• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Słowa malowane życiem.

Mój blog będzie dotyczył życia. Znajdują się tu słowa życiowe, o życiu i za życiem.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
31 01 02 03 04 05 06
07 08 09 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 01 02 03 04

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2025
  • Luty 2025
  • Październik 2024
  • Lipiec 2024
  • Czerwiec 2024
  • Luty 2024
  • Wrzesień 2023
  • Czerwiec 2023
  • Luty 2023
  • Listopad 2022
  • Wrzesień 2022
  • Sierpień 2022
  • Maj 2022
  • Luty 2022
  • Styczeń 2022
  • Wrzesień 2021
  • Sierpień 2021
  • Kwiecień 2021
  • Styczeń 2021
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Listopad 2019
  • Wrzesień 2019
  • Sierpień 2019
  • Maj 2019

Najnowsze wpisy, strona 4


< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >

Dolina bez wyjścia

Rozdział I.

Upalne słońce mocno grzało i raziło mieszkańców Podkarpackiej wioski w miejscu zupełnie zapomnianym, odległym, połozonym daleko w górach. Stały tam chałupy często ubogie lecz nie brakowało bogatych gospodarzy, którym wiodło sie znacznie rażniej.Wies była pełna kontrastów. Każdy mieszkaniec wiódł swój żywot, jakże różny od sąsiada. Jedyną nagrodą za tak niecodzienny żywot we wsi, była jakże urokliwa okolica; zieleń porastałą i góry i zbocza. Słońca wschodziła tu najbadziej jaskrawo i mieniło się barwami w kolorach niespotykanych nigdzie na wsi. Księżyc nocą oświecał drogą, wracajacymz   ciezkiej pracy z miejscowych pól. Gwiazdy urokloiwie znaczyły swoje bogactwo na niebie, niczym diamentowe biżuterie, ukryte dla ulubienicy. Wieś zwała się Niebylec, nazwa jednak nigdy nie była wymawiana, albowiem budziła zdziwienie i prawie nigdy nie została poprawnie wymawiana. Mieszkali tu stali ci sami obywatele, nie zdażało sie bowiem aby ktoś z obcych, szukał tu dla siebie miejsca. Ludzie się rodzili i umierali niemal w tej samej chałupie,witajac i  żegnając te same wypukły góry i niewykarzcowane lasy o stałym szeregu i niezmiennym poszuciu.

Nieopodal lasu siedziała młoda Marysia, lecz wcale nie wydawałą sie młoda ani duchem ciałem. Urodę jej zabrały czasy pełne ubóstwa i nieludzkiej pracy w polu. Nie chciałą narzekać na biedny swój los, choc łzy tego dnia płynęłe jej obficie po szczupłym i zapadłym policzku. Dławił ją smutek i straszna nostalgia. Miała dopiero dwadzieścią dziewieć lat, czułą się jednakżę jakby dobiegałą lat dziewięćdziesięciu.

Wstała z polany, dotknęła swój obfity brzuch ciążowy. Cierpiała nie tyle nad swym losem, lecz bardziej nad życiem, dopiero co kiełkującym w niej. Szlochała.

-Po co ty niebogo,chcesz świata niedobrego zaznawać?-pytała się jabłoni, które umiały jedynie machac swymi suchymi gałązkami.

Usiadłą znów na polanie, wyraznie umęczona i niepewna tego co los dla niej szykuje.

Obawiałą się przyszłości. Nie znała odpowiedzi na pytania, które stale prosiły sie o odpowiedź.

Poczłapałą przed siebie krokiem niepewnym, czas rozwiazania zbliżał się niemiłosiernie. Czas nie będzie czekał. Wszystko ma swój okreslony wyznaczony kierunek trwania.

Zasapałą się idąc z wolna przed siebie, umeczona przezywaniem swego stanu. Spostrzegła bystry potok, który płynął swym rytmem, wzdłuż pachnacego niezapominajkami lasu. Jesień znaczyłą się w złotym i bordowym poszuciu.Liscie wstrząsane nagłym wiatrem, opadały tak często jak łzy nieszczęśnicy.

Dopadła przeźroczystej woni potoku, schłodziła swą pzredwczesnie postarzałą twarz. Poczuła ulgę i bolesne kopniecie nienarodzonego dziecka.

Usiadła, spogladając na płytki lecz błękitny marsz potoku.

Myśli znów ją napadły. 

Platoniczna miłośc której sie rok temu poddała, a które teraz zgubne skutki odczuwa, narastała wraz ze wstydem i żalem. Nie powinno sie było wydarzyć,to co się stało  nieplanowane fatum dosięgłą niewinną chłopkę.

Poznała go w kościele. Był niezniemski przystojny, czarował uśmiechem jakiego jeszcze nie podziwiała.śpiewał pięknie i z przejęciem psalmy podczas każdej mszy. Do kościoła ucześzczał regularnie, zdobił ołtarz tuz obok łysego księdza, któremu on sam dodawał urok, z powodu swej obecności.

Kim on był zastanawiała się, ilekroc kroczyłą na mszę z wypiekami na twarzy tylko po to aby się z nim spotkać, aby go zobaczyć.

Była pobożną parafianką lecz mlodzieńcza namiętność mocno jej uwierała.

Ten przystojny diakon prowadził spotkania dla młodzieży, czym prędzej gnałą na plebanie, by najpierw w milczeniu podziwiac jego czar i urok jaki wokól siebie roztaczał. Coraz więcej młodych koebiet przybywało,aby pozdiwiac młodzieńca.

Maria nienawidziła siebie za swe niepotrzebne słabości, za głupią miłośc, która ją zmusza do regularnego uczęszczania na nabożeństwa i która popycha ją na spotkania prowadzone przez diakona.

Nie ona jedna dażyła głupia namiętnością Wiesława. Coraz więcej ustrojonych dziewczat przybywało, pragnęło bowiem byc blisko tego niepowtarzalnego młodzieńca.

Urrode miał niemal idealną, nie był chudy ani gruby. Wzrostu raczej słusznego,błękitne oczy patrzyły bystro na rozanielonego słuczacha.

Marię niesłychanie zachwycały jego atuty; słowa które ogłaszał trafiały do serc kobiet, dowcipy i mądrości mocno pociagały obecne niewiaty. Niektóre zgromadzone, nie znały treści, nie rozumiały filozofii ni teologii, w milczeniu słuchały przyjemnego barytonu mówcy. Tkwiły jak zaczarowane.

Maria była dziewczyną inteligentną, nieprzeciętnie oczytaną, maturę wszak zdała zadowalająco.

kiedy wyjechał z parafii na inną palcówkę, żal i ból rozlał się po opuszczonych wiernych.

Apelowały i nawoływały proboszcza by przywrócił im charyzmatycznego diakona.

Proboszcz jakby chełpił się odgórna decyzją, bo sam chciał otrzymywac zachwyty i hołdy mu niezasłuzone.

Pleban starej daty, jednakże był zwyczajnym człowiekiem, bez poloty.

Wykonywał zakres swoich obowiązków wyłącznie z przymusu jakby z niechęci,lub z powodu mu nadania bez jego woli.

Bratał się wyłązcnie z bogatymi i wpływowymi wiernymi, nie poważał biedoty i nędzy.

On nich sie odsuwał jakby bał sie zarażenia ich niedolą.

Proboszcz pragnął bogactwa i popularnośći.

Innym zgoła człowiekiem był diakon, wywodzacy się z biedoty i pragbący nieśc światło tam gdzie ciemnośći.

Ludzkośc lubiła plotkami zajmować się całymi dniami, każdy miał mnóstwo do powiedzenia na temat duchownych.

Maria niekiedy przysłuchiwałą się tej wiejskiej paplaninie.

Sama niewiele mówiła,bo wiele nie znała.

W domu miała wszelkiej roboty w polu mnóstwo, ledwo czasu jej starczało by schorowanych rodziców w gospodarce wyręczać,praca ze zwierzyną była wyczerpująca na całe doby.

Prace polowe całe wakacje trwały i nie było przy tym litości.

Nastał dzień trudny, lipcowy, upalny Maria poczułą się okrótnie zmęczoną robotą przy sianie.

Poczułą tęsknotę, rozsadzajaćą jej serce, chciałą posłuchać mądrych słów diakona, połuchac slicznych pieśni oazowych.

Westchnęła. Porzuciła grabie, starszemu bratu, który połozył się w trawie i zaczął wypijać chłodzone piwo i upajac się błogim leżeniem.

Zagniewana zbiegłą z nieukończonej pracy w polu.

W domu dokonała porządnych kąpieli, strannie się ubrałą nasyciła ziemniakami i zsiadłym mlekiem.

Nie namyślajac się wiele, ignorując pytania krewnych o swoją nowa fryzurę, wybiegłą przed siebie.

Szła pieszo podziwiajac bujna urodę napotykanych topoli, jasionów. Oglądajac innych robotników przy drodze zajętych sianokosami, wdychała zapach aromatów niesionych przez kwiat  dzikiego bzu.

Gdy poczłapała się do kościoła, akurat wierni rozchodzili się do swych domostw. Niektóre plotkarki jeszcze długo otaczały starego proboszcza gdzie swym zyczajem dopytywały się o powrót diakona.

Proboszcz zbywał niewiasty słowami pozbawionymi odpowiedzi i sensu.

Maria odeszła  nieopodał, dostrzegła nieopodal jakiegoś pracownika, raczej niestarego, przyodzianego w roboczy strój.

Gestem zapraszał nieznajomą.

-Wy tez pytacie o diakona?-spytał be zogródek.

-A no wiecie możę kiedy on powróci do parafii?-spytała Maria z nadzieją.

-Poczekajta tu, jak tylko skończem robotę, jak tylko ogarnę czyszcenie terenu i konserwacje to was zaproszę do mego domu, tam mieszkam-pokazał kciukiem swoją starą, niepozorną chałupinę, wystajacą tuż za plebanią.

-Po co mam przyjść do was?-spytała niepewnie.

-Wszystko wystłumaczę, opowiem, ja znam prawdę-rzekł wyniośle, wyrzucając stare gałęzie  do rachitycznych taczek.

-Niech będzie, sami mieszkacie?-pytała.

-No teraz tak, nie mam nikogo, tylko robote mam-opowiadał cieć, wciąż mrucząc niewyrażne słowa pod nosem.

Mrok coraz mocniej ogarniał wieś, proboszcz i parafianki zdązyli zniknac z pola widzenia.

Maria stała jak wryta, bolały ją nogi i ręce z powodu nadmiaru cieżaru siana;dźwigania, noszenia i wożenia.

Poczuła senność. Załowała,że nie ma przyjaciół, nie miała pomysłu i planu na wieczór.

-Chodźcie za mną-oznajmił wiejski cieć gdy tylko ledwie kończył swą robotę.

Wziął ze sobą jedynie miotlę i łopatę i szedł niezgrabnie kuśtykając, kobieta bezwiednie szła za nim.

-Wchodźcie do izby, herbaty wam przydządze-rzekł z wysiłkiem chłop, zamykajc za sobą drzwi i szybko je ryglując.

Stara chałupa, przytulne stwarzała wrażenie, niemodne meble,mogły przypaśc do gustu, stare makatki zdobiły stare żółte sciany.

Wysłuzona wersalka,służyła za odpoczynek, na stole stały stare, pokruszone ciastka, w rogu dostrzegła tani, mały telewizor.

-Herbaty wam naleję-rzekł mężczna przysiadajac się obok Marysi.

-A jak Ci na imię,tak mi tu niezręcznie, musże iść-Maria poczuła sie nieswojo, żałowała.że bezmyslnie przystąpiła prób obcej chałupy.

-Nie bójta się, Staszek na mnie mówią, Stach albo-rzucił niedbale, wstał, pokustykał do kuchni, zostawiajac za soba przykry zapach potu i brudu.

-No ale co z tym diakonem, wróci na parafię, gdzie on teraz jest ?- drążyła temat

-Powiem, czasu mamy dużo-zaśmiał się wlewajac ciemny płyn do niedbale umytych kubków.

Maria patrzyła jak żarówka przy powale mrugałą nierówno jakby oszczegawczo, drewniana podłoga zaskrzypiała jednocześnie.

-Ktoś tu jeszcze mieszka?-spytała wytsraszona, kulc się na rogu wersalki.

-Jestem sam no i mam trupy  w szafie-zarechotał brzydko, ukazujac braki w uzębieniu.

-Wiesz co, nie mam czasu na głupie żarty-kobieta usiłowała wstać.

-Siedźcie, godzina jeszcze młoda, boczku pojemy i będzie wesoło- zblizył się do nieznajomej, niemal dotykajac jej odwróconych pleców i począł głośno mlaskać pijąc brunatną ciecz z kubka.

-Nie podoba mi się to spotkanie-panika narastała w sercu nieznajomej, lecz nie chciałą po sobie pokazac strachu i przewagi dziwnego wariata.

-Będzie się Tobie podobać-zarechotał znów.

 Stachu choc smukłej i marnej był postury, okazał sie nadzwyzcaj silny i mocny w rękach,oddech miał brzydki, pot obrzydliwy wydobywał się z każdego pora jego ogorzałej skóry.

Maria poczuła szlochac, jęczeć, modlić się pokornie, zasłaniajac rękoma swoje oblicza.

Nie miał litości. ni rozumu, porwał ofiarę sprawnie, bezwglednie, zwierzęco.

Mechanicznie, pozbył się swoich roboczych łach, został w samych skarpetkach.

Marię pozbawił ubrania brutalnie, prowokowany diabelskim instynktem.

Czuła jedynie ból, obrzydzenie,smród,wstretne ciosy, zdawały się być poza nią, nie patrzyła się wcale, oczy zasłoniła dłonią, pozwalała niszczyć swoje ciała, deptac godnośc.

Wyrzucała przekleństwa i klatwy.

-Ty wsrętny bydlaku, w piekle zginiesz, zostaw mnie-plakała niemo.

Gdy tamten poczuł zaspokojenie, przykurczył się w milczeniu, zaprzestał walki, przyjmował jej obelgi słowne.

Obeszła go ze wstrętem usiłujac wydostac się z połłapki, lecz drzwi niejak nie chciały ustąpić.

-Otwórz te cholerne drzwi bo zawiasy wyrwe, otwórz!-uwięziona darła się wniębogłosa.

Wybiegła w zimny i mroczny wieczór.

Czuła poniżenie, strach i nienawiść zarazem.

Bolała ją głowa, czuła dreszcze i dziwny niepokój.

Parła przed siebie chłodnym lasem, świeszcze cykały przeciagle jakby odczuwały jej żal.

Wiedziałą,że od tego dnia coś zmieni się w jej życiu na zawsze.

Gdy przekroczyła prób swego starego domu, poczuła się nieludzko zmęczona, jakby wykonała tytaniczna pracę.

Upadła na swe niepościelone barłogi i zapadła w mocny, niespokojny sen.

Sen jej był mroczny, przepełniony strachem i grozą przezytej odrazy.

Zobaczyła we śnie twarz swego oprawcy. Przebudziła się nad ranem i zaklęła klatwą całego jej obrazonego i cierpiącego serca.

Nie moga zasnąć, turlałą się do południa, cierpiac katusze na duszy i wstręt do znieważonego ciała.

Nie rozmawiała z domownikami, wstydziła się.

Wydawało jej się, że wystarczy, iż spojrzą na jej smutek wypisany na twarzy i od razu rozszyfrują powód jej goryczy.

Nie dzieliła się z nikim tym co dotyczyło jej osobistych dramató, wiedziała bowiem ,że nie znajdzie zrozumienia ani pomocy.

Milczała zatem.

Od tej pory pracowałw  polu znacznie wydajnie i brałą na siebie dodatkowe, męskie prace polowe.

Szła skoro świt na łąkę i tam najwytrwalej przewracała sianem.Umiałą najszybciej suszoną trawę łądować na wóz.

Potem to samo siano przerzucała na strych domu.

Jednakze jej siła i wydajnośc po kilku tygodniach jakby uległa wyczerpaniu.

Odczuwała wieksze zmęczenie, mimo,że nie miała jeszcze ukończonych trzydziestu lat.

Nie zaprzestała uczestniczyć na nabożeństwa i an msze święte potrzebowała duchowego wytchnienia.

Przystojny duchowny odszedł z parafii, poczuła wielki zawód.

Znienawidzonego ciecia widziałą od czasu do czasu gdy zamiatał stare liści obok dzwonnicy kościoła.

Czasem zaczepiał pobożne kobiety i zagadywał je tak jak wcześniej Marię.

Nosiłą się z zamiarem skargi na niego, lecz nie wiedziałą w jaki sposób ułozyć słowa żalu i skargi.

Zamiast tego, chodziła jak dotychczas regularnie na msże swiętą i na  widok podłego ciecia rzucała złe uroki po cichu.

Nastał bowiem dzień chłodu, zimny listopadowy dzień, z trudem wstała i nie miałą siły zaczynac dnia.

Nasilajace się mdłości, dokuczały jej, pobiegłą zcym prędzej do ubikacji i nie wychodziłą stamtąd długo.

Domownicy szarpali dzrwi, krzyczeli w niebogłosy.

-Maryś wychodź, spóznimy się do pracy w polu.

Na nic miał ich skargi i żałości.

Intensywnie rozmyslała o tym co się stało nieodwracalnego, odczuwał w sobie ogromna zmianę.

Brzuch zdołał urosnać do niebezpiecznych rozmiarów, mimo iż jadała jakby mniej i więcej była zajęta pracą w polu.

Odpowiedź przyszłą sama wraz z bólem brzuchem i silnymi odruchami wymiotu.

Zwróciła wczorajsza kolację, uderzyłą w płacz, poczuła palące uczucie bólu to w gardle to jeszcze mocniej przy sercu.

Usiadła albowiem jej cierpienie nie dawało jej szansy spokoju.

-Maryśka co jest? krzyczał jej brat zaciekle.

-Już, mam okres strasznie bolesny-skłamała przepełniona olbrzymim głazem starchu.

Gdy usiadłą przy stole zastawionym przygotowanym przez schorowaną matulę jadłem, apetyt jje powrócił wilczy.

Jadała duzo i zachłanie jakby od tego zależało jej życie.

Domownicy w milczeniu obserwowali jej napady głodu, nie odezwałą się słowem.

Cierpiałą w milczeniu.

Rozdział II

Wraz z rosnacym brzuchem, Marysia czuła przygnębienie i albrzymi cieżar winy.

Domownicy bezustannie zadawali pytania, wstydziłą się uczęszczac na msże świętą.

Bałą się, że zostnie rozpoznana i osądzona.

Ona, która była czystą niewinnością. Nie prosiła się przenigdy o przygody ani o kłopoty.

Nie czuła wiezi nie miała w  sobie obecnie uczucia macierzyńskiego wobec istniejącej pod jej sercem istoty.

Nie czuła nic prócz własnej krzywdy, wiedziałą,że znalazła się niejako w potrzasku.

Przeklinała tamten dzień i przeklinała tamtego człowieka.

Przysięgła,że nie zdradzi się przed nikim swym nikczemnym sekretem.

Rozumiała na swój sposób, iż kara boska na nią spadła za to,że nie była dobra chrześcijanką, za to że miała czelnośc zadurzyć się w tamtym przystojnym diakonie.

Dzisiaj juz słuch po nim zaginął.

Nie odpowiadała na zadawane jej pytania przez dociekliwych najpierw domowników, sąsiadów, wreszcie przez najbliższych parafian.

Czas nieubłagalnie gnał, niechciana istota żyłą w niej, rozwijałą się coraz lepiej i bardziej.

Modliła się po cichu, liczyła na cud.

Nie pracował juz tak cięzko i wydajnie jak kiedyś.

Pozwalano jej na prace polowe, przyzwyczajeni do jej niesłabnącej siły.

 

Maria nie potrafiła wykonywać prac w polu, nie potrafiła nakarmic bydła, wszelki wysiłek sprawiał jej ból.

 

Wzrok sąsiadów, zajętych teraz podglądaniem niebogi, dawał kobiecie zaszczyk smutku i dodatkowego upokorzenia.

-Kto Maryśkę w brzemienny stan wprowadził?-padały pytania, raz po raz.

Dociekliwi sasiedzi co rusz zadawali pytania domownikom Marii, lecz tamci obrażeni i aniesmacznieni, nie potrafili nic odpowiedzieć.

Schorowani rodzice, powiadali dociekliwym,iz z Ducha świętego zostało poczęte dzieciątko.

Tymi slowani, jeszcze większa ciekawość i większe sensacje przywoływali.

 Brzemienna usuwałą się w cień, stroniła od ludzi, od domowników także. Kuliła się w sobie, albowiem ciąża wolno i boleśnie tkwiła w jej łonie.

Zadawała sobie pytania, odnośnie człowieka którego się spodziewała.

Chciałą rozpaczliwie wiedzieć, kim będzie ta istota niezaplanowana?

Najbardziej jednak paliło pytanie cieżarnej o to jakie życie przyjdzie wieśc temu człowiekowi?

Wiedziałą najbolesniej,że zycie sama w sobie kosztuje starszne męki i udręki.

Wiedziała przyszłą matka, ile ja samą cierpienai niezawinionego spotykało i spotyka.

Tak bardzo pragnęła dla siebie spokoju i kąta bezpiecznego, nie chodziła na zabawy, nie znała zupełnie co to znaczy uciecha światowa.

Nie poznałą wszakże nigdy jak smakuje grzech zmysłowy, czym jest odwzajemnione pożądanie.

Tym razem zakosztowała, wstydliwą odpowiedx juz poznała.

Wiedziała ponad wszelką watpliwość, iż stosunek intymny nie jest wcale ani przyjemny, ani dobry, przykre zostały po nim skojarzenia i wstydliwe przezycia.

Przysięgłą sobie,że juz nigdy nie dopuści do takiego niechcianego spotkania.

Od tej pory nienawidziła mężczyzn,nie pozwoli się nigdy nikomu wykorzystać.

Kajałą się za naiwność. Wiedziałą jak głupio i nieodpowiedzialnie postąpiła, odwiedzając tamtego prymitywnego ciecia w jego chałupie.

Liczyła na pobozne słowo, na łyk ciepłej herbaty lub na ciepłą opowieść o życiu parafii.

Cierpiałą po cichu, żal jej było nie siebie samej, bo sama znała smak surowego,cięzkiego zywota na wsi.

Opłakiwałą po cichu los nienarodzonego.

-Maryśka nie siedź tak bezczynnie bo wpadniesz w chorobe jakąś, trzeba ziemniaki gotowac, kotlety smażyć-głos młodszej siostry, znów sprowadzał na ziemię brzemienna, pograżona w swych codziennych dumaniach.

-Tak, zaraz daj odpocząć-odpwoiedała bez przekonania.

Dni mijały niczym paciorki różańca, czas do rozwiązania niemiłosiernie rychło nadchodził.

 Nie była gotowa, niech czas się zatrzyma dla niej, najlepiej aby sie cofnął i wymazał jej winę i tamtego podłego ciecia.

Pomaszerowała do swych pól i w strone lasu, ubóstwiałą spacery samotne.

Kochała malownicze krajobrazy mieniące się złotem jesieni. Czuła radośc z obcowania z niewinną i wierna przyrodą.

Piekno przyrody zawsze jej towarzyszyła, wystarczyło sięgnąc wzrokiem ku najbliższym łanom zbóż.

Kochałą wszakże prace w polu, nie uskarżała się na trud, ni ból nie przeklinała nieurodzaju.

Tymczasem siły jej były liche, czas porodu zdawał się zbliżąć coraz rychlej.

Jęknęła bo przykry ból przebiegł jej wzdłoz kręgosłupa, yjrzała białego jak śnieg motyla, która zdawał się przejmowac jej losem.

Usiadł o dziwo na jej lewym ramieniu, nie miał zamiaru odfrunać, dopóty nie upadła.

Nie wiedziała co poczyna jej ciało, zdawało sie nie słuchac jej poleceń.

Z odali dostzrzegła miejscowe chłopki, które wracały z prac albo z odwiedzin. 

Maria starciła świadomość, akurat gdy chłopki znalazły sie w pobliżu i gdy same oszacowały zbliżający się z  wolna poród u nieszczęśnicy.

Zataszczyły i zwlekły nieprzytomną do pobliskiej chałupy, aby miejscowi starym pojazdem, zawieżli rodząca do szpitala.

Żałowali cieżarnej, nikt nie znał jej imienia ni pochodzenia.

Brzemiennej skromny wyglad byl nazbyt zaniedbany, ubranie tak samo ubogie i schludne świadczyły o trudzie jej życia.

Gdy przebudziła się w sali szpitalnej dlugo rozmyslała nad swą niedolą.

Rozmawiałą z innymi cieżarnymi, wypytywała o to w jaki sposób dotarła, nikt jej nie umiał odpowiedzieć.

Lekarz zalecił odpoczynek i leżenie.

-Prosze odpocząć, ważne że pani żyje i że dziecko także żyje.Poczytajcie sobie jak umiecie-doradzał ordynator, gdy usiłowała dowiedzieć się o swoje zdrowie i powód przyjazdu do szpitala.

 

Maria nie spotykała się wcale z sympatią. Kobiety nie były zbyt serdeczne wręcz obcesowe. Jakby ciaża nie świadczyła zbyt chlubnie o brzemiennej.

Czasem wsłuchiwała się w plotki sąsiadek lecz sama nie drażyła tematu. Sparwy innych wydawały jej się płytkie i wyzute  z sensu.

 Pokustykała do biblioteki i tam wybrała losowo gazety do poczytania. Lubiła nade czasy dawniejsze, dotyczące jej dzieciństwa, czasów dawnych, lepszych bardziej jej ludzkich.

Rozerwałą lekko zniszczone płachty starej gazety sprzed ponad piętnastu lat. Zaciekawił ją artykuła dotyczący oszusta podatkowego, malwersanta, zdrajcy  Jóżefa C, który kończył odsiadywac swój 10 letni wyrok za wszelkiej maści kłamstwa.

Przyjrzałą się bliżej przedstawionej fotografii, niemal od razu serce bić przestało. Chciałą zawołąć kogoś z personelu bo jej odkrycie było zbyt intensywne i trudne by przezywać je samotnie. Krzyknęła zatem, niemal podskakując w niewygodnym szpitalnym łożu.

Jękneła po chwili bo napotkałą oskarżycielskie spojrzenie pięlęgniarki.

-Prosże się oszczędzać, odpoczywać-grzmiała.

Czytała raz po raz zupełnie zatracajac się w pogmatanej treści.

Zapiszczałą znów, zawstydzona i porażonem odkryciem.

"Józef C to jest ten cieć Staszek"-wszystko zdawało się krzyczeć w niej samej.

Ta sama blizna pod lewym policzkiem, rysy twarzy nie zostaly zmienione, włosy tylko się przerzedziły i posiwiały.

Głupawe, chciwe i nieczyste spojrzenie nie wyblakło z czasem.

Czytała wciąż, walcząc z bolem serca i odruchem wymiotnym.

"Jednakże kiedy Jóżef C, po opuszczeniu aresztu wrócił na tereny zupełnie mu odległe, jakby chciał się odciąc od korzeni i wstydu jaki zadał rodzinie. Postanowił zmienic tożsamość i zatrudnil sie u miejscowego proboszcza w charakterze sprzatacza. Jego codzienne żmudna praca ciecia wydaje się jakby zadoścuczynieniem za dawne przewiny"

Inny artykuł dobitnie donosił, iż na złego także upomina się sprawiedliwość jakże rychlo bo i w jednym wsieleniu. Nic nie rozumiała,niec do niej nie docierało,nic nie było logiczne ani noramalne.

Jej dusze raz po raz coraz to inne bolesne uczucia i reflekse nawiedzały. Płakała po cichu.

Krzyknęła wreszcie jak ugodzona, przyciagajac uwagę zajętych swymi sprawami cieżarnych.

-Maria znałas takiego człowieka-spytała bez zainteresowania, leżacą obok cieżarna.

-Tak jakby a co?-Maria zdusiła niemy ból, odrzucajac niezgrabną gazetę na bok.

-Moi rodzice dobrze znali tego Józka, wiesz on był bogatym dyrektorem  kiedyś. Prowadziła jakies zakłady pracy. Znany był z tego,że gardził biedakami i tymi ktorym sie nie powodziło.

Dodała dalej, kręcąć głową z niesmaku i złości.Maria słuchała oniemiała.

-Wszedł w jakies układy z tamtejsza władzą i z niemal analfabety stał się ważnym dyrektorem. Podobno podwładnymi nie tylko pogardzał ale je też no molestował-rzekła Halinka, obrzucajac pogardliwym spojrzeniem, otwarty artkuł porzucony na skraju łóżka.

-Ludzie  to starszne. Szkoda, że on żyje-rzekła zgorszona Maria.

-A co miałby nie żyć, teraz może miec gdzieś tak ponad pięcdziesiąt lat-policzyła brzemienna.

Pobyt w szpitalu dłużył się niemiłosiernie,Maria była przekonana,że jej stan stał się juz wiecznym stanem.

Nie czuła radości ni zadowolenia, serce jej przepełniała rozpacz i rodzaj niedoli, którą musi znieśc jako dopust z nieba.

