• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Słowa malowane życiem.

Mój blog będzie dotyczył życia. Znajdują się tu słowa życiowe, o życiu i za życiem.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 31 01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 31

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Wrzesień 2025
  • Marzec 2025
  • Luty 2025
  • Październik 2024
  • Lipiec 2024
  • Czerwiec 2024
  • Luty 2024
  • Wrzesień 2023
  • Czerwiec 2023
  • Luty 2023
  • Listopad 2022
  • Wrzesień 2022
  • Sierpień 2022
  • Maj 2022
  • Luty 2022
  • Styczeń 2022
  • Wrzesień 2021
  • Sierpień 2021
  • Kwiecień 2021
  • Styczeń 2021
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Listopad 2019
  • Wrzesień 2019
  • Sierpień 2019
  • Maj 2019

Najnowsze wpisy, strona 4


< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >

Dolina bez wyjscia

Rozdział IV.

 

Gdy ranek świtał, gdy dzień się budził słoneczny, wraz z ćwierkaniem ptaków, Maria wbiegła zadyszana do chałupy wraz ze śpiącym dzieckiem.

Połozyła go na własnym barłogu i sama przystąpiła bez odpoczynku do prac w stajni.

Wydoiła krowę, wyszorowała podłogi, ugotowałą mleko i wtedy dopiero zbudziła przestraszone dziecko.

W domu nie było nikogo z domowników.

Prace polowe musiały ich wypedzić z domu skoro świt.

Chłopiec obudziwszy się, zasępił się przerażony.

-Gdzie jestem i co tu robiE?-spytał ciekawie oglądajac obce mu wnętrze chałupy.

Gnał z ozby do pokoju i zaraz do łązienki, jego tarz wyrażała ciekawośc i jakby zadowolenie.

O swa matkę nie zapytał już ani razu.

Maria przytuliła go do piersi by włąsną i jego samotnośc ostudzić, by dodac sobie otuchy. Jej serce drżało miłością niewyznaną, nieprzeżytą i niewypełnioną.

Chlopiec dosiadł się do stołu, Maria poczestowałą go świezym mlekiem, nakarmiła kanapkami z masłem i białym twarożkiem, domowej roboty.

Dziecko jadlo z umiarkowanym apetytem.

-Co to jest?-pytał o każdy pzredmiot o każda zrecz jaką tylko jego zezowate oczy zdołały uchwycić.

Kobieta odpowiadał dziecku cierpliwie i z wielka dumą.

Upajała się z wolna uczuciem macierzyńskim, który co rusz wzruszał i poruszłą jej wrażliwa duszę.

Gdy oboje nasycili swe głodne żołądki, kobieta poczeła oprowadzac dziecko po swym domu, nastepnie pzreszli na strych, potem zeszli do piwnicy  poszukiwaniu starych zabawek.

Znależli kilka zepsutych autek i stare lecz nadajace sie do zabawy drewniane klocki.

Następnie przeszli do ogrodu z nieco zaniedbanymi kwiatami i warzywami, które domagały się wprawnej i niezmęczonej ręki.

Oboje bawili się radośnie plewieniem kwiatów, doglądaniem cebuli, selera i pora.

Przeskakiwali z grzedy na grzedy, bawili się przy tym przednio.

Dziecko zdawało się widziec po raz pierwszy soczystą zieleń i zwykłe tullipany, które gdzieniegdzie wyzierały.

Zmęczeni zabawą, wrócili do domu.

Chłopiec upił jeszcze szklankę mleka po czym usadowił sie do łożka i zasnął twardym zdrowym snem.

Maria spojrzał prze okno, widziała jak waską sciezką jej młodsze rodzeństwo powraca z prac polowych.

Poczuła zrazu zawstydzenie i długie ukłucie strachu, nie wiedziała bowiem jak wytłumaczyć rodzinie obecność obcego chłopczyka.

Bez słowa wypadłą na ciepłą, sloneczną wciąż aurę, obeszła w progu zdumionych domowników.

Czym prędzej dotarła rowerem do pobliskiego sklepu, dumała o potrzebnych sprawunkach i nowej zabawce dla chłopca.

Zobaczyła znanych z widzenia stale tych samych wieśniakó, zmierzajacych an zakupy.

Gdy szukała wolnego i bezpiezcnego miejsca by zaparkowac swój stary lecz wygodny rower, jej wzrok napotkał zawstydzone i wsciekłę zarazem spojrzenie matki chlopca.

W neigdys  drogich lecz dziś niszczonych juz łachahch otyła matka małych chłopców, zaciekle oprózniała śmietniki i kontenery przynaleąace do sklepu spozywczego.

-Co się tak gapisz wiesniaczko?-pierwsza odzyskała mowę, pijana Blanka.

-Idę do sklepu na zakupy, a ty wracaj do domu, zajmij się dziećmi-zagrzmiała urażona Maria, czym prędzej beignac do sklepu, by uniknąć konfrontacji z pijaczką.

Stojąc w  długiej kolejce po sparwunki, prze oszklone drzwi Maria widziała pijaną kobietę zajętą metodycznym i zachłannym opróżnianiem brudnych koszy.

Pijana kobieta, wybierała do własnego brudnego worka, rzeczy w opłakanym stanie.

Marii od samego patrzenia, wrażliwe serce bolało, dumała, patrzyła z litością na zataczajacą się zniszczoną lecz niestarą kobietą.

Inni omijali kobietą z odrazu lub obojetnie, obraz pijaczki zdawał się nikogo nie dziwić, nikogo juz nie zastanawiać.

-Jak mozna tak nisko upaść, bedąć niegdyś bogatą przecież?-pytanie wypadło z ust schludnej kobirty, stojacej najbliżej Marii.

-Jak to, ona była bogata, ta Bianka czy jak jej tam?-chciała wiedzieć klientka.

-Nie ona a jej ojciec, stary komunista pieniedzy miał jak lodu. Matka jej udawała damę wielką, gardziła biednymi a sama chyba była półanalfabetką. Mówię pani prawdę-rzekła tamta dobitnie.

-A skąd pani wie, że oni byli bogaci? Czemu teraz ta córka stałą się taką łachmytą pijacką?-Maria, wciąz przez szybę spoglada na pijaną znajomą, zajetą teraz wypijaniem resztek piwa ze starych, uzywanych flaszek.

-Tez się dziwujemy. Jak można tak nisko upaść, majac niegdys takie bajkowe, spokojne życie i teraz tak marnie upaść?-kiwała głową inną przzysłuchyjącą się klientka sklepu.

-A co sie stało,że tak upadła?-dopytywała się Maria, dobrze poinformowanych wiejskich plotkarek.

-Poczekajcie jak tylko zrobimy zakupy to wam opowiem wiecej, jeno wyjdźmy ze sklepu-rzekła najstarsza z kobiet, która już wybierała dorodne warzywa.

Maria z naręczem zakupów, dobiegłą do swego jednoślada, podsłuchiwała rozmów pozostałych kobiet, zajetych plotkami wiejskimi.

Sama przemogłą chęć marnowania czasu an czce dyskusje, wiedziała,że w domu czeka na nią przerażony mały chłopiec.

Gdy tylko ułozyła cięzkie zakupy na rowerze, zobaczyłą przed sobą pijaną Blankę, leżącą na pordzewiałej ławce, tuż pod starym drzewem, rozbita butelka, dotykałą jej bosych stóp.

Powodowana litością, Maria dobiegła do lezacej, łokciem obudziła zaspaną.

-Nie wolno tak czasu marnować, wstawaj że!-rzekła przejeta rowerzystka.

Ciemne chmury znaczyły szare niebo swymi grożnymi konturami, deszczyk siąpił coraz intensywniej.

-Czego chcesz wiesniaczko, wszędzie cię spotykam, śledzisz mnie czy co?-bełkotała pijana kobieta, odwracajac się niezgrabnie tyłem do kobiety.

-Czemu tak dużo pijesz ten ochydnyalkohol? Masz dzieci i trzeba się nimi zajć przecież-Maria rzekła powoli.

-Sama się zajmij dziecmi i sobą i daj mi spać-odburkneła tamta.

-Powiedz mi po co pijesz? Czemu nie pójdziesz do domu? Dom, czemu on taki zapuszczony i zgnojony?-Maria nie dawała za wygraną.

-Nie chcę tego cholernego domu bo tam starsznie straszy-pijana kobieta była bliska paniki.

-Jak to straszy kto kogo?-spytała ciekawie, patrząc z niepokojem na deszczowe chmury.

-Przeciez mówię wyrażnie. No mój zmarly ojciec mi się w nocy pokazuje i jest wściekły i w kołka gada,że jest tamten świat, jest tamten świat. Po śmierci jeszcze gorszy świr niz za życia był-Blanka z każdym wypluciem  żalu zdawałą się trzeżwieć.

-No bo jest tamten świat nic nowego-rzuciła Maria, wsiadajac na rower/

Ty też ześwirowałas wieśniaczko, nic nie ma, a tamtego świata nigdy nie było i nie będzie. Najlepiej zrobisz jak się napijesz to pogadamy-rzekla z pogardą Blanka, moszcząc się na brudnej i zniszczonej ławce.

-Mimo to wracaj do domu do synka-rzekła Maria, uciekajac przed narastającym opadem deszczu.

-Sama se wracaj głupia wiesniaczko-wybełkotała Blanka, sięgając prze wybitą szyjke do pustej butelki.

Maria uciekała czym prędzej do domu, rozmyslajać o pijanej Blance.

W jej sercu rosła miłośc do uratowanego chłopca i duma z powodu świezych zakupów.

Gdy tylko dopadłą do otwartego na oscież domu, deszcz padał obficie, przechodząc w grożny grad. Burze zdawały się na swój sposób ostrzegac swym grubym brzmieniem wraz z grożnymi błyskawicami.

Przypadłą do chudego chłopca, czekajacego na swa wybawicielke za progiem, na korytarzu.

Wtulił swe drżace rączki i mokrą od łez twarzyczke w ramiona swej wybawicielki.

-Nie zostawiaj mnie, bałem się bardzo-narzekał szlochaajac.

Maria wprowadziła malca do kuchnii, napoiła siebie i jego zimną herbatą.

-Martyśka czy ty zgłupiałaś na amen-narzekała siostra Marii, zajeta smażeniem placków dla całej rodziny.

-Nie mogłam tego biedaka zostawić, jego matka to ostatnia pijaczyna, wcale się synami nie zajmuje. Byłam u nich w tej spelunce. Porwałam go bo płakał i mi go było tak żal-rzekła Maria, myjac szybko ręce i wprawnie sprzatając kichnię.

-na policje trzeba zadzwonić a nie porywać-rzekła brat Marii.

-To zły pomysł, będzie się biedak tułał po sierocińcach, lepiej żeby został z nami, tu mu będzie bezpiecznie-rzekła z mocą Maria, głąszcząc uśmiechniętego już chlopca, anwiacego się surowym brokułem.

 -Opanuj się maryśka tak się nie robi, ten zezowaty maluch to nie piesek, za takie coś mozna nawet siedzieć-brat ingagował pałaszujac smaczne placki.

-Za dobre serce nikt mnie nie wsadzi-dodała beztrosko Maria, siadając do stolu wraz z przerażonym malcem.

Maria głucha była na zaczepki swojej rodziny i ciekawskich sąsiadów.

Powtarzała bowiem,że dziecko uratowała.

Gdyby nie jej poświęcenie i troska, ten biedak mógły zejśc na psy jak jego wiecznie pijana matka.

Rodzina patrzyła na altrusitke  z politowaniem.

 

Rozdział VI.

 

Maria coraz bardziej przywiązywała się do uratowanego dziecka i czuła się za niego odpowiedzialna.

Rodzina pki co szeptem rozmawiałą o dziecku i poświęceniu się Marii.

Nie chcieli bowiem sprowadzac kłopotów i dodaktowych dramatów na bogobojną rodzinę i wyrwanego z piekła malucha.

Coraz częściej przychodziły na adres domu Marii coraz to nowe listy polecone.

Maria czytałą je zaledwie pobieżnie i szybko je traciła.

Nie przechowywała ich treści, wiedziała,że listy niszczone nie mają siły rażenia.

Cierpiała samotnie, modliła się po cichu by dane jej było wychowac chłopca na dobrego człowieka.

Jednakże chłopiec powoli stawał się coraz wyższy i zmieniał się z małego wystarszonego, niewinnego malca w średniego łobuza.

Najwidoczniej charakter i usposobienie dawały znać o sobie niedobrymi genami.

Maria ze zdziwieniem i rosnąca rozpaczą patrzyłą na brak wdzięczności, na opryskliwe słowa, na pogardę.

-Marysiu nie przychodź po mnie do tej ochronki, bo ze wstydu padnę-odgrażał się malec, odprowadzany do przedszkola przez swoją oddaną opiekunkę.

-A to czemu sie wstydzisz?Przeciez jestes ładnie ubrany i jestem dobra dla ciebie-tłumaczyła opiekunka chłopcu, tuż pod drzwiami placówki/

-Ty nic nie rozmumiesz, ty wyglądasz po wiejsku, popatrz na swoje ubrania a raczej łachy, dzieci się z ciebie naśmiewają-gderał malec, wbiegajac do ochronki.

Maria niemal zadławiłą się własnymi łazami.

Przypomniała sobie bowiem, jak jego matka kilka lat temu za każdym razem w ten sposób krytykowała Marię.

Kobieta wracajac autobusem do domu, biła się z myślami jak powinna postąpić i gdzie popełniła błąd,że nawet do niedawna niewinne dziecko nie ma dla niej szacunku.

Łzy przecierałą ukardkiem, gdy zasmucona zerknęła w stronę wsiadajacych pasażerów, wydawało się jej samej ,że dostrzegła matkę uratowanego chłopca.

Mimochodem odwróciła głowę, jakby z obawy przed znajomym ciosem pogardy.

Twarz ukryła pod szeroką, niezbyt modną czapkę i w takim ukryciu spoglądała na Blanke.

Czas niezbyt korzystnie potraktował znajomą pijaczkę.

Opuchnięta twarz, sine zniszcone wargi, odcisnął alkohol swoje okrótne piętne.

Nadmiar otyłości, zniszczone niegdyś markowe ubrania, prosiły się o wypranie, zniszczone niegdys drogie buty wyglądały groteskowo na zniszczonym obliczu tamtej kobiety.

Była sama, choć jej oczy mierzyły ukrakiem jakiegos eleganckiego męzczyzny, który niezbyt pasował na znajomego zniszczonej kobiety.

Maria dostzregła ponadto w reklamówce Blanki, kilka butelek po piwie.

Podczas postoju, czasem dochodził zgrzyt ich obecności w obszernej reklamówce.

maria dostzregła jeszcze coś co zmroziło jej krew w żyłach, Blanka nie tylko nie byłą trzeżwa lecz miałą kragły, ciążowy brzuch.

Patrząc ukrakiem  na stojąca bokiem kobietę z odległości kilku metrów z kazdą chwilą była więcej niż pewna stanu błogosławionego, Blanki.

Nie chciała konfrontacji z tą nieobliczalna kobieta. Z ulgą wysiadła z autobusu i mocno zmeczona wracała pieszo do domu.

Pod domem dostrzegła dwa zupełnie obce samochody, nie lubiła gości, nie miała zamiaru z nikim rozmawiać, nie ufałą bowiem ludziom wcale.

Marzyła o ciepłym obiecie i odpoczynku na kanapie. Ceniła najbardziej święty spokój.

Nie dane jej było.

W korytarzu napotkała, dwie wścibskie. obce kobiety z wyglady przypominały hieny cmentarne.

Maria wzdrygnęłą się pood wpływem ich spojrzenia.

-Dzień dobry, skąd panie przyszły?

-Jesteśmy opieką społeczną.Rozumiecie co to jest?-tęższa z kobiet napadła pierwsza Marię w drodze do łazienki.

-Po co panie się fatygowały? Nic nie potrzebujemy, a juz na pewno waszej opieki nie chcemy-głos Marii wyrażał gniew i zdenerwowanie. Kobieta chyłkiem ukryła się w łazience, ignorując ciekawskie spojrzenia intruzek.

 Gdy Maria zmywała z siebie pot trudnego dnia, słyszała zupełnie nietaktowne pytania zadawane przez kobiety rodzinie Marii.

-Z czego wy się utrzymujecie?

-macie wy wogóle pojęcie o wychowaniu dziecka?

-Jak to mozliwe,że dziecko jest z wami?

-Pani Maria go nie urodziła?

-Wiemy czyje to dziecko?

-Mamy dobre donosy?

W tle dało się słyszec słowa przestrachu i poddaństwa.

