcz zaczął niemiłosiernie siąpić z nieba, słońce przestało świecić.

Anna spojrzała na rozkład jazdy, policzyła,iż zostało jej 26 minut, aby pokonać trase ponad jednego kilometra pieszo, odwiedzajac swój dom i wybierajac ze skrzetnie ukrytego pudełka po butach, swoje schowane dokumenty potzrebne do pracy.

Zaczęła biec, mimo złej pogody nie traciła radości ni pogody ducha.

 W domu zastała teściów, których minęła bez słowa.

-Śpiesze się, mam cos do załatwienia-ominęła zaciekawione i znudzone towarzystwo powinowatych, którzy zajęci byli przegladaniem zawartości lodówki w domu syna i synowej.

-Ty nic Anka nie gotujesz. czym karmisz syna naszego? słyszałąś?-ryknęła niczym ropucha, rozjuszona teściowa.

Tymczasem Anna, trzymajac  w rękach odnalezione pudełko ze starannie poupychanymi dokumentami, gnała co tchu na przystanek, modląc sie o siłę i poprawe nieznośnej pogody.

W autobusie, sadowiąc się na ostatnim wolnym miejscu, z dala od oczu ciekawskich gapiów, czym prędzej wydostała potrzebne aplikacje, ułozyła je starannie i umieściła do koperty.

Pudełko z pozostałymi papierami ukryła w przepstnej reklamówce, którą przezornie zawsze nosiła w torebce.

W reku trzymała plik niezbednych aplikacji, w torebce miała jeszcze butelkę wody mineralnej. Wtem, poczuła iż zwilgotniał jej portfel i telefon komórkowy, zaklęła pod nosem na własną frasobliwość.

Gdy autobus zatrzymał się na wskazanym przystanku, spojrzawszy na telefon komórkowy, krzyknęłą przerażona widząc na wyświetlaczu godzinę 0;00 oraz rok 1900, 1 styczeń.

Wyskoczyła czym prędzej na chlodną i dziwnie mglista aurę.

Pojęła,iz mimo niemal dwudziestominutowej jazdy, odnalazła sie zupełnie w innym miejscu, jakby w innym klimacie. Mijała ludzi, starych i bez wieku, którzy przygladali się jej dziwnie zaciekawieni.

Zaczepiła przeciętnie wyglądajaca starszą kobietę dżwigajacą ciężkie zakupy w szarych reklamówkach.

-Przeparszam, gdzie jest szkoła w Chrzanie numer trzynaście?-głos Anny wyrażał niepokój.

-Kochaniutka, po lewej stronie jest cmentarz, potem taki stary, drewniany  kościół, jest taki mniejszy starszy budynek, zaraz za nim większy. W większym jest ruda Dyrektorka i starsze klasy, w  miejszym sa małe dzieci.A co szukacie tam pracy?-zaczepiona kobieta ugięła się pod cieżarem niesionych zakupów i natychmiast się przeżegnała.

-Tak, szukam pracy. A czemu to takie dziwne?-chciała wiedzieć bezrobotna.

-Szukanie pracy nie jest dziwne. Tylko to miejsce jest upiorne. Sama zobczy to będzie wiedziała, he he-zaskrzeczała staruszka, pognała czym prędzej, nadzyczaj żwawo, bo ujrzała nadjeżdzajacy autobus, w którym nagle zniknęła.

-Dziwne to miejsce. Zaryzykuje, najwyżej mnie nie przyjmą i już-Anka rozejrzała sie po mrocznym błocie, okalajacym miejscowy cmentarz. Popatrzyła na bure i sine obłoki, które zdwały się chłonąć tajemne siły. Przystanęła, jej wzrok spoczął na chudych, gołych drzewach, które zwarte obok bramy cmentarza, stały nachylone jakby szeptały dziwne zaklęcia.

Szła przed siebie w stronę szarych budynków, wskaznych wcześneij przez staruszkę. Parła pokonując gęsty obłok, który zdawał się coraz mocniej gęstnieć i przyzywać.

Nareszcie znalazła się w większym budynku, otwarte porta i waskie schody same zaniosły ją do gabinetu dyrektorki.

-Witam panią Annę-rzekła tega, wysoka kobieta z burzą rudych włosów.

-Dzień dobry, ja w sprawie pracy jestem. Oto moje dokumenty-odparła, Anna, pokonując własną nieśmiałość i wyłaniając z teczki stos zebranych dokumentów.

 

-Prosze usiaść no i od kiedy może pani zacząc?-spytała pani Tutak.

-W sumie od zaraz, tylko jakich pzredmiotów będę mogła uczyć?-chciała wiedziec Anna.

-Zajęcia wczesnoszkolne, za chorą panią Elę. Prosze zrobic jeszcze badania kału na obecność bakterii. Oto skierowanie do lekarza. Jak to pani zrobi, to prosze się tu zgłosic i będę czekać.Zaczyna pani od poniedziałku, dziś mamy wtorek-odparła pani Genowefa, głosem nieznoszącym sprzeciwu.

-Dzis mamy środę-wyrwało się Annie.

-Nie ważne, proszę zabraż dokumenty wszystko jest dobrze-chrząkneła pani Tutak.

-Nie sprawdzi pani czy ..?-nie dokończyła pytania, gdy ruda kobieta weszła w słowo zaproszonej kandydatki.

-Powiedziałam, że wszystko jest dobrze. W piatek pani przyjedzie z wynikami badań i będzie już pani mogła zacząc swoją pracę. To tyle. Do widzenia-dyrektorka wstała i podała piegami usypaną dłoń na całą rozpiętość stołu, który odgradzał obie kobiety.

 

Anna odzwajemniła mocny uścisk dłoni, kłaniajac się nisko, wybiegła znów na chłodny korytarz, biegnąc wąskimi schodami, wracała dobrze już jej poznaną trasa w stronę przystanku autobusowego, stojącego obok komunalnego cmentarza.

Gdy tylko Anna wróciła do domu, zamiast spodziewanej euforii i radości, poczuła ogromny niepokój. W domu nie byo nikogo. Teściowie zdązyli sie oddalić, zabrac ze sobą wnuczkę i pozostawić po sobie mdly zapach potu. Zapamietane z miejscowości Chrzan niecodzienne obrazy wciąz ją przesladowały i nie dawały spokoju.

Gdy tylko usiadła przed komputerem, natychmiast usiłowała zdobyć jak najwięcej informacji na temat tamtejszej szkoły i przedziwnej miejscowosci.

Zatanwiała się, dlaczego nigdy wcześniej nie słyszała o tej dziwnej miejscowości.

 Anna długo biła się z myslami, nie była pewna podjąc pracę czy jednak nadal pozostac na bezrobociu?

Bieda coraz mocniej zaglądajaca jej w oczy domagałą się znalezienia zatrudnienia.

Jednak świety spokój, był dla niej marzeniem nieosiagalnym.

Miała bowiem nowa rodzinę, zajmowanie się córką i leniwym mężem, stanowiło samo w sobie trudne wyzwanie.

Ponadto obecnośc nieżyczliwych teściów, którz często narzucali swoją obecność, była także udręką dla ich synowej.

NIgdy nie lubiła tych nieproszonych spotkań, podczas których wścibaska teściowa, potrafiła po swojemu sprawdzac zawartośc lodówki, szaf, otwierała anwet kosze na brudną odzież.

Teść z kolei był człowiekiem apodyktycznym, tak jak teściowa toksyczny, mściwy, wścibski i pozbawiony sumienia.

Często Anna z córką ukrywała się przed najazdem intruzów, poprzez dłuższy spacer, dłuższy pobyt w  miejscowych sklepach a także odwiedzała sąsiadki i znajome.

Sama natomiast nie mogła zaparszać nikogo, czuła się wówczas bardzo skrępowana.

 Nienawidziła najbardziej tych niechcianych wizyt starszych ludzi, którzy uwielbiali uprzykrzać młodej mężatce życie.

Niestety, kobieta nie mogła liczyć na prywatność,jeżeli chciała się z kimś spotkać koniecznie odbywało się to gdzieś poza domem.

Sama nie miała zwyczaju odwiedzać znajomych w ich domach, albowiem ludzie nie byli gościnni i sami niezbyt chętnie zapraszali.

W jej życiu byla pustka, większa niż samotność.

Niekiedy obcy, starsze kobiety okazywały jej zainteresowanie i dobroć.

Rozmowy z nieznajomymi, obcymi kobietami, stanowiła dla Ani wielką radość i pociechę.

Kiedy na swój koszt Anna zdołała wykonać niedbędne do pracy badania, poczuła zmeczenie.

Trudny miała dzień, długie kolejki, aby oddać przyniesiony kał do badań sanepidowskich i czekanie na wynik.

Liczyła na to, że bezkresne czekanie przyblizy ją do pracy, albowiem tylko pozytywny wynik, dawał jej przypustkę do pracy w mejscowym Chrzanie, w mrocznej szkole.

Z niejasnych względów, intuicyjnie czuła niepokój, jakby przeczuwała, że praca nauczycielki nie zagwarantuje jej spokoju.

Załowała, także także kosztów sądowych, aby otrzymać wynik na papierze iż, nie toczy się przeciwko niej postepowanie.

Po powrocie do domu, po cięzkim długim dniu, wypełnionym ponadto pracą na rzecz domowników usiadła padnięta do komputera, licząc na znalezienie dobrej lub godnej pracy, gdzież bardziej w pobliżu.

Nie było jej dane. Wszelkie interesujace oferty pracy biurowej były już nieaktualne.

Westchnęła pełna niepokoju i żalu.

Poszukując w internecie dobrych ofert z pracą, natchnęła się na list z dawnej miejscowości w której mieszkała.

Pisała do niej koleżanka ze studiów następujący email.

"Ania witaj.

Powiedz mi, po co ty wychodziłas za mąż? Zmarnowałas sobie tylko życie.

Ty jestes uparta jak koza. Musiałaś poślubić pierwszego lepszego.

Pamiętasz nasze zabawy i imprezki studenckie no i nasze rozmowy?

Zaklinałaś się,że nigdy nie wyjdziesz za mąz.

Opowiadałaś zawsze,że wybierzesz kariere naukową.

 I co ci z tego wyszło?

 

Rozmawiałam ostatnio z twoją kuzynką.

 

Oj, Ania szkoda mi ciebie.

 

Napisz czy jesteś szczęsliwa?

 

U mnie wszystko dobrze. Pracuję w biurze, niebawem awansuję.

 

Mam tylko chłopaka, męża nie chce mieć.

 

Pozdrawiam i odpisz mi.

Wiesia W"

 

 Ania po przeczytaniu listu, poczuła dojmujący smutek.

Owszem,żałowała swych błędnych decyzji.

Przede wszystkim pochopnego ślubu oraz to,że nie postarała się bardziej rozwinąć zawodowo.

Zdecydowanie nie miała w życiu szczęscia, brakowało jej dobrych ludzi i wsparcia.

Gdyby można było cofnąć czas?

Jednakże, już za późno.

Córeczka ma dopiero 6 lat, musi jeszcze wiele lat poświęćić się macierzynstwu.

Dziecko wymaga jeszcze bardzo wiele i dużo jej czasu na długie lata.

Być może jeszcze kiedys pomyśli o sobie, może jeszcze wróci do niezrealizowanych marzeń.

Jednakże czy życia nie braknie?

 

 Anna nie miała ani ochoty ani siły aby odpisac dawnej znajomej.

Nie lubiła narzekać, zwierzać  też nie chciała się koleżance.

Znała bowiem jej plotkarska naturę,wiedziała,że jej niepowodzeniami bea wkrótce zyć, jej wszyscy byli znajomi ze szkoły.

Do czegos podobnego nie chaciałaby dopuscić.

 Krzuyk znudzonej córki Mileny, nie pozwalał Annie wiecej wracac pamięcią do dawnych znajomych.

Opieka nad wymagającym dzieckiem,wypełniała całe popłudnia i wieczory młodej meżatce.

Nie przepadała najbardziej także usługiwac męzowi, który był najbardziej wymagajacy,

Sprzatanie,wycieranie, podawanie, pranie, prasowanie wywowywały w kobiecie ogromne pokłady frustracji.

 

 Rozdział II

Nastał dlugo oczekiwany dzień.Zima mrożna i pełna ogromnych zasp śniegu.

Tego styrasznego, zimnego poranka Anna zaczynałą swoja kariere nauzcycielkiw Chrzanie.

Zdążyła z trwogą odprowadzić córkę do przedszkola. dziewczynka jak każdego ranka nie miałą apetytu, wybrzydzała wszystkim tym, co matka jej miała  do zaproponowania.

Odpusciła dziecku wzgardzona owsiankę, jajko na miękko i kanapki, zostawiając spory bałagan ruszyły z córka przed siebie.

W szatni przedszkolnej nerwowo popędzała dziecko,albowiem za cztery minuty miała autobus.

Gdy tylko rozstała się z dzieckiem w progu pzredszkola, popedziła na przystanek autobusowy.

W ostatniej chwili zdązyła, niemal wywracajac się na skutej lodem drodze.

Skasowała wczesniej kupiony  bilet w tym samym momencie, w którym konduktor zażądał od podróżnych biletu do kontroli.

Jej serce biło przestrachem, albowiem mloda konduktorka nie uznała biletu Anny za wazny, byl bowiem źle skasowany.

Na nic zdały sie krzyki i tłumaczenia. Musiała bezdusznej pracownicy, zapłacić ponad sto złotych.

Anna była bliska płaczu, nienawidziła jeszcze bardziej dobrze nie rozpoczetego dnia pracy.

Gdy chwilę pózniej Anna kroczyła z duszą na ramieniu w strone mrocznego, szarego bubynku, czuła ogromny stres, wiatr zaczął jeszcze mocniej nacierać, jakby po swojejmu chciał zniechecić do pracy mloda nauczycielkę.

Oparła się pokusie, aby zbieć, zrezygnować.

Jednakże jej wodzona odwaga, tego dnia towarzyszyła jej wiernie.

Przywitała się pobieznie z nowymi, bardzo smutnymi wręcz brzydkimi nauczycielkami.

Zdziwiło Annę, wyrażne przerażenie i niemal rozpacz rysujacą sie na twarzy każdej z pracownic szkoły. Nawet sprzątaczki, mimo przyklejonego uśmiechu, wygladaly na bardzo zmęczone.

Anna rozejrzała się dookoła, jej oczom ukazały się tęgie dzieci w  wieku wczesnoszkolnym oraz wąskie i ciasne sale, w których tloczyła się masa uczniów: wrzeszczaca i wydajaca zwierzęce niemal odgłosy. Najstarsza z kobiet zaprowadziła Anne do sali, znajdujacej sie na samym szczyscie osobliwego budynku.  Nowo zatrudniona bez entuzjazmu niemal ociągajac się dała się poprowadzić do starej sali lekcyjnej.

W jej stronę wpatrywało się blisko trzydziesci par oczu, dzieci dzikich i zwariowanych.

Anna poczuła mdłosci i silna ochotę natychmiastowego opuszczenia budynku, jednakże jej zła sytacja ekonomiczna nie dawała jej wyboru. Zamilkła, nie była w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Zaniemówiła. Gdyby od niej zależało najchętniej zamieniłaby się miejscami ze sprzątaczką, czy panem z  portierni.

Jednkaże jej los zdawał się przesądzony.

Oprowadzajaca kobieta wyrzucala z siebie potok słow, dotyczący codziennych, licznych obowiazków, które czekały na nową nauczycielkę.

Nowozatrudniona, nie czuła nic prócz jednej, wielkiej niepewności. Mimo to zgodziła się przyjąć posadę nauczycielki w osobliwej szkole.

Mimo, poczatkujących trudności z opanowaniem dyscypliny i nie zawsze życzliwym gronem pracowników, Anna w pracy radziła sobie dzielnie.

Trudności pietrzące się stale i codziennie, niekiedy pozbawiały kobietę radości życia i pokoju.

Mimo to codzień parłą do pracy, wczesniej odprowadzajac mała córkę do przedszkola.

Z mężem natomiast nie potrafiłą znależc wspólnego języka. Paweł nie był dla niej oparciem, albowiem sam, był zmuszony zmienić pracę na mniej płatną.

W poprzedniej placówce, niezbyt dobrze radził sobie z cięzką atmosferą, pracownicy wszakże nie byli mu życzliwi.

W nowej pracy, Paweł odczuwał często zdenerowanei i frustracje, albowiem mniej zarabiał pieniędzy niż ta szara mysz Anna, jego zwyczajna mało przebojowa żona.

Tymczasem w szkole gdzie pracowała Anna, nader często wzywano policję, gdyz większosc nauczycielek nie potrafiła zdyscyplinowac krnąbre i rozwrzeszczone dzieci.

Bywało,że nauczycielki podczas pracy bały sie nawet siedmio czy ośmio letnich malców wczesnoszkolnych. Zdażało się, iż niejedna oberwała kamieniem czy najczęsciej wulgarnym slowem.

Anna nie lubiła zwłaszcza kilku niewychowanych i zdeprawowanych malców, których cięzko było zdyscyplinować i nauczyć zasad dobrego wychowania.

 Dlatego starsze i dośdwiadczone nauczycielki, wzywały nagminnie policję.

Zdazylo się bowiem pewnego wiosennego dnia, gdy zdemoralizowane małe dziecko zniszczyło ławkę szkolna i uderzyło w twarz starszą nauczycielkę, Krysię,

Anna chwyciwszy za rękę malego Rysia, wezważ musiała policję i złożyć szczegółowe oświadzcenie, w towarzystwie rudej dyrektorki i przystojnego stróża prawa.

-Jak to możliwe,że takie małe dziecko potrafi zniszczyć mosieżną łąwkę i uderzyć postawną panią nayczycielkę?-pytanie raz po raz zadawał urodziwy policjant.

-No włąsnie ja tego nie potrafię zrozumieć mój Boże!-wrzasnełą dyrektorka i po dłuższej chwili pełnej napięcia, dodała

-Musz odebrać pilny telefon, są kolejne skargi-zagrzmiała.

-Pani Anno, prosze przejść z panem Marcinem do pokoju obok i dam dokończyć przesluchanie-urwała nagle, podnosząc się ze skórzanego krzesła.

 

 Nauczycielka wraz z policjantem udali się do osobnego pomieszczenia, w którym piekne wiosenne promienie słoneczne zdawały się przeglądać w dużych oknach, w których brakowało firan.

Tymczasem Anna utonęła w ujmujacym, orzechowym spojrzeniu młodego policjanta.

Kobieta niespodziewanie zauroczona subtelnym i cierpliwym podejsciem policjanta, poczuła sie miło zrelaksowana.

Czas powoli mierzył minuty, podczas których nauczycielka śpiewnie opowiedziała o swojej pracy, o uczniach którzy dokazują, wrzeszczą, nie pozwalają przeprowadzić lekcji.

Wspomniala wszakże o tych nielicznych, grzecznych i jakże milych uczniach, którym zawdzięczałą , to że chetnie szła do pracy.

Milo i serdecznie slowo, wypowiedziane przez piękną dziewczynkę, iż "pani jest najlepsza"  o łobuziaku Jasiu, który uwielbiał tulić się do niepewnej siebie nauczycielki.

Nie mogła zapomnieć o pewnej uroczej i przemiłej mamie małej dziewczynki, która swoim zwyczajem zawsze z zachwytem i coraz bardziej serdecznie wychwalała pedagogiczny i niezlomny talent Anny. Zdawało się, iż takie niby zwykłe a jakże niezwykłe wyrazy i wdzięczne gesty ludzkiej wdzięczności wynosiły pracę nauczycielki do rangi udanej i dobrej a nawet satysfakcjonujacej.

Stało się jeszcze coś niezwykłego podczas przesłuchania, kobieta coraz śmielej usmiechała się do przystojnego stóża prawa.

Wydawało jej się, iż nie zostaje obojętna także panu policjantowi, albowiem on sam zdawał się czarować kobietę uśmiechem i elokwencją.

Po powrocie do domu Anna nie potrafiła znależc dla siebie miejsca, jej zauroczone serce szalało na skutek nowego zauroczenia.

Nic juz nie było takie jak dawniej.

Do pracy szykowała się starnniej, ubierała się bardziej kobieco, aby uwydatnić swoją urodę i zwrócić uwagę pana policjanta, która nazajutrz miał znów zawitać do szkoły.

 Znamiennie że ani mąz ani córka Milenka, ani anwet teściowie nei wiedzieli, że serce Anny zajął pan policjant.

 W pracy nie brakowało nadmiernych stresów i obciązeń trudami wychowania trudnych klas.

Bywało,że polowa klasy uczniów to były dramatyczne przypadki przemocy, zaniedbań, braku wychowania.

Anna codziennie musiała podnosic głos, ażeby zmusić liczną klase do umiarkowanego porządku.

Jednakże nie było dnia, aby jakies niewychowane dziecko, doprowadzało wrażliwą nauczycielke do łez.

Codziennie, nauczycielka niemal składała siebie na ołtarzu, aby dotrwać w dobrym stanie do końca dnia.

Do pracy wysiadałą z autobusu, zawsze z duszą na ramieniu, czuła niepokój i wewnętrzne rozdygotanie.

Niekiedy nie potrafiłą zapanowac nad uczuciem paniki, jednakże na tle coraz bardziej gęstniejącej mgły, dostzregłą znajomy policyjny wóż.

Przystojny mężczyzna, niemal z piskiem opon, zatzrymał się tuż obok zdezorientowanej Anny.

-Pani Anno, o której pani kończy pracę? Musimy porozmawiac, bo wplynęła na panią kolejna skarga-aksamitny głos stróża prawa, wyrażał troskę.

Anna zamarła, poczuła ból w sercu oraz ogromne zaniepokojenie.

Przez jej umysł, przebiegały setki myśli, nie była w w stanie okiełznąć narastającego zdenerwowania.

 -Kończe o trzynastej ale potem mam do piętnastej świetlice -odprała z niepokojem.

-Zapraszam na trzecią po poludniu, do sali sto dwadzieścia, tam na górze-odparł sucho, nie zaszczycajac zdenerowanej nauczycielki choćby przelotnym spojrzeniem.

 -Dobrze będę-zgodziła się potulnie, przerażona nauczycielka.

Po plecach niedoświadczonej nauczycielki, przeszły zimne dreszcze.

Anna pojęła, iż ewentualna choroba byłaby wręcz dla niej wybawieniem, oznaczałaby dla niej odpoczynek od cięzkiej i niewdzięcznej roboty.

Surowa mina policjanta, nieco zbija ja z tropu, spodziewała sie większej wylewności lub choćby bardziej przyjaznego spojrzenia.

Dzień był trudny, dzieci pokazywały swoje nieobliczalne oblicze, dokazywały na tyle skutecznie, iz godziny lekcyjne zdawały się wlec w nieskończoność.

Kobieta cierpiała w samotnosci i niezrozumieniu.

Jednakże nie mogla znależc w kolezankach z pracy przyjaznych dusz, miała bowiem wrażenie, że jest przez nich wręcz obgadywana.

 Jedynymi osobami, z ktorymi Anna najczęsciej rozmawiała i którym szczerze się zwierzałą byly trzy skromne panie sprzątające.

Z nimi po skończonej pracy, skromna nauczycielka z wielką ochotą dyskutowala o swoich troskach i trudnościach.

Kobiety znały się na swojej pracy jak malo kto, znały doskonale niesamowite historie dotyczące istnienia szkoly.

-Ta szkoła jest nawiedzona, tu pokutują stare duchy-zniżała głos do szeptu, najstarsza pracownica.

Anna poczuła przerażenie, miała wrażenie,że niewidoczne do tej pory dżwięki nabierają mocy, kształt i osobowość.

Czym predzej pożegnawszy sie z sympatycznymi pracownicami, ruszyła pieszo przed siebie do domu.

Myślała całą drogę o swej arcytrudnej pracy w nietypowej szkole, od nadmiaru emocji, poczuła silny ból głowy.

Jednakże całą soba pragnęła dla siebie spokoju i zwykłej rytuny, jednakże nie było jej ono dane, życia wystawiało kobietę do wiatru, za nic miało jej skryte życzenia.

 Jej serce tymczasem nosilo ogromny ciężar, którego nie potrafiła zdzierżyć, narastało w  niej nowymi falami, garnicząc z szaleństwem, jej serce wypełniały mysli o przystojnym policjancie.

Albowiem,życie małżeństwie zdawło się martwe, nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy jej własny mąż okazał jej chocby odrobinę ciepła czy zrozumienia.

W domu była zaledwie kucharką, sprzątaczką i nianią dla córki, mąż niezbyt poczuwał sie do obowiązku zajmowania się własnym dzieckiem.

 Z teściami nie miała wcale żadnych relacji, albowiem uważała ,że lepsza jest samotność niż ich toskyczne towarzystwo.

 Jedyne co dawało kobiecie satysfakcje to uśmiechnięta córeczka, jednkaże dziecko bardzo często zapadalo na wszelkie dolegliwości.

Z natury Milenka była skryta, malomówna i raczej wycofana, nie zawsze byłą grzeczna, niekiedy dziewczynka dokazywała, potrafiłą zranić przykrym słowem.

Zazwyczaj dziecko powtarzało słowa teściów jej matki.

Zdażało się,że podczas obiadu dziewczynka, powiedziała wprost do matki," iż babcia uważa,że nie umiesz gotować, jesteś kiepską gospodynią, nie dbasz o męża ani o dziecko".

Bolesne slowa mocno uwierały kobietę, sprawiały,że synowa zupełnie nie chciałą utrzymywac kontaktu z teściami.

Mimo odrzucenia ze strony córki, matka kochała bezwarunkowo swoje jedyne dziecko.

 

 Anna jednakże przywykła do niespełnionych i nieszczęśliwych miłosci.

Codziennie zasypiała przytulona do własnych marzeń, żyzcyła sobie wielkiej, spełnionej milosci.

W osobie obojetnego męza, mogła liczyć jedynie na samotność i niespełnienie.

Nie pasowali do siebie a mimo to trwali obok siebie, bo tak trzeba, ze wzgledu na córkę, bo takekonomicznie i zgodnie z przyjętą rutyną.

Który to rok im upłynał na snuciu się i zawieszeniu, jakby życie udawało, że istnieje.

Jednakże życie przeciekało gdzieś obok.

Anna tęskniła za innym życiem, pełniejszym i bardziej spełnionym.

Cierpiała na brak milości i czułości.

Mała Milenka, wszak wymagała troski i opieki lecz byla wymagajacym dzieckiem, które samo nie potrafilo sobie wymyslić zajęcia.

matka Milenki, dawała z siebie wszystko, jednakże bliskie jej byly uczucia frustracji i rozpaczy, zwłaszcza gdy ciezko jej było sprostac wymaganiom dziecka.

-Nie dobry twój obiad, nie zjem tej zupy, babcia zrobila lepszy obiad!-krzyczała córka po raz kolejny z rzędu, ignorując wysilki swej matki.

Jakże bolało, to matkę dziewczynki stałe porywnywanie matki do znienawidzonej babci.

Anna ie mialą kompleksów, bardziej teściowa kobieta była osobą zawistna i pełną kompleków.

Lata ciezkiej pracy w domu na rzecz domowników, brak satysfakcji zwodowej i pochlebstw męża, sprawiało,że teściowa stawała  sie z wiekiem coraz bardziej zgorzkniała, zawistna i rozgoryczona.

Babcia Milenki najbardziej nienawidziła kobiet które osiągnęły zawodowe sukcesy, smukłych, spełnionych.

Ona sama byla ich przeciwieństwem.

Męża niegdyś ubóstwiał dziś po wielu latach została jej nienawiść i pogarda, wobec niewdzięcznika.

Anna znala na pamięc losy rodziny męża, dlatego nie chciałą być taka jak jej teściowa, marzyła aby być wierną sobie, swoim ambicjom i ideałom.

Anna podczas bezsennej nocy, leżac tyłem do meża na jednym niewygodnym łożku, gorzko rozmyślała o swej samotności w małżeństwie i o tym,że nazajutrz znów będzie musiałą wstac do pracy , rozmyslała o spotkaniu z przystojnym policjantem. Poczula rumienie na twarzy, natrętne myśli o męzczyżnie obudzily w niej namiętne mysli, pragnienia spełnienia i jedności.

Dawno zapomniane uczucia, znów dawały o sobie znać nie pozwalając jej samej zmuzyć zaspanych powiek.

Cierpiała, czuła fizyczny ból, za oknami powoli budziła się jutrzenka, zaś Anna udreczona myslami nie mogla zasnąc aż do teraz, kiedy powodowana zmęczeniem powoli stawała się senna i wyczerpana beznadzieją swego położenia.

Z oddali niosla sie upiorne pochrapywanie Pawła, które nie dawało jej potzrebnego wytchnienia.

Jej myśli nataraczywie wybiegały do spotkanie z policjantem.

Starannie przygotowała strój, bo wiedziała jak oczarować policjanta.

 Miała przeczucie,że przystojny stróz prawa, inaczej spogląda na nią kiedy jest przyodziana w krótką spódnicę a inaczej kiedy założy spodnie.

Liczyła,że wiosenna aura, pozwoli jej przyjść w kusym stroju do pracy.

 

 Stresujaca praca w szkole, stała sie coraz większą rutyną, choć nie zawsze ogarniała dyscyplinę, potrafiła jednak ciekawie poprowadzić zajęcia.

Ciężkie i traumatyczne przeżycia dzieci, coraz mniej przerażały młoda nauczycielkę.

Potrafiłą w trudnych chwilach zachowac zimną krew i zaradzić trudom uczenia i dyscyplinowania niesfornych uczniów.

 

 Jednakże były w tygodniu wyznaczone tylko dwa dni, kiedy to policjant miał obchód wokól szkoły, niekiedy prowadził wywiady z wybranymi nauczycielami, do tej roli zawsze pilnie stawiala się Anna.

Nazajutrz, spodziewała się znów spotkania z przystojnym stróżem prawa.

Świat Anny zdawał się kurczyć i zawierać osobę przystojnego policjanta.

Niekochana, umęczona codzienną rutyną, co noc wzdychała do nowego znajomego.

Mimo,że dzieliła stosunkowo szerokie łoże z dawną niekochanym mężem, jej serce przepełniała tęsknota za miloscią, inna nową, nieznaną.

Z męzem nie ukłądało jej się wcale, nie mogła liczyć na jego czułość i oddanie.

Właściwie byli sobie obcymi niemal ludżmi, lokatorami przeznaczonym do wypełniania codziennej prozy życia.

