Wykluczone 4
Nie lubiła pielęgnować tych złych i ciężkich wspomnień.
Irena jak kazdego dnia nie lubiła poranków, albowiem każdy dzień pracy, zawsze się dłużył niemiłosiernie.
Coraz gorzej się czuła wsród pracowników, z ktorymi coraz mniej miała wspólnego.
Dopóki nie była kierownikiem, nie czuła tak wielkiej presji i codziennego stresu.
Odkąd została kierowmikiem w placówce bankowej, przybyło jej sporo pracowników. Nie znajdywała przychylności i zrozumienia wśród kolegów.
Mnóstwo prawdy kryło się w powiedzeniu "Człowiek, człowiekowi wilkiem jest".
Ci pracownicy, którzy liczyli an awnas mieli jej za złe, nie odzywano się do Ireny, szeptano kiedy gdzieś była w pobliżu.
Czula się wykłuczana, a tak mocno brakowało jej towarzystwa, choćby do wypicia wspólnej kawy podczas przerwy śniadaniowej.
jedynie wśród osób sprzatajacych znalazła w miarę bratnie dusze.
Lubił koniec dnia pracy, kiedy to pani Jadzia lub pani Basia przychodziły posprzątać nowy gabinet pani kierownik.
Wtedy to Irena dawała upust swym frustracjom, zwierzała się paniom sprzatajacych ze swej samotnosci, znieczulicy, niezrozumieniu.
Panie sprzatajace miały zawsze słowo otuchy i pociechy dla strudzonej pani kierownik.
-Nie martw się pani Ireno, ludzie tacy są i nie beda lepsi. Trzeba robic swoje i nie przejmowac się tym co mówią zawistni-doradzała pani Jadzia.
-Dziekuję za słowo otuchy. Nie rozumiem tylko tej presji. Przed chwilą dostałam znów jakiś email od dyrekcji, zawsze coś im się neie zgadza, czegoś musza się czepiać, jakby tego było mało-tropiła się panni kierownik.
-Dyrekcja, ma to do siebie, że lubi sie czepiac i wtracąć tam gdzie nie trzeba-głos pani Jadzi zdradzał nutę rozbawienia i ciągnęła dalej.
-Nam takze wczoraj sie dostało. Dyrektorka zarzuciła nam, że kiepsko i niedbale sprzatamy. A ona na swoim biurku ma taki syf ,że szkoda gadać. Ona tez ponoć wciąz dostaje reprymendy od naczelnego z centrali. Taki ten świat, pełen pretensji wzajmnej-odparła doniosle pani Jadzia, ścierając niewidoczny kurz z biurka Ireny.
Irena znów sięgnęła po telefon komórkowy i tam zaskoczyła ja nowa porcja nowych wiadomości z nieznanego numeru.
Westchnęłą z przekasem, zbierajac się do wyjscia i rozpoczynajac lepszą połowę dnia.
Gdy tylko kobieta wróciła do domu, nawet tu nie zaznała spokoju. Byli teściowie umościli się w małym salonie i popijali kawkę, która sobie sami wczęsniej przygotowali.
-A co wy tu robicie? Nie jestesmy rodziną,dlaczego mnie nawiedzacie bez mojej zgodę?-głos byłej synowej zdradzał zdenerwowanie.
-A ty co taka wredna, nie przyjężdzasz, nie odbierasz telefonów od nas-głos teścia był pełen przygany.
-A pamiętasz, jak żył Paweł, to myśmy ten salon urzadzili. Ile tu pieniędzy wtopilismy w to żeby twoją rudelę doprowadzić do stanu obecnego-teściowa weszła w słowo męzowi i wciąż patrzyła z pogardą na zdenerwowaną synową.
-No, ale to było dawno temu. Czasy się zmieniły i ludzie. Przepraszam,jestem zmęczona musze odpocząc-głos Irenie drżał zemocji.
-A ty w tym biurze nic nie robisz, popijasz kawkę i plotkujesz a w domu też nic nie robisz, to czym jesteś zmęczona?-teściowa, uniosła głos.
-Słuchajcie, nie dam rady z wami, muszę coś pilnego załatwić. Gdzie sa moje koty i psy?-krzyknęła pani domu, poszukując swoich pupili w ciasnym mieszkaniu.
-Poszli sobie, znaczy myśmy wyprowadzili na pole, niech mają cos z życia. Ładna pogoda a oni tu jak uwięzieni-teśc lekceważaco spojrzał na miotająca się kobietę.
-No ładnie. Mnie tu zaraz trafi z wami. Mam dość!-Irena wychodząc z impetem z mieszkanai z całej siły trzasnęła drzwiami.
irena wychodząc na zewnątrz w poszukiwaniu swych pupili, nie po raz pierwszy pomyśała o wyprowadzce.
Pracę jakakolwiek godną siebie mogła znależc w zasadzie wszędzie, nic i nikt jej tu nie trzyma. Była sama i zarazem samotna. Nie miała nikogo bliskiego prócz przyjaciólek, które i tak właściwie żyły swoim życiem. Była coraz bardziej przekonana do wyprowadzki, tam gdzie nie zostanie przez podłych tesciów wytropiona.
Jedynymi bliskim jej istotami były jej ukochane zwierzeta domowe.
Nowe zmiany musi zacząc od razu, wieczorem jak tylko sięgnie do komputera z internetem, zacznie intensywne poszukiwania i pracy i mieszkania.
Gdy wróciła do domu juz świtało. głodne zwierzeta domowe łasiły sie dos wej pani, jakby chciałby okazac im swoje wsparcie, którego tak abrzdo potrzebowała.
Irene uradował widok pustego mieszkania, lecz w powietrzu wciąz dało sie wyczuć napięcie, jakis zblizajacy się niepokój, zapach potu zmieszany z odorem strawionego mięsa nie dawał o sobie zapomnieć.
Psy bez apetytu dojadały resztki, tego co zostały na brudnym stole, po wyjściu gości.
-Zostawcie to, może byc zatrute!-krzyknęła Irena, wietrząc duszne pomieszczenia i sprzatając pozostawiony bałagan.
Osowiałe zwiezreta odskoczyły od niechcianej uczty i dały się poprowadzić do kuchni, gdzie w miskach stało przygotowane dla nich pożywienie.
Gdy tylko kobieta skonczyła sprzatać po szybkiej kolacji, usłyszała natarczywy dzwonek w drzwiach zapowiadajacy gości.
-Tylko nie to, tylko nie ci znowu!-ryknęła nerwowo, przekrzykując szczekanie psów.
Podeszła ostroznie, przez judasza, zobaczyła zamazane sylwetki zakonnicy Grazyny oraz Doroty.
-Jezu to wy, jak się cieszę!-Irena krzyczała upojona szczęsciem, chwytając w ramiona raz po raz dawno nie widziane przyjaciólki.
Kobiety stanęły jak wryte, zdziwione zastanym widokiem.
-Wracamy z dalekiej podróży. Irena musisz przenocować Dorote. Nie stójmy w progu. Musimy porozmawiać-rzekła przejeta Grażyna.
Dorota szła w milczeniu, taszcząc za sobą ogromna walizkę.
Jej zgieta postura wyrażała wszystko i zarazem nic nie znaczyła.
-Siadajcie, zrobie wam kawy. Mówcie o co chodzi!- Irena miała znak zapytania w każdym wyrazie twarzy.