Nie myslała wiecej o tym podłym cieciu, który byc może kiedyś był bogaczem.

Kimkolwiek był, nie chciałabym już nigdy wiecej go spotkać, nie miałą siły rozmawiac o tamtym zwyrodnialcu.

-Marysiu zapraszamy na badania-rosły lekarz zdawał się ponaglać brzemienną do swego gabinetu.

Pacjentka szła wolno, ociężale, niepewna tego co ją czeka.

Gdy usiadła na przygotowanym fotelu badań, poczuła nagłe ukłucie nieznanego bólu, który zdawał się rozrywać jej ciało na pół.

Lekarz przypadł do rodzącej, w milczeniu dogladał, macał, chwytał za brzuch, uspakajał włąsnym krzykiem, wrzaski rodzącej.

-Mamy proble,jest zanik tetna, co jest?-medyk przekrzykiwał rozpacz cierpiącej.

Pokój badań zdawał się rodzącej kurczyć to znow powiekszać.

Zyskiwała to znów traciła przytomność, chwilę pózniej przybyły zastępy służby medycznej, lekarze i pięlęgniarki tłoczyły się niczym pszczoły w ulu.

Nastał moment gdy Marii zdawało się,że znajduje się poza własnym ciełem, uwolniona  z nieludzkiego bólu zdawało jej się,że szybuje nad sufitem.

Widziała swoje ciało wiezione w strażackim tempie do sali operacyjnej, otoczona coraz to nowym i innym personelem.

Myślała, że traci umysł. Spotkała bowiem w tym dziwnym jasnym blasku,nieżyjącą babcię.

Ciepła, kojąca iluminacja, która nie raziła a przyzywała swą wspaniałą lecz nieżywą babcię.

-Babuniu zabierz mnie-błagała rodząca.

Babcia zdawałą się srebrzyć to złocić w świetle powiększajacego się tunelu.

-Nie możesz tu zostać, dziecko zostanie ci odebrane, lecz nie rozpaczaj, uratujesz jeszcze niejedną istotę -usmiech rozjaśnił sliczną, odmłodzona twarz babci.

-Babciu, nie chce juz rodzić i cierpieć, nigdy więcej, zabierz mnie stąd-błagałą cierpiąca całą swoją mocą.

-Wracaj, pamiętaj,że kiedys się tam spotkamy w szerszym gronie. Otrzymasz siłę, potężna iskrę by walczyć z każdym złem-rzekła z nadzieją, odchodząc i pozbawiajac cierpiącą najcudowniejszego widoku, światłą, błogości i żywej miłości.

Wracając płakała bo straciła kogoś najbardziej ukochanego, najbliższego jej sercu.

Gdy rozwarła ciężkie powieki, spotkałą juz inny zastep lekarzy, wydawało się,że dwóch z nich widziała gdy znajdowała się nad sufitem sali operacyjnej.

-Już wszystko dobrze-odparł najstarszy z nich, cięzko dysząc ze zmęczenia,  przejęcia i niepokoju.

-Nie jest dobrze, gdzie dziecko?-krzyknęła histerycznie, choć domyśliła się prawdy.

Patrzyła oczekująco na posępne i zmęczone twarze medyków.

-Powiedzcie mi wszystko co wiecie!-pierworódka histetycznie domagała się odpowiedzi.

-Musisz odpocząć!-odparł najstarszy z lekarzy.

Medycy bezgłosnie skinęli ku sobie, omietli wzrokiem cierpiącą w milczeniu, ledwie wypowiedziawszy przeprosiny, wyszli z ulgą z sali.

-Co to ma znaczyć!-Marysia rozejrzała się wokół szarej, smutnej jak ona, martwej sali, w której oprócz niej nikt żywy się nie znajdował.

-Zaczekajcie!-gnałą szerokim korytarzem, kustykając i tracąc do reszty to zmysły, to siły.

Starsza pielęgniarka, chwyciła za ramiona trzęsącej się kobiety.

-Prosze natychmiast wracać, nie wolno pani tak szaleć, pani potrzebny spokój-rzekła z udawanym spokojem, nie patrząc się na cierpiącą.

Pielęgniarka zaprowadziła pacjentę do jej pokoju, odprowadzana zdziwionym i ciekawym spojrzeniem służby medycznej.

-Powiedzcie mi chociaż co z dzieckiem!-Marysia nie ustawała.

-Urodził się chory, potrzebna mu operacja, natomiast ty potrzebujesz odpoczynku, prosze o nic nie pytać-rzekła oschle pracownica szpitala, odwracajac się na pięcie i zostawiajać w samotności pacjentkę.

 -Nie zbywajcie mnie tak!-krzyczała Maija z bezsilności, usiłując przedostać się ze swej salki szpitalnej.

 Jej utrapioną dusze i ciała trapiły sprzeczne uczucia, od żalu, goryczy, przez rozpacz, ból fizyczny, nadzieję, otuchę az po nieludzki gniew.

Leżała na swym niewygodnym łożku, karmiona tanimi papkami bez smaku.

Nikt z nią nie raczył porozmawiać, nie mogła liczyc na odruch ludzkiej dobroci czy choćbby spontanicznej zyczliwości.

Bardzo łakła ciepła, promyka nadziei.

Patrzyła przez okno na bura zieleń, na ogołocone liście z chudych drzew, na ludzi ciepło ubranych, nie umiała odgadnąc pory roku.

Czuła się jakoby w amoku tkwiła, tulliła sama siebie swym rozedganym i cierpiącym w samotności ciałem,

Pora mroku nastała szybko, kobieta domyśliłą się dzięki temu,że pora jesienna trwa.

Gdy uspokojona krótkim snem, plątaniną własnych myśli wwyruszyła naprzeciw siebie, kierowana silniejszym impulsem, głęboka powinnością, nad którą nie dawałą rady zapanować.

Oglądałą jakby przez mgłę lekarzy zajętych swymi rutynowymi pracami z marudnymi pacjentami oraz pielegniarki znudzone powszechnymi zabiegami.

Nikt nie zwracał uwagi na snującą się opłotkami jakoby pokutną zjawę.

W burym ubraniu, wychudła, mizerna, przeźroczysta parła przed siebie, w sobie tylko naznaczonym celu.

W sercu dudniły jej donosne płacze to kwilenia noworodków.

 Wsłuchiwałą się z rozkoszą w melodięzaledwie dziecięcą,niosącą sie echem, odległymi murami, rezonując tęsknotą i niespełnieniem w jej tykąjacym rozstaniem sercem.

Przypadła do olbrzymiej sali z nowonarodzonymi.Maleństwa ledwie widoczne, rozpoczynały w tym miejscu swój ludzki żywot, ułożeni w równych odstępach, w idenytycznym niemal posłaniu.

Słaniała się oniemiała, osłupiała, obserwowałą z wysiłkiem przez zaparowaną szybę niewinnych wygnańców w dolinie bez wyjścia. Dopadłą po chwili do śpiacego noworodka, połozonego najbliżej drzwi, najbardziej dorodnego.

Chwyciła maleństwo oburącz, wtuliła do tykajacego opuszczeniem swego serca, nie rozglądajac się wcale, pokonywała duże odległości, mierzone jej bezbrzeżną rozpaczą.

Mknęła na oślep przed siebie, bez planu, bez namysłu. Mknęła wiedziona impulsem kochania, silniejszego niz jej godnośc, niz jej życie.

Pomyliła drogi, nie wiedziałą dokąd dobrnęła, gdy przed nia u wylotu wąskiego korytarza urosło dwóch rosłych ochroniarzy.

Otoczyli pierworódkę kokonem, jakby mieli do czynienia z kims nipoczytalnym, przechwycili sparwnie spiące niemowlę.

Niebawem przybyli mundurowi, każdy z nich usiłował po swojemu uspokoic i wytłumaczyć osieroconej matce.

-Marysiu tak nie wolno, tak nie mozna-jeden przez drugiego usiłował wytłumaczyć oszołomionej, miotajacej się kobiecie.

Niebawem podjechało pogotowie tuz pod gmach budynku szpitala. Dziecko zniknęło, zanosząc się przejmującym placzem, pod wplywem którego cierpiec zaczęła także Marysia.

Dwóch rosłych pielegniarzy, czym predzej chwyciło kobietę, umiescili na nosze, które ktos zdazył dostarczyć.

Marysia czuła się jakby sniła koszmar, który dotyczył kogos obcego, kogo jej samej było żal.

Chwilę pózniej znalazła się już w karetce, na sygnale wieziono ja gdzieś, gdzie nei sięgałą jej świadomośc.

Ktoś podał jej zaszczyk dozylny, ospłynęła nareszcie cicho i błogo. Sen utulił ja natychmiast gdy zamknęła powieki.

Straciwszy świadomośc trwania na niesparwiedliwym świecie, zasnęła twardo i nareszcie spokojnie.

Zostawiona sama sobie, w dwuosobowej sali szpitalnej, spała nieswiadoma toczącego się wokół życia.

Rodzina mieszkajaca na wsi, jej liczne rodzeństwa, żywa jeszcze choc schorowana mać, oni wszyscy usilowali dociec co się stała z Marią.

Przyjechali zaciekawieni do szpitala, dokładnie do tego z którego wywieziono Marysię.

Przybyli za pozno nie zastali swej krewnej, nie poznali losu jej nienarodzonego.

Recepcjonistka zaciekawionym odparła jedynie,że Maria tu była lecz zawieziono ją do innej lecznicy.

Przyparta do muru, nie umiałą odpowiedziec o jaki konkretnie szpital chodzi i co z z noworodkiem.

Rodzina Mari miotała sie wokół szpitala, zaczepiali każdego kogo tylko napotkali obok. Przepytywali portiera, otyłych ocgroniarzy, pielęgniarkę a także inne ciezarne spacerujące obok szpitala.

Nikt nie wiedział co się stało lub mogło stac z ich krewną.

Rodzina rolnicza zmeczona bezowocnym marszem, długimi modlitwami w kaplicy, wyruszyła nareszcie w drogę powrotną w stronę nieopodal znajdującego się przystanku autobusowego.

 

Rozdział III

Gdy rodzina Marysi wróciła umęczona do domy, osobnymi autokarami, dlugo jeszcze dyskutowali między soba o swej tajemniczej krewnej.

Mieszkali wszyscy razem, blisko siebie fizycznie a tak daleko mentalnie.

Nie rozumieli Marysi bo nie znali jej sekretów.Zastanawiali się nad tajemniczą ciążą.

Dorosle rodzeństwo, zadawalo sobie pytanie na temat tajemnic, nie wiedzieli zupełnie kto mógł być odpowiedzialny za jej ciążę.

Ona sama nie zwykła była sie zwierzać. Nie miałą przyjaciół, włąściwie nikogo bliskiego, komu miałaby się zwierzać.

Nie była w serdecznych stosunkach z Marią nawet jej rodzice.

na wsi bowiem największa wartośc miała siła własnych mięsni, wytrwałośc oraz końskie koniecznie zdrowie.

Mari dopisywało zdrowie potrzebne do pracy w polu, jej największa zas pociechę stanowiło życie duchowe.

Kochała nade wsszystko piękno przyrody. Ubóstwiała oglądąc pejzaz zimą, to bujną wiosną a najbarzdiej urokliwe miejsca wczesnej jesieni.

Kolorowe liście, wypadajace z drzew, zasnuty mgła i chłodem krótki jesienny, deszczowy dzien doskonale wpisywal się w naturę i melancholię Marii.

Nie szukała ona towarzystwa ludzi, nudziły ją sprawy materialne, nieduchowe, puste kłótnie mocno rozsierdziały jej duszę.

Kochała ciszę cykania świerszczy w porze nocnego lata, gdy kończyła siankosy.

Ubóstwiała nastrojowy zachłod słońca, który przynosił potrzebny odpoczynek od cieżkiej, wytęzonej fizycznej roboty w polu.

Smakowały jej najprostsze składniki, pokarm wiejski;świeże jajka, mleko i ser od krowy.

Nie lubiła nowoczesnych smaków miejskich/

Prosta, surowa natura w całej swej krasie były jej jedynym, prawdziwym zyciem.

-Gdzie ta Maryska może być teraz?-dopytywała się sąsiadka, wiejska plotkarka, która nie widziała Marysi przy pracy.

-W pracy, wyjechała daleko-odparła siostra Maryśki.

-Wyszła za maż i jeszcze nie wróciła-odgryzł się starszy brat.

Nie rozmawiano wcale powaznie na temat życia osobistego Marysi, bowiem nie potrafiono inaczej.

Jej skryte życie, nigdy przez nikogo nie zostało poznane i docenione.

Tymczasem gdy tylko Marysia zbudziła się rano, skoro świt, do jej uszu docierały zawistne plotki pani dyrektor i innego dyrektora szpitala psychiatrycznego.

Zamarła, słowa skargi i żalu powstałe w jej sercu, ugrzęzły w jej ustach.

Poczułą się chora i jeszcze bardziej zesłana w obliczu bezdusznosci tych, którzy mieli się za waznych i wiellkich.

-Durni ci pacjenci, jest ich tak wiele i szkoda pieniedzy by je leczyć-odezwał się wyniosły głos dyrektor szpitala.

-Jasne, tych psycholi można by zlikwidować, mniej by nas to kosztowało, myślicie że ktos by opłakiwał ich stratę?-dogadywał inny wazniak, ktory przypisywał sobie tytuł doktora,

-Ja bym ich wszystkich uspiła, świat byłby mniej straszny-wydęłą się pyszna pani dyrektor.

Maria poczuła mdłości, ból w podbrzuszu i najgorsze parcie na mocz.

Omiotła wzrokiem szare, brusne sciany salki szpitalnej, stare, zniszczone, niemodne meble, byle jak ustawione, popękaną podłogę z desek, w kolorze trumny.

Obok niej usadowiono jakiś sprzet, który przestał mierzyc jej parametry zyciowe, albowiem i jego stary mechanizm zdawał się zawodny.

Spojrzała za okno; pochmurna, deszczowa pogoda zdawałą się opłakiwac stan pacjentki i jej beznadziejne położenie.

jej jedynym marzeniem stałą się ucieczka, z tego wybrakowanego miejsca, urągajacemu ludzkiej godności.

Niecenzuralne dialogi, pysznych, gardzących najsłabszymi przeniosły się na środek wąskiego, upiornego korytarza, z którego gdzieniegdzie dobywały się wcale nieludzkie jęki i szlochania.

Gdy Maria znalazła się w poblizu wyjscia, zdawało jej się, że stare mury płaczą, sufit pokryty plesnią także cierpi.

Stare, odarte z godności pomieszczenia pojękiwały niemo, świadkowie powolnej śmierci tych, co i tak woleliby nie istnieć

Maria z dusza na ramieniu, tłumiąc rozpacz, przezwyciżząjąc bezdenną beznadzieję.wybiegłą przed siebie.

Gnała szybko, niemal gubiła kapcie, szlafrokiem zakrywałą mokrą od płączu twarz.

Wiatr rozpaczliwie kołysał miejscowe wierzby a potem kasztanowce.

Nie ogladała się za siebie, pędziła przed siebie, bez tchu, lecz  w miare jak oddalałą się od szpitala, czułą przypływ sił, myśli stawały się jasne.

Dobiegła na przystanek autobusowy.Wypytywała napotkamych o trasę w stronę jej domu, mikt z nich znie znał jej miejscowosći, nie umiał doradzić.

Wskoczyła do pierwszego autobusu, jaki tylko nadjechała.

Nie była pewna dokąd zmierza, najwazniejsze było dla niej to,że oddala się od miejsca swego upokorzenia.

Po długiej i kretej podrózy na gapę, nareszcie dostrzegłą, nareszcie była już w domu.

Domownicy na jej widok oniemieli,chwytali ją za dłoń, szczypali jej twarz, jakby się chcieli upewnić czy mają do czynienia ze zjawą albo z duchem.

-Zostawcie mnie i dajcie mi obiad, odpocząc mi dajcie-krzyczałą skonana Maria.

Usiadłą czym predzej do stołu, zajadała niewyszukane potrawy szybko i z wielkim apetytem. Zaspakajała swój straszny głod, który zdolał w  nią wrosnąć niezaspokojeniem.

Nie chciała rozmawiać, nie miałą potrzeby dialogu, wystarczyły jej włąsne mysli i własne wnioski.

Cieszyłą się z powrotu do domu, tęskniła bowiem za robotą, za codzienną wiejską rutyną, wśród zwierząt, w polu.

Nie dane jej było zaczerpnąc tchu, gdy do snu zasłużonego sie kładła, wszak wczesna pora do snu nadchodziła.

Odprawidła jedynie wyuczone zdrowaśki i chwilę rozmyslała.

Pod domu podjechał tymczasem, olbrzymi ale stary samochód, nie znała się na markach, nie wiedziała kto składa wizytę.

Stropiła się, liczyła bowiem na samotny odpoczynek w  towarzystwie psów domowych i kotów.

Nie lubiła nieproszonych gości, albowiem nie wiedziałą jak się zachowac i czego się spodziewać.

Nudziły ją straszliwie rozmowy o niczym, wymuszone grzeczności, głupie ludzkie plotki przenoszone z chałupy do chałupy.

Do domu uderzałą starsza para, niemodnie ubranych ludzi.

-Zastaliśmy Maryśkę?-krzyknęli bez ogródek, na widok oniemiałych domowników.

-No mieszka tu a co chcecie?-pierwszy odzyskał mowę brat Marii.

-Jesteśmy matką i ojcem tego Stasia, tego pomocnika proboszcza. Nasz Stas jest najpowaążniejszy i najlepszy we wsi. Każda panna o nim by marzyła-rzekła wyniosle starsza kobieta, omoatajać wzrokiem skromny pokój w którym siedziała Maria.

-Nie wiem kto to jest i was nie znam-zaklinałą się Maria, nie odzwzajemniajac wcale spojrzenia.

-Słuchaj, wiemy,że chodziłas za Staszkiem i wiemy,że miałaś  z nim brzuch, teraz wesele trzeba zrobić-krzyczał wyniośle i bez taktu starszy pan.

-Chwileczkę, kim jesteście wy i czego od Marysi chcecie?-spytała schorowana rodzicielka, pani domu.

-Juz żeśmy się przedstawiły i do stołu ans zaproście to pomówimy-brzmiał ojciec Staszka.

Matka Marii, niechetnei zaprowadziła obcych do skromnego, nieprzygotowanego stołu.

Usiedli wszyscy, rozglądajac się z niechęcią przed siebie.

-Dajcie,że Marii spokój nareszcie, ona chora jest-zaczęła rozmowę matka Marii.

-My to wiemy, ale wy nie wiecie,że wasza córka wcale nie taka pobożna i szlachetna jak myślicie, we wsi mówią,że ona za naszym Staszkiem latała-chełpili się rodzice Staszka.

-Nie to jakas bzdura, nasza córka bałą się chłopów i ona jeno do gospodarki chwciwa-dopowiedziałą rodzicielka Marii.

-Czy wy nic nie pojmujecie, wasza córa zaciązyła, dziecko ma od Staszka-wrzeszczała starsza kobieta.

-Nie opowiadajcie mi głupot, nie uwirzrę w  to, wyjdzie już-zabrzmiał brat Maryśki.

- Wstyd będzie jak wszyscy sie dowiedzą, że wasza córka juz się pozbyłą dzieciaka nieślubnego. Wy lepiej doprowadzcie do wesela kościelnego jak honor chcecie odzyskać-groził starszy pan, patrząc z  pogardą na uboga izbę chaty.

-Odejdzie lepiej, pókim dobra. Nie bedę wasza synową po moim trupie. Nie chce tez waszego podłego syna-krzyczała z gniewem Maria, wyłaniajac się ze swojego pokoju.

-Ty się zgódz na ten ślub, to twoja jedyna szansa by wyjśc z honorem do ludzi. Słuchaj ty, juz wszyscy o tobie we wsi plotkują,żeś puszczalska i naszego Stasia uwiodła-darłą się niedoszła teściowa.

-Zgodzic się musisz na ślub ze Staszkiem i dziękuje Bogu żeś tak szczęsliwie trafiła, zęś nas spotkała, niewdzięcznica-rechotali niedoszli teściowie.

Domownicy na skutek strachu, przerażenia i gniewu, miotali się wokół izby. Ich serca i dusze zatruł jad wstydu i nienawisci.

Nieproszeni gości wyszli nareszcie, pozostawiajac za soba zamęt, wrogość i niewypoqiedziany chaos.

 Rozdział IV.

 

Maria nie umiałą znależć dla siebie miejsce, wszędzie bowiem dokądkolwiek by się nie udawała, czuła się żle, na niewłaściwym miejscu.

Z mikim nie umiałą anwiążąć sprawiedliwego i trwałego kontaktu.

Z jednej strony rozpaczliwie szukałą przyjażni a z drugiej stroniła od ludzi. Cierpialą jej dusza, wiecznie niezaspokojona, glodem stałym i ciągłym.

Pracowała nader cięzko fizycznie by nie dopuścic do pytań zadawanych jej przez umysł.

Stale myslałą o nie narodzonym, ktorego nawet nie dane jej było ujrzeć.

-Kim on jest, jak teraz wyglada?-dumała z wysiłkiem.

-Dziwne to, myslała z wysiłkiem, doprowadzając siebie do łez.

-Przyszedł na ten świat nieproszony, nieplanowany a jednak zawładnął sercem moim sercem już na zawsze-dumałą filozoficznie, wykonując ciezką robotę w polu.

Maria oddałabym wszystko, co miałą czym żyła aby raz jeden ujrzeć, popatrzeć na ten misterny cud życia.

Postanowiłą oderwać swe mysli od rozpaczliwego dumania.

Przyszla pora wiosenna, przyroda bujnie obrazowałą swe jasne i zywe oblicze.

Kobieta codzień spacerowała samotnie o zmierzchu, zrywała przebisnniegi i stokrotki i wciąz tęskniła.

Razu pewnego, gdy jej wybujała wyobrażnia zmęczona zadawaniem pytań zaprowadziła ją na drogi nieznane.

Przestraszyła się najpierw, bo zdałą sobie sprawę,że dotarłą do wiejskiej karczmy, nie lubiła miejsc takich, z własnej woli zawsze omijałe podobne przybydki.

Jej włąsne nogi z wolna przestały odmawiac posluszeństwa, usiadła zatem ma wolnej ławeczce, z której dostrzegłą wnętrze opustoszałej knajpy.

W ręku dzierzyłą kwiaty, zdawało jej się,że sród ostatnich pijanych towarzyszy, dostrzegłą znajomą twarz kogoś ze wsi.

Odwróciła głowę, nikt nie zwracał na nią uwagi. Ostatni, ledwo przytomny pijak, pomyślał,że przybyła pewnie przyszła po swego męża.

Tamten zataczając się i bełkocząc swe niepowodzenia, oddalił się. Maria odetchnęła z ulgą.Strach minął.

Rozglądajac się dookoła, wchłonęła zapach dzikiego bzu, niesionego wiatrem.

Niemal krzyknęłą gdy dostrzegła, wytaczajaca się z wnętrza knajpy, otyłą kobietę w średnim wieku, pozbawioną urody na skutek pijaństwa, popychajacą przed siebie dwóch małych chłopców.

Jeden z nich był zupełnie brzydki i przy tym miał widocznego zeza, drugi niewychowany wyrzucał wulgarne słowa do matki.

Ta zaś w milczeniu, mrucząc ordynarnie, tłukła po niekształtnej głowce starszego syna.

-Idź juz szybciej, paskudny gadzie!-popychał syna przed siebie.

-Co się wtrącasz w nie swoje sprawy!-Gniewny warkot, wydobywał się z gardła matki, źle wychowanych chłopców.

-Dzieci się nie bije-dodała z moca Maria.

-Pytał cię kto o zdanie?-pijana matka szarpnęła obu synów, którzy korzystajac z nieuwagi zaczęli siebie nawzajem popychać.

-Jak można przychodzić pic do knajpy z takimi maluchami?-krzyczała Maria, usilujac dotrzymac kroku, matce z dwójką łobuzów.

-A ty kim jesteś, starą wieśniaczką, założe się,że nie masz dzieci co?-ryknąła pijana kobieta.

-KIm jestem to malo ważne, a kim ty jesteś pijaczko z dwójką małych chłopców?-spytała poruszona Maria.

-Jestem Blankaa to są dwaj gady, nie miałam im komu zostawić, matka i ojciec mi nie żyją a mąż coraz pózniej wraca z pracy- pożaliła się pijana matka.

-Pogadamy?-spytała Maria, sadowiąc się na wolnej ławce.

-Idzcie sami do domu znacie drogę, hej-wrzasnęła Blanka, wydobywajac z ust odór żle trawionego alkoholu.

-Czemu pijesz, przecięż to paskudztwo?-drązyła zaciekawiona Maria.

-Ty nic nie rozmumiesz? Nie wiesz jak cięzko wychowywac te paskudne łobuzy, nie słuchaja się. Jestem z nimi sama cały czas. Ojca mało widzą-kończąc swe żale, sfrustrowana matka, szpetnie zaklęła.

 -Kiedyś było lepiej?-chciała wiedziec Maria.

-No było lepiej, pochodzę z  bogatego domu, ojciec dużo zarabiał, mama był gospodynią. Potem wyszłam za maż i ich urodziłam,cały czas mam tylko dom i ich ale zawsze marzyłam by zrobić karierę na urodzie. Chciałam być sławna. Prawda ,że wciaz mam urodę jak modelka?-bełkotała Blanka, nieco zawstydzona i pełna żalu.

-Czy ja wiem, uroda nie jest nam potrzebna bo niby do czego? Liczy się mądrosc i dobroć-rzekła Maria, spokojnym tonem.

-Co ty pleciesz, uroda się liczy a nie takie coś. Ja żałuję, że nie zrobiłam kariery, nie byłam sławna, przeciez wszystkim chłopakom się podobałam. Ale matka mi powtarzała musisz miec meża i dzieci i to ci powinno wystarczyć-Blanka niemal zakrztusiła sie z przejęcia i odrazy.

-A twoja matka była szczęśliwa?

-Nie była, i ja tez nie jestem bo jestem jak ona, piję by nie czuć i nie cierpieć- Blanka zapłakła niczym dziecko.

Noc niemal zupełnie ukryła wszelkiej kontury okolicznych lasów i łąk.

Maria wróciła do domu, umeczona i stale zamyślona o tym co usłyszała od tamtej Blanki.

Nie polubiła tamtej, dziwnej i sfrustrowanej kobiety. Nie zazdrościła jej ani posiadanych dzieci ani tamtej beztroski.

Nie wiedziec czemu, gdy Maria zasypiała z trudem, wciąż jeszcze chciałą poznać więcej z życia tamtej nieszczęśliwej kobiety.

Tymczasem nadmiar obowiazków i prac polowych, sprawiły, że przez kilka tygodni Maria funkcjonowała niczym dobrze naoliwiona maszyna.

Trudna a więc nużaca robota fizyczna stanowiła dla Marii pierwszorzędne spełnienie, poczucie sensu i prztynalezności do ziemi i trudu.

Z ludźmi nie znajdywała wcale porozumienia, obce plotki i przyziemne sprawy niebywale nudziły Marię.

Czuła ogromny zwiazek z matką ziemią i to jej wystarczało niemal zupełnie.

Prace polowe jednakże nie stanowiły jedynego sensu jej życia.

Lubiła nade wszystko plotki wiejskie.

Zaintrygowana dziwną znajomością z nieszczęsliwą gospodynią domowa poznaną w leśnej karzcmie, postanowiła podążyć w tamte dzikie strony.

Pogoda była niemal wymarzona, zbliżało się lato, nie było jeszcze dokuczliwego upału, aura sprzyjała dalekim spacerom.

Maria nie lubiła marnować tego dnia czasu na rozmyślenie, w jej sercu sporo było cierpienia i niezrozumiałego bólu, ruszyła zatem przed siebie.

 Podziwiała zielone i bujne dzrewa, które pod wpływem lekkiego wiatru zdawały się kłaniać ubogiej kobiecie.

Zauroczona zielenią stykajaca się z jasnym niebem, szła przed siebie, odrzucajac smutne i przykre zdarzenia.

Tęskniła wciąz za utraconym dzieckiem, nie wiedziała jaki los potkał jej noworodka, uciekała od pytań gdyz zbyt okrutnie bolały same wspomnienia.

Gdy usiadła zmęczona nieopoddal karczmy, upajała się chwilę spowitym w słońcu uroku wczesnego lata.

-Nie łażcie za mną wracajcie do domu-zagniewany głos, wydawał się Marii znajomy.

-Mamo ty wracaj do domu, nie pij tyle, błagam, zostaw to-piskliwy głosik musiał należec do dziecka.

-Wynocha mi stąd, coś mi sie należy z aopiekę nad wami, wy gady paskudne!-wrzeszczałą na całego matka dzieci.

Maria osłupiała i z i przerażona wstała, nareszcie dostrzegłą wśród gęstych zarośli otyłą, duża kobietę z dwójką rozbieganych drobnych chłopców.

 

Kobieta ubrana w drogie niegdyś lecz dziś poszarpane ubrania, kroczyła żwawo, popychajac swych zaniepokojonych synów.