Tymczasem święta wielkanocne zbliżały się wielkim i krokami, Ania radowała się, czekajacymi ją wolnymi od pracy chwilami, jednakże teskniła za przystojnym policjantem.

Pochlonięta obowiązkami domowymi, usiłowała wyprzeć niewygodne, napływajace do serca slowa jakie słyszała od zazwyczaj uprzejmego stróża prawa.

-"Pani Aniu, prosze się skupić, który uczeń to najgorszy gagatek, zdaniem pani?"

"Pani Aniu, mamy ręce zwiazane, nic nie możemy zrobić. Pani jako pedagog, co by nam zaleciła na tę trudną sytuację?

Anna lubiła otwarte pytania, wówczas mogła blysnąć wrodzoną i nabytą nade wszystko zaimponować policjantowi, który lubił sluchać wszelkich wynurzeń.

Gdy Anna skończyła opowieśc o bojce dwóch często dorośle zawistnych i niewychowanych uczniów, poczuła coś w rozdaju ulgi i spokoju.

Wtedy spoglądała w brązowe oczy swego sluchacza i czuła jak przepełnia ją duma i spływa na nią spokój, oglądałą się w nieodganionym spojrzeniu pana Marcina.

 Rozdział III

 Jednakże swoje domysly musiała głęboko ukrywać, ile razy podczas bezsennej nocy, marzyła i dumała o gracym romansie, ktorego jej smutne życie poskromiło.

Gdy nazajutrz zbliżały się święta wielkiej nocy, Ania wiedziała,że nie chcialaby za nic w życiu pojechać do obcych teściów i z nimi zasiąść przy stole i zmuszać się do sztucznej uprzejmości.

Gdy tylko piękna jutrzenka wzeszła, gdy słońce pierwsze promienie słońca udzielało i przyglądało się w szybach domów i mieszkań.

Z odległej katedry niosły się echa pieśni, "Kiedy ranne wstaja zorze".

Anna zerwała się pierwsza po nieprzespanej nocy, pierwsze co zrobiła to naszykowala solidne śniadania dla domowników.

Czekała do póżnego popoludnia kiedy domownicy wstaną i rozpoczną świętowanie radosnego dnia.

Obudzili się godzinę póżniej, bez dobrego nastroju, zagniewani i żli za poranną pobudkę i niestarannie naszykowane ich zdaniem śniadanie.

Annie mimo zmęczenia towarzyszyła jeszcze frustracja i uczucia osamotnienia .Jednakże z podłym nastrojem kobieta dawała sobie po swojemu radę, gdyż jej myśli nieustannie wybiegaly do osoby policjanta,

Gdy jej córka i mąz szykowali się do wyjazdu do rodziny pawła, Anna udawał skutecznie silny ból migrenowy, aby tylko znaleźć pretekst aby nie spotkac się z niechcianymi znajomymi.

Gdy tylko z hukiem zamknęły się drzwi za członkami swej najbliższej rodziny, Anna nie poczuła smutku lecz jakieś chwilowe uczucie potrzebnego spokoju i odreagowania zmęczenia.

Miała cały dzień dla siebie, poczatkowa ulga pzreszłą w strapienie.

Gdyby miała przy sobie chociaz Milenkę, mogłaby z dziewczynką wybrać się na spacer, ugotować spagetti lub upiec ciasteczka, lub zwyczajnie pobawić się misiami.

Nie było jej dane dalsze rozmyślanie, gdyż niecierpliwy dzwonej u drzwi, zwiastował przybycie gości.

Poderwałą się nerwowo, niemal zalewajac herbatą klawiaturę od komputera.

Gdy wyszła na przeciw, zobaczyła przed sobą znajomych policjantów, starszego i mlodszego, jednakże żaden z nich nie był jej marcinem.

Podniosła na nich wzrok i zauwazyła, że panowie w milczeniu przyglądaja się kobiecie.

Dopiero teraz spostrzegła,że jej ubranie w miejscach intymnych zdardzają mokre plamy po dopiero co rozlanej herbacie.

Jej  policzki zaczęły płonąć zażenowaniem, dziękowała losowi, że w takim stanie nie zoabczył ja ulubiony policjant.

Kobieta pośpiesznie oddaliła się w głąb mieszkania, nie tłumacząc się gościom.

W błyskawicznym tempie, przyodziała świeżą bluzę i czyste dzinsy.

Gdy przyjrzałą sie w lustrze, które minęła po drodze, zauwazyła własny poploch i potargane włosy.

Czym prędzej wróciła do zdunionych gości, napotkało ich tak samo nieodgadnione spojrzenie, jak poprzednio.

-Nazywam się aspirant Adam Brona. Prowadzimy dochodzenie w sprawie zaginiecia, starszej stażem nauczycielki ze szkoly w Chrzanie, chodzi o Krysytynę Gwint, znalą ją pani?-pytanie skierował starszy policjant.

-Niezbyt dobrze, ale o co chodzi?-Anna uslyszła własne zakłopotanie.

-Od kilku dni ta pani nie daje znaku zycia. Podobno pani lubiła z nia rozmaiać głownie podczas przerw i dyzurów na korytarzu-wtracił się mlodszy policjant.

-A skąd wy to wiecie? Przecież wymieniałam z tą miłą panią jedynie uprzejmości i nic ponadto-odparła po dłuższym namysle Anna.

-Kiedy może pani złozyć wyjaśnienie w tej sprawie?-pytanie padło jednocześnie z ust obu przybyłych.

Anna rozejrzała się trwożnie dookoła własnego domostwa, nie chciała, by jakis wścibski sąsiad miał powody do plotkowania.

Gdy kobieta powróciła do swego pokoju, by przetrawić zasłyszane sensancje, poczuła silne pulsowanie w skroniach.

Jej cierpienie się wzmogła, nagle pojęła,że właściwie wogóle nie znała pani Krystyny.

Kobieta raczyła mlodszą kolezanką, jedynie zdawkowymi informacjami o swojej rodzinie, o nieczułym męzu oraz studiujacym synu. Była z niego dumna. Praca chociaż uwierała każdego nauczyciela, nie była jednak pozbawiona satysfakcji.

 Uśmiech dziecka czy solidne przytulańce była dobrą nagroda za ciezką pracę na rzecz szerzenia oświaty.

Pani Krysia, mogła byc nieco po 40tce, lub nawet być  przed czterdziestką.

Ubierała się nieco bardziej mlodzieżowo, jakby chciałą się spodobać lub zwrócić na siebie większa uwagę.

Krązyły an jej temat plotki,że zakochałą się w miejscowym nieco mlodszym od siebie bardzo przystojnym wikarym.

Długo i wnikliwie dumała o zaginionej koleżance, usilowała nawet  dodzwonić się do innych koleżanek ze szkoły, jednakże pojęła, że w z racji przeżywanego obecnie świeta wielkanocy, nikt nie będzie chciał z nią rozmawiać.

Polozyła się na na kanapie, za oknem wzmógł si gwałtowny poryw wiatry, ciemne chmury upiornie zmieniły oblicze wiosennej dotychczas aury.

W tej samotnej chwili, dotarło do niej, jak bardzo tęskni, jak mocno potrzebuje bliskich,ile by dała by córka i jej rodzeństwo byli teraz przy niej.

Nienawidziła teściów, ludzi obcych, ozięmbłych i podlych, z ktorymi nigdy nie potrafiła i nie chciała ani rozmawiać, ani nawet ich z daleka oglądać.

W tej trudnej chwili zatęsknila nawet za osoba pani Gwint, za jej życiowymi i praktycznymi poradami, jak dobrze uczyć by dzieci sluchały, doradzała na temat pielęgnacji kwiatów w ogrodzie.

Zapamietała także popisowy przepis pani Krysi na pyszny sernik, ktory jeszcze tydzień temu, kobieta jej podyktowała, twierdząc,że taki przysmak zawsze wychodzi, jesli wszystkie składniki sa dobrze i po kolei dodawane.

Znamietne gdy tylko poderwała się na nogi, odzyskawszy siły poczuła ulubiony piżmowy zapach pani Gwint.

Odgoniwszy senność i silne zmęczenie, zabrała się za przygotowanie i pieczenie popisowego dania.

Praca szła kobiecie wyjątkow pręznie, mialą przeczucie jakby ktoś jej istotnie pomagał. 

Zdziwiona była także, że potrzebne składniki na sernik, jakby same się odnajdywały i domagały przygotowania.

Nie zwlekała z dzialaniem, pracowała jakby napędzana niewidzialną siłą, wkrótce jej uczom okazał się najbardziej idealny, gotowy i pachnący sernik.

Kobiete rozpierała duma, albowiem dawno nie wykonała samodzielnie taki, znakomity wypiek.

Gdy tylko układała na stole efekt swej pracy, ktos znów zapukał do drzwi, tym razem z radością powitała swoich wytęsknionych domowników.

Przyjechalą jej siostra z bratem, zaraz potem wrócił mąż  z córką.

Dzień został uratowany, Anna poczula nagłe wzruszenie, kiedy częstowała przybyłych własnym , jakże udanym wypiekiem.

Anna kraśniała gdy słyszała komplementy, tego jej było trzeba.

 Kobieta dlugo wtulała się w ciepłe serduszko córki, podała dłoń bratu i głaskała czule głowe siostry.

 W tym przyjemnym gronie, zapomniała o zaginionej koleżance i przestała myślec o swym tajemniczym, przystojnym  policjancie, o ktorym nie powiedziała jeszcze nikomu.

 Jednakże święta minęły drastycznie szybko, Anna żałowała powrotu do pracy. Nie lubiła poranków i nieustannego pośpiechu, bieganiny. Nie mogła tej nocy zmrużyć oczu,rozmyślała, zazdrościła córce i mężowi ich głebokiego, spokojnego snu. sama zaś spędziła noc na bolesnych rozmyslaniach, nie potrafiłą znależć chwili wytchnienia, nawet w trakcie snu.Wyobrażnia napierała swoją czarną, nocna grozą.

Uwielbiała samotne chwile z książką przy kominku lub podczas zabaw z córką, wtedy czuła, że zyje najbardziej, wtedy odczuwała realny życia sens

Jednakże osoba pani Gwint, wciąz powracała w jej myślach i wspomnieniach.

Obie kobiety połączyła tak najbardziej samotność w związku, obie zakochały się w innym mężczyżnie.

Przystojny wikary, należał do miejscowej parafii, słynał z piekielnej urody i niedostepności a także płomiennych kazań. Krysia od czasu, gdy ksiądz Rafał został przyjety do parafii w Chrzanie, stała się bardziej tajemnicza i rozmarzona.

Oprócz codzienności, zwierzałą się także  z tego,że swymi pysznymi senikami, obdarowywałą także wikarego.

Ksiądz nigdy nie dziekował, jedynie pozwolił się kobiecie wygadać, potrafił słuchać.

Pani Krysia uwielbiała opowiadać, mówiła duzo i chętnie, jesli tylko znalazła dobrego słuchacza.

Ania podczas bezsennej nocy, przypomniala sobie jeszcze,że w szkole pracował pewien sympatyczny portier Adam, który dobrze znał panią Krysię, widziała jak nader często rozmawiali, mieli swoje sekrety.

 Postanowiła, że ten sympatyczny, jowialny mężczyzna w nieokreślonym wieku, może znać prawdę.

Intuicja nie zawiodła Anny, niespodziewała się jednak tak strasznej prawdy.

Nazajutrz, skoro nastał poranek Anna zabrałą się za codzienne, rutynowe obowiązki domowe; udała się na zakupy, zrobiła śniadanie dla domowników. Mąż zjadał łapczywie, lecz córeczce jak co rano nie dopisywał apetyt, co mocno zdenerwowało kobietę.

 Anna pospiesznie udała sie na przystanek autobusowy, mimo iz zaczynał się dopiero dzień, kobieta czuła się wyjatkowo zmęczona.

Żałowała, że dziś nie jest niedziela lub chociaż ostatni dzień świąt, oddałą by wszystko aby zasnąć, odpłynąć.

Codzienność dawała o sobie znać swoją szarą rutuną i koniecznością wykonywania niechcianych obowiązków.

Uczniowie, dawali nauczycielce mocno do wiwatu, kobieta nie była w stanie zachować spokój, czułą jak serce jej dygoczę strachem, lękiem  i niepokojem.

 Dawała z siebie wyjatkowo dużo, opowiadała, tlumaczyła, dokazywała, jednakże dzieci nie dawały jej odetchnąć.

Z ulga zakończyła swoje lekcje, przetarła zmęczone powieki. Dobitny dżwiek dzwonka świadczył o zakończonym dniu w szkole. Jednakże Anna wcale nie planowała powrotu do domu, jej kroki same zawiodły kobiete na portiernię, gdzie napotkała pana portiera, zajętego przegladaniem swego telefonu.

-Panie Adamie, musimy porozmawiać-odparła Anna zajmując wolne miejsce obok starszego pana.

-O co chodzi Aniu?-mężczyzna po dłuższym namyśle podniósł na kobietę wzrok.

-Pan się domyśla, że chodzi o Krysię. Nie ma od jakiegoś czasu tego policjanta, sprawa ucichła. Boję się,że to cisza przed burzą-rzekła kobieta.

-Cicho nie przy ludziach. No zobacz jakich ciekawskich tu mamy dookoła. Porozmawiajmy na zewnatrz, ale tylko na chwilę-odparł konspiracyjnie, zapalajac papierosa i oddalajac się na zewnatrz.

Kobieta pełna niepokoju, wyszła na chłodne podwórko.

-Anno, ci policjanci to skończeni debile. Za dużo mają widac tej dodatkowej roboty papierkowej, skoro nie potrafia wytypować sprawcy. A przecież to jest jasne jak słońce. Mówiłem ci już, że dość dobrze znam Krysię, to moja dalsza kuzynka-dodał męzczyzna zaciagajac się papierosem.

-Prosze mówić, to wszystko takie starszne-żachnęła się kobieta.

-Moim zdaniem tropy prowadzą to księdza wikarego, ona coś do niego czuła, ona tez nie byla mu obojetna. Tylko ten wikary Łukasz, nie był do końca normalny, mial bzika na swoim punkcie. Chcial być święty i nieskazitelny ale dusze miał czarną i zakłamaną. Porafil dobrze odgrywac rolę świętego, wielu dawalo się nabrać ale nie ja-odparł szybko, nerwowo się rozglądajać.

-Jak to wikary, ten katecheta, co jest taki tajemniczy? Coraz  rzadziej się ostatnio pokazuje. Dawno go nie widziałam-zamyśliła się kobieta spoglądajac na niebo zasnute ciemnymi chmurami.

-On był juz na wielu parafiach, zawsze pozostawiał po sobie smród i grube policyjne kartoteki. ostatnio slyszałem,że znowu prosił proboszcza o przeniesienie na nową parafię. to jego stała taktyka-odparł pan Adam.

-A rozmawiał pan o tym z policją?

-Pewnie i to wiele razy, ale zostalem wyśmiany bo nie mam dowodów. Nawet prosilem aby przeszukali jego plebanię. I usłyszałem,że się naoglądałem nieodpowiednich filmów i sprawę umorzono-głos portierowi zadrżał z emocji.

Z nieba zaczął padać coraz bardziej obfity deszcz.

To co usłyszała Anna, wprawiło ją w oslupienie.

Wiedziala,że jej znajomość z panem portierem zostanie zacieśniona.

Postanowiła,że nie zostawi tak tej bolesnej sprawy, musi się nad ja pochylić, byla to winna pani Krysi, którą bardzo sobie ceniła, mimo, iż znaly się zaledwie kilka miesiecy.

Anna po powrocie do domu, nie potrafiła się skupić nawet na najprostszych, przyziemnych sprawach.

Córka tego dnia domagała się wyjątkowej uwagi, mąż zajęty własnymi sprawami przy komputerze, nie okazywał Annie prawie żadnego zainteresowania.

Anna tymczasem tuliła córkę, wyjątkowo często, jakby chciała sobie samej pomóc, siebie samą przytulić.

Mała Milenka paplała o swoich koleżankach, o katarze kolegi, o nowej nauczycielce, która cały dzień krzyzcała by zdyscyplinować wrzęszczacych wychowanków.

Jednakże mysli Anny wybiegały do osoby tajemniczego wikarego, który prawie z nikim nie nawiazywał rozmowy, był niczym duch, który żwawo przemieszczał się korytarzami szkoły, jakby nie przychodził do pracy lecz bardziej nawiedzał szkołę.

Matce Milenki utkwiły w pamięci obrazy, Krysi, ktora za wszelką cenę usiłowała nawiązać kontakt z młodym księdzem, często sama inicjowała z nim kontakt.

Jednakże młody ksiadz, którego imienia nie zdołała sobie przypomnieć, najczęściej obdarzał kobietę obojętnością lub spogladał spodełba nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Zapamietałą, że jeszcze na kilka dni przed zaginięciem, Krystyna niemal wybiegłą za wychodzącym katechetą, wymienili kilka zdań, po ktorych Krysia poczuła smutek, wręcz przygnębienie, bo jej głowa jakby zawisła smtkiem, a na twarzy wykwitł grymas smutku.

Anna miala w planach pobiec za kobietą, lecz akurat w tym momencie piastowałą dyzur na korytarzu, zatem nie mogła oddalić się za powracajaca do pokoju nauczycielskiego, koleżanką.

Niestety, to był ostatni raz kiedy widziała lubianą nauczycielkę.

Matka z córką układając z klocków domek dla lalek, bawiły się doskonale, Anna cieszyłą sie,że moglą odetchnąć od bolesnej codzienności.

Zazdrościła małej pełnej beztroski, kobieta oddałaby wszystko aby na powrót stać się dzieckiem, przeżywać dziecinne sprawy na sposób piękny, dziecinny.

Jednakże portier nie próżnował, po kolejnej nieprzespanej nocy, wybudzonym dziwnym koszmarem, nie potrafił na powrót pogrążyć się we śnie.

Nazajutrz miał wolne w pracy, przeżywał swój niemal realny jakby żywy sen na jawie; przyśniła mu się bowiem smutna kuzynka, która jakby zamknięta w piwnicy plebanii, usilowała wezwać pomocy.

 Portier po dłuższej chwili namysłu, pzrewracajac sie z boku na bok, cicho by nie budzić pogrążonej we śnie żony, na paluszkoach udał się do kuchni, tam spożył wczorajsze kanapki, popił zimną colą, przemył twarz i ubrał się w swoje zwykłe ubrania, po czym udał się pieszo w  stronę pobliskiej plebani.

Jego myśli bładziły, każda kolejna wydawała się bardziej szalona od poprzedniej, jednakże silne przynaglenie prowadziło go do oddalonego zaledwie kilometr drogi od domu księży.

Kiedy nogi zaniosły mężczyznę pod budynek plebani, powoli wstawała jutrzenka, kontury dnia zadawły się odradzać, ptaki jakby po swojemu się nuciły melodię, "kiedy ranne wstają zorze".

Pan Adam, rozglądał się dookoła, doskwierał mu niepokój i jakby obecność kogoś jeszcze, mimo, że nie było nikogo w zasiegu jego wzroku.

Samochody duchownych stały zaparkowane równo wokól placu okazałego budynku, który przywodził na myśl zacny pałac.

Portier stał czujnie i obsewował z bezpiecznej kilkunastometrowej odległości, ukrył się za rozlożystym kasztanowcem i ponad wszelką wątpliwość zauważył, że z piwnicy plebani wydostaje się sylwetka, wysokiego, postawnego mężczyzny, najpewniej młodego księdza.

 Portier zapalił paierosa, w oparach dymu poczuł się pewniej, jego odwaga zwycięzyła z nieśmiałością, skierował sie w stronę ogromnej plebanii.

Zastał postawnego, przystojnego wikarego, który pracował metodycznie, ogromne gabaryty wnosił i wynosił, a to do środka i znów na zewnątrz, do starnnie wykopanego dołka, znajdujacego się w w mrocznej stronie ogrodu, odalonego kilka kroków od  piwnicy.

Pan Adam przystanął w połowie drogi i usiłował dociec sensu fizycznej pośpiesznje pracy w srodku nocy.

-Szczęśc Boze ksiedzu-zakaszlał portier, porzucaja  niedpale niedopałek i zaskakując swą obecnością pracujacego jak automat młodego księdza.

-Co pan tu rob?-spojrzał przez ramię trwożnie, młody duchowny, nerwowo porzucając sporej wielkości pakunek.

 -Nie mogę spać, wyszedłem na spacer z  psem, bo domagał się spaceru o tej porze i tu mnie skubany przyprowadził-skłamał na poczekaniu starszy pan.

-Tak, a to ciekawe, nie widziałem tu żadnego psa- w głosie ksiedza dało się usłyszeć przerażenie.

-A to pewnie uciekł, poczekam tu na niego-odparł starszy pan.

-Panie, tu nie wolno nikomu przebywać, prosze wracac skad pan przybył. Żegnam-krzyknął duchowny, odwracajac się od intruza.

-A można wiedzieć co pan ma w tych workach i co pan tak gorliwie robi o tej porze?-chciał wiedzieć starszy pan.

-To nie pana interes.Żegnam!-zagrzmiał wikary, zatrzaskujac  z hukiem cięzkie oddrzwia prowadzące do piwnicy.

 -A może i mój interes. Jak mi ksiądz nie powie co znajduje się w tych workach to nigdzie się nie ruszam-zagroził.

-Pan oszalał. Ja tu jedynie utylizuje odpady, zgodnie z zasadami ekologii. W ciagu dnia mam dużo innej roboty, proboszcz mi stale coś dorzuca, jak widzi pan nie odpoczywam. Prosze już sobie pójść!-wikary wykrztusił nerwowo ostatnie słowo i spojrzał przez ramię na starszego pana.

 

-Prawie ma ksiądz przekonał, ale ja tu wrócę-odrzekł portier, powoli odchodząc. W duchu postanowił,że jutro o tej samej porze przyprowadzi ze sobą owczarka niemieckiego, który tego dnia został w domu.

Jutro o tej porze pan Adam, spodziewał się dokonać makabrycznego odkrycia. Tej nocy starszy pan nie potrafił zmrózyć oka.

Wciąż przed oczami stanęły mu czarne, makabryczne worki, jakby wypełnione rozkawałkowanymi ludzkimi zwłokami.

Zbudził sie jeszcze przed świtem, poszedł na spacer ze swoim owczarkiem, nie potrafił cieszyć się pieknym, bezchmurnym dniem, który powoli wstawał. Uporczywie myslał o swej mlodszej kuzynce i jej dziwnym losie. Dlaczego policja, nie potrafi rozwikłać, jego zdaniem takiej prostej zagadki? Komu. by zależało aby pozbyc się takeij, dobrej, cichej i uczynnej kobiety? Komu mogła, ta niewinna istota wadzić?

Praca nauczycielki, chociaż wymagała od kobiety sporo trudu i poświęcenia, jednakże oddawała się swym obowiązkom, bez reszty i narzekania.

Miała male grono znajomych, nie była osobą towarzyską, raczej stałą na uboczu.Chociaż nie tak zupełnie; Krysia lubiła przystawac obok przystojnego wikarego, wówczas nie sprawiała wrażenia osoby wstydliwej, raczej stawała się coraz bardziej otwarta i jakby piękniejsza i bardziej przebojowa, jakby kobieta miałą jeszcze jedno oblicze.

Portier nie potrafił zagadowego zadania. Jednakże pan Adam miał jeszcze kilka tajemnych pasji;czytał z zainteresowaniem wszelkie tanie i populistyczne kryminały. Potrafił zawsze, bezsprzecznie szybko, bezbłędnie wytypowac sprawcę.

Jego intuicja nie mogła się mylić, mimo to, po zrobieniu skromnych zakupów, nogi same poniosły mężczyznę w stronę miejscowej plebanii.W oczy rzuciły się męzczyźnie bardzo starannie zadbany trwnik, kilka drzew owocowych jakby wtulonych do garażu, kostka brukowa idealnie okalajaca wejscie okazałego budynku.

Obszedł okazały budynek, pies zachowywał się nadzyczaj spokojnie, nie węszył, lecz jakby z oporem zbliżał się do mieszkania księży.

Portier, zawachał się, bo zegar kościelny wybijał dokładnie godzinę siódmą rano, o tej porze zaczynała się pierwsza msza św. Mężczyzna nie zbliżał się do kościoła, wiedział,że poranki sa zarezerwowane dla proboszcza.Wikary zazwyczaj o tej porze, szedł do szkoły uczyć religii bądź jeszcze spał.Rozmyślania portiera, przerwało ujadanie obcego ogromnego podobnego do wilka psa, który swoim przybyciem przestraszył intruza. Pies, wilczur patrzał wilkiem na przybyłych i ukazujac ostre kły, był gotowy do ataku. Adam dojrzał, w oknie postać wikarego, który wykonywał dziwne gesty, jakby chciał przepędzić nieproszonych gości. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

08 września 2023   Dodaj komentarz
duchy  

Wykluczone 4

Nie lubiła pielęgnować tych złych i ciężkich wspomnień.

Irena jak kazdego dnia nie lubiła poranków, albowiem każdy dzień pracy, zawsze się dłużył niemiłosiernie.

Coraz gorzej się czuła wsród pracowników, z ktorymi coraz mniej miała wspólnego.

Dopóki nie była kierownikiem, nie czuła tak wielkiej presji i codziennego stresu.

Odkąd została kierowmikiem w placówce bankowej, przybyło jej sporo pracowników. Nie znajdywała przychylności i zrozumienia wśród kolegów.

Mnóstwo prawdy kryło się w powiedzeniu "Człowiek, człowiekowi wilkiem jest".

Ci pracownicy, którzy liczyli an awnas mieli jej za złe, nie odzywano się do Ireny, szeptano kiedy gdzieś była w pobliżu.

Czula się wykłuczana, a tak mocno brakowało jej towarzystwa, choćby do wypicia wspólnej kawy podczas przerwy śniadaniowej.

jedynie wśród osób sprzatajacych znalazła w miarę bratnie dusze.

Lubił koniec dnia pracy, kiedy to pani Jadzia lub pani Basia przychodziły posprzątać nowy gabinet pani kierownik.

Wtedy to Irena dawała upust swym frustracjom, zwierzała się paniom sprzatajacych ze swej samotnosci, znieczulicy, niezrozumieniu.

Panie sprzatajace miały zawsze słowo otuchy i pociechy dla strudzonej pani kierownik.

-Nie martw się pani Ireno, ludzie tacy są i nie beda lepsi. Trzeba robic swoje i nie przejmowac się tym co mówią zawistni-doradzała pani Jadzia.

-Dziekuję za słowo otuchy. Nie rozumiem tylko tej presji. Przed chwilą dostałam znów jakiś email od dyrekcji, zawsze coś im się neie zgadza, czegoś musza się czepiać, jakby tego było mało-tropiła się panni kierownik.

-Dyrekcja, ma to do siebie, że lubi sie czepiac i wtracąć tam gdzie nie trzeba-głos pani Jadzi zdradzał nutę rozbawienia i ciągnęła dalej.

-Nam takze wczoraj sie dostało. Dyrektorka zarzuciła nam, że kiepsko i niedbale sprzatamy. A ona na swoim biurku ma taki syf ,że szkoda gadać. Ona tez ponoć wciąz dostaje reprymendy od naczelnego z centrali. Taki ten świat, pełen pretensji wzajmnej-odparła doniosle pani Jadzia, ścierając niewidoczny kurz z biurka Ireny.

 Irena znów sięgnęła po telefon komórkowy i tam zaskoczyła ja nowa porcja nowych wiadomości z nieznanego numeru.

Westchnęłą z przekasem, zbierajac się do wyjscia i rozpoczynajac lepszą połowę dnia.

Gdy tylko kobieta wróciła do domu, nawet tu nie zaznała spokoju. Byli teściowie umościli się w małym salonie i popijali kawkę, która sobie sami wczęsniej przygotowali.

-A co wy tu robicie? Nie jestesmy rodziną,dlaczego mnie nawiedzacie bez mojej zgodę?-głos byłej synowej zdradzał zdenerwowanie.

-A ty co taka wredna, nie przyjężdzasz, nie odbierasz telefonów od nas-głos teścia był pełen przygany.

-A pamiętasz, jak żył Paweł, to myśmy ten salon urzadzili. Ile tu pieniędzy wtopilismy w to żeby twoją rudelę doprowadzić do stanu obecnego-teściowa weszła w słowo męzowi i wciąż patrzyła z pogardą na zdenerwowaną synową.

-No, ale to było dawno temu. Czasy się zmieniły i ludzie. Przepraszam,jestem zmęczona musze odpocząc-głos Irenie drżał  zemocji.

-A ty w tym biurze nic nie robisz, popijasz kawkę i plotkujesz a w domu też nic nie robisz, to czym jesteś zmęczona?-teściowa, uniosła głos.

-Słuchajcie, nie dam rady z wami, muszę coś pilnego załatwić. Gdzie sa moje koty i psy?-krzyknęła pani domu, poszukując swoich pupili w ciasnym mieszkaniu.

-Poszli sobie, znaczy myśmy wyprowadzili na pole, niech mają cos z życia. Ładna pogoda a oni tu jak uwięzieni-teśc lekceważaco spojrzał na miotająca się kobietę.

-No ładnie. Mnie tu zaraz trafi z wami. Mam dość!-Irena wychodząc  z impetem z mieszkanai z całej siły trzasnęła drzwiami.

irena wychodząc  na zewnątrz w poszukiwaniu swych pupili, nie po raz pierwszy pomyśała o wyprowadzce.

Pracę jakakolwiek godną siebie mogła znależc w zasadzie  wszędzie, nic i nikt jej tu nie trzyma. Była sama i zarazem samotna. Nie miała nikogo bliskiego prócz przyjaciólek, które i tak właściwie żyły swoim życiem. Była coraz bardziej przekonana do wyprowadzki, tam gdzie nie zostanie przez podłych tesciów wytropiona.

Jedynymi bliskim jej istotami były jej ukochane zwierzeta domowe.

Nowe zmiany musi zacząc od razu, wieczorem jak tylko sięgnie do komputera z internetem, zacznie intensywne poszukiwania i pracy i mieszkania.

Gdy wróciła do domu juz świtało. głodne zwierzeta domowe łasiły sie dos wej pani, jakby chciałby okazac im swoje wsparcie, którego tak abrzdo potrzebowała.

Irene uradował widok pustego mieszkania, lecz w powietrzu wciąz dało sie wyczuć napięcie, jakis zblizajacy się niepokój, zapach potu zmieszany z odorem strawionego mięsa nie dawał o sobie zapomnieć.

Psy bez apetytu dojadały resztki, tego co zostały na brudnym stole, po wyjściu gości.