-Jesteśmy zacną i pobożną rodziną-rzekła ugodowa seniorka rodu, ignorujac dalsze niedorzeczne pytania.

-Marysia to dziecko uratowała, gdyby nie ona ta pijaczka mogła by je zniszczyć a nawet zabić. Jaką by ono miało przyszlośż z pijaczką taką-seniorka niemal drżała ze wzburzenia.

-Ta Blanka to córka ważnego ale juz nieżyjacego prominenta, tak gadajac możecie miec kłopoty-rzekła chudsza kobieta z opieki społecznej.

-Was nie nie powinno obchodzić czyj syn czy ojciec? Nie ważne czy był bogaty czy biedny czy miał znajomości to się nie liczy bo to sie zmienia. Wiem,że teraz ta Blanka jest biedna jak mysz koscielna, bo nie chce sobie pracą brudzic rąk.

Ona się nauczyła tak po lekku, leżec i niec nie robić i wszystko za darmo mieć. Tak ją ci rodzice nauczyli. Niech im ziemia lekka będzie-dodała seniorka rodu upijając przy stole zimny łyk herbaty

 -A skad wy to wszystko wiecie?-zapiszczała chudsza z kobiet.

-poczekajcie, mówcie od nowa, bo musimy sobie to zapisac-dodała tęższa "opiekunka".

-Dobrze a skad wiadomo,że Maria się nadaje na matkę,rózne o niej chodzą pliotki-dodały niemla obie pracownice jednocześnie.

Maria ochłonąwszy nieco przypadło do swej matki i zaczęła mówić spokojnym tonem.

-Mam dobre serce i wiem co dziecku jest niezbędne do szczęścia, pokochałam to biedne dziecko jakby było moje. To wy jesteście niekompetentne, zbieracie plotki od tych co najmniej wiedzą.

Nie zajmujecie się prawdziwie potrzebującymi, tylko prześladujecie dobrych ludzi-Maria mówiłą swobodnie, lecz nie bez strachu.

-Oskarżymy Cię za pomówienia-odgroziła się chudsza z pracownic.

-Maria cicho, ja powiem im do słuchu-nakazała seniorka rodu.

-W jakim celu wysyłacie jakies niepotrzebne pisma o egzekucji czy skazaniu nas ? Przecież lepiej nas wspierać i pomóc dobrym słowem. Dobrych ludzi trzeba szanować i popierać ich w czynieniu dobra.

A wy stoicie murem za patologią,sprzyjacie i schebiacie jeszcze większej nędzy i tragedii bo potrzebujecie papierka ,że cokolwiek robicie" a prawda jest taka, że wiecej szkodzicie niż pomagacie-uniosła się seniorka rodu.

-To jest bezczelne to absurd-wrzasnęły obie pracownice.

-Tak, to czemu nie pomagacie chociażby tym pijakom wyjsc  z nałogu? Czemu nie chronicie biedne i zaniedbane dzieci? Gdzie jesteście jak krzywda się dzieje?-pytała pełna bólu Maria, dławiac się kawałkiem sernika, którego dorodne kawałki zdobiły schludny stół.

-My robimy bardzo dużo tylko ludzie na nic nie zasługują, ci wszyscy ludzie powinni znów trafic do obozu zagłądy to by sie nauczyli rozumu-rykneła obrażona do żywego tęższa pracownica, wstajac do wyjscia.

-To jest hańba tak traktowac ludzi, wy pracownice socjalne nie macie honoru. Wasza instytucja jest zbędna. Powinny powstać zamaist was nowe fundacje; zajmujące się z oddaniem, osobno i specjalistycznie biednymi, osobno pijanymi, osobno osamotnionymi czy bezrobotnymi. Wy zas jako opieka społeczna jestescie przeżytkiem, nie jesteście nam potrzebni bo bardziej szkodzicie niz pomagacie. Wam chodzi o niskiego lotu plotki o tanią rozrywkę kosztem cierpiących po cichu i bezbronnych-odparła Maria, stojac dumnie na baczność.

Gdy tylko mowa Marii wybrzmiała, słońce o złotych promieniach na powrót wstąpiło do izby w której wszyscy wzburzeni z przejęciem słuchali.

Tymczasem obie obrażone i ugodzone do żywego pracownice bez słowa wyszły, trzaskając hałaśliwie dębowymi dzrzwiami

  Rozdział V,

Maria godziła trudne fizycznie prace w polu wraz z trudnym wychowaniem malca.

Pokochałą całym sercem, tegoz małego choc niekiedy bolesnie dokuczliwego szkraba.

Minął rok od kiedy Maria stałą się dla tego nieszczęsliwego chłopca niczym mama, niczym dobry anioł stróż.

Bywało,że żałowała, iż tak pochopnie zajęła sie cudzym dzieckiem.

Czasem gdy samotnie zmagałą się z napadami złości, gniewu i feustracji przygarnietego malca, bywało,że po cichu cierpiała.

Nic sobie nie robiła, z tego co na temat jej postępowania uważali inni, bliscy a także zawsze wścibscy sąsiedzi.

Wiezdiała,że jest obserwowana, że jest obmawiana przez wiejską społeczność.

Chłopiec niezwykle rzadko oakzywał opiekunce zyczliwośc czy wdzięczność.

Krytykował jej z trudem ugotowane obiady, mALEC niezbyt doceniał jej poświęcenie.

-Adasiu jeśli tak,tobie ze mną źle to może byśmy pojechali do twojej mamy i brata? Co ty na to?-pytała się czule lub ze zmęczenia krnąbrego malca.

-Nie chce tam jechać, nie podoba mi się tam. Tam się boję starsznie-odpowiadał po chwili z przejeciem, krztusząc się jabłkiem.

-A czego się bałeś? Mamy czy brata/ Bili cię?-chciała opiekunka wiedzieć.

-No ich tez się bałem, bo oni sie wydzierali i wyzywali ale jeszcze w tym domu starszą duchy, brat gada ,że to zmarły dziadek straszy na piętrze-dodawał malec,powaznym tonem.

-Co ty mówisz dziecko, może jakis zły film obejrzałes albo cos ci się pzryśniło-Maria drązyłą temat, tulac chłopca do siebie.

-Ja nie zmyślam, tam starsznie straszy, słyszałem dziadka kroki i czułem jego zapach i trochę też widziałem jego cień, tak mało wyrażnie-dodał chłopiec nieco z pzrestrachem i pzrejeciem.

-Powiedz mi dokładnie-Maria przypadła do chłopca i zamieniłą się w słuch.

 -Od zawsze tam starszy, to znaczy jak umarł dziadek to starszenie się zdaża. Mama się starsznie boi spac na górze, śpi na dole z psami, nam karze tam spać ale my nie chcemy.

Mama zawsze pije alkohol, ona mówi,że to jej pomaga. Było tak,że mam uciekała z domu do ajkichs panów, myśmy zostawali sami ze starchami w tym domu.Prosze cie, nie zostawiaj mnie już nigdy, zabiezr mnie na zawsze.

Byle tam nie być z nimi-skamlał malec, tulac noieporadnie skonsternowaną przybrana matkę.

-Dobrze, obiecuję-Marii lamało się serce i czym predzej zapominała o niefrasobliwym charakterku podopieczneo.

 Maria szczerze pokochała uratowanego malca.

Żal jej było jego smutnej doli i bolesnego losu, dziecka zaniedbanego i szczerze przerażonego.

Cierpiała wraz z nim.

Za nic w świecie nie chciałą dla niego bolesnego losu, niepewnej przyszlości.

Trzymanie  z dala od brutalnego świata koztowało przybraną matkę wiele bolu i poswięcenia.

Jedmakże ona sama nie potzregałą sweo oddania ajko powięcenia, czułą dziwny przymus chronienia i opiekowania się gorliwie bezrbronnym.

Była gotowa poswięcić siebie, całe swe życie by utorować lepszą  drogę i pewniejsza przyszłośc maluchowi.

Skłóciła rodzinę, skazałą na ostracyzm i pomówienia.

 

Ludziska nie zostawaili suchej nitki na rodzinie Marii.

Nie było tygodnia by rodzina nie otrzymywała litów poleconych z wszelkich mozliwych instytucji.

Nie reaowałą ani oni ani jej robotnicza rodzina.

Nie chcieli i nie umieli, udaremniac swej krewnej jej nielelnej opiece.

Poświęcenie się Marii, nade wszystko ratowalo i leczyło jej najbardziiej pierwotny i najgłębszy ból jakim było utrata dziecka.

Majaki senne powoli mijały, juz nie śniła o rozdzielajacych serce płaczących dzieciach.

Nie budziły ja co noc uciązliwe kwilenia i przejmujace krzyki niemowlęce.

Maria wtedy po przebudzeniu sama zapadała w rozpacz i uderzałą w nieutulony płacz, dziecka porwaneo, porzuconeo, przez nikoo niekochanego.

Płakała nad losem dziecka teraz po sierocemu cierpiącemu.

Chciała utulic scałować każdy becik z maleńką główką maleńtwa.

Gdyby mogła wysłałaby swe serce by miłowało istoty co nie zaznały miłości.

 Na skradzionym Adasiu koncentrowała swą miłośc, swoje wierne oddanie, odkupieńcze i zaczarowane.

Krajobraz tymczasem stał ię uciążliwie zimowy, ziemie i okoliczne domy i drzewa pokrywaly ogromne czapy sniegu.

Mrozy dawały ię we znaki każdemu, kto był łaskał wyjść ze swej dobrze ogrzanej drewnem chałupy.

Maria potanowiłą sprawić radośc także Adasiowi, bawili się przednio, szalenie jakby sami byli zaledwie dziećmi.

 Lepili bałwana.sunęli saniami z większych wiejskich górek.

Sami stanowili idelany obraz szczęsliwego dziecka i szczęsliwej matki dla kazdego widza, który zjawiłby się teraz przypadkiem.

 Maria zatracona w beztrosce, zjedzajac z wysokiej, snieżnej  gorki srebrzyście błyszącej w  słońcu, podniosła ku gorze ubawioneggo malca, gdy tymczasem dostzregła dwie dorołśy postacie.

Postacie nieokreslonej płci, wieku i lecz widocznie krępe i ociezały wprawiły o szybsze bicie serca beztrosko brodzących.Zaschłe strachem gardlo skoczyło kobiecie do gardła, gdy w teższej osobie rozpoznała biologiczną matkę malca.

Jej osoba przybliżająła się ku nim, uniemozliwiając im drogę ucieczki.

-Wieśniaro oddaj mi Adasia bo pójdziesz siedzieć!-odgrażała się pijana Blanka.

Maria w obronnym gescie wtuliła się w drżącego jak w febrze malca.

-No schodź z tej góry i oddawaj go-ponaglała bełkocząc.

-Nigdzie nie idę, a kim ten nowy pan tam jest, to duch?-spytał maluch niepewnie a  szczerze.

 

-To kurna mój nowy chlopak, polubisz go, no złaż już powiedziałam-Blanka krzyczała ile sił w płucach miała.

-Nie chcę być tam z  wami, wracajcie sami, proszę, ja was nie chce już, ja mam juz mamę, odejdzie proszę-domagał się maluch, wtulony w nieruchomą Marię.

Tymczasem pijana złością i z nadmiaru wódki Blanka, upadajac nniemal wracałą do swego towarzysza, wyrzucajac klątwy i słowa pogardy.

Maria przyglądajac się sylwetce odchodzących zauwazyła,że Blanka jest w mocno zaawanowanej ciązy, oraz to,że zarówno ona jak i towarzysz nie byli trzeźwi.

-Chodźmy stąd do domu, boje się ich. Nie zabiorą mnie prawda?-chłopiec patrzył rozpaczliwie w rozdygotaną opiekunkę.

-Nie pozwole im na to, jestes teraz ze mną i tak juz zostanie-rzekła z otucha, tuląc przestraszonego malca.

 -Obiecaj mi,że mnie im nie oddasz, powiedz to-zażądał Adaś.

-Dobrze, tak bedzie jak Ty będziesz chciał-dodała Maria, rozglądajac się trwożnie.

-Nie ma ich, pojechali tamtym autobusem-chłopiec pokazał kciukiem, oddalajacy się autobus.

-Tak a skad wiesz,że pojechali?-spytała kobieta.

-Bo wiem.wracajmy do domu i nie zapraszajmy nikogo-prosił chlopiec.

-Bedziemy sami się bawic i cieszyć-dodała Maria otuchy sobie i dziecku.

 

Maria uwielbiała spedzać czas z małym Adasiem. W jego towarzystwie prawie zapominała o własnej samotności, o utraconym dziecku.

Nie zadawała sobie pytań na temat tego co było. Nie znała odpowiedzi, bolały ja wątpliwości i pytania jakie czasem wiercily się w jej umyśle.

Największym marzeniem kobiety było, znalezienie chocby małej przestrzeni, małej oazy gdzie mogłaby ukryc się przed podłością ludzi.

Pragneła najwięcej uchronic bezbronnego przed trudami życia.

Swiat wydawał się składać z ludzi gotowych krzywdzić i ranić.

Nie tęskniłą wcale za ludżmi, jej świat to bylo zacisze wolne od podłości.

Jednakże póki życie trwa, póki oddech dajemy światu nie możemy liczyć na prywatne istnienie na własnych warunkach.

Zależni jesteśmy bowiem bardziej od innych, niz nam się zdaje.

 

 

 

 Rozdział VII.

Czas gnał, zima przechodziła w wiosnę a ta zmieniała się w lato.

Maria coraz mocniej przywiazywałą się do nie swojego dziecka.

Nie umiał siebie wyobrazić bez Adasia.

Na skrzynkę pocztowa przychodziły co rusz regularnie, wszelakie pogrózki i pozwy do sadu.

Maria zupełnie nie miała ani ochoty, ani siły by przybywac na rozprawy, by zmagać się z największą Niesprawiedliwością.

Wiedziała,że polegnie i przegra, sama w starciu z wymiarami Niesparwiedliwości, jak nazywała wszelkie instytucje do tego powołane.

W jej rodzinie od pokoleń znane byly bowiem druzgocące wyroki Niesparwiedliwości.

Zawsze przegrywała ofiara jej przodek i krewny zaś, winowajcy i złoczyńcy tryumfowali.

Nie znała rodzina Marii innego wyroku jak tylko Niesprawiedliwego,

Nie poważała maria prawników i sędziów, miałą o nich najgorsze mniemanie.

Stroniła od ich wymiaru i obecności.

Z dala od instytucji i ludzi bezprawia czuła się cokolwiek bezpiecznie.

Modliłą się zawsze by nigdy nie miałą styczności z prawem i sądami.

Unikała i ukrywałą się.

Tymczasem nieubłagalne wyroki Niesprawiedliwego sądu ludzkiego nie chcialy zostawić naiwnej Marii w wymarzonym spokoju.

Jej  matka własna, najpobożniejsza niewiasta we wsi, powtarzała nader często nieopokornej córce.

-Ty się doigrasz tym swoim postępowaniem na wyczucie. Ludzie ci nie popuszcza, suchej nitki na tobie nie zostawią. Ludzie gorsi sa bowiem niz zwierzeta-powtarzała struszka raz po raz.

 Maria skinieniem głowy potakiwała i czuniła wciaz swoje.

trwałą przy malcu w dzień i w noc. Przezywałą rozpaczliwie jego choroby, niedomagania. Trzęsła się nad przeziembionym malcem, jakby od tego zalezało jego życie,

-Smieją sie z nas we wsi i na parafii-powtarzały jej ciotki i sasiadki, przy okazji nieplanowanych spotkań.

-Obmawiaja cię wszyscy na parafii-rozpaczała matka Marii, widząc jak jej córka beztrosko wracała z malcem z częstych spacerów i wycieczek wiejskich..

-Mamo, popatrz tam idzie moja była mama z wujkiem-szeptał nerwowo maluch do swej opiekunki, gdy ta z oddali zauwazyła oddalajacą się parę, niechlujnie przyodzianą.

-Może ci sie wydaje?-zbyła Maria, niepokój dziecka.

-Nie wydaje mi się, ja znam tego wujka, to był to mąż cioci, mama go odbiłą tej cioci Basi. Ciotka Basia wtedy znienawidziła mamę za to i były awantury jak diabli-rzekł maluch z przerażeniem, kręcąc głową z przejęcia, jakby usiłował wygnac dawne koszmary.

-To nie możliwe i co było dalej-drązyła Maria z niepokoju i ciekawości.

-Nic, wujek wolał moją była mamę niz swoją byłą żonę, tylko że byłą żona wujka, pzryjezzdałą do nas i robiłą mamie karczemne awantury, ja wtedy uciekałem do łązienki albo do piwnicy nie mogłem tego słuchać- Chłopiec trzasł się dopowiadajac ostatnie słowo.