Gnała pręznie, z wysiłkiem, ignorujac płacz dzieci. Zdawało się, iż kobieta jest ogromnie zdeterminowa i spagniona by czym prędzej dotrzeć do karczmy.

-Tak, nie wolno, dziećmi tzreba się opiekowac a  nie pić jak najgorsza szuja!-krzyknęła Maria, zastępuja cdrogę Blance.

-A ty skąd tu się znalazłaś ty nędzna wieśniaczko?-gospodyni domowa niemal skłonna była uderzyć przeciwniczkę byle szybciej dotrzeć do starej karczmy.

-Nie wolno tyle pić to grzech straszny i krzywda dla nich-Maria chwyciła dzieci ku sobie, młodszego synka utuliła gdyż jego policzki zdawały się pełne łez i żalu.

-Nic ci do tego nędzna wieśniaczko-ryknęła tamta omijajac ich i wykrzywiajac brzydko usta.

-Jeszcze pożałujesz tego pijaństwa-Maria usiadła an zdezelowanej ławce, gląskała po kręconych włoskach młodszego i słuchałą nieskłądnej mowy starszego synka.

-Mama lubi piwo, pije coraz wiecej i nie potrafi przestać, woli kupic piwo niż nam obiad zrobić-poplakiwali obaj malcy.

-Jak to, chodzicie głodni i bez opieki? Przygarnęłabym was ale u mnie ciasno i biednie-westchnęła z goryczą Maria.

-Zostaw ich ty wiesniaro, ty nic nie rozumiesz? Nie byłaś nigdy matką i nie wiesz jak to jest nic nie mieć-Blanka podeszła bliżej kobiety z przerażonymi dziećmi. Nader trzeżwo na nich spogladało, choć zachłannie opróżniała juz druga butelkę zas pozostałe tuliła do piersi jak niemowlęta.

-To obrzydliwe tyle pić na litośc boską!-głos Marii przybrał płaczliwa nutę.

-Ty nic wiesniaczko nie rozumiesz. Jestem nieszczęśliwa, jestem sama z dziećmi, zmarnowałąm swoje życie przez nich.Nie mam pieniedzy ani znajomych, rodzice nei żyją, maż ma chyba inną a ja tylko w domu jestem-Blanka gdy tylko oprózniła kolejną butelkę piwa, zatoczyła się u stóp Marii i oniemiałych dzieci.

-Hej Blanka wstawaj!-Maria wyrwała zmęczonej upitekj kobiecie, wszystkie trzymane butelki i natychmiast z obrzydzeniem wyrzuciła je do pobliskiego konteneru na śmieci.

-Co będzie z nami i gdzie pójdziemy?-wypytywał mały chłopczyk.

-Mama się przebudzi i wróci z wami do domu-rzekła Maria łagodnie.

-Ale my nie chcemy, weż nas prosze-obaj chłopcy niemal skamleć zaczeli niczym zwierzeta pozbawione opieki i domu.

Maria stropiła się mocno albowiem nie wiedziała jak postąpić, serce jej szczelnie wypełniał żal, ból i nienawiśc zarazem.

Tymczasem Blanka leżała nieopodal na brudnej trawie w embrionalnej pozycji chrapiąc głęboko.

-Wstawaj już mamo!-wrzeszczał raz po raz młodszy z synów pijanej kobiety.

-Jak masz na imię?-Maria spojrzałą w smutne, zezowate oczy smukłego blondynka.

-Adas jestem i mam lat pięć i pól-odparł rezolutnie, usiłując zbudzić z  pijackiego snu włąsną matkę.

-A gdzie drugi syn, znaczy twój brat-spytała Maria, podnosząc z ziemi pijaną matkę.

-Aleks uciekł, on zawsze ucieka, ja tylko mamie pomagam, on nie lubi pomagać-rzekł ze smutkiem malec, tuląc się po sierocemu do Marii.

-Do pierony po co mnie budzisz, daj spać, człowieku!-bełkotliwy ton nalezał do pijanej matki.

Kobieta podniosła nieprzytomne spojrzenie na synka i obcą kobietę.

W jej spojrzeniu dało sie zauwazyc oblęd przemieszany z rozpaczą.

-Co się tak gapicie, zostawcie mnie, dam sobie radę. Idżcie stąd!-wydarła się pijana, która wstajac niemal zupełnie natychmiast upadła.

 

Z jej ust dobywały się bełkotliwe przekleństwa, w towarzystwie rosnącej wokól ust gęstej piany.

-O matko, wezwijmy lekarza, dżwońmy na pogotowie-Maria niemal hiterycznie krzyczałą, rozglądajac się za innymi ludżmi.

Knajpa została już zamknieta, brzydki odór przetrawionego alkoholu co rusz uderzał ze żle domkniętych drzwi.

Maria napierała w drewniane, odrapane odrzwia, krzycząc rozpaczliwie, raz po raz.

-Ludzie jesli tam jesteście, otwierajcie, trzeba ratować matkę chłopca! Ona chyba umiera, hej! pomocy!-przerażona kobieta odczuwałą czyste współczucie wraz z bezsilnością.

-Niech pani się tak nie wydziera, ja zaprowadze mame do domu, już tak czasami robię-rzekł poważnie maluch, podnosząc chwiejąca się matkę.

-O Jezu, pomoge wam-kobieta dopadła do pijanej i siłą swych wyćwiczonych mięsni, przerzuciła na plecy pijaczkę, chłopca wzięła pod rękę.

Szła skulona, nawykła do fizycznego wysiłku, nie odpowiadała na wulgarne zaczepki słowne, wyrzucane przez obrazoną pijaczkę.

-Mamo, trzymaj się, niedaleko mamy dom-pocieszał zaspaną, malec.

-Dobry z ciebie chłopiec, udał się jej syn-Maria udręczona, dźwiganiem sporo cięzszej od siebie kobiety, umiała się uśmiechać do nieustarszonego malca.

-Co wy ze mną robicie, no ty wieśniaczko, daj mi żyć-bełkotała pijana matka, dajac sie wlec wzdłuż pól uprawnych, wzdłuż polnych dróg, uginajac się niechybnie pod wpływem dużego cieżaru.

Maria szła niezrażona, dumna z czynionej przysługi, dumna z malego chłopca, czujnie prowadzącego kobietę za umęczoną dloń.

-To juz tam-Adas wskazał paluszkiem nieopodal stojąca dużą rudelę, która kilka dekad temu mogłą by wyglądac okazale, gdyby nie niszczejący tynk, zarośnięte chwastami obejścia.

-Tu tu?-spytała Maria, niedowierzajac i rozgladajac się z niepokojem dookoła.

Szli w milczeniu, wies skrywała nocna poświata, dzień powoli chylił sie ku zachodowi.

Maria ledwie żywa, dowlikła pijaną matkę do otwartego na oścież domu. Polozyła poteżną kobietę na zniszconą kanapę,

Omiotłą z przerażeniem walace się dookoła puste butelki po tanim winie, piwie a nawet wódce.

Wzdrygnęła sie na widok zniszczonych i uszkodzonych mebli i plastykowych ozdób, które obecnie stanowiły obraz nędzy i rozpaczy.

Maria zaniosła się szlochem, nieprzytomna pijana matka, odwóciłą się na druga stronę i zapadła w mocny sen.

Chłopczyk chwycił za rączkę swoją nowa przyjaciólke i podprowadził w stronę uzkodzonej pustej kuchni.

W lodówce nie świeciło się nawet światło, zeschły ser i nadplesniała wędlina domagałą się wyrzucenia.

Resztki starego chleba gdzieniegdzie były powyrzucane małymi kawałkami, jakby ktoś dokarmiał latajace dookoła muchy.

-Zrobię Ci kolację-rzekła Maria w poszukiwaniu mleka lub jakiegoś przyzwoitego niezniszconego produktu.

-Poradze sobie, dam ardę-odparła zawstyzdony malec, odprowadząjąc dobrodziejkę do otwartych na oścież drzwi.

Srebrzysty księżyc wisiał wysoko na niebie i oświetlał wyrażne zniszczenia i zapuszczenia spowodowane pijaństwem matki małych chłopców.

Maria stanęła jak wryta, niezdolna na racjonalnego działania, jej oczy wypełniały łzy współczucia, chłód stawał się juz namacalny.

Z oddali dobywał się nierówny charkot wydalany przez pijaną gospodynię domową.

Maria oststni raz omiotła wzrokiem zmarnowane gospodarstwo, uszkodzone ściany, z wyrwami po wyrwanych lub sprzedanych obrazach, uszkodzone meble.

Duzy dom przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy, dopełniał go jeszccze przykry odór zle trawionego alkoholu i ślady po licznychh libacjach.

Maria wzdrygnęła sie z obrzydzenia i żalu. Chwyciła oburącz najmlodszego synka, który pałaszował bez apetytu splesniałe skórki starego chleba.

Tuląc do piersi chude ciałko malego chłopca, przemieszczałą się z lękiem po pustych pomieszczeniach, poszukiwała bowiem drugiego i z synów pijaczki.

Znalazła go nareszcie położonego na brudnych barłogach, niegdyś markowej kanapy. Chłopiec nerwowo grał w jakąś dziwną gierką na wyszczerbionym aparacie, którego kobieta nie potrafiła nawet nazwać.

-Idziesz z nami czy zostajesz?-spytała kobieta bojazliwie, ytuląc zasmarkanego malca.

-Nie idę i zostaw nas w spokoju bo ty bedziesz miała klopoty-zagroził chlopiec, patrząc apatycznie na obcą kobietę.

 -Jakie to klopoty, przeciez chce wam pomóc, chce was uratować-indagowałą kobieta.

-Jak się zaraz moja cholerna matka obudzi i cię tu zobaczy,że coś kombinujesz to na policje cię poda i pójdziesz siedzieć, ona tak każdego straszy kto sie wtrącą-odgroził sie hardo chłopiec.

-To niech poda, prosze bardzo, przynajmniej zrobi z tym burdelem porządek-odparłą zagniewana Maria.

Zatrzaskując tekturowe dzrwi, słyszalą jeszcze nowe wulgarne grożby chłopca, które z pewnoscią synek nie raz słyszał z ust swej pijanej matki.

Obchodząc  leżącą pokotem matkę dzieci tuż obok zdezelowanej weralki, słyszała jeszcze nieprzytomne klatwy, jakie wypadały bełkotem z ust pijanej.

Maria walcząc z odrazą tymczasem posadziła na swych umęczonych ramionach przestraszonego ale milczącego malca i parłą z nim w kierunku swego domostwa.

Nie zatrzymywała się ani chwili, czasem przysapnęłą z udręki, nie odwracała się za sobą wcale.

Czuła się dziwnie, nieswojo, z rosnacym niepokojem i  z obcym dzieckem na własnych plecach, potulnie trzymajace się kobiety za ramiona.

-Daleko jeszcze?-spytał sennie, nieświadom,że oddala się od włąsnego domu i matki.

-Jeszcze troszkę, u nas będzie ci dobrze i bezpiecznie-odparła nie tracac tchu i nadziei, spoglądajac na oświetlony pokój jej domu, znajdujacym się na odległośc jej wzroku.

Kroczyła żwawo z obcym dzieckiem uwieszonym na jej ramieniu, srebrzysty ksieżyc oświetlał im ścięzką biegnaca przez liściasty las.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

-

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

16 września 2020   Dodaj komentarz
los   perypetie  

wszystko albo nic 4

Kobieta bez słowa szła jakby na szafot, za swobodnym krokiem wzywającej ją pracownicy sądu.

Ponury nastrój sali rozpraw, przygnębiał dodatkowo zapachem potu spowijajacym wnętrze. Ponure do bólu twarze składu sędziowskiego, pasowały zadziwiajaco do wnętrza dusznego pomieszczenia.

Monika czułą się jakby odgrywałą scenę grozy podczas koszmaru sennego. Jakby patrzyła na kogos obcego, ogarnęły ją sprzeczne uczucia lęku i bólu duszy zarazem.

Ogorzała twarz sędzi wyrażała pogarde i wyższość.

Do sali wzwano jeszcze kilka osób, na które Monika nie miała siły spoglądąć.

Do słowa dopuszczono człowieka, łudząco przypominajacego zaginionego.

-Zaginął mój brat Adam, podejrzewamy,że tamta pani miała udzał w jego zgładzeniu-grzmiał męzczyzna wymachując dziwacznie rekoma, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę.

-Nie, jestem niczemu winna-załkała podejrzana, bliska omdlenia.

Sąd ponurym tonem przemawiał, wypowiadał słowa, które nic nie znaczyły, były zupełnie nie zrozumiałe dla nieprzytomnej ze strachu.

Monika bałą się podnieś oczu, usiłowałą wymówic słowo, lecz ono ugrzęzło w jej wyschłym ze strachu gardle.

-To pomyłka, nie potrzebnie tu przyszłam-powiedziałą niewyrażnie, zaraz po tym usiadła, usiłując uspokoic bicie własnego, rozedganego serca.

Padały słowa nieprzychylne, gorzkie i coraz barzdiej oskarżajace.

Monika niemo chłonęła niepojete, absurdalne zarzuty.

-Adam się nie odnalazł, ona go zabiła, nienawidziła go, była w nim zadurzona-słyszała strzepy podłych oskarżeń.

Na zewnątrz aura stałą się także ponura, chłodna, ołowiane chmury pokazywały swoje niezadowolenie, slońce zupełnie przestało wyzierać słabym promykiem. Deszcz miał niebawem nadejść.

Monika dumała,że powinna była pomysleć o schronieniu przed pewną zmianą pogody.

Zanim wybiegłą z dusznej sali rozpraw, wymuszona na niej złożenia podpisu pod kilkoma zupełnie jej niezrozumiałymi dokumentami.

Nie rozumiała jej treści, znaczenia, z grzecznośc, własnej naiwności złozyła własny czytelny podpis, jakby chciała miec za sobą chwile grozy.

Gdy wybiegła na zimna ulicę, chłonęła zimne powietrze,  rzewnie płakała  wraz ze spadajacym deszczem, nie czuła nic prócz pustki i poczucia niewymownego żalu.

Ganiła siebie za przybycie, za cierpienie, za głupia uczciwośc, która często wiodła ją w zbędne kłopoty.

Tęsknila za stara chatką dziadka Leona, za swobodnymi rozmowami z pania Jadzią.

Wróciła autobusem do rodzinnego domu, w nim także nie czuła swobody i bezpiezceństwa.

Mama jej bez słowa, oskarzycielsko patrzyła na upokorzoną córkę.

W spojrzeniu rodzicielki lsnilo niedowiedzenie i rozczarowanie

-Powiedz o co cie oskarżyli, co mówiłaś?-spytała matka, nerwowo sprzatając rozrzucone ubrania.

-Nic nie mówiłam, powiedziałąm, że jestem niewinna-odrzekła zamyślona.

-No i co ci zarzucili, no mów-drażyła.

-Podpisałam jakies głiupie dokumenty i teraz żałuję-odparłą bliska rozpaczy.

-Damy radę, może to nic takiego-szeptała matka, nerwowo układajac stare książki na półce.

Monika nie mogła zasnąc tej nocy, wciąż śniła koszmar z sali śadowej, jakby groza nigdy nei chciałą minąć.

Widziała pyszne i bezczelne uśmiechy Skurczyka i jego brata, tryumfowali.

Monice przyszlo na myśl,że diabeł Skurczyk sobie żyje, że jego zaginięcie zostało sfingowane, by ją zabić wyrzutami sumienia.

Raz jeszcze usiłowała odtworzyć tamtą diabelską scenę w włazience tej przekletej dyskoteki.

 Nie żałowała tego co spotkało Skurczyka, zaslużył na to co go mogło spotkać.

Lecz, jej samej nie pasowała śmierć do tego podłego czlowieka, który zawsze wychodził zwycięsko z każdej pewnej tragedii.

Znów usiłowała zasnąć, śniła wreszcie o nienarodzonej, tamtej młódej dziewczynie, napotkanej w  lesie.

-Jak dobrze,że nie dane ci było zostac poczętą i przyjśc na ten paskudny, bezduszny świat, zazdroszczę ci-powtórzyła pokrzepiajaco.

Rozwarła szeroko oczy, zbudziła się przed nią stała jej własna rodziecielka, miła nieodgadniony wzrok, wydawała się duzo starsza od siebie samej.

Przestraszyła sie własnej matki.

-Monika, masz nieczyste sumienie-rzekła rodzicielka pełna złych przeczuć.

-To nie tak. Co mówiłam we śnie?-spytała.

-Chodzi o to,że zachowujesz się bardzo podejrzanie. Jakbyś cos ukrywała, czegoś się wstydziła. Powiedz mi-matka drazyła.

-Nic sie nie zdażyło. Nie mam szczęścia do ludzi, zawsze znajduję się w nie w nieodpowiednim miejscu i czasie i stąd ten mój problem-kobieta rzekła ze smutkiem, tracąc siłę do dalszej rozmowy.

-Nie chcę abyś swoje życie przezyła źle-rzekła matka pojednawczo, zabierajac się do dalszego sprzatania całego mieszkania.

Monika z największym trudem wstała, nie lubiłą rozpozcynac dnia. Nie wiedziała co przyniesię to dziś.

Nie widziała swojej przyszłości, w miejscu w którym na świat przyszła. Tu nie miała dla siebie miejsca, nie miałą przyjaciół. Rodzeństwo zdołało miec własne zycie i sprawy, całkiem odmienne niż Monika.

Nie było mozliwości zatrudnienia. Monika zdazyła wysłac kilkanaście włąsnych aplikacji na wszelkei mozliwe stanowiska biurowe, dla tej górskiej okolicy. Minęło tymczasem kilka miesięcy i nikt z pracodawców, nie raczył chocby oddzwonić z banalnym zaproszeniem na rozmoe kwalifikacyjną.

Musiała codzień smakować gorzkie pigułki rozczarowania.

Gdy nastał dzień kolejny, młoda kobieta pożegnana prze włąsną rodzicielkę stała juz na przystanku autobusowym, który ja miła zawieźć do swego schroniska,w  domu starego gospodarza.

Matula nie wiele mówiła, wzrok miała nieodgadniony, smutek na jej twarzy znów wystąpił, jej milcząca postura wydawała się jakby mniejsza, starsza, mizerniała. Słońce coraz mniej świeciło, chłód jesieni był dojmujący.

Twarz matczyna miała w sobie jakis mrok, jakiś zaułek tajemnicy, z która wcale nie chciała dzielić się z córką.

Pozegnały się jednak serdecznie, kiedy młodsza z nich odjeżdzała busem do schroniska.

Poczatkowo, jadąc przed siebie, Monika żalowała,że oddala się od starzejącej się matki.

Karciła siebie, że pochopnie odjechała, winna była jeszcze pobyć z rodzicielką.

Wsród obcych będzie zupełnie sama, tylko ze swoimi tajemnicami, wiernymi towarzyszkami niedoli.

 

 

Rozdział XIII

Dotarła już na miejsce. Dusza jej miala w sobie żywą tęsknotę, za miłością której nie miała, za miłością nigdy nie odwzajemnioną.

Za bezskutecznym szukaniem miłości. W głebi serca pragnęła bliskiego człowieka, pragnęła z kims się zestarzeć lecz nie dane jej było.

Patrzyła z nieukrywaną zazdrością na starców u schyłku zycia, jakże radosnych ze swego żywota.

Zadowolonych z kwiatów polnych, z deszczu, z udanego przysmaku, z ciepłego słowa, z dzwięku dzwonó kościoła.

Ją nie cieszyło nic, żadne jej marzenie nie chciało się spełnić. Cierpiała dotkliwie.

Szła w stronę zagajnika, dotarła już w pobliże domu dziadka.

Zdziwiła się gromkim i serdecznym powitaniem.

Jakoby wróciła z bardzo daleka, po długiej rozłące.

Cieszyła się wzruszona, smacznie zapełnionym stołem.

-Moniczko siadaj do stołu-zaśpiewałą pani Jadzia.

Uradowana szybko rece umyła, twarz zmęczoną w lustrze obejrzałą. Zasiadła szybko do stołu.

Nie mówiłą nic, wydawało jej się,że to co ma do powiezdenia bedzie głupie i bez wartości.

Słuchała zatem wesołych wspomnień z młodosci pani Jadzi.

-Ja miałam aż dwóch męzów, żadnego nie kochałam, zostałam żoną bo oni nalegali- Snuła nostalgiczna opowieść.

-Jeden zmarł w wypadku w  wieku 24 lat, zostawił mnie z maleńkim synkiem lecz za kilka lat jak żałoba minęła, napatoczył się kolejny, tamtem zmarł mi rok temu. Wcale nie czuję się samotna ani sama. Życie takie też ma sens-opowiadałą pani Jadzia.

-A pan miała żonę kiedyś?-pytanie wyrzuciłą Monika.

-Tak, obie juz nie żyją. Widać,życie wdowac mi teraz pisane, też mi z tym musi być dobrze-rzekł po dłuższym namyśle.

-A ty Moniczko, masz narzeczonego?-spytali oboje prawie jednocześnie.

-Nie potrzebny mi mąż, mam swojego psa Kudłacza-dziewczyna wtuliła się do śpiacego pod stołem pupilka.

śmiali i radowali się we troje. Monika uwielbiała takie chwile pełne zadowolenia, spokoju i lużnych rozmów.

Cenila sobie takie rodzinne momenty albowiem, jej los skąpił jej zyczliwość i ludzką dobroć.

Łaknęła jednakże miłości lecz ta nigdy  ie chciałą i nie miała się zdażyć.

Tej nocy śniła o nieznajomej i niepoczętej.

-Nadaj mi jakieś imię a będę się zjawiać by ci towarzyszyć-szeptała do ucha, dziewczyna niepoczeta,

-Ale jak to, kim jesteś?-śniącą była pełna strachu i ekscytacji zarazem.

-Juz ci się pzredstawiłam.istnieej tylko moja dusza, nie mam ciała. Bez ciała zwłaszcza ziemskiego można prawdziwie i pieknie żyć-indagowała, gruwajac niemal na tle bujnej zieleni.

-Nie znam cię ale dziwnie znajoma mi się zdajesz, Powiedz jak masz na imię-Monika drazyła nieznany temat.

-Mogę być Milena, wiem,że lubiłaś to imię-uśmiechnęłą się znajoma i pomachała zgrabną dlonią przyjażnie.

-Dziękuję ci,że jesteś a gdzie mieszkasz?-krzykneła Monika głosem przepełnionym wzruszeniem i zarazem przejęciem.

 Tym razem nie otrzymała odpowiedzi, zjawa zniknęła pozostawiajac zapach świeżego powietrza i bryzy morskiej.

Wzeszła tęcza melodią pieśni nie wyśpiewanej.

Pewnego dnia po skończonej kolacji pan leon, oznajmił Monice, iz czuję,że jego koniec jest bliski.

Monika pobladła, zdawałą sobie sprawę,że czas biegnie nieubłagalnie szybko u ludzi zwłaszcza starszych.

-Pamiętaj, gdybym razu pewnego nie wstał, w szafie tej na samym dnie,obok starych figurek. znajdowac powinien się mój testament. narazie tam go nie szukaj bo nie znajdziesz-rzekł tajemniczo i udał się na długi wieczorny spacer.

Monika wtuliła się do swego kudłatego przyjaciela.

-Tylko ty mi jeszcze zostałeś, prosze nie opuszczaj mnie-rzekła ze smutkiem, pełna złego przezcucia.

Nie mogła spać tej nocy, dręczyły ją bliżej nieokreślone koszmary i jakiś smutek kotłował jej myśli.

Cuła w głębi duszy, iz zbliża się pewien nieuchronny koiec. Wiedziała,że niebawem będzie tęsknić, że zostanie pozbawiona jakiegoś dobra, którego obecnie być może nie docenia.

Śniła, jej się jej mama, smutna, zamyslona ale spokojna.

-Co to ma znaczyć?-dumała, głaszczać swego Kudłacza.

Cierpiała lecz nie wiedziałą z kim porozmawiać, nie chciałą się zwierzać. Zbyt duzo w niej było niewypowiedzianych sekretów i gorzkich chwil.

Zima coraz barzdiej znaczyła dni chłodem, noze zaś pokaznym mrozem.

Napięcię i wiszący gdzieś nieopodal smutek, rozsadzał jej serce.

W swym telefonie, zauwazyłą kilka nieodebranych połączeń często od mamy, to znów od obcych numerów.

Pełna rozpaczliwego wewnętzrnego rozedgania, wybrała połączenie do swej mamy.

Abonent był nieosiągalny.

Pełna wewnetrznego dylematu, pobiegła szukać pana Leona, aby z nim porozmawiać, podzielić się swym złym przezcuciem.

Wyjatkowo potzrebowałą wsparcia i słów otuchy.

Tej nocy nie umiałą zasnać. W kuchnii zostawiona była kartka "Poszedłęm do pani jadzi, zostanę tam dłużej. Nie martw się"

Dopiero teraz spostrzegłą jej obecność. Napoiła Kudłacza mlekiem, sobie zaparzyła melisy.

Usiłowałą zasnać, lecz sen nie nadchodziłą.

Księzyć wisiał wysoko na niebie, rozświetlajac pomieszczenie w którym przebywała.

Pies także wydawał się niespokojny, krążył bez sensu dookoła pokoju, obchodził jej łóżko. Wpatrywał się w jeden punkt, gdzies w kącie nad łóżkiem.

Zdenerwowanie kobiety, udzielało  się także pupilowi.

Wtem zadzwonił jej telefon, kobieta ze zdumieniem, zauwazyła,że dzwoni jej rodzona siostra.

Mimochodem odebrała, zabrakło jej tchu aby się przywitać.

-Monika, czemu nie dajesz znać. Nasza mama zmarła wczoraj wiexzcoremw  szpitalu. Miała raka. halo słyszysz?-płaczliwy głos siostry, niemal zatrzymał bolesne serce osieroconej.

-Ale jak to? Nie wierzę? Mama nie wydawałą się aż taka chora, to nie może być prawda, negowała obolałą córka-uderzyła w spazmatyczny płacz. Zatoczyła się na podłogę, nie miałą sily się podnieść. nagła żałoba zatzrymywała  serce, dziurawiła umysł, dusiłą duszę.

Monika leżała na podłodze.

Nie wyłączony telefon, połozony tuz obok na jej sercu, informował gorzkim głosem jej siostry o terminie pogrzebu zmarłęj mamy.

Monika płakałą rzewnymi łzami jakby znów byłą malym dzieckiem, największa sierotą.

Porzucona, opuszczona przez Boga, tuliła się do sego Kudłacza, który z przejęciem, przyjmował jej łzy, koił po swojemu nieludzki bół, okrutnie rozdzierajacą tęsknotę.

Zdawało jej się,że sama także z  tego świata odchodzi. Przez dłuższą chwilę sama bowiem pragnęła rozstania z bedusznym światem, który miał swoją tylko rację.

Oprócz psa nikt żywy z nią nie przebywał.

Nie wstawała z podłogi, siły nie miała.

Pies zaś patrzył ze współczuciem na swoją włąścicielkę.

Po swojemu dodawał otuchy.

Jednakże jej rany nigdy nie zostaną zagojone.

Noc cała minęła jej na świeżej żałobie. gdy zaświtała jutrzenka, tym bardziej utraciła siły do życia.

-Pochowajcie mnie, nie chcę żyć-krzyczała rozpaczliwie, tracąć zmysły.

Zapadła wreszcie w mocny sen.

Przyśniłą jej się własna Mama.

Przypadła do jej serca, promieniała młodością iz apomnianą witalnością.

-Jestem Monisiu, nie rozpaczaj, wystarczy, juz sobie dosc poryczałaś-rodziecielka tuliła córkę, ajkby niemowlęciem jej była.

-Nie odchodź, zostań. Życie tu jest takie straszne, takie potworne, zostań-żebrała swą rodzicielkę, z całej swej straczeńcej rozpaczy.

-Będe zawsze przy Tobie, ja cię doskonale widzę i wiem wszystko o Tobie.Przed Tobą jeszcze piękne chwile,żyj bo warto żyć-głos matki drżał wielką dobrocią i zaufaniem.

-Zabierz mnie tam do siebie-żebrała, ściskajac rozpaczliwie dłon matki.

-Ja o niczym nie mogę decydować. Spotkamy się niebawem, czas płynie tak szybko. Spotkamy się i wtedy Ty będziesz naprawdę gotowa, zaufaj mi-głos matce się łamał, wciąż niesłychanie  promienna, wstała z podłogi, wykonała wesoły taniec, jej odswiętne szaty lśniły czystością i niewysłowionym pieknem.

Monika zamarłą bowiem, nie pamietałą aby kiedyś jej spracowana i zmęczona mama cieszyłą się takim doskonałym zdrowiem, uroda i mocą.

Jakże pragnęła ten królewski moment, wytęskniony, baśniowy kadr zatrzymać na wieki.

Otwarła oczy, jakiś kogut piał gdzieś w oddali,ujadały obce psy, pora obiadowa się zbliżała. Jej pies spał na jej łózku. W powietrzu unowił sie aromat spokoju i podarowanej miłości.

Zapach smazonych ziemniaków wabił.

Życie płynęło nadal, swym nurtem wartkim.

 

 Rozdział XIV.

