Monika spędzała czas leniwie, w ciszy, pośród wiernejnatury, błogo niemal, wciąż majac u swych stóp swego wiernego psa.
Kudłacz grzecznie przysłuchiwał się dlugim rozmowom, zawsze tkwił grzeczny, spokojny i zrelaksowany.
Kiedy Monika była juz pewna, że jest juz bezpieczna i wszelkie zlo i cierpienie jej nie dosięgnie, musiała na powrót zaznać strachu.
Do pana Leona bowiem, przybywali wszelkiej masci goście lub klienci, którzy chętnie zakupywali to co Monika z pomoca swego gospodarza zdolała wyprodukować.
Na ogół pan leon, witał w długim korytarzu gości i bezbłędnie przekazywał zamówione specyfiki.
Zarobiona w ten sposób kwota, dawała całkiem przyswoite warunki do przetrwania jemu i Monice a także psu.
Nastał dzień listopadowy, ponury, pan leon poczuł się słaby, poprosił Monike aby to ona przyjmował gości i sprzedawała specyfiki, które juz doskonale znała, włacznie z wiedza na temat ich własciwości leczniczych.
Po sutym obiedzie usiadła przy ciepłym kominku, głaszcząc psa po głowie, wtem usłyszała natarczywe uderzenia o dębowa furtę.
Poderwałą się na równe nogi, odruchowo otwarzyła masywne odrzwia i jej oczom ukazła się postać znienawidzonego dawnego szefa. Adama.
Czuła jak serce mocno, za szybko uderza, z przerażenia zdawało się galopowałć do gardła. Brakowało jej tchu, skronie pulsowaly migreną.
-O nie!-zamarła bezgłośnie, natychmiast zamknęła masywne drzwi cała siłą swego strachu.Zakręciła sprawnie zamek i rdzewiałym duzym kluczem udaremniła wejscie intruzowi.Czym predzej uciekła do lazienki, ignorują narastajace i potezne uderzenia pięści o grube wrota.
Walczyła z odruchem wymiotnym. Stała nad umywalką, twarz rozpaloną studziła w chlodnej wodzie.
Pan Leon niczego nie przeczuwał. Z wolna z włąsnej izby kroczył do wyjścia, z trudem poradził sobie z solidnie zamknietą furtką. Otwarzył mechanicznie. Na zewnątrz stał zawstydzony młody mężczyzna.
-Co pana tu sprowadza?-spytał.
-Sam pan mieszka?-spytał bezczelnie przybyły, rozgladając się ciekawie.
-Sam lecz nie czuje się samotny. Czego dusza potrzebuję?-gospodarz chciał wiedzieć.
-Marzy mi się wielki bogactwo i to wszystko jest takie bez sensu-rzucił zapalajac papierosa i wlepiając wzrok czujnie dookoła; wokół idelanie skoszonego trawnika, ogrodu pełnego ziól, bujnych warzyw, zadbanych azalii i dzikiego bzu a także odległych lasów i zielonych pagórków.
Adam chłonął wzrokiem urokliwe miejsca, miał tak wiele do powiedzenia i do zapytania lecz żadne słowo nie umiło wydobyć się z jego zawstydzonej gardzieli. Patrzył wciąż tępym wzrokiem w kołka dymu papierosowego,jakie wydobywał chłonął aromat palonej nikotyny.
-Jesli przyszedł by mącić spokój, niechaj dusza błądząca odejdzie. Diabelnie kocha się w pięniądzu i zepsutym świecie.Trzeba czynić pożyek i pomagać innym. Ratowac duszę poprzez wspieranie innych. To jest rada jedyna. A kysz duszo zła!-krzyknał pan Leon, odwracajac się i odchodząc pełen zażenowania,
Skurczyk długo aż do nastania nocy, stał jak wryty i oniemiały przy posesji pana Leona.Zdawał się że postradał zmysły wciąż tak bezmyślnie czuwając, nie wiedząc jaki kierunek obrać.
Pan leon gdy tylko wrócił do swych prac nad ziołami, milczał długo skupiony na wykonywaniu zamówionych specyfików. Monika nie podsłuchiwałą rozmów telefonicznych lecz tym razem gdy zadzwonił telefon, omal nie padła na skutet powstalego niepokoju i strachu przed nieznanym. Znachor odebrał telefon i swym wolnym, grzecznym barytonem szybko zakończył rozmowę.
Tymczasem Monika wytrącona z równowagi, czujna niczym jej pies zaglądała do okna zza zasłoniętych cięzkich kotar. Obeszła wzrokiem całe podwórze,zaglądał do wszelkich okien naokołą chaty, obawiałą się nieproszonego intruza. Za niic w świecie, nie chciałą znów z nim spotkania.Pragnęłą usilnie wymazać człowieka, podłego, sprytnego niczym sam diabeł.
Pan Leon spoglądał z niepokojem na młodą kobietę, nie pytał, nie był scibski, rozumiał, był bowiem jak sam kazał o sobie mówić"Dzentelmen starej daty"
-Monika, naszykuj dziś dużo smacznego jadła, spodziewam się Pani Jadzi. urodziny dziś ma-rzekł tajemniczo.
Kobiecie nie trzeba było dwa razy powtarzać, do szykowanai sałatki z warzyw i majonezu zabrałą się ochoczo. Piekła sernik według przepisu, który kiedyś znała. Usmażyła racuchy z miodem-przysmak starszego państwa. Chciała jeszcze ziemniaki z zsiadłym mlekiem naszykować dla koneserów tego prostego jadła. Poczuła zawstydzenie gdy uświadomiła sobie jak niewyszukane i proste dania umiałą pzrygotować jedynie. Zamysliła się i wtedy z jej rąk udały się smaczne ciastka czekoladowe.
Do picia pan Leon naszykował włąsnej wytwórni wiśniówkę i winko z ciemnych winogron.
Pani Jadzia przybyła punktualnie z wlasnym ciastem serowym, dokłądnie w takim smaku i urodzie jak upiekła Monika.
Atmosfera stałą się przednia i całkiem rodzinna. Rozmów było bez liku, smakołyki znikały szybko i pies skakał radośnie, jakby na swój sposób radował się udanym spotkaniem. Ksiezyc srebrzył się na okragło przez otwarte okno przytulnej izby w której goście przesiadywali.
Pani Jadzia wspominała czasy swe młode, narzeczonych co dla niej tracili rozum, mówiłą o licznym rodzeństwie.Z nostalgią wspominała tamte tańce, zabawy i przygody wesołe.Nareszcie pan Leon dodał wyraźnie upity włąsną nalewką.
-Moniko czemu ty tak tylko siedzisz niczym staruszka w tym domu, wyrwij się na zabawę. Tu niedaleko jest taka słynna dyskoteka "Pod baranami"powstała jeszcze przed wojną, lata temu i dobrą cieszłay się sławą-mówił uradowany.
-Nie masz ty kawalera?-spytała pani Jadzia.
-Nie mam, nie potrzebuję, wystarczy mi mój pies-rzekła, czule głąskajac kudłacza.
-Lata młode mina szybko i wspomnień dobrych Ci zabraknie-dodał staruszek.
-A kiedy te zabawy sie odbywają?-spytała.
-W każda sobotę, bodajże sa tańce , hulanki i swawole. To juz jutro. Szykuj się na jutro i baw się przednio-rzekł wesoło staruszek.
Monika popatrzyła zdziwiona na pania Jadzię, ktora z nieodgadnionym wyrazem twarzy zapadła w milczenie.
-Dobrze pojdę jutro jak mi sie nie spodoba nigdy więcej tam nie pojdę-rzekła ugodowo.
-No tak trzeba, wzieśmy toast za to-dodali we troje niemal jednocześnie.
Pies tylko usiadł, jakby go coś zabolało, jego mina stała sie nad podziiw smutna jakby już coś przewidywał, co było zasłoniete przed zwykłymi wyjadaczami chleba.
Nazajutrz dzień był sloneczny i czas powoli się przemieszczał.
Monika czuła niewyjasnione zdenerwowanie. Pan Leon gorliwie, wykonywał swe prace w ogrodzie, jakby chciał tym razem wyręczyc dziewczynę.
Monika nie lubiła bezczynności, bo wtedy tylko mysli smutne ją dopadały i samotność dawał sie we znaki.
Po szybkiej kolacji, ubrała sie w strojną sukienkę.Przywdziała szpilki, malo wygodne lecz efektowne. makijaz staranny wykonała.