-Cicho, juz dobrze, wracajmy-Maria długo tuliła przerazonego maluch do swej chudej piersi, tak dlugo az chłód dniai powoli nadchodził.W strone opiekunki i malca szła inna niechlujna para,.

-Uciekajmy!-zdązył przytomnie krzyknąc Adaś, odrywajac się od Marii, w chwili gdy tamci byli w zasięgu wzroku nieświadomych niechcianego spotkania.

Maria odruchowo wzięła malca w ramiona, jęła biec w przeciwną stronę, serce jej tłukło sie w piersi do rytmu miarowego pojekiwania Adasia.

-Mamo uciekaj szybciej, oni nas chcą dorwać!-krzyczał Adaś, wtulony do opiekunki.

 Maria tymczasem pobiegła na przystanek autobusowy, jej płuca wypełniał ból i potworny strach o los podopiecznego.

Pragneła być niewidoczna, pragnęłą zapaśc się pod ziemię, byle uniknąc niechcianego spotkania.

Miejscowi spogladali z rezerwą na Marię i dziecko.

Niektórzy szeptali ku sobie własne plotki i spostrzeżenia.

Nie było w ich słowach ni przychylności ni otuchy.

Miejscowi szydzili z niedoli ubogiej wieśniaczki, dla którego całym światem był porwany chłopczyk.

Nadjechał autobus, Maria wraz  dzieckiem pierwsza wbiegła do pojazdu i zza szyby pojazdu patrzyła na biologiczną matke Adasia i jej towarzysza.

Obydwoje zajęci sobą, zdawali nie zwracać uwagi na pozostałych zaciekawionych plotkami.

 Gdy tylko Maria z Adasiem znalazła się w bezpiecznych ścianach domu, znów poprzysiegła sobie,że zaprzestanie nieprzemyslanych wycieczek.

 Adaś nie zadawa pytań, jego milczące spojrzenie mówiło najwięcej.

Maria odgrzała nalesniki i włączyła telewizję, chcieli zajac mysli ogląadniem bajki dla dzieci.

Tymczasem telewizja uparłą się serwować w porze popołudniowej filmy niemal erotyczne.

Na każdym programie pokazywano rozneglizowane pary i miernej jakości treści.

Maria wyrażała swa frustrację, gniewnymi ruchami, wyłączania telewizora i wyrzucaniem wulgarnych słów.

-Co za swiństwa i ochydztwa karzą nam oglądąć-rzucała gromy raz po raz.

-To wyłącz, ja tez tego nie lubię bo moja tamta mama często tak robiła z panami-rzekł ze smutkiem, patrząc w zepsuty samochodzik.

-Co takiego? widziałes takie świństwa?-Maria omal nie zwymiotowała na skutek narastajacego obrzydzenia i strachu.

-Tak widziałem to często w nocy, jak chciałem do niej przyjśc bo sie bałem, moja była mama tak często to lubiła robić  z panami-chlopiec odparł cichym, drżacym z emocji głosem, rzucajac autkiem o dywan.

-O matko nie wierzę!-Maria, gnałą po pokoju niczym dzikie zwiezre zamkniete w klatce.

Jej rozpacz była namacalna.

Przybiegli zaciekawieni krewni z prac polowych, zmartwieni jej dzikim wzburzeniem.

-Nienawidze ludzi, sa gorsi niz zwierzeta-powtarzałą niczym mantrę.

 

Mechanicznie, bez udziału mysli nakarmiła nalesnikiem Adasia, umyła mu twarz i zaprowadziła do snu.

Sama jednak ukryła się w kącie izby z  książeczką do nabożeństwa.

Nie była w stanie zebrać słów do modlitwy, jej dusze i ciało chłostały straszne wspomnienia.

Nienawidziła wszystkiego co było zwiazane z erotyką.

Wróciły najgorsze wspomnienia, obelzywego gwałtu.

Nie umiała przezbaczyć sobie i oprawcy.

Przeklinałą siebie za naiwnośc i wiarę w ludzi.

Na zawsze wyrył się w jej pamięci obraz tamtego obcego potwora, który kopulował wbrew jej woli.

Nie wiedziała,że czyn ten tak ochydny, obelzywy i paskudny, mógłby komuś przypaśc do gustu.

Wolałaby ponieśc śmierć męczeńską niz raz jeszcze przezyć to nieprzyjemne i najbardziej przykre zbliżenie.

Zazdrościła dziewicom konsekrowanym i tym co wybrali celibat bo oni wolni byli od takich potepień

-Na cóz komu to? Dlaczego ludzie tyle poświęcają czasu tym szkaradnym czynom?

-Czemu nie jest to warte zapomnienia?-łkałą wtulona w modlitewnik.

 Ten obelżywy gwałt, dał poczatek życiu, którego nigdy nie dane jej było nawet powitać lub pożegnać.

Nie zadawała sama sobie tylu bolesnych pytań, nie wiedziałaby kogo zaskarzyć.

Los toczył sie według włąsnego uznania, nie pytajac nikogo o zdanie i zgodę.

Wszystko by dała, by poznac prawdę, by chociaż we śnie spotkac tamto zadane życie.

 Zamiast odpowiedzi, usłyszałą przejmujacy płacz malca, pobiegła doń natychmiast, tuliła, głaskała, uspakajałą dopóty obydwoje nie zasnęli, złożeni cierpieniem.

 

 Rozdział VIII

 

Maria nie czułą się bezpiecznie we własnym, starym, rodzinnym domu.

Musiała chronić siebie a nade wszystko malca, ktorego przygarnęła narażajac się okropnie bliskim i dalszym.

Bywały dni,że wstydziła się swojej lekkomyslnosci czy brawury, jak miała w zwyczaju określać czyny swej krewnej jej bliscy domownicy.

Ubolewałą nad brakiem wsparcia i zrozumienia innych.

Zdawało jej sie ,że toczy samotny bój z całym światem.

Płakałą wtedy samotnie, w cichości swego ducha.

Adaś w miarę dorastania, zachowywał swój niekiedy bończuczny charaakter,odziedziczony z pewnoscia po swoich bliskich i spowodowany trudnymi kolejami życia.

Nie wiedziaała jak postąpić, nie rozumiała ludzi, przez ludzi wszakze także byłą nierozumiana.

Jej jedyną i wyłączną obseją stał sie jej syn, zamierzałą go chronic za wszelka ceną, narazajac siebie przed nieporzychylnym jej światem.

 Wzruszała się do łez, gdy Adas w przeplywie wdzięczności nazwał ją "mamą".

Nie czuł się odna bycia mam, sama nie wiezdiałą co to słowo oznacza.

W przepływie bolesnych wspomnieć, pranęła usilnie wyprzeć z pamieci poczecie i narodzenie człowieka, ktoreo nigdy nie ujrzała.

Nie miała odwagi poznac prawdy, nie dociekała.

Wiedziała bowiem,że każda prawda niesie ze soba ogrom cierpienie i często jest okupione łzami i rozpaczą.

-Nie wiedzieć, nie znać czsem mniej boli-powtarzała, gdy ciekawość niekiedy rozrywałą jej porywcze serce.

Zasypiałąa z niepokojem, ten sam niepokój towarzyszył Adasiowi.

On zdawał się z  czasem upodabniać do Marii, jej cechy zdawały się spływać na wychowanka.

 Chłopiec dorastał i trzeba było niebawem zapisać o by uczęszczaał do szkoły podstawowej.

Tego kroku obawiałą się najmocniej.

Nie ufałą bowiem ludziom ze wsi, nawet z bliskieo otoczenia, miejscowi wieśniacy bowiem mocno sobie "stzrepili na niej języki" jak powiadała jej schorowana matka.

Nie chjciała tymzcasem dodawac cierpień sobie, dziecko i starej matce.

 

W jej głowie kotłowały się pomysły ucieczki ze wsi.

Pragnęła bowiem przeprowadzic się do innego bezpiecznego miejsca,z dala od wscibskich i niezyczliwych jej ludzi.

 

 W jej wyobrażni rysowały się wyrażne marzenia i szczere pragnienia zamieszknia gdzieś w miejscu innym, przytulny, oddalonym bezpiecznie od neizyczliwego spojrzenia podłości.

Pragnęła nade wszytko zapewnic spokój i bezpieczeństwo sobie i małemu.

 

Zacząć wszystko od nowa, z nową czystą kartą.

Rozmawiałą o swym marzeniu z matką, lecz ona zamiast wskazówek, powiadała o swych chorobach i przepoiwadałą własną śmierć.

-Maryś póki żyję zostań ze mną tu, starych dzrew się nie przesadza-powiadała z mocą.

-Będziesz jeszcze zyła długo, nie starsz mnie śmiercią-rozpaczałą córka.

-Nie będe żyła długo, bo tak nie można i tego nie chcę. Mój czas na ziemi dobiega kresu-starszyła coraz to częściej i jakby nostalgicznie, zawzięcie.

-Nie mów tak, pomyśl o mnie, o nas potrzebujemy cie-krzyczała ugodzona bólem córka.

-Nie rozumiesz praw natury bo ty zawsze działałas wbrew rozsądkowi i przeznaczeniu-rzekła cicho, spokojnie, patrząc czujnie w nabiegłe płaczem oczy Mari.

 

 Rozdział IX

 
Dzień za dniem gnał szybko.Na realizacje ambitnych marzeń nie starczało sił i i determinacji. Mały Adaś rósł,nabywał nowych cech zmieniał swój temperament,czym zaskakiwał i martwił Marię i rodzinę.
 
Opiekunka nie radziła sobie z różnorakimi kaprysami chłopca i jego coraz częstymi wybuchami.
Podczas jednej kłótni, krzyknął rozdzierająco.
-W szkole  wszyscy gadają.że porwała mnie niezrównoważona wariatka? Czy to prawda?-wypytywał szklistymi oczyma , przybraną rodzinę.
-To nie tak, Maryś cie uratowała, przed patologiczna matka i tymi warunkami- matka Marii stanęła w obronie własnej córki.
-Nie wierzę, wszyscy gadają,że zostałem porwany i się ze mnie śmieją-wrzeszczał Adaś raz po raz, wyrzucając nowe zabawki do śmietnika.
 
Maria z bólem serca z rozdartą duszą, wyszła na spacer do lasu.
Jej serce ściskał żal i wstyd.
Jej policzki paliła gorączka żaru i rozgoryczenia.
Nie wiedziała,że doczeka chwili kiedy wszyscy parafianie poznają  jej wstydliwe sekrety i dla rozrywki będą o niej opowiadać.
Cierpiała. Pamiętała bowiem własną krzywdę. gdy jej dziecko zostało bez słowa wyjaśnienia porwane.
Słońce paliło, zdawało się osuszać jej mokre policzki i gorzkie łzy, które co rusz nawilżały jej zielone jak trawa oczy.
Jednocześnie żałowała i dumna była z decyzji porwania tegoż zaniedbanego chłopca,z rąk wiecznie pijanej matki.
Myślała o bracie Adasia oraz o nowym dziecku, które rosło w  brzuchu nietrzeźwej matki.
Gdyby mogła, gdyby miała dość  sił porwałaby wszystkie zaniedbane i niekochane dzieciątka w bezpieczne miejsca, najlepiej do jej własnej izby i sama by je wychowywała, po swojemu, jak najlepiej.
Krzywda niewinnych bolała Marię najokrutniej.
Gdy wyczerpana myśleniem lecz duchowo wypoczęta, wróciła do domu, zastała zdenerwowaną matkę swą.
-Słuchaj Maryś, tak dalej  być nie może-chwyciła córkę za łokiec i zaprowadziła do kuchni.
Usiadły.
-Wiesz o tym, że ludziska strasznie ciebie obmawiają, ja sama nie mam spokoju, muszę się im tłumaczyć- rzekła  gorzko i z wysiłkiem upijając łyk mleka.
-Nic im nie mów, po co się musisz tłumaczyć, to nie twoja wina-dodała z żalem Maria.
-Ty nie rozumiesz, ja wciąż muszę płacić karę za ciebie, zapłaciłam w sądzie i na kolegium, by ciebie nie aresztowali i znów musze zapłacić grzywnę bo przyszło pismo, o mój Jezu!-rzekła z wysiłkiem, pełna bólu starsza pani.
-Nic im nie płać, my nic, my tylko czynimy dobro. Uratowałam tego biedaka, powinni nam zapłacić i podziękować-rzekła smutnym tonem, opiekunka Adasia.
-Maryś jaka ty naiwna,jak ty mało znasz ten świat, pełen podłych ludzi. Ja się cieszę,że niedługo mnie święty Piotr mnie wezwie, a ty tu biedaku musisz znosić krzywdę. Znosić to musisz dzielnie bo tym jest właśnie to życie nieuchronną walką ze złem-rzekła zadumana,
 Maria walczyła ze sprzecznymi myślami i pomysłami.
Wciąż powracała do pomysłu wyjazdudzie daleko. Chciałby zabraćzesobą malca i stara matkę.
 
Jednakże matka nie chciała nidzie wyjedzać, nie wyobrażała sobie swój starczy żywot pędzić dzieś daleko na obczyżnie.
Tu był jej dom, jej rządki, kościół, ksieża i kilak sąsiadów, z którymi czasem moła porozmawiać.

 Maria zaś nieustannie odczuwała  samotnośc i niezrozumienie.Cierpiała w milczeniu, bez słowa  skargi.

Tymczasem chłopiec juz niespełna ośmiolatek, lubił spędzać czas po swojemu, miał swoje grono kolegów,  z którym gnał po polach,lasach.

Gdy podwieczór  wracał, bywał opryskliwy i mocno dokuczliwy.

Dostawało się opiekunce za to,że kiepską i niesmaczną kolację mu naszykowała  bo koledzy jadają  smaczniej.

Dokuczał Marii,że niema pracy,źle sprząta w domu, gada głupoty i zmusza o do nauki.

Nie nawidził nauki, uczyć się nie chciał, nie  miał zamiaru zbyt mozno się wyilać.

 Kończyło sie tym,że dla więtego spokoju to Maria, czytała za  niego lektury i potem mu je opowiadała. Początkowo czytałą mu lektury na głos, lecz i ta forma pomocy denerwowałą Adasia.

-Daj mi spokój, nie czytaj tego nudziarstwa!-krzyczał wybiegajac na podwórko.

 Maria poddawała  się, nie miałą  sposobu  na krnąbry charakter  dziecka.

Wiedziała,że chłopcu najbardziej uwiera brak męskiego wzrorca.

Lecz skad ona biedna, samotna, rozczarowana mężczyznami niewiasta miałaby  znależć dla łobuza opiekuna?

Wsród jej znajomych bliższych i dalszych nikt taaki się nie nadawał.

Ksiądz proboszcz spokojny i dobroduszny pleban, miał juz swoje potomstwo pozamałżeńską droą spłodzone.

Nikt ponadto nie nadawał się do pomocy przy wychowywaniu przybranego synka.

Jej bracia nie lubili dzieci, nie mieli do tego ani chęci ani czasu.

Zaledwie tolerowali obecność dziecka, stanowił dla nich kooś w rozdaju małeo kotka lub szczeniaczka.

Żaden z nich nie był ani trochę opiekuńczy.

Siedziałą zatem na kanapie nad zadaniem z matematyki swojego podopiecznego i rozmyślała.

Nie znałą sposobu i pomocy bezczelnemu malcowi.

Jej największym marzeniem  było, aby to uratowane dziecko wyrosło na wartościoweggo dorosłego.

 Znalezienie poczciweo narzeczonego i opiekuna dla malca, było trudnym i niewykonalnym wyzwaniem.

Jje mysli mimochodem bolesnie powróciły do jej dziecka, urodzoneo i zabranego.

Nigdy nie dowiedziała się prawdy, nie znałą nikogo kto byłby w stanie wyznać jej jaki spotkał los tamtego noworodka.

Małe dziecko,żadne dziecko nie rozpływa się w powietrzu.

Nawet gdyby zmarły się urodził to chociąż chciałaby popatrzeć sercem i duszą na to niewinne maleństwo.

Postanowiła,że raz jezcze odwiedzi tamten przeklety szpital i wypyta każdego kogo tylko napotka i sama docieknie prawdy.

Jest winna temu bezimiennemu, własnemu dziecku.

Maria tymczasem cierpiała po cichu. Adas nieustannie miał pretensje do opiekunki.

-Żle, zrobiłaś mi to zadanie  z matematyki i polsksiego, popraw to-nakazywał łobuz przynoząc ciezki plecak przed oblicze zmartwionej.

-Sam, nie możesz napisać tych  zadań i  opowiadania?-pytała nieco wyproadzona z równowagi,

-Ty masz mi pomagać, obiecałaś-grzmiał malec.