Psy z oddali ogladały dziwny widok zmęczonych kobiet, niezbyt skorych do zwierzeń, patrzące na siebie ukradkiem, jakby się dopiero poznawały.
Irena niosąc parujace kubki kawy dosiadła się do zamyślonych przyjaciólek.
-Dorota juz tam nie wróci, skąd przyjechała. Pokłociła sie z matką. Może się u ciebie zatrzymac na kilka dni, zanim znajdzie prace i jej matka ochłonie?-głos Grazyny był pełen grozy.
-Duzo złego mnie spotkało. Może kiedyś ci opowiem. Wróciłam z zakonnicami z Włoch. Muszę sobie to wszystko przemysleć. Jestem zła na tych ludzi, których tam spotkałam a najbardziej siebie,że tak sie dałam-Dorota uderzyła w płacz niczym przestarszone dziecko.
-Juz dobrze mój Boże.Najważniesze, że żyjesz-irena niezgrabnie objęła zrozpaczoną przyjaciólkę.
-Nie potrafię cię zrozumieć? Dorota z kim tam się zadałaś? Masz szczęście, że moja siostra generalna się zgodziła uratowac cię z tej mafii włoskiej-Grażyna cała drżała z emocji.
Dorota pełna przygany i rezygnacji, zamilkła. Jej mysli błądziły gdzie daleko, jedynie ciałem była obecna pośród przejętycch koleżanek.
-Grażyna, juz jej nie dobijaj. Co się stało to się nie odstanie. Trzeba jej jakos pomóc a nie wypominać jej grzechy-irena usiadła obok Doroty i usiłowała dociec o jakei nieszczęscie chodzi.
Tymczasem Grazyna wstała, obejrzała się wokół, zmówiła po cichu pacierz. Za oknem zapadł zmierzch.
-Muszę juz wracac do klasztoru, siostra przełożona dzwoni. To żegnajcie, na razie! -zakonnica podniosła się nerwowo z posłania i wybiegła na zewnątrz, nie czekajac na odpowiedż przerażonych koleżanek.
-Zjemy razem kolacje? Zapraszam do stołu a potem wszystko się ułoży-kolezanki przypadły ku sobie, pełne nadziei na lepsze jutro.
Gdy juz skończyły zajadać kanapki, Dorota zasnęła na kanapie, nie miała siły aby posprzatac po sobie, oraz by skorzystać z toalety.
Irena sięgnęła po swój telefon, zauwązyła kilkanaście nieodebranych połączeń.
Nie miała do ludzi cierpliwości ani nie chciałą z nikim rozmawiać. Włączyła w telefonie klasyczną muzyke i zabrałą się za sprzatanie, niebawem i ona padła ze zmęczenia. Zwierzęta same się poczestowały tym co znalazły na stole, niedojedzone wędlina i kiełbasa były w sam raz na spóżnioną kolację.
Dorota nawet we snie nie mogła zaznac spokoju, sniła jej się córeczka, która juz nieco starsza, odchowana, była w rekach obcych ludzi. Widziała we śnie Salmę i zdradliwego Julia, bawili się wesoło na palcu zabaw. Ich szcęście kłuło po oczach osamotnioną i porzuconą. Zapłakana, zbudziła sie z koszmaru z ostrym bólem głowy i znów siegnęła po tabletki przeciwbólowe, które otrzymała od zakonnic na pożegnanie.
Wstała, sięgnęła do swojej walizki i uzbrojona w kosmetyczkę, zabrałą się za czynności higienniczne, nie potrafiła zapomniec o swoim dramacie we Włoszech.
telefon dzwonił nieprzerwalnie od kilku godzin. Odebrałą mimo późnej pory.
-Mamo nie zadawaj mi tyle pytań. Nic mi nie jest. przyjade do ciebei i jutro i porozmawiamy-głos Doroty zdradzał niepokój.
-Ty cos ukrywasz.Wreszcie powiedz co się tam stało w tych cholernych Włoszech?-drążyła zaniepokojona matka.
-No nic, daję słowo. Spotkałam tam podłego faceta, rozstałam sie z nim a a raczej on ze mnaą i wróciłam, jestem tu. Pracę sobie znajdę. Nie będziesz mnie utrzymywać-szlochała Dorota, wychodząc z łazienki.
Spojrzała na zegar w salonie, była dokładnie trzecia w nocy. Wiedziała,że do rana nie ma szans nawet na płytki sen.
Pora zacząc żyć. Tylko na dalsze zycie miała najmniejsza ochotę. W pokoju obok spała jej przyjaciółka, zwierzeta jej towarzyszyły wiernie, utulone do ciepłych kapci swej pani.
Nazajutrz Irena zbudziła się z pełnego koszmaru snu, śniły jej się wrogie siły, bezosobowe potwory, które usiłowały ją dopaść, ale ledwie im zdołała się wymknąć.
Strach był jej nieodłączną częścią życia.
Koszmary nie dawały jej spać, zaś w życiu na jawie wciąż usiłowałą wymknąć się nieżyczliwym siłom.
w praca panowała wyjatkowo niedobra atmosfera, ciemne chmury co rusz zbierały się nad jej głową, zaś teściowie nie dawali o sobie zapomnieć.
Zawsze znajdywali pretekst by uprzykrzćc żywot byłej synowej.
Cierpiałą niebotycznie.
Nie miała przy sobie zyczliwych osób.
Ona pomagała innym lecz jej nie pomagano wcale. Była zdana na siebie.
Coraz bardziej rosła w niej mysl aby sie rozstać z tym niezyczliwym otoczeniem.
Chciałaby zacząć od nowa lepsze zycie, od zera, w innym miejscu i znów samotnie.
Może zabrałaby ze sobą, ktorąs z przjaciólek?
Agata choc codziennie żaliła się na swojego męża , tak naprawde nigdy nie opusciła by swojego turana, chlopcy wyrastają, niedługo nie będzie im matka wcale potrzebna.
Matka zawsze jest potrzebna, najbardziej wtedy kiedy już jej nie ma wśród żywych. Ona sama nie miała dziec i nie cierpiała z tego powodu.
Być może brak dzieci ułatwia i upraszcza codzienne funkcjonowanie, pielęnuje wygodę.
W zamian zaś wzmaga tęsknotę, zwłąszcza gdy przychodzą święta rodzinne.
Ona juz owdowiała, nie miała prócz zwierzat nikogo komu by na niej zależało.
Powzięła mysl o przeprowadzce, mieszkanie właściwie należało się jej mężowi, jego było własnością.
Pojęła,że teściowie uprzykrzają jej pobyt bo z pewnością chcieliby odzyskac należne im mieszkanie.
Kila razy na ten temat już podnosili alarm, lecz ona nigdy nie chciała z nimi rozmawiac do końca, wczesniej urywałą temat, tlumacząc się obowiazkami, wymykała się w pośpiechu, nim padło słowo 'do widzenia".
Wiedziała, że zbyt długo zweka w zawieszeniu, musi podjąć decyzję i zacząć żyć prawdziwie, na własnych warunkach. Pracę może znależć właściwie wszędzie.
Pracę w banku na stanowisku kierowniczki coraz mniej lubiła, psychiczne obciążenie coraz to nowymi obowiązkami, zmagania się z trudnymi pracownikami i klientami, doprowadzały kobiete do rozpaczy i coraz wiekszej rezygnacji.
Smutne rozważania, przerwało przybycie gościa.
-Jak ci się spało?-spytała machinalnie pani domu.