Całujac w ucho smutnego i jakby nieobecnego duchem Kudłacza, pożegnała gospodarza, zajętego kolacją w swojej izbie i pobiegła w stronę dyskoteki.
Nie czuła radości, poszła ponieważ obiecała panu Leonowi dobrze się bawić.
Idąc drogą wyrzucałą sobie własną odwagę,już zamiar miała zawrocić lecz po drodze spotkała przystojnego, obcego męzczyznę, który z drogiego pojazdu wysiadał i patrzył z zainteresowaniem na Monikę.
Z daleka dobywały się dźwięki skocznej popularnej muzyki popowej, elegancki i gustowny mosiężny budynek przyciagał i zachecał do zabawy.
Monika weszła do wnętrza, gdzie kotłowało się mnóstwo ludzi, każdy z nich radośnie podskakiwał do rytmu spiwanej piosenki.
Orkiestra złozona z trzech, skapo ubranych lecz utalentowanych kobiet, przyciagała męskie spojrzenia.
Monika tańczyła wraz z innymi. Ktos obok niej przystanął, ktos się usmiechnął, ktoś proponował drinka. Monika bawila się godnie i w sposób kontrolowany.
-Napij się-kusil przystojny brunet, napotkany na parkingu.
Bez slowa wypiła podsawiona szklankę piwa.
Napotkała szeroki uśmiech tamtego i słowa, które przekrzykiwała głośna muzyka.
Od czasu do czasu, dym papierosowy draznił jej oddech, zapach potu i dezodorantów mieszały sie zewsząd.
Usiadła obok bruneta, ten wpatrywał się w śpiewajace młode dziewczyny.
-Moja siostra tam jest-pochwalił się.
-Ładnie śpiewa-pochwaliła Monika.
Popatrzyli ku sobie nieco zawstydzeni. Monika pojęła, iż zbyt dawno nie przebywała w towarzystwie przystojnego mezczyzny i czuła sie zupełnie nieswojo, bez ogłady.Nie wiedziała jak konwersować z męzczyzną.
Wtem przystojny brunet wstał szybko, jakby kogoś ujrzał, nim Monika zdoła zapyatać nieznajomego o to jak się nazywa.
Monika upiła duszkiem piwo i wtedy jej serce omal nie wyskoczyło do gardła, poczuła silne wzbierajace się mdłości.
Do dyskoteki wszedł znienawidzony Skurczyk Adam w towarzystwie ponetnej brunetki, która Monika już gdzieś musiała widzieć.
Usilowała sobie przypomniec skąd zna drapieżne ruchy tamtej, śniada cere, burzę czarnych loków lecz pojęłą,że kobieta jest jakby sobowtórem znanej aktorki Salmy Hayek.
Jej chwilowy towarzysz znał się nazbyt dobrze z tą parą, albowiem dyskutowali naraz o czymś namiętnie.
Monika żalowała,że znalazła się w tym miejscu. Dla odwagi dokupila sobie kolejne piwo i w oparach dymu, samotnie tkwiła w kąciku, przysluchując się radosnym śpiewom zespołu.
Ukrywaj swoja obecność w lokalu. Nie nawiązywała kontaktu wzrokowego z nikim z bawiacych się, albowiem nie czuła zaufania do nikogo, smakowało jej tylko piwo, które ochotnie sączyła. Polubiła też piosenki, wykonywane przez nieznane wokalistki. Zamroczona piwem, śledziła naganne zachowanie Adama Skurczyka.
Jej były szef nie był dzentelmenem lecz był zwykłym, prostackim chamem.
Nabyła odwagi by mu o tym powiedzieć, w tym momencie gdy widziała jego lubieżne zachowanie względem ponetnej brunetki.
Kobieta jjuż niemal obnażona, mocno upita opierała się bezskutecznie jego zwierzęcym ruchom.
Towarzysz, którego Monika nazwała zuch, usilował bronic pieknej kobiety przed natarczywymi umizgami napalonego Skurczyka.
Adam szedł w zaparte, wokalistki nieco zaniemówiły, zafałszowały piosenkę , osberwując scenę, rozgrywajacą się przy wolnym stoliku .Brunet, ktory bronił ponetnej brunetki, otrzymał cios w bark i wrócił do baru by zamówic dla siebie wódkę.
W Monice rosła nieludzka nienawiść. W spoconych dloniach poczuła zapach suszonych ziół. Przeklęła swego byłego szefa.
Wokalistki straciły z oczu podnieconego Skurczyka, bo śpiewaly nadal nieco fałszując z niepokoju. Klienci pijani bawili się nadal przednio, nie interesujac się wcale losem tamtej pary.
Towarzystwo z zewnątrz i środka napierało coraz nowe, skoczne i beztroskie.
Monika poczuła dziwny skurcz żoładka, gdy szła za potrzebą do toalety. Gnała schodami w dół do damskiej łazienki. Kolejka była wewnątrz dluga. Zatem wybrała męską, bo tam nie było nikogo. Gdy już zdawalo się ,że uporałą się z przykrą dolegliwością, wtem do jej uszu dobiegł glos, którego znała nazbyt dobrze. Wstrzymała napierajacy odruch wymiotny.
Żałowała,że przed wejściem zaświeciła światło, scena byla przerażliwie widoczna z jej kryjówki.
Skurczyk trzymał siłą i gwałtem zupełnie pijaną, potarganą brunetkę. Monika widziała przez szparę w starych drzwiach z własnego ustępu, jak podły Skurczyk obnażał brunetce jej olbrzymie piersi, ściskał, napierał, zadawał ból. Sięgał do wlasnych spodni i wymuszał na sponiewieranej ofierze mechaniczny, pozbawiony uczuć stosunek. Sapał, klnął i napawał się przewaga i diabelską rozkoszą. Stękał i dyszał, to znów i od nowa jakby nie umial się zatrzymać i nasycić.Ofiara jeczała niemo, łzy ogromne mazały jej odświętny makijaż i opadały na ziemię.
-Boli, juz przestań wystarczy, puść-błagała opadajac na podłogę.
-Wstawaj, dawaj mi, o tak , tak! -wymuszał potwór nastepny stosunek, pastwiac się upodleniem pokonanej.
Okrótna scena gwałtu rozgrywała się na oczach nieprzytomnej z nienawiści i przerażenia Moniki, która tłumiąc odruchy wymiotne, szlochała oniemiała, niezdolna do oddechu nawet. Tkwiła w swej półłapce, szykując się do obłędnej walki.
Podgladająca wytarła papierem toaletowym brudną twarz, zdusiła w sobie niemy krzyk.Zastygła, niegotowa jednak do walki.
Jej wzrok śledził widok ponizonej ofiary,która szybko odzyskawszy siły, wstała obnazona,z ciałem sinym od zadawanych razów. Wzburzona brunetka chwyciwszy uszkodzony własny biustonosz, jęłą nim z całej swej siły woli życia, dusić i zabierać tchu zmęczonemu oprawcy. gwałciciel tracił siły i odwagę wraz z siłami, które zdawały się przechodzić na torturowaną. Skurczyk wciąż z obnażonym przyrodzeniem, siedział na podłodze, sprawiał wrażenia jakby postradał zmysły. Kołysał się na brudnej ziemi, usiłując zmobilizowac wciąż niezaspokojoną chuć do kolejnych okrótnych razów.Zgwałcona,zaś niczym ranne zwierze walczyła o przetrwanie, podduszajac coraz dotkliwiej i skutecznie szyję potwora, tamten straciwszy równowagę, padł niczym kłoda, jego purpurowa twarz dławiłą się we włąsnych wybroczynach. Ofiara wstała wciąż chwiejnie, jednak z całą swą zebraną mocą, starałą się przyodziać się we włąsne strzepy ubrań.Jej nagie bujne piersi, pręznie pręzyły się w półmroku jaki zapanował.Monika zobaczywszy Skurczyka, dyszącego i unieszkodliwionego, sama zmaterializowała się obok zgwalconej. Kobirty działąły niczym automat, wyzuty z emocji. Obie patrzyły ku sobie z przerażeniem, niezdolne do słów.Do zamkniętych od wewnątrz drzwi napierały zaś męskie glosy.