Nastał dzień zimny zimowy, gdy pora przyszła i na pana leona.

Monika cierpiała starszliwie za swym starym przyjacielem, jej dobrym duchem, dzieki niemu jej zycie stało się w miare spokojne, znośne  i nawet bezpieczne.

Schroniona pod strzecha starego, przytulnego domu, nie czuła przywiazania do złego, brutalnego świata.

 Bolała jej dusza, spać nalezycie nocami nie potrafiła.

Koiła jej rozdygotane serce i tęskna duszę jedynie wierna słuzba Kudłacza.

Czworonożny przyjaciel, pilnował swej pani w dzień i nocy, patrzył się w jej złamane serce i na psi sposób bardzo jej współczuł.

Pewnej chłodnej bo jesiennej nocy, wstała aby zapalić w kominku,ocieplić wnętrze, nadać miejscu przytulności.księzyc srebrzył się w całej swej pełni, sen nie chciał nadejść.

Szafka Pana Leona, zdawała się wydawać dziwne dźwięki, jakby zywe zwierzę tam zamieszkało.

Zamknęłą ostrożnie odrzwia komina, czujnie podeszła do skrzypiacego mebla, zabrałą się za porzrądki, albowiem stare, skłębione ubrania zdawały się domagać ładu. Wyrzucajac zawartość najnizszej półki, znalazła szarą kpertę zatytułowaną "Dla Moniki" Ostroznie sięgnęłą do wnętrza niezapięczetowanej koperty.Światło zaświeciło się i na powrót zgasło, jakby się wahało, albo dawało znać.

Z mocno bijącym sercem, czytała ukryty testament w świetle jasnego księzyca  w brzasku ognia buchającego z goracego kominka.

 

Litery zlewały się w nieczytelny szlaczek, lecz po dłuższej chwili gdy jej oczy przywykły do ciemności, przeczytała, że "cały swój majątek, tak jak mój skromny dom, wraz z ogrodem przepisuję mojej opiekunce Monice"

Zatoczyła się na skurzony dywan, poczuła ogromne zmęczenie, wdziczność i nareszcie senność.

Spałą pokotem wtulona do Kudłacza. Kominek przygasał, chłodził i przynosił potrzebne uspokojenie.

Spała długo, twardym zdrowym snem.

Sen miała znamienny i jakkże czuły, zaspakajający jej tęsknotę.

Przypadłą do matczynych stóp młoda i tajemnicza Milena, nigdy nie poczęta i niezrodzona a jednak żywa.

-Nie martw się, nie jesteś sama. Masz mnie, masz gdzie mieszkać i zawód, zostaniesz zielarką i znachorką, to zapewni ci szczęście i przetrwanie. Wtuliła się do Moniki gorąco i przyjaźnie.

-Dziękuję kochana za to,że jesteś-scałowała łzy z wzruszonej twarzy swej córeczki.

-O co jeszcze chciałąbyś mnie spytać, wiem,że pytania sama się prosza o odpowiedź?

-Powiedz gdzie jest moja Mama?-spytała szybko, chodź znałą odpowiedź.

-Bliżej niż kiedykolwiem wcześniej, jest w Niebie ale też z Tobą-odparła czule.

-A co się stało, no wiesz z tym Skurczykiem i tamta brunetką?-zadałą wreszcie wstydliwe pytanie.

-Bardzo źle z nimi, dusza Skurczyka w otchłań zła wpadła, lecz jego ciało niepochowane w poswięocnej ziemi wciąz będzie straszyć i niepokoić. tamta brunetka sama odebrałą sobie życie bo wyrzuty sumienia nie pozwalały jej odychać. Ona cierpi ale mniej niż Skurczyk. O nich sie nie musisz martwić. Nigdy się juz nie spotkacie-dziewczyna usmięchnęłą się nareszcie, otrzorzyła szeroko okno i sprytnie wybiegła na skąpaną gwiazdami ciemna noc.

-Prosżę Milenko zostań!- rozpaczliwie wolała jej matka.

-Cicho wyśpij się, nie zostaniesz sama.Będziemy z Tobą. Bądź wreszcie szczęśliwa i pomagaj ludziom, rozdawaj swoje liczne dary-rzekła promienie córka, księzyc oświetlał jej jasną twarz.

-Nie rozumiem, nie odchodź-Monika wystawiłą dłonię ku wybiegajacej w ciemną noc.

Gdy zbudziła się nazajutrz nie czuła wcale smutku, ni żałoby.

Swoim zwyczajem wybrała się obejrzeć swój baśniowy ogród. Pani jadzia zbierała jabłonie i grusze do kosza i gestem nawoływała Monikę do swej codziennej, spokojnej pracy.

Pobiegła boso, zbierajac stopami poranna rosę. Biały motyl pocałował policzek biegnącej i wcale nie zamierzał odlatywać.

Ogród mienił się wszelkimi kolorami tęczy, tetnił pełnią życia.

Zapowiadał się nareszcie piękny dzień.

 

Koniec.

 

 

-

 

 

 

 

 

 

 

 

20 sierpnia 2020   Dodaj komentarz
wszystko albo nic  

wiersze od serca

Aniele zapomnienia"

 

Mnie zawołaj,na mnie spojrz

Pocałunek smierci ty mi złóż

Dodawaj ludziom dobre dusze

Mnie w ramiona czule weż

 

Nie odbieraj bliskich sercu

Złota rozdawaj w bukiecie

Ty mnie do tańca  zapros

Mnie na rękach wielkich nos

 

Przyprowadz do swego raju

gdzie słońce miłoscią swieci

gdzie zakwita tak jak w  maju

w zdrowiu, pokoju i urodzaju. 

 

 

 

 

 

"nie rozpaczaj""

 

Nie rozpaczaj, nic po niej nie masz

nachodzi cie wtedy ból niemoc

nie cieszy wschód słońca

twój smutek błąka sie bez końca

 

  widzisz tylko czarne bawry

lub nic nie widzisz wcale

 twój dzień mrokiem sie staje

a ty martwym zostajesz

 

Nie rozpaczaj, pomysl dzis naczej

Otacza cie ciepło, łuna nadziei

Podchodza na palcach nowe szanse

Ujrzyj swiat, ludzi i zacznij patrzeć.

 

" Zaufaj"

Odwiedzi Cie tajemna moc

pocieszy cie lekki losu dar

zwiedzisz daleki nocy blask

poznasz ciepøy oddech dnia

 

Zyj i wierz w nowsze jutro

dzisiaj zostaje wczoraj

Jutro nie jest wcale pewne

Wytrwaj w chwili obecnej

 

Nie zatracaj sie w woli zlej

Zaufaj, tylko to sens ci da

Stanie sie to co musi byc

I ty zastaniesz lepszy czas

 

 Czas jest nam policzony

podarowany co do grosza

lzami i smiechem okupiony

Los dla ciebie wyznaczony

 

 

 

 

 

"W te gwiazdy"

W te gwiazdy nocą spoglądam,

a one mnie cisza obejmują.

czule mi sie przyglądają ,

blyskiem niekochania,

nieodwzajemnienia,

niezrozumienia.

 

Wcale nie sa odległe,

mrugaja do mnie blisko,

znają mnie od urodzenia,

poznały już moje sekrety,

wstydliwe wyznania,

czasem przekleństwa,

wieczne narzekania.

 

Gdyby do mnie przemówiły,

gdyby mi czasem zanuciły,

słowa kołysanki,

tęsknotę wzajemną,

balladę zwycięstwa,

zostałabym z nimi na zawsze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pociesz mnie.

 

Gdy dusza ma, odchodzi zamiera

płacz z rozpaczy łez nie ma

Gdy upadek z kolan nie wstaje

Gdy końca wyczekuję daremnie

 

Przytul mnie ciepłem z Niebios

By ziemi tchu nie zabrakło

Bys Ty przy mnie po cichu była

Ogdrodź mnie od piekieł

 

 Tys tak samo bolała i wiesz

Przyjdź zabierz moje konanie

Niech zły żywot  małzonki

Zakończy się nareszcie, amen

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zycie na nowo.

 

Smierc zabrała Cię za młodu choć starą

nie miałaś nadziei na lepsze, tak było

Oczy twe cierpały rozpaczą  tęskną

Serce pekało bo sie nie spodziewało

Jak staraszne miałaś ty ciernie tutaj.

zaznajesz  najdoskonalszego teraz,

 

 

 

 

 

 

 

SPÓJRZ Matko.

Serce moje boli, cierpi, tęskni

nie ma Cie przy mnie wcale

jesteś tak daleko, a blisko

płaczesz, pomóc nie umiesz.

 

Gdybyś mi czasem otuchy dała

śpiew przyniosła echem motyla

Ukoiła ma duszą w utrapieniu

Przyśnij się nocą, pikuj myślą

 

Życie bolesne mi wyratujesz,

gdy czasem zerkasz Ty z góry

słowa nadziei w bukiet składasz

ze śmierci nowe życie rodzisz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie płaczcie

 

Gdy zabraknie także mnie

nie opłakujcie mnie wcale

żywot mój i tak zbyt długi

cały smiechu był jeno wart

 

nie miałam nic ze szczęscia

nie było zasług ani zalet

to co było przeminęło

mnie tu Bogu dzięki brak

 

wspominajcie mnie wesoło

chociaz bólu miałam w brud

trudu, znoju ponad miarę

jakby Bóg sam sobie kpił

 

Dzis mój swiat zupełnie inny

z pustki, marnosci się wzbił

dzis szybuje całkiem wzniosle

Twoje oko, ucho nie wie nic.

 

 

 

 

Jestes tu"

 

Puste płacze, zmysły smutne,

ciepłych słow zabrakło,

gdzies przepadły wyznania nasze,

zawisły na ksiezycu nocą.

 

z Tobą łączę mysli moje,

one chciały objąć serce,

Ty mnie wcale nie pamiętasz,

nie posyłasz myśli wokól.

 

Pokaż czasem swe oblicze,

zabierz do krainy lotu mew.

My będziemy trwać bez końcu,

dniem co igra światłem świec,

 

"Powstanie"

Powstanie ziemski raj dla Ciebie

Wykonany Miloscią Matuli w Niebie.

Dawne Modlitwy, troski i cierpienia

Jej Wielkosc w zaszczyty zamienia

 

Posyła Tobie jedwabny lot motyli

Powabny uklon własnych żonkili

Promienie słońca w czasie deszczu

Znaczy szept cykaniem swierszcza

 

Posyła Tobie swojego Aniola Stróża 

Niewidzialna, widzi, słyszy, czuwa

Zstepuje z Wyżyn otoczona Rajem

wtedy czystą miłoscią sie stajesz

  

Obecna. przyodziana Żywym Słowem

W okazywaniu mocy w przestworzach

W dobroci tych co niesli Ci utrapienia

W snach o spełnionych życzeniach.

 

 

16 lipca 2020   Dodaj komentarz

wszystko albo nic 3 cz.

Monika spędzała czas  leniwie, w ciszy, pośród wiernejnatury,  błogo niemal, wciąż majac u swych stóp swego wiernego psa.

Kudłacz grzecznie przysłuchiwał się dlugim rozmowom, zawsze tkwił grzeczny, spokojny i zrelaksowany.

Kiedy Monika była juz pewna, że jest juz bezpieczna i wszelkie zlo i cierpienie jej nie dosięgnie, musiała na powrót zaznać strachu.

Do pana Leona bowiem, przybywali wszelkiej masci goście lub klienci, którzy chętnie zakupywali to co Monika z pomoca swego gospodarza zdolała wyprodukować.

Na ogół pan leon, witał w długim korytarzu gości i bezbłędnie przekazywał zamówione specyfiki.

Zarobiona w ten sposób kwota, dawała całkiem przyswoite warunki do przetrwania jemu i Monice a także psu.

Nastał dzień listopadowy, ponury, pan leon poczuł się słaby, poprosił Monike aby to ona przyjmował gości i sprzedawała specyfiki, które juz doskonale znała, włacznie z wiedza na temat ich własciwości leczniczych.

Po sutym obiedzie usiadła przy ciepłym kominku, głaszcząc psa po głowie, wtem usłyszała natarczywe uderzenia o dębowa furtę.

Poderwałą się na równe nogi, odruchowo otwarzyła masywne odrzwia i jej oczom ukazła się postać znienawidzonego dawnego szefa. Adama.

 

Czuła jak serce mocno, za szybko  uderza, z przerażenia zdawało się galopowałć do gardła. Brakowało jej tchu, skronie pulsowaly migreną.

-O nie!-zamarła bezgłośnie, natychmiast zamknęła masywne drzwi cała siłą swego strachu.Zakręciła sprawnie zamek i rdzewiałym duzym kluczem udaremniła wejscie intruzowi.Czym predzej uciekła do lazienki, ignorują narastajace i potezne uderzenia pięści o grube wrota.

Walczyła z odruchem wymiotnym. Stała nad umywalką, twarz rozpaloną studziła w chlodnej wodzie.

Pan Leon niczego nie przeczuwał. Z wolna z włąsnej izby kroczył do wyjścia, z trudem poradził sobie z solidnie zamknietą furtką. Otwarzył mechanicznie. Na zewnątrz stał zawstydzony młody mężczyzna.

-Co pana tu sprowadza?-spytał.

-Sam pan mieszka?-spytał bezczelnie przybyły, rozgladając się ciekawie.

-Sam lecz nie czuje się samotny. Czego dusza potrzebuję?-gospodarz chciał wiedzieć.

-Marzy mi się wielki bogactwo i to wszystko jest takie bez sensu-rzucił zapalajac papierosa i wlepiając wzrok czujnie dookoła; wokół idelanie skoszonego trawnika, ogrodu pełnego ziól, bujnych warzyw,  zadbanych azalii i dzikiego bzu a także odległych lasów i zielonych pagórków.

Adam chłonął wzrokiem urokliwe miejsca, miał tak wiele do powiedzenia i do zapytania lecz żadne słowo nie umiło wydobyć się z jego zawstydzonej gardzieli. Patrzył wciąż tępym wzrokiem w kołka dymu papierosowego,jakie wydobywał chłonął aromat palonej nikotyny.

-Jesli przyszedł by mącić spokój, niechaj dusza błądząca odejdzie. Diabelnie kocha się w pięniądzu i zepsutym świecie.Trzeba czynić pożyek i pomagać innym. Ratowac duszę poprzez wspieranie innych. To jest rada jedyna. A kysz duszo zła!-krzyknał pan Leon, odwracajac się i odchodząc pełen zażenowania,

Skurczyk długo aż do nastania nocy, stał jak wryty i oniemiały przy posesji pana Leona.Zdawał się że postradał zmysły wciąż tak bezmyślnie czuwając, nie wiedząc jaki kierunek obrać.

 Pan leon gdy tylko wrócił do swych prac nad ziołami, milczał długo skupiony na wykonywaniu zamówionych specyfików. Monika nie podsłuchiwałą rozmów telefonicznych lecz tym razem gdy zadzwonił telefon, omal nie padła na skutet powstalego niepokoju i strachu przed nieznanym. Znachor odebrał telefon i swym wolnym, grzecznym barytonem szybko zakończył rozmowę.

Tymczasem Monika wytrącona z równowagi, czujna niczym jej pies zaglądała do okna zza zasłoniętych cięzkich kotar. Obeszła wzrokiem całe podwórze,zaglądał do wszelkich okien naokołą chaty, obawiałą się nieproszonego intruza. Za niic w świecie, nie chciałą znów z nim spotkania.Pragnęłą usilnie wymazać człowieka, podłego, sprytnego niczym sam diabeł.

Pan Leon spoglądał z niepokojem na młodą kobietę, nie pytał, nie był scibski, rozumiał, był bowiem jak sam kazał o sobie mówić"Dzentelmen starej daty"

-Monika, naszykuj dziś dużo smacznego jadła, spodziewam się Pani Jadzi. urodziny dziś ma-rzekł tajemniczo.

Kobiecie nie trzeba było dwa razy powtarzać, do szykowanai sałatki z warzyw i majonezu zabrałą się ochoczo. Piekła sernik według przepisu, który kiedyś znała. Usmażyła racuchy z miodem-przysmak starszego państwa. Chciała jeszcze ziemniaki z zsiadłym mlekiem naszykować dla koneserów tego prostego jadła. Poczuła zawstydzenie gdy uświadomiła sobie jak niewyszukane i proste dania umiałą pzrygotować jedynie. Zamysliła się i wtedy z jej rąk udały się smaczne ciastka czekoladowe.

Do picia pan Leon naszykował włąsnej wytwórni wiśniówkę i winko z ciemnych winogron.

Pani Jadzia przybyła punktualnie z wlasnym ciastem serowym, dokłądnie w takim smaku i urodzie jak upiekła Monika.

Atmosfera stałą się przednia i całkiem rodzinna. Rozmów było bez liku, smakołyki znikały szybko i pies skakał radośnie, jakby na swój sposób radował się udanym spotkaniem. Ksiezyc srebrzył się na okragło przez otwarte okno przytulnej izby w której goście przesiadywali.

Pani Jadzia wspominała czasy swe młode, narzeczonych co dla niej tracili rozum, mówiłą o licznym rodzeństwie.Z nostalgią wspominała tamte tańce, zabawy i przygody wesołe.Nareszcie pan Leon dodał wyraźnie upity włąsną nalewką.

-Moniko czemu ty tak tylko siedzisz niczym staruszka w tym domu, wyrwij się na zabawę. Tu niedaleko jest taka słynna dyskoteka "Pod baranami"powstała jeszcze przed wojną, lata temu i dobrą cieszłay się sławą-mówił uradowany.

-Nie masz ty kawalera?-spytała pani Jadzia.

-Nie mam, nie potrzebuję, wystarczy mi mój pies-rzekła, czule głąskajac kudłacza.

-Lata młode mina szybko i wspomnień dobrych Ci zabraknie-dodał staruszek.

-A kiedy te zabawy sie odbywają?-spytała.

-W każda sobotę, bodajże sa tańce , hulanki i swawole. To juz jutro. Szykuj się na jutro i baw się przednio-rzekł wesoło staruszek.

Monika popatrzyła zdziwiona na pania Jadzię, ktora z nieodgadnionym wyrazem twarzy zapadła w milczenie.

-Dobrze pojdę jutro jak mi sie nie spodoba nigdy więcej tam nie pojdę-rzekła ugodowo.

-No tak trzeba, wzieśmy toast za to-dodali we troje niemal jednocześnie.

Pies tylko usiadł, jakby go coś zabolało, jego mina stała sie nad podziiw smutna jakby już coś przewidywał, co było zasłoniete przed zwykłymi wyjadaczami chleba.

Nazajutrz dzień był sloneczny i czas powoli się przemieszczał.

Monika czuła niewyjasnione zdenerwowanie. Pan Leon gorliwie, wykonywał swe prace w ogrodzie, jakby chciał tym razem wyręczyc dziewczynę.

Monika nie lubiła bezczynności, bo wtedy tylko mysli smutne ją dopadały i samotność dawał sie we znaki.

Po szybkiej kolacji, ubrała sie w strojną sukienkę.Przywdziała szpilki, malo wygodne lecz efektowne. makijaz staranny wykonała.

Całujac w ucho smutnego i jakby nieobecnego duchem Kudłacza, pożegnała gospodarza, zajętego kolacją w swojej izbie i pobiegła w stronę dyskoteki.

Nie czuła radości, poszła ponieważ obiecała panu Leonowi dobrze się bawić.

Idąc drogą wyrzucałą sobie własną odwagę,już zamiar miała zawrocić lecz po drodze spotkała przystojnego, obcego męzczyznę, który z drogiego pojazdu wysiadał i patrzył z zainteresowaniem na Monikę.

Z daleka dobywały się dźwięki skocznej popularnej muzyki popowej, elegancki i gustowny mosiężny budynek przyciagał i zachecał do zabawy.

Monika weszła do wnętrza, gdzie kotłowało się mnóstwo ludzi, każdy z nich radośnie podskakiwał do rytmu spiwanej piosenki.

Orkiestra złozona z trzech, skapo ubranych lecz utalentowanych kobiet, przyciagała męskie spojrzenia.

Monika tańczyła wraz z innymi. Ktos obok niej przystanął, ktos się usmiechnął, ktoś proponował drinka. Monika bawila się godnie i w sposób kontrolowany.

-Napij się-kusil przystojny brunet, napotkany na parkingu.

Bez slowa wypiła podsawiona szklankę piwa.

Napotkała szeroki uśmiech tamtego i słowa, które przekrzykiwała głośna muzyka.

Od czasu do czasu, dym papierosowy draznił jej oddech, zapach potu i dezodorantów mieszały sie zewsząd.

Usiadła obok bruneta, ten wpatrywał się w śpiewajace młode dziewczyny.

-Moja siostra tam jest-pochwalił się.

-Ładnie śpiewa-pochwaliła Monika.

Popatrzyli ku sobie nieco zawstydzeni. Monika pojęła, iż zbyt dawno nie przebywała w towarzystwie przystojnego mezczyzny i czuła sie zupełnie nieswojo, bez ogłady.Nie wiedziała jak konwersować z męzczyzną.

Wtem przystojny brunet wstał szybko, jakby kogoś ujrzał, nim Monika zdoła zapyatać nieznajomego o to jak się nazywa.

Monika upiła duszkiem piwo i wtedy jej serce omal nie wyskoczyło do gardła, poczuła silne wzbierajace się mdłości.

Do dyskoteki wszedł znienawidzony Skurczyk Adam w towarzystwie ponetnej brunetki, która Monika już gdzieś musiała widzieć.

Usilowała sobie przypomniec skąd zna drapieżne ruchy tamtej, śniada cere, burzę czarnych loków lecz pojęłą,że kobieta jest jakby sobowtórem znanej aktorki Salmy Hayek.

 Jej chwilowy towarzysz znał się nazbyt dobrze z tą parą, albowiem dyskutowali naraz o czymś namiętnie.

Monika żalowała,że znalazła się w tym miejscu. Dla odwagi dokupila sobie kolejne piwo i w oparach dymu, samotnie tkwiła w kąciku, przysluchując się radosnym śpiewom zespołu.

Ukrywaj swoja obecność w lokalu. Nie nawiązywała kontaktu wzrokowego  z nikim z bawiacych się, albowiem nie czuła zaufania do nikogo, smakowało jej tylko piwo, które ochotnie sączyła. Polubiła też piosenki, wykonywane przez nieznane wokalistki. Zamroczona piwem, śledziła naganne zachowanie Adama Skurczyka.

Jej były szef nie był dzentelmenem lecz  był zwykłym, prostackim chamem.

Nabyła odwagi by mu o tym powiedzieć, w tym momencie gdy widziała jego lubieżne zachowanie względem ponetnej brunetki.

Kobieta jjuż niemal obnażona, mocno upita opierała się bezskutecznie jego zwierzęcym ruchom.

Towarzysz, którego Monika nazwała zuch, usilował bronic pieknej kobiety przed natarczywymi umizgami  napalonego Skurczyka.

Adam szedł w zaparte, wokalistki nieco zaniemówiły, zafałszowały piosenkę , osberwując scenę, rozgrywajacą się przy wolnym stoliku .Brunet, ktory bronił ponetnej brunetki, otrzymał cios w bark i wrócił do baru by zamówic dla siebie wódkę.

W Monice rosła nieludzka nienawiść. W spoconych dloniach poczuła zapach suszonych ziół. Przeklęła swego byłego szefa.

Wokalistki straciły z oczu podnieconego Skurczyka, bo śpiewaly nadal nieco fałszując z niepokoju. Klienci pijani bawili się nadal przednio, nie interesujac się wcale losem tamtej pary.

Towarzystwo z zewnątrz i środka napierało coraz nowe, skoczne i beztroskie.

Monika poczuła dziwny skurcz żoładka, gdy szła za potrzebą do toalety. Gnała schodami w dół do damskiej łazienki. Kolejka była wewnątrz dluga. Zatem wybrała męską, bo tam nie było nikogo. Gdy już zdawalo się ,że uporałą się z przykrą dolegliwością, wtem do jej uszu dobiegł glos, którego znała nazbyt dobrze. Wstrzymała napierajacy odruch wymiotny.

Żałowała,że przed wejściem zaświeciła światło, scena byla przerażliwie widoczna z jej kryjówki.

Skurczyk trzymał siłą i gwałtem zupełnie pijaną, potarganą brunetkę. Monika widziała przez szparę w starych drzwiach z własnego ustępu, jak podły Skurczyk obnażał brunetce jej olbrzymie piersi, ściskał, napierał, zadawał ból. Sięgał do wlasnych spodni i wymuszał na sponiewieranej ofierze mechaniczny, pozbawiony uczuć stosunek. Sapał, klnął i napawał się przewaga i diabelską rozkoszą. Stękał i dyszał, to znów i od nowa  jakby nie umial się zatrzymać i nasycić.Ofiara  jeczała niemo, łzy ogromne mazały jej odświętny makijaż i opadały na ziemię.

-Boli, juz przestań wystarczy, puść-błagała opadajac na podłogę.

-Wstawaj, dawaj mi, o tak , tak! -wymuszał potwór nastepny stosunek, pastwiac się upodleniem pokonanej.

Okrótna scena gwałtu rozgrywała się na oczach nieprzytomnej z nienawiści i przerażenia Moniki, która tłumiąc odruchy wymiotne, szlochała oniemiała, niezdolna do oddechu nawet. Tkwiła w swej półłapce, szykując się do obłędnej walki.

Podgladająca wytarła papierem toaletowym brudną twarz, zdusiła w sobie niemy krzyk.Zastygła, niegotowa jednak do walki.

Jej wzrok śledził widok ponizonej ofiary,która szybko odzyskawszy siły, wstała obnazona,z ciałem sinym od zadawanych razów. Wzburzona brunetka chwyciwszy uszkodzony własny biustonosz, jęłą nim z całej swej siły woli życia, dusić i zabierać tchu zmęczonemu oprawcy. gwałciciel tracił siły i odwagę wraz z siłami, które zdawały się przechodzić na torturowaną. Skurczyk wciąż z obnażonym przyrodzeniem, siedział na podłodze, sprawiał wrażenia jakby postradał zmysły. Kołysał się na brudnej ziemi, usiłując zmobilizowac wciąż niezaspokojoną chuć do kolejnych okrótnych razów.Zgwałcona,zaś  niczym ranne zwierze walczyła o przetrwanie, podduszajac coraz dotkliwiej i skutecznie szyję potwora, tamten straciwszy równowagę, padł niczym kłoda, jego purpurowa twarz dławiłą się we włąsnych wybroczynach. Ofiara wstała wciąż chwiejnie, jednak z całą swą zebraną mocą, starałą się przyodziać się we włąsne strzepy ubrań.Jej nagie  bujne piersi, pręznie pręzyły się w półmroku jaki zapanował.Monika zobaczywszy Skurczyka, dyszącego i unieszkodliwionego, sama zmaterializowała się obok zgwalconej. Kobirty działąły niczym automat, wyzuty z emocji. Obie  patrzyły ku sobie z przerażeniem, niezdolne do słów.Do zamkniętych od wewnątrz drzwi napierały zaś męskie glosy.

Dziewczyny po przebytym szoku spojrzały po sobie zawstydzone, ogołocone z uczuć i myśli ale rozumiejące się teraz  bez słów,Skurczyk leżał nieprzytomny, niezdolny do działania, dyszał jednak przejmująco,traciwszy przytomność. Monika ofierze podarowałą swój spocony sweter. Tymczasem obie w milczeniu,dobyły pasek ze spodni Skurczyka i niczym marionetki kierowane przez niewidoczne i zaczajone zło, zakręciły paskiem wokół szyji nieprzttomnego. Po chwili metodycznie chwyciwszy nieprzytomnego Adama, zawlokły go do ubikacji, posadziły tuż przy sedesie, który Monika wczesniej mocno nabrudziła.Głowa zwisała Adamowi nad ustępem, ręce zwisały mu jak u zmarłego. Kobiety ignorowały coraz bardziej nasilajace się krzyki ciekawskich.Monika patrzyła jak w koszmarnym snie na krzywe płytki podłogowe, które zdawały się być nasiąknięte nienawiścią. Wreszcie z ulgą rozwarła zamkniete drzwi i rzuciła się do ucieczki. Gnałą ile sił w płucach, daremnie usiłując pozbyc się z umysłu zywych wydarzeń, które wciąz prezrażliwie rozgrywały się na jej łzawych oczach. Gdy roztrzęsiona zbliżałą się do schatki, kryjowki, chroniącej ją przed złym światem,wciąz miałą w pamieci, tamtą, zgwałconą, nieznajomą kobietę.Przypomniała sobie o tamtej brunetce, poczułą do niej sympatię i jednocześnie głebokie współczucie a nawet dziwne przywiązanie.Obie, obce kobiety , które stały się przypadkowymi świadkami zbrodni, która na zawsze przeklnie ich zagmatwane losy.Jej niemy szloch i ponetne obnażone kształty,kręcone krucze dlugie włósy wciąz świdrowały w jej umyśle zbiegłej, nie pozwalajac o sobie nigdy zapomnieć. Skurczyk wydawał się jej już odleglym, koszmarnym wspomnieneim. Jego odrażające czyny, poszły już w zapomnienie. Nie miałą do niego pretensji, rachunki zostały wyrównane, Miała tylko nadzieję, że Skurczyk nie przezył w starciu z tamtą wściekle walczacą kobietą.