-Ty chodzisz do szkoły i to ty jesteś uczniem-rzekła stanowczym tonem.

-Nie mów tak, nie jessteś mi przydatna i już-odparł bończucznie i wybiegł na podwrórko łobuzować.

Kobieta poszła pożalić się rodzeństswu lecz oni tylko kpili z jej sposobu radzenia sobie z chłopcem.

-Nie masz doniego podejścia, ja bym mu złoił skóre-poradził młodszy brat.

-A ja bym go  oddała prawdziwej matce-odparłą obojętnie ssstarsza siostra.

Maria nie skorzysta nigdy z rad rodzeńtwa.

Zamiast myssli potanowiłą działać.

Uznała,że pragnęłaby podjąć pracę biurową, godną i zwykłą.

Pracę, która pozwoli jej  poczuć  się  przydatnym człowiekiem nie zas  sfrutrowanym coraz bardziej uboggim rodzicem.

Uzbrojona w świadectwa ukończenia szkoły i życiorys -ruzyła przed siebie.

Pomysł odwiedzenia szpitala w  którym rodziła wciąż w niej wypływał i budził niepokój i ciągle starty, nowy ból.

Kroczyła po starym mieście, odwiedzałą banki i mniejsze pzredsiębiorstwa.

Nie spotykałą  się wcale z przychylnością, ani ze zrozumieniem.

W pewnym małym biurze nieruchmośsci zostawiła swój życiorys i numer telefonu, wymusiła na mało sympatycznej młodej dziewczynie by poprosiłą szefa o wsparcie.

Szła od drzwi do drzwi, kserowała po drodze swoje dokumenty i rozdawała je tam gdzie akurat ją  nogi poniosły.

Prosiłą się  o wparcie w sklepie  rybnym, odzieżowym i kięgarnii, ale i tam nie spotkała się z zainteresowaniem.

Cierpiała i zazdrościła  tym siedzącym w biurze, radosnym, dobrze ubranym  i beztroskim kobietom.

One miały swoje prace, pieniądze i wolność.

Ona  prócz zmartwień, trosk i niepewności i ogromnje chęci do pracy nie miała nic.

Dotarła nareszcie w pobliże  szpitała, w którym rodziła blisko 11 lat temu, poczułą znajome mdłości, opuszczenie i tamte bolesne przeżycia powróciły.

Stała jak wryta, niezdolna do działania.Bolało ja serce, mocno, zdawało jej się, że świat ją otaczajacy wchłania ją i porzuca, szumiało jej w głowie,  osunęłą się na ziemię.

Obok niej stanął rosły meżczyzna,

-Co pani wyprawia,wszystko w porządku, halo?-krzyczał basem, podnosząc kobietę.

-Nie wiem, wszystko boli,a a pan to skąd się wziął?-chciałą wiedzieć.

-Pracuję tu, jestem ochroniarzem, a pani po  co tu przyszła?-chciał wiedzieć.

-Choruję-rzekła niewyrażnie.

-Ale to jest oddział ginekoloiczno-położniczy  a pani za stara na poród-rzekł bez współczucia.

-A może potrzebuję pomocy akurat tu-dodała bończucznie.

-W czym bniby moge ci kobieto pomóc?-spytał gorzko, zapalajac papierosa.

-Pan tu pracował 11 lat temu, w tym szpitalu?-spytała olśniona.

-A może i co  z tego-wydukał niegrzecznie.

-Pamięta pan,może kogoś z pielęgniarzy albo lekarzy co tu wtedy pracowali?-dociekała.

-Kobieto, niektórzy pracują coi sami od lat, a niektórzy przyszli nowi, po co ci ta wiedza?-odparł rozeźlony.

-Mogłabym wejśc i zapytać sie salowych?-patrzyłą błaalnie na wielkoluda.

-Zabronione, nie wolno mi wpuszczać wariatów-odparł krzywo, broniąc ciałem dostępu do szpitala.

 Rozdział X

 

Wracała niepokonana, odtrącona, osądzona lecz z  głową dumnie uniesiona.

Nie pozwoli się stłamsić,nie dopuści do swojej przegranej.

Postanowiła,że odwiedzi jeszcze szpital,bęzie chodziła, naprzykrzała się i  wreszcie pozna prawdę o  swoim porwanym dziecku, jej dziecku.

Tymczasem podążała do domu, stawić musiałą bowiem czoła wychowywaniu sweo małeo jeszcze Adasia.

Wychowa jego, najlepiej jak potrafi,jej syn będzie wielkim i wspaniałym człowiekiem.

Będzie z niego dumna, będzie wychowanek jej największa radością,serce jej biło żywo w rytmie szeptanych modlitw i zaklęć.

Myślałą o swym synku, którego nie miała, serce jej biło przejęciem, dusza wyrywałą się do nieba, modły składała ciche i pokorne, by dane jej było kiedyś ujrzeć, spotkać, popatrzeć na niego żywego, przytulić, nacieszyć się jego istnieniem.

 Niewyjaśniona tajemnica bolałą i piekła jej duszę, niespełnieniem, liczyłą bowiem,że jej kroki do szpitala, chociaz nieco przybliżą ją do marzeń.

Zajrzałą do pobliskiego malutkiego kościółka, który zdawał sie wzywać, zapraszać.

Weszłą do środka, zapach palonych kadzideł nieco wprawiał w osłupienie i dumę.

Przypadłą do ołtarza, wtuliłą twarz w dłonie, mokre od potu i przejęcia.

Łzy padały, serce jej czuło zawód, lecz pod wpływem dalszych modlitwa stawało się spokojne i wysłuchane.

-Synku, co oni z toba zrobili, co niedobry los zrobił ze mną?-powtarzałą  raz po raz, łkając nadmiernie.

Upadłą po chwili na zimną posadzkę, czuła jedynie odtrętwienie i natychmiast nastało uspokojenie, jakże jej wyczekiwane.

-Co sie pani stało?-Czemu płacze drogie dziecko?-Zakonnica, zakrystianka natychmiast chwyciła w ramiona cierpiacą.

Lulała długo i serdecznie opuszconą matkę,spragnione macierzyństwa zakonne łono tuliło jakby niekochane dziecko, dajac upust własnemu niespełnieniu.

-Juz dobrze, Bóg zapłać-spłoszona Maria oderwałą się od mokrego habitu zakonnicy.

-Dlaczego pani płącze, co sie stało?-spytałą siostra.

-Oj dużo zła i krzywd mnie spotkało. Wygląda, jakby to wszyscy się uparli by mi zadawać cierpienie,niszczyć mnie nieustannie, nie mam sił-rzekła spokojnie.

-A kto Ciebie krzywdzi?-podniosła na Marię swe łagodne oblicze,usiadła niebawem obok na drewnianym schodku.

 -Kiedyś zgwałcił mnie zwyrodnialec,z  tego powstało dziecko, zabrano mi je na porodówce. Potem z rozpaczy sama zabrałąm biedne dziecko takiej miejscowej pijaczce, z rodziny barzdo patologicznej.

Nie mam ja blogosławieństwa, dziecko to przygarmiete, przysparza mi samych zmartwień, ludzie niedobrzy mnie przesladują-ciąnęłą dalej, bliska rozpaczy.

-A kiedy to dziecko zoatało ci odebrane?-zakonnica nie kryła zdziwienia.

-To było ponad 11 lat, tu niedaleko w tym szpitalu,  nigdy nie widziałam tego dziecko, powiedziano mi,że ono chore i umarło. Nie wierzę w to-Maria wydusiłą jednym tchem.

 -Jedenscie lat temu,nie jestem całkiem pewna, ale zakonnica z naszego zgromadzenia, siostra Grazyna wtedy tam pracowała, mówiła,że często ubogim, biednym pannom zabierano noworodki, oddawano je bogatym małzeństwom bezdzietnym-zakonnica na chwilę się zawstydziłą, jakby  niepotzrebnie odkryła sekret.

-Prosze mi powiedzieć , która to siostra, pójdę i spytam, prosze mi pomóc!-nalegała Maria, bliska nadziei.

-Ona jest teraz w placówce w Rzeszowie, chodźmy do zakrystii,  napisze Ci adres-rzekła zakonnica dostojnym tonem, Marią po raz pierwszy od dawien dawna poczuła się niemal szczęśliwa.

 Promyki nadziei w duszy Marii ożyły wraz z łuną słońca, która przez kolorowe witraże coraz cieplej opromieniała wnętrze starego koscioła.

Wracała do domu ze szcerąandziejąw duszy.

Była  niemal pewna,że wkrótce pozna najboleśniejsza prawdę.

Szłą w podskokach,  poruszona rozmową z tamtą serdeczną zakonnicą.

Ptaki śpiewały jakby z wnętrza jej duszy melodią radosneo spotkania z jej zabranym synem.

Upoajałą się radosną nowiną.

Nie patzryła na innych ludzi, nie zazdrościła żadnej żonie męża.

Na widok małych dzieci nie płąkałą po cicho, wiedziałą,że jej  dziecko żyje i jak ona czeka na spotkanie.

Nie zajmowałą myśli, trudami i niepowodzeniami z jakimi przyjdzie jej się samej zmagać.

W swej fantazji widziałą synka przy sobie, wesołego, zdrowego, widzianego oczami serca.

Już  jest coraz bliżej poznania zawikłąnej tajemnicy.

Pozna prawdę,  nawet za cenę własnego życia.

Dotarła nareszcie do domu, nie zmęczona wcale, tylko z głowa pełną marzeń.

W tej doniosłej chwili, chciała uściskać  sweoprzybranego łobuza, zdradzic mu swój sekret,podzielic się radosną nowią.

Będziemiałą brata,ona będzie miałą dwuch chłopaków,serce jej dudniło nieznanym spełnieniem.

Gdy juz tylko  stanęłą u bram domu, natychychmiastowy strach ogarnął ją całą.

W domu nie było nikogo, nawoływałą, krzyczałą, wymieniałą z imienia wszystkich domowników.

Puste ściany, zdawały się pzredrzeźniac echo jej słów.

Wybiegła zcym prędzej w kierunku najbliższych sąsiadów, nie zważałą na złą opinię, nie dbałao o to co sobie o niej pomyślą.

Potrzebowałą domowników, tęskniłą za nimi, nawet za ich kłótniami i nieporozumieniem.

Pustka wypełniałą jej oobolałe serce i tęskną duszę.

Z mocno bijacym sercem, pukała zawzięcie do drzwi sąsiadów.

Wyszli po chwili, starsi państwo,wcale nie zdziwieni, zamyśleni lecz spragnieni  nowych plotek.

Starsze państwo stanęło naprzeciw.

Nie pamietała o czym rozmawiali.

Dowiedziała się z nieskładnej paplaniny,że zaginął Adaś a potem wszyscy domownicy wyruszyli  na jego poszukiwanie.

Chłopiec uciekł  kilka godzin wcześniej, policja  już poszukuje malca.

Widziano w okolicy obcych.

Maria odwróciłą się  by nie widzieli jejrozpaczy i uderzyła  histerycznym płaczem, oddalajac  się od sąsiadów.

Długo w milczeniu patrzyli na jej oddalajaca się zgarbioną sylwetkę.

Oni także byli bezradni, nie umieli jej pomóc.

Zamknęli z tzraskiem dzrwi, ciesząc sie swymi starymi latami i tym,że ich żywot powoli dobiega końca.

Na swój sposób współczuli, młodej wciąż i pozbawionej powodzenia sąsiadce.

Maria nie wiedziałą dokąd pójśc będąc we własnym domu.

Cierpiała nieutulonym żalem.

Przypadła do łóżka, zasnęła po  chwili.

Myślała rozpaczliwe,że jej żywot to koszmar senny, natomiast zapadniecie w głeboki sen przyniosło by jej spokój, którego jej zycie zawsze szczędziło.

Zbudziła się niebawem z płytkiego snu, słyszała znajome głosy domowników, poczuła ulgę, jednoczesnie z  ukłuciem bólu.

-Gdzie mój Adaś?-krzyczała, ocierając zaspane jeszcze powieki.

Pognała do kuychni, tam skad słyszała przyciszone rozmowy.

-Marysiu siadaj, jajecznicę ci usmażymy-rzekła jej siostra, ze sztucznym usmiechem.

-Nie czuję głodu, gdzie mój syn no Adasik!-maria byłą bliska obłędu,

-Żyje, nie martw się już, nie ma o co!-odparł jej brat bez cienia współczucia.

-Gdzie on jest, co się z nim dzieje?-Maria niemal mdlała z niepokoju.

-Była wczoraj pijana Blanka ze swoim nowym menelem i zabrali Adasia z podwórka, zostawiłem go tylko na chwilę. Widziałem prze to cholerne okno, jak go zabierali do starego auta i szybko odjechali.Nie zdazyłem nawet zareagować!-brat dodał z nieodgadnionym spojrzeniem.

-Wy się cieszycie,że jego już nie ma i nie ma kłopotu, ja za nim tęsknie-Maria usiadła do stołu, nakryłą twarz rękoma i długo w milczeniu spoglądała na puste podwórko, na smutny widok bez synka.

Z trudem tłumiła cisnace się do jej oczu łzy i coraz nowe żale, które zdązyły zalać powodzią niemego płaczu jej ufną duszę.

- Jestescie nieodpowiedzialni i jeszcze się cieszycie,że go zabrali-Marie nie rozumiał nikt, sama przeciwko wszystkim.

-marysiu zapomnij to bez sensu. Pzreciez nie radziłąs sobie z problemami, on ci dokuczał. Było coraz gozrej. On zaczyna już powoli dojrzewać. Ile nas kosztowało i kosztuje utrzzymanie w tajemnicy twojego wariactwo.Ile nam kary z sądu przyszło zapłacić, tego nie możesz nawet wiedzieć. Zapomnij i zyj-mówiłą jej matka, wolno spokojnie jakby odmawiałą modlitwę.

-Wy nic nie rozumiecie, ten biedny malec był dla mnie wszystkim. Opiekowanie sie nim;głąskanie go, pocieszanie,karmienie, czytanie bajek na dobranoc dawało mi sens w życiu-odparła bliska oszalenia.

-Znajdż sobie jakis inny sens, znajdż sobie pracę albo narzeczonego=dodał jej brat,odchodząc do innego pomieszczenia.

-Z pracą u mnie zawsze było beznadziejnie przecież. Nikt mnie nie chce przyjąc. Chociaż głupia nie jestem, ukończyłąm technikum, maturę mam, troche próbowałm pracować, ale to było tak dawno.

Szukałam ale nic z tego nie wyszlo. Brakuje mi znajomosci. Gdzie mam pójsc no gdzie?- krzyknęła krztusząc sie upitym łykiem mleka.

Maria cierpiała, złamane serce bolało niespełnieniem.

Postanowiła natychmiast nie tracąc czasu na narzekanie, udać się do domu Blanki.

Wzięła ze sobą butelke mleka i ulubione ciasteczka Adasia.

Gnałą coraz szybciej, pociechę otrzymywała z cieplych promieni słonecznych, z porannego gwizdu kosa, z kwiatów rosnacych uroczyscie tam gdzie akurat kroczyła.

Liczyłą się dla niej miłosc, która żyła dla tego malca, którego jej serce wybrało.

Pogoda jasna, pzrejrzysta dodawałą jej otuchy.

Gdy dotarła do podwórza zdezalowanego domu pijanej Blanki,przysiadła na pniu najbliższym by zebrać potzrebne siły i udręczoną głowe nieco uspokoic.

Obserwowałą jej duzy szary dom, który kiedys miałurok i być może bogactwo, teraz niszczał zapomniany. Gęsto wyrastajace długie trawy i chwasty szpeciły i zasłaniały podwórze.

Zdawało jje się,że słyszy zabawny głos swego malca. Zamilkła by się lepiej przekonać i nabrac sił do spodziewanej walki o dziecko.

Wstała, dostzregłą od razu otyłą Blankę, bardziej zniszczona i nieco starszą niż ja zapamietała. kobieta siedziałą na starym stołku przed domem i piła z butelki takie piwo, obok niej spoczywało zbite szkło.

Pustych butelek było cortaz więce, były rozrzucone przypadkiem, widac było nieporządek i powszechny upadek.

Zamarła, jej serce biło coraz żywiej.

Podeszło mimo strachu przez uszkodzony drewniany płot, stanęła naprzeciw pijanej kobiecie.

-A ty tu po co przyszła?-pierwsza przywitała się Blanka.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

07 stycznia 2021   Dodaj komentarz
Dolina bez wyjscia.2 część.  

Dolina bez wyjścia

Rozdział I.