-Zostawcie to, może byc zatrute!-krzyknęła Irena, wietrząc duszne pomieszczenia i sprzatając pozostawiony bałagan.

Osowiałe zwiezreta odskoczyły od niechcianej uczty i dały się poprowadzić do kuchni, gdzie w miskach stało przygotowane dla nich pożywienie.

 

Gdy tylko kobieta skonczyła sprzatać po szybkiej kolacji,  usłyszała natarczywy dzwonek w drzwiach zapowiadajacy gości.

-Tylko nie to, tylko nie ci znowu!-ryknęła nerwowo, przekrzykując szczekanie psów.

 Podeszła ostroznie, przez judasza, zobaczyła zamazane sylwetki zakonnicy Grazyny oraz Doroty.

-Jezu to wy, jak się cieszę!-Irena krzyczała upojona szczęsciem, chwytając w ramiona raz po raz dawno nie widziane przyjaciólki.

Kobiety stanęły jak wryte, zdziwione zastanym widokiem.

-Wracamy z dalekiej podróży. Irena musisz przenocować Dorote. Nie stójmy w progu. Musimy porozmawiać-rzekła przejeta Grażyna.

Dorota szła w milczeniu, taszcząc za sobą ogromna walizkę.

Jej zgieta postura wyrażała wszystko i zarazem nic nie znaczyła.

-Siadajcie, zrobie wam kawy. Mówcie o co chodzi!- Irena miała znak zapytania w każdym wyrazie twarzy.

Psy z oddali ogladały dziwny widok zmęczonych kobiet, niezbyt skorych do zwierzeń, patrzące na siebie ukradkiem, jakby się dopiero poznawały.

Irena niosąc parujace kubki kawy dosiadła się do zamyślonych przyjaciólek.

 -Dorota juz tam nie wróci, skąd przyjechała. Pokłociła sie z matką. Może się u ciebie zatrzymac na kilka dni, zanim znajdzie prace i jej matka ochłonie?-głos Grazyny był pełen grozy.

-Duzo złego mnie spotkało. Może kiedyś ci opowiem. Wróciłam z zakonnicami z Włoch. Muszę sobie to wszystko przemysleć. Jestem zła na tych ludzi, których tam spotkałam a najbardziej siebie,że tak sie dałam-Dorota uderzyła w płacz niczym przestarszone dziecko.

 -Juz dobrze mój Boże.Najważniesze, że żyjesz-irena niezgrabnie objęła zrozpaczoną przyjaciólkę.

 -Nie potrafię cię zrozumieć? Dorota z kim tam się zadałaś? Masz szczęście, że moja siostra generalna się zgodziła uratowac cię z tej mafii włoskiej-Grażyna cała drżała z emocji.

Dorota pełna przygany i rezygnacji, zamilkła. Jej mysli błądziły gdzie daleko, jedynie ciałem była obecna pośród przejętycch koleżanek.

-Grażyna, juz jej nie dobijaj. Co się stało to się nie odstanie. Trzeba jej jakos pomóc  a nie wypominać jej grzechy-irena usiadła obok Doroty i usiłowała dociec o jakei nieszczęscie chodzi.

Tymczasem Grazyna wstała, obejrzała się wokół, zmówiła po cichu pacierz. Za oknem zapadł zmierzch.

-Muszę juz wracac do klasztoru, siostra przełożona dzwoni. To żegnajcie, na razie! -zakonnica podniosła się nerwowo z posłania i wybiegła na zewnątrz, nie czekajac na odpowiedż przerażonych koleżanek.

-Zjemy razem kolacje? Zapraszam do stołu a potem wszystko się ułoży-kolezanki przypadły ku sobie, pełne nadziei na lepsze jutro.

Gdy juz skończyły zajadać kanapki, Dorota zasnęła na kanapie, nie miała siły aby posprzatac po sobie, oraz by skorzystać z toalety.

Irena sięgnęła po swój telefon, zauwązyła kilkanaście nieodebranych połączeń.

Nie miała do ludzi cierpliwości ani nie chciałą z nikim rozmawiać. Włączyła w telefonie klasyczną muzyke i zabrałą się za sprzatanie, niebawem i ona padła ze zmęczenia. Zwierzęta same się poczestowały tym co znalazły na stole, niedojedzone wędlina i kiełbasa były w sam raz na spóżnioną kolację.

Dorota nawet we snie nie mogła zaznac spokoju, sniła jej się córeczka, która juz nieco starsza, odchowana, była w rekach obcych ludzi. Widziała we śnie Salmę i zdradliwego Julia, bawili się wesoło na palcu zabaw. Ich szcęście kłuło po oczach osamotnioną i porzuconą. Zapłakana, zbudziła sie z koszmaru z ostrym bólem głowy i znów siegnęła po tabletki przeciwbólowe, które otrzymała od zakonnic na pożegnanie.

Wstała, sięgnęła do swojej walizki i uzbrojona w kosmetyczkę, zabrałą się za czynności higienniczne, nie potrafiła zapomniec o swoim dramacie we Włoszech.

telefon dzwonił nieprzerwalnie od kilku godzin. Odebrałą mimo późnej pory.

-Mamo nie zadawaj mi tyle pytań. Nic mi nie jest. przyjade do ciebei i jutro i porozmawiamy-głos Doroty zdradzał niepokój.

-Ty cos ukrywasz.Wreszcie  powiedz co się tam stało w tych cholernych Włoszech?-drążyła zaniepokojona matka.

-No nic, daję słowo. Spotkałam tam podłego faceta, rozstałam sie z  nim a a raczej on ze mnaą i wróciłam, jestem tu. Pracę sobie znajdę. Nie będziesz mnie utrzymywać-szlochała Dorota, wychodząc z łazienki.

Spojrzała na zegar w salonie, była dokładnie trzecia w nocy. Wiedziała,że do rana nie ma szans nawet na płytki sen.

Pora zacząc żyć. Tylko na dalsze zycie miała najmniejsza ochotę. W pokoju obok spała jej przyjaciółka, zwierzeta jej towarzyszyły wiernie, utulone do ciepłych kapci swej pani.

Nazajutrz Irena zbudziła się z pełnego koszmaru snu, śniły jej się wrogie siły, bezosobowe potwory, które usiłowały ją dopaść, ale ledwie im zdołała się wymknąć.

Strach był jej nieodłączną częścią życia.

Koszmary nie dawały jej spać, zaś w życiu na jawie wciąż usiłowałą wymknąć się nieżyczliwym siłom.

w praca panowała wyjatkowo niedobra atmosfera, ciemne chmury co rusz zbierały się nad jej głową, zaś teściowie nie dawali o sobie zapomnieć.

Zawsze znajdywali pretekst by uprzykrzćc żywot byłej synowej.

Cierpiałą niebotycznie.

Nie miała przy sobie zyczliwych osób.

Ona pomagała innym lecz jej nie pomagano wcale. Była zdana na siebie.

Coraz bardziej rosła w niej mysl aby sie rozstać z tym niezyczliwym otoczeniem.

 

Chciałaby zacząć od nowa lepsze zycie, od zera, w innym miejscu i znów samotnie.

Może zabrałaby ze sobą, ktorąs z przjaciólek?

Agata choc codziennie żaliła się na swojego męża , tak naprawde nigdy nie opusciła by swojego turana, chlopcy wyrastają, niedługo nie będzie im matka wcale potrzebna.

Matka zawsze jest potrzebna, najbardziej wtedy kiedy już jej  nie ma wśród żywych. Ona sama nie miała dziec i nie cierpiała z tego powodu.

Być może brak dzieci ułatwia i upraszcza codzienne funkcjonowanie, pielęnuje wygodę.

W zamian zaś wzmaga tęsknotę, zwłąszcza gdy przychodzą święta rodzinne.

Ona juz owdowiała, nie miała prócz zwierzat nikogo komu by na niej zależało.

Powzięła mysl o przeprowadzce, mieszkanie właściwie należało się jej mężowi, jego było własnością.

Pojęła,że teściowie uprzykrzają jej pobyt bo z pewnością chcieliby odzyskac należne im mieszkanie.

Kila razy na ten temat już podnosili alarm, lecz ona nigdy nie chciała z nimi rozmawiac do końca, wczesniej urywałą temat, tlumacząc się obowiazkami, wymykała się w pośpiechu, nim padło słowo 'do widzenia".

Wiedziała, że zbyt długo zweka w zawieszeniu, musi podjąć decyzję i zacząć żyć prawdziwie, na własnych warunkach. Pracę może znależć właściwie wszędzie.

Pracę w banku na stanowisku kierowniczki coraz mniej lubiła, psychiczne obciążenie coraz to nowymi obowiązkami, zmagania się z trudnymi pracownikami i klientami, doprowadzały kobiete do rozpaczy i coraz wiekszej rezygnacji.

Smutne rozważania, przerwało przybycie gościa.

-Jak ci się spało?-spytała machinalnie pani domu.

-Kiepsko. Duzo złego się u mnie zadziało i nie mogę spać-rzekła Dorota, ukrywając zmeczona twarz rękoma.

 -U mnie tez kiepsko. Planuję wyprowadzkę stąd. Nic mnie tu nie trzyma. Nie mam nikogo bliskiego-Irena podniosła wzrok na koleżankę.

-Masz tu  pracę, nas, przyjaciól, zwierzeta-musisz tu zostac, tu jest twoje miejsce.

-Nie jest tak jak myślisz. Tak naprawdę nie mam nikogo. Pracy swojej nie znoszę. teściowie mi dokuczają. Mogę sie przenieśc w każde inne miejsce.Znależc pracę, wynająć mieszkanie a zwierzeta pojdą ze mną. Z wami także moge się widywać. Będziemy się odwiedzać-indagowała Irena, zmieniając ubrania w pośpiechu i sprawnie ścieląc swoje łożko.

 

 -Ja już do Włoch nie wrócę, nie mam po co, nie po tym co mnie tam spotkało. Jeszcze wcześniej myslałam,że to moje miejsce na ziemi-żachnęła się Dorota, wtulajac się do ciepłego ramienia przyjaciólki.

Gdy kobiety spojrzały przez okno,musiały stłumic niepokój, hałas ulic dawał znać,że zaczął się poniedziałek, nowy początek tygodnia-obie nie miały siły by zaczynać nowy dzień. Każda z nich najchętniej skryłaby się w mysiej norze lub wzięłyby sobie wolne do odwałania, od zmartwień i pietrzących się obowiazków.

Niewesołe rozmyślania, przerwał natarczywy dzwonek telefonu zarówno jednej jak i drugiej kobiety.

Pierwsza podbiegła telefon i odebrała pełna złych przeczuć.

-Pani irena, zaparszam dzisiaj na rozmowe do dyrekcji na godzine dziewiąta-Irena głosno westchnęła, jej serce niemal podchodziło do gardła, zamarła.

-Dzień dobry. Będę punktualnie i do zobaczenia-odrzekła kobieta na jednym wydechu.

-Kto to był?-spytała Dorota, która myła nerwowo zęby, biegnąc od łazienki do salonu i spowrotem.

-Sekretarka dzwoiniła, wzywaja mnie na rozmowę. Idę na dywanik do dyrekcji-rzekła ze smutkiem Irena.

 -Będę trzymać kciuki, aby wszystko było dobrze. Może podwyżka się szykuje albo awans?-śpiewny głos Doroty poprzedzał nerwowe zatrzaśnięcie dzrwi.

irena z impetem pobiegła w stronę zaparkowanego auta, w jej sercu dudnił niepokój. Kierwocy dziś tak jak ona, nerwowo i błednie prowadzili swoje pojazdy. Irena klneła co pewien czas, wykonując manewr ratujący swoje zycie.

W końcu zaparkowała sumiennie pod budynkeim banku i z  duszą na ramieniu udałą się w  stronę dyrekcji.

Czterosobowe grono już oczekiwało na przybycie pracownicy.

W pomieszczeniu panowała gęsta atmosfera.

-Prosze usiąść-dyrektor wskazał gestem wolne miejsce przy okrągłym stole.

Usiadła bojażliwie, podniosła wzrok na dyrektora, wicedyrektor, cynicznie uśmiechniętą panią Dagmare i starszą kadrową.

-Pani Ireno, niestety musimy się rozstać. Z dniem dzisiejszym otrzymuje pani wypowiedzenie za porozumieniem stron-dyrektor pierwszy pzrerwał martwą ciszę.

-Nie jesteśmy zadowoleni z pani pracy, ciagłe spóznienia, rozkojarzenia, wcześniejsze powroty, opóznione raporty, nie wykonanie planu. Wracam na pani miejsce-Dagmara głosem wyniosłym, niemal rugała pzrerażoną zwolniona pracownice.

-Pracuje pani z nami przeszło siedem lat i jesteśmy przekonani,że sobie pani poradzi w innym miejscu. Nie zwalniamy dyscyplnarnie, zatem nie będzie miała pani problemu z podjęciem nowej pracy-indagowała wicedyrektor smętnym tonem.

 

-Ale jak to dlaczego i za co?-głos Ireny był pełen goryczy, czuła się pokonana, usiłowała wstac lecz geometryczne wzrorki wymalowane na wykładzinie podłogowej, zdawały się przybliżać, to znów oddalać.

Upadła znów na na niewygodne siedzenie, wzrok obecnych zdawał się palić to znów ganić i żałować biednej byłej pracownicy. Bez słowa zbiegła do swojego pokoju, który do wczoraj należał do niej.

Podeszła do swojego biurka, mechanicznie zaczęłą czynić porządki, z jej oczy płynęły łzy, kl Ela po cichu, dusza zdawała się tonąć.

Nienawidziła tych ludzi, którzy patrzyli ukradkiem na jej rozpaczliwy koniec i niewypowiedziane cierpienie.

W tym momencie Irena żałowała ,że jeszcze żyje i oddycha,że musi czuć i i byc otoczona wrogami, którzy nie mieli dla niej litości.

Zabrała podpisany dokument, w milczeniu odeszła, nue żagnajac się z nikim.

Wsiadła do zaparkowanego nieopodal samochodu i tam dała upust swojemu cierpieniu, z oczy płyneły wielkie łzy niczym grochy.

Nigdy nie czuła się tak potwornie samotna i odrzucona.

W pierwszym odruchu miała zamiar odjechać z piskiem opon i zginąć, rozbic się gdzies na autostradzie, byle szybko i byle pożegnać rozpaczliwy dygot w sercu i nasilajacy się ból w środku duszy.

 

 Dorota siedziała sama w otoczeniu zwierząt przyjaciółki, Wuszacy na ścianie zegar wybijal głośno umykające sekundy. W jej sercu dudnił niepokój do rytmu miarowego odliczania czasu. Przytuliła osa i usłyszała natarć w zywy dzwonek we własnym telefonie, odebrała swój telefon, szybciej niż pomyślała.

-Dorota, to ja Enrico. Twoja córka dobrze się ma, zdrowa bardzo. Julio i żona są ci wdzięczni i chcą ci zapłacić, Napisz mi numer konta, Dora, jesteś tam? - Dorota słuchała dziwnie spokojna, jakby czuła i wiedziała że otrzyma taka wiadomość. 

-Tak, słyszę dobrze, mów dalej - ponagliła. 

-Skąd masz te wiadomości? Chce się spotkać z córką, proszę cię. Chociaż raz-błagalny ton kobiety brzmiał niczym skomplenie psa, 

-To niemożliwe, zapomnieć musisz Mówiłem Ci, to już nie jest Twoje dziecko. Salma prosiła mnie żebym Ci to powiedział i chce Ci zapłacić tysiąc euro. To podaj mi ten numer konta- głos Enrica początkowo stanowczo brzmiał nagląco po czym połaczenie zostało natychmiast pzrerwane. 

Dorota usiłowała ponownie oddzwonić na obcy numer, Enrica,lecz uskyszała informacje za każdym, że abonent jest nieosiągalny. 

Poczuła się jak w potrzasku. O ile powoli zapominała o wloskim kochanku, jednakże nie potrafiła spokojnie spać i oddychać nie mając przy soniecwkasnego dziecko, jej serce przeszywał stałe ból utraty, największej straty jaka może pojąc tylko tak samo potraktowana matka. 

Nie płakała bo łez już nie miała, stać ją było tylko to niemy szloch. Psy z kotem otoczyli opuszczoną szczelnie  i jedno przez drugie wtulalo się mocno i czułe do piersi nie swojej matki, jakby chcieli dodać jej potrzebnej opieki, jakby namacalnie usiłowali zdjąć z kobiety, głaz nieludzkiej straty. 

Irena zastała tak wzruszający obraz, dobiegła do swych przyjaciół i trwali tak niemo wszyscy domownicy, nikt nie płakał lecz bluzej im było do śmiechu. 

-Razem nie zginiemy, jak dobrze ze was mam-rzekła Dorota, śmiejąc się histerycznie. 

Irena popatrzyła niepewnie i śmiała się najgłośniej przez łzy. 

 Tylko zwierzęta domowe, trwały w radosci i idealnym milczeniu, jakby nie chciały burzyć momentu dodawania sobie otuchy. 

Milczenie bowiem lepiej określało to co nie dało się słowem opisać. 

Gdy kobiety zapadły w lekki sen, do drzwi mieszkania dało się słyszeć natarczywy stukot, które nasilała się z każda mijaną chwilą.

irena ziewajac podeszła do drzwi, wpusciła pelną emocji zmęczoną postać matki Doroty.

-Dziewczyny obudzcie się i zacznijcie żyć-glos seniorki niósl się po małym pomieszczeniu, w ktorym przebywały.

Dorota niemal satnęła na baczność, nie miała sił podnieść wzroku na pełną mieszanych emocji matkę.

-Mamo usiąść,ty  nic nie rozumiem o co ci chodzi i dlatego ty mnie nigdy nie zrozumiesz-odparła Dorota, usiłując objąć obrażoną matkę.

-Zrobię dla ans smacznej kawy a wy tu porozmaiwajcie jak ludzie-Irena odeszła do kuchni, zostawiajac rozedgane kobiety.

Zwierzeta domowe posłusznie pomaszerowały za swoją panią, licząc na smaczne kąski.

 -Dorota, wracaj do domu, dośc tego twojego tułania. Ludzie mnie stale zaczepiają i pytają o ciebie. To im mówię dla świętego spokoju, że pojechałas do pracy a ci ludzie wciąż się dopytują-rzekła gorzko pani Stefania.

-Nic im nie mów. To moje zycie, co ich to obchodzi. Dlatego tu jestem bo nie mam ochoty z nimi rozmawiać. Ludzie zawsze cię dobiją, kiedy ty potzrebujesz wsparcia i odpoczynku. Dlatego tu jestem, tu mi jest barzdo dobrze z Ireną-rzeka spokojnym tonem córka Stefani.

-Drogie panie mam smaczne kawusie i cos na ząb-Irena weszła w slowo Dorocie, uklądajac na stole aromatyczne kubki pelne świeżej kawy i przynosząc po chwili estetycznie ulożone na talerzach ciasteczka owsiane.

 

 -Dziękuję Ci Irenko. Wiecie że, ja dłużej żyję od was i mogę wam powiedzieć, że panowie dziś coraz mniej są nam potrzebni. Mój swiętej pamieci mąż był całkiem dobrym czlowiekiem, tak samo moj ojciec czy dziadek ale dziś już nie ma takich godnych nas facetów-pani Stefania upila łyk kawy po czym kontynuowała swój wywód.

 -Zgadzam się calkowicie  z panią-szybko odparłą Irena.

 -Chłop owszem dziś chcialby kobietę bo bez niej zginie, zejdzie na psy jednak kobieta bez faceta calkiem piękne i ciekawe sobie zycie może ułożyć. Spójrzcie na zakonnice Grażynę, nic jej nie brakuje, zawsze pogodna i zadowolona, nie narzeka nigdy. A wy co? Drogie kobiety z powodu facetów stale jesteście samotne, odrzucone i cierpiące. Żyjcie sobie spelnione na wląsnych rachunkach. Może współczesne czasy wymagaja od kobiet niezalezności, samodzielności. Może w tym jest sens?-po chwili matka Doroty parsknęła gromkim smiechem a wraz z nią pozostale kobiety zaczęły donośnie chichotać.

-Mamo, jaka szkoda,że wcześniej tego nie wiedziałam ile bym uniknęłą cierpień i rozczarowań-parsknęła Dorota.

-Wracamy droga dziewczyno-krzyknęła pani Stefania, wstając energicznie z krzesła.

-Chwileczkę, prosze dopić kawe i pozwolić pozbierać się córce-rzekła spokojnym tonem Irena, głaszcząc pupile, które znów nie odstępowały kobiet, nawet na chwilę.

-Moje drogie, trzeba zacząc prawdziwie żyć, niczego nie oczekując od mężczyzn. To oni powinni byc naszym oparciem, pomocą a jeżeli tak nie jest to taki mężczyzna jest mniej wart nawet od twojego pieska-dodała pani Stefania, zajadajac się szarlotką.

-Mamo ty się dobrze czujesz?-glos Doroty był pełen niedowiedzenia.

-Gdybyś ty słuchała głosu rozsądku czy intuicji a nie zgubnej namiętnosci, byłoby w tobie więcej pokoju i szczęścia. Głupie sa kobiety, które umyślnie wikłają się w związki z podłymi, niedojrzałymi, egoistycznymi nieudacznikami a potem kiedy wraca im rozum i przytomność umysłu zaczynaja gorzko płakac i żałować-mama Doroty na chwile zamilkła, bo Irena zabrała glos.

-Pani Stefanio tak się dobrze mówi, jezeli to nie ejst nasz problem i ansze cierpienie. Potrafimy świetnie doradzac innym a sobie nie potrafimy pomóc.

-Od tego jesteśmy my kobiety po przejściach, które winne jesteśmy sobie wzajemne wsparcie-rzekła pogodnie pani Stefania.

-To oznacza, że gatunek facetów już się wykończył i stał nieprzydatny nam w żadnej roli i sprawie?-spytała milczaca do tej pory Dorota.

 

 -Niestety na to wygląda,że takich doczekalismy sie czasów,że kobieta spokojniej i bezpieczniej sobie żyje nie mając w umyśle i sercu żadnego niegodnego faceta-pani Stefania znów kipiała energia i nową siłą.

Gdy kobiety wyjrzawszy przez okno, spostzregły załamanie pogody. Chmury zamieniły się w brunatny dym, który całkowicie spowijał niebo, slońce zamarło zupełnie.

Deszcz zaczął coraz intensywnie podać, burze z oddali starszyły swym gniewnym pomrukiem.

-Dziękuję Ci Irenko za miłe przyjęcie i opiekę nad Dorotą-matka Doroty usciskała panią domu i pociągajac za sobą córkę, szły do wyjście.

Tymczasem w drzwiach mieszkania stanęła para teściów Ireny.

Tłok i nadmiar niewypowiedzianych emocji zdawał się doskwierać wszystkim zgromadzonym.

-Irena musisz się wyprowadzić, mamy kuopca na to mieszkanie po naszym synu-odparł teśc, jak zawsze obcesowo i bez kultury.

-W takim razie, zamieszkacie wszyscy w moim domu. Nie naprzykrzaj się Irenko, u mnie jest duzo meijsca-głos pani Stefanii zdradzał wspolczucie iz arazem tłumił narastajacy gniew.

-To dobry pomysł. Prosze te apskudne psy i obrzydliwego kota stad zabarć. potzrebna będzie dezynfekcja-odparłą mściwie teściowa Irena, goszcząc sie w  kuchni mieszkania.

-Ale tak od razu, to niedorzeczne. Zapłaciłam wszystko z  góry na następny miesiąc, za media i czynsz. Dajcie mi ludzie czas chociaż do końca następnego miesiaca.Tak nie można-Irena w towarzystwie przerażonych psów i oniemiałych przyjaciól usiłowała wybłągać dawnych teściów o litość.

-Masz czas jeszcze pięc dni do piątku następnego, po południu ma cie nie być. Zrozumiano?-srogi glos teścia i grozne spojrzenie teściowej, świadzcyło o powadze sytuacji.

-Pomożemy ci, mój brat ma firme transportową, przeprowadzisz się do mnie. Ludzie nie macie sumienia, jak tak można?-pania Stefania poczuła nagły niepokój i pobolewanie w sercu.

 -Z nami Irenko nie zginiesz. Z tymi ludźmi rozstań się raz na zawsze. Nie warto nic tu negocjować. To nie jest twoja rodzina, oni sa gorsi niż obcy.My jesteśmy twoja rodzina-Dorota, chwyciła za ramię pograzoną w boleści Irenę i dodała.

-Nie sądziłam,że panstwo mogą być tak podli wobec dobrej i uczciwej synowej. Ona zawsze dbaą i uczciwie płaciła za wszystko. tak się nie robi-głos Dorocie drżał wskutek narastającego gniewu.

-Mądrze mówisz córeczko. Zbierajmy się. Irena zabierz ze sobą co neizbędne i wracajmy do mnie-rzekła pania Stefania.

W pomieszczeniu nastał rozgardiasz.

Tesciowie usiłowali przekrzyczeń rozmowy byłej synowej i jej przyjaciół.

-Ty zabiłąs naszego pawełka, on by zył, gdyby miał inną zoną. Jesteś złą osobą, nic nie gotujesz i nic nie robisz-gderała donośnie imściwie teściowa, parząc w kuchni kawę dla siebie i meża.

-Do zobaczenia nigdy. Niechaj krzywda Ireny, odbije się wam. Zła karma wraca. Zegnajcie bezduszni-kobiety spakowane pochopnie kolejne wychodziły, pieski z potulnym kotem niesione przez przyjaciól opuszczały chmurne pomieszczenie.

-Irena, klucze sobie na pamiątkę weż, bo za tydzień zmienimy zamki w drzwiach i tu już nie wejdziesz-ryczała mściwie teściowa,zatrzaskując za kobietami drewniane drzwi.

Gdy tylko byli mieszkańcy opuścili mieszkanie, usłyszeli wrogie 'wynocha".

Irena w pierwszym odruchu chciała zwrócić i urzadzić awanturę swym wrogom, ale pani Stefania serdecznym gestem powtrzymała byłą mieszkankę.

-Dziecko, nie ogladaj sie za siebie. Teraz juz będzie lepiej. Rozstań się z wrogami raz na zawsze. Życie ma dla ciebie wiele pieknych nieodkrytych darów, zechciej je przyjąć-pani Stefania pogłaskała czule opadłe ramiona zrezygnowanej i cierpiącej przyjaciólkę niosącej kota pod pachą..

-Nie ma co oglądąc się za siebie. Poradzimy sobie-Dorota dodała otuchy przyjaciółce, uspakajajac niepokojne ujadanie dwóch psów.

Kot patrzył przenikliwie w smutne oblicze swej pani. Irena zaprosiła przyjaciól do samochodu i razem odjechali wszyscy do pustego domu pani Stefani.

Siedzieli w milczeniu, zapatrzeni w dal i zamysleni. Każde z nich trawiło własne cierpienia i kłopoty które nie chciały się wcale nijak rozwiązać. Chociaż krajobrazy mijały szybciej niż wzrok zdołał zapamiętać i uchwycić choćby szczegół, czas zdawał się zatrzymać i trwać w nieskończoność. 

Gdy udało się kobietom  dotrzeć do starannie ukończonego, zielonego budynku, wysiadając z auta kobiety obok ulgi czuły niepewność. Zmęczone udały się do pokoi, które starczyły dla każdej kobiety osobno. 

Każda z nich usiłowała rozgoscic się w nowym miejscu lecz bolesne wspomnienia napierały, każda z nich marzyła tylko aby zaszyc się w mysiej dziurze, bądź zasnąć na wieki i obudzić się w pięknej, nowej, kolorowej rzeczywistości. Jednakże szara rzeczywistość, upominała się o swój bolesny ciąg trwania. 

-Dorotko i Irenko, zapraszam do stołu na porządna kolację, potem zrobicie co będziecie chciały-Pani Stefania, nawolywala kobiety z lśniącej czystością kuchni. 

 Kobiety przybyły i rozsiadly się wokół stołu, zwierzęta pod stołem już czekały na swoje przekąski. 

Kolacja smakowała wybornie, świeży chleb, jajka na miękko i smażone kiełbaski zostały zjedzone z wielkim smakiem. 

 Dorota nigdy nie czuła się tak dobrze i niemal beztrosko jak wtedy gdy siadała z mamą przy stole, znikały troski, smutki, bolesne wspomnienia, 

 Ten dobrze zapamiętany widok bliskich przy stole znany z dzieciństwa stał się symbolem zwykłego, niezwykłego szczęścia tak niedocenianego przed laty a dopiero teraz uznanego. 

 -To co było, nie ma znaczenia. Liczy się nowe teraz. Wypijmy kakao za lepszą przyszłość-glos pani Stafani skłądał sie ze wzruszeń i nadziei.

-Do przeszłości nie będziemy wracać bo ona się za nami szczelnie zamknęła-dodała Irena.

-Poradzimy sobie bo mamy siebie-rzekła z otuchą Dorota.

Słońce powoli zachodziło w bujnych liściach drzew rpzciągajacych się tuż za oknem.

Z radia popłynęła piękna melodia Carlosa Santany, kobiece serce stały się pełne radości. Tymczasem piękne promienei słońca postanowiły dodać ciepłych barw przytulnej kuchni w której pzrebywały przyjaciólki.

Rozdział XIV

Agata wracajac ze szkoły, wybrała się na zakupy spożywcze, aby swoim bliskim bardziej wystawny obiad ugotować, poczuła się nagle słabo, usiadła na drewnainej ławce w pobliżu sklepu, usiłując odpocząc nieco. Mimo,że slońce świeciło jasno, pogoda była idealnie wiosenna, jej skołatane nerwy czuły chłód, nic nie było takie jak być powinno.

 Praac nie sparwiałą juz takiej satysfakcji jak na poczatku, gdy mierzyła sie z obowiazkami nauczycielki. Dzieci stawały się coraz bardziej leniwe i wymyślały coraz to barzdiej wymyslne sposoby ani nie odrabaic lekcji i nie wypełniac obowiazków ucznia. Czasem w  kalsie, znajdywało się zaledwie trzech uczniów, którym zależało na nauce. Pozostali nie chcieli się wysilac wcale, chodziły im po glowie wyłącznie głupstwa i wzajemne zaczepki. Agata traciła cierpliwość. jej serce ogarniała frustracja, niemal odchowani synowie, chociaż żyli własnym życiem, także przyczyniali się do jej smutku, nie mieli dla matki tyle czasu co adwniej. Mąż był jej coraz bardziej obojetny i jakby nieobecny duchem. Własciwie funkcjonowali niczym lokatorzy. Agata nie pamiętała, kiedy jej mąż okazał jej oststnio  odrobinę ciepła. 