Dziewczyny po przebytym szoku spojrzały po sobie zawstydzone, ogołocone z uczuć i myśli ale rozumiejące się teraz bez słów,Skurczyk leżał nieprzytomny, niezdolny do działania, dyszał jednak przejmująco,traciwszy przytomność. Monika ofierze podarowałą swój spocony sweter. Tymczasem obie w milczeniu,dobyły pasek ze spodni Skurczyka i niczym marionetki kierowane przez niewidoczne i zaczajone zło, zakręciły paskiem wokół szyji nieprzttomnego. Po chwili metodycznie chwyciwszy nieprzytomnego Adama, zawlokły go do ubikacji, posadziły tuż przy sedesie, który Monika wczesniej mocno nabrudziła.Głowa zwisała Adamowi nad ustępem, ręce zwisały mu jak u zmarłego. Kobiety ignorowały coraz bardziej nasilajace się krzyki ciekawskich.Monika patrzyła jak w koszmarnym snie na krzywe płytki podłogowe, które zdawały się być nasiąknięte nienawiścią. Wreszcie z ulgą rozwarła zamkniete drzwi i rzuciła się do ucieczki. Gnałą ile sił w płucach, daremnie usiłując pozbyc się z umysłu zywych wydarzeń, które wciąz prezrażliwie rozgrywały się na jej łzawych oczach. Gdy roztrzęsiona zbliżałą się do schatki, kryjowki, chroniącej ją przed złym światem,wciąz miałą w pamieci, tamtą, zgwałconą, nieznajomą kobietę.Przypomniała sobie o tamtej brunetce, poczułą do niej sympatię i jednocześnie głebokie współczucie a nawet dziwne przywiązanie.Obie, obce kobiety , które stały się przypadkowymi świadkami zbrodni, która na zawsze przeklnie ich zagmatwane losy.Jej niemy szloch i ponetne obnażone kształty,kręcone krucze dlugie włósy wciąz świdrowały w jej umyśle zbiegłej, nie pozwalajac o sobie nigdy zapomnieć. Skurczyk wydawał się jej już odleglym, koszmarnym wspomnieneim. Jego odrażające czyny, poszły już w zapomnienie. Nie miałą do niego pretensji, rachunki zostały wyrównane, Miała tylko nadzieję, że Skurczyk nie przezył w starciu z tamtą wściekle walczacą kobietą.
Chciałaby by zniienawidzonego szefa odesłać do piekła, tam gdzie jego miejsce.
Plakała w głos, usiłując zabić w sobie widok tamtych potwornych wrażeń. Jej przejmująxy rozpacz i nieskładny potok mysli wcale nie zagłuszała kakofonia stale nadjeżdzajacych wozów policyjnych i karetek,pędzących tam skąd ona zbiegła ledwo żywa. Rozgladała się dookoła, zdawało jej się,że i ona postradała na dobre zmysły, czuła bowiem tuż obok złowrogą obecność szefa Skurczyka.Czuła blisko siebie zapach jego dymu papierosowego i mocny zapach jego markowych perfum, której nazwy nie zapamietała. Płakała rozpaczliwie i tak samao rozpaczliwie pragnęła, by jej zycie także już dobiegło końca. Bałą się dalszego życia, śmiertelnie obawiała się jutra.Ciemne zaułki wiejskiej drogi, tonęły w mroku, z trudem rozpoznawałą kontury mijanych drzew. Wytarła mokra twaez o przegud dłoni, poczuła na chwile uspokojenie gdyż miała przed sobą chatke dziadka, wbiegła pośpiesznie od strony piwnicy, by nie budzić śpiących. Pragnęłą połozyć się do łożka, zasnąć i nie budzić się już nigdy..
Rozdział X.
Mimo pory wczesnego poranka, martwa cisza panowała w domu.Nikt nie raczył zagłuszać przejmującego, zastygłego trwania. Czas zdawał się także martwy. Zegar nie wybił pelnej godziny. Kogut z oddali nie zapiał choc o tej porze niezawodnie budził wieś całą, żywych.Ksieżyc co do wczoraj świecil swą pelnią, teraz był także martwy. Gwiazdy były niewidoczne.Ponura, czarna noc wciąz była nieprzenikniona, nagie gałęzie drzew nieco grżaly, jakby im udzielał się martwy strach. Wiatr dął ledwie, jakby widocznie i on ledwo oddychał.
Przebrala się do snu, znałą na pamięc polożenie swego, starego zawsze skrzypiącego pokoju.Poszłą przez wydeptany próg do łazienki by zmyć porządnie swe przerażajace emocje, bo tylko one żyły własnym życiem.Sen nie nadchodził. Piła wode z kranu by zapełnić swój zywy grób młodego żywota.
Wspomnienia napierały wciąz i nieprzerwalnie. Monika marzyła by zapaść na amnezję i zapomnieć. Umrzeć najlepiej i narodzić sie jako calkiem inna istota bez obciążęnia poprzedniego wcielenia.
Wychodząc wypiłą duszkiem napoczęta nalewkę dziadka Leona. Nie była smaczna lecz dobra by uśpić swój rozdygotany umysł.
Połozyła się do snu i lecz sennośc przyszła póżno wraz ze świtem.Wierciła sie bez ustanku, uspakająjac siebie samą, opowiadałą sobie bajki z dzieciństwa. Wtuliła sie we włąsne objęcia, pacierz nawet odmowiła. nareszcie wtedy pochwycil ją sen, przynosząc ulgę i odpoczynek. Tymczasem dziadek zerwał się niebawem pózniej, nakarmił siebie chlopskim jadłem, to co nie zdolał zjeść podarował zawsze głodnemu psu.Umył sie cokolwiek i rozpoczął swą stałą prace przy nalewkach i zamowionych ziołach. Staruszek prawie wcale nie odpoczywał, wykonywał swa benedyktyńską powinnośc z apteczna precyzją. Nie ważył, nie odmierzał. Wszystkie skłądniki łączył na wyczucie, działał w transie.Zdawalo się,że powstanie zielarskiego specyfiku naznaczone jest namaszczeniem, spływajacego z potu zmeczonego czoła znachora. Nigdy się nie mylił. Ci, ktorzty raz zamowili lekarstwa, zazwyczaj zasze powracali, rekomendując po cichu wśrod sobie znanych i nieznanych.
Nie mial konkurencji, nie miał tez wrogów, nie dokuczlai mu urzędnicy.Cicha,zaściankowa działalnośc gospodarcza znachora budziła u nabywców zaufanie, respekt, nigdy zaś podejrzliwość.
Znachor leon, wychodził na przeciw ludzkim zabobonom, cierpieniom, bólom z którymi nie potrafiła się medycyna tradycyjna rozprawić.
Leczył wszelkie popularne choroby, od depresji, pedagry, migreny,nerwicy, miażdzycy.chore serce, choroby skórne, włosy,zęby, kości złamane a nawet duszę w rozterce.
Codzienny wysiłek, dawał olbrzymia samtysfakcję leciwemu znachorowi.
Zaszczekał pies, nie budząc śpiącej Moniki. Zapowiedział pzrybycie pani Jadzi.
Po wypiciu wspólnej herbaty, pani Jadzia pytałą o zdrowie i samopoczucie staruszka.
Mężczyzna nie lubił zwierzeń, wolał słuchać opowieści swej przyjaciółki.
-Panie Leonie wrociła już Monika z zabawy?-spytała kobieta pełna napęcia.
-Tak, widziałem że śpi, niech sobie odpocznie. Młodość tak krótko trwa-rzucił staruszek, dopijając herbatę.
-Chodzi o to,że sąsiedzi mówią,że w tej dyskotece doszło do podwójnej śmierci. Ponoć impezowicze znależli dwa trupy, mężcyzny i młodej kobiety, lecz kiedy przyjechało pogotowie i policja, te trupy jakby zniknęły-pani Jadzia przeżegnałą się pobożnie, jakby chciałą złe liche przepędzić.
-Co pani gada, to plotki jakieś-przerażił się staruszek.
-Nie plotki, wszyscy w sklepie o tym prawią, gazete trzeba bedzie kupić-dodała ściszajac głos.
-To niemożliwe, pani Jadzia się przesłyszała-przerwał gospodarz.
-Panie Leonie,nie w głowie mi bójdy. Prawda to przecie-dodała dobitnie strsza kobieta.
-Niech pani Jadzia obudzi Monikę i spyta czy cos wie-szepnął zrezygnowany znachor.
Gdy śpiąca, otrwarła szeroko oczy, nie była pewna czy śniła czy była na jawie.
Nie wiedziałą co było prawdą a co ułudą.
-Pani Moniko, wszystko w porządku?-spytała troską pani Jadzia, przyglądajac się zaspanej.
-Nie wiem, miałam straszny koszmar.Nie wiem czy gorszy sen czy jawa?-mówiła ziewając, tłumiąc zawstydzajace sekrety.