Upalne słońce mocno grzało i raziło mieszkańców Podkarpackiej wioski w miejscu zupełnie zapomnianym, odległym, połozonym daleko w górach. Stały tam chałupy często ubogie lecz nie brakowało bogatych gospodarzy, którym wiodło sie znacznie rażniej.Wies była pełna kontrastów. Każdy mieszkaniec wiódł swój żywot, jakże różny od sąsiada. Jedyną nagrodą za tak niecodzienny żywot we wsi, była jakże urokliwa okolica; zieleń porastałą i góry i zbocza. Słońca wschodziła tu najbadziej jaskrawo i mieniło się barwami w kolorach niespotykanych nigdzie na wsi. Księżyc nocą oświecał drogą, wracajacymz   ciezkiej pracy z miejscowych pól. Gwiazdy urokloiwie znaczyły swoje bogactwo na niebie, niczym diamentowe biżuterie, ukryte dla ulubienicy. Wieś zwała się Niebylec, nazwa jednak nigdy nie była wymawiana, albowiem budziła zdziwienie i prawie nigdy nie została poprawnie wymawiana. Mieszkali tu stali ci sami obywatele, nie zdażało sie bowiem aby ktoś z obcych, szukał tu dla siebie miejsca. Ludzie się rodzili i umierali niemal w tej samej chałupie,witajac i  żegnając te same wypukły góry i niewykarzcowane lasy o stałym szeregu i niezmiennym poszuciu.

Nieopodal lasu siedziała młoda Marysia, lecz wcale nie wydawałą sie młoda ani duchem ciałem. Urodę jej zabrały czasy pełne ubóstwa i nieludzkiej pracy w polu. Nie chciałą narzekać na biedny swój los, choc łzy tego dnia płynęłe jej obficie po szczupłym i zapadłym policzku. Dławił ją smutek i straszna nostalgia. Miała dopiero dwadzieścią dziewieć lat, czułą się jednakżę jakby dobiegałą lat dziewięćdziesięciu.

Wstała z polany, dotknęła swój obfity brzuch ciążowy. Cierpiała nie tyle nad swym losem, lecz bardziej nad życiem, dopiero co kiełkującym w niej. Szlochała.

-Po co ty niebogo,chcesz świata niedobrego zaznawać?-pytała się jabłoni, które umiały jedynie machac swymi suchymi gałązkami.

Usiadłą znów na polanie, wyraznie umęczona i niepewna tego co los dla niej szykuje.

Obawiałą się przyszłości. Nie znała odpowiedzi na pytania, które stale prosiły sie o odpowiedź.

Poczłapałą przed siebie krokiem niepewnym, czas rozwiazania zbliżał się niemiłosiernie. Czas nie będzie czekał. Wszystko ma swój okreslony wyznaczony kierunek trwania.

Zasapałą się idąc z wolna przed siebie, umeczona przezywaniem swego stanu. Spostrzegła bystry potok, który płynął swym rytmem, wzdłuż pachnacego niezapominajkami lasu. Jesień znaczyłą się w złotym i bordowym poszuciu.Liscie wstrząsane nagłym wiatrem, opadały tak często jak łzy nieszczęśnicy.

Dopadła przeźroczystej woni potoku, schłodziła swą pzredwczesnie postarzałą twarz. Poczuła ulgę i bolesne kopniecie nienarodzonego dziecka.

Usiadła, spogladając na płytki lecz błękitny marsz potoku.

Myśli znów ją napadły. 

Platoniczna miłośc której sie rok temu poddała, a które teraz zgubne skutki odczuwa, narastała wraz ze wstydem i żalem. Nie powinno sie było wydarzyć,to co się stało  nieplanowane fatum dosięgłą niewinną chłopkę.

Poznała go w kościele. Był niezniemski przystojny, czarował uśmiechem jakiego jeszcze nie podziwiała.śpiewał pięknie i z przejęciem psalmy podczas każdej mszy. Do kościoła ucześzczał regularnie, zdobił ołtarz tuz obok łysego księdza, któremu on sam dodawał urok, z powodu swej obecności.

Kim on był zastanawiała się, ilekroc kroczyłą na mszę z wypiekami na twarzy tylko po to aby się z nim spotkać, aby go zobaczyć.

Była pobożną parafianką lecz mlodzieńcza namiętność mocno jej uwierała.

Ten przystojny diakon prowadził spotkania dla młodzieży, czym prędzej gnałą na plebanie, by najpierw w milczeniu podziwiac jego czar i urok jaki wokól siebie roztaczał. Coraz więcej młodych koebiet przybywało,aby pozdiwiac młodzieńca.

Maria nienawidziła siebie za swe niepotrzebne słabości, za głupią miłośc, która ją zmusza do regularnego uczęszczania na nabożeństwa i która popycha ją na spotkania prowadzone przez diakona.

Nie ona jedna dażyła głupia namiętnością Wiesława. Coraz więcej ustrojonych dziewczat przybywało, pragnęło bowiem byc blisko tego niepowtarzalnego młodzieńca.

Urrode miał niemal idealną, nie był chudy ani gruby. Wzrostu raczej słusznego,błękitne oczy patrzyły bystro na rozanielonego słuczacha.

Marię niesłychanie zachwycały jego atuty; słowa które ogłaszał trafiały do serc kobiet, dowcipy i mądrości mocno pociagały obecne niewiaty. Niektóre zgromadzone, nie znały treści, nie rozumiały filozofii ni teologii, w milczeniu słuchały przyjemnego barytonu mówcy. Tkwiły jak zaczarowane.

Maria była dziewczyną inteligentną, nieprzeciętnie oczytaną, maturę wszak zdała zadowalająco.

kiedy wyjechał z parafii na inną palcówkę, żal i ból rozlał się po opuszczonych wiernych.

Apelowały i nawoływały proboszcza by przywrócił im charyzmatycznego diakona.

Proboszcz jakby chełpił się odgórna decyzją, bo sam chciał otrzymywac zachwyty i hołdy mu niezasłuzone.

Pleban starej daty, jednakże był zwyczajnym człowiekiem, bez poloty.

Wykonywał zakres swoich obowiązków wyłącznie z przymusu jakby z niechęci,lub z powodu mu nadania bez jego woli.

Bratał się wyłązcnie z bogatymi i wpływowymi wiernymi, nie poważał biedoty i nędzy.

On nich sie odsuwał jakby bał sie zarażenia ich niedolą.

Proboszcz pragnął bogactwa i popularnośći.

Innym zgoła człowiekiem był diakon, wywodzacy się z biedoty i pragbący nieśc światło tam gdzie ciemnośći.

Ludzkośc lubiła plotkami zajmować się całymi dniami, każdy miał mnóstwo do powiedzenia na temat duchownych.

Maria niekiedy przysłuchiwałą się tej wiejskiej paplaninie.

Sama niewiele mówiła,bo wiele nie znała.

W domu miała wszelkiej roboty w polu mnóstwo, ledwo czasu jej starczało by schorowanych rodziców w gospodarce wyręczać,praca ze zwierzyną była wyczerpująca na całe doby.

Prace polowe całe wakacje trwały i nie było przy tym litości.

Nastał dzień trudny, lipcowy, upalny Maria poczułą się okrótnie zmęczoną robotą przy sianie.

Poczułą tęsknotę, rozsadzajaćą jej serce, chciałą posłuchać mądrych słów diakona, połuchac slicznych pieśni oazowych.

Westchnęła. Porzuciła grabie, starszemu bratu, który połozył się w trawie i zaczął wypijać chłodzone piwo i upajac się błogim leżeniem.

Zagniewana zbiegłą z nieukończonej pracy w polu.

W domu dokonała porządnych kąpieli, strannie się ubrałą nasyciła ziemniakami i zsiadłym mlekiem.

Nie namyślajac się wiele, ignorując pytania krewnych o swoją nowa fryzurę, wybiegłą przed siebie.

Szła pieszo podziwiajac bujna urodę napotykanych topoli, jasionów. Oglądajac innych robotników przy drodze zajętych sianokosami, wdychała zapach aromatów niesionych przez kwiat  dzikiego bzu.

Gdy poczłapała się do kościoła, akurat wierni rozchodzili się do swych domostw. Niektóre plotkarki jeszcze długo otaczały starego proboszcza gdzie swym zyczajem dopytywały się o powrót diakona.

Proboszcz zbywał niewiasty słowami pozbawionymi odpowiedzi i sensu.

Maria odeszła  nieopodał, dostrzegła nieopodal jakiegoś pracownika, raczej niestarego, przyodzianego w roboczy strój.

Gestem zapraszał nieznajomą.

-Wy tez pytacie o diakona?-spytał be zogródek.

-A no wiecie możę kiedy on powróci do parafii?-spytała Maria z nadzieją.

-Poczekajta tu, jak tylko skończem robotę, jak tylko ogarnę czyszcenie terenu i konserwacje to was zaproszę do mego domu, tam mieszkam-pokazał kciukiem swoją starą, niepozorną chałupinę, wystajacą tuż za plebanią.

-Po co mam przyjść do was?-spytała niepewnie.

-Wszystko wystłumaczę, opowiem, ja znam prawdę-rzekł wyniośle, wyrzucając stare gałęzie  do rachitycznych taczek.

-Niech będzie, sami mieszkacie?-pytała.

-No teraz tak, nie mam nikogo, tylko robote mam-opowiadał cieć, wciąż mrucząc niewyrażne słowa pod nosem.

Mrok coraz mocniej ogarniał wieś, proboszcz i parafianki zdązyli zniknac z pola widzenia.

Maria stała jak wryta, bolały ją nogi i ręce z powodu nadmiaru cieżaru siana;dźwigania, noszenia i wożenia.

Poczuła senność. Załowała,że nie ma przyjaciół, nie miała pomysłu i planu na wieczór.

-Chodźcie za mną-oznajmił wiejski cieć gdy tylko ledwie kończył swą robotę.

Wziął ze sobą jedynie miotlę i łopatę i szedł niezgrabnie kuśtykając, kobieta bezwiednie szła za nim.

-Wchodźcie do izby, herbaty wam przydządze-rzekł z wysiłkiem chłop, zamykajc za sobą drzwi i szybko je ryglując.

Stara chałupa, przytulne stwarzała wrażenie, niemodne meble,mogły przypaśc do gustu, stare makatki zdobiły stare żółte sciany.

Wysłuzona wersalka,służyła za odpoczynek, na stole stały stare, pokruszone ciastka, w rogu dostrzegła tani, mały telewizor.

-Herbaty wam naleję-rzekł mężczna przysiadajac się obok Marysi.

-A jak Ci na imię,tak mi tu niezręcznie, musże iść-Maria poczuła sie nieswojo, żałowała.że bezmyslnie przystąpiła prób obcej chałupy.

-Nie bójta się, Staszek na mnie mówią, Stach albo-rzucił niedbale, wstał, pokustykał do kuchni, zostawiajac za soba przykry zapach potu i brudu.

-No ale co z tym diakonem, wróci na parafię, gdzie on teraz jest ?- drążyła temat

-Powiem, czasu mamy dużo-zaśmiał się wlewajac ciemny płyn do niedbale umytych kubków.

Maria patrzyła jak żarówka przy powale mrugałą nierówno jakby oszczegawczo, drewniana podłoga zaskrzypiała jednocześnie.

-Ktoś tu jeszcze mieszka?-spytała wytsraszona, kulc się na rogu wersalki.

-Jestem sam no i mam trupy  w szafie-zarechotał brzydko, ukazujac braki w uzębieniu.

-Wiesz co, nie mam czasu na głupie żarty-kobieta usiłowała wstać.

-Siedźcie, godzina jeszcze młoda, boczku pojemy i będzie wesoło- zblizył się do nieznajomej, niemal dotykajac jej odwróconych pleców i począł głośno mlaskać pijąc brunatną ciecz z kubka.

-Nie podoba mi się to spotkanie-panika narastała w sercu nieznajomej, lecz nie chciałą po sobie pokazac strachu i przewagi dziwnego wariata.

-Będzie się Tobie podobać-zarechotał znów.

 Stachu choc smukłej i marnej był postury, okazał sie nadzwyzcaj silny i mocny w rękach,oddech miał brzydki, pot obrzydliwy wydobywał się z każdego pora jego ogorzałej skóry.

Maria poczuła szlochac, jęczeć, modlić się pokornie, zasłaniajac rękoma swoje oblicza.

Nie miał litości. ni rozumu, porwał ofiarę sprawnie, bezwglednie, zwierzęco.

Mechanicznie, pozbył się swoich roboczych łach, został w samych skarpetkach.

Marię pozbawił ubrania brutalnie, prowokowany diabelskim instynktem.

Czuła jedynie ból, obrzydzenie,smród,wstretne ciosy, zdawały się być poza nią, nie patrzyła się wcale, oczy zasłoniła dłonią, pozwalała niszczyć swoje ciała, deptac godnośc.

Wyrzucała przekleństwa i klatwy.

-Ty wsrętny bydlaku, w piekle zginiesz, zostaw mnie-plakała niemo.

Gdy tamten poczuł zaspokojenie, przykurczył się w milczeniu, zaprzestał walki, przyjmował jej obelgi słowne.

Obeszła go ze wstrętem usiłujac wydostac się z połłapki, lecz drzwi niejak nie chciały ustąpić.

-Otwórz te cholerne drzwi bo zawiasy wyrwe, otwórz!-uwięziona darła się wniębogłosa.

Wybiegła w zimny i mroczny wieczór.

Czuła poniżenie, strach i nienawiść zarazem.

Bolała ją głowa, czuła dreszcze i dziwny niepokój.

Parła przed siebie chłodnym lasem, świeszcze cykały przeciagle jakby odczuwały jej żal.

Wiedziałą,że od tego dnia coś zmieni się w jej życiu na zawsze.

Gdy przekroczyła prób swego starego domu, poczuła się nieludzko zmęczona, jakby wykonała tytaniczna pracę.

Upadła na swe niepościelone barłogi i zapadła w mocny, niespokojny sen.

Sen jej był mroczny, przepełniony strachem i grozą przezytej odrazy.

Zobaczyła we śnie twarz swego oprawcy. Przebudziła się nad ranem i zaklęła klatwą całego jej obrazonego i cierpiącego serca.

Nie moga zasnąć, turlałą się do południa, cierpiac katusze na duszy i wstręt do znieważonego ciała.

Nie rozmawiała z domownikami, wstydziła się.

Wydawało jej się, że wystarczy, iż spojrzą na jej smutek wypisany na twarzy i od razu rozszyfrują powód jej goryczy.

Nie dzieliła się z nikim tym co dotyczyło jej osobistych dramató, wiedziała bowiem ,że nie znajdzie zrozumienia ani pomocy.

Milczała zatem.

Od tej pory pracowałw  polu znacznie wydajnie i brałą na siebie dodatkowe, męskie prace polowe.

Szła skoro świt na łąkę i tam najwytrwalej przewracała sianem.Umiałą najszybciej suszoną trawę łądować na wóz.

Potem to samo siano przerzucała na strych domu.

Jednakze jej siła i wydajnośc po kilku tygodniach jakby uległa wyczerpaniu.

Odczuwała wieksze zmęczenie, mimo,że nie miała jeszcze ukończonych trzydziestu lat.

Nie zaprzestała uczestniczyć na nabożeństwa i an msze święte potrzebowała duchowego wytchnienia.

Przystojny duchowny odszedł z parafii, poczuła wielki zawód.

Znienawidzonego ciecia widziałą od czasu do czasu gdy zamiatał stare liści obok dzwonnicy kościoła.

Czasem zaczepiał pobożne kobiety i zagadywał je tak jak wcześniej Marię.

Nosiłą się z zamiarem skargi na niego, lecz nie wiedziałą w jaki sposób ułozyć słowa żalu i skargi.

Zamiast tego, chodziła jak dotychczas regularnie na msże swiętą i na  widok podłego ciecia rzucała złe uroki po cichu.

Nastał bowiem dzień chłodu, zimny listopadowy dzień, z trudem wstała i nie miałą siły zaczynac dnia.

Nasilajace się mdłości, dokuczały jej, pobiegłą zcym prędzej do ubikacji i nie wychodziłą stamtąd długo.

Domownicy szarpali dzrwi, krzyczeli w niebogłosy.

-Maryś wychodź, spóznimy się do pracy w polu.

Na nic miał ich skargi i żałości.

Intensywnie rozmyslała o tym co się stało nieodwracalnego, odczuwał w sobie ogromna zmianę.

Brzuch zdołał urosnać do niebezpiecznych rozmiarów, mimo iż jadała jakby mniej i więcej była zajęta pracą w polu.

Odpowiedź przyszłą sama wraz z bólem brzuchem i silnymi odruchami wymiotu.