-Kiepsko. Duzo złego się u mnie zadziało i nie mogę spać-rzekła Dorota, ukrywając zmeczona twarz rękoma.
-U mnie tez kiepsko. Planuję wyprowadzkę stąd. Nic mnie tu nie trzyma. Nie mam nikogo bliskiego-Irena podniosła wzrok na koleżankę.
-Masz tu pracę, nas, przyjaciól, zwierzeta-musisz tu zostac, tu jest twoje miejsce.
-Nie jest tak jak myślisz. Tak naprawdę nie mam nikogo. Pracy swojej nie znoszę. teściowie mi dokuczają. Mogę sie przenieśc w każde inne miejsce.Znależc pracę, wynająć mieszkanie a zwierzeta pojdą ze mną. Z wami także moge się widywać. Będziemy się odwiedzać-indagowała Irena, zmieniając ubrania w pośpiechu i sprawnie ścieląc swoje łożko.
-Ja już do Włoch nie wrócę, nie mam po co, nie po tym co mnie tam spotkało. Jeszcze wcześniej myslałam,że to moje miejsce na ziemi-żachnęła się Dorota, wtulajac się do ciepłego ramienia przyjaciólki.
Gdy kobiety spojrzały przez okno,musiały stłumic niepokój, hałas ulic dawał znać,że zaczął się poniedziałek, nowy początek tygodnia-obie nie miały siły by zaczynać nowy dzień. Każda z nich najchętniej skryłaby się w mysiej norze lub wzięłyby sobie wolne do odwałania, od zmartwień i pietrzących się obowiazków.
Niewesołe rozmyślania, przerwał natarczywy dzwonek telefonu zarówno jednej jak i drugiej kobiety.
Pierwsza podbiegła telefon i odebrała pełna złych przeczuć.
-Pani irena, zaparszam dzisiaj na rozmowe do dyrekcji na godzine dziewiąta-Irena głosno westchnęła, jej serce niemal podchodziło do gardła, zamarła.
-Dzień dobry. Będę punktualnie i do zobaczenia-odrzekła kobieta na jednym wydechu.
-Kto to był?-spytała Dorota, która myła nerwowo zęby, biegnąc od łazienki do salonu i spowrotem.
-Sekretarka dzwoiniła, wzywaja mnie na rozmowę. Idę na dywanik do dyrekcji-rzekła ze smutkiem Irena.
-Będę trzymać kciuki, aby wszystko było dobrze. Może podwyżka się szykuje albo awans?-śpiewny głos Doroty poprzedzał nerwowe zatrzaśnięcie dzrwi.
irena z impetem pobiegła w stronę zaparkowanego auta, w jej sercu dudnił niepokój. Kierwocy dziś tak jak ona, nerwowo i błednie prowadzili swoje pojazdy. Irena klneła co pewien czas, wykonując manewr ratujący swoje zycie.
W końcu zaparkowała sumiennie pod budynkeim banku i z duszą na ramieniu udałą się w stronę dyrekcji.
Czterosobowe grono już oczekiwało na przybycie pracownicy.
W pomieszczeniu panowała gęsta atmosfera.
-Prosze usiąść-dyrektor wskazał gestem wolne miejsce przy okrągłym stole.
Usiadła bojażliwie, podniosła wzrok na dyrektora, wicedyrektor, cynicznie uśmiechniętą panią Dagmare i starszą kadrową.
-Pani Ireno, niestety musimy się rozstać. Z dniem dzisiejszym otrzymuje pani wypowiedzenie za porozumieniem stron-dyrektor pierwszy pzrerwał martwą ciszę.
-Nie jesteśmy zadowoleni z pani pracy, ciagłe spóznienia, rozkojarzenia, wcześniejsze powroty, opóznione raporty, nie wykonanie planu. Wracam na pani miejsce-Dagmara głosem wyniosłym, niemal rugała pzrerażoną zwolniona pracownice.
-Pracuje pani z nami przeszło siedem lat i jesteśmy przekonani,że sobie pani poradzi w innym miejscu. Nie zwalniamy dyscyplnarnie, zatem nie będzie miała pani problemu z podjęciem nowej pracy-indagowała wicedyrektor smętnym tonem.
-Ale jak to dlaczego i za co?-głos Ireny był pełen goryczy, czuła się pokonana, usiłowała wstac lecz geometryczne wzrorki wymalowane na wykładzinie podłogowej, zdawały się przybliżać, to znów oddalać.
Upadła znów na na niewygodne siedzenie, wzrok obecnych zdawał się palić to znów ganić i żałować biednej byłej pracownicy. Bez słowa zbiegła do swojego pokoju, który do wczoraj należał do niej.
Podeszła do swojego biurka, mechanicznie zaczęłą czynić porządki, z jej oczy płynęły łzy, kl Ela po cichu, dusza zdawała się tonąć.
Nienawidziła tych ludzi, którzy patrzyli ukradkiem na jej rozpaczliwy koniec i niewypowiedziane cierpienie.
W tym momencie Irena żałowała ,że jeszcze żyje i oddycha,że musi czuć i i byc otoczona wrogami, którzy nie mieli dla niej litości.
Zabrała podpisany dokument, w milczeniu odeszła, nue żagnajac się z nikim.
Wsiadła do zaparkowanego nieopodal samochodu i tam dała upust swojemu cierpieniu, z oczy płyneły wielkie łzy niczym grochy.
Nigdy nie czuła się tak potwornie samotna i odrzucona.
W pierwszym odruchu miała zamiar odjechać z piskiem opon i zginąć, rozbic się gdzies na autostradzie, byle szybko i byle pożegnać rozpaczliwy dygot w sercu i nasilajacy się ból w środku duszy.
Dorota siedziała sama w otoczeniu zwierząt przyjaciółki, Wuszacy na ścianie zegar wybijal głośno umykające sekundy. W jej sercu dudnił niepokój do rytmu miarowego odliczania czasu. Przytuliła osa i usłyszała natarć w zywy dzwonek we własnym telefonie, odebrała swój telefon, szybciej niż pomyślała.
-Dorota, to ja Enrico. Twoja córka dobrze się ma, zdrowa bardzo. Julio i żona są ci wdzięczni i chcą ci zapłacić, Napisz mi numer konta, Dora, jesteś tam? - Dorota słuchała dziwnie spokojna, jakby czuła i wiedziała że otrzyma taka wiadomość.
-Tak, słyszę dobrze, mów dalej - ponagliła.
-Skąd masz te wiadomości? Chce się spotkać z córką, proszę cię. Chociaż raz-błagalny ton kobiety brzmiał niczym skomplenie psa,
-To niemożliwe, zapomnieć musisz Mówiłem Ci, to już nie jest Twoje dziecko. Salma prosiła mnie żebym Ci to powiedział i chce Ci zapłacić tysiąc euro. To podaj mi ten numer konta- głos Enrica początkowo stanowczo brzmiał nagląco po czym połaczenie zostało natychmiast pzrerwane.
Dorota usiłowała ponownie oddzwonić na obcy numer, Enrica,lecz uskyszała informacje za każdym, że abonent jest nieosiągalny.
Poczuła się jak w potrzasku. O ile powoli zapominała o wloskim kochanku, jednakże nie potrafiła spokojnie spać i oddychać nie mając przy soniecwkasnego dziecko, jej serce przeszywał stałe ból utraty, największej straty jaka może pojąc tylko tak samo potraktowana matka.