-Czekamy z panem Leonem w kuchni. Mamy smaczny pacek-odparła z uśmiechem pani Jadzia, odchodząc od zaspanej kobiety.
Kudłacz korzystając z otwartych na ościez drzwi, wskoczył do ciepłego barłogu, który szczelnie zakrywał jego panią przed strasznym światem.
Z trudem usało się Monice przebrać, zaczesać, w głowie kołatały bolesnym bólem migrenowym wczorajsze echo wydarzeń.
-Po co tam poszłam? Do licho, nie mam własnego rozumu?-gniew tak samo bolesnie jak migrena rozsadzał poczocharną jej głowę.
Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, nie czuła głodu, jedynie pęcherz domagał sie pilnego opróżnienia.
Monika czuła się intruzem, obca wśród obcych.
Przytuliła swego psa, który cały czas dotrzymywał jej kroku, kręcił swa zmechaconą głową, jakby sam nie dowierzał i rozumial z jakim cięzarem musi się zmagać Monika.
W łazience spędziła dłuższe chwile, usiłując przywołac przytomnośc swego zaspanego umysłu. Dosiadła się do stołu, dopiero gdy w kuchni nie było nikogo. na stole stała ciepła filiżanka herbaty i placek jablkowy.
Monika karmiła bez apetytu siebie i swego osowiałego psa.
Przez otwarte okno, docierały do kobiety strzępy rozmów.
-Monika musi się czuć barzdo samotna, nie ma nikogo prócz psa-rzekła wyraźnie pani Jadzia.
-Tak, wyglada na to,że nikogo ona nie obchodzi. Tylko ten pies przybłęda-kręciła głową ze smutkiem starsza pani.
Moonika patrzyła na pochmurny dzień, ołowiane chmury kłebiąc się, niemal zupełnie zasloniły dopiero co obudzony świt.
Nie miała ochoty zaczynac dnia, nie chciałą z nikim rozmawiać, nikogo nie znała, komu mogłaby się zwierzyć.
Otaczał ją bury kokon niepewności i napierajacego niepokoju, zupełnie jak krajobraz za oknem.
Monika po śniadaniu, poszła do ogrodu plewic warzywa, ziołą według nauk pana Leona.
Spokojna prac w ogrodzie, skutecznie relaksowała kobietę.
Pies co rusz przybiegał, merdajac ogonem,spoglądałą z oddali na gospodarza.
Zaniepokoił ja starczy wygląd pana leona, który szedł zgarbiony z wolna wokół domostwa, zdawał się zcyms mocny przejęty i zmartwiony.
Staruszek wszedł do chałupy nie bez wysiłku, silny i precyzyjny okazywal się podczas wyrobów własnych specyfików, tu okazywal się nad wyraz nieomylny i pełen pasji,
Monika obawiałą się dnia, kiedy zabraknie tegoz tajemniczego staruszka. Pzryjażń z panią Jadzią nieco oniesmielałą dziewczynę.
Nie umiała nawiązywac z ludźmi bliskich i trwałych relacji.
Preferowała jedynie włąsne towarzystwo i obecność swego psa.
Nie pamietała już kiedy rozmawialą z włąsną rozproszoną rodziną. Ogromnie łaknęła ich wsparcia jednakże oni sami nigdy pierwsi nie kwapili się do kontaktu.
Zajęci własnym życiem, własnymi sprawami, zdawali się tacy odlegli, nie zainteresowani sprawami swej krewnej.
Ta przykra myśl i refleksja zawsze i niezmienna bolała.
Poszła do domu, bo czuła,że pora obiadowa nadchodzi.
Chciala zapytac staruszka o dzisiejsze menu.
Pan leon na widok kobiety, usmiechnął się jakby z przymusem.
-Moniko, nie biegaj tak, usiądź-nakazał powaznym tonem.
Kobieta postąpiła jak kazał.
-Chciałbym Ci zapłacić za twoja oddaną, sumienna pracę. Oto twoja wypłata-kościstymi dłońmi przekazał jej odliczone trzy tysiące złotych.
Obdarowana dotknęla zwitek banknotów, niemal podskoczyła z euforii.
-Dziękuję a to za co i dlaczego tak dużo?-krzyknęła wstając,niemal obejmując gospodarza.
Skinieniem dłoni, ostudził jej zapały.
-Nalezy się wypłata za swoją pracę-rzekł powoli, przygladajac się zażenowanej twarzy swej podopiecznej.
Po wylewnym podziękowaniu, Monika pognała do swego pokoju i tam w starym słoiku, ukryła to co zarobiła.
Cieszyła się szczerze i z zapałem. Zapomniałą niemal o swym trudnym poożeniu.
uzyskane pieniądze, cieszyły, dodawały poczucia bezpieczeństwa, lecz nie rozwiazywały jej problemów.
-Co mozna zrobic z taką wypłatą?-dumała.
Nie chciała, wcale nie pragnęła wolności, nie tęsniła za ludźmi bo nikt nie był jej tak bliski i tak bezpieczny jak kąt u tajemniczego staruszka w towarzystwie porzuconego Kudłacza.
Swoja pracę wśród roslin i warzyw, wypelniała sumiennie i z oddaniem to jej wystarczało zupełnie
Cieszyla ją radośc obecna w spojrzeniu gospodarza. Od czasu do czasu rozmawiałą także z panią Jadzią.
Jednakże nie czuła się jak w domu, w milczeniu słuchała wspomnień sympatycznych staruszków zaś o sobie i swym życiu, nie mówiła prawie wcale.
Wiedziałą,że licho nie śpi, napomkniete, wypuszczone z czeluści glęboko zakryte dramaty jej duszy mogły by życ własnym życiem, niszczyć ją samą, niepokojąc swym zasięgiem i swym fatum.
Rozdział XI.
Wstawała o tej samej stałej porze, jej myśli tyczyły spraw dnia codziennego. Nie wracała do swych bolesnych sekretów. Rozmawiała od czasu do czasu telefonicznie z rodziną blizszą i dalszą. Znamienne,że nikt z bliskich nie pragnął odwiedzić Moniki.
Kazdy z nich zajęty swym życiem, nie zadawał krewniaczce żadnych pytań, rozmowy były rzeczowe, pozbawione tęsknoty i czułośći.
W głebi serca Monika pragnęła przywiązania i namiastki przyjaźni czy miłości, lecz ta widac nie była jej wcale pisana.
Gdy już Monika zdawałoby się zapomniałą o dawnym lichu, o tragedii w barze "Pod baranami", przydarzył jej się straszny sen, tak realny,iż zakrawał na realizm.
Gdy po cięzkim dniu strawionym; w ogrodzie przy pielęgnacji warzyw i ziół i wreszcie przy kolacji podanej na cześc staruszków, Monika zasnęła w swym pokoju, najedzona do syta.
Znów znalazła się jakby duchem w tym niesławnym barze. Rozpoznała w burym dymie papierosowym tamtą brunetkę, której imienia nie poznała.
W budynku nie było nikogo, nie licząc zmęczonego właściciela i syna, którzy mocno upici doczekali bladego świtu nieświadomi wydarzeń i ostatnich upitych do nieprzytomności klientów.
-Synu, tu było niegdys kulturalnie, były inne tańce, ludzie grzeczni, zabawni i przyjaźni a dzis hołota jeno-bełkotał struszek, budząc śpiącego na zapleczu syna.
Monika ogarnęła wzrokiem brudne wnętrza, poczuła przykry zapach, strawionego alkoholu, poszła instynktownie w stronę meskiej toalety. Te same zniszczone schody, wyrwane i niedbale naprawione poręcza, nareszcie drzwi do wc.
Tym razem odrzwia puściły bez trudy, pokazując ślady zniszczenia, brudu, przykrego odoru podniety, potu i wydzielin.
Nie było zaś spodziewanej krwi, poczuła coś na kształt ulgi. W rogu pomieszczenia,w półmroku, odsłaniajac kontury dwóch postaci. Nieopodal znajdowała się uszkodzona lecz jeszcze działąjąca kabina prysznicowa, niedbale skryta brudnym płótnem, wewnatrz brunetka godnie ubrana lecz mokra, najpewniej z martwym Skurczykiem, umyci, odświeżeni szykowali potajemną wyprawę. Wtem duże nieuzywane okno zostało przez nią otawrte na oscież, wpuszczajac potzrebne odświeżenie. Mosiężna siła tamtej kobiety zadziwiła podglądajacą.