Zwróciła wczorajsza kolację, uderzyłą w płacz, poczuła palące uczucie bólu to w gardle to jeszcze mocniej przy sercu.

Usiadła albowiem jej cierpienie nie dawało jej szansy spokoju.

-Maryśka co jest? krzyczał jej brat zaciekle.

-Już, mam okres strasznie bolesny-skłamała przepełniona olbrzymim głazem starchu.

Gdy usiadłą przy stole zastawionym przygotowanym przez schorowaną matulę jadłem, apetyt jje powrócił wilczy.

Jadała duzo i zachłanie jakby od tego zależało jej życie.

Domownicy w milczeniu obserwowali jej napady głodu, nie odezwałą się słowem.

Cierpiałą w milczeniu.

Rozdział II

Wraz z rosnacym brzuchem, Marysia czuła przygnębienie i albrzymi cieżar winy.

Domownicy bezustannie zadawali pytania, wstydziłą się uczęszczac na msże świętą.

Bałą się, że zostnie rozpoznana i osądzona.

Ona, która była czystą niewinnością. Nie prosiła się przenigdy o przygody ani o kłopoty.

Nie czuła wiezi nie miała w  sobie obecnie uczucia macierzyńskiego wobec istniejącej pod jej sercem istoty.

Nie czuła nic prócz własnej krzywdy, wiedziałą,że znalazła się niejako w potrzasku.

Przeklinała tamten dzień i przeklinała tamtego człowieka.

Przysięgła,że nie zdradzi się przed nikim swym nikczemnym sekretem.

Rozumiała na swój sposób, iż kara boska na nią spadła za to,że nie była dobra chrześcijanką, za to że miała czelnośc zadurzyć się w tamtym przystojnym diakonie.

Dzisiaj juz słuch po nim zaginął.

Nie odpowiadała na zadawane jej pytania przez dociekliwych najpierw domowników, sąsiadów, wreszcie przez najbliższych parafian.

Czas nieubłagalnie gnał, niechciana istota żyłą w niej, rozwijałą się coraz lepiej i bardziej.

Modliła się po cichu, liczyła na cud.

Nie pracował juz tak cięzko i wydajnie jak kiedyś.

Pozwalano jej na prace polowe, przyzwyczajeni do jej niesłabnącej siły.

 

Maria nie potrafiła wykonywać prac w polu, nie potrafiła nakarmic bydła, wszelki wysiłek sprawiał jej ból.

 

Wzrok sąsiadów, zajętych teraz podglądaniem niebogi, dawał kobiecie zaszczyk smutku i dodatkowego upokorzenia.

-Kto Maryśkę w brzemienny stan wprowadził?-padały pytania, raz po raz.

Dociekliwi sasiedzi co rusz zadawali pytania domownikom Marii, lecz tamci obrażeni i aniesmacznieni, nie potrafili nic odpowiedzieć.

Schorowani rodzice, powiadali dociekliwym,iz z Ducha świętego zostało poczęte dzieciątko.

Tymi slowani, jeszcze większa ciekawość i większe sensacje przywoływali.

 Brzemienna usuwałą się w cień, stroniła od ludzi, od domowników także. Kuliła się w sobie, albowiem ciąża wolno i boleśnie tkwiła w jej łonie.

Zadawała sobie pytania, odnośnie człowieka którego się spodziewała.

Chciałą rozpaczliwie wiedzieć, kim będzie ta istota niezaplanowana?

Najbardziej jednak paliło pytanie cieżarnej o to jakie życie przyjdzie wieśc temu człowiekowi?

Wiedziałą najbolesniej,że zycie sama w sobie kosztuje starszne męki i udręki.

Wiedziała przyszłą matka, ile ja samą cierpienai niezawinionego spotykało i spotyka.

Tak bardzo pragnęła dla siebie spokoju i kąta bezpiecznego, nie chodziła na zabawy, nie znała zupełnie co to znaczy uciecha światowa.

Nie poznałą wszakże nigdy jak smakuje grzech zmysłowy, czym jest odwzajemnione pożądanie.

Tym razem zakosztowała, wstydliwą odpowiedx juz poznała.

Wiedziała ponad wszelką watpliwość, iż stosunek intymny nie jest wcale ani przyjemny, ani dobry, przykre zostały po nim skojarzenia i wstydliwe przezycia.

Przysięgłą sobie,że juz nigdy nie dopuści do takiego niechcianego spotkania.

Od tej pory nienawidziła mężczyzn,nie pozwoli się nigdy nikomu wykorzystać.

Kajałą się za naiwność. Wiedziałą jak głupio i nieodpowiedzialnie postąpiła, odwiedzając tamtego prymitywnego ciecia w jego chałupie.

Liczyła na pobozne słowo, na łyk ciepłej herbaty lub na ciepłą opowieść o życiu parafii.

Cierpiałą po cichu, żal jej było nie siebie samej, bo sama znała smak surowego,cięzkiego zywota na wsi.

Opłakiwałą po cichu los nienarodzonego.

-Maryśka nie siedź tak bezczynnie bo wpadniesz w chorobe jakąś, trzeba ziemniaki gotowac, kotlety smażyć-głos młodszej siostry, znów sprowadzał na ziemię brzemienna, pograżona w swych codziennych dumaniach.

-Tak, zaraz daj odpocząć-odpwoiedała bez przekonania.

Dni mijały niczym paciorki różańca, czas do rozwiązania niemiłosiernie rychło nadchodził.

 Nie była gotowa, niech czas się zatrzyma dla niej, najlepiej aby sie cofnął i wymazał jej winę i tamtego podłego ciecia.

Pomaszerowała do swych pól i w strone lasu, ubóstwiałą spacery samotne.

Kochała malownicze krajobrazy mieniące się złotem jesieni. Czuła radośc z obcowania z niewinną i wierna przyrodą.

Piekno przyrody zawsze jej towarzyszyła, wystarczyło sięgnąc wzrokiem ku najbliższym łanom zbóż.

Kochałą wszakże prace w polu, nie uskarżała się na trud, ni ból nie przeklinała nieurodzaju.

Tymczasem siły jej były liche, czas porodu zdawał się zbliżąć coraz rychlej.

Jęknęła bo przykry ból przebiegł jej wzdłoz kręgosłupa, yjrzała białego jak śnieg motyla, która zdawał się przejmowac jej losem.

Usiadł o dziwo na jej lewym ramieniu, nie miał zamiaru odfrunać, dopóty nie upadła.

Nie wiedziała co poczyna jej ciało, zdawało sie nie słuchac jej poleceń.

Z odali dostzrzegła miejscowe chłopki, które wracały z prac albo z odwiedzin. 

Maria starciła świadomość, akurat gdy chłopki znalazły sie w pobliżu i gdy same oszacowały zbliżający się z  wolna poród u nieszczęśnicy.

Zataszczyły i zwlekły nieprzytomną do pobliskiej chałupy, aby miejscowi starym pojazdem, zawieżli rodząca do szpitala.

Żałowali cieżarnej, nikt nie znał jej imienia ni pochodzenia.

Brzemiennej skromny wyglad byl nazbyt zaniedbany, ubranie tak samo ubogie i schludne świadczyły o trudzie jej życia.

Gdy przebudziła się w sali szpitalnej dlugo rozmyslała nad swą niedolą.

Rozmawiałą z innymi cieżarnymi, wypytywała o to w jaki sposób dotarła, nikt jej nie umiał odpowiedzieć.

Lekarz zalecił odpoczynek i leżenie.

-Prosze odpocząć, ważne że pani żyje i że dziecko także żyje.Poczytajcie sobie jak umiecie-doradzał ordynator, gdy usiłowała dowiedzieć się o swoje zdrowie i powód przyjazdu do szpitala.

 

Maria nie spotykała się wcale z sympatią. Kobiety nie były zbyt serdeczne wręcz obcesowe. Jakby ciaża nie świadczyła zbyt chlubnie o brzemiennej.

Czasem wsłuchiwała się w plotki sąsiadek lecz sama nie drażyła tematu. Sparwy innych wydawały jej się płytkie i wyzute  z sensu.

 Pokustykała do biblioteki i tam wybrała losowo gazety do poczytania. Lubiła nade czasy dawniejsze, dotyczące jej dzieciństwa, czasów dawnych, lepszych bardziej jej ludzkich.

Rozerwałą lekko zniszczone płachty starej gazety sprzed ponad piętnastu lat. Zaciekawił ją artykuła dotyczący oszusta podatkowego, malwersanta, zdrajcy  Jóżefa C, który kończył odsiadywac swój 10 letni wyrok za wszelkiej maści kłamstwa.

Przyjrzałą się bliżej przedstawionej fotografii, niemal od razu serce bić przestało. Chciałą zawołąć kogoś z personelu bo jej odkrycie było zbyt intensywne i trudne by przezywać je samotnie. Krzyknęła zatem, niemal podskakując w niewygodnym szpitalnym łożu.

Jękneła po chwili bo napotkałą oskarżycielskie spojrzenie pięlęgniarki.

-Prosże się oszczędzać, odpoczywać-grzmiała.

Czytała raz po raz zupełnie zatracajac się w pogmatanej treści.

Zapiszczałą znów, zawstydzona i porażonem odkryciem.

"Józef C to jest ten cieć Staszek"-wszystko zdawało się krzyczeć w niej samej.

Ta sama blizna pod lewym policzkiem, rysy twarzy nie zostaly zmienione, włosy tylko się przerzedziły i posiwiały.

Głupawe, chciwe i nieczyste spojrzenie nie wyblakło z czasem.

Czytała wciąż, walcząc z bolem serca i odruchem wymiotnym.

"Jednakże kiedy Jóżef C, po opuszczeniu aresztu wrócił na tereny zupełnie mu odległe, jakby chciał się odciąc od korzeni i wstydu jaki zadał rodzinie. Postanowił zmienic tożsamość i zatrudnil sie u miejscowego proboszcza w charakterze sprzatacza. Jego codzienne żmudna praca ciecia wydaje się jakby zadoścuczynieniem za dawne przewiny"

Inny artykuł dobitnie donosił, iż na złego także upomina się sprawiedliwość jakże rychlo bo i w jednym wsieleniu. Nic nie rozumiała,niec do niej nie docierało,nic nie było logiczne ani noramalne.

Jej dusze raz po raz coraz to inne bolesne uczucia i reflekse nawiedzały. Płakała po cichu.

Krzyknęła wreszcie jak ugodzona, przyciagajac uwagę zajętych swymi sprawami cieżarnych.

-Maria znałas takiego człowieka-spytała bez zainteresowania, leżacą obok cieżarna.

-Tak jakby a co?-Maria zdusiła niemy ból, odrzucajac niezgrabną gazetę na bok.

-Moi rodzice dobrze znali tego Józka, wiesz on był bogatym dyrektorem  kiedyś. Prowadziła jakies zakłady pracy. Znany był z tego,że gardził biedakami i tymi ktorym sie nie powodziło.

Dodała dalej, kręcąć głową z niesmaku i złości.Maria słuchała oniemiała.

-Wszedł w jakies układy z tamtejsza władzą i z niemal analfabety stał się ważnym dyrektorem. Podobno podwładnymi nie tylko pogardzał ale je też no molestował-rzekła Halinka, obrzucajac pogardliwym spojrzeniem, otwarty artkuł porzucony na skraju łóżka.

-Ludzie  to starszne. Szkoda, że on żyje-rzekła zgorszona Maria.

-A co miałby nie żyć, teraz może miec gdzieś tak ponad pięcdziesiąt lat-policzyła brzemienna.

Pobyt w szpitalu dłużył się niemiłosiernie,Maria była przekonana,że jej stan stał się juz wiecznym stanem.

Nie czuła radości ni zadowolenia, serce jej przepełniała rozpacz i rodzaj niedoli, którą musi znieśc jako dopust z nieba.

Nie myslała wiecej o tym podłym cieciu, który byc może kiedyś był bogaczem.

Kimkolwiek był, nie chciałabym już nigdy wiecej go spotkać, nie miałą siły rozmawiac o tamtym zwyrodnialcu.

-Marysiu zapraszamy na badania-rosły lekarz zdawał się ponaglać brzemienną do swego gabinetu.

Pacjentka szła wolno, ociężale, niepewna tego co ją czeka.

Gdy usiadła na przygotowanym fotelu badań, poczuła nagłe ukłucie nieznanego bólu, który zdawał się rozrywać jej ciało na pół.

Lekarz przypadł do rodzącej, w milczeniu dogladał, macał, chwytał za brzuch, uspakajał włąsnym krzykiem, wrzaski rodzącej.

-Mamy proble,jest zanik tetna, co jest?-medyk przekrzykiwał rozpacz cierpiącej.

Pokój badań zdawał się rodzącej kurczyć to znow powiekszać.

Zyskiwała to znów traciła przytomność, chwilę pózniej przybyły zastępy służby medycznej, lekarze i pięlęgniarki tłoczyły się niczym pszczoły w ulu.

Nastał moment gdy Marii zdawało się,że znajduje się poza własnym ciełem, uwolniona  z nieludzkiego bólu zdawało jej się,że szybuje nad sufitem.

Widziała swoje ciało wiezione w strażackim tempie do sali operacyjnej, otoczona coraz to nowym i innym personelem.

Myślała, że traci umysł. Spotkała bowiem w tym dziwnym jasnym blasku,nieżyjącą babcię.

Ciepła, kojąca iluminacja, która nie raziła a przyzywała swą wspaniałą lecz nieżywą babcię.

-Babuniu zabierz mnie-błagała rodząca.

Babcia zdawałą się srebrzyć to złocić w świetle powiększajacego się tunelu.

-Nie możesz tu zostać, dziecko zostanie ci odebrane, lecz nie rozpaczaj, uratujesz jeszcze niejedną istotę -usmiech rozjaśnił sliczną, odmłodzona twarz babci.

-Babciu, nie chce juz rodzić i cierpieć, nigdy więcej, zabierz mnie stąd-błagałą cierpiąca całą swoją mocą.

-Wracaj, pamiętaj,że kiedys się tam spotkamy w szerszym gronie. Otrzymasz siłę, potężna iskrę by walczyć z każdym złem-rzekła z nadzieją, odchodząc i pozbawiajac cierpiącą najcudowniejszego widoku, światłą, błogości i żywej miłości.

Wracając płakała bo straciła kogoś najbardziej ukochanego, najbliższego jej sercu.

Gdy rozwarła ciężkie powieki, spotkałą juz inny zastep lekarzy, wydawało się,że dwóch z nich widziała gdy znajdowała się nad sufitem sali operacyjnej.

-Już wszystko dobrze-odparł najstarszy z nich, cięzko dysząc ze zmęczenia,  przejęcia i niepokoju.

-Nie jest dobrze, gdzie dziecko?-krzyknęła histerycznie, choć domyśliła się prawdy.

Patrzyła oczekująco na posępne i zmęczone twarze medyków.

-Powiedzcie mi wszystko co wiecie!-pierworódka histetycznie domagała się odpowiedzi.

-Musisz odpocząć!-odparł najstarszy z lekarzy.

Medycy bezgłosnie skinęli ku sobie, omietli wzrokiem cierpiącą w milczeniu, ledwie wypowiedziawszy przeprosiny, wyszli z ulgą z sali.

-Co to ma znaczyć!-Marysia rozejrzała się wokół szarej, smutnej jak ona, martwej sali, w której oprócz niej nikt żywy się nie znajdował.

-Zaczekajcie!-gnałą szerokim korytarzem, kustykając i tracąc do reszty to zmysły, to siły.

Starsza pielęgniarka, chwyciła za ramiona trzęsącej się kobiety.

-Prosze natychmiast wracać, nie wolno pani tak szaleć, pani potrzebny spokój-rzekła z udawanym spokojem, nie patrząc się na cierpiącą.

Pielęgniarka zaprowadziła pacjentę do jej pokoju, odprowadzana zdziwionym i ciekawym spojrzeniem służby medycznej.

-Powiedzcie mi chociaż co z dzieckiem!-Marysia nie ustawała.

-Urodził się chory, potrzebna mu operacja, natomiast ty potrzebujesz odpoczynku, prosze o nic nie pytać-rzekła oschle pracownica szpitala, odwracajac się na pięcie i zostawiajać w samotności pacjentkę.

 -Nie zbywajcie mnie tak!-krzyczała Maija z bezsilności, usiłując przedostać się ze swej salki szpitalnej.

 Jej utrapioną dusze i ciała trapiły sprzeczne uczucia, od żalu, goryczy, przez rozpacz, ból fizyczny, nadzieję, otuchę az po nieludzki gniew.

Leżała na swym niewygodnym łożku, karmiona tanimi papkami bez smaku.

Nikt z nią nie raczył porozmawiać, nie mogła liczyc na odruch ludzkiej dobroci czy choćbby spontanicznej zyczliwości.