Nie płakała bo łez już nie miała, stać ją było tylko to niemy szloch. Psy z kotem otoczyli opuszczoną szczelnie i jedno przez drugie wtulalo się mocno i czułe do piersi nie swojej matki, jakby chcieli dodać jej potrzebnej opieki, jakby namacalnie usiłowali zdjąć z kobiety, głaz nieludzkiej straty.
Irena zastała tak wzruszający obraz, dobiegła do swych przyjaciół i trwali tak niemo wszyscy domownicy, nikt nie płakał lecz bluzej im było do śmiechu.
-Razem nie zginiemy, jak dobrze ze was mam-rzekła Dorota, śmiejąc się histerycznie.
Irena popatrzyła niepewnie i śmiała się najgłośniej przez łzy.
Tylko zwierzęta domowe, trwały w radosci i idealnym milczeniu, jakby nie chciały burzyć momentu dodawania sobie otuchy.
Milczenie bowiem lepiej określało to co nie dało się słowem opisać.
Gdy kobiety zapadły w lekki sen, do drzwi mieszkania dało się słyszeć natarczywy stukot, które nasilała się z każda mijaną chwilą.
irena ziewajac podeszła do drzwi, wpusciła pelną emocji zmęczoną postać matki Doroty.
-Dziewczyny obudzcie się i zacznijcie żyć-glos seniorki niósl się po małym pomieszczeniu, w ktorym przebywały.
Dorota niemal satnęła na baczność, nie miała sił podnieść wzroku na pełną mieszanych emocji matkę.
-Mamo usiąść,ty nic nie rozumiem o co ci chodzi i dlatego ty mnie nigdy nie zrozumiesz-odparła Dorota, usiłując objąć obrażoną matkę.
-Zrobię dla ans smacznej kawy a wy tu porozmaiwajcie jak ludzie-Irena odeszła do kuchni, zostawiajac rozedgane kobiety.
Zwierzeta domowe posłusznie pomaszerowały za swoją panią, licząc na smaczne kąski.
-Dorota, wracaj do domu, dośc tego twojego tułania. Ludzie mnie stale zaczepiają i pytają o ciebie. To im mówię dla świętego spokoju, że pojechałas do pracy a ci ludzie wciąż się dopytują-rzekła gorzko pani Stefania.
-Nic im nie mów. To moje zycie, co ich to obchodzi. Dlatego tu jestem bo nie mam ochoty z nimi rozmawiać. Ludzie zawsze cię dobiją, kiedy ty potzrebujesz wsparcia i odpoczynku. Dlatego tu jestem, tu mi jest barzdo dobrze z Ireną-rzeka spokojnym tonem córka Stefani.
-Drogie panie mam smaczne kawusie i cos na ząb-Irena weszła w slowo Dorocie, uklądajac na stole aromatyczne kubki pelne świeżej kawy i przynosząc po chwili estetycznie ulożone na talerzach ciasteczka owsiane.
-Dziękuję Ci Irenko. Wiecie że, ja dłużej żyję od was i mogę wam powiedzieć, że panowie dziś coraz mniej są nam potrzebni. Mój swiętej pamieci mąż był całkiem dobrym czlowiekiem, tak samo moj ojciec czy dziadek ale dziś już nie ma takich godnych nas facetów-pani Stefania upila łyk kawy po czym kontynuowała swój wywód.
-Zgadzam się calkowicie z panią-szybko odparłą Irena.
-Chłop owszem dziś chcialby kobietę bo bez niej zginie, zejdzie na psy jednak kobieta bez faceta calkiem piękne i ciekawe sobie zycie może ułożyć. Spójrzcie na zakonnice Grażynę, nic jej nie brakuje, zawsze pogodna i zadowolona, nie narzeka nigdy. A wy co? Drogie kobiety z powodu facetów stale jesteście samotne, odrzucone i cierpiące. Żyjcie sobie spelnione na wląsnych rachunkach. Może współczesne czasy wymagaja od kobiet niezalezności, samodzielności. Może w tym jest sens?-po chwili matka Doroty parsknęła gromkim smiechem a wraz z nią pozostale kobiety zaczęły donośnie chichotać.
-Mamo, jaka szkoda,że wcześniej tego nie wiedziałam ile bym uniknęłą cierpień i rozczarowań-parsknęła Dorota.
-Wracamy droga dziewczyno-krzyknęła pani Stefania, wstając energicznie z krzesła.
-Chwileczkę, prosze dopić kawe i pozwolić pozbierać się córce-rzekła spokojnym tonem Irena, głaszcząc pupile, które znów nie odstępowały kobiet, nawet na chwilę.
-Moje drogie, trzeba zacząc prawdziwie żyć, niczego nie oczekując od mężczyzn. To oni powinni byc naszym oparciem, pomocą a jeżeli tak nie jest to taki mężczyzna jest mniej wart nawet od twojego pieska-dodała pani Stefania, zajadajac się szarlotką.
-Mamo ty się dobrze czujesz?-glos Doroty był pełen niedowiedzenia.
-Gdybyś ty słuchała głosu rozsądku czy intuicji a nie zgubnej namiętnosci, byłoby w tobie więcej pokoju i szczęścia. Głupie sa kobiety, które umyślnie wikłają się w związki z podłymi, niedojrzałymi, egoistycznymi nieudacznikami a potem kiedy wraca im rozum i przytomność umysłu zaczynaja gorzko płakac i żałować-mama Doroty na chwile zamilkła, bo Irena zabrała glos.
-Pani Stefanio tak się dobrze mówi, jezeli to nie ejst nasz problem i ansze cierpienie. Potrafimy świetnie doradzac innym a sobie nie potrafimy pomóc.
-Od tego jesteśmy my kobiety po przejściach, które winne jesteśmy sobie wzajemne wsparcie-rzekła pogodnie pani Stefania.
-To oznacza, że gatunek facetów już się wykończył i stał nieprzydatny nam w żadnej roli i sprawie?-spytała milczaca do tej pory Dorota.
-Niestety na to wygląda,że takich doczekalismy sie czasów,że kobieta spokojniej i bezpieczniej sobie żyje nie mając w umyśle i sercu żadnego niegodnego faceta-pani Stefania znów kipiała energia i nową siłą.
Gdy kobiety wyjrzawszy przez okno, spostzregły załamanie pogody. Chmury zamieniły się w brunatny dym, który całkowicie spowijał niebo, slońce zamarło zupełnie.
Deszcz zaczął coraz intensywnie podać, burze z oddali starszyły swym gniewnym pomrukiem.
-Dziękuję Ci Irenko za miłe przyjęcie i opiekę nad Dorotą-matka Doroty usciskała panią domu i pociągajac za sobą córkę, szły do wyjście.
Tymczasem w drzwiach mieszkania stanęła para teściów Ireny.
Tłok i nadmiar niewypowiedzianych emocji zdawał się doskwierać wszystkim zgromadzonym.
-Irena musisz się wyprowadzić, mamy kuopca na to mieszkanie po naszym synu-odparł teśc, jak zawsze obcesowo i bez kultury.
-W takim razie, zamieszkacie wszyscy w moim domu. Nie naprzykrzaj się Irenko, u mnie jest duzo meijsca-głos pani Stefanii zdradzał wspolczucie iz arazem tłumił narastajacy gniew.
-To dobry pomysł. Prosze te apskudne psy i obrzydliwego kota stad zabarć. potzrebna będzie dezynfekcja-odparłą mściwie teściowa Irena, goszcząc sie w kuchni mieszkania.