Tymczasem mimo jaskarwego słońce, czuła że narasta w niej jakiś mrok, od strony serca dołaczało uczucie mdłości, połączone z osłabieniem nie dajacym się nijak opanować.

Upadła twarzą na łąwkę, zdołała w oststniej chwili przytulic do serca, ociężałaod podręczników szmacianą torebkę.

Nauczycielka straciła przytomność, zbyt wiele obowiązków przytłaczało, doprowadzając do wyczerpania nadwyrężonego pracą organizmu.

 Zrobiło się tłoczno, ktoś krzyczał, ktoś inny przypadł do leżącej, ktoś inny prze telefon domagał się pogotowia. Kokon obcych ludzi, usiłował za wszelką cenę uratować leżącą.

-Sparwdźcie puls, żyje?-krzyczała nerwowo starsza pani.

-A sio gapie, nie jesteście tu potrzebni- wyrwało się elegancko ubranej kobiecie w średnim wieku.

-Ratujcie ją!-darła się ponownie ta sama starsza pani.

 Gdy odjechało pogotowie z pacjentką, wszyscy zaciekawieni zdołali się oddalić, rozpierzchnąć.

Mieczysław wracał wyjątkowo niezadowolony, w pracy nie radził sobie z ordynarną i niewychowaną mlodzieżą.

Jego lekcje były porażką, stratą czasu jak niekeidy koledzy po fachu mówili o talencie pedagogicznym, niezbyt lubianego kolegi.

Mieczysław nie lubił, nawet szczerze nienawidził swej pracy.

Dałby wszystko aby wykonywac swoj zawód, lecz nic innego nie potrafił, nie miał innych kwalifikacji, poza uczeniem jezyka angielskiego w szkole,

Przeklinał, gdy jego telefon komórkowy dzwonił natarczywie.

Nie odbierał, bardzo się obawiał,że znów jakiś niezadowolony rodzic dzwoni ze skargą, albo co gorsza rozjuszony dyrektor.

Nie cierpiał takch chwili, nie potrafił rozmawiać z kimś kto miał pretensje, kto wywoływał w nim gniew i podnosi mu ciśnienie.

 

Gdy podjechał na podwórze domu, niedbale zaparkował nieopodal bramy.

Miał złe przeczucie. Nie zastał synów, dom był pusty, jakby wszyscy jego lokatorzy nagle postanowili się wyprowadzić.

Poczuł dziwną pustkę i zażenowanie.

W lodówce znajdowały się resztki z wczorajszego obiadu, nic o tej porze nie było świeże.

Co się stało z jego żoną, zazwyczaj niezawodną, zajętą sumiennie pracami w domu.

Przeraził się.Zjadł wczorajsza zupę i kawałek schabowego.

Nic mu nie smakowało, nie czuł nic, prócz chłodnego jadła przechodzącego przez układ pokarmowy.

Gdy skończył samotny posiłek, sięgnął po telefon komórkowy. Znalzł kilka obcych połączeń.

Odzdwonił zaniepokojony.

-Tu oddzial ratunkowy. Pan jest mężem pani Agaty Mordęgi?-zapytał męski głos w telefonie.

-tak, jestem jej mężem, co się dzieje jak do was trafiła?-wrzeszczał małżonek pacjentki.

-Sytuacja jest opanowana, było zasłabnięcie powodowane przeparcowaniem i odwodnieniem. Pacjentka prosiła o kontakt z panem. Dzwoniliśmy do państwa synów ale nie odpowiadają-męski głos nie zdradzał zadnych emocji.

 -Żyje. To dobrze. Kiedy ją wypiszecie?-chciał wiedzieć pan Mordęga.

-Musi zostac na obserwacji jeszcze tydzień. W jakim wieku macie synow?drązył męski bas.

-Są już parwie dorośli. Damy sobie radę. Mogę osobiscie do niej zadzwonić?-spytał sucho malżonek pacjentki.

-pacjentka jest osłabiona, ona sama zadzwoni jak się lepiej poczuje. ma niską hemogloninę. Do widzenia-odparł ratownik medyczy, odkladając  z hukiem słuchawkę.

-Chcę adres. Gdzie się mieścicie do licha?-ryknął zdenerwowany pan Mordęga ale już nie otrzymał odpowiedzi. Wyjrzał przez okno, deszcz padał coraz mocniej, wywolujac u Mietka uczcucie smutku i opuszczenia.

Gdy nazajutrz, rozjuszony Mieczysław usiłował dostać się do szpitala, w którym przebywała jego żona, poczuł zawód, gdyz nie został wpuszczony.

-Pana żona, nie życzy sobie pana obecności-rzekła starsza pielegniarka na widok urażonego odwiedzającego.

-Co za bzdury wygadujecie?-zdenerwował się Mietek.

Nie zważajac na zakazy, usiłowa przedostac się długim korytarzem, gdzie miał zastać małzonkę w pokoju na drugim pietrze po prawej, zgodnie z podaną instrukcją starszego syna.

 Mietek, nie zrazony brakiem gościnności nareszcie wytypował pokój,w którym przebywała jego żona. Kobieta nie była sama, gdyż przystojny, pielęgniarz w srednim wieku, dotrzymywał kobiecie towarzystwa.

-Prosze więcej myslec o sobie, nie wolno dawać się zamęczyc rodzinie. To oni powinni teraz pani słuzyć-rzekł ciepłym głosem, dobrze zbudowany szatyn, pochylajac się w  stronę uradowanej pacjentki. 

-Panu dobrze się mówi. Ja w sumie jestem samotna.Pracuje zawodowo i jeszcze ogarniam dom, domowników, zakupy, gotowanie, ogród, sprzatanie i teraz mam za swoje-odparła z usmiechem pacjentka.

-Ja bym taką wspaniała kobietę nosił na rekach. Chetnei bym panią zaprosił do teatru albo nawet do kina czy restauracji-rzekł szarmancko, podając kobiecie ze stolika szklanke wody, którą kobieta usilowała się napoić.

-Dziekuje, jest pan taki miły dla mnie-Agata usmiechała się od ucha do ucha, patrząc przenikliwie w stronę pielęgniarza. 

 

 Mietek stał oniemiały, zapomniany. Po raz pierwszy dostrzegł, jakim skarbem jest dla niego żona. Ona, milczaca, sparcowana, podrywana przez innego mężczynę, usmiechała się przepieknie.

Męzczyzna stanął jak wryty, przez przeszklone dzrwi oglądał filtr żony z nieznajomym. W jego sercu narastało zawstydzenie, żal, zdał sobie sprawę, iz nie był wart swojej żony.

Dopiero słowa pieleęgniarza, dały mu mocno do myslenia. Agata musiała zemdlec ze zmęczenia, aby jej mąż ożywił w sobie dawno przywiędłe uczucia.

Poczuł się jak intryz, jako ktoś obcy, kto powinien zmienić swoje nastawienie i stosunek do żony.

Chciał podejść, lecz nie wiedziałod czego zacząć, przystepował z nogi na nogę niezdolny do działania.

Starsza pielegniarka, podeszła w stronę mężczyzny i ponurym tonem wrzasnęła.

-Czy pan głuchy, nie ma odwiedzin. Proszę nie zwracać głowy pacjence. Nie ma już odwiedzin. Do widzenia-odparła,oschle mierząc wzrokiem lichą postać Mordęgi.

-Czemu pani tak się okropnie odnosi do ludzi? Co za cholerna służba zdrowia!-wrzasnął mężczyzna i nagle skulił się, gdyż zona i przystojny pielęgniarz zauwazyli stojącego.

Agata zamilkła, patrzyła się zestresowana w kierunku porywczego męża. Nie miała sił z nim rozmawiać.

-Proszę dbać o siebie-ciszę przerwał pielęgniarz, który przypadł do cierpiącej, ujał jej dłoń, ucałował, kłaniajac się szarmancko odszedł, odprowadzany wrogim spojrzeniem Mordęgi.

-Agata, jak się czujesz?-niska postać męża, wyłoniła się nagle.

-Coraz lepiej. Zajmij się naszymi synami jak najlepiej-dodała z wysiłkiem, odwracając się od mężą.

-To pójdę. Będziemy na ciebie czekać w domu. Słyszysz?-odparł wychodząc, ignorując brak gościnności ze strony pielęgniarek.

 

 Dorota, odwiedziła Grażynę w zakonie. ZAchwyciła ją sympatyczna atmosfera, panujaca pomiędzy kobietami. Przytulne wnętrze, zapraszało pięknymi śpiewami z oddali oraz pieknym zapachem pieczonej szarlotki.

Przybyła usiadła do stołu, zachwycona gościnnoscią oraz spokojem w sercu, ajkiego nigdy jeszcze nie czuła.

Zjadła ze  smakiem wytworny obiad. Uczestniczyła w przyjemnej rozmowie pomiędzy zakonnicami.

Udała się nastepnie do pieknej, ukwieconej kamiennicy, gdzie wiszący na krzyzu Jezus zdawał sie zapraszać oraz gośćić każdą zbłądzoną duszę.

łuna światła słonecznego pięknie rozpraszałą drobinki w kolorze złota, ukazując miłosne spojrzenie Boga.

Dorota trwała oniemiała, czas się dla niej zatrzymał.Błogość zalała jej duszę. 

Poczuła się nagle zdrowa, spokojna, szczęśliwa.

Odwzajemniła uśmiech wiszącemu Bogu. Dusze kobiety ogarnął niepojety pokój.

Pojęła,że nareszcie znalazła odpowiedż.

Zostanie zakonnica, jak jej przyjaciółka.

Wstapi do dowolnego zakonu, byle zostac przyjętą.

Tak, jej serce zaczęło tańczyć do rytmu 'hosanna", które rozległo się nagle w pomieszczeniu obok a może to jej odnowiona dusza zagrała melodię przyjetego powołania.

Wiedziała co zrobi. oznajmi wszystkim,że znalała swoja drogę, nareszcie poczuła sie spełniona.

Wybiegła, pełna miłosci i spokoju, chwyvciła każda napotkaną zakonnicę za szyję i każda powiadomiła,że wie co jest jej przeznaczeniem.

W klasztorze radość nastała.  Wiedziała,że czas jej bładzenia i poszukiwań dobiegł nareszcie kresu.

W radosnym nastroju wróciła do domu do mamy.W myślach układała co powie mamie, chciałaby aby rodzicielka przestała się zamartwiać i wciąż niepokoic losem córki.

-Mamo, to juz pewne, zostanę zakonnica jak Grażyna. Nie martw się o mnie, wiem co postanawiam-rzekła Dorota do matki zajetej sprzataniem pokoi.

-Dziecko, oszalałaś co ty wygadujesz?-pani Stefania, patrzyła z niepokojem oraz podejrzliwie na szczęsliwą córkę.Odsunęła nerwowo brudne ścierki i mopa

 Obie usidłay do stołu. Patrzyły na siebie w milczeniu. Mysli każdej były rozbieżne. słońce ogrzewało ciepłem przytulny pokój.

-To nie jest takie proste.W zakonie jest dyscyplina, posłuszeństwo a ty wszystko robisz po swojemu. Jestes ciągle zbuntowana i nikogo nie słuchasz-odparła matka po dłuższej chwili.

-To się zmieni. ja już uż nie jestem tym samym człowiekiem co byłam. A małżenstwo i dzieci, praca zawodowa to dopiero poświecenie-rzekła po dłuższym namyśle.

 

-To słuszna racja. No ale czy ty wytrzymasz  z samymi babami? Ty lubisz podrywać facetów przecież-dodała matka z usmiechem, stawiajac na stole świeżo zaparzoną kawę.

-Odkryłam piękno życia duchowego. Poczułam ducha i siłę modlitwy, kiedy byłam we Włoszech w calkowitym odosobnieniu i poniżeniu. Tam pokochałam kontemplację. Pan Jezus mnie uratował, ja to wiem. Potem kiedy odwiedział Grazyne w tym pieknym klasztorze, poczułam nagle cos pięknego. Pojęłam,że własnie takiego życia zawsze pragnęłam-rzekła Dorota, smakując nowy aromat kawy.

 -A wiesz Dorotko,że Iena odnalazła nowa starą miłość na jakimś portalu. Umówiła się na randkę z nim i chce się do Przemka wprowadzić-dodała z szelmowskim uśmiechem pani Stefania.

-oststnio chodziła taka tajemnicza i nieobecna. Oby dopisało jej szczęscie tym razem-głos Doroty był pełen radośći i nadziei.

-A ty kochana myslisz czasem o tym Julio czy jak mu tam?-rzuciła w strone córki.

-Zmieniłam numer telefonu, odcięłam się od tych ludzi. Zablokowałam emaile. Nie chce tego rozpamietywać. To był horror. Nigdy mi tego nie przypominaj!-uniosła się gniewem młoda kobieta.

 Pani Stefania, spojrzała ze wspólczuciem na córkę. Wróciła ze spuszczoną głową do swojego pokoju.W głebi starej szkatułki ukryła kolejną korespondencję, która regularnie napływała z Włoch.

Pani stefania sekret listów spływajacych ze strony rodziny Julio, adresowanych na nazwisko Doroty, starannie ukrywała przed córką, pragnęła oszczędzić jej kolejnych cierpień i boleści rozdrapywania starych ran.

Starsza pani, niejednokrotnie walczyła z pokusa by otworzyć listy i poczytać treści i poznć tajemnice córki, lecz poczucie przyzwoitości brało przewagę nad palącą ciekawością.

Kilkakrotnie sprawdzało pod światło, ukryte w kopercie pisma. Jeden raz podczas bezsennej nocy naderwała źle zaklejoną kopertę i dostrzegła druk komputerowy w języku włoskim.

Nie znała tego oncego języka, zawstydzona zakleiła powstałe rozdarcie i znów biła się z myslami.

Nie wiedziała jak powinna postapić aby nie zranić córki. Wiedziała, iż w tym zachwycajacym kraju, spotkała córke ewidentna krzywda i ogromna trauma.

Córka nigdy nie chciała  podejmować  z matka tamtego bolesnego tematu, jakby wraz z powrotem do domu, tamte demony zostały uśpione.

Doszła wszak do bolesnego wniosku, iżlepiej nie wiedzieć. Póki demony śpią, póki są daleko, nie warto je budzić.

Zauwazyła jedynie, iz listy coraz sporadyczniej napływają. Po powrocie córki do domu, tych korespondencji nazbierało się osiem, przychodziły poczatkowo  co trzy tygodnie, nastepnie co miesiąc i teraz po dwóch miesiacach listonosz przyniósł ostatni.

Nareszcie zakiełkowała w  niej mysl aby poinformowac urząd pocztowy aby nie dostarczano im do domu listów w Włoch, aby traktować niechciane korespondencje jako nieporozumienie i nakazać ich powrót do nadawcy.

Nie miała pomysłu wszakże, jak pozbyc się ukrytych listów. Może zostawić je czasowi?

Pani Stefania, postanowiła wraz z córka wybrac się n msze swiętą aby da codpocząc skołataanym duszom.

Dorotka stała się coraz bardziej uduchowiona, ścięła płldługie włosy, jej ubrania były coraz bardziej skromne i schludne.

W wolnych chwilach czytała ksiązki religijne i amszerowała do kościoła, do kaplicy i na cmentarz.

Coraz mniej mówiła, więcej myślała i czyniła. Jednakze jej twach zdradzała szczęście i piękny spokój co cieszyło jej matkę i wparwiało w  zdumienie jej znajome.

Nie tęskniła za dawnym życiem, liczyła dni kiedy wreszcie wstapi do wybranego klasztoru i zacznie nowe życie. Została bowiem bardzo pozytywnie przyjęta przez wybrane Zgromadzenie.

 

 

 Rozdział XV

Po długiej i mroznej zimie nastała pełna bujnej jesieni wiosna.

Zewszad dało się słyszec sliczne śpiewy ptaków. Irena znalazła spokojną pracę w biurze reklamowym drogą elektroniczną.

Jej nietuzinkowe pomysły i talent grafika, nareszcie znalazły swoje zastosowanie. Dogadywała się z każdym. Chociaz rozmowa kwalifikacyjna nie była fortunna, gdyz pogoda nie dopisywała, Irena przyjechała z bólem glowy i niezbyt przygotowana na spotkanie. Wygrała spontanicznością oraz tym, że etat był natychmiast do wzięcia po nagłej wyprowadzce do innego miasta młodej mężatki.

Cieszyła sie wraz z każdym dniem,jej serce biło miłością odwzajemnioną, albowiem umawiała się na randki z Przemkiem.

Przystojny mężczyzna, którego niegdys poznała w poprzedniej pracy, sam inicjował dyskusje z Ireną na portalu społecznym.

Pomiędzy obowiązkami w pracy a odpisywaniem na wszelakie pytania, czas Irenie mijał szybko.

Jej twarz niegdys zdjęta smutkiem i powagą, nagle rozjaśniał śliczny usmiech, oczy nabrały słonecznego blasku.

-Wprowadż sie do mnie, po co z ta starsza panią mieszkasz?-droczył się meżczyzna z rozmarzoną kobietą.

-Zastanowię się-odpisywała szybko zakochana jak nastolatka, odmłodzona miłością kobieta po czterdziestce.

-Będzie nam dobrze. Możesz spac w osobnym pokoju ze swoimi licznymi pupilami-dowcipkował.

-Kusząca propozycja-zareagowała natychmiast Irena.

Twarz Ireny nabrała nowych, pieknych rumieni, pracownicy i szefowa także chwalili postępy i inicjatywy nowej pracownicy.

 Jednakże Irena nie plamnował wyprowadzki z przytulnego domku pani mamy Doroty.

Kiedy przyjaciólka oznajmiła wszem i wobec, że jej domem będzie klasztor, nie wszysdcy oniemieli.

Gratulowała szczerze siostra Grazyna i inne zakonnice, żałowały jedynie, że Dorota obrała sobie inny zakon.

Postanowiły,ż ebęa się odwiedzać.

Dorota w domu ugotowała skromny lecz odwiętny obiad, ciasto zamówiła z cukierni.

Przy stole usiadły wszystkie zaprzyjaznione kobiety. Nie zabrakło ani samej siostry Grazyny, ani Ireny ani tez Agaty.

Pani Stefania siedziała obokcórki, gleboko poruszona oraz wzruszona.

-Wzniesiemy toast za to cudowne spotkanie-zaproponowała Irena, cała w uśmiechach.

-A gdzie twój nowy chłopak?-chciała wiedziec Grażyna.

-Musze ochłonąc od tego szalonego romansu. Jest wesoło i kolorowo. Dla mnie zawsze wy będziecie najwazniejsze, bo wam zawdzięczam najwiecej. Zawsze byłyście za mną i po mojej stronie-Irenie głos zadrżał ze wzruszenia, zamilkła i wilgotnymi od łez oczami spoglądała na szcęsliwe przyjaciólki.

-Mi także się układa. Synowie nieco dorośli, pomagają sobie i przy okazji też nam rodzicom-rzekła spokojnym tonem Agata. 

-A jak układa się wam w tym trudnym małżeństwie?-pani Stefania zabrała głos, częstujac się wybornym sernikiem.

 -Mietek nieco sie poprawił na starość. Nie chce byc sam. Dotarło do niego coś. Przestał się błażnić na tych portalach i zaczepiać małolaty.Kiedyś Mietek zapomniał sie wylogować i przeczytałam taki śmieszny wywód jakiejś młodej Samanty.Ile ona mu nawciskała,żeby sobie dał spokój z podrywaniem, bo tego nie potrafi. Napisała,że jest obrzydliwym, starym i nudnym erotomanem. Dodała,że powinien Bogu dziękować, że żona go jeszcze nie wyrzuciała na zbity pysk.I więcie co?-Agata śmiała się do rozpuku, niemal krztusząc się wypitą kawą.

-I co opowiadaj?-odparły wszystkie kobiety neimal jednocześnie.

-Ten durny mąz przyłapał mnie na tym czytaniu i omal nie zszedł an zawał ze wstydu,że to się wydało. On myslał,że on taki mądry a ja durna i się nie domyślam-kobiety pełne radości słuchały to, co pzryjaciólka miałą im do powiedzenia.

 

 -Przepraszał, mnie strasznie,że się pobubił,że szukał podniety. Kajał się strasznie i nawet się popłakał z bezsilności-Agata sama popłakała się z radości, przy wtórze wielkiej radości zgromadzonych.

 -Ja bym na twoim miejscu odpłaciła mu sie pieknym za nadobne. Przecież możesz sobie ułożyć zycie z kimś normalnym, wartym ciebie-dodałą z powagą Irena.

-Ja lubię święty spokój. Mam dość wariacji i nerwów. Niech zostanie póki ten osioł. A jak się kiedyś zakocham to wam pierwsza o tym powiem-dodała dobitnie Agata, pełna nadziei na lepsze.

 

 -A ja się ciesze,że wszelakie szalaństwa i durne dramaty damsko-męskie mam za sobą. Jezus będzie moim szcęściem. Nie będę już miała żadnych pokus i nieczystych mysli. Koniec z marnowaneim sobie życia-Dorota rzekła z ufnością spogladając w stronę milczącej Grażyny.

 -Pokusy będą zawsze, nawet ja z nimi musze walczyć. Diabeł nie odpuszcza. Moja dusza czasami przegrywa walki ale wojnę ze złem moja dusza z Boża pomoca wygrywa-dodała rzewnie zakonnica.

z radia popłynęła piekna piosenka 'Barka" w wykonaniu papieża Jana Pawła II.

Płakali wszyscy ze wzruszenai i radości, nawet ukochane zwierzęta domowe przybiegły aby dotrzymać towarzystwa swoim ukochanym opiekunkom.

 Na firmamencie nieba wzeszło szczerozłote słońce mieniąc się barwami tęczy, obrazujac ludzkie radości, smutku i nadzieję.

 

06 czerwca 2023   Dodaj komentarz
wykluczone  

Wykluczone 3

Była bowiem jedyną osobą, która wysłała swoje apliakcje w sprawie pracy na wolne stanowisko. W Szkole potrzebny był nauczyciel na juz, natychmiast.

Zgodziła się z entuzjazmem.

Była niesłychanie szczęsliwa i umówiona na spotkanie. Poinformowano ją, że niemal od ręki podpisana zostanie umowa o pracę, lecz najpierw musi dostarczyć potrzebne dokumenty i świadectwa pracy.

Ten poranek stał się wyjątkowy, słońce gratulowało jej sukcesu, oświetlajac ciepłem izbę w której już niemal tanczyła.

Synowie zaciekawieni wpatrywali się w radosna matkę. Szczęśliwa matka, jakże sporadyczny był to widok.

Zadowolenie stało sie zarażliwe, cieszyli sie już wszyscy, chociaż synowie nie byli świadomi z jakiego powodu. Mimo to śmiali sie do rozpuku, tak jak ich matka.

Irena z przerażeniem obudziła się w środku nocy, śniła jej się zapłakana Dorota, błądząca gdzieś w ciemnym lesie.

Wdowa w ciagu dnia nie była w stanie myślec o niczym innym jak o  kieracie w pracy. Sprawa z zaginioną Dorotą coraz mocniej dawała znać, rozmyślała zaniepokojona  z mocno bijącym sercem. Wiedziała i domyślała się ze zgrozą, iż  za długo trwa Doroty dziwna  przygoda z Włochami..

 Irena znów daremnie usiłowała oddzwonić na numer z wysłanego przez Dorotę  smsa, jednakże były to daremne próby. Odpowiadała jej jak echo grobowa cisza i dziwny, ogluszajacy, złowrogi dżwięk.

Nie mogła zmróżyć oka. Gnębiły ją sprzeczne uczucia. W pierwszym odruchu chciała zadzwonic do matki Doroty i zapytać się starszą panią  o powrót córki marnotrawnej.

Jednakże odrzuciła tę myśl, gdyż obawiałą się o sampoczucie matki zaginionej, nie miała zamiaru przygbębiać schorowanej starszej pani. Gdyby Dorota wróciła całą i zdrowa z pewnoscia natychmiast dałaby znac o swoim powrocie.

Ogarneło ja złe przecucie. Za oknem dokuczał silny, porywisty wiatr. W pomieszczeniu panował niepokój, zwierzęta zbudziły się i patrzyły się z niepokojem na swoją panią.

Psy zaczeły ujadać, okazujac swoje niezadowolenie, kot skulił się wokól kapci pani domu i trząsł się z niepokoju.

Wstała napiła sie mocnej kawy. Do świtu zostały jeszcze trzy godziny. Wybiła akurat godzina trzecia pietnaście.

Gdzieś, kiedyś wyczytała,że to godzina złych duchów. Wzdrygnęła się na samą myśl. Poczuła zimne ciarki na plecach.

Nie kładła się na powrót do łożka, gdyz jej ciepłe łoże zajęły jej ukochane zwierzęta, kuliły się ku sobie psy i kot, jakże uroczy i roczulajacy był to widok.

Powzięła kolejną myśl, postanowiła, że zadzwoni na policję i tam złoży zawiadomienie o zaginionej.

Ta myśl stawałą się dla niej priorytetem, dziwiła się sobie samej, iż sama nie wpadła na tak logiczny pomysł.

Odczytała raz jeszcze przedwczorajszy sms-a, podpisany jako Dorota.

Była niemal pewna,iż jej przyjaciółka ma poważne problemy. Gdyby było inaczej, natychmiast by dała znać choćby telefonicznie albo emailem.

Zadzwoniła na nunumer alarmowy.

-Przeparszam,że tak pózno albo za wczesnie-rzekła jąkajac się nieco i krzysząc zimną kawą.

-Witamy. Prosze powiedzieć wyrażnie co się pani stało i jak możemy pomóc?-odrzekł zaniepokojony męski bas.

-Zaginęłą moja przyjaciólka Dorota Nowicka, lat 41, jakies osiem miesięcy temu, wyjechała do Włoch z poznanym na portalu randkowym Juliem. Słuch po niej zaginął-krzyczała głośno niemal histerycznie, aż zabrakło jen tchu.

-Tak, mamy zapisane informacje. Pani godność poprosimy i jeszcze najlepiej jakb7 pani z samego rana przybyła na najbliszy postaerunek i złozyła obszerne zawiadomienia. Rozumiemy się-Męski głos wydawał się zmęczony i jakby chaotyczny.

-Prosze pana, już podaję swoje dane. Chciałam się tylko spytać czy ktos jeszcze dzwonił w  tej sprawie?-Spytała z niepokojem.

-Tak, kilka razy u nas była matka zaginionej, ale szczegóły sa objete ścisłą ochroną i sa tajne-odparł ten sam  ziewajacy już głos.

Irena odłożyła telefon do torebki, do bladego świtu nie potrafiła zmróżyć oka. Cieszyła się jedynie z powodu soboty. Weekend oznaczał odpoczynek od pracy. Spokój był bowiem kobiecie teraz ogromnie potrzebny. Włączyła telewizję, ogladała powtórki starych seriali. Płytka fabuła dennych seriali, była tym czego kobieta potrzebowała w tym momemcie aby nie mysleć, tylko zanurzyć się w błahych rozmowach serialowych bohaterów.

Nad ranem dzwoniła do Ireny teściowa, postanowiła,że nie odbierze. Nie chciała rozmawiać z wścibską, znudzonążyciem starszą kobietą. Przysnęłą umęczona troskami.  Powoli budził sie poranek.

Dziś postanowiła także odwiedzic zakonnice Grazynę.

W duchu liczyła iż, nareszcie zazna potrzebnego spokoju i pokrzepiajacych słów.

Stresująca praca, niezyczliwi ludzie oraz przyjaciólka, która przepadła ma dobre- wystarzcajaco udręczyły zbolałą duszę samotnej wdowy.

 

Agata wstałą skoro świt, nie dane jej było dłużej odpocząc w  samotności.

Synowie mieli dla niej listę rzeczy do załatwienia. Chcieli dostac drogie i modne ubrania i sprzet do gier.

 Agata westchnęłą zmartwiona. Nieczuły maż tego dnia wyjatkwo marudził i gderał.

Kobieta nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio od niego usłyszała chociaż dobre słowo czy napotkała ciepłe spojrzenie.

Nie umiałą sobie przypomniec choćby jego dobrego dotyku.

Stanowili praktycznie białe małżeństwo.

Nie była w stanie sobie przypomniec, kiedy ostatnio wspólnie, wypełniali jakis obowiązek małżeńśki.

W którym to było roku?.Na tak tak proste pytanie, także nie znała odpowiedzi.

Cierpiała w duchu przygotowująć się do kolejnego, szarego, pochmurnego dnia.

 Pracy w  domu było zawsze mnóstwo, wszystkko było na jej głowie.

Mąz niewiele dawał z siebie, mało zajmował się synami, domem. Tymczasem to jego żona musiała oprać, uprasowac mu koszulu, naszykowac jedzenie i posprzątać

Gdy szykowała śniadanie dla synów, usłyszała donosny dzwonek w telefonie, podbiegła i odebrała połączenie.

 Dzwoniła pani dyrektor z kolejnej szkoły podstawowej do której kiedyś Agata aplikowała, lecz zupełnie o tym fakcie zapomniała.

Nie proponowano jej rozmowy kwalifikacyjnej, lecz pracę.

Od następnego poniedziałku potrzebny był polonista oraz kierownik w świetlicy.

Agata podskoczyła ku górze pełna radości, wdzięczności za pomyślność swego losu.

Miałą już dwie prace w dwóch szkołach podstawowych, nieco od siebie oddalonych.

Mąż stanął przy żonie, tym razem jego wzrok nie wyrażał wcale żadnych emocji, gapił się na Agat e zdziwiony i jakny zazdrosny o jej pomyslność.

Jemu nie powodziło się w pracy, kilka razy groziło mu zwolnienie, jakims cudem go przywracano na powrót.

Dyrekcja musiała go darzyć litością i wspołczuciem, Mietek nie miał dobrego zdrowia, starał się sprostać wymaganiom nauczyciela, jednakże nie miał ku temu wcale ani powołania, ani talentu do nauczania. Był nauczycielem z konieczności, gdyż nic innego nie potrafił czynic, praca fizyzcna nie wchodziła w rachube, gdyz był on cherlawy i miał wadę serca.

Nie był lubiany przez uczniów wcale, brakowało mu autorytetu, on tez nie lubił dzieci, jedynie co lubil to dominować, straszyć i miał ukryte skłonności do tyranizowania.

Swoje niepowodzenia pedagogiczne chętnie i często wyładowywał na żonie i synach.