Wpierw nieruchomy, mokry ale poczciwie pozapinany i ubrany Skurczyk albo najwidoczniej jego zwloki, zostały wyrzucone przez okno jednocześnie z giętkim wyskokiem brunetki na ziemię, z wysokości zaledwie skromnego parteru.
Sprytny wyskok ich oboje nie budził podejrzenia u nikogo. Albowiem podobne brawury działy się zazwyczaj i często.
Wyobraźnia młodych, szalonych, zakochanych, pijanych należała od zawsze do tych z gatunku niedozwolonych i dalekich od poprawności.
Monika podążała za uciekinierami. Brunetka nie szkodząc własnej urodzie, nie obrazujac ślady zmęczenia, żeśkim krokim, wpierw wlokła cięzkie ciało wroga a potem wprawnie wtoczyła nieruchomego Skurczyka do otwartego tyłu jej niepozornego samochodu.
Sama wskoczyła z wprawą na miejsce kierowcy i po cicho, nie budząc wcale niczyich podejrzeń pędziła przed siebie,w stronę lasu, o zgrozo miejsca coraz bardziej Monice znajomego.
Zamarła. Zgwałcona wczesniej kobieta gnała jednak w lewo, skręciła w boczną ulicę,podgladaczka coraz mniej rozpoznawała okolicę.
Tamta pędziłą przed siebie, las gęstniał, samochód nabiaerał i tracił prędkośc by wpadac w wyboje i nareszcie się zatzrymać przed najbrzydsza i najbardziej upiorną rudelą.
Monice wygląd starej chałupy skojarzył się z miejscem w sam raz do kręcenia horrorów. Stary poniemiecki bunkier straszył, budził przygnębienie i ciarki na grzbiecie.Noc trwałą niemal nieprzenikniona, nie świeciły gwiazdy, nie było nawet sladu księzyca.
Nieulękła brunetka, wydobyła z tyłu nieruchome zwłoki, wlokla je przez osłoniete korzenie pokracznych drzew, rozwarła skrzypiące zawiasy drzwi,następnie uzbrojona w diabelską siłę rzuciła rosłe zwłoki do otwartej jamy przerazliwej rudeli.
Kopniakiem, zamknęła otawrą paszczę wrót piekielnych. Wydała z siebie niemal zwierzęcy ryk, strzępała z siebie wszelaki, nieludzki wysiłek i czym predzej powróciła do swego starego auta.
Tym razem z piskiem opon, zawracała, nabierajac niebezpieczej prędkości, pędziła w sobie wiadomym kierunku,opuszczajac upiorny obszar lasu. Gnała brawurowa i na ostrym zakręcie straciła panowanie nad pojazdem uderzyła w ostatnie ,olbrzymie drzewo rosnace na skraju lasu, kierująca poniosła pewną smierć na miejscu.
Monika zbudziła się z niemym krzykiem, nie była pewna czy śni czy tkwi na jawie. Sen nie był wyświetlanym filmem w kinie, był realnym widowiskiem, jakby za pokutę, za karę zasłano ją w miejsca, które nie miała prawa odwiedzać, wyobrażąc sobie,znać a tym bardziej być naocznym jedynym świadkiem.
Monika po przebudzeniu, nie chciałą więcej zasypiać, męczące nocne koszmary były znacznie potworniejsze niż jej spokojna sielanka w chatce pana Leona.
Nie zamierzała uciekać w sen.Musi stawić czoła strasznej prawdzie.
Trzęsła się potwornie, obawiałą się,że po nitce do kłębka i ją samą dosięgnie sprawiedliwość.
Nienawidziła koszmarów sennego przezywać znów na jawie.
Czula się jak w matni, im bardziej pragnęlą dla siebie spokoju, tym upragniony spokój zdawał się oddalać.
Nie chciałą plakać,choc łzy same padały.
Czuła się bezsilna. Po raz pierwszy rozważałą czy nie lepiej by bylo zwierzyć się komuś innemu ze swych strasznycch sekretów.
Pomyślałą o pani Jadzi, która cokolwiek budziła zaufanie lecz i tak sparwiałą wrażenie tajemniczej choć sympatycznej jednak zdystansowanej.
Z panem Leonem, nie rozmawiałą wcale. On sam nigdy nie zadawał pytań, nigdy nie chciał jej poznać.
Jemu samemu wystarczyłą jej obecność, choć często obecna jedynie fizycznie.
Sięgnęła do swego starego laptopa. Wyszorowała kurz i brud, który zdażył osiaść sie na zapomnianym sprzęcie, odłożonym zupełnie w odległy kąt.
Z wahaniem, tchnięta ciekawością i uczuciem nudy, po dłuższym namyśle dotknęła stary laptop.Rozjerzałą się dookoła, zdawało jej się czuć czyjeś spojrzenie, że nie jest sama, czym prędzej zalogowała się na swoje konto..
Jej serce biło okrutnym strachem i znajomym galopem zdenerwowania.
Otworzyła stare korespondencje, objeła wzrokiem pełna obaw ciemne, zapomniane druki korespondencji.
Nie było żadnej wiadomości od znienawidzonego i teraz najpewniej martwego szefa.
"Brak wieści to dobre wieści"-usiłowałą wmówić sobie słowa pocieszenia, które tak barzdo teraz potrzebowała.
Ta myśl dodała i otuchy i zasiałą jeszcze większy niepokój.
"Umarl szef, niech zyje szef",zanuciła prześmiewczo, dodajac sobie otuchy.
Korespondencje dotyczyły odpowiedzi na wysłąne prze Monikę zapytania i prosby w sparwie pracy i rozmów rekrutacyjnych.
Wszystkie były negatywne, nikt bowiem nie był zainteresowany zatrudnieniem jej.
Nawet małe firmy, nawet sklepy nie chciały Monice zaproponować nawet rozmowy rekrutacyjnej,
Czuła się opuszczona i zupełnie zapomniamna.
Dzwoniła do swego rodzeństwa, do rodziców, lecz ich aparaty były poza zasięgiem lub umyślnie nie chcieli rozmawiać z krewną.
Nikt nie był gotów by porozmawiać z poszukującą wsparcia ich krewną.
Każdy z nich zajety swoimi sprawami i problemami zdawał się głuchy na jej wołanie.
Tym razem zapłakala w głos, lzy ciekły ciurkiem, zupełnie jak deszcz, który także się nasilał. Pogoda jesienna nastrajałą nostalgicznym smutkiem.
Pies wybudzony z nagłego snu, zbudził się, otrząsnął się jakby i jemu zdażały się sny podobne do tych, które przeżywa jego pani.
Spojrzeli sobie w oczy jakby wiedzieli zupełnie wszystko na swój temat.
Objela Kudłącza długo i serdecznie, zwierzę zdawało się odwzajemniac jej uścisk.
W jego objeciach, poczuła się lepiej, nie potrzebne jej były zwierzenia i dodatkowe płacze.
Pojęła,iż znienawidzony szef, obdarzył ja największym przyjacielem, wspaniałym, oddanym Kudłaczem.
Choć z całego serca go nienawidziła, za dar od losu w postaci wiernego przyjaciela będzie wdzięczna Skurczykowi.
Jej mysli biegły coraz szybciej, wypisała w google nazwisko i imię dawnego szefa, spodziewałą się zalewu kondolencji.
Jednakże nie znalazła wzmianki zupełnie żadnej o jego zniknięciu, zaginięciu, śmierci.
Skurczyk nie umarł, on żył.
Gdy poznym popołudniem uporałą się z obiadem, uprzatnęła cały dom. Poczułą nagły przypływ energii.
Pan leon wraz z pania Jadzią, siedzieli w cieniu lipy, popijali kawkę, wygladali na wypoczętych.
Zazdrościłą im tej spokojnej, beztroski i tej pieknej starości.
Oni nie byli samotni, ponieważ mieli siebie, swoje lata, własne sekrety i włąsny punkt odniesienia.
Monika oddałaby wszystko by być na ich miejscu, wolnym od cierpienia i win.
jej wciaż młode lata, zanadto ją zdazyły przybić, pozbawic beztroski i wolności.
Nie wiek wyznacza granicę starości. Uroczy staruszkowie, mieli znacznie więcej radości teraz, niz ona kiedykolwiek wczesniej.
Wzdrygnęła się bo poczuła silne ukłucie bólu głowy.
Ubrała się skromnie, tak by nie przyciagać żadnego wzroku ni zainteresowania.
Pogoda dopisywała, zachęcając swym umiarkowanym ciepłem na spacer.