-Ale tak od razu, to niedorzeczne. Zapłaciłam wszystko z góry na następny miesiąc, za media i czynsz. Dajcie mi ludzie czas chociaż do końca następnego miesiaca.Tak nie można-Irena w towarzystwie przerażonych psów i oniemiałych przyjaciól usiłowała wybłągać dawnych teściów o litość.
-Masz czas jeszcze pięc dni do piątku następnego, po południu ma cie nie być. Zrozumiano?-srogi glos teścia i grozne spojrzenie teściowej, świadzcyło o powadze sytuacji.
-Pomożemy ci, mój brat ma firme transportową, przeprowadzisz się do mnie. Ludzie nie macie sumienia, jak tak można?-pania Stefania poczuła nagły niepokój i pobolewanie w sercu.
-Z nami Irenko nie zginiesz. Z tymi ludźmi rozstań się raz na zawsze. Nie warto nic tu negocjować. To nie jest twoja rodzina, oni sa gorsi niż obcy.My jesteśmy twoja rodzina-Dorota, chwyciła za ramię pograzoną w boleści Irenę i dodała.
-Nie sądziłam,że panstwo mogą być tak podli wobec dobrej i uczciwej synowej. Ona zawsze dbaą i uczciwie płaciła za wszystko. tak się nie robi-głos Dorocie drżał wskutek narastającego gniewu.
-Mądrze mówisz córeczko. Zbierajmy się. Irena zabierz ze sobą co neizbędne i wracajmy do mnie-rzekła pania Stefania.
W pomieszczeniu nastał rozgardiasz.
Tesciowie usiłowali przekrzyczeń rozmowy byłej synowej i jej przyjaciół.
-Ty zabiłąs naszego pawełka, on by zył, gdyby miał inną zoną. Jesteś złą osobą, nic nie gotujesz i nic nie robisz-gderała donośnie imściwie teściowa, parząc w kuchni kawę dla siebie i meża.
-Do zobaczenia nigdy. Niechaj krzywda Ireny, odbije się wam. Zła karma wraca. Zegnajcie bezduszni-kobiety spakowane pochopnie kolejne wychodziły, pieski z potulnym kotem niesione przez przyjaciól opuszczały chmurne pomieszczenie.
-Irena, klucze sobie na pamiątkę weż, bo za tydzień zmienimy zamki w drzwiach i tu już nie wejdziesz-ryczała mściwie teściowa,zatrzaskując za kobietami drewniane drzwi.
Gdy tylko byli mieszkańcy opuścili mieszkanie, usłyszeli wrogie 'wynocha".
Irena w pierwszym odruchu chciała zwrócić i urzadzić awanturę swym wrogom, ale pani Stefania serdecznym gestem powtrzymała byłą mieszkankę.
-Dziecko, nie ogladaj sie za siebie. Teraz juz będzie lepiej. Rozstań się z wrogami raz na zawsze. Życie ma dla ciebie wiele pieknych nieodkrytych darów, zechciej je przyjąć-pani Stefania pogłaskała czule opadłe ramiona zrezygnowanej i cierpiącej przyjaciólkę niosącej kota pod pachą..
-Nie ma co oglądąc się za siebie. Poradzimy sobie-Dorota dodała otuchy przyjaciółce, uspakajajac niepokojne ujadanie dwóch psów.
Kot patrzył przenikliwie w smutne oblicze swej pani. Irena zaprosiła przyjaciól do samochodu i razem odjechali wszyscy do pustego domu pani Stefani.
Siedzieli w milczeniu, zapatrzeni w dal i zamysleni. Każde z nich trawiło własne cierpienia i kłopoty które nie chciały się wcale nijak rozwiązać. Chociaż krajobrazy mijały szybciej niż wzrok zdołał zapamiętać i uchwycić choćby szczegół, czas zdawał się zatrzymać i trwać w nieskończoność.
Gdy udało się kobietom dotrzeć do starannie ukończonego, zielonego budynku, wysiadając z auta kobiety obok ulgi czuły niepewność. Zmęczone udały się do pokoi, które starczyły dla każdej kobiety osobno.
Każda z nich usiłowała rozgoscic się w nowym miejscu lecz bolesne wspomnienia napierały, każda z nich marzyła tylko aby zaszyc się w mysiej dziurze, bądź zasnąć na wieki i obudzić się w pięknej, nowej, kolorowej rzeczywistości. Jednakże szara rzeczywistość, upominała się o swój bolesny ciąg trwania.
-Dorotko i Irenko, zapraszam do stołu na porządna kolację, potem zrobicie co będziecie chciały-Pani Stefania, nawolywala kobiety z lśniącej czystością kuchni.
Kobiety przybyły i rozsiadly się wokół stołu, zwierzęta pod stołem już czekały na swoje przekąski.
Kolacja smakowała wybornie, świeży chleb, jajka na miękko i smażone kiełbaski zostały zjedzone z wielkim smakiem.
Dorota nigdy nie czuła się tak dobrze i niemal beztrosko jak wtedy gdy siadała z mamą przy stole, znikały troski, smutki, bolesne wspomnienia,
Ten dobrze zapamiętany widok bliskich przy stole znany z dzieciństwa stał się symbolem zwykłego, niezwykłego szczęścia tak niedocenianego przed laty a dopiero teraz uznanego.
-To co było, nie ma znaczenia. Liczy się nowe teraz. Wypijmy kakao za lepszą przyszłość-glos pani Stafani skłądał sie ze wzruszeń i nadziei.
-Do przeszłości nie będziemy wracać bo ona się za nami szczelnie zamknęła-dodała Irena.
-Poradzimy sobie bo mamy siebie-rzekła z otuchą Dorota.
Słońce powoli zachodziło w bujnych liściach drzew rpzciągajacych się tuż za oknem.
Z radia popłynęła piękna melodia Carlosa Santany, kobiece serce stały się pełne radości. Tymczasem piękne promienei słońca postanowiły dodać ciepłych barw przytulnej kuchni w której pzrebywały przyjaciólki.
Rozdział XIV
Agata wracajac ze szkoły, wybrała się na zakupy spożywcze, aby swoim bliskim bardziej wystawny obiad ugotować, poczuła się nagle słabo, usiadła na drewnainej ławce w pobliżu sklepu, usiłując odpocząc nieco. Mimo,że slońce świeciło jasno, pogoda była idealnie wiosenna, jej skołatane nerwy czuły chłód, nic nie było takie jak być powinno.
Praac nie sparwiałą juz takiej satysfakcji jak na poczatku, gdy mierzyła sie z obowiazkami nauczycielki. Dzieci stawały się coraz bardziej leniwe i wymyślały coraz to barzdiej wymyslne sposoby ani nie odrabaic lekcji i nie wypełniac obowiazków ucznia. Czasem w kalsie, znajdywało się zaledwie trzech uczniów, którym zależało na nauce. Pozostali nie chcieli się wysilac wcale, chodziły im po glowie wyłącznie głupstwa i wzajemne zaczepki. Agata traciła cierpliwość. jej serce ogarniała frustracja, niemal odchowani synowie, chociaż żyli własnym życiem, także przyczyniali się do jej smutku, nie mieli dla matki tyle czasu co adwniej. Mąż był jej coraz bardziej obojetny i jakby nieobecny duchem. Własciwie funkcjonowali niczym lokatorzy. Agata nie pamiętała, kiedy jej mąż okazał jej oststnio odrobinę ciepła.