Chciałaby by zniienawidzonego szefa odesłać do piekła, tam gdzie jego miejsce.

Plakała w głos, usiłując zabić w sobie widok tamtych potwornych wrażeń. Jej przejmująxy rozpacz i nieskładny potok mysli wcale nie zagłuszała kakofonia stale nadjeżdzajacych wozów policyjnych i karetek,pędzących  tam skąd ona zbiegła ledwo żywa. Rozgladała się dookoła, zdawało jej się,że i ona postradała na dobre zmysły, czuła bowiem tuż obok złowrogą obecność szefa Skurczyka.Czuła blisko siebie zapach jego dymu papierosowego i mocny zapach jego markowych perfum, której nazwy nie zapamietała. Płakała rozpaczliwie i tak samao rozpaczliwie pragnęła, by jej zycie także już dobiegło końca. Bałą się dalszego życia, śmiertelnie obawiała się jutra.Ciemne zaułki wiejskiej drogi, tonęły w mroku, z trudem rozpoznawałą kontury mijanych drzew. Wytarła mokra twaez o przegud dłoni, poczuła na chwile uspokojenie gdyż miała przed sobą chatke dziadka, wbiegła pośpiesznie od strony piwnicy, by nie budzić śpiących. Pragnęłą połozyć się do łożka, zasnąć i nie budzić się już nigdy..

 

 

 

 Rozdział X.

 

Mimo pory wczesnego poranka, martwa cisza panowała w domu.Nikt nie raczył zagłuszać przejmującego, zastygłego trwania. Czas zdawał się także martwy. Zegar nie wybił pelnej godziny. Kogut z oddali nie zapiał choc o tej porze niezawodnie budził wieś całą, żywych.Ksieżyc co do wczoraj świecil swą pelnią, teraz był także martwy. Gwiazdy były niewidoczne.Ponura, czarna noc wciąz była nieprzenikniona, nagie gałęzie drzew nieco grżaly, jakby im udzielał się martwy strach. Wiatr dął ledwie, jakby widocznie i on ledwo oddychał.

Przebrala się do snu, znałą na pamięc polożenie swego, starego zawsze skrzypiącego pokoju.Poszłą przez wydeptany próg do łazienki by zmyć porządnie swe przerażajace emocje, bo tylko one żyły własnym życiem.Sen nie nadchodził. Piła wode z kranu by zapełnić swój zywy grób młodego żywota.

Wspomnienia napierały wciąz i nieprzerwalnie. Monika marzyła by zapaść na amnezję i zapomnieć. Umrzeć najlepiej i narodzić sie jako calkiem inna istota bez obciążęnia poprzedniego wcielenia.

Wychodząc wypiłą duszkiem napoczęta nalewkę dziadka Leona. Nie była smaczna lecz dobra by uśpić swój rozdygotany umysł.

Połozyła się do snu i lecz sennośc przyszła póżno wraz ze świtem.Wierciła sie bez ustanku, uspakająjac siebie samą, opowiadałą sobie bajki z dzieciństwa. Wtuliła sie we włąsne objęcia, pacierz nawet odmowiła. nareszcie wtedy pochwycil ją sen, przynosząc ulgę i odpoczynek. Tymczasem dziadek zerwał się niebawem pózniej, nakarmił siebie chlopskim jadłem, to co nie zdolał zjeść podarował zawsze głodnemu psu.Umył sie cokolwiek i rozpoczął swą stałą prace przy nalewkach i zamowionych ziołach. Staruszek prawie wcale nie odpoczywał, wykonywał swa benedyktyńską powinnośc z apteczna precyzją. Nie ważył, nie odmierzał. Wszystkie skłądniki łączył na wyczucie, działał w transie.Zdawalo się,że powstanie zielarskiego specyfiku naznaczone jest namaszczeniem, spływajacego z potu zmeczonego czoła znachora. Nigdy się nie mylił. Ci, ktorzty raz zamowili lekarstwa, zazwyczaj zasze powracali, rekomendując po cichu wśrod sobie znanych i nieznanych.

Nie mial konkurencji, nie miał tez wrogów, nie dokuczlai mu urzędnicy.Cicha,zaściankowa działalnośc gospodarcza znachora budziła u nabywców zaufanie, respekt, nigdy zaś podejrzliwość.

Znachor leon, wychodził na przeciw ludzkim zabobonom, cierpieniom, bólom z którymi nie potrafiła się medycyna tradycyjna rozprawić.

Leczył wszelkie popularne choroby, od depresji, pedagry, migreny,nerwicy, miażdzycy.chore serce, choroby skórne, włosy,zęby, kości złamane a nawet duszę w rozterce.

Codzienny wysiłek, dawał olbrzymia samtysfakcję leciwemu znachorowi.

Zaszczekał pies, nie budząc śpiącej Moniki. Zapowiedział pzrybycie pani Jadzi.

Po wypiciu wspólnej herbaty, pani Jadzia pytałą o zdrowie i samopoczucie staruszka.

Mężczyzna nie lubił zwierzeń, wolał słuchać opowieści swej przyjaciółki.

-Panie Leonie wrociła już Monika z zabawy?-spytała kobieta pełna napęcia.

-Tak, widziałem że śpi, niech sobie odpocznie. Młodość tak krótko trwa-rzucił staruszek, dopijając herbatę.

-Chodzi o to,że sąsiedzi mówią,że w tej dyskotece doszło do podwójnej śmierci. Ponoć impezowicze znależli dwa trupy, mężcyzny i młodej kobiety, lecz kiedy przyjechało pogotowie i policja, te trupy jakby zniknęły-pani Jadzia przeżegnałą się pobożnie, jakby chciałą złe liche przepędzić.

 -Co pani gada, to plotki jakieś-przerażił się staruszek.

-Nie plotki, wszyscy w sklepie o tym prawią, gazete trzeba bedzie kupić-dodała ściszajac głos.

-To niemożliwe, pani Jadzia się przesłyszała-przerwał gospodarz.

-Panie Leonie,nie  w głowie mi bójdy. Prawda to przecie-dodała dobitnie strsza kobieta.

-Niech pani Jadzia obudzi Monikę i spyta czy cos wie-szepnął zrezygnowany znachor.

Gdy śpiąca, otrwarła szeroko oczy, nie była pewna czy śniła czy była na jawie.

Nie wiedziałą co było prawdą a co ułudą.

-Pani Moniko, wszystko w porządku?-spytała troską pani Jadzia, przyglądajac się zaspanej.

-Nie wiem, miałam straszny koszmar.Nie wiem czy gorszy sen czy jawa?-mówiła ziewając, tłumiąc zawstydzajace sekrety.

-Czekamy z panem Leonem w kuchni. Mamy smaczny pacek-odparła z uśmiechem pani Jadzia, odchodząc od zaspanej kobiety.

Kudłacz korzystając z otwartych na ościez drzwi, wskoczył do ciepłego barłogu, który szczelnie zakrywał jego panią przed strasznym światem.

 Z trudem usało się Monice przebrać, zaczesać, w głowie kołatały bolesnym bólem migrenowym wczorajsze echo wydarzeń.

-Po co tam poszłam? Do licho, nie mam własnego rozumu?-gniew tak samo bolesnie jak migrena rozsadzał poczocharną jej głowę.

Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, nie czuła głodu, jedynie pęcherz domagał sie pilnego opróżnienia.

Monika czuła się intruzem, obca wśród obcych.

Przytuliła swego psa, który cały czas dotrzymywał jej kroku, kręcił swa zmechaconą głową, jakby sam nie dowierzał i rozumial z jakim cięzarem musi się zmagać Monika.

W łazience spędziła dłuższe chwile, usiłując przywołac przytomnośc swego zaspanego umysłu. Dosiadła się do stołu, dopiero gdy w kuchni nie było nikogo. na stole stała ciepła filiżanka herbaty i placek jablkowy.

Monika karmiła bez apetytu siebie i swego osowiałego psa.

Przez otwarte okno, docierały do kobiety strzępy rozmów.

-Monika musi się czuć barzdo samotna, nie ma nikogo prócz psa-rzekła wyraźnie pani Jadzia.

-Tak, wyglada na to,że nikogo ona  nie obchodzi. Tylko ten pies przybłęda-kręciła głową ze smutkiem starsza pani.

 Moonika patrzyła na pochmurny dzień, ołowiane chmury kłebiąc się, niemal zupełnie zasloniły dopiero co obudzony świt.

Nie miała ochoty zaczynac dnia, nie chciałą z nikim rozmawiać, nikogo nie znała, komu mogłaby się zwierzyć.

Otaczał ją bury kokon niepewności i napierajacego niepokoju, zupełnie jak krajobraz za oknem.

Monika po śniadaniu, poszła do ogrodu plewic warzywa, ziołą według nauk pana Leona.

Spokojna prac w ogrodzie, skutecznie relaksowała kobietę.

Pies co rusz przybiegał, merdajac ogonem,spoglądałą z oddali na gospodarza.

Zaniepokoił ja starczy wygląd pana leona, który szedł zgarbiony z wolna wokół domostwa, zdawał się zcyms mocny przejęty i zmartwiony.

Staruszek wszedł do chałupy nie bez wysiłku, silny i precyzyjny okazywal się podczas wyrobów własnych specyfików, tu okazywal się nad wyraz nieomylny i pełen pasji,

Monika obawiałą się dnia, kiedy zabraknie tegoz tajemniczego staruszka. Pzryjażń z panią Jadzią nieco oniesmielałą dziewczynę.

Nie umiała nawiązywac  z ludźmi bliskich i trwałych relacji.

Preferowała jedynie włąsne towarzystwo i obecność swego psa.

Nie pamietała już kiedy rozmawialą z włąsną rozproszoną rodziną. Ogromnie łaknęła ich wsparcia jednakże oni sami nigdy pierwsi nie kwapili się do kontaktu.

Zajęci własnym życiem, własnymi sprawami, zdawali się tacy odlegli, nie zainteresowani sprawami swej krewnej.

Ta przykra myśl i refleksja zawsze i niezmienna bolała.

Poszła do domu, bo czuła,że pora obiadowa nadchodzi.

Chciala zapytac staruszka o dzisiejsze menu.

Pan leon na widok kobiety, usmiechnął się jakby z przymusem.

-Moniko, nie biegaj tak, usiądź-nakazał powaznym tonem.

Kobieta postąpiła jak kazał.

-Chciałbym Ci zapłacić za twoja oddaną, sumienna pracę. Oto twoja wypłata-kościstymi dłońmi przekazał jej odliczone trzy tysiące złotych.

Obdarowana dotknęla zwitek banknotów, niemal podskoczyła z euforii.

-Dziękuję a to za co i dlaczego tak dużo?-krzyknęła wstając,niemal obejmując gospodarza.

Skinieniem dłoni, ostudził jej zapały.

-Nalezy się wypłata za swoją pracę-rzekł powoli, przygladajac się zażenowanej twarzy swej podopiecznej.

 

 Po wylewnym podziękowaniu, Monika pognała do swego pokoju i tam w starym słoiku, ukryła to co zarobiła.

Cieszyła się szczerze i z zapałem. Zapomniałą niemal o swym trudnym poożeniu.

uzyskane pieniądze, cieszyły, dodawały poczucia bezpieczeństwa, lecz nie rozwiazywały jej problemów.

-Co mozna zrobic z taką wypłatą?-dumała.

Nie chciała, wcale nie pragnęła wolności, nie tęsniła za ludźmi bo nikt nie był jej tak bliski i tak bezpieczny jak kąt u tajemniczego staruszka w towarzystwie porzuconego Kudłacza.

Swoja pracę wśród roslin i warzyw, wypelniała sumiennie i  z oddaniem to jej wystarczało zupełnie

Cieszyla ją radośc obecna w spojrzeniu gospodarza. Od czasu do czasu rozmawiałą także z panią Jadzią.

Jednakże nie czuła się jak w domu, w milczeniu słuchała wspomnień  sympatycznych staruszków zaś o sobie i swym życiu, nie mówiła prawie wcale.

Wiedziałą,że licho nie śpi, napomkniete, wypuszczone  z czeluści glęboko zakryte dramaty jej duszy mogły by życ własnym życiem, niszczyć ją samą, niepokojąc swym zasięgiem i swym fatum.

 

 

 Rozdział XI.

Wstawała o tej samej stałej porze, jej myśli tyczyły spraw dnia codziennego. Nie wracała do swych bolesnych sekretów. Rozmawiała od czasu do czasu  telefonicznie z rodziną blizszą i dalszą. Znamienne,że nikt z bliskich nie pragnął odwiedzić Moniki.

Kazdy z nich zajęty swym życiem, nie zadawał krewniaczce żadnych pytań, rozmowy były rzeczowe, pozbawione tęsknoty i czułośći.

W głebi serca Monika pragnęła przywiązania i namiastki przyjaźni czy miłości, lecz ta widac nie była jej wcale pisana.

Gdy już Monika zdawałoby się zapomniałą o dawnym lichu, o tragedii w barze "Pod baranami", przydarzył jej się straszny sen, tak realny,iż zakrawał na realizm.

Gdy po cięzkim dniu strawionym; w ogrodzie przy pielęgnacji warzyw i ziół i wreszcie przy kolacji podanej na cześc staruszków, Monika zasnęła w swym pokoju, najedzona do syta.

Znów znalazła się jakby duchem w  tym niesławnym barze. Rozpoznała w burym dymie papierosowym tamtą brunetkę, której imienia nie poznała.

W budynku nie było nikogo, nie licząc zmęczonego właściciela i syna, którzy mocno upici doczekali bladego świtu nieświadomi wydarzeń i ostatnich upitych do nieprzytomności klientów.

-Synu, tu było niegdys kulturalnie, były inne tańce, ludzie grzeczni, zabawni i przyjaźni a dzis hołota jeno-bełkotał struszek, budząc śpiącego na zapleczu syna.

Monika ogarnęła wzrokiem brudne wnętrza, poczuła przykry zapach, strawionego alkoholu, poszła instynktownie w stronę meskiej toalety. Te same zniszczone schody, wyrwane i niedbale naprawione poręcza, nareszcie drzwi do wc.

Tym razem odrzwia puściły bez trudy, pokazując ślady zniszczenia, brudu, przykrego odoru podniety, potu i wydzielin.

Nie było zaś spodziewanej krwi, poczuła coś na kształt ulgi. W rogu pomieszczenia,w półmroku, odsłaniajac kontury dwóch postaci. Nieopodal znajdowała się uszkodzona lecz jeszcze działąjąca kabina prysznicowa, niedbale skryta brudnym płótnem, wewnatrz brunetka godnie ubrana lecz mokra, najpewniej z martwym Skurczykiem, umyci, odświeżeni szykowali potajemną wyprawę. Wtem duże nieuzywane okno zostało przez nią otawrte na oscież, wpuszczajac potzrebne odświeżenie. Mosiężna siła tamtej  kobiety zadziwiła podglądajacą.

Wpierw nieruchomy, mokry ale poczciwie pozapinany i ubrany Skurczyk albo najwidoczniej jego zwloki, zostały wyrzucone przez okno jednocześnie z giętkim wyskokiem brunetki na ziemię, z wysokości zaledwie skromnego parteru.

Sprytny wyskok ich oboje nie budził podejrzenia u nikogo. Albowiem podobne brawury działy się zazwyczaj i często.

Wyobraźnia młodych, szalonych, zakochanych, pijanych należała od zawsze do tych z gatunku niedozwolonych i dalekich od poprawności.

Monika podążała za uciekinierami. Brunetka nie szkodząc własnej urodzie, nie obrazujac ślady zmęczenia, żeśkim krokim, wpierw wlokła cięzkie ciało wroga a potem wprawnie wtoczyła nieruchomego Skurczyka do otwartego tyłu jej niepozornego samochodu.

Sama wskoczyła z wprawą na miejsce kierowcy i po cicho, nie budząc wcale niczyich podejrzeń pędziła przed siebie,w  stronę lasu, o zgrozo miejsca coraz bardziej Monice znajomego.

Zamarła. Zgwałcona wczesniej kobieta gnała jednak w lewo, skręciła w  boczną ulicę,podgladaczka  coraz mniej rozpoznawała okolicę.

Tamta pędziłą przed siebie, las gęstniał, samochód nabiaerał i tracił prędkośc by wpadac w wyboje i nareszcie się zatzrymać przed najbrzydsza i najbardziej upiorną rudelą.

Monice wygląd starej chałupy skojarzył się z miejscem w sam raz do kręcenia horrorów. Stary poniemiecki bunkier straszył, budził przygnębienie i ciarki na grzbiecie.Noc trwałą niemal nieprzenikniona, nie świeciły gwiazdy, nie było nawet sladu księzyca.

Nieulękła brunetka, wydobyła z tyłu nieruchome zwłoki, wlokla je przez osłoniete korzenie pokracznych drzew, rozwarła skrzypiące zawiasy drzwi,następnie uzbrojona w diabelską siłę rzuciła rosłe zwłoki do otwartej jamy przerazliwej rudeli.

Kopniakiem, zamknęła otawrą paszczę wrót piekielnych. Wydała z siebie niemal zwierzęcy ryk, strzępała z siebie wszelaki, nieludzki wysiłek i czym predzej powróciła do swego starego auta.

Tym razem z piskiem opon, zawracała, nabierajac niebezpieczej prędkości, pędziła w sobie wiadomym kierunku,opuszczajac upiorny obszar lasu. Gnała brawurowa i na ostrym zakręcie straciła panowanie nad pojazdem uderzyła w ostatnie ,olbrzymie drzewo rosnace na skraju lasu, kierująca  poniosła pewną smierć na miejscu.

Monika zbudziła się z niemym krzykiem, nie była pewna czy śni czy tkwi na jawie. Sen nie był wyświetlanym filmem w kinie, był realnym widowiskiem, jakby za pokutę, za karę zasłano ją w miejsca, które nie miała prawa odwiedzać, wyobrażąc sobie,znać a tym bardziej być naocznym jedynym świadkiem.

Monika po przebudzeniu, nie chciałą więcej zasypiać, męczące nocne koszmary były znacznie potworniejsze niż jej spokojna sielanka w chatce pana Leona.

Nie zamierzała uciekać w sen.Musi stawić czoła strasznej prawdzie.

Trzęsła się potwornie, obawiałą się,że po nitce do kłębka i ją samą dosięgnie sprawiedliwość.

Nienawidziła koszmarów sennego przezywać znów na jawie.

Czula się jak w matni, im bardziej pragnęlą dla siebie spokoju, tym upragniony spokój zdawał się oddalać.

Nie chciałą plakać,choc łzy same padały.

Czuła się bezsilna. Po raz pierwszy rozważałą czy nie lepiej by bylo zwierzyć się komuś innemu ze swych strasznycch sekretów.

Pomyślałą o pani Jadzi, która cokolwiek budziła zaufanie lecz i tak sparwiałą wrażenie tajemniczej choć sympatycznej jednak zdystansowanej.

Z panem Leonem, nie rozmawiałą wcale. On sam nigdy nie zadawał pytań, nigdy nie chciał jej poznać.

Jemu samemu wystarczyłą jej obecność, choć często obecna jedynie fizycznie.

Sięgnęła do swego starego laptopa. Wyszorowała kurz i  brud, który zdażył osiaść sie na zapomnianym sprzęcie, odłożonym zupełnie w odległy kąt.

Z wahaniem, tchnięta ciekawością  i uczuciem nudy, po dłuższym namyśle dotknęła stary laptop.Rozjerzałą się dookoła, zdawało jej się czuć  czyjeś spojrzenie, że nie jest sama, czym prędzej zalogowała się na swoje konto..

Jej serce biło okrutnym strachem i znajomym galopem zdenerwowania.

Otworzyła stare korespondencje, objeła wzrokiem pełna obaw ciemne, zapomniane druki korespondencji.

Nie było żadnej wiadomości od znienawidzonego i teraz najpewniej martwego szefa.

 "Brak wieści to dobre wieści"-usiłowałą wmówić sobie słowa pocieszenia, które tak barzdo teraz potrzebowała.

Ta myśl dodała i otuchy i zasiałą jeszcze większy niepokój.

"Umarl szef, niech zyje szef",zanuciła prześmiewczo, dodajac sobie otuchy.

Korespondencje dotyczyły odpowiedzi na wysłąne prze Monikę zapytania i prosby w sparwie pracy i rozmów rekrutacyjnych.

Wszystkie były negatywne, nikt bowiem nie był zainteresowany zatrudnieniem jej.

Nawet małe firmy, nawet sklepy nie chciały Monice zaproponować nawet rozmowy rekrutacyjnej,

 

Czuła się opuszczona i zupełnie zapomniamna.

 

Dzwoniła  do swego rodzeństwa, do rodziców, lecz ich aparaty były poza zasięgiem lub umyślnie nie chcieli rozmawiać z krewną.

 

Nikt nie był gotów by porozmawiać z poszukującą wsparcia ich krewną.

Każdy z nich  zajety swoimi sprawami i problemami zdawał się głuchy na jej wołanie.

Tym razem zapłakala w głos, lzy ciekły ciurkiem, zupełnie jak deszcz, który także się nasilał. Pogoda jesienna nastrajałą nostalgicznym smutkiem.

Pies wybudzony z nagłego snu, zbudził się, otrząsnął się jakby i jemu zdażały się sny podobne do tych, które przeżywa jego pani.

Spojrzeli sobie w oczy jakby wiedzieli zupełnie wszystko na swój temat.

Objela Kudłącza długo i serdecznie, zwierzę zdawało się odwzajemniac jej uścisk.

W jego objeciach, poczuła się lepiej, nie potrzebne jej były zwierzenia i dodatkowe płacze.

Pojęła,iż znienawidzony szef, obdarzył ja największym przyjacielem, wspaniałym, oddanym Kudłaczem.

Choć z  całego serca go nienawidziła, za dar od losu w postaci wiernego przyjaciela będzie wdzięczna Skurczykowi.

Jej mysli biegły coraz szybciej, wypisała w google nazwisko i imię dawnego szefa, spodziewałą się zalewu kondolencji.

Jednakże nie znalazła wzmianki zupełnie żadnej o jego zniknięciu, zaginięciu, śmierci.

Skurczyk nie umarł, on żył.

 Gdy poznym popołudniem uporałą się z obiadem, uprzatnęła cały dom. Poczułą nagły przypływ energii.

Pan leon wraz z pania Jadzią, siedzieli w cieniu lipy, popijali kawkę, wygladali na wypoczętych.

Zazdrościłą im tej spokojnej, beztroski i tej pieknej starości.

Oni nie byli samotni, ponieważ mieli siebie, swoje lata, własne sekrety i włąsny punkt odniesienia.

Monika oddałaby wszystko by być na ich miejscu, wolnym od cierpienia i win.

jej wciaż młode lata, zanadto ją zdazyły przybić, pozbawic beztroski i wolności.

Nie wiek wyznacza granicę starości. Uroczy staruszkowie, mieli znacznie więcej radości teraz, niz ona kiedykolwiek wczesniej.

Wzdrygnęła się bo poczuła silne ukłucie bólu głowy.

 Ubrała się skromnie, tak by nie przyciagać żadnego wzroku ni zainteresowania.

Pogoda dopisywała, zachęcając swym umiarkowanym ciepłem na spacer.

Ruszyła kuchennymi drzwiami, nie chciała tłumaczyc się wesołym staruszkom.

Podażałą drogą, znana jej ze snu. Pragnęła mieć za sobą upiorny szlak, znany ze snu.

Liczyła na to,że sen będzie tylko fantazją, rojeniem zestresowanego umysłu.

Mimo to kroczyła przed siebie, rozpoznając nigdy nie wydeptane jej stopą ścieżki.

Jej oddech przyspieszał to cichł.do taktu poruszenia szumnego wiatru.Frzewa wygladały na przestraszone albowiem jak ona trzęsły się jakoby z przerażenia.

Brnęłą nadal, rozgladajac się po wylusnionym lesie.

Nie spotkała nikogo, nie słyszała śpiewu ptaków, nie cykały nawet świerszcze, komary takżę zamarły, nie kąsały dzis woim utartym zwyczajem.

Gdy tak zmierzała według intuicji, jedna myśl nasunęła jej przypuszczenie, czy i ona sma zmarła i teraz musi pokutować w miejsce dla niej ziejących odrazą.

Nie chciała kontynuowac drogi, mimo to brneła przed siebie, jakby ślepa siła ją ciagneła po smyczy.

Rozpoznała wyorane ślady, zniszczonych traw, potrąconych krzewów w wykonaniu niestarannego kierwowcy niewielkiego auta.

w dalszym planie dostrzegła gołe korzenie, starych drzew.

Przystanęła, poznala bowiem stara rudelę . rozpoznała obłoki na niebie, drzewa tak samo zasadzone i w takiej odległości.

Stary, zniszczony dom, przerażał swym wymownym zapomnianym usadowieniem w głąb lasu i tym ołowianym obłokiem co zdawal się zionąć wymarłym choc nieśmiertelnym potepnieniem.

Przystanęła, stałą jak wryta, nasłuchiwała, oprócz przejmującego bicia włąsnego serca nie czuła nic.

Sama zdawałą się martwa, jednak chłonęła tę zapomnianą, upiorna atmosferą, znia smą w roli głównej.

Mrok w tym miejscu zachodził wczesniej,chłód był namacalny, nie było spodziewanego zachodu słońca.

W tym lesie nie było żywych barw, prócz olowianego nieba i mętnej zieleni, jakby zanurzonej w chłodnej rzece.

 

 Chciała szybko zajrzeć do otwarych, wybitych okien, drzwi w połowie otwarte wcale nie zapraszały, zdawały się jakby tuż za nimi tkwił ktoś nieludzko zły, kto żle życzył ciekawskim.

-Jest tu ktoś, mieszka tu ktoś?-usłyszała głos swój choć  brzmiał jej obco.

Odskoczyła jakby ja jakaś niewidoczna siła, odepchnęła.

Bała się spoglądać dookoła, w obawie przed nie zamierzonym spotkaniem.

Zaczęłą biec, ta smaa trasą, która przybyła. Żałowała,że zdobyła się na odwagę, by tu przyjść, poznać miejsca znane z koszmaru.

Jednak one istniały. Truchlała dobrze jej znanym strachem, przyspieszała kroku,albowiem mrok zakrył juz niemal ziemię, pragnęłą znależc się w chacie pana Leona i karmić swego wiernego Kudłacza.

Gdy kończył się leśny dukt, poczuła za sobą poruszenie, ktoś zbliżał się do niej. Uczucie zimna się zmogło, wiatr rozszumiał się mocno, jakby drzewa wyrażały swe niezadowolenie.

 

Nie odwracała się. Zjawa w ciele Adama Skurczyka stanęłą tuz obok kobiety. Zamknęła oczy,znieruchomiała, bałą się zobaczyć, patrzeć. Liczyła w głębi duszy ,że jednak przeżywany koszmar jej się śni.

-Moniko, wcale nie jesteś prawdziwą bohaterką. Zachowujesz się jak tchórz, nie masz w sobie siły by zdobyć się na prawdziwą odwagę.Zawodzisz samą siebie, dlatego stale towarzyszy ci strach i wciąż się boisz i przegrywasz-syczał ktos głosem Skurczyka.

Monika niemal straciła przytomnośc powodowana przestrachem, serce niemal rozsadzało ją samą.

-Kim jesteś i dlaczego mnie straszysz?-spytała jąkając się, domyslając się odpowiedźi.

-Wiesz kim jestem, nigdy ci nie wybaczę tego co zrobiłaś i nie zrobiłaś. Nie pomogłąś mi, nie uratowałaś choc mogłaś. Wcale nie cie żegnam-głos Skurczyła, wylaniał się teraz zza drzewa, dudnił, straszył, lecz brzmiał wyrażnie, basowo.

-Jesteś potworem. Żegnaj-darła się w niebogłosy, rzucajac się do ucieczki.

Gnałą wciąż przed siebie, serce dudniło opieszale, skronie pulsowały strasznym bólem, cierpiała.

Otwarła oczy by lepiej widzieć sroge powrotną.

Krzyczała w niebogłosy, jakby postradała umysł.

-Zostaw mnie potworze, zgiń maro, zgiń diable!-wyła zrozpaczona i jednocześnie gnała była dalej, tracąc coraz więcej tchu.

Nareszcie w zasięgu wzroku miała otulone mrokiem znajome krajobrazy i przyjazną chatkę pana Leona, w której mieszkała i z której nigdy juz nie chciała się wydostawać.

Wróciła do domu, kuchennymi drzwiami. Parzyła dla siebie zioła, w przytulnej, bezpiecznej kuchni karmiła resztakmi z obiadu siebie i Kudłacza. Pies wiernie nie chciał swej pani odstępować, towarzyszył jej na każdym kroku, zdawało się, że tylko on zna jej mroczne sekrety, jednakże jak przystało na przyjaciela, wcale je nie ujawniał.

Z oddali słychac bylo jedynie miarowe chrapanie pana leona i zegarową kukułke, która wybijała północ.