Ruszyła kuchennymi drzwiami, nie chciała tłumaczyc się wesołym staruszkom.
Podażałą drogą, znana jej ze snu. Pragnęła mieć za sobą upiorny szlak, znany ze snu.
Liczyła na to,że sen będzie tylko fantazją, rojeniem zestresowanego umysłu.
Mimo to kroczyła przed siebie, rozpoznając nigdy nie wydeptane jej stopą ścieżki.
Jej oddech przyspieszał to cichł.do taktu poruszenia szumnego wiatru.Frzewa wygladały na przestraszone albowiem jak ona trzęsły się jakoby z przerażenia.
Brnęłą nadal, rozgladajac się po wylusnionym lesie.
Nie spotkała nikogo, nie słyszała śpiewu ptaków, nie cykały nawet świerszcze, komary takżę zamarły, nie kąsały dzis woim utartym zwyczajem.
Gdy tak zmierzała według intuicji, jedna myśl nasunęła jej przypuszczenie, czy i ona sma zmarła i teraz musi pokutować w miejsce dla niej ziejących odrazą.
Nie chciała kontynuowac drogi, mimo to brneła przed siebie, jakby ślepa siła ją ciagneła po smyczy.
Rozpoznała wyorane ślady, zniszczonych traw, potrąconych krzewów w wykonaniu niestarannego kierwowcy niewielkiego auta.
w dalszym planie dostrzegła gołe korzenie, starych drzew.
Przystanęła, poznala bowiem stara rudelę . rozpoznała obłoki na niebie, drzewa tak samo zasadzone i w takiej odległości.
Stary, zniszczony dom, przerażał swym wymownym zapomnianym usadowieniem w głąb lasu i tym ołowianym obłokiem co zdawal się zionąć wymarłym choc nieśmiertelnym potepnieniem.
Przystanęła, stałą jak wryta, nasłuchiwała, oprócz przejmującego bicia włąsnego serca nie czuła nic.
Sama zdawałą się martwa, jednak chłonęła tę zapomnianą, upiorna atmosferą, znia smą w roli głównej.
Mrok w tym miejscu zachodził wczesniej,chłód był namacalny, nie było spodziewanego zachodu słońca.
W tym lesie nie było żywych barw, prócz olowianego nieba i mętnej zieleni, jakby zanurzonej w chłodnej rzece.
Chciała szybko zajrzeć do otwarych, wybitych okien, drzwi w połowie otwarte wcale nie zapraszały, zdawały się jakby tuż za nimi tkwił ktoś nieludzko zły, kto żle życzył ciekawskim.
-Jest tu ktoś, mieszka tu ktoś?-usłyszała głos swój choć brzmiał jej obco.
Odskoczyła jakby ja jakaś niewidoczna siła, odepchnęła.
Bała się spoglądać dookoła, w obawie przed nie zamierzonym spotkaniem.
Zaczęłą biec, ta smaa trasą, która przybyła. Żałowała,że zdobyła się na odwagę, by tu przyjść, poznać miejsca znane z koszmaru.
Jednak one istniały. Truchlała dobrze jej znanym strachem, przyspieszała kroku,albowiem mrok zakrył juz niemal ziemię, pragnęłą znależc się w chacie pana Leona i karmić swego wiernego Kudłacza.
Gdy kończył się leśny dukt, poczuła za sobą poruszenie, ktoś zbliżał się do niej. Uczucie zimna się zmogło, wiatr rozszumiał się mocno, jakby drzewa wyrażały swe niezadowolenie.
Nie odwracała się. Zjawa w ciele Adama Skurczyka stanęłą tuz obok kobiety. Zamknęła oczy,znieruchomiała, bałą się zobaczyć, patrzeć. Liczyła w głębi duszy ,że jednak przeżywany koszmar jej się śni.
-Moniko, wcale nie jesteś prawdziwą bohaterką. Zachowujesz się jak tchórz, nie masz w sobie siły by zdobyć się na prawdziwą odwagę.Zawodzisz samą siebie, dlatego stale towarzyszy ci strach i wciąż się boisz i przegrywasz-syczał ktos głosem Skurczyka.
Monika niemal straciła przytomnośc powodowana przestrachem, serce niemal rozsadzało ją samą.
-Kim jesteś i dlaczego mnie straszysz?-spytała jąkając się, domyslając się odpowiedźi.
-Wiesz kim jestem, nigdy ci nie wybaczę tego co zrobiłaś i nie zrobiłaś. Nie pomogłąś mi, nie uratowałaś choc mogłaś. Wcale nie cie żegnam-głos Skurczyła, wylaniał się teraz zza drzewa, dudnił, straszył, lecz brzmiał wyrażnie, basowo.
-Jesteś potworem. Żegnaj-darła się w niebogłosy, rzucajac się do ucieczki.
Gnałą wciąż przed siebie, serce dudniło opieszale, skronie pulsowały strasznym bólem, cierpiała.
Otwarła oczy by lepiej widzieć sroge powrotną.
Krzyczała w niebogłosy, jakby postradała umysł.
-Zostaw mnie potworze, zgiń maro, zgiń diable!-wyła zrozpaczona i jednocześnie gnała była dalej, tracąc coraz więcej tchu.
Nareszcie w zasięgu wzroku miała otulone mrokiem znajome krajobrazy i przyjazną chatkę pana Leona, w której mieszkała i z której nigdy juz nie chciała się wydostawać.
Wróciła do domu, kuchennymi drzwiami. Parzyła dla siebie zioła, w przytulnej, bezpiecznej kuchni karmiła resztakmi z obiadu siebie i Kudłacza. Pies wiernie nie chciał swej pani odstępować, towarzyszył jej na każdym kroku, zdawało się, że tylko on zna jej mroczne sekrety, jednakże jak przystało na przyjaciela, wcale je nie ujawniał.
Z oddali słychac bylo jedynie miarowe chrapanie pana leona i zegarową kukułke, która wybijała północ.
Rozdział XII
Kolejne jesienne dni mijały szybko i bezpiecznie. Monika w dalszym ciagu poszukiwała pracy on line, zdawała sobie bowiem sprawę,że nastanie dzień gdy będzie musiała odejść, wiek pana Leona był coraz bardziej podeszły.
Tymczasem każdy potencjalny pracodawca albo nie reagował na wysłane aplikacje przez poszukującą zarobku, albo odpowiadał, iż jej kandydatura została negatywnie rozpatrzona. Cierpiała.Żaliła sie tylko Kudłaczowi.
Ogladała telewizję, patrzyła an stare filmy, wyswietlane na starym telewizorze. Przezywała losy swych bohaterów, jakże odmiennych od jej ponurego trwania.
Chciałąby znależć się na miejscu kogos zgoła innego, mieć inne zycie, innych bliskich, inne zmartwienia i inne radości.
Zastanawiała się nad swoja przyszłością i poczuła dojmujący smutek.
Zapomniała niemal o swym starym szefie, panie Skurczyku, juz nawet przestał jej się snić, już nie niepokoił jej jako zjawa.
Po raz kolejny poprzez wyszukarkę internetową, znów poszukałą informacji dotyczących egzekutora Adama Skurczyka.
Z drżeniem rąk i serca, spogladała na nowe zdjecia rozesmianego męzczyzny w towarzystwie obcych, eleganckich kobiet.
Tryumfował. data zeobionych zdjęc wskazywała na aktualną datę, sprzed tygodnia, dnia kiedy spotkała jego zjawę na skraju lasu.
-To niemozliwe-krzyknęła zamykajac szybko stary laptop.
-On nie powinien żyć albo ja oszalałam-dręczyłą swą duszę po raz mnogi.
Życzyła sobie by jej życie stało się jasne, czyste, bezpieczne, wolne od osoby Skurczyka i pamięci o nim.
Zabralą się za porządki, uporządkowałą swoje rzeczy, które trzymała schowane głęboko w szafie.
Siegnęła po stary aparat telefonu komórkowego, serce mocno uderzało. Jednak nie umiałą pozbyć się przykrej przeszłości.
Juz zamiar miala pozbyc się starego aparatu, którego uzywałą okazjonalnie, lecz niegdyś byl to jej jedyny łącznik ze światem.
W pierwszym odruchu, pragnęła zniszczyc stary aparat i zapomnieć o jego istnieniu.
Tymczasem chora ciekawość, nie pozwoliła jej na to. Załadowała rozładowany sprzęt, dostępną ładowarką.