Niestety zarówno żona jak i synowie wcale nie mieli do niego sympatii, tolerowali Mietka, bo tak należało.

 Agate podnosiło na duchu powodzenie zawodowe, jednoczesnie ją ono przerażało albowiem nie była pewna czy sprosta tym trudnym wyzwaniom.

 Kobieta mimo wszystko nie była pewną siebie osoba, miała sporo ukrytego żalu, bólu i wrodzonego upokorzenia.

Irena udała się na posterunek policji, lecz zadawane pytania wydawały się zupelnie mechaniczne i wyprute z emocji.

Niezbyt młody, znudzony, chudy i niski policjant  zmęczonym tonem notował do komputera to co Irena wiedziała lub przypuszczała.

Podawała suche daty i czytała niewiele znaczące tresci nadesłanych smsów, podpisane jako Dorota.

-A moze koleżanka Dorota dobrze się bawi i nie chce wracać? Nie pomysłała pani, że nie potrzebnie zajmujemy się niepotrzebną sparwą. W tym kraju, na świecie dzieją się straszne i tragiczne rzeczy a my tu marnujemy czas na jakieś pani domysły-obrazony  policjant chuchnał nieświeżym oddechem w samą twarz zmartwionej kobiety.

Wyszła bez pożegnania, oburzona i zlekceważona.

 

Gdy tylko Irena dotarła do klasztoru, poczuła dziwny niepokój. Znów otrzymała sms z nieznanego numeru.

"Prosze nie mów nic mojej mamie. Nic mi nie jest. Tam jest mi dobrze. D" Irena z drżącym i bolesnym sercem odczytała raz jeszcze dziwną wiadomość.

Dorota ma klopoty. Najgorsze jest to,że sama w nie wdęptnęła, krzyknęła w duchu zagniewana i zrezygnowana wychodząc z samochodu i kierując się w stronę furty klasztornej.

Spowił ją od dawna nieznany spokój i jakby beztroska.

 Bywały chwile,że tak mocno zazdrościła zakonnicom tego powtarzalnego dnia, bezpieczeństwa, spokoju i rutyny.

W życiu jej większosci znajomych błogi spokój był wielkim  luksusem i niedoścignionym marzeniem.

Weszła do steryjnie czystego pomieszczenia, w  którym zapachy kuchenne mieszały się z detergenami chemicznymi.

Wyszła jej na spotkanie stara uśmiechnięta zakonnica.

Przywitały się obie pobożnie.

Starsza zakonnica mimo podeszłych lat,wydawałą się nadzyczaj gibka i radosna niczym dziecko.

-Masz klopoty dziecko?-bardziej stwierdziła niż zapytała.

-Mam same kłopoty, z teściami, w pracy no i z Dorotą-westchnęła, czekajac na przybycie Grażyny.

Po chwili zjawiła się Grażyna, pełana wewnętrzego spokoju, zaprowadziła irenę do odosobnionego pokoju.

Tam wdowa po raz pierwszy dałą upust swoim roztarganym emocjom.

 -Mam okropnych teścioów, nie dają mi żyć, nachodza, węszą i czegos szukają. Przesladują mnie-rzekłą nerwowo,nie pozwalając dojść zakonnicy do głosu.

-Ale przecież Paweł dawno nie żyje, zerwij z nimi kontakt-doradzała Grażyna.

-Ja dawno z nimi zerwałam znajomośc, to oni nie dają mi spokoju. Oni posądzają mnie o śmierć Pawła. Jejku i zapomniałam, masz kontakt z Dorotą?-nerwowy ton głosu udzielał się także Grażynie.

-Mam i nie mam.-dziwne mi wypisuje smsy. Nie odbiera gdy dzwonię-głos Ireny wyrażał niepokój.

Obie zamilkły, patrzyły w zamysleniu przez okno pozbawione firan. Zza chmur wyzierały nikłe promienie słońca. Jakby niezawodne słońce usilowało rozjasnic chmurne mysli, zamyslonych.

-A wiesz co Grazynko, dzis jest rocznica smierci mojej mamy, wciąz o niej pamiętam i tęsknie-rzekła ze smutkiem Irena..

-Wiesz co, mogę z toba pojechac na cmentarz. Podarujemy twojej mamie kwiaty. U nas jest mieczyków pod dostatkiem. A ty masz dobry samochód, musimy tam pojechać-zakonnica popatrzyłą z otuchą na zasmuconą przyjaciółkę.

Gdy tylko ciepłe słońce zdołało wygrac z ponuroscią aury, obie kobiety odbyły podróż na miejscowy cmentarz.

 Objecia miały pełne mieczyków, w zadumie wdychały ich nieco pieprzną woń. biel kwiatów jarzebiny mieszała się z głeboką zielenią cisów, rosnących obficie wokól cmentarza. Lekki wiatr szelescił w koronach drzew, liscie rzucały na sciezki roztańczone cienie. Irena słyszała kroki zakonnicy, która szła tuz obok. Nogi poniosły je obok bogato zdobionych nagrobków, na którym posagi o niewidzących oczach czuwały nad tymi, co tam leżeli. Zatrzymały się przy białej płycie, o którą opierał się pluszowy mis, wyblakły od pogody i niepogody-i zadrżały niemal jednoczesnie, wyobrażając sobie rozpacz nieznanych rodziców. Nieco dalej, za zakretem, ujrzały staw.  Brązowe, zielone i białe kaczki, a za nimi ich młode sunęły z zadowoleniem po jego tafli. Wreszcie dotarły do grobu, którego szukały. Na pobliskiej ławeczce siedział starszy pan. Jego wargi się poruszały; wymykały się z nich jakies niesłyszalne dla ludzkiego ucha słowa. Stopy w wypastowanych do połysku, brązowych półbutach wparł mocno w ziemię. Pod wykrochmalonym, białym kołnierzykiem starczał węzeł czarnego krawata, z kieszonki na piersi wystawał rożek białej chustki, a rzadkie siwe włosy były schludnie uczesane do tyłu. W pierwszej chwili pomyslały, ze to ktos kogo znały, i że szept , którego nie mogły dosłyszeć, był skierowany w ich stronę. Jednak oczy starszego utkwione były w swieżą mogiłę, gdzie jeszcze brakowało nagrobnej płyty. Bez słowa usiadły obok niego. Odwrócił twarz. Spod pomarszczonych powiek, patrzyły na nie wyblakłe, niebieskie oczy.

-To,że nie umiemy ich zobaczyć, nie znaczy, że ich nie ma-powiedział.

-Nie znaczy-odparła zakonnica.

Irena poczuła ciepłe promienie słońca, kiedy przeniosła wzrok na inny grób, na którym wyryty w kamieniu napis zajmował kilka linijek" Maria Kowal, kochająca żona i matka. Żyła tylko 49 lat. prosi o modlitwę" a poniżej data smierci. Na srodku stał wazon, z ktorego woda dawno juz wyparowała. Kruche, brązowe, łodyżki gałązki gipsówki i frezji, ostatnich kwiatów jakie tu Irena przyniosła, zdawały się 

 Wymawiać jej długą nieobecnosc. Ukleknęły i zanim połozyły bukiet na grobie,pogłaskały chłodne łodygi mieczyków z pururowymi smugami.

Irena znów poczuła te samotnosc opuszczonego dziecka, jakiej doswiadczyła dawno temu. Katem oka dostrzegły łzy na policzkach starszego pana, gdy rozmawiał ze swoją zmarłą żoną. Potem słaby usmiech uniósł kąciki jego ust-wspomnienia dobrych czasów przyniosły mu ukojenie. Usiadła kolo grobu, milcząco wyznała zmarłej, że nadal za nia tęskni, ale w przeciwieństwie do staruszka, wiedziała, że matka naprawde odeszła.  Kiedy słońce chowało się i w  powietrzu powiało chłodem. Spojrzały równoczesnie w miejsce gdzie chwile temu stał starszy pan, lecz w tym momencie nieznajomy jakby zniknął lub rozpłynął się w sposób magiczny. Wiatr kołysał łagodnie kolorowe kwiaty zdobiące nagrobek jej matki oraz roznosił przejmujący aromat z nagrobka zmarłej żony nieznajomego staruszka.

Wracały koło stawu, gdzie kaczki z głowami wetknietymi pod skrzydła, zamieniały się w pływajace jedwabiste poduszki. Porosnietymi mchem sciężkami dotarły do żelaznej bramy. Niewidzialne ramię otaczało irenę , kiedy wyszły przez nią w uliczny hałas.

 

 Rozdział XI.

 

Agata starała się polubić coraz liczniejsze obowiazki. Jednakże praca w dwóch placowkach ciążyła. Jezeli podczas samotnego pieszego powrotu ogarnęło ją narzekanie z powodu nadmiaru obowiazków i przepracowania wtem karciła samą siebie, iż kilka miesiecy temu nie miała pracy i dałąby wszystko aby odczuwać dzisiejsze zmartwienie. Obecne zmartwienie, byłoby wówczas jej skrytym życzeniem.

Pamietała dokłądnie, gdy jeszcze kilka miesięcy wczesniej, dałaby wszystko aby chociaz kilka godzin pracować dziennie, wtedy nie miała nic. Udawała przed meżem,że ma pracę, tak skutecznie, iz niezbyt inteligentny mąż prawdopodobnie uwierzył w każde jej tłumaczenie.

 

Mąz sam bowiem ukrywał wiele przed żoną, jak choćby namietne randkowanie na licznych erotycznych portalach, obawiał się spotkań z nieznajomymi. Jego randki były jedynie wirtualne, słuzyły rozładowaniu napięcia czy egoistycznemu zaspokojemniu swych próżnych imaginacji , były to nieregularne praktyki sfrustrowanego męża, ojca i nauczyciela.

Agata wszak domyslała się słabosciom swego męża lecz niewiele ja to obchodziło. Jej mąz stał jej się coraz bardziej obojetny, zdażało jej się samej szczerze i chętnie długo rozmawiać z napotkanymi mężczyznami a to w pracy czy w autobusie.

Poznała w pracy starszego od niej pracownika portierni, który coraz chętniej i częsciej zagadywał smutną, skrytą nauczycielkę.

Ona sama w poszukiwaniu ciepła i zrozumienia, coraz otwarciej zwierzała się Jackowi, ze swoich klopotów a to finansowych, potem wspomniała o samotnosci w małżeństwie i dorastajacych niepokotnych synach. Starszy od niej o kilkanascie lat męzczyzna, sprawiał poczatkowo pozytywne wrażenie.Lubił słuchać, zagadywać, chętnie przystawał i wpatrywał się długo i przeciagle za odchodzącą i przychodząca kobietą.

Chociaz Agata nie dazyła sympatią ani nawet nikłym uczuciem znajomego, ten podstarzały, nieprzystojny łysy pracownik portierni coraz smielej prawił kobiecie komplementy, opowiadał o swojej rodzinie, o żonie, która od niego odeszła, doroslych dzieciach. Agata traktowała Jacka tylko jak zwykłego znajomego i to stało się przyczyną jej klopotów. Kilka tygodni pózniej coraz smielszy portier, coraz bardziej erotyczne i oblesne składał kobiecie propozycje. Propoował spacer, zapraszał do mieszkania na wino, na wszelkie spotkania towarzyskie.

Odmawiała, zasłaniając sie licznymi obowiązkami. Jednakże, kiedy starszy pan, wyznał kobiecie swój afekt, Agata zareagowała odrazą i pogardą.

Pewnego dnia, gdy kierowała się do drugiej pracy na widok znajomego portiera, wykrzyknęła.

-Jeste pan oblesny. Perspektywa takiego spotkania z panem napawa mnie obrzydzeniem i ochydą-krzyknęła dosc głosno, na tyle donosnie,że została usłyszana przez połowę pracowników kończących tak jak ona pracę o tej porze dnia.

Gdy dotarła do swojego domu,poczuła smutek i zażenowanie, nikt na nia nie czekał, nawet ten stale głodny młody kot. Potrzebowała dobrego słowa,wsparcia nie zas niechcianego zalotu pozbawionego kultury, ogłady i honoru paskudnego niemłodego faceta.

Samotnosc, owszem boli ale towarzystwo paskudnego zboczeńca jest o wiele bardziej odrażajaca, pojeła zabierając się za obowiazki gospodyni domowej.

 

W duchu od bardzo dawna poszukiwała romantycznego uczucia i czasem tęskniła za jakas miłostką, lecz z całą pewnoscią nie była w stanie obdarzyć afektem, starego, oblesnego dziada, który zupełnie nie spełniał jej oczekiwań.

W miarę jak wspominała rozmowy z nim, coraz dalszy jej się stawał i mniej atrakcyjny.

Jego płytkie wywody, dzikie zamiłowanie do małych dzieci, częste rozmowy o pedofilii, budziło w  niej dziwne podejrzenia.

Obawiała się,że ten oblesny starzec mógł mieć złe skłonosci, a na samą mysl, aż się wzdrygnęła pełna odrazy i pogardy.

Postanowiła zerwac znajomosc z tym dziwnym jegomosciem.

Sięgnęła po telefon komórkowy by wykasowac jego numer telefonu i wtedy zobaczyła od Jacka stek chorych rojeń i wyznań a nawet obłakana propozycja malżeństwa.

 

Nie była w stanie przeczytać nawet kilka zdań, bo poczuła mdłosci i ogarnęła ja przemożna złość

Gdy powodowana gniewem kasowałą niechciane wiadomosci, do domu powrócił jej mąż, do niego wszak od dawna nie pałala wcale żadnym uczuciem, był jej niemal obojętny.

Tymczasem w  porównaniu z tym niechcianym adoratorem, jej Mietek zyskiwał zdecydowanie.

 Był młodszy i nieco przystojniejszy, nie był pedofilem, zarabiał wiecej i jego chociaż znała a tamtego coraz bardziej się obawiała.

 

Tymczasem, w odległej włoskiej, malowniczej, górzystej miejscowosci Dorota cierpiała okrutnie i niemal samotnie na skutek bólów przedporodowych.

 

Leżała przerażona, zmęczona, choc spała od kilku miesięcy niemal tyle co niemowle, była swieżo przebrana w koszulę nocną półprzytomna, nieswiadoma gdzie sie znajduje i co ją czeka.

Pomieszczenie było schludne, czyste i starannie przygotowane na przyjęcie porodu, nie był to był szpital lecz pokój przeznaczony do przyjęcia noworodka.

 Wokól niej uwijali się lekarze specjalnie na te okazję wezwani, położna i pielęgniarz.

 Traktowali cieżarną z należytą uwagą i umiarkowananym zaangażowaniem.

Traktowali swą pracę zaledwie jak cięzki i monotonny obowiązek, rozmawiali ze sobą i pracowali profesjonalnie, nie zadawali cieżarnej żadnych pytań.

Dorota w chwilach przebudzenia i poprawy nastroju oraz jasnosci umysłu,pragnęła zadać pytanie, odnosnie zdrowia swojego i niewinnej istoty, którego przyjscia oczekiwano.

Jednakze nie była w stanie wypowiedzieć choćby jednego słowa, jakby stała się niemową, duchem, jakby ogladała jakis film sama bedąc nieprzytomną albo sniąc jakis koszmar.

Pragnęłą się obudzić, dowiedziec dokąd zmierza jej życie. Co jest prawdą co snem.

Znów pogrązyła się w stanie nieważkosci, widziała w tym stanie siebie jakby z perspektywy drugiego człowieka, widziła szczupłą, niewysoką postać, rozpoznała siebie z ogromnym brzuchem i dwóch pochylajacych się nad nią lekarzy. jeden był starszy a drugi o połowę młodszy. Ten młody włoch dosc przystojny lecz jego wzrok był smutny, przejety. Kojarzył jej się z jakims aktorem z dawno oglądanego serialu medycznego.

W starszym mężczyznie, rozpoznała swojego dziadka, ojca matki, wspaniałego, opiekuńczego seniora, który już nie żył od dobrych kilkunastu lat. Wzdrygnęłą się. Pomyslała o babci, wciąz zyjącej jeszcze schorowanej, starowince.

Dziadek w stroju lekarza wykonywał skomplikowaną operację, ratujaca życie wnuczki i parwnuczki. Skad on to wiedział, skąd się tu wziął?. Przypomniała sobie nagle  opowiesci babci, że dziadek kiedys marzył o zawodzie medyka lecz na skutek biedy i wojny nie spełnił tego wielkiego marzenia. Pomagał ludziom jak umiał, choć był tylko prostym pracownikiem poczty.

Poczuła przedziwną błogosc, czułosc. Była szczesliwa, najszczesliwsza, czuła ,że jej serce bije żywą radoscią, rozpiera ją duma, nienznae zadowolenie. szary krajobraz za oknem przechodziłw  piekny ukwiecony i oswietlony ogród. Nigdy nie była tak żywa i chciana.Chciałaby w takiej błogosci pozostać na zawsze, lecz nie było jej dane.Zmarły dziadek nakazał jej wracać,'Wracaj do córki, jestes jej potrzebna, słyszysz..." matowy i serdeczny męski głos brzmiał zdecydowanie i z troską.

 

Gdy wróciła z niechęcią na swoje zakrwawione łoże, powrócił ten sam, zbyt dobrze znany ból, cierpienie i przerażenie.

 

Płakała tak samo donosnie jak jej córeczka, którą zajmowały się zupelnie obce osoby, będące w zasięgu jej wzroku lecz tak odległe zarazem.

Chciała na noworodka spojrzeć, przywitać się, obejrzeć, lecz jej wzrok drażniło swiatło słoneczne, rażące choć ciepłe, wypływające z okna na przestrzał. Nie miała sił by zawołać, podniesc się, zareagować.

Wszystko co widziała, zdawało się być niemym filmem.

 

 Gdy po długim weekendzie Irena pojechała do pracy pełna złych przeczuć, spodziewała się najscia niezadowlolonej dagmary, która miała w zwyczaju niekiedy pastwić się nad podwładnymi.

w ten sposób okazywała nielubiana kierowniczka swym pracownikom pogardę i manie wielkosci.

Dzis wyjątkowo starannie Irena przygotowałą swoje sprawozdanie. Chciała dowiesc, iz jest wartosciowym i oddanym pracownikiem i liczyła choćby na skromną pochwałę.

Weszła z dusza na ramieniu. W pomieszczeniach biurowych panowało pełne napiecia milczenie, nie licząc dziwnych, ukradkowych spojrzeń, jakimi obdarzali się pracownicy przechodzac i pzremieszczajac się korytarzami.

Miny mieli nieodgadnione.

Irena pełna niepokoju udawała się do swojego stanowiska pracy i jak zawsze miała w swym zwyczaju, rozpoczęła dzień od przeczytania wiadomosci służbowych.

 

Następnie dzowniła do swoich klientów aby proponować usługi kredytowe i inne rozwiazania finansowe.

Po kilku godzinach zmudnej i nudnej pracy, zapytała najbliżsża koleżankę o nielubianą Dagmare, której dzis nie było w  pracy.

Zazwyczaj nie było dnia aby Dagmara była nieobecna, poza obowiazkowym urlopem.

Kierowniczka nie uznawała słabosci, wolnego, zawsze nienagannie ubrana, krążyła po pomieszczeniach biurowych niczym upiór, dla każdego podwłądnego miała oschłe słowo lub jakas cierpką uwagę.

Uwielbiała opowiadać swoje nudne wywody, jaka ona wspaniała i uwielbiana w rodzinie, jaka była najlepsza na studiach.

Zazwyczaj były to powierzchowne opowiesci spragnionej pochwał zakochanej w  sobie kobiety.

Koleżanka jedynie odburknęłą jakby z przestrachem, że nie ma o niczym zielonego pojęcia.

Dowiedziała sie przypadkiem, gdy przechadzała się obok pań gorliwie sprzatajacyc, że właśnie zwolniono Dagmarę z pracy.

Powiedziano jej szeptem,że Dagmara podpadła dyrekcji i były ponoć liczne skargi na pewną siebie kobietę.

Irena niemal podskoczyła radosnie, gdyz szczerze nie lubiła tej wyniosłej kobiety.

Cieszyła się, że już nigdy nie zobaczy zadufanej w sobie kobiety, oraz że za kilka dni wolno stanowisko ma piastować ktos inny.

Irena nawet w snach nigdy nie spodziewała się tego czego dowiedziała się już następnego dnia.

Nazajutrz skoro świt przeczytała w emialu od samego dyrektora oddziału iż, to właśnie ona zostanie nowym kierownikiem.

Wysłaną informacje czytała kilkakrotnie mając nadzieję,że to pomyłka, nieporozumienie, lecz nie miała już najmniejszej watpliwosci, iż to ona sama zostanie kierownikiem banku.

 

Płakała i śmiała się jednoczesnie  z tego samego powodu.

Agata zmęczona pracą na niemal dwóch etatów i sprzataniem po swoich niewdzięcznych domownikach usiadła na wysłużonym fotelu z wypożyczoną ksiązką.

 

Tymczasem jej mąż co nie zdarzałao się nawet sporadycznie, spojrzał pożądliwie na żonę.

 

Chwycił ją oburącz, nie pytajac o zgodę, zaprowadził na strych.

Bez wprawy i bez uczucia, dobrał się do zdziwionej i niezadowolonej kobiety.

Kobieta bez udziału woli, pełna rezygnacji, dałą się rozebrac do skarpetek a nastepnei jej mąż bez namiętnosci bez przywiazania dopuścił się kopulacji.

Turlał się po barłogach, niczym ogłupiały samiec, usiłował dowieśc swej witalności i jurnosci, lecz jego męskośc nie była gotowa.

Kobieta spragniona doyuku, ciepła, pozwoliła się potraktować pzredmiotowo.

Pólmrok panujacy w  dusznym miejscu dodatkowo pozbawiał kobiety myślenia i reakcji, ona zaś pozwoliła aby nieczuły mąz dokończyc swoją nieudolną robotę.

Mietek po zakończeniu wysiłku zasapał szkaradnie, Agata nie poczułą nic, jedynie brzydki zapach spoconego oraz przykry ból w miejscu dotknięcia.

Cieszył ją koniec kopulacji zaś poczucie ulgi łagodziło niepowodzenie aktu.

Gdyby to od niej zalezało czym prędzej uciekłaby od męża, byle dalej lecz nie miałaby dokąd uciec.

Nie miałąby pomysłu na swoje schronienie lecz przytułki i schroniska dla ofiar, nie chciała nawet rozważać.

Miała bowiem swój honor, chociaz była osoba niezwykle skromną, znała swoje poczucie wartości.

Była nauczycielką, matką dwóch jeszcze nie odchowanych synów, to dla nich się trudziła i znosiła godnie przykrości losu.

 

 

 Rozdział XII

 

Świeciło słońce, wiosna coraz namacalniej przechodziła w lato.

 

Grazyna klęczała w kaplicy, jej mysli bładziły w kierunku swoich świeckich koleżanek.

 

Myślała intensywnie o Dorocie.

Już minął rok kiedy ta szalona dziewczyna wyjechała do Włoch.

 

Ślad po niej coraz bardziej sie rozmywał i stawał niejasny.

 

W kieszeni zakonnego habitu znów zabrzędzał telefon, matka Doroty wciąż prosiła o modlitwę.

 

Biedna starsza pani, była coraz bliżej obłędu i na granicy szaleństwa.

 

Grażyna przypomniała sobie rozmowę z matką Doroty.

Wygląd kobiety stał się coraz bardziej niepokojący, mocno schudła, jej zmarszczki jakby się pogłębiły, twarz stała się sucha i pozbawiona wyrazu.

Niewątpliwie bardzo cierpiała.

Nie pojmowała postepowania swej ukochanej córki.

Nosiła w sercu i pamięci zdawkowe smsmy i urywane od czasu do czasu rozmowy telefoniczne z córką,   pozbawione emocji i zaangażowania.

Ubolewała mocno z powodu lekceważenia jej przez policję i inne służby, które powinny więcej się zaangazować w sprawie odnalezienia i sprowadzenia jej dorosłej córki.

Słyszała za każdym razem oschłe słowa "Pani córka jest dorosła i z pewnością wie co robi. Jej życie nie jest zagrożone. Biedne te nadopiekuńcze matki, dorosłych dzieci"

 

 Mniszka wybiegła z kaplicy chwycona jakimś wewnętrznym impulsem, łuna ciepłego promienia słonecznego działała na nią mobilizująco.

Pobiegła czym prędzej do siostry przełożonej, opowiedziała jej o  swoich zmartwieniach, o zaginionej przyjaciólce Dorocie. 

 -Siostro przełozona tak być nie może, za długo to trwa. Co można zrobić, matka Doroty odchodzi od zmysłów, codziennie mnie prosi o modlitwę-głos Grażyny był pełen niepokoju.

 

-Jak siostra jej może pomóc? Modlitwa powinna wystarczyć?-rzekła ponurym głosem starsza przełozona.

-Siostro a może mogłabym pojechac do tych Włoch? Spisałam sobie nazwy miast gdzie było logowanie. Matka Doroty mi napisała adresy,mam je na kartce-zakonnuca spojrzała ufnie w stronę skonsternowanej zakonnicy.

 

-Czy siostra postradała umysł? Skoro policja mówi, że Dorota zyje i dobrze sie ma, znaczy że tak w istocie jest?-głos przełozony zdradzał niezadowolenie.

-A co jesli jest gorzej niż myslimy. siostro nie była na uropie w tym roku. prosze mi dac pozwolenie na wyjazd, zajmie mi to tydzień czasu. Musze sprawdzić każdy trop. Prosze-poprosiła mniszka.

 

Siostra przełożona bez słowa wybiegła, poły habitu, zdawały sie trzepotać, niczym olbrzymie skrzydła ogromnego ptaka.

Grazyna udałą się znów do kaplicy, nie zdązyła zmówić kolejnego dziesiątaka różańca, gdy na wysokości jej twarzy ujrzała znów oschła postać  przełozonej siostry Anny.

-Siostro Grazyno, jest pozwolenie. Moze siostra jechać. Porozmawiamy na korytarzu-odparła konspiracyjnym szeptem.

Zakonnica czuła bicie własnego serca i przypływ nowych emocji, ogarnął ją strach a także przyszła ekscytacja.

-Nasza siotra generalna wybiera się pojutrze do rzymu, może się iostra z nią zabrać. Wylot będzie opłacony. Ma siostra ogromne szczęscie, bo matka Generalna wraca za oseim dni-głos przełozonej nadal nie zdradzał emocji.

-Dziękuję, Bóg zapłać-siostra Grazyna była bliska euforii, chwyciła za szerokie ramiona starszą zakonnicę i jęłą ją serdecznie ściskać.

-Juz dobrze. prosz etylko dobrze wykonac swoją robotę. Może siotra od razu zgłosić do konsulatu to zaginięcie i działać. Zna siostra język włoski?-przełozona chciała wiedzieć.

 

-Bardziej angielski, uczyłam się go w kiedyś szkole-rzekła z entuzjazmem.

-To powinna siostra dać jakos radę. Może warto spróbować uratowac tę zabładzoną owcę? Tylko po tygodniu,musi siostra tu wrócić bo będzie miałą siostra dopiero problemy-ton pzrełożonej nie zdradzał wcale żadnych emocji.

 

Wyjrzała przez otwarte okno w kaplicy, słońce zdawło się świecić pełnym blaskiem, jakby chciało dodać więcej blasku przejętej siostrze Grazynie.

  Agacie mocno doskwierało poczucie osamotnienie, w głębi serca tęskniła za czułością i romantyzmem.

Z mężem własciwie funkcjowali niczym obcy, ledwie znajomi.

Zdała sobie sprawę,że z mietkiem łączą ją tylko dorastający synowie.

Wieczory spędzała samotnie. Ilekroć siegała do komputera, znów natknęła się na historie logowania swego nieuczciwego męża.On natretnie uprawiał wstydliwy preceder podrywania droga wirtualną.

Ona sama powodowana uczuciem zażenowania i goryczy, sama psotanowiła załozyć na katolickim portalu własny profil. Umieściła swoje najbardziej atrakcyjne zdjecie z odległych wakacji. O sobie napisła, że pracuje w biurze, wpisała swój wiek nieco zaniżony, bo czuła się całkiem młodo. Do zainteresowań dodała muzykę, podróże, książki. Nie pisała nic o swojej sytuacji osobistej.

Liczyla na czystą przyjażń, na rozmowy o zyciu, nie brała pod uwagę romansu. Nie teraz, być może za kilka lat, kiedy samotność będzie jej jeszcze bardziej doskwierać.

 

 

Gdy po długim czasie, Dorota odzyskałą świadomość, jej serce zalała wielka fala;żalu, bólu, straty i goryczy.

Obejrzała ustronne miejsce, w którym się znajdowała coraz bardziej zatrwożona. Bóle powodowane połogiem nasiliły się jeszcze donosniej.

Pojęła, iż tam gdzie przebudziła się ostatnim razem, czuła się jakby znajdowała się w tymczasowym szpitalu. Była zupełnie pewna, świadoma faktu, że urodziła maleńkie dziecko, córeczkę.

Wstała peła złych przeczuć. krzyknęłą ile sił w płucach.

-Pomocy, ludzie, ratujcie!-jej histeryczny głos rezonował w małym, przeciętnym pokoju mieskzania w bloku na parterze.

Wyjrzała przez okno, w zasiegu wzroku miała domy mieszkalne, bloki, sklepy, biura i ludzi niespiesznie idących.

Usłyszała krok, z pokoju obok.

Zamarła  w oczekiwaniu na niewiadomą i niepewną przyszłośc.

Los mocno ją doświadzcył, nie szczędził jej ozczarowań.

Usiadła na swej wersalce i wpatrywała się w skromne wyposażenie wnętrza; meble jak z ikei, stolik jak z klasy szkolnej i dwa taborety stary telewizor, stara drewniana podłoga domagajaca sie wymiany, sciany pomalowane niegdyś na biało, lecz szarością spowite.

Słońce nie przedostawało się przez grube zasłony, panował mroczny nastrój. Stare obrazki prezentujące ponurą, jesienną przyroda, dobitnie odtwarzały stan ducha zagubionej Doroty.

Krzyknęła raz po raz, aby wzbudzić w kimś obok litość.

W pomieszczeniu ukazałą się sylwetka Enrica, ogrodnika z pałacu Julia i jego dziwnej rodziny.

 

-Jestes tu, Bogu dzięki, uratuj mnie-dorota serdecznie uściskała wysoką posture znajomego.

-Dora, ciesze się, że nic ci nie ma. Zbadali twoje zdrowie. Wrócisz do domu-odparł bez emocji, spoglądając zagadkowo w strone oneimiałej.