 

 Rozdział XII

Kolejne jesienne dni mijały szybko i bezpiecznie. Monika w dalszym ciagu poszukiwała pracy on line, zdawała sobie bowiem sprawę,że nastanie dzień gdy będzie musiała odejść, wiek pana Leona był coraz bardziej podeszły.

Tymczasem każdy potencjalny pracodawca albo nie reagował na wysłane aplikacje przez poszukującą zarobku, albo odpowiadał, iż jej kandydatura została negatywnie rozpatrzona. Cierpiała.Żaliła sie tylko Kudłaczowi.

Ogladała telewizję, patrzyła an stare filmy, wyswietlane na starym telewizorze. Przezywała losy swych bohaterów, jakże odmiennych od jej ponurego trwania.

Chciałąby znależć się na miejscu kogos zgoła innego, mieć inne zycie, innych bliskich, inne zmartwienia i inne radości.

Zastanawiała się nad swoja przyszłością i poczuła dojmujący smutek.

Zapomniała niemal o swym starym szefie, panie Skurczyku, juz nawet przestał jej się snić, już nie niepokoił jej jako zjawa.

Po raz kolejny poprzez wyszukarkę internetową, znów poszukałą informacji dotyczących egzekutora Adama Skurczyka.

Z drżeniem rąk i serca, spogladała na nowe zdjecia rozesmianego męzczyzny w towarzystwie obcych, eleganckich kobiet.

Tryumfował. data zeobionych zdjęc wskazywała na aktualną datę, sprzed tygodnia, dnia kiedy spotkała jego zjawę na skraju lasu.

-To niemozliwe-krzyknęła zamykajac szybko stary laptop.

-On nie powinien żyć albo ja oszalałam-dręczyłą swą duszę po raz mnogi.

Życzyła sobie by jej życie stało się jasne, czyste, bezpieczne, wolne od osoby Skurczyka i pamięci o nim.

Zabralą się za porządki, uporządkowałą swoje rzeczy, które trzymała schowane głęboko w szafie.

Siegnęła po stary aparat telefonu komórkowego, serce mocno uderzało. Jednak nie umiałą pozbyć się przykrej przeszłości.

Juz zamiar miala pozbyc się starego aparatu, którego uzywałą okazjonalnie, lecz niegdyś byl to jej jedyny łącznik ze światem.

W pierwszym odruchu, pragnęła zniszczyc stary aparat i zapomnieć o jego istnieniu.

Tymczasem chora ciekawość, nie pozwoliła jej na to. Załadowała rozładowany sprzęt, dostępną ładowarką.

Po chwili z ledwie załądowanego sprzętu, dało się słyszeć muzykę nadchodzacych wiadomości smsowych.

Długo waghałą się, stała oniemiała tuz obok, gryząc paznokcie, usilowałą zgadnąc kto mógłby miec do niej jakis interes.

Zanim zdolałą przełknąc ślinę, sięgnęła czym predzej do telefonu juz niemal całkowicie nałądowanego.

Niczym automat, patrzyła na setki zostawionych widomości.

Kilka wiadomości pochodzilo z zupełnie obcego źródła.

Odsłuchala najstarsza wiadomośc zostawioną na automatycznej sekretarce.

"Droga pani Monika zapraszamy pania na rozmowę kkwalifikacyjną do siedziby naszej firmy, na czwartek na godzinę dziesiątą. Prosżę oddzwonić. Biuro odsługi klienta"

Zamarła. Data była dawno pzredawniona o dobre kilka miesięcy.

Usiłowała wykonac połączenie na wskazany numer lecz zamiast rozmowy usłyszałą,iz abonament jest w tym momencie nieosiągalny. Siarczyście zaklęła.

Dostrzegła kilka połaczeń wykonanych przez osobę Skurczyka, także kilka miesięcy temu.Poczuła ulge gdy nie znalazłą zostawionych dla niej wiadomości.

Przeczytała wiadomości reklamy, te zignorowała.

Juz niemal zamykała aparat, gdy sięgnęła po smsy od numeru, który wydawał jej się znajomy.

Ciężko westchnęła.

Tamte koleżanki i Kaśka, nie dają jej spokoju.

"Monika, do cholery gdzie jesteś? Odbierz wreszcie listy polecone. Kiedy zapłacisz za zaległy czynsz? Odezwij się, daj znać. Koleżanki"

Monika wiedziałą doskonale,że zupełnie nie chce mieć z tymi koleżankami nic wspólnego.

Poczuła narastajacy gniew, uderzyła pięścią w stół, tak mocno iż zbudziła zaspanego Kudłacza.

Popatrzyła na swoją panią pytajaco.

Było jej wstyd i jednoczesnie żal samej siebie.

Modliłą się ile miała w sobie pobozności, aby dane jej było raz na zawsze pożegnać, starą, niechcianą pzreszłość.

Telefon ten feralny postanowiłą uszkodzić a następnie porzucic do śmieci.

Wystarczył jej ten nowy, który sobie kupiła za uczciwą wypłatę kilka miesięcy wcześniej.

Dziewczyna nie da się zastraszyć, temu co było i co być może juz umarło. Musi dac sobie szansę i wiarę,żę pokona stare demony.

Spojrzała na okno, dostrzegła pana leona, zajętęgo układaniem drewna na opał. Staruszek z największa precyzją i starannością ukladał szczapy, równo przy szopie, jakby zdawał egzamin z zręczności. Tuz obok przyjaciela,na  ogrodowych krzesłach siedziała pania Jadzia i inne sąsiadka w starszym wieku obie w znakomitym nastroju, rozmawiały beztrosko.

Monika usiłowała wsłuchac się w wypowiadane sekrety, uchyliła w tym celu starannie przez nia umyte wcześniej okna.

Nie dosłyszała ani jednego słowa, ich wesołość, nie był jej przeznaczona.

Życie płyneło jej wolno, trzymając kobietę bezustannie w ucisku niepewności i osamotnienia.

Pojęłą,że gdyby nie pies ona sama byłaby zupełnie sama na tym świecie.

Tymczasem coraz częściej matka Moniki do niej dzwoniła, rozmawiały poczatkowo krótko a z czasem coraz dłużej.

Młodej kobiecie brakowało obecności bliskich, lecz zdawałą sobie sprawę, że tam skąd przyjechałą nie było perspektyw na przyszłość.

Nie było sznas na jakąkolwiek pracę, nie miała znajomości i mozliwości na poprawę losu.

Jej rodzice a wcześniej dziadkowie zmagali się z potworną biedą i niedolą.

Nie chciała jak jej przodkowie dziedziczyć nędzy i cięzkiej pracy na roli, nie planowała wcale zakłać rodziny i rodzić dzieci jak większośc kobiet z tamtych górzystych okolic.

W jej umyśle od zawsze były marzenia by zdobyć wspaniałą pracę w urzędzie lub uczciwym biurze, w wieku srednim znależc miłośc zycia, kupic domek nad jeziorem, być może jakieś jedno maleństwo byłąby w stanie wydać światu.

Nic ponadto,żadnych zmartwień, kłopotów, lecz spokojne, dostojne życie było jej pokornym zyczeniem.

Jedynie spełniło jej się spokojne zycie w domu starego znachora, miłości i wymarzonej pracy nie otrzymała.

Nie traciła jednak nadziei. Nie wiedziałą co jest jej przeznaczone.

Jej matka często wypytywałą córkę o jej plany lecz nigdy nie narzucałą gotowych rozwiążań.

-Moniko jak sobie radzisz?- pytała najczęsciej.

Niebawem przechodziła do włąsnych opowieści, z których to krewna dowiadywałą się plotek o urodzonych kolejnych dzieciach dalszych znajomych, o awnasach, pracach, wyjazdach zagranicznych.

Poznała soczyste plotki na temat dalszych sąsiadach, o zdradach a nawet o samobójstwie, ojca najsłabszego ucznia z dawnych lat.

Monika słuchałą z ochotą ciekawych, niejednokrotnie mrocznych historii.

Niekiedy okazywała młoda kobieta zdumienie, zdenerwowanie.

Nie zazdrościłą bowiem nikomu, los innych wydawał jej się barzdiej pogmatwany i straszny od jej samego.

Pewnego razu, gdy Monika szykowała kiszone ogórki, jej telefon znów wydał melodię, oznajmującą połączenie.

-Halo Moniko słyszysz mnie?Przyszedł do nas list polecony z sądu, jesteś wezwana 20 lutego o 12ej, słyszysz mnie?-upewniła się jej matka pełna złych przeczuć,.

-O mój Boże czego chcą, przeczytaj błagam o co chodzi!-głos Monice ugrzęzł w gardle.

-Tu jest taki prawniczy żargon, chodzi o to najprościej rozumująć ,że musisz zeznawac w sprawie zaginięcia Adama Skurczyka. Znasz kogoś takiego? To chyba pomyłka, mam nadzieję.

Powiedz co tam zmalowałaś?-głos rodzicielec kipiał paniką.

-Nic o tym nie wiem. Skurczyk to moj były szef. Nie chce o tym już rozmawiać-kobieta stłumiłą przerażenie.

-Powiedz lepiej co słychac u tego pijaka Rogoza-weszłą rodzicielce w łowo, stłumiąc własny ołowiany, narastajacy niepokój.

Starsza kobieta szybko zbyłą córkę nawałem prac i bez przekonania zakończyła rozmowe telefoniczną.

Monika oderwawszy się od ponurych myśli, wróciłą do porzuconych prac przy kiszeniu ogórków.

-Wszystko u ciebie gra dziecko?-spytał pan leon, dojadajac kanapki z nieukiszonym ogórkiem.

-Tak jak najbardziej-skończyła bolesny wątek i w milczeniu kontynuowała pracę.

  -Pojedź do mamy, do rodziny i zacznij tam normalne życie. Załóz rodzinę, podejmij pracę. Masz juz blisko 40 lat, nie marnuj tu swego życia-męzczyzna nie po raz pierwszy współczuł swej młodej wspólokatorce.

-Tak, pomyślę, pojadę-rzekła tonem pelnym zamyslenia.

Monika nie mogła zasnąć, gnębily ją włąsne przemyslenia a najbardziej własne żle dokonane wybory.

Zapadła dopiero w głeboki sen gdy było juz daleko po północy.

We śnie ujrzała niezbyt urodziwą i niezdrowo wyglądajacą dziewczynkę a nstępnie już kobietę.

Ta dziwna postać szłą obok śniącej pośród ciemnego lasu, drzewa ogołocone  z liści smagały jej twarz, świerszcze cykały nazbyt mrocznie, z daleka ujadały psy.

Wzdrygnęłą się. Milcząca postac przyglądalą się Monice coraz bardziiej ciekawie i natretnie. nareszcie się zatrzymały, usiadły na powalonym grubym konarze.

Chlód i tajemniczośc chwili narastała.

-To ja, nie mam imienia, nigdy nie przyjdę na świat. Domyslasz się kim jestem-spytała obca, ukazując zniekształcone dłonie i bladą, niewyrazną twarz, z ktorej wyzierały piwne oczy błyszczące łzami w świetle gęsto święcących gwiazd.

 

 -Nie wiem kim jesteś,  mów kim jesteś i czego chcesz!-rzekła bezbarwnie Monika.

-Kilka lat temu winna byłam przyjśc na ten świat. Ktos był tobie na krótko pisany, jednak ty oszukałaś swe przeznaczenie. Byłabym twoją córką. Dziękuję ci,że nie dopuściłaś do wypełnienia się  fatum. Gdybym na świat przyszła byłabym bardzo nieszczesliwą kobietą, chorą, niepełnosprawną, pogardzana przez ludzi, niekochaną i niechcianą przez ojca ziemskiego. W młodym wieku odebrałabym sobie swoje niemozliwie cięzkie życie i zaraz potem ty bys wpierw oszalała i sama byś także zmarła.Ty sama nie byłabyś nigdy dumna i ani trochę szczesliwa z powodu macierzyństwa. Wiedz, iż macierzyństwo tak jak i narodziny to tak samo dar i przekleństwo-nieznajoma usiłowała dotknąc swej niebyłej matki. Obie objeły siebie niespodziewanie serdecznie i czule. Nie mówiły juz nic, wystrczyła im ta darowana chwila i moment na wyznanie miłości. Upajały się darem tej maleńkiej chwili, która wydawałą sie boleśnie realna i przejmującą piękna, czysta, niczym dotyk porażajacej gwiazdy z nieba. Spotkanie serca z niepoczętym sercem stanowiło sekret ofiarowanego  pocałunku z  wszechświatem, 

-Odprowadzę cie-odparła nieznana kobieta.

Stanęly obie, blisko, były na wyciagnięcie dłoni, chciały zespolić się na zawsze. Jednakżę wyrok przeznaczenia, rozdzielił je.

Poszły w przeciwne strony. 

-Będę żyła w twej duszy,a ty w mojej wtedy nie będziemy samotne bo będziemy miały siebie-odparly niemal jednocześnie, z oddali, słowa swe wyrażajac za pomoca duszy telepatycznie.

Monika otworzyła oczy, noc przeszła w wczesny poranek.

Nie tęskniła, nie płakała. po raz pierwszy od dawien dawna nie czuła się samotna.

Zima mimo swej ponurej, mrożnej aury przechodziła niespodziewanie w cieplejsze przedwiośnie.

Dla Moniki oznaczało to nieuchronny wyjazd w rodzinne strony, aby wstawić się w sądzie aby tam występować jako świadek.

Nie chciała wyjezdzać, nie miała zamiaru przerabiać najciemniejszej strony swej duszy

Nie chciała dźwigać tamtych zakopanych w głąb świadomości,mrocznych sekretów.

Już pochowała w umyśle i w sercu postać byłego szefa.

On już dla niej nic nie znaczył. Już wyblakły zupełnie tamte emocje.

Nie czułą się winna ani odpowiedzialna za ewentualną tragedię,za która wcale nie była odpowiedzialna.

Wiedziała,że najlepiej by było gdyby faktycznie nie istniał a najlepiej gdyby nie zaistniał.

Ponure myśli nie dawały młodej kobiecie spać i myśleć bezpiecznie o swojej przyszłości.

Cierpiała w samotności, nie miała siły ani odwagi aby zwierzyć się ze swych mrocznych sekretów choćby staremu panu ani nawet dorodusznej pani Jadzi.

Bała się ich reakcju, utraty ich zaufania a być może i jedynej bezpiecznej przystani.

Pakowała swoją torbę podróżną, mysląc nieustannie o nieuchronnym spotkaniu w sądzie.

Cieszyła się i niepokoiła zbliżającym się spotkaniem, nie wiedziała bowiem czego się spodziewać.

Rodzina wzakże niezbyt chetnie utrzymywała z nią choćby telefoniczne kontakty. Każdy z krewych miał własny tudny los, tylko nim się zajmował. Nikt z rodziny nie przejawiała checi wsparcia, pomocy.Nikt nie wyciagał pomocej dłoni, gdyż włąsne problemy i zmartwienia wystarczająco uprzyrzały los.

Spakowawszy walizę, pożegnała machnięcime dłoni pan Leona i wyruszyła przed siebie. Podróż pokonała kilkoma autobusami.

Jadąc do rodzinnych stron czuła żal, tęsknotę i smutek zarazem.

Pojęła,że nie ma włąsnego domu. Może mieszkać wszędzie i nigdzie.

Nie ma przy sobie nikogo najbliszego, prócz Kudłacza, którego dażyła wyjatkową dobrocią.

Krajobrazy za oknem,nie wygladały juz tak samo, Stare drzewa wycięto, w ich miejsce wyrosły blokowiska i faryki.

Dziewicze tereny kurczą się dramatycznie, nie ma wolnej przestrzeni, wszystko jest zagospodarowane tak by było każdego i nikogo zarazem.

Cierpiała, ona także do nikogo nie należałą, Telefon nie dzwonił, Nikt nie pytał o nic.

Nocą namierzyła miejsce swego zamieszkania, szłą z przystanku autobusowego do rodzinnego domu.

Witały ją wyłącznie ujadania zwierząt.

Identyczny jasny mieszkalny dom, w srodku wydawał się nieco wyremontowany i mniej zadbany,

Mama po cichu wyszłą na jej przywitanie, wygladała na zniszczoną życiem staruszkę.

Monika oniemiała, zawstydziłą się,że tak długo zwlekałą z przyjazdem.

-Mamo to ty?-córka rzuciła się starszej kobiecie na szyję.

Starsza pani, miałą blisko siedemdziesiąt lat, wygladałą na znacznie więcej.

-A tata gdzie?-spytała.

-Nie żyje, nie wiedziałaś o tym, dzwoniłam ci, pisałam. Gdzie teraz mieszkasz dziecko?-matka wyraziła oburzenie.

Obie kobiety przypadły do skromnie zastawionego stołu, w milczenie piły zimna herbatę.

Spoglądały na siebie, jakby widziały się po raz pierwszy.

Rodzeństwo Moniki było w domu zajete swoimi zadaniami lecz nikt z nich nie pofatygował się by wyjść siostrze na spotkanie.

Krewne rozmawiały długo i refleksyjnie.

Monika nie mówia nic o sobie, dopytywałą sie we wszystkim matki.

Ta odpowiadałą z wahaniem i niepewnością, jakby się obawiała włąsnych zwierzeń.

Noc szybko przeszłą w poranek.

Po szybkim sniadaniu, Monika autobusem wybrałą się do śadu zeznawać, prócz gniewu i niepewności nic nie czuła.

Nie widziała czystej wiosny, budzącej się do życia zieleni, śpiewu ptaków, śmiałego słońca.

W jej  duszy bowiem dominowała wciąż zima.

Weszła do kamiennego gmachu, wokól gromadziły się garstami obcy ludzie.

Szukałą wzrokiem kogoś znajomego, aby chociaż zamienił ludzkie słowo otuchy,

Nikt nie zwracał na przybyłą uwagi.

Przeczytałą trzymany w reku list. Wciąz stąpając z lękiem długim korytarzem, niosącym echo zasłyszanych kłotni. Po omacku odszukała salę, w której winna się była zjawić kilka minut  temu.

Bez pytania stanęła obok wyznaczonego miejsca, ignorując skupioną grupkę, stłoczonych w poblizu osób. Katem oka dostrzegła kogoś znajomego, trzymany list wypadł z dłoni.

Wyrażnie zdawało jej się, że dostzregła obok postać znienawidzonego Skurczyka, przechadzał sie wzdłóż korytarza, mierzył ją tak samo zdziiwionym spojrzeniem.

Widziała wroga,niemal tak długo jak trwa mrugnięcie oka.

-Panie Adamie Skurczyk!-wrzasnela Monika.

Zamiast odpowiedzi, dostrzegła pytajace spojrzenia obcych, cień jakby nagany w oczach oczekujących.

-Kim pani jest?-mężczyzna, ludząco podobny do Skurczyka rozstąpił się z grupki i stanął tuż przy Monice.

-No, jestem dziś wezwana na przesłuchanie, -Monika wskazała najbliższe drzwi.

-My także, znała pani mojego brata?-spytał obcy mężczyzna, nie przedstawiając się.

-Nie znałam, znaczy nie znam-dorzuciła, odwracając się.

Tymczasem jakby spod ziemi niska kobieta krzykiem piskliwym wymieniła nazwisko Moniki.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

06 czerwca 2020   Dodaj komentarz
wszystko albo nic.  

cd.2 Wszytsko albo nic.

Adam długo rozmyślał o kobiecie, wspomniał o zmarłym ojcu, stropił się bo znów paliła w nim żądza.Czuł sie stracony i chłostany przez niesłuszne w jego mniemaniu wyroki. On sam o sobie myslał jak o wielkim bohaterze.

Samego siebie wielbił, uważał sie za niedocenionego geniusza, kogoś o kim świat powinien się dowiedzieć i ubóstwiać.

Nienawidził zas brzydoty, biedy, słabości. Nikt nie dowiedzial się tymczasem o wypadku Adama, który samotnie rozmyślał w jakimś miejskim szpitalu.

Nie dowierzał, nie nawidził bliskich,że nie pamiętają o nim. Nie rozmawiał z nimi od miesięcy.

Monika, która go zwodziła, udawała dobrą pracownicę, także nie pzrejeła się jego losem, zawsze potrafiłą wyciągnac go z tarapatów.Dzis jej zabrakło.

Przeklął niesprawiedliwy świat.

-Gdzie moje dokumenty, kluczyki do auta?-darł się w głos niczym zraniony przedszkolak, któremu odebrano drogie zabawki.

-Co sie tak drże! Po co te ryki?-skrzywiła się starsza salowa, która zamaszyście zabierała sie do sprzatania.

-Gdzie lekarze i ci co mnie przywieźli?-pacjent niezyzcliwie zmierzył pochurnym wzrokiem sprzatajacą.

-Leż tu pan spokojnie, lekarze tu mają roboty że ho, pielegniarki też ciągle zajęte. Trzeba leżec i czekać-rzekła salowa,zmieniajac pościel łózka nie przydzielonego, połozonego najbliżej pacjenta.

-Pani ja nie będe tu czasu maenował czuję się lepiej, chce wiedziec gdzie moje dokumenty i co z autem-krzyczał Adam.

-Panie jesteś cały poturbowany,dziwne żeś z życiem uszedł. Leży i Bogu dziękuję,że żyje a nie piekli się. Ludzie nawet po szkodzie sa głupsi-zagwizała starsza salowa i wprawnie opuściła salę z pacjentem.

Tymczasem pacjent, daremnie usiłował czegokolwiek dowiedzieć się od kogokolwiek,zagadywani ludzie go zbywali, nie udzielali odpowiedzi wprost.

Adam czuł, że wracają mu siły. Gdyby mógł móglby caly szpital włąsną moca rozsadzić. Nienawidził czekania, sytuacji w której nie miał nad niczym kontrolę.

Do tej pory on rządził, on wydawał polecenia swym podwładnym, a także kobietom. Zdażało się jesli ktoś inny okazywał własne zdanie, miał inne poglądy, nie pasował osobowością, Adam zazwyczaj bez skrupułów sie takiego człowieka pozbywał z pracy i z własnej przestrzeni życiowej. Nie lubił konkurancji i odmienności.

Dzis leżał, słaby, pokonany i zdany na łaske i nie łaske innych.

 -Kurcze i ten ojciec, przeciez on nie żyje-znów bolesna refleksja powróciła do niego obuchem.

-Czemu matka nie dzwoni i co z tym rodzeństwem?Ci lekarze i pielegniarki wcale się mną nie zajmują -załkał dziecinnie i niebawem łzy ciekły mu ciurkiem po twarzy.

Przypomniały mu sie czasy dziecinne w przedszkolu, gdy tam on sam tkwił niezabrany, zapomniany. Stara, przedszkolanka o ochrypłym glosie i pachnąca papierosami, przytulałą go wtedy niezgrabnie, zamykajac placówkę i nerwowo obiecujac, że rodzice przyjda za chwilę.Ta chwila zdawał się być godziną. dziś starszy o kilkadziesiąt lat, czuł sie podobnie, głos salowej bardzo podobnie brzmiał jak tamtej przedszkolanki, zauwazył teraz.

-Za chwilę tu przyjdą no lekarze-dodała salowa zaglądajac ciekawie z brudnym mopem, do sali zajmowanej przez nieszczęśliwego pacjenta.

-Leże tu sam, ludzie to najgorsi-zawahał sie Adam, lecz nagle ogarnął go dziwny niepokoj, zauwazył jak para lekarzy i jakas pielęgniarka ida ku niemu.

Bez słowa stanęli naprzeciw leżacemu, szeptem cos sobie zapowiedzieli, skinął glową ten młodszy lekarz.

-Co ze mną będzie, gdzie moje dokumenty-wyraził swój gniew leżący.

-Pan tu zostanie jeszcze na obserwacji, musimy sprawdzic wszystko. O dokumenty to nie nas pytać-rzekł spokojnie starszy lekarz.

-Co mi jest?Kiedy zostane wypisany?-spytał pacjent.

-To wszystko zalezy, jak sie będa blizny goić i wyniki-odparł młodszy.

-Ale ja tu trace czas, jestem biznesmenem, mam  mnóstwo spraw-rzekł pacjent butnie, podnosząc glowę.

-U nas każdy jest pacjentem, musi sie podporządkować, słuchać nas. Zrozumiano?-starszy lekarz pogroził cierpiącemu palcem jak rozwydrzonemu dziecku i tłumiąc śmiech cała trójka odmaszerowała, nie zaszczycając nawet spojrzeniem pozostawionego samemu sobie pacjenta.

 Adam tymczasem wpadł w niespokojny sen; ujrzał na moment rozgniewanego ojca. następnie przyśniła mu się pewna brunetka, ktora poznał przelotem na bałkanach na wycieczce. targały nim dzikie i wściekłe rządze.

Zapragnał teraz być w przy swoim biurku w pracy; rozmawiac z asystentką a może przekomażac się o blahych sprawach, sprawdzać saldo swego konta, oglądać oferty towarzystkie atrakcyjnych mlodych kobiet, zajadac pizzę beztrosko.

Budził sie to zasypiał, trwał między jawą a snem. Tęsknił bolesnie za dawnym życiem sprzed wypadku. Podniosł głowę, ból zdawał się rozsadzac czaszkę, środki usmieżajace ból pzrestały działać. Załkał bezgłosnie i zatęsknił za drugim człowiekiem. Żałował nawet,że obok niego nie leży nikt, mimo iż przygotowane wczęśniej łożko tylko czekało na pacjenta.

Adam miotał się i walczył pokonany z wewnętrznymi demonami, które nieustanny bój toczyły o jego duszę. Targały nim myśli głupie, niedorzeczne i sprzeczne.

-Wszytsko jest bez sensu i do niczego-ryknął w przestrzen by sprowokować jakąs reakcję. Nikogo zywego, czuł niemal namacalnie w umysle i jażni jakąs obecność. Był pewien, że nie jest sam.

Kto był lub czym było cos co nie dawało Adamowi spac spokojnie, zdrowieć.

-Hej pomoże mi ktoś?-szedł w zaparte, rozglądał sie dookoła ciekawie, lecz nadal niekt nie raczył nadejść.

Zewsząd Adama ogarneła panika straszna, jakiej jeszcze nie doświadczył nigdy. Z mściwa mocą na jego usta cisnęły sie bezgłośne przekleństwa, strzelały w pustą przestrzeń niczyć wystrzały armatnie.

Po nich powietrze niejako gęstniało, wrogość została odwzajemniona po stokroć.

-Gdzie jestem kurna no-zawył ponownie, tym razem zawiodło go nawet echo.

 

Przypomniał sobie wreszcie lekcje katechezy, gdy był całkiem jeszcze dzieckiem.Wróciła mu pamięć do postaci starego, chudego księdza, który swoim monotonnym zwyczajem lubił straszyć łobuzów piekłem.

'Pamiętajcie dranie moi,że żadna krzywda,żaden grzech wam nie ujdzie na sucho. Za wszystko co złego uczynicie innym i będziecie żle postępować, znajdziecie się w piekle.

Tam jest tak strasznie, nie ma stamtąd wyjścia. Nie to nie tylko ogień. To jest nienawiść, swąd potępienia,na nic tu wyrzuty sumienia"

 

Głos cichy, skrzeczący tamtego juz z pewnoscią nieżyjącego ksiedza, powracał teraz do samotnie porzuconego.

Pragnął z całej siły zapaść w  sen lub całkiem zbudzić się do życia i znów wieść dawne życie takie jak chciał, jak lubił.

Teraz istniał na innych warunkach. Miał sporo czasu na refleksje na mocne postanowienie poprawy lecz i to było nieskuteczne, nie chciało się w budzic w jego duszy, w sumieniu.

Cierpiał okrutnie, bluźnił jeszcze bardziej, czas sie dla niego zatrzymał i dławił go w swej beznadziejnym zatrzasku.

-Dość, Boże ratuj mnie!-zapłakał bezradnie jak dziecko.

 -Co tak ryczy, po co to?- przed lezacym stanęła starsza salowa, wraz z sprzetem myjącym.

-Gdzie lekarze, gdzie jestem?-spytał gniewnie, na wpół placząc.

-Jak by to powiedzieć no w psychiatryku, a gdzies się spodziewał być na weselu?- zaśmiała się starsza pani,zamaszyście szorując podłogę.

-Ale jak to, miałem byc na intensywnej terapii no i kiedy wychodze z tego piekła?-chciał wiedzieć.

-Mnie nie pytać, ja tu tylko sprzatam-dodała cierpliwie, szorując parapety.

-Niech pani tu zawoła lekarza albo pielegniarkę, mi tu sprzataczka nie potrzebna-gderał cierpiący.

-Życie to nie koncert życzeń, dostajemy to co ma nam służyć a nie to co byśmy chcieli-strasza kobieta zamaszyście odeszła, zostawiając mocny zapach środków czyszczących.

-Znalazła sie mądrala-dodał z goryczą, usiłując zapaść w mocny sen, odrzucając wystajacy z nadgarstka jeden z licznych wenflonów, do których był podpięty.