Tymczasem mimo jaskarwego słońce, czuła że narasta w niej jakiś mrok, od strony serca dołaczało uczucie mdłości, połączone z osłabieniem nie dajacym się nijak opanować.
Upadła twarzą na łąwkę, zdołała w oststniej chwili przytulic do serca, ociężałaod podręczników szmacianą torebkę.
Nauczycielka straciła przytomność, zbyt wiele obowiązków przytłaczało, doprowadzając do wyczerpania nadwyrężonego pracą organizmu.
Zrobiło się tłoczno, ktoś krzyczał, ktoś inny przypadł do leżącej, ktoś inny prze telefon domagał się pogotowia. Kokon obcych ludzi, usiłował za wszelką cenę uratować leżącą.
-Sparwdźcie puls, żyje?-krzyczała nerwowo starsza pani.
-A sio gapie, nie jesteście tu potrzebni- wyrwało się elegancko ubranej kobiecie w średnim wieku.
-Ratujcie ją!-darła się ponownie ta sama starsza pani.
Gdy odjechało pogotowie z pacjentką, wszyscy zaciekawieni zdołali się oddalić, rozpierzchnąć.
Mieczysław wracał wyjątkowo niezadowolony, w pracy nie radził sobie z ordynarną i niewychowaną mlodzieżą.
Jego lekcje były porażką, stratą czasu jak niekeidy koledzy po fachu mówili o talencie pedagogicznym, niezbyt lubianego kolegi.
Mieczysław nie lubił, nawet szczerze nienawidził swej pracy.
Dałby wszystko aby wykonywac swoj zawód, lecz nic innego nie potrafił, nie miał innych kwalifikacji, poza uczeniem jezyka angielskiego w szkole,
Przeklinał, gdy jego telefon komórkowy dzwonił natarczywie.
Nie odbierał, bardzo się obawiał,że znów jakiś niezadowolony rodzic dzwoni ze skargą, albo co gorsza rozjuszony dyrektor.
Nie cierpiał takch chwili, nie potrafił rozmawiać z kimś kto miał pretensje, kto wywoływał w nim gniew i podnosi mu ciśnienie.
Gdy podjechał na podwórze domu, niedbale zaparkował nieopodal bramy.
Miał złe przeczucie. Nie zastał synów, dom był pusty, jakby wszyscy jego lokatorzy nagle postanowili się wyprowadzić.
Poczuł dziwną pustkę i zażenowanie.
W lodówce znajdowały się resztki z wczorajszego obiadu, nic o tej porze nie było świeże.
Co się stało z jego żoną, zazwyczaj niezawodną, zajętą sumiennie pracami w domu.
Przeraził się.Zjadł wczorajsza zupę i kawałek schabowego.
Nic mu nie smakowało, nie czuł nic, prócz chłodnego jadła przechodzącego przez układ pokarmowy.
Gdy skończył samotny posiłek, sięgnął po telefon komórkowy. Znalzł kilka obcych połączeń.
Odzdwonił zaniepokojony.
-Tu oddzial ratunkowy. Pan jest mężem pani Agaty Mordęgi?-zapytał męski głos w telefonie.
-tak, jestem jej mężem, co się dzieje jak do was trafiła?-wrzeszczał małżonek pacjentki.
-Sytuacja jest opanowana, było zasłabnięcie powodowane przeparcowaniem i odwodnieniem. Pacjentka prosiła o kontakt z panem. Dzwoniliśmy do państwa synów ale nie odpowiadają-męski głos nie zdradzał zadnych emocji.
-Żyje. To dobrze. Kiedy ją wypiszecie?-chciał wiedzieć pan Mordęga.
-Musi zostac na obserwacji jeszcze tydzień. W jakim wieku macie synow?drązył męski bas.
-Są już parwie dorośli. Damy sobie radę. Mogę osobiscie do niej zadzwonić?-spytał sucho malżonek pacjentki.
-pacjentka jest osłabiona, ona sama zadzwoni jak się lepiej poczuje. ma niską hemogloninę. Do widzenia-odparł ratownik medyczy, odkladając z hukiem słuchawkę.
-Chcę adres. Gdzie się mieścicie do licha?-ryknął zdenerwowany pan Mordęga ale już nie otrzymał odpowiedzi. Wyjrzał przez okno, deszcz padał coraz mocniej, wywolujac u Mietka uczcucie smutku i opuszczenia.
Gdy nazajutrz, rozjuszony Mieczysław usiłował dostać się do szpitala, w którym przebywała jego żona, poczuł zawód, gdyz nie został wpuszczony.
-Pana żona, nie życzy sobie pana obecności-rzekła starsza pielegniarka na widok urażonego odwiedzającego.
-Co za bzdury wygadujecie?-zdenerwował się Mietek.
Nie zważajac na zakazy, usiłowa przedostac się długim korytarzem, gdzie miał zastać małzonkę w pokoju na drugim pietrze po prawej, zgodnie z podaną instrukcją starszego syna.
Mietek, nie zrazony brakiem gościnności nareszcie wytypował pokój,w którym przebywała jego żona. Kobieta nie była sama, gdyż przystojny, pielęgniarz w srednim wieku, dotrzymywał kobiecie towarzystwa.
-Prosze więcej myslec o sobie, nie wolno dawać się zamęczyc rodzinie. To oni powinni teraz pani słuzyć-rzekł ciepłym głosem, dobrze zbudowany szatyn, pochylajac się w stronę uradowanej pacjentki.
-Panu dobrze się mówi. Ja w sumie jestem samotna.Pracuje zawodowo i jeszcze ogarniam dom, domowników, zakupy, gotowanie, ogród, sprzatanie i teraz mam za swoje-odparła z usmiechem pacjentka.
-Ja bym taką wspaniała kobietę nosił na rekach. Chetnei bym panią zaprosił do teatru albo nawet do kina czy restauracji-rzekł szarmancko, podając kobiecie ze stolika szklanke wody, którą kobieta usilowała się napoić.
-Dziekuje, jest pan taki miły dla mnie-Agata usmiechała się od ucha do ucha, patrząc przenikliwie w stronę pielęgniarza.
Mietek stał oniemiały, zapomniany. Po raz pierwszy dostrzegł, jakim skarbem jest dla niego żona. Ona, milczaca, sparcowana, podrywana przez innego mężczynę, usmiechała się przepieknie.
Męzczyzna stanął jak wryty, przez przeszklone dzrwi oglądał filtr żony z nieznajomym. W jego sercu narastało zawstydzenie, żal, zdał sobie sprawę, iz nie był wart swojej żony.
Dopiero słowa pieleęgniarza, dały mu mocno do myslenia. Agata musiała zemdlec ze zmęczenia, aby jej mąż ożywił w sobie dawno przywiędłe uczucia.
Poczuł się jak intryz, jako ktoś obcy, kto powinien zmienić swoje nastawienie i stosunek do żony.
Chciał podejść, lecz nie wiedziałod czego zacząć, przystepował z nogi na nogę niezdolny do działania.
Starsza pielegniarka, podeszła w stronę mężczyzny i ponurym tonem wrzasnęła.
-Czy pan głuchy, nie ma odwiedzin. Proszę nie zwracać głowy pacjence. Nie ma już odwiedzin. Do widzenia-odparła,oschle mierząc wzrokiem lichą postać Mordęgi.