 

-Ale jak i co oni mi zrobili i dlaczego?-spytała pełna złych przeczuc.

 

Usiedli oboje przy stole, Dorota zamilkła w bolesnym oczekiwaniu na bieg historii. 

Enrico chwycił się za swe skronie, jakby chciał zyskać na czasie. Westchnął.

-Rodzina Julio to bogaci i wpywowi ludzie. Jego była żona urodziła chore dziecko, które zmarło. Wtedy ty byłaś w ciązy. Salma także bardzo bogata kobieta, oszalała  z rozpaczy. Zabrali twoje dziecko, które ty urodziłaś. Julio cię oszukał. Specjalnie cie zapłodnił. Wiedział,że jego dziecko jest ciezko chore na serce, nie pomogły najgroższe operacje w klinikach. Ciebie trzymali jak inkubator. Byłas im potrzebna tylko dlatego, że byłas w ciązy i mogłas im dać zdrowe dziecko. Teraz nie jesteś im potrzebna-meżczyzna spojrzał na szlochajaca kobietę, skuloną jak obolałe zwierze.

-Nie wierzę, to jakis koszmar. choc czułam to w głębi serca-Dorota nie potrafiła opanowac skrajnych emocji. 

-A w tej kopercie są pieniądze, to twoja zapłata-rzekł Enrico, wyjmując z przedniej kieszeni koszuli niezbyt okazała kopertę i podarował ja cierpiącej.

 

Dorota wstała wściekle z wersalki, chwyciła papierowy podarunek i rzuciła nim o ziemię. Kilkadziesiąt zebranych banknotów 100 euro, rozsypało się dookoła jej stóp, niczym karty  z rąk  obłakanej tarocistki.

Wpatrywała się w Enrico to w rozsypane banknoty, jej dusze zalawałą panika, gniew i zarazem spokój.

Mimo grozy sytuacji, poczuła,ż eta straszna i niewiadoma historia znalazła roztrzygnięcie.

Nie czuła nic, nie odnalazła w sobie macierzyńskich uczuć, nie w tej chwili.

-Co będzie ze mną?-zwróciła się do milczącego mężczyzny.

-Pozwolą mi zawieżć ciebie na lotnisko, tym razem nie zostaniesz porwana. Ja nie pracuje z nimi, choc utrzymuje telefoniczny  kontakt z krewnymi Julio.Pracuję  w innej firmie jako kierowca-odparł z wysiłkiem.

 -Dziękuje ci za to,że jesteś. Bardzo mi pomogłeś-rzekła z wdziecznoscią i wtuliła się w szorstkie objęcia starszego mężczyzny.

-Zabierz te pieniadze sa twoje. Bardzo ci się przydadzą. Ja nic ci nic z tego nie ukradłem. W kopercie jest krótki list od Salmy-mężczyzna poklepał Dorote po ramieniu i wrócił do swojego pokoju obok.

Dorota uderzyła w płacz, szlochała tak długo, aż  rozpacz przeniosła ją w długi, niespokojny sen.

Sniła o Julio, o tym w którym nie zdązyła zapomnieć. Sen była piekny, erotyczny i pełen pasji.

Gdy przebudziła się nagle, znów powróciła bolesna tęknota za niespełnioną miłoscią.

Jej gorąco uczucie do pzrzystojnego obcokrajowca choc szczere i pełne afektu, zostało przez obiekt westchnień  potraktowane wyłącznie instrumentalnie, pojęła, że została bolesnie przedmiotowo oszukana.

-Jak zapomnieć, jak znów żyć?-załkała, pokonana.

-Dora, musimy się zbierać. Sprawdziłem twój lot do Warszawy. masz za sześc godzin wylot. Trzeba zyć dalej-odparł hardo, spogladajac na leząca młoda kobietę.

-Jak zyc dalej? Jak zapomnieć o tym,że zabrano moje dziecko, jakby to była zwykła rzecz?-dotknęła swych tkliwych, nabrzmiałych piersi, z których przeciekały krople mleka.

-Daje Ci kwadrans na zebranie się. Dziś musze jechac do pracy, nie chcę się spóznić-głos Enrico zdawał się troskliwy ale stanowczy.

 

Pierwsze promienie słońca przebijały się przez grube zasłony jakby chciały przynaglić kobietę do dalszego, odważnego działania.

 

Jednakże jej watłe siły odmówiły posłuszeństwa, polka nie była zdolna, aby tak po prostu pozbierać się do powrotu, do opuszczenia na zawsze nowonarodzonego dziecka, ktore zostało jej bezpowrotnie, bezdusznie odebrane.

 

Siostra Grazyna gdy tylko po długiej podrózy samochodem dotrała do okazałego klasztoru nieopodal Rzymu, poczuła ekscytacje i ogromna radość. Przyroda południowej Europy mocno zachwyciła kobietę. Czuła się tak jakby to było jej jedyne miejsce na ziemi.

Zakonnice daremnie prosiły turystkę aby łaskawie usiadła z nimi do suto zastawionego stołu.

-Jeszcze trochę. widoki sa tu zapierajace oddech-wołała raz po raz zachwycona mniszka, ogladajac z podziwem skalne góry okalajace kobaltowe morze

-Siostro, zapraszamy na obiad bo potem mamy msze siętą w kaplicy-głos siostry generalnej był surowy.

Zakonnica usiadła przy stole, jej twarz promieniała usmiechem.

Wystawne i króleskie dania, zjadała z wielkim apetytem.

Nie była dziwiona, że jej kolezanka dorota postanowiła osiąść we Włoszech na dłużej.

 

Grażyna wiedziała jednak, iż przyjechała aby, pomóc w sprowadzenie do kraku, marnotrawnej córki, wszak solennie obiecała to Zofii, starszej, schorowanej kobiecie.

 

Dzis jednak serce zakonnicy przepełniało nieprzegrane szczęście, nie miałą zupełnie czasu ani zamiaru aby zgłaszac zaginięcia przyjaciółki na policji.

Upajała się nowym, pieknem oraz słońcem, które rozpieszczało dziś promiennie i otulało złotem spadziste góry i morza.

Przy stole dostrzegła przystojnych kapłanów, jeden byłw  średnim wieku a pozostali byli całkiem młodzi.

Grazyna nie porafiła oderwac wzroku od śniadego,czarnookiego męzczyzny w średnim wieku, który spiewnym barytonem zabawiał po włosku licznych biesiadników.

Mężczyzna był księdzem diecezjalnym, niedorzecznie charyzmatycznym, lecz jego ogromny urok, czarował słuchaczy.

 Grazyna juz mocno zauroczona, spijała  z ust kapłana , każde włsokie, lirycznie wyśpiewane słowo.

-Jak księdzu na imię?-wyrwało się turystce.

Ksiądz spojrzał obojetnie w kąt stołu, gdzie siedziała zawstydzona nieznajoma.

-Alwaro, ma ten ksiądz na imie-oschły głos należał do siostry generalnej.

Tymczasem wywołany kapłan, raczył zgromadzonych swymi barwnymi opowieściami, ze spotkania z paieżem Franciszkiem z niezyjaca juz królową Elzbietą.

Grażyna, siedziała oniemiała z zachwytu, chociaż nie rozumiała właściwie każdego wypowiedzianego zdania, domyślała się jedynie sensu opowieści.

Tymczasem na telefon komórkowy zakonnicy Grażyny, przychodziły liczne smsmy, ktoś kilkakrotnie lecz daremnie usiłował się do niej dodzwonić.

Spojrzała ukradkiem na  wiadomośc od Doroty i zamarła "muszę dłużej zostać we Włoszech. nie szukaj mnie. Muszę cos załatwić pilnego i dam wam znać. Nie rozmawiaj z moja mama o mnie. U mnie wszystko w  porządku!. D.

Zakonnica poczuła metlik w głowie nic nie rozumiała, ogarnęła ja błoga beztroska.

Uwierzyła nareszcie,że Dorota musi być szczęsliwa w tym pieknym kraju. Nie była wcale zdziwiona,że koleżanka pragnie zostac dłużej w tym malowniczym, pięknym włoskim kraju.

Szarpały Grazyną sprzeczne uczcucia,odeszła od stołu, stanęła na korytarzu, nie spuszcajac wzroku z przystojnego księdza, wreszcie odwazyła się zadzwonić do Doroty na podany w smsie numer telefonu.

-Dorotko, słyszysz mnie? Musimy się spotkac jestem na obrzeżach Rzymu. Jesteś tam?-glos siostry przynaglał i  był pełen niepokoju.

-Mój Boże, nei wierzę to ty zakonnico? Przyjadę, napisz mi dokłądny adres. Musimy się spotkac. Mam ci tyle do powiedzenia, tylko błagam nie mów nic mojej mamie. Ja jej już wszystko powiedziałam-głos Dorocie drżał, miało sie wrażenie jakby była baardzo pzrejęta ale nie byłą nieszczęsliwa.

-Siotro Grazyno-Siostra Generalan staneła obok podwłądnej, może siostra zaprosić do pokoju gościnnego zaginiona owieczkę ale spotkanie nie może trwać dłużej niz dwadzieścia minut.

-Bóg zapłac to mi wystarczy-rzekła Grażyna, jej ogorzałe zazwyczaj policzki stały się czerwone z przejęcia.

-A teraz prosze zabrać się za sprzątanie ze stołu-oschły głos generalnej, ostudził nieco gorące emocje podwładnej.

Grażyna pracowała niczym automat, jej mysli błądzily daleko.

Dałaby wszystko by dowiedzieć się prawdy na temat, długo skrywanych tajemnic jej kolezanki Doroty.

Zapałała zupełnie niespodzianie gorącym afektem do przystojnego kapłana.

Przezywała stany radości, euforii ale jednoczesnie draczył ja stres i sama siebie nie poznawała.

Wstydziła się głupiego i niepodziewanego uczucia wobec dopiero co poznanego duchownego.

Spoglądała na niego ukradkiem, planowała nawet wyznać mu swoje wstydliwe grzechy.

Blokowała ja wszakże bariera jezykowa a także ewentualne zażenowanie oraz ból nieodwzajemnego, skrycie ukrywanego sekretu.

Dorota zjawiła się w klasztorze u Grazyny, spóżniona o równa godzine. Enrico. który pracował jako kierowca, postanowił pomóc potrzebującej i zamiast odpoczywać w ramach naleznej sjesty przywiózł kobiete pod wskazany adres.

Dorota była zachwycona zapierajacymi dech w  piersi widokami piaszczystego morza okalajacego górzyste skały oraz usytuowanego nieco bliżej lasku okazałego barokowego budynku.

Zapukała z całej mocy w drewniany skobel a jej zmysły podziwiały przepyszny ogród, pelen puszytych egzotycznych kwiatów, który jasniał i pachniał wyszukanymi aromatami.

 

 Widok potężnego dworku, wyrywał w  jej duszy pamięć dawnych, świetnych czasów, zakletych gdzieś na dawnych pocztówkach i filmach.

Podwoje rozwarły się  z cichym brzekiem. Zakonnica z trudem rozpoznała Dorotę.

Długo wpatrywały się w siebie pełne niedowierzenia, pierwsza przemówiła Grazyna.

-Wejdz Dorota, mam dla Ciebie smaczne smagetti bolognese-wzrok grazyny lustrował zmieniona postać przybyłej.

Dorota usmiechnęła się blado, poczuła wstyd, zażenowanie a zarazem oniesmielenie zakonnym przepychem.

Dała sie poprowadzić do małej, szykownej izebki, gdzie na środku stał owalny stół a na nim zapraszała do konsupcji smaczna porcja obiadu, gotowa do konsumpcji.

Dorota nie miaa apetutu, jedynie poczucie olbrzymiej pustki i rozczarowania rozsadzalo jej obolałe serce.

Usiadły obok siebie, Grazyna raczyła się szklanką soku, zas Dorota rozgrzebywała widelcem makaron.

-Dorota mów, co się stało. Tyle miesięcy nie widziałam Cebie,twoja mama tęskni, pisze smsy, ja ją już nie mam siły uspokajać. O co chodzi?-głos Grazynie drżał.

-Nie mam sił na nic. Urodziłam dziecko, które zostało mi odebrane. Gupia byłam i naiwna.Nikt mi juz nie może pomóc-smutny głos koniety, wzbódzał współczucie.

-Dorota ja za kilka dni wracam do Polski, możesz zabrac się ze mną. przełozona się zgodziła. Co ty na to?-zakonnica przemówiła poważnym tonem.

-Ty nie rozumiesz. Musze jeszcze to dziecko odzyskać. Enrico czy henryk zgodził się mi pomóc, choc juz nie chce miec do czynienia z tą dziwna rodzina mojego byłego-Dorota nie dawałą za wygrana.

-Słuchaj to twoje zycie, rób co chcesz. Jednak twoja matka usycha z tęsknoty i cierpi. Musisz ją jakos uspokoić,że wszystko u ciebie dobrze. Ona ma wciąż złe przeczucie-Grazyna gromiła kolezankę.

-Ty nie rozumiesz, bo nigdy nie miałas kochanka, nie byłas zakochana i nie zostałaś oszukana. Nie wiesz co ja czuje. Nie potrafisz mi pomóc. Ty tutaj sobie wypoczywasz, klepiesz swoje modlitwy i smiejesz się ze mnie. A ja nie spię juz od wielu miesięcy, wciąż mysle o moim odebranym dziecku i nie mogę o moim byłym chlopaku zapomnieć-Dorota płonęła gniewem.

-Sama sobie nagrabiłaś. Po co jechałas z  jakimś obcym facetem tak daleko i poszłaś z nim do łozka. To masz za swoje-rozeźlona zakonnica nie potrafiłą sie uspokoić.

-Nie masz serca. Nie wiesz co ja przeszłam. ja tu przyszam po wsparcie a ty mnie oskarżasz. Padłam ofiara podłych, bogatych ludzi. tak trudno mnie zrozumiec? do mamy zwonię i pisze smsmy, ona tez mnie nie rozumie. Wróce do kraju z moim dzieckiem-Dorota uderzyła w płacz.

Wstała, nie dokonczywszy posiłki, bez słowa skierowała się do wyjścia.

-Dorota siadaj i porozmawiaj ze mną. Chcę ci pomóc. Zapomnij o tym kochanku, o dziecku i wracaj z nami za kilka dni do kraju. Nic nie wskórasz. Zapomnij. słyszysz, zapomnij o tym. Wracaj do domu-Grazyna niemal krzyczała, chwyciła Dorotę za rękę i wciąż znakłaniała zagubioną kobietę do powrotu.

-Tylko,że tu jest mój dom bo tu jest moje dziecko-szloch młodej matki przeszedł w donosny płacz.

Grazyna patrzyła oniemiała na zniszczoną słońce twarz kobiety, na wypłowiałe włosy, oczy pełne łez. Sylwetka nieco zaookraglona, brzuch dośc wydatny, smutek obcny w postawie kobiety, wzbudzał litość i zagniewanie u zakonnicy.

-Dorota ja cie nie poznaję, po co walczysz z wiatrakami-rzekła pojednawczo mniszka.

-Nie rozmumiesz mnie i nie chesz zrozumieć. Twoje zycie jest takie przewidywalne, spokojne i ciche, nawet nudne. Moje problemy i reszty świata sa ci potrzebne jak sensacyjny film albo komedia, na które sobie lubisz popatrzeć i cieszyć się że ty nie masz takiego nieszczęścia-Dorota niemal krzyczała wybiegajac z klasztoru, odprowadzana wzrokiem oniemiałych zakonników, zajetych konsumpcją wybornych potraw na stole.

Grazyna dosiadła się do stołu i nie potrafiła przestac adorowac przystojnego kapana, która tak mocno zawrócił jej w głowie.

 Spokojne chwile, przerwał powrót Doroty do klasztoru.

-Grażyna, proszę pozwól i zadzwonić, to takie dla mnie ważne-kobieta przypadła do zdezorientowanej zakonnicy.

-Ale co ty chcesz? Poczekaj w pokoju obok zapytam się o zgodę-rzekła nerwowo zakonnica wstajac od suto zastawionego stołu.

Grazyna szeptem wymieniał uwagi z najstarsza zakonnicą po czym chwyciwszy podarowany jej telefon komórkowy, pobiegła w stronę Doroty.

-Masz zadzwoń, ale tylko kilka minut jesli to takie pilne-Grazyna była mocno zdezorientowana.

Dorota tymczasem, mocno spanikowana wybiła na aparacie telefonu cyferki, który były zapisane na kawałku zmiętego papierka.

 -Julio, Non ti lascerò prendere mio figlio-krzyczała ile sił, wzbudzajac jeszcze większy niepokój u przysłuchującej się jej zakonnicy.

-Ti ho detto di non chiamarmi.Se mi ami davvero, dimenticati di me-krzyczał mężczyzna zupełnie obcym brzmieniem.

-Ma non posso dimenticare cosa c'è stato prima-szlochała Dorota raz po raz.

-Lasciaci in pace, per favore-wrzeszczał wrogo, niegdys jej najbliśzy człowiek.

-Quindi se ti farai vedere nella mia casa, chiamerò la polizia-krzyczał coraz bardziej wrogo, nie zważajac na jej ciche protesty.

Nim Dorota zdołała zareagować telefon głucho zamilkł.

Kobieta łkała, pokonana i zdradzona. Nigdy nie czuła się tak samotnie i podle jak w tym momencie.

Grazyna tymczasem, chwyciła wyłączony telefon i czym prędzej zaniosła go starej zakonnicy.

Po chwili wróciła, zastała obolałą w rozpaczy i cierpieniu kolezankę.

-Dorota posłuchaj, nie masz szans z tą włoską mafią. Wracaj do mamy, do domu i zapomnij-zakonnica usiłowała przytulić pogrążoną w żalu kobiete, lecz ta ja odepchnęła gniewnie.

-Nie chce waszej litości, nie wracam do kraju. Zostanę tu jeszcze. zatrzymam się u Enrico. Tu jest adres do niego-Dorota wyciągnęła ze swej skromnej torebki, dużą kartke papieru, na której by zapisany czytelnym pisem, adres znajomego Doroty.

-Dobrze zachowam to. Obys nie miała klopotów. Uważaj na siebie.Szczęśc Boże-rzekła mniszka, chowajac kartkę do kieszeni przepastnnego habitu po czym bez slowa odeszła.

Dorota, nie potrafiła zlapac tchu, serce biło jej coraz bardziej boleśnie.

Najbardziej żałowała tego,że poznała przystojnego Wlocha i dała się tak ogłupiż i stracić zupełnie rozum oraz skazać się na taki ostracyzm i przegraną.

Łkała niemo, tuląc się sama do włąsnych drzacych srachem ramion.

Zasnęła, wtulona do pluszowego fotelu, w pokoju, w którym panował usypiajacy pólmrok i do którego szmerem docierały miarowe modlitwy dobiegajace z oddali.

 

 

 Rozdział XIII

Agata polubiła popoludnia w bibliotece, albowiem tam po skończonych pracach, kierowała swe kroki.

W bibliotece zazwyczaj panowała umiarkowana cisza, chociaz jeden komputer był dostępny, zatem kobieta przysiadała i logowała się na swoje ulubione portale.

W rzeczywistosci wirtualne, wyobrażnia wielce ponosiła kobietę.

Samotność oraz pragnienie spotkania ciekawego człowieka była w niej ogromna.

Dałaby wszystko, aby, tak jak jej znajoma koleżanka Danka ze szkoły miec opiekuńczego i oddanego mężą.

Brakowało jej rozmów, bliskości, usychała z tęsknoty, oglądajac  w serialach akty czułości i przyjażni.

Liczyła,że byc może drogą wirtualną zlowi kogoś, kto stanie jej się tak bliski, iż zaprzestanie poszukiwań i zazna upragnionego spełnienia.

Nie kontaktowałą się cwale z Dorota, nie liczą ckilku zdawkowych smsów z niewiadomego numeru.

Była przekonana, iż Dorota w gruncie rzeczy dobrze się bawi z Juliem, gdzieś w odległych Włoszech.

Gdyby było inaczej, jej koleżanka natychmiast by wróciła do domu, do mamy.

Na portalu randkowym, mężczyzna o imienie Krzysztof, liczył na ciekawą znajomość. Sebastian wypytywał o jej stan cywilny.

Nie odpisywała szczególowo, nie podawała siebie gotowa na tacy.

Zazwyczaj odposywała następująco "Jestem osoba samotną, brakuje mi mądrych rozmów. Licze na ciekawego mężczyznę"

Nie zdradzała nigdy całej prawdy o sobie, posługiwała się jedynie krótkimi, ogólnymi  wypowiedziami natomiast, chciała pozostac intrygująca.

Miała nadzieję,że będzie przez nich zdobywana kulturalnie i dyskretnie.

Nie zachwyciły ją wcale zamieszczane zdjęcia, ich profile nawet krótkie opisy samych siebie.

Kilka ogladnych zdjęc wydawały jej się podejrzane, wyrwane gdzieś z reklamy, sztuczne usmiech i sztuczne zęby.

Odczytała smsa, nadesłanego od zapomnianego, byłego znajomego, starszego pana, pracujacego na portierni.

"Mam nadzieje,że twój mąż znajdzie sobie inna kobietę. Chcę żebys była tylko moja. J"

Agata wstała nerwowo i wybiegła z biblioteki, stanęła przed budynkiem, z jej ust padały ciche przekleństwa.

Żałowała,że poznała tego obleśnego staruszka, nie pojmowała dlaczego zgadzała się na wymianę numeru telefonu  z tym brzydkim, fałszywym człowiekiem.

Była zła na siebie a najbardziej na tego podłego człowieka.

Nim zdołała zablokowac numer telefonu intruza, w tym czasie została zbombardowana całymi seriami płytkich wyznań milosnych.

Nie czytała wcale, jedynie pobieżnie przeglądała nieskładne wynurzenia, odczytałą ze zgrozą, iz jest m.in. ona sama chora psychicznie.

Sama zas odpisała, krótko i mściwie kilkoma przekleństwami, po czym zablokowała w telefonie, feralny numer intruza.

 

Jednego była pewna nie chciałą kontynuowac znajomości z kims tak nikczemnym i obleśnym.

Tymczasem w jej sercu powstała wielka wyrwa, jakże pragnęła zaznać wielkiej miłosci, jedmakże nikt ze znanych jej mężczyzn nie był godzien jej uwagi.

Cierpiała, narzekajac na nikczemność i miernotę facetów.

Agata wróciła do domu, bardziej zmęczona i wyczerpana niz zwykle.

Zabrała sie za swoje obowiązki domowe aby zapomnieć o własnych problemach.

Synowie siedzieli przed komputerem i znów sprzeczali się między soba, ignorujśc matczyne uwagi.

-Chodżcie do kuchnii, moze byscie mi pomogli, szybciej mielibysmy obiad-usiłowała przekrzyczeć kłótnie nastolatków.

-My juz jedliśmy chipsy i colę. Nie lubimy twoich obiadów-młodszy wykrzyknął lekceważąco.

Ale musicie cos zdrowego, gotowanego sjeść. Zaraz zjemy schabowe z ziemniakami-głos kobiety niósł sie po calym domu.

Chłopcy ignorowali słowa matki, zajęci grą na play station.

Pochwili wybiegli z domu, oznajmujac iż musza zagrać na boisku w piłkę.

-Za godzinę musicie wracać, musimy porozmawiać przy obiedzie-kobieta nie ustępowała.

Tymczasem chłopcy wybiegli z domu, kontynując młodzieńczą kłótnię.

Agata, tymczasem usłyszała dżwięk wysłanych kilku nowych smsów, odebrała z niepokojem, przekonana,że jednak ten obleśny facet, nadal o niej pamieta.

 

"Agata, spotkałam się z Dorotą. Ona nie chce wracać. Żyje ale ma pewne kłopoty. Napisz do niej na ten stary numer. Pozdrawiam. Grażyna"

Kobieta westchnęła przeciagle pewna złych przeczuć.

-Faceci, jednak zawsze oznaczają klopoty. Lepiej trzymac sie od nich z daleka-wrzasnęła złośliwie wrzucajac surowe kotlety na rozgrzaną olejem patelnię.

Agata, nie miała sił zareagować.Jej mysli zajmowały wyłącznie problemy z mężczyznami.

Zrozumiała,że największe cierpienie i ból powodowali u niej panowie.

Kobiety, które znała zazwyczaj stanowiły pozytywną stronę życia.

Oczywiście, jej niezyjąca teściowa nie miała serca dla swej biednej synowej. Nigdy nie usłyszała od niej ciepłego słowa, wyłacznie krytykę, wypominanie i skargę.

Dziś po tylu latach, od rozstania na zawsze z tamta kobiete, nosi w sercu jedynie żal, iż mozna było byc lepszyć dla siebie.

Ona sama choć mocno się starała być dobra i opiekunczą żoną, matką, gospodynią czy wreszcie synową, nigdy nie zaznała choćby małej pochway czy życzliwości.

z czasem odpuściłą sobie starania, jej relacje  z teściami były wyłącznie napiete.

Pod koniec życia tesciowej kontatkty zostały nagle zerwane aby nigdy sie nie odnowić.

Bywały jeszcze w jej życiu niesympatyczne, fałszywe znajome  z pracy o których na jej szczęście, powoli zapominała.

 

Nie lubiła pielęgnować tych złych i ciężkich wspomnień.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

-

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

17 lutego 2023   Dodaj komentarz
kobiety  

Wykluczone 2

Dorota zamilkła, wciąż wpatrywała sie w zakłopotanego mężczyznę, usilowała znależć dla niego jakieś sensowne wytłumaczenie; jak chocby problemy w pracy, rodzinne. Kim mogła byc ta kobieta, zapewne mloda i ponetna jak mogło wynikać z  jej śpiewnego tembru głosu.

-Kim była ta kobieta?-usłyszała swój głos.

Nastała pełna niepokoju cisza, przerywana pracą tykającego, drogiego zegarka włocha,  Julio pędził szybciej i nerwowo zakaszlał.

-To nikt taki, jak myślisz, to z mojeje firmy recepconistka-rzekł po dluższej chwili namysłu.

-Ile ona ma lat?-brnęła nadal, powodowana zazdrością.

-Nie wiem, ona bardzo mloda i głupia-odparł niechętnie, nerwowo potrząsajac głową.

Dorota znów zamilkła trawiac usłyszaną wiadomośc oraz oglądając, mijane strome zbocza.

-Niedługo będziemy na miejscu-odparł tajemniczo.

Dorota nadal milczała, gorączkowo przetwarzając własne myśli i podejrzenia.

Po dłuższej chwili zatrzymali się nareszcie przed okazałym domem w stylu romańskim.Wysiedli zajęci własnymi myslami, stojąc obok siebie.

Dorota z niekłamanym zachwytem patrzyła na duży choć stary budynek, postawiony na wypukłym wzieniesiu, jakby na małej, solidnej wysepce.

Morze okalajace dom zdawało sie martwe, jakby było namalowane ciemną kredką, wiatr nasilał się jakby wyrażał swój potajemny niepokój.

Julio stanął obok dziewczyny, dłużsża chwilę wpatrywał się w jej niepewne oblicze.

-Przedstawię ci moja byłą żonę, ona teraz tam mieszka z moją mamą-rzekł beznamietnie otwierająć olbrzymie oddrzwia, które z impetem rozwarły się na całą szerokość.

Dorota zamieniłą się w jeden kłębek nerwów.

Jeśli kiedykolwiek obawiała bałą się czegokolwiek, w tym momemncie niepokój miał jej drugie imię.

Niemal nie oddychała, popychana przez Julio, po pełnym przepychu i surowym wnętrzu obcego pałacu czuła jeden wielki znak zapytania.

Obok niej uwijały sie ubrane w slużbowe uniformy młode kobiety o poludniowej urodzie.

Byłą pewna,że śni. To wszystko w  czym brałą udział było ponad jej wyobrażenia, niemożliwe do zniesienia.

Mimo to parła przed siebie, bacznie rozgladajac się dookoła.

Nareszcie stanęła przed olbrzymim salonem, urządzonym w stylu retro, przytulnego lecz dziwnie obcego, nie budzacego w  niej wcale sympatii.

Zapach palonych ziól się wzmagał, znieczulał, tłumanił.

Na olbrzymin tapczanie, siedziała urocza brunetka o zdecydowanych rubensowych kształtach, w ręku trzymało tluściutkie dziecko, wtulone do jej obfitej piersi.

Julio niebywale wylewnie przywitał się z kobietą, ucałował jej czoło, na dziecko patrzył obojetnie, jego obecność nie robiła żadne wrażenie na mężczyżnie.

-Usiądż Dorota-Julio podniosł wzrok na oniemiała Dorotę. Tymczasem nieznajoma nadal trzymałą w dloniach niemowlę, które pod wpływem niewypowiedzianych słów, samo dało upust swemu niezadowoleniu.

Dziecko uderzyło w płacz, krzyczało długo i donośnie w nieboglosy. Kobieta daremnie usiłowała uspokoic dziecko, tymczasem Julio podszedł do dziecka, niemal gniewnei potrzasnął jego małym ciałkeim, patzryła na niego nienawistnie, tracac cierpliwosć.

Dorota po raz pierwzy czuła się bardziej niż nieswojo, pragnęła uciec jak najdalej, zapomniec o tym dziwnym cyrku, które jej uporządkowane życie przewrócił do gory nogami.

Nieznajomy strach spowodował u niej zamroczenie, stała znów jak słóp soli, niezdolna do działania, do mysli, do wysunięcia wniosku, żalowała najbardziej ,że znajduje się w tak dziwnym, niepojetym miejscu, bez wiadomego celu.

Tymczasem Dorota odruchowo przypadła do płączącego dziecka, jakby chciała sprawdzić podobieństwa malca do Julia, było jednak uderzajace.

Matka malca, zmierzyła smutnym wzrokiem przybyłą.

Bez słow obie mierzyły się wzrokiem, Julio zadowolony z zamieszania jakie spowodował, smiał się  nerowo, wpatrując się raz po raz na matkę dziecka to znów na Dorotę.

Dziecko przestalo płakać, wgłebiło się w ramiona milczącej matki.

Kobieta i i Julio głosami pełnymi emocji rozpoaczeli dialog w języku włoskim, którego Dorota zupełnie nie rozumiała.

Maleństwo pod wpływem głosu rodziców, stawalo się nerwowe i niespokojne.

Dorota usiadła na olbrzymin fotelu tuż obok włochów, intesywnie wpatrując sie w zadziwiajaca scenę, której była świadkiem.