 

Rozdział VI

 

 Monika zajrzała wirtualnie na stan swego konta, kliajac stronę swego banku. Oniemiał gdyz jej oszczedności nigdy nie były takie szczupłe. Zakleła na głos. Kredyt nie wchodził w rachubę. Zdała sobnie sparwę,że szef Skurczyk od ponad dwóch miesięcy nie raczył jej zapłącić marnej pensji, mimo iz tyle serca i czasu poświęcała jego podejrzanym interesom.Co prawda w ostatnim zcasie nieco pzrestała się starać lecz nie otrzymałą jeszcze oficjalnego wypowiezdenia. odszukała starą umowe o pracę. Poczuła się barzdiej pewnie, lecz nie miała sił i nadziei na powodzenie w sądzie. Wiedziała bowiem,iż jej szemrany szef miał sztański spryt wygrywac niemal zawsze w nawet przegranej sprawie. Potrafił bez skrupołów, zgarnaiać ostatnie grosze ubogim staruszkom.Dla kobiet młodych i tych urodziwych  miał za to diabelki urok, którym zazwyczaj skutecznie manipulował. Oszukane kobiety za jego głębokie, spojrzenie,wystudiowanego uwodziciela oddawały swoje ostanie środki do życia. Po mistrzowsku wabił, przyzywał i kłamał, wmawiał im przyszłe korzyści, sam udawał wrazliwego i pomocnego.Potrafił byc nader dobrym słuchaczem, wiedział jak "współczuć "by kobieta posłusznie postępowała według jego diabelskich metod. Kiedy zaś poszkodowana,komornica zdawała sobie sprawę,że jej skromny majątek wszedł w  ręcę bezdusznych  komorników i jest pozbawiona praktycznie środków do zycia, wtedy przebudzenie zdawało się bolesne i przerażało okrutnym oszustwem. Poszkodowani po pzrebudzeni, porażeni swym pokonaniem udaali sie natychmiast do firmy Adama gdzie zazwyzcaj skromna Monika o przyjemnym wejrzeniu witała oszukanych, studziła chwilowo ich skrajne emocje, parzyła nwet zioła na uspokojenie i cierpliwym, anielskim głosem, powtarzała formułek, w których sama juz nie wierzyła. jednakże jej dobroduszny odruch ludzki nieco łagodził ich cierpienie i rozpacz.

Nienawidziłą tej pracy, nienawidziła siebie za to ze została obsadzonej w takiej roli adwokata diabła. Długo i bolesnie nie potrafiła się rozstać z własnym szefem. Ona sama była jego ofiarą.Liczyła i czekała na jego okruchy ludzkie, jednakże nie było jej dane poznać prawdziwej twarzy przystojnego szefa.

Ponownie wybiegła na ulicę by kupic gazetę z ogłoszeniami. w kurtce na dnie w kieszeni, namacała jeszcze dwie dwusłotówki, powinny wystarczyć na gazetę.Spotkała tę sma co zazwyzcaj wścibskją kioskarę lecz nie miała zamiaru z nią wchodzić w dyskusje.

-Słyszałą pani?-zaczęła wścibaska sprzedwaczyni.

-Co miałam slyszeć?-odbrkneła Monika, spodziewajac się nie istotnej plotki o nieznanym jej zazwyczaj sąsiedzie.

- No ten pani szef chyba nie żyje, ten Skurczyk, znaczy walczy o życie w szpitalu psychiatrycznym. Moja siostra tam pracuje jako ta salowa, widziała go tam, widok masakryczny-kioskarka pzreżegnałą się dziwacznie i udajac troskę mierzyła wzrokiem oniemiałą klientkę.

-Co takiego? Dzisiejszą gazetę z ogłoszeniami proszę-bezrobotna wypaliła z automatu, odzyskując z wolna świadomość.

 Rzuciła blaszanymi za ladę, chwyciła kupioną gazetę i nie czekajac na resztę, zbiegłą do swojego mieszkania w bloku. Idąc swą pokrętną drogą, nerwowo przewijała strony czarno-białej płachty, tysiace mysli atakowały jej umysł, paralizujac jej wolne ruchy.

Słońce świeciło ostrym blaskiem, jakby zamierzał oslepić jej ciekawość.Weertowała strony z ogloszeniami o pracę. Poszukiwała pilnie pracy jako opiekunka,pomoc biurowa.

Zmrózyła oczy, wiosna przeszła w szybkie upalne lato, nie zauwazyła kiedy minęła jej zzwyzcaj długa zima. Refleksa nieco uspokoiła jej gorączkowe rozważania.

Gdy dotarła do mieszkania, wypiła duszkiem zimną kawę. Nie myjąc rąk, szpiegowała każda stronę gazety w poszukiwaniu wzmianki o jej diabelkim szefie.

Dotarła nareszcie do krótkiego srtykuły " 37 letni biznesmen Adam S. miał grożny wypadek, prowadzony przez niego samohód marki chevrolet dachował. Młody  mężczyzna w szpitalu walczył kilka dni o życie. Jego stan jest obecnie stabilny"

Obok maleńkiego druku, czarno-biały wrak, dobrze jej znanego samochodu. Czesto bowiem napotykałą ten pojazd na parkingu w drodze do i z pracy.

Odrzuciła na stół czytaną gazetę, poczuła się nagle zmęczona i ogromnie przerażona. Miotały jej dusza spzrezcne emocje i uczucia, chwilami była ucieszona, jakby dopełniała się słodko-gorzka zemsta za jego bezdusznośc. z drugiej zaś mocniejszej strony czuła szczere współczucie do tego dziwnego męźczyzny. Cokolwiek do niego czuła, cokowiek on dla niej znaczył nie ma to teraz znaczenia. w ludzkim odruchu, postanowiła go odwiedzić i z nim porozmawiać. Nie wiedziałą jeszcze jak i od czego zacząć, musi go natychmiast zobaczyć, nawet gdyny potem szczerze żałowała swego zbędnęgo odruchu miłosierdzia.

Zgarnęła ze stołu do swej przepastej torebki;trzy pomarańcze, czekolade milkę, trzy soki owocowe. Pomyslała, że jej szef pragnąłby teraz swoje papierosy. Jak dobrze go znała, znała nawet na pamięc rozkłąd jego dnia.

Ubrana, zaczesana i umalowana bardziej starannie niz zazwyzcaj wyruszyła okreżną drogą na przystanek autobusowy, omijając ciekawską kioskarę.

Autobus jej zbiegł, doslownie zabrakło jej kilkunastu sekund. Przeskakując nerowo i klnąc jak szewc, wystawiła swą dłoń by złapać jakąś "okazję. Nie chciała czekac na nastepny autobus, nie chciała tkwic na przystanku pzreszło czterdziestu minut.

Po kilku minutach, zatrzymał się stary golf, kierował nim starszy pan. Nie wiedziec czemu Monika wolała by kierowcą była kobieta. Nie ufała mężczyznom,z głębi serca nie czuła by się zwobodnie z obcym mężczyzną.

Męzczyna okazał się gadułą i wesołym gadaczem,który powiadał nudną i nieskladną historie swego dlugiego zycia. Monika przytakiwał z grzeczności lecz myslami i sercem była juz przy Adamie. Wdzięczna była obcemu za to,ze ten może się wygadac a ona sama może pozbierać w  milczeniu poplatane mysli i uczucia.

Gdy dotarła do miejsca całkiemjzblizonego do szpitala,gdzie leżał jej szef,  nie zdązyła nawet nic o sobie powiedziec tamtemu gadule, wysadził ją pod sklepem, gdzie prowadził swój interes od lat. podziękowała wylewnie i z dusza na ramieniu ruszyła znanymi jej drózkami i zaułkami na spotkanie z szefem.Serce jej dudniło, gula w gardle, odbierała jej odwagę i jasność myslenia. jej szczupłe nogi niosły ją szybko i bez udziału woli w stronę nieświadomego spotkania. Pytałą się chaotycznie młodych pielegniarek o pana Skurczyka.Najładniejsza z nich zaprowadziła ja wreszcie gestem do drzwi lezącego, pytajac się ciekawie.

-Kim pani jest dla tego pacjenta?

-Znaczy się, jestem jego bliską rodziną-skłamała na poczekaniu Monika,dławiąc swój niepokój.

-Prosze ale tylko doslownie pięc minut, potem mamy obchód-odparła pielęgniarka niemal zmysłowym głosem, uchylajac cięzkie drzwi do sali z chorym

Monika wytrzymała jej ciekawskie spojrzenie po czym parła na spotkanie z męzczyzną, który był dla niej nierozwiązaną zagadką.

-Dzien dobry-rzekła Monika bliska paniki, oglądając szefa, podłączonego do kilku nieznanych jej urządzeń. Spogladała w milczeniu na śpiacego niespokojnie Adama. Z obnażoną niedbale ale zmysłowo klatką piersiową. Z ustami półotwartymi, zdany na łaskę szpitala, nieboraka, którego los znalazł się teraz w rękach wyższych sił.Juz nie był panem życia. Jego ciało zdawało się jakby pomniejszone, skurczone lecz nadal mocno pociągajace. Monika bolesnie ugryzła swa wargę i połozyła przyniesione skarby obok niego, na półce, w której prócz pustego kubka nie było nic.

-Adam jak się teraz czujesz?-dotknęła jego obnazonego torsu, czując dziwne naelektryzowanie w prawej ręce.Uczucie pożadana i w niej się niepokojąco obnażyło. Miała go bowiem teraz całego na wyciagniecię reki. Był taki bezbronny, jak niemowle. Mogłaby go pozbawić życia,jednym odruchem. Przypomniała sobie jak kiedys w jakims horrorze podobna scena powróciła teraz przez chwile i domagałą się przetrawienia.

-Nie, ja go chyba-szepnęła sama do siebie, bojąc się dalsze odpowiedzi.

Nigdy przed nikim nie może sie zdradzić do swojej chorobliwej i nieodwzajemnionej miłości, a juz na pewno nie przyzna się samemu Adamowi i nie w tych okolicznosciach.Nigdy. ugryzła ponownie swą i tak przegryziona dolna wargę.

Spoglądała na lezacego i konteplowała jego nieodgadniona osobę.

-Obudż się!- dotknęła na powrót jego miekkiego i ciepłego torsu, jej namiętne i pożadliwe wcale nie obce,gorące myśli zdawały się rozsadzac ja samą. Z ogromnym  trudem powstrzymywała się przed nastepnym, zdradliwym odruchem.

 Adam spał,niczym niemowle, nieświadomy odwiedzin swej wiernej pracownicy.

Chwiejnie tkwiła w sali, nie wiedząc czy zaczekac czy odejść.

-Proszę już odejśc, koniec odwiedzin-śpiewny głos zadbanej pielęgniarki, pozwolić podjąć Monice decyzję.

-Już idę-rzuciła,w przestrzeń.

Tymczasem twarz leżącego męzczyzny jakby stężała, powieki zdawały się ruchome, oczy otwarły się by ujrzec zawstydzoną Monikę.

-To ty, znaczy co tu i dlaczego?-wyrażny szept leżącego szeleścił w uszach Moniki.

-Dowiedziałam się o wypadku i przyszłam cię odwiedzić bo się martwiłam-odparła miezrąc wzrokiem leżącego.

-To miło, ale potrzebuje odpoczynku i do widzenia-szorstka odpowiedx szefa zbiła z tropu odwiezdajacą.

-Pacjent potrzebuje spokoju i do widzenia pani-młoda pielegniarka przyglądajaca się ukradkiem wizycie, weszła tanecznie i obronnym ruchem przysłoniła pacjenta.

 Monika bez słowa wybiegła ze szpitaka;zawstydzona i upokorzona chłodnym potraktowaniem.

Wracajac na skróty na przystanek, wciąż wyrzucała sobie niepotrzebne przejawy miłosierdzia wobec szefa, który zdawał się byc dla niej bolesnym i trudnym przypadkiem, dziwnej znajomości.

Bardzo chciałby z nim raz na zawsze zerwać wszelką znajomość. Lata spędzone z nim i dla niego, zdawały sie stracone; marne grosze, które jej wypłacał nieregularnie, dziwne życzenia i obowiązki jak choćby ten jego pies, który zaginął i nie wiadomo czy żyje. Jego osobiste problemy z kobiety, randki ze znajomymi czy lokatorkami. Wystarczy dla niej. Postanowiła,że raz na zawsze rozstanie się z nim i zacznie żyć prawdziwie żyć, wyłącznie na włąsnych zasadach.

Dobiegła na przystanek autobusowy, wsiadłą bez biletu do autobusu, który akurat nadjechał. Czuła ogromna tremę będąc już w środku pojazdu, napotkała sporto znajomych i dostzregła zdradliwe kolezanki jak mawiałą o tych, które dopuściły się romansu z jej szefem. Ukryła sie sprytnie za barczystym męzczyzną, licząc na to,ze ten postawny facety nie jest konduktorem.Tamte rozradowane opowiadały sobie o czymś z przejeciem, docierały do niej strzepki słów. Adam i kochanek. Wystarczyło aby Monika poczuła mdłości, walzcyłą z pokusą by wysiaśc na najbliższym przystanku i przejśc pieszo kilka kilometrów. Już ustawwiła się do dzrwi gdy tamte niechybnie zauwazyły Monikę.

-Hej Monia nadal pracujesz u Adama?-chciały wiedzieć.

-Nie już nie, mam inna pracę-skłamała Monika, odwracaja cię plecami.

-Tak a jaką?-drążyły temat.

-Biurową. A wy się czym trudnicie?-spytała indagowana.

-My jesteśmy menedżerkami-rzekly niemal jednocześnie.

-To cześć-krzyknęła Monika, wysiadając przystanek wcześniej.

-Poczekaj ty tu nie mieszkasz-usłyszała za plecami ich wścibski glos, lecz nie zareagowała na ich dociekliwość.

Wracajac pieszo w chłodny, pochmurny wieczór,rozmyślała o swym trudnym położeniu i bolesnej samotności.

Chciałaby porozmawiać z kimś bliskim, lecz rodzina miała swoje własne sprawy, jej krewni niezbyt interesowali się losem krewnej. Poprzestawała na kontakcie z nimi na zdawkowym co słychać, bez głębszej jednak treśći i szczerych zwierzeniach. Bardzo potrzebowała kogos bliskiego, z kim mogłaby zwyczajnie porozmawiać.

Nie miała nikogo na myśli, nie mialą nigdy prawdziwych przyjaciół. Ludzie nie nadawali się na bliskich, powtarzała. W tej chwili zatęskniła za tym dziwnym psem szefa, którym zwyczaj miała kiedyś się nim opiekować.

Zgania się za swój niemądry sentymentalizm. Tamten kudłacz był wspaniały, szkoda,że i on ja upuścił.

Jej smutne myśli w końcu zaprowadziły ja samą do znajomego jej blokowiska, minęła starnnie znajomy kiosk. Plotkarze stali tam o stałych porach i marnowali czas na puste plotki. Monika nie umiała z nkim zawrzeć znajomości, nie ufała ludziom.Nie miałą zwyzcaju nikomu zwierzać się z własnych spraw.

Obawiała się ludzi i ich podłości. Odkryła w sobie miłośc do zwierząt. Postanowiła,że znajdzie nową pracę przez internet.

Wyśle jeszcze dzis starannie przygotowane cv i zacznie nowe życie. Wyprowadzi się z mieszkania, zostanie opiekunką jakiejs staruszki z psem albo kotem. Nowa myśl dodała jej otuchy.

W mieszkaniu panował dziwny zaduch, zdziwiło jej inne ułożenie stałych rzeczy. Brudne kubki świadczyły,że były one. Zajrzała do szaf,zniknęły ostatnie stare kurtki, płaszcze i buty tamtych.Nie było starego ich laptopa.

Bardzo się zawiodła na "koleżankach"nie będzie brakowało Monice ich plotek i powierzchownego życia. Ich ostateczne pożegnanie, Monika przyjęła z ulgą.

Zrozumiała iż, koleżanki miały zwyczaj wpadac do mieszkania akurat wtedy gdy Moniki nie było. Zbierały swoje rzeczy sukcesywnie i po cichu, jakby im zalezało na tym aby się nie spotykać.

Przejrzałą ich fałszywa naturę. W Monice obudziło się pragnienie wielkiej zmiany, rozstania z tym co ja tak zasmucało i bolało.

 Czym prędzej zajrzała do swojego komputera i skrzetnie rozpoczęła poszukiwanie ofert pracy jako opiekunka osób starszych.

Wysyłała hurtowo swe cv drogą wirtualną, szybką i niepewną, nacierałą wszędzie tam gdzie tylko była mozliwość i jakas szansa.

Wiedziała,że taki rodzaj poszukiwań nie jest skuteczny, bez znajomości i łuku szczęścia.

Niejednokrotnie tak szukała pracy, lecz efekty były znikome. Jedynie podejrzane i marne oferty pracy były jej propopnowane.

Szła w zaparte, bardzo liczyła,że tym razem i do niej usmiechnie się szczęście.

"Wyprowadzenia psów, 20 zł na godzinę, nr tel "

Monika i taką ofertę, nie zostawiała bez odpowiedzi.

 

"Opiekunka do osób starszych w  Wielkiej Brytani"

Zostawiła swój numer i podstawowe dane i po raz pierwszy nikły uśmiech ozdobił jej umęczona twarz.

Zrobiła dla siebie skromną kolacje z podstawowych produktów, jakie jeszcze miała.

Następnie chwyciła pelen worek śmieci i sprawnie zbiegła po schodach, mijając obojetnych lokatorow, którzy nie reagowali nawet na jej "dzień dobry".

Pozbywszy się starych śmieci, usłyszała znajomy skowyt, który przeszedł w smutne skomplenie.

Wewnątrz kontenera, zamieszkiwał jakże dobrze jej znany, teraz mozno wychudzony i przerażony pies.

-Jezu kudłacz!-krzyknęła żałośnie, echem cierpienia porzuconego.

Spojrzeli sobie w oczy tym samym bolesnym i zrzeygnowanym spojrzeniem. Pies skoczył ku swej dawnej pani, na psi sposób usiłował objąć wybawicielkę.

Przypadli ku sobie. Monika płakała ze szczęścia i nieszczęścia zarazem.

-Zostaniesz ze mną mój Kudłaczu. Zabiorę Cię stąd, zamieszkamy razem, z dala od złych ludzi-przemawiała czule, niosąc na rekach wychudzone zwierzę.

 Monika poczęstowała znajdę, kawałkami szynki, pasztetu i tego co miała na jutro na obiad przygotowane. Zwierzę zajadało szybko, zachłannie, jakby od połykanych kęsów zalezało jego, wylizywał zachłannie starą miskę i jej ręce.

-Już dobrze, damy sobie radę. Nie zginiemy-dodawała sobie i jemu otuchy.

Pies przeciągle zaszczekał jakby zrozumiał komunikat. Po skończonej kolacji, owczarek, długo i czule wtulał sie w wybawicielkę. Monika z przerażeniem oglądała jego wychudzone, skurzone ciało.

 Użalała się nad losem swoim i tego porzuconego psa. Z ust kobiety padały po cichu slowa oskarżenia i gniewu na swego wciąż szefa, prawnego właściciela znajdy.

-Nie był ciebie wart, ten cały Adam. Nie dbał o ciebie, porzucał cię, tak jak wszystkie kobiety-dopowiedziałą z goryczą, tuląc smutnego Kudłacza.

Połozyli się na łózku Moniki, zasypiali już niemal, gdy dalo się słyszec natarczywe uderzenie do drzwi.

-Kto tak?-spytała sennie.

-Dobry wieczór. Jestem włascicielem mieszkania. Przepraszam za najście. Od dwóch miesiecy pani nie płaci za wynajem-starszy, siwy, postawny mężczyzny stanął tuz przy Monice, wtulonej do psa.

-Słucham?-Monika odzyskiwała powoli przytomność umysłu.

-Przestała pani płacić, jestem zmuszony pani wymówic wynajmu-rzekł nieprzystępnie, unikajac kontaktu wzrokowego z nieszczęśliwą kobietą.

-Niech mnie pan wysłucha. Straciłam pracę. Mój szef miał wypadek i nie płaci mi od dawna. Nie mam za co żyć, niech sie pan zlituje, niech pan da mi jeszcze szansę!-załkała ze smutkiem. Kudłacz tymczasem wpatrywał się w obcego litościwie, niemal po ludzku.

Właściciel wytrzymał wzrok chudego psa, zamilkł i zmieszany zaproponował.

-Dobrze, niech pani zostanie z tym psem, jesli nie ma dokąd pójść. Jednak jest jeden pusty pokój, znajome córki, od jutra beda zajmowac pokój obok.Tak więc, pani zapłaci kiedy będzie mogła i,,-mężczyzna zamyslił się.

-Dziękuję panu, jest pan dobry dla mnie i tego porzuconego psa-Monika skłonna była wyściskać właściciela, lecz napotkała jego zimne, stalowe spojrzenie i odsunęła się taktownie.

-Kobiety sa w  pani wieku, nie powinna pani narzekać. Będziemy w kontakcie-męzczyzna odwrócił sie na pięcie i wykonując niezgrabny ukłon, oddalił się szybko, pozostawiajac za soba zapach palonego tytoniu.

-Kudłacz, nie będziemy sami-kobieta przytuliła mordke zwierza, tłumiąc własną niedolę.

Monika nie czuła nic. W sercu nastała nostalgia za czasami wczesnego dzieciństwa, za dawną beztroską, za dawnymi koleżankami. Tęskniła za liceum, za wygłupami z kolezankami, nawet za kłótniami z rozdeństwem czy niesnaskami z rodzicami także tęskniła.

Wtedy wiedziała co ją czeka i czego ma sie spodziewać. Rodzice chociaz oschli i mało serdeczni, byli w gruncie rzezcy dobrzy dla swych dzieci, starali się sprawiedliwie rozdzielac miłość, lecz to wcale się nie udawało. Zapragnęła usłyszeć mame lub kogoś z rodzeństwa. Usiłowała rozpaczliwie wykonac połączenie z własnego telefonu komórkowego, lecz brak srodków na koncie uniemozliwił wykonanie upragnionego połączenia.

Poczuła jęk zawodu, pies wtulił się pewniej do swej pani, jakby na swój sposób chciał dodac jej otuchy.

-Oj trzeba Cię wykąpac kudłaczu-zaordynowała.

Po chwili czysty i pachnący zwierz leżął u jej stóp, zaś ona sama nie potrafiła zmrózyc oka, niewyjasnione napięcie i jakis niepokój nie pozwalał jej zaznać błogiego i jakże potrzebnego snu.

Gdy juz oczy umeczone patrzeniem w coraz jaśniejsze kontury następnego dnia, usłyszałą dźwięk nadchodzącego telefonu.

"Moniko, jesteś mi potrzebna. Przyjdź do mnie jutro o 10 ej. Adam"

-Jejku Adam, czego ode mnie chce ten drań?-Monika z trudem panowała nad wzbierajacymi się w  niej nowymi, bolesnymi emocjami.

Wstała. Zaklęła mocno, budząc z blogiego snu, nieświadomego niczego Kudłacza.

-Nie chce znac tego drania. Bez niego będzie mi lepiej, musi być lepiej!-krzyknęła dziwnie podniecona, głaszcząc przestraszonego psa.

 

 Rozdział VII.

Poranek przywitał Monikę nowym udręczeniem i starymi kłopotami. Nie miałą zamiaru wstawać, chciała jeszcze spać i nie wstawać lecz wyspany i wypoczęty pies domagał sie pożywienia i ruchu.

-Niech to, musze gdzieś wyjechać i zacząc nowe życie-rzekła rozpaczliwie w stronę tracącego cierpliwość zwierzaka.

-Wiesz co ci powiem? Nienawidze tego pana Adama, bo najgorsze jest to,że choć nigdy nie będziemy razem, to tak naprawdę nigdy nie możemy się rozstać-krzyknęła, napełniając psią miskę, niezbyt świeżym pasztetem.

 

Monika przeczuwajac trud nadchodzącego dnia, przygotował sniadanie dla siebie i resztki tego co jej pozostało dla glodnego kudłacza.

Jadła bez apetytu, intensywnie zastanawiajac się skad znajdzie dalsze środki do życia. Załkała. Jej mysli dudniły w obolałej glowie i w sercu.

Postanowiła zadzwonić do mamy, miała dużo żalu i gniewu za samotne zmaganie sie z niedolą. Wykonanie połączenia było daremne, gdyz brakowało potrzebnych środków aby zadzwonić.

Sprawdziła stan konta, zostało 23 grosze. Akurat tyle by wysłac smsa do byłego szefa. Serce jej dudniło jak po wielkim wysiłku, na twarzy poczuła bolesny skurcz.

-Napisze draniowi,że jest mi winien zaległe wypłaty, swie wypłaty. Koniec z sentymentami-prowadziła monolog z zamyslonym psem.

'Prosze o wypłacenie mi zaległej wypłaty, pocztą lub do ręki, Monika"

Dlugo i nerwowo wpatrywałą się w tesć jeszcze nie wysłanej wiadomości, przez jej umysł gnaly sprzeczne myśli i postanowienia.

Nienawidziła szefa z serca całego, jednoczesnie czuła do niego glupie uczucia, za które samą siebie nienawidziła. Słońce przez okna całą swa mocą usiłowało przedostać się do mieszkania.

 Czuła miemoc i znużeniem spowodowanym czekaniem.

Pies głosno zaszczekał i zamerdał ogonem, jakby niecierpliwił się niepewnością i smutkiem swej pani.

Wtem rozległo sie glośne pukanie do drzwi, z ogromnym impetem weszły dwie mlode kobiety.

W dłoniach dzierzyły ogromne, kolorowe walizki. Wyższa i wyraźnie szczuplejsza, pierwsza weszła, za nią znacznie teższa i jakby mniej urodziwa towarzyszka.

-Cześc ja jestem Ola a tam Ewa-rzekła pierwsza krzykliwie.

-Jestem Monika a to mój znaczy nie mój pies-odrzekła Monika podnosząc się z krzesła i podajac dloń jednocześnie jednej i drugiej współlokatorce.

-To twój czy nie twój pies?-spytała spiewnie Ewa.

-Znaczy się teraz jest mój, ale duzo w zyciu przeszedł, zmieniał włascicieli i teraz moj-rzekła Monika, glaszcząc zawstydzonego Kudłacza.

-Ładny, tylko ja go juz gdzies widziałam, poczekaj taki biznesmen z nim często latał, nie wazne-odparła Ewa, wturlajac swe olbrzymie torby do pokoju obok i tocząc głośne, beztroskie rozmowy z Olą.

-A jak się nazywal ten biznesmen?-ciekawość zebrałą się w Monice, przystąpiła kilka kroków tuż za dziewczynami/

-Nie pamietam, tak dziwnie to brzmiało, jakoś Skurczuybyk albo podobnie, Pamiętam,że przystojny był-odparła beztrosko, nieświadoma, wrażenia jakie słowa wywołuja u Moniki.

-A skąd znacie tego biznesmena?-Monika coraz bardziej stawała się niespokojna.

-Byłyśmy z nim umówione na kawie kilka razy pomagał nam co nie?-Ola parsknęła dżwięcznym śmiechem, tymczasem Ewa oblałą się duzym rumieńcem.

-Tak jasne-odpowiedziała Monika wracajac do swego pokoju.

-A co Ty tez z nim byłas na kawie?-spytały tamte, śmiejąc sie piskliwie.

-Nie, nie znam, to zbieg okoliczności z tym psem-Monika zakonczyłą dyskusje, walcząc z odruchem wymiotnym. Za dużo tego Adama lub ducha Adama wokół.

 

Monika targana niepokojem i coraz większym gniewem, postanowiłą wyjśc z Kudłaczem na spacer.

-Musze cos załatwić, wrócimy póżniej-rzekła do wesołych kobiet.

-W porządku, my tez zaraz wyjdziemy na zakupy-odparły tamte beztrosko.

 

Monice nie przypadły do gustu tamte wesołe, pewne siebie kobiety.

Czułą, że nie zdołałaby zakoleżankować sie z nimi.Tamte kolezanki także nie stały się jej bliskie. Za duzo napięć i ten wspólny znajomy, biznesmen Adam.

Spojrzała na wyświetlacz telefonu, wiadomośc odebrana. Poczuła zarazem niepokój i spokój. Nie wiedziała jak szef zareaguje, nie była nigdy pewna jego reakcji.

 

Jesli nie otrzyma znów wypłaty, będzie zmuszona podjać kazdą nawet marna pracę. Będzie musiała nadal kombinowac, jak przetrwać do pierwszego.

Na świezym powietrzu, sama z psem czuła się, jak wracaja jej siły i chęc do działania.

Czasem lepsza świadoma samotnośc od powierzchownych znajomych.

Zagladała wnikliwie dookoła witryn sklepowych, barów, pubów, liczyła, że w ten sposób znajdzie informację na temat nowej, dowolnej pracy.

Tym razem jak na złość, nikt nie umieścil choćby kartki  z zapotrzebowaniem na nowego pracownika.

Obydwoje z  psem szli przed siebie, niezrażeni porażakmi, Monika przystanęła, obydwoje potrzebowali odpoczynku.

 

Gdy usiadła na wolnym schodku wiodącym do sklepu spożywczego, usłyszała jak jej telefon wibrował zawzięcie, przerażajac gapiacego się wokół psa.

-Helo-odpowiedziała bezradnie, licząc na odpowiedź w sprawie pracy.