Bardzo łakła ciepła, promyka nadziei.

Patrzyła przez okno na bura zieleń, na ogołocone liście z chudych drzew, na ludzi ciepło ubranych, nie umiała odgadnąc pory roku.

Czuła się jakoby w amoku tkwiła, tulliła sama siebie swym rozedganym i cierpiącym w samotności ciałem,

Pora mroku nastała szybko, kobieta domyśliłą się dzięki temu,że pora jesienna trwa.

Gdy uspokojona krótkim snem, plątaniną własnych myśli wwyruszyła naprzeciw siebie, kierowana silniejszym impulsem, głęboka powinnością, nad którą nie dawałą rady zapanować.

Oglądałą jakby przez mgłę lekarzy zajętych swymi rutynowymi pracami z marudnymi pacjentami oraz pielegniarki znudzone powszechnymi zabiegami.

Nikt nie zwracał uwagi na snującą się opłotkami jakoby pokutną zjawę.

W burym ubraniu, wychudła, mizerna, przeźroczysta parła przed siebie, w sobie tylko naznaczonym celu.

W sercu dudniły jej donosne płacze to kwilenia noworodków.

 Wsłuchiwałą się z rozkoszą w melodięzaledwie dziecięcą,niosącą sie echem, odległymi murami, rezonując tęsknotą i niespełnieniem w jej tykąjacym rozstaniem sercem.

Przypadła do olbrzymiej sali z nowonarodzonymi.Maleństwa ledwie widoczne, rozpoczynały w tym miejscu swój ludzki żywot, ułożeni w równych odstępach, w idenytycznym niemal posłaniu.

Słaniała się oniemiała, osłupiała, obserwowałą z wysiłkiem przez zaparowaną szybę niewinnych wygnańców w dolinie bez wyjścia. Dopadłą po chwili do śpiacego noworodka, połozonego najbliżej drzwi, najbardziej dorodnego.

Chwyciła maleństwo oburącz, wtuliła do tykajacego opuszczeniem swego serca, nie rozglądajac się wcale, pokonywała duże odległości, mierzone jej bezbrzeżną rozpaczą.

Mknęła na oślep przed siebie, bez planu, bez namysłu. Mknęła wiedziona impulsem kochania, silniejszego niz jej godnośc, niz jej życie.

Pomyliła drogi, nie wiedziałą dokąd dobrnęła, gdy przed nia u wylotu wąskiego korytarza urosło dwóch rosłych ochroniarzy.

Otoczyli pierworódkę kokonem, jakby mieli do czynienia z kims nipoczytalnym, przechwycili sparwnie spiące niemowlę.

Niebawem przybyli mundurowi, każdy z nich usiłował po swojemu uspokoic i wytłumaczyć osieroconej matce.

-Marysiu tak nie wolno, tak nie mozna-jeden przez drugiego usiłował wytłumaczyć oszołomionej, miotajacej się kobiecie.

Niebawem podjechało pogotowie tuz pod gmach budynku szpitala. Dziecko zniknęło, zanosząc się przejmującym placzem, pod wplywem którego cierpiec zaczęła także Marysia.

Dwóch rosłych pielegniarzy, czym predzej chwyciło kobietę, umiescili na nosze, które ktos zdazył dostarczyć.

Marysia czuła się jakby sniła koszmar, który dotyczył kogos obcego, kogo jej samej było żal.

Chwilę pózniej znalazła się już w karetce, na sygnale wieziono ja gdzieś, gdzie nei sięgałą jej świadomośc.

Ktoś podał jej zaszczyk dozylny, ospłynęła nareszcie cicho i błogo. Sen utulił ja natychmiast gdy zamknęła powieki.

Straciwszy świadomośc trwania na niesparwiedliwym świecie, zasnęła twardo i nareszcie spokojnie.

Zostawiona sama sobie, w dwuosobowej sali szpitalnej, spała nieswiadoma toczącego się wokół życia.

Rodzina mieszkajaca na wsi, jej liczne rodzeństwa, żywa jeszcze choc schorowana mać, oni wszyscy usilowali dociec co się stała z Marią.

Przyjechali zaciekawieni do szpitala, dokładnie do tego z którego wywieziono Marysię.

Przybyli za pozno nie zastali swej krewnej, nie poznali losu jej nienarodzonego.

Recepcjonistka zaciekawionym odparła jedynie,że Maria tu była lecz zawieziono ją do innej lecznicy.

Przyparta do muru, nie umiałą odpowiedziec o jaki konkretnie szpital chodzi i co z z noworodkiem.

Rodzina Mari miotała sie wokół szpitala, zaczepiali każdego kogo tylko napotkali obok. Przepytywali portiera, otyłych ocgroniarzy, pielęgniarkę a także inne ciezarne spacerujące obok szpitala.

Nikt nie wiedział co się stało lub mogło stac z ich krewną.

Rodzina rolnicza zmeczona bezowocnym marszem, długimi modlitwami w kaplicy, wyruszyła nareszcie w drogę powrotną w stronę nieopodal znajdującego się przystanku autobusowego.

 

Rozdział III

Gdy rodzina Marysi wróciła umęczona do domy, osobnymi autokarami, dlugo jeszcze dyskutowali między soba o swej tajemniczej krewnej.

Mieszkali wszyscy razem, blisko siebie fizycznie a tak daleko mentalnie.

Nie rozumieli Marysi bo nie znali jej sekretów.Zastanawiali się nad tajemniczą ciążą.

Dorosle rodzeństwo, zadawalo sobie pytanie na temat tajemnic, nie wiedzieli zupełnie kto mógł być odpowiedzialny za jej ciążę.

Ona sama nie zwykła była sie zwierzać. Nie miałą przyjaciół, włąściwie nikogo bliskiego, komu miałaby się zwierzać.

Nie była w serdecznych stosunkach z Marią nawet jej rodzice.

na wsi bowiem największa wartośc miała siła własnych mięsni, wytrwałośc oraz końskie koniecznie zdrowie.

Mari dopisywało zdrowie potrzebne do pracy w polu, jej największa zas pociechę stanowiło życie duchowe.

Kochała nade wsszystko piękno przyrody. Ubóstwiała oglądąc pejzaz zimą, to bujną wiosną a najbarzdiej urokliwe miejsca wczesnej jesieni.

Kolorowe liście, wypadajace z drzew, zasnuty mgła i chłodem krótki jesienny, deszczowy dzien doskonale wpisywal się w naturę i melancholię Marii.

Nie szukała ona towarzystwa ludzi, nudziły ją sprawy materialne, nieduchowe, puste kłótnie mocno rozsierdziały jej duszę.

Kochała ciszę cykania świerszczy w porze nocnego lata, gdy kończyła siankosy.

Ubóstwiała nastrojowy zachłod słońca, który przynosił potrzebny odpoczynek od cieżkiej, wytęzonej fizycznej roboty w polu.

Smakowały jej najprostsze składniki, pokarm wiejski;świeże jajka, mleko i ser od krowy.

Nie lubiła nowoczesnych smaków miejskich/

Prosta, surowa natura w całej swej krasie były jej jedynym, prawdziwym zyciem.

-Gdzie ta Maryska może być teraz?-dopytywała się sąsiadka, wiejska plotkarka, która nie widziała Marysi przy pracy.

-W pracy, wyjechała daleko-odparła siostra Maryśki.

-Wyszła za maż i jeszcze nie wróciła-odgryzł się starszy brat.

Nie rozmawiano wcale powaznie na temat życia osobistego Marysi, bowiem nie potrafiono inaczej.

Jej skryte życie, nigdy przez nikogo nie zostało poznane i docenione.

Tymczasem gdy tylko Marysia zbudziła się rano, skoro świt, do jej uszu docierały zawistne plotki pani dyrektor i innego dyrektora szpitala psychiatrycznego.

Zamarła, słowa skargi i żalu powstałe w jej sercu, ugrzęzły w jej ustach.

Poczułą się chora i jeszcze bardziej zesłana w obliczu bezdusznosci tych, którzy mieli się za waznych i wiellkich.

-Durni ci pacjenci, jest ich tak wiele i szkoda pieniedzy by je leczyć-odezwał się wyniosły głos dyrektor szpitala.

-Jasne, tych psycholi można by zlikwidować, mniej by nas to kosztowało, myślicie że ktos by opłakiwał ich stratę?-dogadywał inny wazniak, ktory przypisywał sobie tytuł doktora,

-Ja bym ich wszystkich uspiła, świat byłby mniej straszny-wydęłą się pyszna pani dyrektor.

Maria poczuła mdłości, ból w podbrzuszu i najgorsze parcie na mocz.

Omiotła wzrokiem szare, brusne sciany salki szpitalnej, stare, zniszczone, niemodne meble, byle jak ustawione, popękaną podłogę z desek, w kolorze trumny.

Obok niej usadowiono jakiś sprzet, który przestał mierzyc jej parametry zyciowe, albowiem i jego stary mechanizm zdawał się zawodny.

Spojrzała za okno; pochmurna, deszczowa pogoda zdawałą się opłakiwac stan pacjentki i jej beznadziejne położenie.

jej jedynym marzeniem stałą się ucieczka, z tego wybrakowanego miejsca, urągajacemu ludzkiej godności.

Niecenzuralne dialogi, pysznych, gardzących najsłabszymi przeniosły się na środek wąskiego, upiornego korytarza, z którego gdzieniegdzie dobywały się wcale nieludzkie jęki i szlochania.

Gdy Maria znalazła się w poblizu wyjscia, zdawało jej się, że stare mury płaczą, sufit pokryty plesnią także cierpi.

Stare, odarte z godności pomieszczenia pojękiwały niemo, świadkowie powolnej śmierci tych, co i tak woleliby nie istnieć

Maria z dusza na ramieniu, tłumiąc rozpacz, przezwyciżząjąc bezdenną beznadzieję.wybiegłą przed siebie.

Gnała szybko, niemal gubiła kapcie, szlafrokiem zakrywałą mokrą od płączu twarz.

Wiatr rozpaczliwie kołysał miejscowe wierzby a potem kasztanowce.

Nie ogladała się za siebie, pędziła przed siebie, bez tchu, lecz  w miare jak oddalałą się od szpitala, czułą przypływ sił, myśli stawały się jasne.

Dobiegła na przystanek autobusowy.Wypytywała napotkamych o trasę w stronę jej domu, mikt z nich znie znał jej miejscowosći, nie umiał doradzić.

Wskoczyła do pierwszego autobusu, jaki tylko nadjechała.

Nie była pewna dokąd zmierza, najwazniejsze było dla niej to,że oddala się od miejsca swego upokorzenia.

Po długiej i kretej podrózy na gapę, nareszcie dostrzegłą, nareszcie była już w domu.

Domownicy na jej widok oniemieli,chwytali ją za dłoń, szczypali jej twarz, jakby się chcieli upewnić czy mają do czynienia ze zjawą albo z duchem.

-Zostawcie mnie i dajcie mi obiad, odpocząc mi dajcie-krzyczałą skonana Maria.

Usiadłą czym predzej do stołu, zajadała niewyszukane potrawy szybko i z wielkim apetytem. Zaspakajała swój straszny głod, który zdolał w  nią wrosnąć niezaspokojeniem.

Nie chciała rozmawiać, nie miałą potrzeby dialogu, wystarczyły jej włąsne mysli i własne wnioski.

Cieszyłą się z powrotu do domu, tęskniła bowiem za robotą, za codzienną wiejską rutyną, wśród zwierząt, w polu.

Nie dane jej było zaczerpnąc tchu, gdy do snu zasłużonego sie kładła, wszak wczesna pora do snu nadchodziła.

Odprawidła jedynie wyuczone zdrowaśki i chwilę rozmyslała.

Pod domu podjechał tymczasem, olbrzymi ale stary samochód, nie znała się na markach, nie wiedziała kto składa wizytę.

Stropiła się, liczyła bowiem na samotny odpoczynek w  towarzystwie psów domowych i kotów.

Nie lubiła nieproszonych gości, albowiem nie wiedziałą jak się zachowac i czego się spodziewać.

Nudziły ją straszliwie rozmowy o niczym, wymuszone grzeczności, głupie ludzkie plotki przenoszone z chałupy do chałupy.

Do domu uderzałą starsza para, niemodnie ubranych ludzi.

-Zastaliśmy Maryśkę?-krzyknęli bez ogródek, na widok oniemiałych domowników.

-No mieszka tu a co chcecie?-pierwszy odzyskał mowę brat Marii.

-Jesteśmy matką i ojcem tego Stasia, tego pomocnika proboszcza. Nasz Stas jest najpowaążniejszy i najlepszy we wsi. Każda panna o nim by marzyła-rzekła wyniosle starsza kobieta, omoatajać wzrokiem skromny pokój w którym siedziała Maria.

-Nie wiem kto to jest i was nie znam-zaklinałą się Maria, nie odzwzajemniajac wcale spojrzenia.

-Słuchaj, wiemy,że chodziłas za Staszkiem i wiemy,że miałaś  z nim brzuch, teraz wesele trzeba zrobić-krzyczał wyniośle i bez taktu starszy pan.

-Chwileczkę, kim jesteście wy i czego od Marysi chcecie?-spytała schorowana rodzicielka, pani domu.

-Juz żeśmy się przedstawiły i do stołu ans zaproście to pomówimy-brzmiał ojciec Staszka.

Matka Marii, niechetnei zaprowadziła obcych do skromnego, nieprzygotowanego stołu.

Usiedli wszyscy, rozglądajac się z niechęcią przed siebie.

-Dajcie,że Marii spokój nareszcie, ona chora jest-zaczęła rozmowę matka Marii.

-My to wiemy, ale wy nie wiecie,że wasza córka wcale nie taka pobożna i szlachetna jak myślicie, we wsi mówią,że ona za naszym Staszkiem latała-chełpili się rodzice Staszka.

-Nie to jakas bzdura, nasza córka bałą się chłopów i ona jeno do gospodarki chwciwa-dopowiedziałą rodzicielka Marii.

-Czy wy nic nie pojmujecie, wasza córa zaciązyła, dziecko ma od Staszka-wrzeszczała starsza kobieta.

-Nie opowiadajcie mi głupot, nie uwirzrę w  to, wyjdzie już-zabrzmiał brat Maryśki.

- Wstyd będzie jak wszyscy sie dowiedzą, że wasza córka juz się pozbyłą dzieciaka nieślubnego. Wy lepiej doprowadzcie do wesela kościelnego jak honor chcecie odzyskać-groził starszy pan, patrząc z  pogardą na uboga izbę chaty.

-Odejdzie lepiej, pókim dobra. Nie bedę wasza synową po moim trupie. Nie chce tez waszego podłego syna-krzyczała z gniewem Maria, wyłaniajac się ze swojego pokoju.

-Ty się zgódz na ten ślub, to twoja jedyna szansa by wyjśc z honorem do ludzi. Słuchaj ty, juz wszyscy o tobie we wsi plotkują,żeś puszczalska i naszego Stasia uwiodła-darłą się niedoszła teściowa.

-Zgodzic się musisz na ślub ze Staszkiem i dziękuje Bogu żeś tak szczęsliwie trafiła, zęś nas spotkała, niewdzięcznica-rechotali niedoszli teściowie.

Domownicy na skutek strachu, przerażenia i gniewu, miotali się wokół izby. Ich serca i dusze zatruł jad wstydu i nienawisci.

Nieproszeni gości wyszli nareszcie, pozostawiajac za soba zamęt, wrogość i niewypoqiedziany chaos.

 Rozdział IV.

 

Maria nie umiałą znależć dla siebie miejsce, wszędzie bowiem dokądkolwiek by się nie udawała, czuła się żle, na niewłaściwym miejscu.

Z mikim nie umiałą anwiążąć sprawiedliwego i trwałego kontaktu.

Z jednej strony rozpaczliwie szukałą przyjażni a z drugiej stroniła od ludzi. Cierpialą jej dusza, wiecznie niezaspokojona, glodem stałym i ciągłym.

Pracowała nader cięzko fizycznie by nie dopuścic do pytań zadawanych jej przez umysł.

Stale myslałą o nie narodzonym, ktorego nawet nie dane jej było ujrzeć.

-Kim on jest, jak teraz wyglada?-dumała z wysiłkiem.

-Dziwne to, myslała z wysiłkiem, doprowadzając siebie do łez.

-Przyszedł na ten świat nieproszony, nieplanowany a jednak zawładnął sercem moim sercem już na zawsze-dumałą filozoficznie, wykonując ciezką robotę w polu.

Maria oddałabym wszystko, co miałą czym żyła aby raz jeden ujrzeć, popatrzeć na ten misterny cud życia.