 -Dorka,oto jest Salma moja była żona, rozstalismy się bo kompletnei do siebie nie pasujemy. Salma potzrebuje niani i pomocy domowej. Ty zawsze powtarzałas, żw chcesz zarobić i miec pracę, oto jest okazja. Opowiedziałem Salmie o tobie-odparł Julio, dumny z własnego wywodu.

-Ale to dziwne jest wszystko. To twoje dziecko?-Dorota nerwowo napadła na Julio.

-Tak mój to syn, ale to nic nie znaczy dla mnie. Nie mam czasu się nim zajmowac, mam dużo firm i pracy. salma potzrebuje opiekunki i pomocy, jest jeszcze moja matka, ale dzis jest na zakupach-rzekł Julio, aptarjac się w obie kobiety i dziecko ssące pierś swojej matki.

-Nie chcę tej cholernej pracy, nie mogę byc służącą twojej byłej to jakieś chore albo ty jesteś chory-rzekła z gniewem Dorota, zbierajac się do wyjścia.

-Uspokój się, gdzie tam dobrze zarobisz, gdzie bedziesz miała tak pieknie, ciepło?-odparł stanowczo Julio prowadząc dziewczynę, znów w stronę salonu.

-Miałam wrócić do kraju, obiecywałeś mi pomóc.A ty taki szok mi zgotowałeś. Nie zgadzam się, odwiez mnie na lotnisko-krzyk Doroty przeszedł w szloch i tłumiony płacz.

Wychodząc napotkała pytajace spojrzenie Salmy i oniemiałego Julia.

Dorota nie chciała wracać do tegoż egzotycznego domostwa; pełnego szaleństw, tajemnic, narkotycznych zapachów.

Stała dookoła uzrekajacej i zaarzem odpychajacej wyspy, zachwycona kolorami, zapachami odległych cytrusów i ukrytych namietności.

Niebo przybrało kolor indygo, egzotyczny zapach morza mroziłi i porażał.

Chciałaby uciec i zarazem zostać w tym nieopisanym miejscu.

Coś nieokreslonego ją pociągało, jakas tajemna moc więziła a zarazem coś niewidocznego tu obecnego odrzucało, jakby jakis ostrzegawczy ton w umysle napominał, odgrażał się.

Nie wiedziała dokąd pójść, co jeszcze się dziwnego wydarzy na tej włoskiej dalekiej ziemi?.

Kochała Julia a zarazem  nienawidziła go w tej chwili.

Pragnęła jednocześnie o nim zapomniec wrócić do swojego szarego, zwykłego, przewidywalnego życia lecz znów jakiś impuls, instykt przywiązania do mężczyzny, kazał jej  trwać w tym obcym, nieznanym miejscu.

Obeszła dookoła ogromny budynek, zachwyciła się zacnym ogrodem, w który wyrastały egzotyczne kwiaty w kolorach czerwieni i róznych odcieniach pomarańczy.

Drzewa cytrusowe uchylały się nisko, pragnac utulić zawiedzione zmysły zagubionej, ptaki z oddali niosły przejmujące melodie, przenosząc Dorotę do dalekiej krainy ukrytych snów i odległych tęsknot.

Z zamyślnie wyrwał ją głos nadchodzącego mężczyzny, zamarła patrząc na nadchodzącego wysokiego, postawnego starszego pana, dzierzącego w dłoniach ogromną łopatę.

-Da dove vieni e cosa ci fai qui?-spytał obcokrajowiec.

-Sono polaca,aiutami-krzykneła rozpaczliwie Dorota, niemal rzucajac się do ucieczki, chwytając na ramię nieznajomego.

-Ragazza, czekaj.  Ty Polka,aha ja też mam polskie pochodzenie, mama moja była polka, juz umarła rok temu-odparł ogrodnik smutnym tonem.

-Tak się cieszę, że pana spotkałam, prosze niech mnie pan zawiezie na dworzec albo lotnisko, chce wrocić do polski-rzekła błagalnie, chroniąc się w cieniu ogromnych drzew.

-Masz kłopoty? Co ci się stało?-spytał nieznajomy.

-Mam klopoty, oszukal mnie pan Julio, ja nie chce tej pracy tutaj, chce do domu do polski wrócić-Dorota rozpłakała się niczym zagubione dziecko.

Mężczyzna objął niezgrabnie ogromnym ramieniem nieznajomą jakby chciał dodac jej otuchy i po dłuższej chwili dodał.

-Ty lepiej uciekaj stąd, tu wiele polek, ukrainek, rumunek się przewinęło, niektóre zaginęły-rzekł żałosnym tonem. oglądajac w zamyśleniu rozległe pola ogrodu.

-Zna pan Julia i jego rodzinę?-Dorota poczuła zaufanie do nieznajomego.

-Znam ich dobrze. Pracuje tu prawie siedemnaście lat i powoli mam dosyć tego-odparł mężczyna zmęczonym głosem, rozglądajac się czujnie dookoła olbrzymiej posiadłosci.

-Mów mi Enrico, chociaz matka i babcia wołały na mnie Henio-nieznajomy podał olbrzymię dłoń zawstydznej Dorocie.

Kobieta wylewnie odwajemniała uścisk z Enrico i niemal szeptem wygrzmiała.

-Prosze niech mnie pan stąd zawiezie na lotnisko, chce wracac do domu, boję się- głos dziewczyny był bliski histerii.

-Spokojnie, nic ci nie grozi, tam pod ta górą mam zaparkowany samochód, ten biały mercedes, widac go stąd-meżczyzny pokazał ręką na niemal nowy pojazd, zaparkowany dwieście metrów stąd u podnóża wzniesienia.

Szli w milczeniu rozglądając się czujnie. Opuszczając imponujące domostwo Julia i jego tajemniczej rodziny, Dorota zauważyła,że spod pałacu zniknął samochód Julia.

Cisza jaka panowała dookoła zaczarowanego ogrodu, zdawała się narastać, potęgowac uczucia grozy, jej serce biło coraz żywiej, nie pozwalając kobiecie na rozważne działanie.

Kierowała się impulsem przetrwania, tęsknoty za swoim prawdziwym domem.

Słońce powoli zachodziło, cień roslin zdawał się dłuższy i bardziej nieobliczalny niz zazwyzcaj.

 

 Rozdział VII

Zima w Polsce wraz z opadami śniegu zaległa w polach, lasach na drzewach.

Uczucie chłodu potęgowały nieznośne wiatry.

Prawie nikt nie spacerował, kazdy mieszkaniec ogladał świat przez okno swojego domu. Jedynie nieliczne psy ujadały gdzies z oddali, bezdomne lub samotne  koty pomiałkiwały żałośnie, rozdzierajac wiejską ciszę  głosem głodnych niemowląt.

Agata znów nie pojechała na rozmowę kwalifikacyjną, dziś nie kursowały autobusy. Mąż kobiety nie był domyślny, nigdy nie potrafił dobrze i należycie odczytac intencje swej żony.

Cierpiałą w milczeniu, jej synowie byli jeszcze nieletni, nie mogłą na nich liczyć, to ona wciąz była im potrzebna.

Mietek długo zalegiwał na swoim materacu, już kolejny tydzień nie pojechał do pracy. Nie miała śmiałości zapytać się wprost mężczyzny dlaczego znów nie pojechał do pracy.

Nie był obłożnie chory, jedynie zmagał sie z niegroźnym katarem, kaszlem, nie na tyle poważnie aby utkwic z domu.

Agata tymczasem wychodziła jak co rano na przystanek autobusowy i szła alboposjeżdzała do domu Ireny, która także  z powodu problemów z kierowniczką Dagmarę, często korzystała z dni wolnych.

Kiedy zas Irena byłą w pracy, Agata spędzała czas albo u zakonnicy Grazyny albo przysiadywała w miejscowych bibliotekach, poszukując pilnie godnej pracy.

Najlepiej uwielbiała spędzac czas z Irena, wspólne chwile niebywale dodawały kobietom wzajemnej otuchy.

Tego mrożnego i niesprzyjającego spacerom dnia, Agata nie mogła spędzić miłego czasu w domu Ireny, gdyż ta pojechałą do pracy.

Nie mogła liczyć na miłe chwile w klasztorze u Grazyny, gdyż była ona mocno zapracowana, jak zwykle, jak co roku przed świętami Bożego Narodzenia.

Gdy tylko udała się w drogę przed siebie, w strone pobliskiej biblioteki, usłyszała znajomy dźwięk, ktos z obcego zagranicznego numeru pilnie potrzebował pomocy.

Odebrała po pierwszym sygnale.

-Dzień dobry, słucham-przywitała się odruchowo z dzwoniącym.

-Agatko, to ja Dorota, wracam do kraju, oszukał mnie ten włoch, nie mów nic mojej mamie, nic mi nie jest ale mojej mamy nie można martwić, slyszysz mnie?-paniczny głos odnalezionej przyjaciólki, brzmiaładramatycznie, po chwili urwał się, tak nagle jak się pojawił.

-Tak słucham, nic ci nie jest?-panika udzieliła sie także Agacie.

Zamiast odpowiedzi usłyszała głuchy odgłos, wyłączonego telefonu.

-Zachciało jej się głupich romansów to ma za swoje-Agata była pełna złych przeczuć.

Agata rozsiadła się w ciepłym, przytulnym miejscu czytelni.

Pracownicy płci męskiej i żeńkiej niespiesznie przechadzali sie po pokojach, wymienając się lużnymi uwagami na temat pogody i swego samopoczucia.

Jakże Agata zazdrościła pracownikom tej swodoby, spokojnego, bezstresowego spędzania czasu, za który oni wszyscy otrzymują pensje.

Zwolniona z pracy nauczycielka w tym meisiącu nie mogła liczyć na życiodajny przelew, na wyczekiwany zastrzyk gotówki.

Codziennie ubywajaca gotówka nieubłagalnie z każdym dniem topniała na jej koncie bankowym.

Cierpiała z powodu utrzymującego się impasu, do jej oczu napływały łzy powodowane bezsilnością, beznadzieją.

Do domu nie chciała wracać, tam bowiem nie znajdowała wsparcia w nikim z bliskich w rodzinie.

Zima mroziła za oknem, przynosiła kolejny opad śniegu oraz kolejny opad rozczarowania.

Nie potrafiła się skupić na żadnym zadaniu, daremnie pozukiwała drogą wirtualną dowolnej, godnej pracy w charakterze nauczycielki lu biurowej.

Nie było żadnego odzewu, miała bolesne wrażenie,że wysłała juz setki swoich apliakcje na wszelkie możliwe, zdawałoby się uzcciwe stanowiska pracy.

Do jej oczu napływały łzy, przeklinawała w  duchu swoj nieudany los.

W odruchu złego przeczucia usiłowała raz jeszcze oddzwonić na numer telefonu, z którego dzwoniła Dorota.

Nie było dopowiedzi, nikt nie chciał z  nią rozmawiać, właczyła się automatyczna sekretarka z mechaniczej wymowy domyśliła się,że telefon mógł należeć do jakiegos Emilio.

Poczuła niepokój, dedukowała,iz Emilio to ktos bliski Dorocie, szkoda, że to  mężczyzna.

W głębi ducha to własnie mężczyzn była bardziej skłonna posądzac o zło tego swiata, w kobietach nawet obcych, wyczuwała instynktownie nieco bardziej pozytywne intencje.

Mężczyźni bowiem znacznie bardziej ją zawiedli, skrzywdzili.

Nawet jej własny mąż nigdy nie był jej bliski, chociaz na początku znajomości, chciała wierzyć w  jego uczciwość, podporę i ochronę.

Jakże srodze się zawiodła.

Wyszła na mrożne powietrze, rozbiegane mysli nie dawały jej odpocząć. Wybiła dopiero dwunasta, synowie dopiero za trzy godziny mieli wracać ze szkoły.

Jej własny mąż był dla niej coraz większa zagadką, nie chciałą natknąć się na jego osobę, nie miała pojęcia czym on się zajmuje kiedy nie ma go w domu.

Nie była pewna czy faktycznie ma on jeszcze pracę czy także jemu podziękowano za wspólpracę.

Wiedziała,że jej mąz wcale nie był dobrym nauczycielem, nie miał szacunku u uczniów,dokuczano mu, nie miał tez odpowiedniego podejscia do młodzieży, miał nature oschłą, porywczą i despotyczną. Nie potrafił lub nie chciał rozmawiać.

Agata w przeciwieństwie do męża posiadała dar rozmowy, potrafiła zagadac każdego ucznia, tak w rozmawianiu a bardziej w   monologu była szczególnie uzdolniona.

Nie znosiła przemilczeń, kazdą licha i błahą sprawę potrafiła jak nikt na wszelkie mozliwe sposoby dogłębnie i dosadnie omówić.

Brakowało jej bowiem boleśnie i rozpaczliwie, takiego kontaktu z drugim człowiekiem, nawet trudnym uczniem.

Cierpiec w  milczeniu coraz mniej wytrzymywała,jej dusza narażona była na tortury odosobnienia, niespełnienia, odrzucenia.

Udała się do najbliśzego kościoła by tam odnależć spokój i zrozumienie.

Akurat zastała modlitwe rożańcową, monotonne słowa wiernych istotnie uspokajały i nieco koiły jej duszę.

 Żałowała nawet,że nie została zakonnica, miałaby znacznie mniej trosk, zmartwień, rozczarowań, jej żywot bylby wowczas znacznie bardziej spokojny, powtarzalny, monotonny z pewnością bardziej udany i duzo mnie narazony na stres, daremne poszukiwania i frustracje.

 

 

 Rozdział VIII

Irena nie potrafiła się skupić na obowiązkach, na pracy. Kerowniczka Dagmara, tego dnia wyjątkowo dawała solidny wycisk pracownikom.

Wchodziła bez pukania do pomieszczeń swoich podładnych i wciąż raczyła pretensjami, kazdego kto znajdywał się w jej otoczeniu.

-macie klientom promonowac nasze usługi, róbcie to z przeonaniem a nie z przymusu. Słyszysz Irena? Postaraj się bo nie będzie wiecej podwyżek-grzmiała groznie, mierząc upiornym spojrzeniem pzrestraszona pracownicę.

-Staram się jak mogę-podwładna cicho zapiszczała niczym spocona mysz.

-Nie widac efektu, a ty Grzesiek tylko kanapki wcinasz. Cały dzien cos żujesz a tu sie pracuje a nie odpoczywa-nieprzychylny ton kierowniczki, wprawiał coraz więcej pracowników w osłupienie i dodatkowy stres.

 

 Irena spojrzałą za okno, śnieg pruszył niemilosiernie, nie czuła wcale światecznego nastroju, marzyła o wakacjach, cieple i urlopie.

-Irena a ty czemu tylko bujasz w  oblokach, wysił się trochę-gderała Dagmara, powłucząc nerwowo długą suknię, skropiona obficie mdłymi korzennymi zapachami.

Dagmara odkad stałą się kierownikiem, stała się osoba nie do zniesienia, wczesniej jako szeregowy pracownik zdawała się zwykłą, szarą parcownicą z wybujałym ego.

Nosiła w sobie ogromna pogarde dla drugiego człowieka, nie znosiła słabszych, biedniejszych, skromniejszych.

Osoby skryte, ciche były dla Dagamary zawsze podejrzewane o złe zamiary, nieróbstwo.

Jedynie nieco bardziej darzyła sympatią tanich pochlebców, była łasa na komplementy i wymyślne pochwały.

Nie nawidziła najmocniej osób bardziej od niej ambitnych, twórczych i lepiej zarabiajacych.

Uważała siebie samą za ideał, pozostałe osoby nie były warte jej uwagi, jedynie do czego byli jej potrzebni inni to było oklaskiwanie jej atrybutów i podziw, bez czego nie potrafila żyć.

Dagmara okazała się osoba wielce samolubną,  pozbawiona empatii i wspolczucia dla innych.

Z powodu skąpstwa, nie dopuściła do zatrudnienia osob, które kompetencjami i cięzką prace byli gotowi pracować nawet za najmniejsza krajową.

Wszelkie przywileje i nagrody pragnęła zgromadzic dla siebie, od innych wymagała posłuszeństwa, ciezkiej pracy, punktualności i wyszukanych pochclebstw.

Irena pragnęłą zmienic prace i otoczyć się bardziej życzliwymi ludżmi, dzięki którym z większa chęcią i nadzieją zaczynałaby kazdy dzień pracy.

Wzdrygnęła się, odczytała na telefonie komórkowym wiadomośc, wysłana z zupełnie obcego numeru.

"Uciekam do domu, do Polski, nie mogłam tam zostać, zostałam oszukana. Nie mów nic mojej mamie.  Buziaki. Dorota"

Irena poczuła jak jej serce zabiło mocniej, bolesnie.

Odruchowo usiłowała oddzwonić na numer z smsa lecz abonent był niedostepny.

Zaklęła szpetnie zbyt głośno, czym ściągnęła natychmiast wrogie spojrzenie nielubianej kierowniczki, która znów jakoby  wyrosła spod ziemi.

 

Agata znów nie była w pracy a mimo to czuła się ogromnie zmęczona, bezowocnym poszukiwaniem pracy, robotą w domu, której nikt nie doceniał oraz ukrywaniem się przed mężem.

Płakała w głos idąc na przystanek autobusowy jak każdego poranka.

Tym razem znów planowała spędzić dzień w przytulnej bibliotece.

Wtem zadzwonił jej telefon, poderwałą sie an równe nogi, odebrała po pierwszym ysgnale.

-Tak słucham, dzień dobry-odparła gładko z głośno bijącym sercem.

-Dzień dobry. zaparszamy panią na rozmoę kwalifikacyjną w sparwie pracy do Szkoły Podstawowej przy ul. Konopnickiej 13. Miejscowość Kobylec. Będzie do jutro an godzinę dziewiątą-miły kobiecy głos czekał an potwierzenie przybycia.

-Tak dziękuję, oczywiscię przybędę jutro, punktualnie-  ponury zazwyczaj głos Agaty tym razem niemal śpiewnie zaćwierkał.

Podsoczyła zwinnie, jej serce wesoło podrygiwało, uśmiechajac się szczerze i rozdawała zadowolenie wśród mijanych przechodniów.

Nie potrafiła na niczym innym skupic uwagi, myślała tylko o nowej pracy, chciała jak najlepiej się zaprezentować, nareszcie pracować.

Mróz smagał jej czerwone policzki a mimo to czuła wewnętrzne ciepło.

Pobiegła do sklepu, zakupiła strojny żakiet i modną spódnicę, czułą w głębi serca ,z ewydany grosz jedmnak się zwróci, otrzyma w końcu pracę.

Do domu wróciła szybciej niz zazwyczaj, zabrałą się za robienie porządków, dla domowników była pobłażliwa, mężowi naszykowała smakowite danie.

Nikt z domowników nei zwracał na nią uwagi, nie wyczuł róznicy w jej zachowaniu.

Prywatną radość chciała zatrzymać dla siebie, radować się z własnego powodzenia, nie zwracając uwagi na innych.

 

Nazajutrz skoro świt, mąz Agaty najszybciej wybiegł z domu, synowie się ociagali niemiłosiernie, jakby liczyli na to,ze matka pozwoli im zostać w domu.

Chłopcy symulowali kaszel, goraczkę, byle tylko nie pójśc do szkoły i nie tkwić aż osiem godzin w szkole tego grudniowego dnia.

Okazała się dla nich wyrozumiała, naszykowała im kanapki i kazała grzecznie czekac na jej powrót.

 -To wasz prezent mikołajkowy i bądzcie grzeczni, cos wam potem przyniosę na obiad-rzekła podniesionym z przejęcia głose, śpiesząc się na autobus.

 

Szła żwawo, nerwowo odliczaja czas do rozmowy kwalifikacyjnej, miała jescze ponad godzinę.

Autobus przyjechał opózniony o kilka minut, wsiadła, zakupiła bilet i nerwowo sie rozglądajac za kolejną przysiadką, bowiem droga do Kobylec wymagała w sumie az dwóch przysiadek. Do Kobylec dzielił ją dystans blisko trzydziestu trzech kilometrów.

Obliczyła, że powinna zdążyć na rozmowe w sprawie pracy, tak sobie postanowiła i w to wierzyła mocno.

Przesiadła się znów do kolejnego autobusu, tamten przybył punktualnie.

Zostało jej jeszcze pól godziny i pięc kilometrów, odnotowała nerwowo odliczajac czas do zbliżajacej się rozmowy w sparawie pracy.

Nareszcie wysiadła w miejscowosci docelowej, zaczepiała pochopnie mijanych przechodniów, wypytując ich o ulice Konopnicką.

Ludzie chetnie przystawali, kobiety badziej zaangażowane, myślały głosno i niezbyt konkretnie tłumaczyły drogę.

-Prosze iść, prosto, potem skręcić na prawo i znów na prawo no i prosto-krzyczała piskliwie zaczepiona mloda kobieta.

 Kandydatka do pracy mknęła według wskazanych wytycznych.

Parła szybko przed siebie, byle dotrzeć na czas, jednakże ten trop znów okazywał się błędny.

Męzczyzna w średnim wieku, chętnie opowiadał o topografii miejcowości, lecz wskazany przez niego kierunek prowadził zupełnie na peryferie miejscowości, na cmentarz komunalny, ten trop także był błędny.

Złoś i gniew coraz barzdiej wywoływały w niej spazmy rozpaczy.

Czas mijał a ona nadal szukała wyznaczonej Szkoły.

-Gdzie do cholery jest to  widmo Szkoła?-krzyczała niemla jak dziecko, rozglądając się po zasnieżonych, pustych polach, znów wyprowadzona w pole.

 Zerknęła ze zgrozą na zegarek w telefonie, była spózniona o dwadzieścia minut.

Załkała głucha bo zapowiedziana rozmowa kwalifikacyjna znów jej przepadła.

Mimo to, rozglądał się czujnie, jakby jeszcze wierzyła w cud.

Skoro tyle energii i czasu poświeciła na przybycie, nie mogła sie teraz wycofać, gdy możliwa jest perspektywa zdobycia pracy.

Podeszłą do najbliśzego budynku Przedszkola i tam zapytała wyrwane w biegu pracwonice.

Popatrzono na przybyłą podejrzliwie lecz wytłumaczono jej drogę dość cierpliwie i grzecznie.

Podziekowała i w wielkim napięciu strofując siebie za brak manier i orientacji w przstrzeni, gnała na umówioną rozmowę kwalifikacyjną.Zdyszana, obolała i głodna weszła do włąściwego budynku.

Przeprosiła za spóznienie  napotkane pracownice biurowe, pokierowana gestem, udała sie do gabinetu pani dyrektor.

Niezbyt sympatyczna kobieta w średnim wieku, o przecietnym smutnym, obliczu, kazała kandytatce do pracy usiąść.

Posypały się banalne pytaniaa o doświadczenie i wykształcenie.

 

Agata mówiła długo, rozwlekle i bardzo chętnie, jakby poprzez wysiłek słowny chciała pokazać swoja wyższość nad innymi kandytami.

Na wszelkie pytania o dyspozycyjność i chęc do pracy z dziecmi, zapytana odpowiadała z entuzjazmem.

-Dobrze, mamy jeszcze kilka osób na rozmowę, w przyszłym tygodniu damy pani znać-zmęczony tembr głosu dyrektorki, zakończył przesłuchanie.

Agata odeszła z gabinetu dyrektorki, zostawiajac za soba pokaźną, kałużę powstałą z nanisionego na butach śniegu.

Lokalizacja wiejskiej Szkoły wydawała się Agacie absurdalna.

Mimo, to szczerze życzyła sobie otrzymania posady.

Dorocie dzięki przychylności nieznajomego ogrodnika, udalo się dostać na lotnisko.

-Nie mam pieniędzy- odparła płaczliwie, rozgladajac sie po olbrzymim lotnisku, pełnym soieszacych się ludzi okutanych w róznokolorowe walizki.

Czuła się uratowam, ciezar z serca powolo ustępował lecz w  jego miejsce zagnieżdzała się bezbrzezna samotność.

Bez Julia, bez nikogo kogo darzyła uczuciem przywiazana, czuła się niczym stargany liśc rzucony przez wiatr.

-Dam ci kilka pieniedzy, poczekaj na mnie, musze do bankomatu iśc. ty tu czekaj, zapytam się o twoj lot do Poland-Ogrodnik  zwinnym ruchem odskoczył i zniknał wsród napierajacego tłumu ludzi.

Jej czas w aucie Enrico dłużył się niemiłosiernie.

Miała chwilę wolnego czasu by pomyslec nieco nad swoim bolesnym losem uciekinierki.

Wiedziała ponad wszelką watpliwość, że jest skazana na łąskę i niełaske obcych.

-Czy mogę ufać Enrico, a może on jest w  zmowie z tym Juliem i jego dziwną rodziną? Czemu miałby mi pomóc, mi ubogiej polce, samej jak palec?-jej szept przeszedł w zamyślenie, gdyz z oddali ujrzała zbliżajacego sie Enrico.

-Masz tu pieniądze i mój numer telefonu, gdybys miała jakiś problem-włoch wręczył kobiecie zwiniete w rulot pieniądze oraz kawałek wyrwanej kartki na, którym widniał zapisany numer telefonu.

Oszołomiona kobieta, była gotowa ucałować, uściskać mężczyznę. Jej wdzięczność nie miała końca.

-Uciekaj, za kilka godzin masz lot do Warszawy, powodzenia-krzyknął, niedbale ściskajac kobiete ne pożegnanie.

Dorota niczym pocisk, wyskoczyłą z zaparkwoanego auta.

Pieniądze schowała do swojej przepastnej torebki, którą zawsze przy sobie miała.

Gdy tylko poczuła zez wolności, jej serce biło z ekscytacji i zadowolenia.

Znała na tyle jezyk włoski by odczytać godzinę wylotu samolotu do Warszawy.

Zostało jej ponad cztery godziny.

Pośpiesznie pobiegła zapytać po włosku pracownię lotniska o możliwośc zakupu biletu do Polski.

Zrozumiała przekaz, zadowolona, odetchneła z ulgą. Pragnęłą poczuć się coraz barzdiej wolna, jednak jej myśli niechybnie powracały, Julio tkwił w jej sercu dotkliwiej niz przypuszczała..

Zamówiła szybka pizzę i planowała jak najszybszy wylot do kraju.

Obliczyła,że w Warszawie byłaby w środku nocy, to jednak nie stanowiło dla nie problemu.

Cieszyła się z trudem odzyskiwaną wolnością i raczyła smakowitą pizzą, miała andzieję,że  z czasem zapomni o tej dzikiej i głupiej  przygodzie.

Turyści we wszelkich kolorach skóry i przekrzykiwali się  w różorakich językach świata, pietrzyli sie dookoła, nie pozwalając na chwilę oddechu.

Popołudniowa pora miałą przynieść  zasłużony odpoczynek od ukropu, znużenia.

Ucisk ludzi narastał.

Wstała od stołu by zapłącić za swoj zbawienny posiłek.

Gdy tylko z impetem kroczyła w stronę kasy biletowej, przepychając się przez gęstniejący tłum podróżnych, poczuła silne uderzenie w głowę.

Poczuła zamroczenie i odurzajacy zapach, wdzierający się do jej skroni i gardła, nim jej organizm zdołał zareagować szokiem, poczuła,że odpływa daleko w błogi odległy świat.

 

 

 Rozdział IX

 Irena bez entuzjazmu prowadziła swoje wysłużone auto, pędząc nerwowo do pracy. Szarobury krajobraz błotnistego śniegu i mroźnej zimy, nastrajał pesymizmem.

Zazdrościła Dorocie, przygód i gorącego klimatu, w ramionach tajemniczego włocha.

Irena zachamowłąagwałtownie na czerwonych światłach, zdenerwowana znów usłyszłą dżwięk telefonu, miała nadzieję,że Dorota jej nareszcie odpisała.

Bardzo brakowało zmęczonej kobiecie rozmów i spotkań z koleżanakmi w ich ulubionej restauracji lub prywatnych domach.

Czuła,że tym razem nie odpuści podróżniczce, musi ona jej wszystko opowiedzieć jak na spowiedzi, nie da się zbyć półsłówkami.

Tymczasem zamiast Doroty, Irena odczytała kilkakrotnie wykonywane połączenia przez jej byłą teściowa oraz kierowniczkę Dagmarę.

Nie wiedziała, która z tych dzwoniących, mogła ją bardziej wyprowadzić z równowagi.

Odsłuchała pocztę glosową.

-Witaj irena, mam nadzieję,że przygotowałaś na dzisiaj raport, sprawozdanie ze sprzedaży o którym ci mówiłam wczoraj,  daj mi znać bo to ważne-Irena głośno westchnęłą.

Nie lubiła protekcjonalnego tonu swej przełozonej, jej zmiennych nastrojów, sprzecznych poleceń i tego wywyższania się nad innymi zwykłymi pracownikami. Nie znosiła tej złoścliwości, skłonności do mobbingu.

Miała ze sobą, starannie przyrzadzony raport, lecz obawiała się, że nie jest on wystarczajaco poprawny, coraz bardziej bała się wybuchowego charakteru Dagmary.

Teściów z czasem nauczyła się ignorować, nie odpowiadała na ich liczne, zaczepne  telefony, nachodzenia w jej mieszkaniu gdy była w pracy, uznała, że tak będzie dla niej lepiej i bezpieczniej.

 Nie zamierzała spędzac z obcymi ludżmi żadnych świat.

Nie czuła ze starszymi ludzmi ani więzi ani żadnych pozytywnych wspomnień.

Póki Paweł żył, zgadzała się na odwiedziny, potakiwała grzecznie, choc myslami była zawsze daleko.

Dziwiła się zawsze, czemu staruszkowie, nieustannie naprzykrzają się młodym,ile ż to razy po powrocie z pracy irena, zauwazyła, iz niektore jej rzeczy ginęły bezpowrotnie

Teściowa prowadziła własne porzadki w mieszkaniu małzonków; uwielbiała przestawiać wszelkie figurki, doniczki, naczynia, talerze, kubki-według własnego widzimisie, jakby usiłowała dowieść, że jej synowa pozbawiona jest gustu.

Bardzo częstym nawykiem teściów było dostarczanie porcji obiadowej dla synka Pawła.

Irena codzień po pracy widziała na stole w kuchnii porcje na talerzy, okryta fofią, przeznaczona dla ich synka.

Irenie dostawała się brudna, zanieczyszczona muszla klozetowa, pamiątka po wizycie teściów.

Bywało, że Irena robiła wszystko aby opóznic nieszczęsny pobyt do własnego mieszkania.

 Wolała, aby to Paweł pierwszy dotarł do mieszkania, pierwszy ogarnął nieczystości, jej darował święty spokój i możliwośc odpoczynku po cięzkim dniu.