-Witam tu Adam Skurczyk. Monika nie pracowalaś uczciwie, zatem nic ci nie zamierzam wypłacić. Jest sporo zaległości w firmie, musisz to wszystko ogarnąć bo jak nie to przyjme innego pracownika-grzmiał szef, tonem suchym i nieznoszącym sprzeciwu.

-Ale ja szefie, nie mam za co żyć. Potzrebuje kasy na czynsz i pana psa-rzekla bliska płaczu.

-Nie jestem caritasem ani przytułkiem dla biednych, albo pracujesz uczciwie albo idziesz do zwolnienia. Co wybierasz?-spytał msciwie.

-Nie chce u pana pracowac, mam dość tego zapierniczania za darmo i takiego traktowania jak niewolnika-Monika bliska obłędu krzyczała, nieświadoma,że swą bolesną panika zyskuje popularnośc miejscowych klientów.

-Prosze bardzo, spotkamy sie w sądzie, i to pani mi zapłaci za spartaczenie wielu, prostych spraw, Jka pani wie w sązdie wygrywam i co teraz?-odparł zuchwale.

-Tak nie można, nie wolno-zalkała płacząc.

Pies patrzył na swoją panią z politowaniem.

-Idziemy stąd!-Monika rozłączyła telefon i z wrzaskeim wcisnęła go do przepastnej torebki.

-A co pani taka nerwowa, takie czasy dziś sa wariackie co?-staruszek, podpierajacy się na ortezie, wpychał niezgrabnie do starego mercedesa świeże zakupy.

-A wszystko sie wali, nie ma za co żyć. Szukam pracy i nic-dodała rozpaczliwie.

-Ja nazywam się Leon i mam sporo znajomych i moge popytać. Niech pani mi poda swój numer telefonu-rzekł dobrodusznie, zamykajac bagażnik starego auta

-Dobrze, napisze panu na karteczce. Jak pan cokolwiek będzie wiedział, prosze dac mi znać. Błagam-kobieta wyrażnym pismem, napisala swój numer na starym kuponie lotto i podała starannie nieznajomemu co to napisała, tamten ukrył w portfelu złozony karteluszek.

-Dobrze będe pamiętał. Może panią podwieść?Mieszkam jakis kilometr drogi stąd-starszy pan, spoglądał z litością na kobiete wtuloną do swego psa.

 

Słońce zaświeciło mocno, jakby po swojemu usiłowało dodać otuchy bezrobotnej i jej psu.

 

Monika rozmyślajac prowadziła psa i walcząc ze sprzecznymi  uczcuciami wracała do wynajmowanego mieszkania. Nie miała dziś wraacć do tych obcych i dziwnych kobiet, nie poczuła do nich wcale sympati, wolała mieszkac sama z psem i miec pracę. Miała tylko, takie zwyczajne marzenia, którzy inni otrzymali w spadku za nic. Nie nawidziła tych, dla których los był łaskawy i hojny. Monice zawsze było trudno, gdy juz sadziła,że wychodzi na prostą, znów kładziono jej kłody pod nogi.

Stąpała wolno, jedynie coraz wyrażniejszy głód wyzwalała w niej energię i troska o tego znajdę, który spogladał na swą panią nieodgadnionym wzrokiem,

Było jej smutno, nie miałą marzeń bo one nie chciały sie dla nie spełniać. Gdy już znajdowałą sie w poblizu mieszkania, usłyszała dźwiek nadchozdącego smsa "Albo działasz na moich warunkach albo widzimy sie w sądzie. Adam"

 Zaklneła siarczyście, wchozdąc do blokowiska, nie odpowiadała na powitania sąsiadów, jej głowa była pełna zmartwień.

 

Gdy znalazła się w swoim pokoju, słyszała śmiechy kobiece i męskie dobywające sie z pokoju obok.

-Cholera, cholera-powiedziałą pólgebkiem, ignorując bawiacych się. Poszła do kuchni by naszykować kolacje dla siebie i psa.

Zjadła skromne kanapki i psa poczestowałą nie swoim pasztetem.

-Jedz piesku na zdrowie-zaśmiała się popijając herbatę.

Dni kolejne mijały wolno i bez barw. Tęskniła nawet za dawną pracą u tego znienawizdonego szefa, bynajmniej czas miała zapełniony do wieczora i nie było czasu na zbędne myślenie.

Bałą się konfrontacji z szefem, wiedziałą bowiem,że Adam potrafi byc nieobliczalny.

Otrzymywałą jeszcze od niego co jakis czas smsy z pogrózkami ale je ignorowała, czuła strach i narastajaca panikę.

 Koleżanki obok zachowywały sie poprawnie lecz nie starały sie nawiazywac znajomości z Moniką. Patzryły na dziewczynę z podełba i widać było,że pzryjaźń nie zostanie zawarta.

Zazdrościła lokatorkom tej babskiej przyjażni i dzikiej beztroski. Dowiedziała się,że obie pochodzą z  zamożnych i dobrych domów i nigdy nie musiały sie martwic o włąsny byt i przetrwanie.

Nie dowiedziała się od nich nawet czym one się zajmują i dlaczego postanowiły akurat zamieszkać. Kobiety nie były skore do zwierzeń.

Monika jedynie mogła liczyć na bezwarunkowa miłośc ze strony psa.

Tymczasem nastał dzien słoneczny lecz okrótnie  bolesny, gdyż Monika pojęła,że jej skromne środki na koncie, niemal zostały wyzerowane.Mama dziewczyny obiecała wysłac kilka dni temu na jej konta kilka stówek lecz, póki co nie dotarły.

Myśli przykre i depresyjne mąciły glowę bezrobotnej, im bardziej ona cierpiała tym tamte wydawały sie barzdiej beztroskie.

Odwiedziły ją teraz mysli samobójcze i coraz dotkliwiej odbierały jej chęć do zycia. Cierpiała w  samotności i coraz bardziej pogłebiałą się w niej niecheć do zycia.jedynie Kudłacz usiłował ją rozweselić, kładł się wowczas obok kobiety i usiłował na swój przegrany sposób dodać swej pani więcej woli życia. Postanowiła nawet przedawkowac tabletki i poczęstowac sie alkoholem serwowanym przez lokatorki i raz na zawsze rozstać się ze znienawizdonym zyciem.

Uzbierała nawet garść, znalezionych w starej apteczce i skrzetnie je ukryła u siebie i rozmyślała nad swym ponurym losem.

Wtem zadzwonił telefon z numeru zastrzeżonego, wahałą się dłuższy czas, ktos ponowił próbę.

Sadziła,że to znienawidzony szef sie naprzykrza. Odebrała bo było jej wszystko jedno, niech ja osądza.

-Dzien dobry, to ja Leon, poznalismy sie pod sklepem, chyba miałbym pracę dla pani. Halo słyszy mnie pani?-Wesoły głos starszego pana, przywrócił przytomnośc umysłu dziewczyny.

-Tak, tak biorę w ciemno. dziekuję,że pan zadzwonił-głos Monice drżał, Kudłacz przetoczył sie wesoło przez łozko jakby rozmumiał.

Monika słuchała jak we śnie propozycji pracy, nie docierała do niej treść, gdyz mentalnie była zawieszona miedzy życiem a śmiercią.

Zapytała o adres i o to czy mogłaby z psem zamieszkać. Pan leon zgodził sie bez wahania, zapewniajac,iż mieszka sam, ma tylko wnuków, którzy czasem pzryjeżdzają.

 

Monika pracowała jak w amoku spakowała na prędce swoja skromną walizkę, dla psa wykradła resztki z obiadu lokatorek. Napiła się pośpiesznie herbaty, swojego firmowego kubka nie brała ze sobą.

Wiedziałą, że zbliża się pora powrotu lokatorek. Wychynęła szybko czym prędzej, gnała ile sił, ledwo nadążajac za psem.Nie zamykała na klucz mieszkania, klucze zdołała porzucić przed wycieraczką.

Nie odwracałą sie za siebie. Wiedziałą,że przenigdy tu nie wróci jako żywa.

Gnała ile tchu obok swego czworonoga, stanęłą dopiero przy przystanku autobusowym, dokładnie w momencie gdy spóźniony nadjechał autobus, jakby sie z nim umówiła. Wbiegłą z psem do zapełnionego autobusu.Myślała z wysiłkiem, wteszcie skojarzyła ulicę Mickiewicza 7, od teraz tam będzie teraz jej adres, jej i psa tak samo porzuconego jak ona.

Nie będzie za nikim tęsknić bo nie zdążyła się z nikim zaprzyjażnić. w sercu czuła strach i dumę. Nie będzie nikomu płacić, nic nikomu nie jest i nie będzie winna.

Pogłaskała psa by stłumic własny niepokój i lek, zwierzę odwzajemniło jej czułość. Przepełniony autobus wlókł się z wolna jakby i jemu brakowało tchu.

Gdy wysiedli w obcym miejscu, Monika niepewnie rozglądała sie dookoła. Pies wyczuwał jej niepokój, usiłował na swój sposób dodać jej otuchy własna obecnością.

Zadzwonił telefon, Monika bezwiednie odebrała, po drugiej stronie usłyszała głos który znałą zbyt dobrze i którego dźwięku nienawidziła..

-Moniko jaka jest twoja decyzja? Pytam po dobroci-szorstki ton domagał sie odpowiedzi.

-To jakaś pomyłka- rzekła przestraszona, modulując nieco głos i po chwili dodała.

-Nie jestem Moniką, mam od niej ten aparat-dodała na jednym oddechu, z trudem łapiac oddech

-Słucham, to jakis żart co?-inagował Adam.

Monika czym prędzej rozłaczyła telefon. Powodowana niepochamowanym lękiem, nagle odczuła mdłości.

Dumna z siebie, niemal śmiała się histerycznie z powodu własnego dowcipu.Odwróciła się na pięcie skręcając w droge szutrową. Wydawało się kobiecie,że ktos podąża za nią. Pies zaszczekał, przeciągle jakby chciał spłosztyc intruza.

Tuz za nią stały dwie kobiety, których także nie chciałałaby nigdy spotykać.

-Hej Monika gdzie ty się wybierasz?-spytała Kaśka, pierwsza lokatorka.

-Ide do lekarza a co?-odparła nerwowo.

-Tutaj w poblizu nie ma lekarza-odpowiedziała jej towarzyszka.

-Ja prywatnie z psem, śpiesze się-rzekła, przyśpieszajac kroku.

-Odprowadzimy cię-zaproponowały.

-Nie dzięki, cześć-Monika zbiegła w pierszą napotkaną uliczkę na drugim zakrętem nieopodal lasu, wśród gęsto zasadzonych domów..Gnała szybko, nie patrzac się za siebie i za wszelką cenę usiłując zgubić niechciane towarzystwo. Ukryła się z psem za szerokim domem z ogrodem i z bijacym sercem czekała az tamte odejdą znudzone śledzeniem.

-Cicho piesku, nie wolno szczekać-nakazało przyjacielowi, tłumiąc własne przerażenie.

Pies przystał na prośbę, ułozył sie u stóp pani, oboje skryci za rozłozystym kasztanem, odpoczywali po długim biegu.

Wybrała numer do pana Leona, lecz po chwili zdała sobie sprawe,iz jej połączenia nie mogą zostac wykonane.

Zakleła. Z eleganckiego domu, wypełznął młody męzczyzna.

-Co tu pani szuka?-spytał mało uprzejmie.

-Szukam domu pana Leona, zapomniałam nazwiska, on tu mieszka niedaleko.Mam mu cos waznego do przekazania-odpowiedziała zawstydzona.

-Pana leona, taki emeryt szeptuch a kojarzę-rzekł spokojnym tonem, tłumiąc szyderczy śmiech.

-Czemu sie pan śmieje?Ja tego pana cenię. to gdzie on mieszka?-spytała dociekliwie.

-Pójdzie pani prosto tą drogą i skręci za spożywczym w lewo w stronę lasu, to taki zielony stary dom, prawie skansen-wyjaśnił.

-Dziekuję panu, juz pójdę, do widzenia-przyśpieszyła niepewnie, popychajac psa przed siebie.

Gdy dotarła na miejsce, poczuła strach, niepewność. Pies zaszczekał jakby chciał dodac odwagi swej pani.

Na skraju wsi stała stara chałupka z drewna kryta gontem.Otaczał ją prymitywny płot z grubych patyków. Furtkę zamykał drewniany skobel. Żadnego dzwonka chocby kołatki.

Po dłuższej chwili, otworzyły sie cięzkie drzwi starej, przyjaznej chaty.

-Jesteście, zapraszam do środka-odparł nadzwyczaj żwawo starszy, siwiutki, zgarbiony pan.

Dziewczyna szła wąskim kortytarzem, w strone goscinnego, przytulnej izby.. Antyczne meble dodawały szyku i elegancji staremu wnętrzu.

-Ładnie tu, dziękuję-odparła wdziecznie.

-Usiądź do stołu, mam dla ciebie przygotowaną herbatę w imbriczku i mięso dla psa-rzekł spokojnym i rzeczowyn tonem.

Monika z wdzięcznością dosiadła się do stołu, piła podana herbate zachłannie, gdy ochłoneła spytała.

-Prosze pana, jaką będą miała  pracę?-dopytywała, spoglądajac na glodnego psa,pochlanijącego podany mu kolejny kawał wieprzowiny.

-Bedziesz opiekunką i gospodynią tego domu, pasuje? Pensja Twoja będzie wynosić dwa tysiace netto-rzekł niepewnie, patrząc się na zaniepokojoną kobiete.

- To znaczy będę gotowałą, sprzatała, robiła zakupy i to wszystko?-chciała wiedzieć.

-Tak i jeszcze pomozesz mi sporządzać nalewki i lekarstwa z ziół. Wszystkiego cie nauczę-odparł uroczyście.

-To wspaniale. dziękuję panu, jesteśmy wdzięczni i ja i pies, hurra-ukloniła się starszemu pana.

Z bliska zdawał się jeszcze bardziej stary niz go zapamiętała, za pierwszym razem.

Chciała sie zapytać o wiek gospodarza ale powtrzymała swą ciekawość.

On jakby czytał w jej myslach. Odchrząknął i niebawem odparł.

-Drugiego listopadatego tego roku roku, kończę dziewiećdziesiat lat-rzekł z osobliwym spokojem.

-Ja mam trzydzieści trzy-rzekła by zapełnić nagła ciszę.

-Wiem, niech wchodzi-rzekł po chwili kierując się do gościnnego wnętrza.

Duża izba wygladała jak pracownia alchemika; kuchnia z wielkim okapem, na krawędzi którego stały gliniane dzbanuszki i słoiczki,wielki kredens z dzwiczkami i szufladkami, na grubych półkach, żeliwne i gliniane garnce i makutry. W dzbankach mieściły się drewniane łyżki, trzepaczki. Nieopodal stała stara półka pełna malowanych kohutków, na innej słoje z marynatami.I wszędzie gdzie  nie spojrzeć wisiały wiązki ziół, które rozsiewały niesamowity, urzekajacy aromat. Monika wpatrywała sie dookoła jak urzeczona, jakby ogladała scenerię starej baśni.

-Niech siada i pije-staruszek pokazał dziewczynie miejsce przy stole z surowych, trzycalowych desek.

Monika usmiechnęłą się nareszcie szczerze i od serca. Chciałą objac staruszku w poczuciu wdzięczności lecz jej Kudłacz ją wyprzedził.

 

 

 Rozdział VIII.

Adam nie chciał przebywać w szpitalu. Wstał, odrzucił wrogo ostatni wenflon, wciąż mocno i boleśnie przypiety do jego żyły u dłoni. Zaklął szkaradnie bo dojmujący ból dał o sobie znać bardziej niż sobie wyobrażał.

-Po jaką cholere tu leże tyle czasu?-ryczał w pustą, jasną przestrzeń szpitalnego pokoju.

Niebawem, jakby na zawołanie, u progu ukazała się najzgabniejsza pielegniarka, ta ktora w gruncie rzeczy nie była obojętna pacjentowi. Ona sama zdawała się być na jego skinienie.

Spojrzał na kobietę, jakby ją pierwszy raz w zyciu widział. Zamarł, poczuł ból w swoim ego, kobieta niesłychanie działała na jego zdrowe, męskie rządze.

Brunetka o kształtach nazbyt kobiecych i ujmującym uśmiechu, drażniła jego wewnętrznym ładem.

-Czemu pani tak stoi i mi nie pomoże?-pacjent skarcił zawstydzoną kobietę.

-Panie Adamie, gdzie się pan tak śpieszy? Jest pan wciąz po wypadku, wciąz  chory-aksamitny głos kobiety brzmiał niezbyt wiarygodnie, gdyż wesoły usmiech wciąz zdobił śniadą urodę kobiety.

-Ja w takim razie wypisuje się, nie wazne co mi jest?Nie będę tracił czasu na leżenie. Wie pani,ja jestem wąznym biznesmenem i trace tu swój cenny czas-męzczyzna spojrzał w stronę kobiety wyzywajaco.

-Co pan wyrabia, co wyrabiasz?-pielegniarka chwyciła pacjenta za nadgarstek i wprawnym ruchem umiesciła wenflon z powroten tam gdzie było jego miejsce.

-Prosze jeszcze poleżeć, jeszcze kilka badań i za kilka dni może pana wypuścimy-kobieta nachyliła się w stronę posłusznie lezacego już meżczyzny, który niczym zahipnotyzowany zagladał do wyłanijacych się bujnych krągłości pielęgniarki.

-Pani jest nie dobra dla mnie i nie rozumie,że ja chcę zyć a nie czekac na śmieć-Adam zazgrzytnał zebami, gdyż czuł napływ niechcianego pożądania.

-Prosze leżec i się relaksować. Takiej opieki jak tu nie znajdzie pan nigdzie-kobieta wykonała przed wyjściem, taneczny ukłon, prezentując swoja urodę jesszcze dobitniej.

Pielęgniarka zostawiła samego sobie pacjenta, obmyślajac w głowie plan, by podczas nocnego dyzuru, podawać przystojnemu pacjentowi, pograzonemu miedzy jawą a snem specjalnie dobrane środki.

Pacjent młody i przystojny był jej obsesją, chciała go zatrzymać jak najdłużej i drażnić się z nim coraz więcej i więcej.

Nieznośny Adam nie dawał jej spać i był dla niej zagadką, torturą serca i umysłu zarazem.Usilnie grała przed nim obojetnośc i profesjonaliżm lecz coraz mniej zdołała zachować rozwagę.

Pielęgniarka wiedziałą, że  z medycznego punktu widzenia męzczyzna jest zdrowy, lecz za wszelka cenę chciała go zatrzymac na swym oddziale, zniewolić, zawłąszczyć sobą.

Zdawała sobie sprawę,że nikt nie kwapił się do odwiedzin jej trudnego, nerwowego pacjenta. Lekarze zajęci innymi cięższymi i bardziej jeszcze złozonymi przypadkami nie przykładali sie do przypadku pacjenta spod 13 tki.

Adam usiłował zasnac lecz poczuł nagle zwierzęcy głód  a także zwierzęce pożądanie, które nim trapiło usilnie, nie dajac chwili na odpoczynek.

Skurczyk niemal zawsze reagował rozbudzonym pożadaniem gdy widział urodziwe damy,ich widok wywoływał w nim sprzeczności od drażliwości, paraliżem myśli, palacym pragniem po nienawiść właśnie.

Pacjent krzyknął raz jeszcze niczym przerażony i osamotniony zwierz, lecz ty razem przybyła starsza salowa, która niosła na tacy niezbyt apetycznie wygladajaca breję.

-To dla pana, na zdrowie-ulozyła posiłek na stoliku nocnym pacjenta i czym prędzej oddaliła się, speszona.

-Nie chcę takiego żarcia.Chcę normalny posiłek, golonka albo schabowe, rozumie pani?-pacjent darł się do pustej przestrzeni.

-Nie wytrzymam tu dłużej. Jutro z rana stad uciekam-postanowił.

Noc nastała tuz po niesmacznym posiłku i długiej drzemce Adama, mężczyzna powodowany nuda i zlością, wezwał pomoc, liczac,że tym razem przybędzie ponętna pielęgniarka

Jednakże, bezskutecznie meżczyzna oczekiwał na piękną pielęgniarkę, gdyż kobiete wezwano do innego chorego pacjenta.

Adsam w  pospiechu spakował własne, skromne rzeczy, zdołał się wczesniej wyswobodzić z wenflona. nagle stanął jak wryty gdyż tuz przy nim wyrosła obca, stara, otyła pielęgniarka.

-Dokąd to chłopcze?-spytała ziewając.

-Ja pomyliłem sale, jestem w  odwiedzinach, przepraszam. Czy może kojarzy pani taką piękną pielęgniarkę, młoda brunetkę-Adam spytał chytrze.

-Co pan plecie, żadna tu taka nie pracuje? Wynocha stad jak nie jest pacjentem?-kobieta skrzywiła się na widok ddziwnie wyglądajacego męzczyzny ze skromnym plecakiem.

Adam ukłonił się uprzejmie i zbiegł szybko po schodach, korzystajac z panującego w szpitalu zamieszania spowodowanego przybyciem nowych, poturbowanych pacjentów z wypadku.

Skurczyk dziwnie i chwiejnie się czuł, stojac na własnych nogach.Gnał momo przed siebie, lekko utykając, czujac przejmujący szum w głowie i głód życia, działania i pragnienia.

-Taksówka i pieniadze-krzyknał.

Sprawdził swoje kieszenie i portfel, niemal wszystko się zgadzało. Nie miał tylko kluczy do auta.

Nie ma juz auta.Poczuł narastajacy gniew. Żal i złość.

Zamówiona taksówka nadjechała. Ciemna noc ogłuszała nieco cierpienie, spowodowane długim leżeniem i oszołomieniem.

Dojechał do domu brata i matki.Miał im tyle do powiedzenia, niewypowiedzianego gniewu, odrzucenia. Nie pamietał wcale odwiedzajacych.

Niewiele kojarzył, wciąż nie był pewien, czy jeszcze sni czy jest na jawie.

Wiedział jedno w jego sercu mocno pulsowało straszne pożądanie, pragnienie tamtej pielęgniarki.

Taksówkarz podjechał pod dom rodzinny mężczycny, według wskazówek klienta. Gdy juz Skurczyk stanał pod domem, nie był pewien czy dobrze postąpił i dlaczego uciekł ze szpitala.

Oddrzwia sie otworzyły wypadła matka, która teraz wygladała na dużo starszą niz ją zapamiętał.

-Witaj zapraszamy-rzekła przez ściśnięte gardło, prowadzac syna do środka przez dobrze mu znane korytarze, przedpokoje i ciepłą kuchnię.

-Siadaj, zjesz rosołu i klusek?-spytała.

-Tak, jestem starszliwie głodny-mezczyzna zabrał się do konsumpcji ogromnie zachłannie jakby od ilości zjadanego posiłku zależało jego przeżycie.

-Spokojnie Adam, nic sie nie martw, wszystko się ułoży. Bedziesz spał w pokoju brata- mówiła mama.

Adam jadł i jadł, słuchał beznamiętnej gadaniny matki, o ciociach, sąsiadkach, bratu, bratowej, siostrze i jednym jeszcze bratu, o kims jeszcze.

Lecz zasłyszane słowa nic dla niego nie znaczyły, zdawały sie nie miec treści i sensu dla umysłu przybyłego z daleka syna.

Sercem i umysłem był bowiem bardzo daleko.

Adam bezwolnie poszedł do dawnego pokoju. Dopadł starego, wysłużonego laptopa.

Poczuł przypływ adrenaliny i przerażenia, nie wiedział bowiem co zobaczy.

Strach był zawsze jego pierwotną reakcją gdy zabierał się do swych zaległych, ważkich spraw.

Odchrząknął, poczuł mdłości. Pragnął zapalić papierosa, lecz powtrzymał się. Powrót do codzienności był palacy choć przerażał.

Szybko otwierał znajome strony, wszystko co zmysły przed nim wyjawiały.

Otwierał pocztę z zaległymi emailami, czujac wściekłość zwierzecia.

Zauważył setki nowych wiadomości, dotyczących opłat zaległych i pensji.

Pisali klienci, urażeni i obrażeni.

Było jeszcze kilka emiali z błaganiem o rozłożenie należności na raty.

Adam nie znał poczucia sumieina i litości.

Uznawał bowiem zasadę, że skoro upłynął termin zapłaty, to należnośc nalezy czym predzej uiścić.

Adam jako rasowy komornik, kochał pieniądze, pozyskiwane w jakikilwiek sposób byle skuteczny i sprawny.

Nie miał w sobie nigdy współczucia dla cudzej biedy czy niedoli.

Pieniądze uzyskiwał, wydzierał choćby z przymierajacego głodem gardła.

Odruchowo czytał list od ubogiej sprzątaczki, matki szóstki dzieci, która zaciągnęłą kredyt na dach domu i do dzis dnia nie jest w  stanie spłacić, przerażliwie rosnacych rat i odsetek.

Pisałą o glodujących dzieciach i cerowanych spodniach, o swej ciężkiej pracy sprzataczki w marketach.

O złym swoim zdrowiu,o chorej matce.

 

Poczuł jedynie przypływ złości. Zaklął.

Powodowany gniewem, napisał

" Mimo wszystko do 10 kwietnia, to jest za miesiac prosze zapłacić zaległe raty, w kwocie 1000 zł, w przeciwnym wypadku, zosatną paniw wylicytowane dobra gospodarcze.

Ja pani tych dzieciaków nie zrobiłam, więc niech pani płaci swe należności i nie uhyla sie od obowiązków płacenia.

Trzeba było się wykształcić i zdobyć bardziej płatny zawód i nie rozmnażać się jak króliki"

Gdy tylko komornik wysłał wiadomość email, przygotował jeszcze listy polecone dla dłużników.

Przypomniał sobie o Monice swej asystemce, poczuł zażenowanie, wróciło dawne echo niepokoju.

Nie był w stanie rozmawiać z byłą asytsentką, gdyż abonent był niesosiągalny.Znajome i koleżanki nie były w stanie konkretnie wskazac nic o Monice.

Nie byłą uchwytna pod starym adresem,widziano ją na spacerze z jego psem.Nie chciała z nikim rozmawiać.

Nienawidził prac biurowych, rozpaczliwie poszukiwał kogoś z talentem Moniki.Bał się komukolwiek zaufać.

Gdy sennośc zmogłą jego samego, juz zamierzał zakończyc prace przy komputerze. Dostrzegł reklamę, która go zahipnotyzowała nawet teraz o 3ej nad ranem.

"Spawdzony szeptuch spełni twoje najskrytsze marzenia, 100% skuteczne receptury"

Adam obudził sie jak z letargu, poszukiwać zaczął danych reklamowanego szeptucha.Pozyskał dzięki forum prawdopodobny adres.

Jutro skoro świt, postanowił się udać do wróża, autem matki. Jego auto ucierpiało w wypadku.

Poczuł przypływ mocy, do rana nie umiał zmróżyć oka.

 

 

 

 

 Rozdział IX

 

 

Monika oczarowana zapachami ziół, nowym bezpiecznym zajęciem, z dala od bolesnej przeszłości, niemal czuła zadowolenie.

Pies zdawał sie weselszy, zdobył nowego przyjaciela w osobie pana Leona. Moniak spała nareszcie niczym niemowle, w małej izdebce pełnej aromatu ziól. Dawne smutki i boleści, niekiedy powracały nocą, jednak nazajutrz juz nie rozmyslała o tym co było. Nowe zajęcia;sprzątanie chałupy, gotowanie prostych potraw,przyrzadzanie nalewek i herbat według podanej receptury, zajmowały kobiecie całe dni. Z psem nie wychodziła na spacer, zwierze samo sobie ganiało obok obszernego ogrodu, w  którym rosły wszelkiego gatunku zioła.

Od zcasu do czasu pana leona odwiedzała pani Jadzia. Była to urodziwa i ciepła kobieta w  wieku jeszcze niezbyt podeszłym, miała w sobie mnóstwo dobroci i raczyła domowników przyniesioną wałówką a także ciekawymi opowieściami.

Monika z chęcia zapraszałą panią Jadzię do stołu, gdzie podawała aromatyczna herbatę kobiecie i panu leonowi.

Monika milczała, nie zamiezrała bowiem psuć czarownych opowieści miłej kobiety o swej młodości, o zmarłym pierwszym meżu, o jedynym, synu dorosłym, który za granicą robił karierę biznesową.

Zazdrościła przyjaciółce, pana Leona takiej ciepłej, basniowej przyjażni. Słuchała jak zaczorowana słów życzliwych, wesołych, prawdziwie domowych.

Ona zama żałowała,ze nie dane jej było przenigdy zawrzeć żadnej wartościowej przyjaźni, choćby dobrego koleżenstwa.

Pan leon był dzentelmenem starej daty, kłaniał się i calował w dłóń na pozeganie i na powitanie.Do swej znajomej odnosił sie zazwyczaj słowem 'Pani jadziu"

Przyjaciółka wszakże odwzajemniała się 'Panie Leonie'

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

25 marca 2020   Dodaj komentarz
wszystko albo nic  
< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >
Maksymilian1 | Blogi