Po chwili z ledwie załądowanego sprzętu, dało się słyszeć muzykę nadchodzacych wiadomości smsowych.
Długo waghałą się, stała oniemiała tuz obok, gryząc paznokcie, usilowałą zgadnąc kto mógłby miec do niej jakis interes.
Zanim zdolałą przełknąc ślinę, sięgnęła czym predzej do telefonu juz niemal całkowicie nałądowanego.
Niczym automat, patrzyła na setki zostawionych widomości.
Kilka wiadomości pochodzilo z zupełnie obcego źródła.
Odsłuchala najstarsza wiadomośc zostawioną na automatycznej sekretarce.
"Droga pani Monika zapraszamy pania na rozmowę kkwalifikacyjną do siedziby naszej firmy, na czwartek na godzinę dziesiątą. Prosżę oddzwonić. Biuro odsługi klienta"
Zamarła. Data była dawno pzredawniona o dobre kilka miesięcy.
Usiłowała wykonac połączenie na wskazany numer lecz zamiast rozmowy usłyszałą,iz abonament jest w tym momencie nieosiągalny. Siarczyście zaklęła.
Dostrzegła kilka połaczeń wykonanych przez osobę Skurczyka, także kilka miesięcy temu.Poczuła ulge gdy nie znalazłą zostawionych dla niej wiadomości.
Przeczytała wiadomości reklamy, te zignorowała.
Juz niemal zamykała aparat, gdy sięgnęła po smsy od numeru, który wydawał jej się znajomy.
Ciężko westchnęła.
Tamte koleżanki i Kaśka, nie dają jej spokoju.
"Monika, do cholery gdzie jesteś? Odbierz wreszcie listy polecone. Kiedy zapłacisz za zaległy czynsz? Odezwij się, daj znać. Koleżanki"
Monika wiedziałą doskonale,że zupełnie nie chce mieć z tymi koleżankami nic wspólnego.
Poczuła narastajacy gniew, uderzyła pięścią w stół, tak mocno iż zbudziła zaspanego Kudłacza.
Popatrzyła na swoją panią pytajaco.
Było jej wstyd i jednoczesnie żal samej siebie.
Modliłą się ile miała w sobie pobozności, aby dane jej było raz na zawsze pożegnać, starą, niechcianą pzreszłość.
Telefon ten feralny postanowiłą uszkodzić a następnie porzucic do śmieci.
Wystarczył jej ten nowy, który sobie kupiła za uczciwą wypłatę kilka miesięcy wcześniej.
Dziewczyna nie da się zastraszyć, temu co było i co być może juz umarło. Musi dac sobie szansę i wiarę,żę pokona stare demony.
Spojrzała na okno, dostrzegła pana leona, zajętęgo układaniem drewna na opał. Staruszek z największa precyzją i starannością ukladał szczapy, równo przy szopie, jakby zdawał egzamin z zręczności. Tuz obok przyjaciela,na ogrodowych krzesłach siedziała pania Jadzia i inne sąsiadka w starszym wieku obie w znakomitym nastroju, rozmawiały beztrosko.
Monika usiłowała wsłuchac się w wypowiadane sekrety, uchyliła w tym celu starannie przez nia umyte wcześniej okna.
Nie dosłyszała ani jednego słowa, ich wesołość, nie był jej przeznaczona.
Życie płyneło jej wolno, trzymając kobietę bezustannie w ucisku niepewności i osamotnienia.
Pojęłą,że gdyby nie pies ona sama byłaby zupełnie sama na tym świecie.
Tymczasem coraz częściej matka Moniki do niej dzwoniła, rozmawiały poczatkowo krótko a z czasem coraz dłużej.
Młodej kobiecie brakowało obecności bliskich, lecz zdawałą sobie sprawę, że tam skąd przyjechałą nie było perspektyw na przyszłość.
Nie było sznas na jakąkolwiek pracę, nie miała znajomości i mozliwości na poprawę losu.
Jej rodzice a wcześniej dziadkowie zmagali się z potworną biedą i niedolą.
Nie chciała jak jej przodkowie dziedziczyć nędzy i cięzkiej pracy na roli, nie planowała wcale zakłać rodziny i rodzić dzieci jak większośc kobiet z tamtych górzystych okolic.
W jej umyśle od zawsze były marzenia by zdobyć wspaniałą pracę w urzędzie lub uczciwym biurze, w wieku srednim znależc miłośc zycia, kupic domek nad jeziorem, być może jakieś jedno maleństwo byłąby w stanie wydać światu.
Nic ponadto,żadnych zmartwień, kłopotów, lecz spokojne, dostojne życie było jej pokornym zyczeniem.
Jedynie spełniło jej się spokojne zycie w domu starego znachora, miłości i wymarzonej pracy nie otrzymała.
Nie traciła jednak nadziei. Nie wiedziałą co jest jej przeznaczone.
Jej matka często wypytywałą córkę o jej plany lecz nigdy nie narzucałą gotowych rozwiążań.
-Moniko jak sobie radzisz?- pytała najczęsciej.
Niebawem przechodziła do włąsnych opowieści, z których to krewna dowiadywałą się plotek o urodzonych kolejnych dzieciach dalszych znajomych, o awnasach, pracach, wyjazdach zagranicznych.
Poznała soczyste plotki na temat dalszych sąsiadach, o zdradach a nawet o samobójstwie, ojca najsłabszego ucznia z dawnych lat.
Monika słuchałą z ochotą ciekawych, niejednokrotnie mrocznych historii.
Niekiedy okazywała młoda kobieta zdumienie, zdenerwowanie.
Nie zazdrościłą bowiem nikomu, los innych wydawał jej się barzdiej pogmatwany i straszny od jej samego.
Pewnego razu, gdy Monika szykowała kiszone ogórki, jej telefon znów wydał melodię, oznajmującą połączenie.
-Halo Moniko słyszysz mnie?Przyszedł do nas list polecony z sądu, jesteś wezwana 20 lutego o 12ej, słyszysz mnie?-upewniła się jej matka pełna złych przeczuć,.
-O mój Boże czego chcą, przeczytaj błagam o co chodzi!-głos Monice ugrzęzł w gardle.
-Tu jest taki prawniczy żargon, chodzi o to najprościej rozumująć ,że musisz zeznawac w sprawie zaginięcia Adama Skurczyka. Znasz kogoś takiego? To chyba pomyłka, mam nadzieję.
Powiedz co tam zmalowałaś?-głos rodzicielec kipiał paniką.
-Nic o tym nie wiem. Skurczyk to moj były szef. Nie chce o tym już rozmawiać-kobieta stłumiłą przerażenie.
-Powiedz lepiej co słychac u tego pijaka Rogoza-weszłą rodzicielce w łowo, stłumiąc własny ołowiany, narastajacy niepokój.
Starsza kobieta szybko zbyłą córkę nawałem prac i bez przekonania zakończyła rozmowe telefoniczną.
Monika oderwawszy się od ponurych myśli, wróciłą do porzuconych prac przy kiszeniu ogórków.
-Wszystko u ciebie gra dziecko?-spytał pan leon, dojadajac kanapki z nieukiszonym ogórkiem.
-Tak jak najbardziej-skończyła bolesny wątek i w milczeniu kontynuowała pracę.
-Pojedź do mamy, do rodziny i zacznij tam normalne życie. Załóz rodzinę, podejmij pracę. Masz juz blisko 40 lat, nie marnuj tu swego życia-męzczyzna nie po raz pierwszy współczuł swej młodej wspólokatorce.
-Tak, pomyślę, pojadę-rzekła tonem pelnym zamyslenia.
Monika nie mogła zasnąć, gnębily ją włąsne przemyslenia a najbardziej własne żle dokonane wybory.
Zapadła dopiero w głeboki sen gdy było juz daleko po północy.
We śnie ujrzała niezbyt urodziwą i niezdrowo wyglądajacą dziewczynkę a nstępnie już kobietę.
Ta dziwna postać szłą obok śniącej pośród ciemnego lasu, drzewa ogołocone z liści smagały jej twarz, świerszcze cykały nazbyt mrocznie, z daleka ujadały psy.
Wzdrygnęłą się. Milcząca postac przyglądalą się Monice coraz bardziiej ciekawie i natretnie. nareszcie się zatrzymały, usiadły na powalonym grubym konarze.
Chlód i tajemniczośc chwili narastała.
-To ja, nie mam imienia, nigdy nie przyjdę na świat. Domyslasz się kim jestem-spytała obca, ukazując zniekształcone dłonie i bladą, niewyrazną twarz, z ktorej wyzierały piwne oczy błyszczące łzami w świetle gęsto święcących gwiazd.