Niekiedy w samotności. długo rozmyslała nad swoim losem, jakby to było gdyby nie poroniła, urodziła dzieci, była matką, jak wówczas wygladałoby jej życie.

Teściowie mieliby pretekst by coraz częsciej zakłócać ich mir domowy, zapewne wtracaliby  się częściej i więcej  w sprawy młodych, krytykowali ją jako matkę i żonę.

Własnego syna rodzice zawsze oszczędzali, to ona nieudana synowa znajdowałaby się na celowniku, pogardy, wyśmiewania, pomówień.

Teściowie gdy tylko zjawiali się na spotkanaich z bliższymi i dalszymi znajomymi, synowa zawsze bowiem była przedmiotem niepochlebnych dyskusji,

Zastanawiała się jednak czy wszystkie synowe mają tak cięzkie i niewdzięczne życie w osamotnieniu i niezrozumieniu?

Podskórnei zazdrosciła Dorocie panieństwa, tego przyjacielskiego zwiazku z matką. młodzieńczej beztroski.

Dałaby wszystko aby usiąśc z nią przy stole i zwyczajnie porozmawiać.

Z zakonnica także lubiła rozmowy, lecz ona trzymała pewien dystans, była otwarta na cudze zwierzenia,najchętniej sensacje  sama od siebie niewiele dawała, nie wspierała, nie krytykowała także.

Z Agatą wszakże bardzo lubiła porozmawiać, lecz nie rozumiała jej wiecznego narzekania na wszystko,tego że tak zaciekle męża nienawidziła, tego nijakiego fajtułapy.

Irena miała liczne powody do narzekania  lecz wiele bolesnych spraw i sekretów wolala trzymac w ukryciu.

Z wiekiem coraz mniej ufała ludziom, wybierała samotność, najlepiej lubiła własne towarzystwo oraz obecnośc własnych, ukochanych zwierzat domowych.

Gdy tylko dotarła do pracy, jej serce biło niespokojnie, miała dziwne przeczucie,że Dagmara nie będzie zadowolona z jej raportu.

Usiadła przy biurku, ujrzała rząd liczb na wyświetlonym ekranie, po raz pierwszy poczuła, iż nie lubi swej pracy, nie lubi kierowniczki, wolałaby nawet być bezrobotna jak jej przyjaciólka i miec wszystkich i kazdego z głowy. 

Nie chciała rozmawiac z klientami o kredytach, powoli traciła cierpliwośc do każdego kto stawał jej na drodze.

-irena co cie ugryzło, czemu milczysz?-pierwszy odezwał się Grzegorz, słynący z podlizywania się dyrekcji oraz z braku nalezytego zaangażowania  w swe  obowiazki i udawania bardziej pilnego niz był w rzeczywistości.

-Glowa mnie boli, nie chce rozmawiac-odburknęła.

Do sali weszła z impetem Dagmara, jej liczna bizuteria z tombaku, uczepiona jej płaskiego dekoltu  i rak podrygiwała do rytmu jej surowego głosu.

-Irena, zaparszam do sali obok!-rzekła beznamiętnie.

Kobeta ruszyła jakby szła na ścięcie, nie chciał pokazac po sobie jak bardzo się stresuje.

Ze zdenerwowania zapomniała zabrać ze sobą starannie wydrukowanych stron, ruszyła aby poszukac w torebce, na biurku.

Z trudem przez długi weekend wykonana, benedyktyńska praca na komputerze zaginęłą.

Irena niemal wpadła w panikę.

ironiczny usmiech Grzegorza, dodatkowo drażnił parcownice, ponaglajacy głos kierowniczki, nic dobrego nie wróżył.

-Gdzie jest ten cholerny raport?-jej głos był bliski paniki.

Zdała sobie wówczas sparwę,że jej praca zostałą w domu przy jej biurku w jej mieszkaniu.

-A niech to, pani Dagmaro, prosze dac mi chwilkę, przepraszam-rzekła unizenie, wybiegajac na korytarz z telefonem przy uchu.

-Panie teściu, kochany Janie-przepraszam, tylko pan ma klucze do mojego mieszkania, błagam o przywiezienie mi do banku mojego raportu, takiego druczku, jest w mieszkaniu przy komputerze-usłyszała własne słowa, nim pożalowała swych.

-Irena czy ty upadłas na głowę, sama sobie pilnuj pracy, jestem zajety teraz. sama sobie przywieź ten raport czy co tam masz!-ryknął złowrogo nim zdołał sie z hukiem  rozłaczyć.

Zadzwoniła następnie do Agaty ponawiajac prosbę.

Szczęście jej dopisało, gdyż znajdujaca się w poblizu wciaz bezrobotna przyjaciólka, zabarwszy klucze od Ireny pojechała kilka przystanków do mieszkania i stamtąd po niespełna dwudziestu minutach, powrotnym autobusem wróciła do zmartwionej przyjaciółki.

-Panie Dagmaro, prosze nie winic Ireny, ona tak  bardzo się starałą wykonac pracę i wykonała, ona ma mnóstwo teraz zmartwień, prosze o zrozumienie. Pani nigdy nie miała pod górkę? Nigdy nie musiała w pojedynkę wszystko załatwiac i ogarniac na juz albo wczoraj?-odparła wzruzsajaco taktownie  pzrejęta Agata.

-Ja wszystko ogarniam i nie rozumiem jak można być tak roztrzepanym a pani do widzenia-odparła oschle Dagmara, wskazując gestem miejsce przy pustym biurku i z trzaskiem zamykajac drzwi sali konferencyjnej.

Irena poczuła jak lęk coraz bardziej ogranicza jej swobodę myśli, jak paralizuje jej umysł, dałaby wszystko aby postać tej nielubianej kierowniczki znikneła raz na zawsze.

Tymczasem została sam na sam z kierowniczką w zimnej w sali koferencyjnej. Za oknem panował ponury, deszczowy  krajobraz, bez zapowiedzi słońca, szary i błotny Ireny spętane myśli.

-Co tam przygotowałaś?. Widze,że od jakiegoś czasu jestes rozkojarzona, że masz jakieś problemy. Zapamietaj sobie, gdziekolwiek, kiedykolwiek będziesz pracować, to swoje prywatne sparwy zostawiasz za drzwiami tego budynku. Tu przychodzisz wypoczeta, gotowa do działania, przygotowana i wydajna. Rozumiemy się?-osłychy ton kierowniczki, niczego nie wyjaśniał, lecz gmatwał i nasilał niepokój u pracownicy.

Mimo to postanowiła jednym tchem zdać raport ze  sprzedaży produktów bankowych.

Mówiła rzeczowo, beznamietnie, niemal połykajac ze stresu niektóre wyrazy.

Gdy tylko skończyła czytać to co miała napisane, spojrzala na Damarę, kóra zagadakowym spojrzeniem mierzyła jej spojrzenie, miażdzyła srogo odłozoną na bok zapisaną drukiem kartkę.

-To cała twoja praca? Dobrze, może być. Zawołaj Grześka!-odparła oschle, nie racząc kobiety żadnym gestem ani słowem.

-Grzesiek teraz ty - zawołała w strone zamyślonego kolegi. mężczyna wstał ociężale, nie dzierżąc niczego w dłoniach, prócz własnego smartfona.

Gdy wytrącona z równowagi kobieta rozsiadła sie przy własnym biurku, zauwazyła w swoim telefonie kilkanaście nieodebranych połączeń, większość pochodziła z nieznajomego numeru.

Nie miała siły i odwagi by sprawdzić, kto tym potrzebował jej pomocy.

Sprawdziła nerwowo skrzynkę ze starymi emailami, od licznych klientów i wytęzyła umysł, aby rzetelnie odpisac każdemu kto kierował do niej pytania.

Odpisywała zawsze zwięźle i na temat, nie drązyła tematu, wolała jednak załatwiac sprawę jak najbardziej profesjonalnie, uciekajac się do wyuczonej dykplomacji.

Usłyszał dżwięk, wysłąnego smmsa, odczytała w napięciu treść wysłanego smsa. Wiadomość dotyczyła promocji na zakupy w sklepach sieciowych, odetchnęła z ulga lecz wciąz niepokój w jej sercu nie ustępował.

Otworzyły się drzwi, nielubiany pracownik wrócił z pokoju konefencyjnego,przepuszczajac w drzwiach kierowniczkę o nieodgadnionym, milczącym spojrzeniu. Grzegorz nie zaszczydził Ireny nawet spojrzeniem. Obydwoje pogrązyli się we włąsnych myslach i wyznaczonych obowiązkach. Po Dagmarze pozostał drogi zapach perfum; mdły, przywodzący na myśl tani zmywacz do paznokci.

 

Za oknem znów było szaro i mgliście, siąpił deszcz, Irena poczuła się sennie, jej myśli pełne były tęsknoty i nostalgii za dwnymi, lepszymi czasami.

 

 Tymczasem Agata, wybrała się na umówioną rozmowe kwalifikacyjna, nie była pewna co to za firma i czym się zajmuje.

Najważniejsze dla bezrobotnej było,że usłyszała w telefonie sympatyczny głos młodej kobiety, który cierpliwie przekazał  jej adres i termin spotkania.

Pełna zlych przeczuc, skłócona z synami, którzy tego dnia narzekali na złe samopoczucie.

Jednakże tym razem, nie pozwoliła im pozostać w domu, albowiem przybywało im za każdym razem kolejnych szkolnych zaległości.

 Mimo bólu glowy, własnego osłabienia i pozucia rezygnacji, parła na umówiona rozmowę.

Nie patrzyła na zegarek, upajała się bladym słońcem, które pokrzepiająco od czasu do czasu ukazywało się na niebie.

Nie potrafiła dotrzeć na czas w umówione miejsce, kluczyła, bładziła, napotkani przechodnie niejasno tłumaczyli jej miejsce poszukiwanej firmy.

Dotarła spóżniona, przepraszając dwie młode kobiety, które znudzne praca przy biurku pozwoliły Agacie wejśc do małego pomieszczenia.

Zaproszona czuła się nieswojo, lecz patrzac na elegancko ubrane pracownice biura, rozsiadła się nerwowo, czekajc na dalszy rozwój wydarzeń.

-Pani zawód i wykształcenie?-padło pytanie z ust szczuplejszej, lepiej ufryzowanej kobiety.

-Studiowałam polonistyke na Uniwersytecie, następnie pracowałam w kilku szkołach podstawowych jako nauczycielka, miałam przerwe w pracy trwajaca kilka lat, z powodu urodzenia synów. To wszystko jest zapisane w moim życiorysie-odparła prostolinijnie.

-Tak, widzimy. Pracowała pani w biurze?-padło suche pytanie.

-W biurze nie pracowałam długo, mam tylko zrobiony kurs z administracji i księgowości-broniła się akndydatka do pracy.

-Czym się pani zajmuje, poza szukaniem pracy?-pracownice iemall jednoczesnie rzuciły oschłym pytaniem.

-Duzo czytam, pomagam synom w lekcjach, gotuję, oglądam filmy przyrodnicze-głods Agaty drżał z niepokoju i z powodu mało przyjazdnej atmosfery.

-Dziekujemy pani, damy znać jakby co, to wszystko-obie pracownicy wstały jednoczesnie i złozyły niedbały ukłon w stronę wychodzącej kandydatki.

 

Agata wyszła z ulgą w chlodny popołudniowy dzień, szła wolno, rozmyślając nad swoim losem,o  kurczacych się zasobach finansowych, samotnosci i niepowodzeniach.

Do oczy wzbierały łzy, płakała nieutulonym cierpieniem, niekochaniem, niezrozumieniem.

Rozejrzała się dookoła, spostrzegła niemal wyludniona polankę, jej uwagę przykuła siłownia plenerowa.

Na jednym z nich niemłoda kobieta z różańcem w  ręku jednoczesnie modliła sie i wykonywała badzo gibko i zwinnie ćwiczenia siłowe.

Zamarła, spogladajac w jej upór i determinacje.

Pierwsza zwróciła uwagę na niemodnie ubraną kobietę, w ubiór znany z filmów kostiumowych, przywodzący na myśl dawne akuszerki lub pielęgniarki.

Zadziwiajace jak medyczny, archaiczny ubiór nie sprawiał najmniejszego trudu i wysiłku wymachującej kończynami dolnymi kobiecie.

 Agata skinięciem przywitałą się z nieznajomą.

Nieznajoma z szerokim usmiechem i ujmujaca serdecznością, pzrystanęła obok Agaty.

Z bliska akuszerka wydawała się jakby zupełnie nie pochodziła z tego świata, niczym pokutny anioł, obdarzajacy niespotykaną życzliwością każdego w potrzebie.

-Modlę się za kapłana Andrzeja, który tak bardzo potrzebuje modlitwy z nieba, nikt się za niego nie modli-odparła gorliwie, gdy ciekawe spojrzenie Agaty obejmowało olbrzymi, różaniec pobożnej niewiasty.

-Wie pani, ja także potrzebuję modlitwy, jestem bezrobotna, zwolniono mnie jakieś pól roku temu i od tej pory nie mam pracy. Zapraszaja mnie na rozmowy kwalifikacyjne lecz to strata czasu, nikt mnie migdzie nei chce zatrudnić-głos Agatay przeszedł w szloch, płakała rzewnymi łzami.

Nieznajoma stała się czujnym słuchaczem,dlatego Agata, wylała cały potok swoich skarg na los, na męza, na dzieci, na swoją biede i niesparwiedliwość.

Anioł z różańcem stał pełen wspólczucia, odwzajemniał żal cierpiacej.

-Nie płacz, pomodlę się, będziesz miała prace i usmiech na twarzy-akuszerka z różańcem rzekła czule pełna otuchy i współczucia.

-Nic mi się nie udaje, cokolwiek zrobię jest źle, nic mi nie wychodzi, nikt mnie do niczego nie potrzebuje, nie mam po co juz żyć. Im wszystkim beze mnie będzie lepiej-Agata uderzyła w płacz niczym małe, niekochane dziecko.

Tymczasem ramiona napotkanej kobiety objeły ból i cierpienie Agaty, cały jej smutek wypłynał, ginął w ciepłych objęciach nieznajomego anioła.

Gdy tylko opadły emocje, gdy łzy zostały już otarte, Agata odetchnęła z wdzięzcnoscią.

Układała w duszy słowa podzięki, ogladała się dookoła, gdyż postać napotkanego anioła, tak nagle jak sie pojawił, zniknął, bez sladu.

Agata rozpałakałą się znów ze wzruszenia i z nadmiaru emocji.

Wiatr przestać wiać, slońce na chwilę zdawało się posyłać swój usmiech tajemny, za zasłoną coraz jasniejszych chmór

 

 Irena zas zbudziła się z pieknego snu, który od czasu do czasu  ją nawiedzał.

Ubóstwiała romantyczne sny, które nigdy nie potrafiły ziscić się w realnym życiu, lecz zapowiadały zazwyczaj dobre najbliższe dni.

W tych snach głowną role odgrywał Przemek, były znajomy, którego poznała w dawnej ciekawej, choć mało płatnej pracy.

Lubiła tamtą pracę za niepowtarzalną atmosferę niemal rodzinna, za szczere rozmowy z pracownikami, za poranne kawki i niespieszne rozmowy przez telefon z zazwyczaj poczciwymi klientami.

Dzis po kilkunastu latach trudno było o taki rodzaj pracy. Niechybnie nastały korporacje, walki z podwyżkę o przetrwanie, o coraz większa prowizję o bezwzględną poprawnosc w działaniu.

Była zmęczona takim rozdzajem zarabiania pieniędzy, lecz nie miała innego wyjscia.

Aby przetrwać kolejny, dlugi miesiąć, aby spłacić bieżące rachunki, życie zmuszało się ją działania wbrew własnej woli.

Cierpiała lecz w tym momencie nie miała innej alternatywy.

Piękne sny, znów kazały jej wrócić do czasu gdy była szczupła i szalona i zadurzona.

Nie wiedziała czy było tu uczucie odwzajemnione, nigdy Przemek nie wyznał jej to co czuje, lecz chętnie z nia rozmawiał, patrzył czekoladowymi oczami w jej oczy.

Wydawało jej się ,że być może, już niebawem, nawiąże z nim romans, czego pragnęło jej serce.

Jednakże ten sam męzczyzna obdarzał atencją takze inne kobiety.

Czuła,że gdyby więcej czasu ze sobą spędzali, gdyby on, nie miał dziewczyny, być może ich przyszlosc byłaby inna, bardziej kolorowa.

Lecz po dzis dzień Irena pielegnowała w sercu tamte krótkie spotkania.

Tylko gorące i romantyczne sny, niedoszłej randki, nie wyznanych czułosci, nie wykonanych pocałunków, w snach wyobrażnia dawała upust swym niespełnieniom.

W pięknych snach była ubóstwiana, kochana, całowana.

W relanym życiu nie istniał nawet slad po romantycznym uczuciu.

Życie jej zdawało się takie szare, smutne, przewidywalne w swym niespełnieniu,cierpieniu, w niedoli, frustracji.

Zbierajac się do nielubianej pracy myslała nie bez zadrosci o Dorocie, którą podejrzewała o chwile gorace, namiętne z tajemniczym Julio.

Westchnęła z goryczą wskakujac do swego starego auta.

Dorota zbudziłą się płytkiego snu, poczuła przenikliwy ból,oczy piekły od dawnych łez, otwarła powieki, widziała jakby przez mgłę,obraz zdawał się zamazany. Jeszcze nigdy nie czuła się tak umęczona, chociaż była pewna, że śpi jakby od wielu miesięcy

Chciałą się przebudzić,lecz letarg nie chciał ustąpić.Z oddali docierały do niej odgłosy ulicy, okno bylo lekko uchylone, mimo to poczucie dusznosci nie ustępowało. usiłowała się podniesc, przewrócić sięchoćby na drugą stronę.

Daremne wysiłki, jej ciało zdawalo się przelewać.Zakleła siarczyscie,uczucie niepokoju narastało. 

-Jest tu ktos, pomocy?-jej słowa ugrzęzły w  gardle, dżwięk nie był w stanie wybrzmieć.

W brzuchu zaburczało głodem,w ustach czułą zapach stęchły, jakby do jej ust wpełznął szczur i tam zdechł.

Potrzebowałą rozpaczliwie odswieżenie, kąpieli i sytego posiłku.Nade wszystko uczucie do Julia wciaz było w  niej żywe i wciaz nasilałowniej ból w cierpiacym sercu.

Otwarła oczy szeroko, jej serce zadygotało strachem, zobaczyła przed sobą Salmę, byłą żonę Julia.

Jednakże najbardziej zaniepokoiła ją osoba Salmy, kobieta mimo zapierajacej dech w piersiach urody zmysłowej, rdzennie latynowskiej, sparwiałą wrażenie damy  smutnej, cierpiącej.

Jej blask zdawał się nieco przygasać z oczu wypływał bunt i troski.

Dorota siłą woli podniosła się wyżej i dostrzegła,że Salma ma dla niej wiadomość lecz nie potrafi ją nijak przekazac albo obawia się czegoś lub kogoś..

Znów setki, tysiace  pytań krązyły i narastały niewypowiedziane.

Głowa pobolewała z powodu rodzących się na nowo pytań, lecz nie potrafiła je postawić, nie znała włoskiego języka i obawiałą się prawdy.

Kiedys oglądała filmy o porwaniu, uwięzieniu czytała nawet egzotyczne lektury dotyczące porwań gdzieś daleko na zachodzie Europy.

Ona była zwykła szarą mysza, nie miałąanic wspolnego z mafią i światem przestępczym, jakim cudem jej najzwyklejsze życie jest zagrożone?

 

Poczuła stale czyjąś obecność, znów stała przed nią krągła latynoska, żona Julio.

czego od niej oni chcą? Dlaczego nie wypuszczą jej wolno i pozwola zyć, dawnym szarym życiem.

 

Podniosła wzrok, obraz znów wydawał się mało wyrażny, ogladała świat niczym przez mgłę.

Salma okrązyła materac na którym Dorota leżała, zwinnie zgięła się w pół by połozyć na podłodze obok leżacej  wode w butelce i jakies maleńkie tabletki, po czym z gracją godna tancerki, odeszła, nie zamykajac drzwi.

Spojrzała na swoje sponiewierane ciało. Ból w brzuchu znów się nasilał, mimo to skosztowałą przyniesionej wody, zjadła suche bułki, które nie skończyła jeść zeszłego dnia.

Mimo woli popatzryła an swój brzuch zdawał się coraz wiekszy i cięższy. jakim cudem zaszła w ciążę?

Kiedy i z kim?

 

Wszak w innym życiu miała gorący romans z Juliem, lecz to było dawno i kiedyś.

Wstała. Salma podała jej rekę i zaprowadziła do pobliskiej łazienki,oddalonej o kilka metrów.

Miejsce wydawało się czyste, miękkie i świeże.

Gdyby od niej zalezało zostałaby w tyym przytulnym miejscu na zawsze.

Zatrzasnełą za sobą drzwi, Salma zdązyłą w tym zcasie zniknąć, poczuła olbrzymia ulgę.

Weszła pewnym krokiem do wannym, wypełniła ciepłą wodą,

Pozbyła się brudnej odziezy, która porzuciła tuz obok na podłodze.

Nareszcie świeża, niemal zadowolona z powodu uzyskanej kontroli nad włąsnym ciałem, powoli odzyskiwała jasność umysłu.

 

Spojrzała na swój krągły brzuch, krzyknęlo niemym płaczem.

Nie miała watpliwości, że jest w ciązy od kilku dobrych miesięcy.

Poczuła się jak w potrzasku, uwięziona do nowego nieznanego życia, oraz do zupełnie obcych nieobliczalnych ludzi.

Jaka przyszłośc czeka ją i przede wszystkim niewinną, nienarodzona istotę.

Łkała, połykajac słone łzy, które nawet świeża woda nie dawała rady zmyć.

Na co jej się zdało zauroczenie i namiętność do przystojnego, śniadego Włocha?

Kapiel okazała się zbawienna. Dorota przyodziała znów swoje schodzone ubrania. Chciała załozyć wreszcie czystei i świeże ubrania. Przeszukała majestatyczną szafę, której wcześniej nie widziała, zdawała się jakby stapiać ze ścianą.

Krązyła po pokoju, był zamknięty na klucz, spojrzała przez maleśńkie okeinka, oceniła,że znajduje się na tzrecim pietrze. Nie chciałą ryzykowac ucieczki przez wąskie szceliny okien a także upadek z takiej wysokości groziła bynajmniej kalectwem ,jezli nei rychłą smiercią.

Pozbierała niebieskie tabletki, ktore od kilku dni przechowywała w skarpetce. Ile by dała aby się rzrekonac, czym ją faszerowano.

Najbardziej bolesnie jednak nurtowało ja pytanie o ciąże, kiedy ona powstała i kto był sprawcą jej stanu?

Co będzie dalej? Jak potocza się jej losy w tym obcym kraju, bez bliskich i wsparcia włąsnej rodziny?

 

Pytania co rusz stawiane, rozpaczliwie domagały się odpowiedzi.

Nie miałą nikogo z kim mogłaby porozmawiać, zabrano jej telefon komórkowy, pojono dziwną mętna woda i niesmacznym jedzeniem.

Uderzyła pięścią arz po raz w grube drzwi, odpowiedziało jej złowrogie ech.

Jeszcze kilka dni temu, bezsilna i pokonana polozyłaby się na starym materacu i spała dzień i noc. Jednakże błogi i spokojny sen nie był w stanie ją ogarnąć.

nie zazywała tabletek, jadła to co jej pzrynosiła Salma, popijała posiłek woda z kranu lub gotowała wode w starym czajniku elektrycznym,

Kończyły jej się zapasy higienniczne, zostało coraz mniej pasty do zębów, mydła czy proszku do prania.

Kogo obchodzi jej marny los?

Krzykneła znów z bezsilności.

 

Nie obchodziła nikogo, była zdana na łaske i niełaskę obcych.

Od jak dawna nie widziała Julia i innych ludzi z tego pałącu?

Zdała sobie bolesną sparwę juz duzo wczesniej, iz wcale Julio jej nie kochał, nie darzył żadną miłością, nawet namietność udawał.

Bez wątpienia była tym nieobliczalnym ludziom do czegos przydatna, brałą udziała w jakimś eksperymencie, tylko oprawcom znanym.

 Wystawiłą swa obolała twarz w gorące słońce, które obficie przedostwałao się przez szpary okiennic.

Ile jeszcze wytrzyma?

Za dużo czasu dostała na przemyślenia. czas bez snu, bez pracy i zajęć wydatkowany na same rozmyślenia, smucie domysłów i rozpamiętywania zdawał się taki nieskończenie długi i przerażliwie straszny i bezkresny.

 Gdyby chociaz zdobył kawałek zeszytu i długopis, zajęłąby swój czas pisaniem, tworzeniem.

Bezproduktywmie i bezpowrotnie marnowany czas doskwierał jej najmocniej i najdotkliwiej.

Gdyby była z mama w  Polsce? Jakże błogosławione i szcześliwe były to godziny bo takie zwyczajne i przewidywalne.

Dała upust swej strasznej złości, krzyknęła na całe gardło, przybliżając swą twarz do otwarego maleńkiego, lecz największego w tym więzieniu okienka.

Usłyszała kobiece, zwine kroki coraz bliżej ku niej nadbiegajace.

Doczeka się uwolnienia czy jeszcze podlejszej niewoli?

Zamkneła oczy, by odpocząć od cięzkich i wrogich myśli.

 

 Rozdział X.

 

 Agata wstała z niechęcią, jakże nienawidziła udręki poranka. Popołudnia i wieczory znacznie bardziej się słuzyły i były przyjemniejsze. Zazwyczaj oznaczały zakończenie prawc przy domowym kieracie. wieczór pozwalał na miła lekturę ksiązki i nieco błogiej samotni przed telewizorem.

O tej porze nikt niczego od niej zazwyczaj nie oczekiwał.

Agata liczyła na pzryjemny wieczór,a lbowiem w dłoni dzierzyła powieśc swoich ulubionych autorów. Czytanie ksiązek była dla niej najlepsza radoscią i ukojeniem po cięzkim niekeidy bezowocnym poszukiwaniu.

Tego poranka obawiałą się bardzo, gdyz synowie byli mocno zmęczeni i znudzeni kaszlem i gorączką. Tego dnia spodziewała się niechcianej wizyty krewnych męża.

Ci obcy ludzi, chrzestna i chrzesny starszego syna nigdy nie byli jej bliscy, dałaby wszystko ażeby uciec, ukryć się chocby w nielubianej pracy nauczycielki.

Po takiej nudnej i sztucznej wizycie szwagierki i jej męża czuła zmęczenie i sllny ból glowy, z którym nijak nie potrafiłą sobie długo potem zaradzić.

Ulgą napwawł ją fakt, że jej teściowie, rodzice Mietka od kilku lat nie żyją.

 

Tamte wizyte, uciązliwe i nigdy nie planowane najazdy, przeciągały się w nieskończoność. Wscibstawo teściowej i jej zawiść zostanie zakleta na dłużej w bolesnych i pełnych cierpieniach opowieściach Agaty.

Ilez to razy jej przyjaciółki dwoiły sie i troiły by ukoić skołatane nerwy biednej synowej.

 

Teścia wszak nienawidziła jeszcze bardziej. Ten stary, zrzędliwy, marudny  i nieżyczliwy człowiek nigdy nie miał dla synowej dobrego słowa.

Nigdy nie zapomni tych nerwowych dni, gdy jej lekcje kończyły sie szybciej, kilka kilometrów ze szkoły przeszła pieszo,lasem i polem, byle nei napotkac swych teściów, którzy mieszkali w poblizu, którzy składali wizytacje w domu syna, sparwdzajac czy synowa pracuje, co ugotowała, sami często przynosili porcję tylko dla syna.

 Synowie wtedy byli zawożeni do przedszkola samochodem przez swego ojca , który także je zabierał, bo jego praca znajdowałą się blisko placówek opiekuńczych.

Dzieci tam zjadały obiady i były zadowolone z nalezytej opieki.

Agata nie zapomni tych przykrych dni, gdy wróciwszy wcześniej z pracy zastała niezadowolonych teściów, ktorzy zadawali jej pytania o tak szybki powrót z pracy. Pytali z pogardą, czemu ona nic nie robi w domu?.

-To obiad dla Mietka, nie dla ciebie, szkoda nam syna-mówiła teściowa kpiąco, wskazując na porcje mięsa położoną na stole oraz stukajac w garnkach, w których znajdowały się o wiele zdrowsze i smaczniejsze dania przyrzadzane przez synową niz bryła zylastego, mięsa spoczywajaca nieapetyczie na stole.

Jakże bolały młoda męzatkę takie pozbawione kultury i taktu uwagi.

Kobieta wymykała się wtedy do łazienki i tam myjąc nerwowo napietą twarz przeczekiwała czas kiedy nieproszeni goście sobie pójdą, nasyceni własną podłością.

 

Niechciane wspomnienia wróciły, powodujac ból serca u bezrobotnej nauczycielki.

Usiadła zrezygnowana, nawołując synów by wstali do szkoły.

Wtem rozdzwonił się jej telefon, odebrała w napięciu nieznajomy numer.

Dzwoniła dyrekcja z pobliskiej szkoły z sąsiedztwa.

Agata jednym tchem wchłaniała nareszcie dobre wiadomości.

Proponowano bowiem jej prace w Szkole Podstawowej, narazie na zastępstwo ale jednak otrzymała pewną oferte pracy, od razu, bez rozmowy kwalifikacyjnej.

Była bowiem jedyna, która wysłałą swoje apliakcje. W Szkole potrzebny był nauczyciel na juz, natychmiast.

Zgodziła się z entuzjazmem.

Była szcęsliwa i umówiona na spotkanie, w której podpisze umowę o pracę, nim dostarczy potrzebne dokumenty i świadectwa pracy.

Ten poranek stał się wyjątkowy, słońce gratulowało jej sukcesu, oświetlajac ciepłem izbę w której już niemal tanczyły.

Synowie zaciekawieni wpatrywali się w radosna matkę. Szczęsliwa matka, jakże sporadyczny widok.

Zadowolenie stało sie zarażliwe, cieszyli sie już wszyscy, chociaż synowie nie byli świadomi z jakiego powodu. Mimo to śmiali sie do rozpuku, tak jak ich matka.

 

 

-

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

, 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

-

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

29 listopada 2022   Dodaj komentarz
kobiety  
< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >
Maksymilian1 | Blogi