-Czemu pani tak się okropnie odnosi do ludzi? Co za cholerna służba zdrowia!-wrzasnął mężczyzna i nagle skulił się, gdyż zona i przystojny pielęgniarz zauwazyli stojącego.
Agata zamilkła, patrzyła się zestresowana w kierunku porywczego męża. Nie miała sił z nim rozmawiać.
-Proszę dbać o siebie-ciszę przerwał pielęgniarz, który przypadł do cierpiącej, ujał jej dłoń, ucałował, kłaniajac się szarmancko odszedł, odprowadzany wrogim spojrzeniem Mordęgi.
-Agata, jak się czujesz?-niska postać męża, wyłoniła się nagle.
-Coraz lepiej. Zajmij się naszymi synami jak najlepiej-dodała z wysiłkiem, odwracając się od mężą.
-To pójdę. Będziemy na ciebie czekać w domu. Słyszysz?-odparł wychodząc, ignorując brak gościnności ze strony pielęgniarek.
Dorota, odwiedziła Grażynę w zakonie. ZAchwyciła ją sympatyczna atmosfera, panujaca pomiędzy kobietami. Przytulne wnętrze, zapraszało pięknymi śpiewami z oddali oraz pieknym zapachem pieczonej szarlotki.
Przybyła usiadła do stołu, zachwycona gościnnoscią oraz spokojem w sercu, ajkiego nigdy jeszcze nie czuła.
Zjadła ze smakiem wytworny obiad. Uczestniczyła w przyjemnej rozmowie pomiędzy zakonnicami.
Udała się nastepnie do pieknej, ukwieconej kamiennicy, gdzie wiszący na krzyzu Jezus zdawał sie zapraszać oraz gośćić każdą zbłądzoną duszę.
łuna światła słonecznego pięknie rozpraszałą drobinki w kolorze złota, ukazując miłosne spojrzenie Boga.
Dorota trwała oniemiała, czas się dla niej zatrzymał.Błogość zalała jej duszę.
Poczuła się nagle zdrowa, spokojna, szczęśliwa.
Odwzajemniła uśmiech wiszącemu Bogu. Dusze kobiety ogarnął niepojety pokój.
Pojęła,że nareszcie znalazła odpowiedż.
Zostanie zakonnica, jak jej przyjaciółka.
Wstapi do dowolnego zakonu, byle zostac przyjętą.
Tak, jej serce zaczęło tańczyć do rytmu 'hosanna", które rozległo się nagle w pomieszczeniu obok a może to jej odnowiona dusza zagrała melodię przyjetego powołania.
Wiedziała co zrobi. oznajmi wszystkim,że znalała swoja drogę, nareszcie poczuła sie spełniona.
Wybiegła, pełna miłosci i spokoju, chwyvciła każda napotkaną zakonnicę za szyję i każda powiadomiła,że wie co jest jej przeznaczeniem.
W klasztorze radość nastała. Wiedziała,że czas jej bładzenia i poszukiwań dobiegł nareszcie kresu.
W radosnym nastroju wróciła do domu do mamy.W myślach układała co powie mamie, chciałaby aby rodzicielka przestała się zamartwiać i wciąż niepokoic losem córki.
-Mamo, to juz pewne, zostanę zakonnica jak Grażyna. Nie martw się o mnie, wiem co postanawiam-rzekła Dorota do matki zajetej sprzataniem pokoi.
-Dziecko, oszalałaś co ty wygadujesz?-pani Stefania, patrzyła z niepokojem oraz podejrzliwie na szczęsliwą córkę.Odsunęła nerwowo brudne ścierki i mopa
Obie usidłay do stołu. Patrzyły na siebie w milczeniu. Mysli każdej były rozbieżne. słońce ogrzewało ciepłem przytulny pokój.
-To nie jest takie proste.W zakonie jest dyscyplina, posłuszeństwo a ty wszystko robisz po swojemu. Jestes ciągle zbuntowana i nikogo nie słuchasz-odparła matka po dłuższej chwili.
-To się zmieni. ja już uż nie jestem tym samym człowiekiem co byłam. A małżenstwo i dzieci, praca zawodowa to dopiero poświecenie-rzekła po dłuższym namyśle.
-To słuszna racja. No ale czy ty wytrzymasz z samymi babami? Ty lubisz podrywać facetów przecież-dodała matka z usmiechem, stawiajac na stole świeżo zaparzoną kawę.
-Odkryłam piękno życia duchowego. Poczułam ducha i siłę modlitwy, kiedy byłam we Włoszech w calkowitym odosobnieniu i poniżeniu. Tam pokochałam kontemplację. Pan Jezus mnie uratował, ja to wiem. Potem kiedy odwiedział Grazyne w tym pieknym klasztorze, poczułam nagle cos pięknego. Pojęłam,że własnie takiego życia zawsze pragnęłam-rzekła Dorota, smakując nowy aromat kawy.
-A wiesz Dorotko,że Iena odnalazła nowa starą miłość na jakimś portalu. Umówiła się na randkę z nim i chce się do Przemka wprowadzić-dodała z szelmowskim uśmiechem pani Stefania.
-oststnio chodziła taka tajemnicza i nieobecna. Oby dopisało jej szczęscie tym razem-głos Doroty był pełen radośći i nadziei.
-A ty kochana myslisz czasem o tym Julio czy jak mu tam?-rzuciła w strone córki.
-Zmieniłam numer telefonu, odcięłam się od tych ludzi. Zablokowałam emaile. Nie chce tego rozpamietywać. To był horror. Nigdy mi tego nie przypominaj!-uniosła się gniewem młoda kobieta.
Pani Stefania, spojrzała ze wspólczuciem na córkę. Wróciła ze spuszczoną głową do swojego pokoju.W głebi starej szkatułki ukryła kolejną korespondencję, która regularnie napływała z Włoch.
Pani stefania sekret listów spływajacych ze strony rodziny Julio, adresowanych na nazwisko Doroty, starannie ukrywała przed córką, pragnęła oszczędzić jej kolejnych cierpień i boleści rozdrapywania starych ran.
Starsza pani, niejednokrotnie walczyła z pokusa by otworzyć listy i poczytać treści i poznć tajemnice córki, lecz poczucie przyzwoitości brało przewagę nad palącą ciekawością.
Kilkakrotnie sprawdzało pod światło, ukryte w kopercie pisma. Jeden raz podczas bezsennej nocy naderwała źle zaklejoną kopertę i dostrzegła druk komputerowy w języku włoskim.
Nie znała tego oncego języka, zawstydzona zakleiła powstałe rozdarcie i znów biła się z myslami.
Nie wiedziała jak powinna postapić aby nie zranić córki. Wiedziała, iż w tym zachwycajacym kraju, spotkała córke ewidentna krzywda i ogromna trauma.
Córka nigdy nie chciała podejmować z matka tamtego bolesnego tematu, jakby wraz z powrotem do domu, tamte demony zostały uśpione.
Doszła wszak do bolesnego wniosku, iżlepiej nie wiedzieć. Póki demony śpią, póki są daleko, nie warto je budzić.
Zauwazyła jedynie, iz listy coraz sporadyczniej napływają. Po powrocie córki do domu, tych korespondencji nazbierało się osiem, przychodziły poczatkowo co trzy tygodnie, nastepnie co miesiąc i teraz po dwóch miesiacach listonosz przyniósł ostatni.