-Nie wiem kim jesteś, mów kim jesteś i czego chcesz!-rzekła bezbarwnie Monika.
-Kilka lat temu winna byłam przyjśc na ten świat. Ktos był tobie na krótko pisany, jednak ty oszukałaś swe przeznaczenie. Byłabym twoją córką. Dziękuję ci,że nie dopuściłaś do wypełnienia się fatum. Gdybym na świat przyszła byłabym bardzo nieszczesliwą kobietą, chorą, niepełnosprawną, pogardzana przez ludzi, niekochaną i niechcianą przez ojca ziemskiego. W młodym wieku odebrałabym sobie swoje niemozliwie cięzkie życie i zaraz potem ty bys wpierw oszalała i sama byś także zmarła.Ty sama nie byłabyś nigdy dumna i ani trochę szczesliwa z powodu macierzyństwa. Wiedz, iż macierzyństwo tak jak i narodziny to tak samo dar i przekleństwo-nieznajoma usiłowała dotknąc swej niebyłej matki. Obie objeły siebie niespodziewanie serdecznie i czule. Nie mówiły juz nic, wystrczyła im ta darowana chwila i moment na wyznanie miłości. Upajały się darem tej maleńkiej chwili, która wydawałą sie boleśnie realna i przejmującą piękna, czysta, niczym dotyk porażajacej gwiazdy z nieba. Spotkanie serca z niepoczętym sercem stanowiło sekret ofiarowanego pocałunku z wszechświatem,
-Odprowadzę cie-odparła nieznana kobieta.
Stanęly obie, blisko, były na wyciagnięcie dłoni, chciały zespolić się na zawsze. Jednakżę wyrok przeznaczenia, rozdzielił je.
Poszły w przeciwne strony.
-Będę żyła w twej duszy,a ty w mojej wtedy nie będziemy samotne bo będziemy miały siebie-odparly niemal jednocześnie, z oddali, słowa swe wyrażajac za pomoca duszy telepatycznie.
Monika otworzyła oczy, noc przeszła w wczesny poranek.
Nie tęskniła, nie płakała. po raz pierwszy od dawien dawna nie czuła się samotna.
Zima mimo swej ponurej, mrożnej aury przechodziła niespodziewanie w cieplejsze przedwiośnie.
Dla Moniki oznaczało to nieuchronny wyjazd w rodzinne strony, aby wstawić się w sądzie aby tam występować jako świadek.
Nie chciała wyjezdzać, nie miała zamiaru przerabiać najciemniejszej strony swej duszy
Nie chciała dźwigać tamtych zakopanych w głąb świadomości,mrocznych sekretów.
Już pochowała w umyśle i w sercu postać byłego szefa.
On już dla niej nic nie znaczył. Już wyblakły zupełnie tamte emocje.
Nie czułą się winna ani odpowiedzialna za ewentualną tragedię,za która wcale nie była odpowiedzialna.
Wiedziała,że najlepiej by było gdyby faktycznie nie istniał a najlepiej gdyby nie zaistniał.
Ponure myśli nie dawały młodej kobiecie spać i myśleć bezpiecznie o swojej przyszłości.
Cierpiała w samotności, nie miała siły ani odwagi aby zwierzyć się ze swych mrocznych sekretów choćby staremu panu ani nawet dorodusznej pani Jadzi.
Bała się ich reakcju, utraty ich zaufania a być może i jedynej bezpiecznej przystani.
Pakowała swoją torbę podróżną, mysląc nieustannie o nieuchronnym spotkaniu w sądzie.
Cieszyła się i niepokoiła zbliżającym się spotkaniem, nie wiedziała bowiem czego się spodziewać.
Rodzina wzakże niezbyt chetnie utrzymywała z nią choćby telefoniczne kontakty. Każdy z krewych miał własny tudny los, tylko nim się zajmował. Nikt z rodziny nie przejawiała checi wsparcia, pomocy.Nikt nie wyciagał pomocej dłoni, gdyż włąsne problemy i zmartwienia wystarczająco uprzyrzały los.
Spakowawszy walizę, pożegnała machnięcime dłoni pan Leona i wyruszyła przed siebie. Podróż pokonała kilkoma autobusami.
Jadąc do rodzinnych stron czuła żal, tęsknotę i smutek zarazem.
Pojęła,że nie ma włąsnego domu. Może mieszkać wszędzie i nigdzie.
Nie ma przy sobie nikogo najbliszego, prócz Kudłacza, którego dażyła wyjatkową dobrocią.
Krajobrazy za oknem,nie wygladały juz tak samo, Stare drzewa wycięto, w ich miejsce wyrosły blokowiska i faryki.
Dziewicze tereny kurczą się dramatycznie, nie ma wolnej przestrzeni, wszystko jest zagospodarowane tak by było każdego i nikogo zarazem.
Cierpiała, ona także do nikogo nie należałą, Telefon nie dzwonił, Nikt nie pytał o nic.
Nocą namierzyła miejsce swego zamieszkania, szłą z przystanku autobusowego do rodzinnego domu.
Witały ją wyłącznie ujadania zwierząt.
Identyczny jasny mieszkalny dom, w srodku wydawał się nieco wyremontowany i mniej zadbany,
Mama po cichu wyszłą na jej przywitanie, wygladała na zniszczoną życiem staruszkę.
Monika oniemiała, zawstydziłą się,że tak długo zwlekałą z przyjazdem.
-Mamo to ty?-córka rzuciła się starszej kobiecie na szyję.
Starsza pani, miałą blisko siedemdziesiąt lat, wygladałą na znacznie więcej.
-A tata gdzie?-spytała.
-Nie żyje, nie wiedziałaś o tym, dzwoniłam ci, pisałam. Gdzie teraz mieszkasz dziecko?-matka wyraziła oburzenie.
Obie kobiety przypadły do skromnie zastawionego stołu, w milczenie piły zimna herbatę.
Spoglądały na siebie, jakby widziały się po raz pierwszy.
Rodzeństwo Moniki było w domu zajete swoimi zadaniami lecz nikt z nich nie pofatygował się by wyjść siostrze na spotkanie.
Krewne rozmawiały długo i refleksyjnie.
Monika nie mówia nic o sobie, dopytywałą sie we wszystkim matki.
Ta odpowiadałą z wahaniem i niepewnością, jakby się obawiała włąsnych zwierzeń.
Noc szybko przeszłą w poranek.
Po szybkim sniadaniu, Monika autobusem wybrałą się do śadu zeznawać, prócz gniewu i niepewności nic nie czuła.
Nie widziała czystej wiosny, budzącej się do życia zieleni, śpiewu ptaków, śmiałego słońca.
W jej duszy bowiem dominowała wciąż zima.
Weszła do kamiennego gmachu, wokól gromadziły się garstami obcy ludzie.
Szukałą wzrokiem kogoś znajomego, aby chociaż zamienił ludzkie słowo otuchy,
Nikt nie zwracał na przybyłą uwagi.
Przeczytałą trzymany w reku list. Wciąz stąpając z lękiem długim korytarzem, niosącym echo zasłyszanych kłotni. Po omacku odszukała salę, w której winna się była zjawić kilka minut temu.
Bez pytania stanęła obok wyznaczonego miejsca, ignorując skupioną grupkę, stłoczonych w poblizu osób. Katem oka dostrzegła kogoś znajomego, trzymany list wypadł z dłoni.
Wyrażnie zdawało jej się, że dostzregła obok postać znienawidzonego Skurczyka, przechadzał sie wzdłóż korytarza, mierzył ją tak samo zdziiwionym spojrzeniem.
Widziała wroga,niemal tak długo jak trwa mrugnięcie oka.
-Panie Adamie Skurczyk!-wrzasnela Monika.
Zamiast odpowiedzi, dostrzegła pytajace spojrzenia obcych, cień jakby nagany w oczach oczekujących.
-Kim pani jest?-mężczyzna, ludząco podobny do Skurczyka rozstąpił się z grupki i stanął tuż przy Monice.
-No, jestem dziś wezwana na przesłuchanie, -Monika wskazała najbliższe drzwi.
-My także, znała pani mojego brata?-spytał obcy mężczyzna, nie przedstawiając się.
-Nie znałam, znaczy nie znam-dorzuciła, odwracając się.
Tymczasem jakby spod ziemi niska kobieta krzykiem piskliwym wymieniła nazwisko Moniki.