Nareszcie zakiełkowała w niej mysl aby poinformowac urząd pocztowy aby nie dostarczano im do domu listów w Włoch, aby traktować niechciane korespondencje jako nieporozumienie i nakazać ich powrót do nadawcy.
Nie miała pomysłu wszakże, jak pozbyc się ukrytych listów. Może zostawić je czasowi?
Pani Stefania, postanowiła wraz z córka wybrac się n msze swiętą aby da codpocząc skołataanym duszom.
Dorotka stała się coraz bardziej uduchowiona, ścięła płldługie włosy, jej ubrania były coraz bardziej skromne i schludne.
W wolnych chwilach czytała ksiązki religijne i amszerowała do kościoła, do kaplicy i na cmentarz.
Coraz mniej mówiła, więcej myślała i czyniła. Jednakze jej twach zdradzała szczęście i piękny spokój co cieszyło jej matkę i wparwiało w zdumienie jej znajome.
Nie tęskniła za dawnym życiem, liczyła dni kiedy wreszcie wstapi do wybranego klasztoru i zacznie nowe życie. Została bowiem bardzo pozytywnie przyjęta przez wybrane Zgromadzenie.
Rozdział XV
Po długiej i mroznej zimie nastała pełna bujnej jesieni wiosna.
Zewszad dało się słyszec sliczne śpiewy ptaków. Irena znalazła spokojną pracę w biurze reklamowym drogą elektroniczną.
Jej nietuzinkowe pomysły i talent grafika, nareszcie znalazły swoje zastosowanie. Dogadywała się z każdym. Chociaz rozmowa kwalifikacyjna nie była fortunna, gdyz pogoda nie dopisywała, Irena przyjechała z bólem glowy i niezbyt przygotowana na spotkanie. Wygrała spontanicznością oraz tym, że etat był natychmiast do wzięcia po nagłej wyprowadzce do innego miasta młodej mężatki.
Cieszyła sie wraz z każdym dniem,jej serce biło miłością odwzajemnioną, albowiem umawiała się na randki z Przemkiem.
Przystojny mężczyzna, którego niegdys poznała w poprzedniej pracy, sam inicjował dyskusje z Ireną na portalu społecznym.
Pomiędzy obowiązkami w pracy a odpisywaniem na wszelakie pytania, czas Irenie mijał szybko.
Jej twarz niegdys zdjęta smutkiem i powagą, nagle rozjaśniał śliczny usmiech, oczy nabrały słonecznego blasku.
-Wprowadż sie do mnie, po co z ta starsza panią mieszkasz?-droczył się meżczyzna z rozmarzoną kobietą.
-Zastanowię się-odpisywała szybko zakochana jak nastolatka, odmłodzona miłością kobieta po czterdziestce.
-Będzie nam dobrze. Możesz spac w osobnym pokoju ze swoimi licznymi pupilami-dowcipkował.
-Kusząca propozycja-zareagowała natychmiast Irena.
Twarz Ireny nabrała nowych, pieknych rumieni, pracownicy i szefowa także chwalili postępy i inicjatywy nowej pracownicy.
Jednakże Irena nie plamnował wyprowadzki z przytulnego domku pani mamy Doroty.
Kiedy przyjaciólka oznajmiła wszem i wobec, że jej domem będzie klasztor, nie wszysdcy oniemieli.
Gratulowała szczerze siostra Grazyna i inne zakonnice, żałowały jedynie, że Dorota obrała sobie inny zakon.
Postanowiły,ż ebęa się odwiedzać.
Dorota w domu ugotowała skromny lecz odwiętny obiad, ciasto zamówiła z cukierni.
Przy stole usiadły wszystkie zaprzyjaznione kobiety. Nie zabrakło ani samej siostry Grazyny, ani Ireny ani tez Agaty.
Pani Stefania siedziała obokcórki, gleboko poruszona oraz wzruszona.
-Wzniesiemy toast za to cudowne spotkanie-zaproponowała Irena, cała w uśmiechach.
-A gdzie twój nowy chłopak?-chciała wiedziec Grażyna.
-Musze ochłonąc od tego szalonego romansu. Jest wesoło i kolorowo. Dla mnie zawsze wy będziecie najwazniejsze, bo wam zawdzięczam najwiecej. Zawsze byłyście za mną i po mojej stronie-Irenie głos zadrżał ze wzruszenia, zamilkła i wilgotnymi od łez oczami spoglądała na szcęsliwe przyjaciólki.
-Mi także się układa. Synowie nieco dorośli, pomagają sobie i przy okazji też nam rodzicom-rzekła spokojnym tonem Agata.
-A jak układa się wam w tym trudnym małżeństwie?-pani Stefania zabrała głos, częstujac się wybornym sernikiem.
-Mietek nieco sie poprawił na starość. Nie chce byc sam. Dotarło do niego coś. Przestał się błażnić na tych portalach i zaczepiać małolaty.Kiedyś Mietek zapomniał sie wylogować i przeczytałam taki śmieszny wywód jakiejś młodej Samanty.Ile ona mu nawciskała,żeby sobie dał spokój z podrywaniem, bo tego nie potrafi. Napisała,że jest obrzydliwym, starym i nudnym erotomanem. Dodała,że powinien Bogu dziękować, że żona go jeszcze nie wyrzuciała na zbity pysk.I więcie co?-Agata śmiała się do rozpuku, niemal krztusząc się wypitą kawą.
-I co opowiadaj?-odparły wszystkie kobiety neimal jednocześnie.
-Ten durny mąz przyłapał mnie na tym czytaniu i omal nie zszedł an zawał ze wstydu,że to się wydało. On myslał,że on taki mądry a ja durna i się nie domyślam-kobiety pełne radości słuchały to, co pzryjaciólka miałą im do powiedzenia.
-Przepraszał, mnie strasznie,że się pobubił,że szukał podniety. Kajał się strasznie i nawet się popłakał z bezsilności-Agata sama popłakała się z radości, przy wtórze wielkiej radości zgromadzonych.
-Ja bym na twoim miejscu odpłaciła mu sie pieknym za nadobne. Przecież możesz sobie ułożyć zycie z kimś normalnym, wartym ciebie-dodałą z powagą Irena.
-Ja lubię święty spokój. Mam dość wariacji i nerwów. Niech zostanie póki ten osioł. A jak się kiedyś zakocham to wam pierwsza o tym powiem-dodała dobitnie Agata, pełna nadziei na lepsze.
-A ja się ciesze,że wszelakie szalaństwa i durne dramaty damsko-męskie mam za sobą. Jezus będzie moim szcęściem. Nie będę już miała żadnych pokus i nieczystych mysli. Koniec z marnowaneim sobie życia-Dorota rzekła z ufnością spogladając w stronę milczącej Grażyny.
-Pokusy będą zawsze, nawet ja z nimi musze walczyć. Diabeł nie odpuszcza. Moja dusza czasami przegrywa walki ale wojnę ze złem moja dusza z Boża pomoca wygrywa-dodała rzewnie zakonnica.
z radia popłynęła piekna piosenka 'Barka" w wykonaniu papieża Jana Pawła II.
Płakali wszyscy ze wzruszenai i radości, nawet ukochane zwierzęta domowe przybiegły aby dotrzymać towarzystwa swoim ukochanym opiekunkom.
Na firmamencie nieba wzeszło szczerozłote słońce mieniąc się barwami tęczy, obrazujac ludzkie radości, smutku i nadzieję.
Dodaj komentarz