Postanowiłą oderwać swe mysli od rozpaczliwego dumania.

Przyszla pora wiosenna, przyroda bujnie obrazowałą swe jasne i zywe oblicze.

Kobieta codzień spacerowała samotnie o zmierzchu, zrywała przebisnniegi i stokrotki i wciąz tęskniła.

Razu pewnego, gdy jej wybujała wyobrażnia zmęczona zadawaniem pytań zaprowadziła ją na drogi nieznane.

Przestraszyła się najpierw, bo zdałą sobie sprawę,że dotarłą do wiejskiej karczmy, nie lubiła miejsc takich, z własnej woli zawsze omijałe podobne przybydki.

Jej włąsne nogi z wolna przestały odmawiac posluszeństwa, usiadła zatem ma wolnej ławeczce, z której dostrzegłą wnętrze opustoszałej knajpy.

W ręku dzierzyłą kwiaty, zdawało jej się,że sród ostatnich pijanych towarzyszy, dostrzegłą znajomą twarz kogoś ze wsi.

Odwróciła głowę, nikt nie zwracał na nią uwagi. Ostatni, ledwo przytomny pijak, pomyślał,że przybyła pewnie przyszła po swego męża.

Tamten zataczając się i bełkocząc swe niepowodzenia, oddalił się. Maria odetchnęła z ulgą.Strach minął.

Rozglądajac się dookoła, wchłonęła zapach dzikiego bzu, niesionego wiatrem.

Niemal krzyknęłą gdy dostrzegła, wytaczajaca się z wnętrza knajpy, otyłą kobietę w średnim wieku, pozbawioną urody na skutek pijaństwa, popychajacą przed siebie dwóch małych chłopców.

Jeden z nich był zupełnie brzydki i przy tym miał widocznego zeza, drugi niewychowany wyrzucał wulgarne słowa do matki.

Ta zaś w milczeniu, mrucząc ordynarnie, tłukła po niekształtnej głowce starszego syna.

-Idź juz szybciej, paskudny gadzie!-popychał syna przed siebie.

-Co się wtrącasz w nie swoje sprawy!-Gniewny warkot, wydobywał się z gardła matki, źle wychowanych chłopców.

-Dzieci się nie bije-dodała z moca Maria.

-Pytał cię kto o zdanie?-pijana matka szarpnęła obu synów, którzy korzystajac z nieuwagi zaczęli siebie nawzajem popychać.

-Jak można przychodzić pic do knajpy z takimi maluchami?-krzyczała Maria, usilujac dotrzymac kroku, matce z dwójką łobuzów.

-A ty kim jesteś, starą wieśniaczką, założe się,że nie masz dzieci co?-ryknąła pijana kobieta.

-KIm jestem to malo ważne, a kim ty jesteś pijaczko z dwójką małych chłopców?-spytała poruszona Maria.

-Jestem Blankaa to są dwaj gady, nie miałam im komu zostawić, matka i ojciec mi nie żyją a mąż coraz pózniej wraca z pracy- pożaliła się pijana matka.

-Pogadamy?-spytała Maria, sadowiąc się na wolnej ławce.

-Idzcie sami do domu znacie drogę, hej-wrzasnęła Blanka, wydobywajac z ust odór żle trawionego alkoholu.

-Czemu pijesz, przecięż to paskudztwo?-drązyła zaciekawiona Maria.

-Ty nic nie rozmumiesz? Nie wiesz jak cięzko wychowywac te paskudne łobuzy, nie słuchaja się. Jestem z nimi sama cały czas. Ojca mało widzą-kończąc swe żale, sfrustrowana matka, szpetnie zaklęła.

 -Kiedyś było lepiej?-chciała wiedziec Maria.

-No było lepiej, pochodzę z  bogatego domu, ojciec dużo zarabiał, mama był gospodynią. Potem wyszłam za maż i ich urodziłam,cały czas mam tylko dom i ich ale zawsze marzyłam by zrobić karierę na urodzie. Chciałam być sławna. Prawda ,że wciaz mam urodę jak modelka?-bełkotała Blanka, nieco zawstydzona i pełna żalu.

-Czy ja wiem, uroda nie jest nam potrzebna bo niby do czego? Liczy się mądrosc i dobroć-rzekła Maria, spokojnym tonem.

-Co ty pleciesz, uroda się liczy a nie takie coś. Ja żałuję, że nie zrobiłam kariery, nie byłam sławna, przeciez wszystkim chłopakom się podobałam. Ale matka mi powtarzała musisz miec meża i dzieci i to ci powinno wystarczyć-Blanka niemal zakrztusiła sie z przejęcia i odrazy.

-A twoja matka była szczęśliwa?

-Nie była, i ja tez nie jestem bo jestem jak ona, piję by nie czuć i nie cierpieć- Blanka zapłakła niczym dziecko.

Noc niemal zupełnie ukryła wszelkiej kontury okolicznych lasów i łąk.

Maria wróciła do domu, umeczona i stale zamyślona o tym co usłyszała od tamtej Blanki.

Nie polubiła tamtej, dziwnej i sfrustrowanej kobiety. Nie zazdrościła jej ani posiadanych dzieci ani tamtej beztroski.

Nie wiedziec czemu, gdy Maria zasypiała z trudem, wciąż jeszcze chciałą poznać więcej z życia tamtej nieszczęśliwej kobiety.

Tymczasem nadmiar obowiazków i prac polowych, sprawiły, że przez kilka tygodni Maria funkcjonowała niczym dobrze naoliwiona maszyna.

Trudna a więc nużaca robota fizyczna stanowiła dla Marii pierwszorzędne spełnienie, poczucie sensu i prztynalezności do ziemi i trudu.

Z ludźmi nie znajdywała wcale porozumienia, obce plotki i przyziemne sprawy niebywale nudziły Marię.

Czuła ogromny zwiazek z matką ziemią i to jej wystarczało niemal zupełnie.

Prace polowe jednakże nie stanowiły jedynego sensu jej życia.

Lubiła nade wszystko plotki wiejskie.

Zaintrygowana dziwną znajomością z nieszczęsliwą gospodynią domowa poznaną w leśnej karzcmie, postanowiła podążyć w tamte dzikie strony.

Pogoda była niemal wymarzona, zbliżało się lato, nie było jeszcze dokuczliwego upału, aura sprzyjała dalekim spacerom.

Maria nie lubiła marnować tego dnia czasu na rozmyślenie, w jej sercu sporo było cierpienia i niezrozumiałego bólu, ruszyła zatem przed siebie.

 Podziwiała zielone i bujne dzrewa, które pod wpływem lekkiego wiatru zdawały się kłaniać ubogiej kobiecie.

Zauroczona zielenią stykajaca się z jasnym niebem, szła przed siebie, odrzucajac smutne i przykre zdarzenia.

Tęskniła wciąz za utraconym dzieckiem, nie wiedziała jaki los potkał jej noworodka, uciekała od pytań gdyz zbyt okrutnie bolały same wspomnienia.

Gdy usiadła zmęczona nieopoddal karczmy, upajała się chwilę spowitym w słońcu uroku wczesnego lata.

-Nie łażcie za mną wracajcie do domu-zagniewany głos, wydawał się Marii znajomy.

-Mamo ty wracaj do domu, nie pij tyle, błagam, zostaw to-piskliwy głosik musiał należec do dziecka.

-Wynocha mi stąd, coś mi sie należy z aopiekę nad wami, wy gady paskudne!-wrzeszczałą na całego matka dzieci.

Maria osłupiała i z i przerażona wstała, nareszcie dostrzegłą wśród gęstych zarośli otyłą, duża kobietę z dwójką rozbieganych drobnych chłopców.

 

Kobieta ubrana w drogie niegdyś lecz dziś poszarpane ubrania, kroczyła żwawo, popychajac swych zaniepokojonych synów.

Gnała pręznie, z wysiłkiem, ignorujac płacz dzieci. Zdawało się, iż kobieta jest ogromnie zdeterminowa i spagniona by czym prędzej dotrzeć do karczmy.

-Tak, nie wolno, dziećmi tzreba się opiekowac a  nie pić jak najgorsza szuja!-krzyknęła Maria, zastępuja cdrogę Blance.

-A ty skąd tu się znalazłaś ty nędzna wieśniaczko?-gospodyni domowa niemal skłonna była uderzyć przeciwniczkę byle szybciej dotrzeć do starej karczmy.

-Nie wolno tyle pić to grzech straszny i krzywda dla nich-Maria chwyciła dzieci ku sobie, młodszego synka utuliła gdyż jego policzki zdawały się pełne łez i żalu.

-Nic ci do tego nędzna wieśniaczko-ryknęła tamta omijajac ich i wykrzywiajac brzydko usta.

-Jeszcze pożałujesz tego pijaństwa-Maria usiadła an zdezelowanej ławce, gląskała po kręconych włoskach młodszego i słuchałą nieskłądnej mowy starszego synka.

-Mama lubi piwo, pije coraz wiecej i nie potrafi przestać, woli kupic piwo niż nam obiad zrobić-poplakiwali obaj malcy.

-Jak to, chodzicie głodni i bez opieki? Przygarnęłabym was ale u mnie ciasno i biednie-westchnęła z goryczą Maria.

-Zostaw ich ty wiesniaro, ty nic nie rozumiesz? Nie byłaś nigdy matką i nie wiesz jak to jest nic nie mieć-Blanka podeszła bliżej kobiety z przerażonymi dziećmi. Nader trzeżwo na nich spogladało, choć zachłannie opróżniała juz druga butelkę zas pozostałe tuliła do piersi jak niemowlęta.

-To obrzydliwe tyle pić na litośc boską!-głos Marii przybrał płaczliwa nutę.

-Ty nic wiesniaczko nie rozumiesz. Jestem nieszczęśliwa, jestem sama z dziećmi, zmarnowałąm swoje życie przez nich.Nie mam pieniedzy ani znajomych, rodzice nei żyją, maż ma chyba inną a ja tylko w domu jestem-Blanka gdy tylko oprózniła kolejną butelkę piwa, zatoczyła się u stóp Marii i oniemiałych dzieci.

-Hej Blanka wstawaj!-Maria wyrwała zmęczonej upitekj kobiecie, wszystkie trzymane butelki i natychmiast z obrzydzeniem wyrzuciła je do pobliskiego konteneru na śmieci.

-Co będzie z nami i gdzie pójdziemy?-wypytywał mały chłopczyk.

-Mama się przebudzi i wróci z wami do domu-rzekła Maria łagodnie.

-Ale my nie chcemy, weż nas prosze-obaj chłopcy niemal skamleć zaczeli niczym zwierzeta pozbawione opieki i domu.

Maria stropiła się mocno albowiem nie wiedziała jak postąpić, serce jej szczelnie wypełniał żal, ból i nienawiśc zarazem.

Tymczasem Blanka leżała nieopodal na brudnej trawie w embrionalnej pozycji chrapiąc głęboko.

-Wstawaj już mamo!-wrzeszczał raz po raz młodszy z synów pijanej kobiety.

-Jak masz na imię?-Maria spojrzałą w smutne, zezowate oczy smukłego blondynka.

-Adas jestem i mam lat pięć i pól-odparł rezolutnie, usiłując zbudzić z  pijackiego snu włąsną matkę.

-A gdzie drugi syn, znaczy twój brat-spytała Maria, podnosząc z ziemi pijaną matkę.

-Aleks uciekł, on zawsze ucieka, ja tylko mamie pomagam, on nie lubi pomagać-rzekł ze smutkiem malec, tuląc się po sierocemu do Marii.

-Do pierony po co mnie budzisz, daj spać, człowieku!-bełkotliwy ton nalezał do pijanej matki.

Kobieta podniosła nieprzytomne spojrzenie na synka i obcą kobietę.

W jej spojrzeniu dało sie zauwazyc oblęd przemieszany z rozpaczą.

-Co się tak gapicie, zostawcie mnie, dam sobie radę. Idżcie stąd!-wydarła się pijana, która wstajac niemal zupełnie natychmiast upadła.

 

Z jej ust dobywały się bełkotliwe przekleństwa, w towarzystwie rosnącej wokól ust gęstej piany.

-O matko, wezwijmy lekarza, dżwońmy na pogotowie-Maria niemal hiterycznie krzyczałą, rozglądajac się za innymi ludżmi.

Knajpa została już zamknieta, brzydki odór przetrawionego alkoholu co rusz uderzał ze żle domkniętych drzwi.

Maria napierała w drewniane, odrapane odrzwia, krzycząc rozpaczliwie, raz po raz.

-Ludzie jesli tam jesteście, otwierajcie, trzeba ratować matkę chłopca! Ona chyba umiera, hej! pomocy!-przerażona kobieta odczuwałą czyste współczucie wraz z bezsilnością.

-Niech pani się tak nie wydziera, ja zaprowadze mame do domu, już tak czasami robię-rzekł poważnie maluch, podnosząc chwiejąca się matkę.

-O Jezu, pomoge wam-kobieta dopadła do pijanej i siłą swych wyćwiczonych mięsni, przerzuciła na plecy pijaczkę, chłopca wzięła pod rękę.

Szła skulona, nawykła do fizycznego wysiłku, nie odpowiadała na wulgarne zaczepki słowne, wyrzucane przez obrazoną pijaczkę.

-Mamo, trzymaj się, niedaleko mamy dom-pocieszał zaspaną, malec.

-Dobry z ciebie chłopiec, udał się jej syn-Maria udręczona, dźwiganiem sporo cięzszej od siebie kobiety, umiała się uśmiechać do nieustarszonego malca.

-Co wy ze mną robicie, no ty wieśniaczko, daj mi żyć-bełkotała pijana matka, dajac sie wlec wzdłuż pól uprawnych, wzdłuż polnych dróg, uginajac się niechybnie pod wpływem dużego cieżaru.

Maria szła niezrażona, dumna z czynionej przysługi, dumna z malego chłopca, czujnie prowadzącego kobietę za umęczoną dloń.

-To juz tam-Adas wskazał paluszkiem nieopodal stojąca dużą rudelę, która kilka dekad temu mogłą by wyglądac okazale, gdyby nie niszczejący tynk, zarośnięte chwastami obejścia.

-Tu tu?-spytała Maria, niedowierzajac i rozgladajac się z niepokojem dookoła.

Szli w milczeniu, wies skrywała nocna poświata, dzień powoli chylił sie ku zachodowi.

Maria ledwie żywa, dowlikła pijaną matkę do otwartego na oścież domu. Polozyła poteżną kobietę na zniszconą kanapę,

Omiotłą z przerażeniem walace się dookoła puste butelki po tanim winie, piwie a nawet wódce.

Wzdrygnęła sie na widok zniszczonych i uszkodzonych mebli i plastykowych ozdób, które obecnie stanowiły obraz nędzy i rozpaczy.

Maria zaniosła się szlochem, nieprzytomna pijana matka, odwóciłą się na druga stronę i zapadła w mocny sen.

Chłopczyk chwycił za rączkę swoją nowa przyjaciólke i podprowadził w stronę uzkodzonej pustej kuchni.

W lodówce nie świeciło się nawet światło, zeschły ser i nadplesniała wędlina domagałą się wyrzucenia.

Resztki starego chleba gdzieniegdzie były powyrzucane małymi kawałkami, jakby ktoś dokarmiał latajace dookoła muchy.

-Zrobię Ci kolację-rzekła Maria w poszukiwaniu mleka lub jakiegoś przyzwoitego niezniszconego produktu.

-Poradze sobie, dam ardę-odparła zawstyzdony malec, odprowadząjąc dobrodziejkę do otwartych na oścież drzwi.

Srebrzysty księżyc wisiał wysoko na niebie i oświetlał wyrażne zniszczenia i zapuszczenia spowodowane pijaństwem matki małych chłopców.

Maria stanęła jak wryta, niezdolna na racjonalnego działania, jej oczy wypełniały łzy współczucia, chłód stawał się juz namacalny.

Z oddali dobywał się nierówny charkot wydalany przez pijaną gospodynię domową.

Maria oststni raz omiotła wzrokiem zmarnowane gospodarstwo, uszkodzone ściany, z wyrwami po wyrwanych lub sprzedanych obrazach, uszkodzone meble.

Duzy dom przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy, dopełniał go jeszccze przykry odór zle trawionego alkoholu i ślady po licznychh libacjach.

Maria wzdrygnęła sie z obrzydzenia i żalu. Chwyciła oburącz najmlodszego synka, który pałaszował bez apetytu splesniałe skórki starego chleba.

Tuląc do piersi chude ciałko malego chłopca, przemieszczałą się z lękiem po pustych pomieszczeniach, poszukiwała bowiem drugiego i z synów pijaczki.

Znalazła go nareszcie położonego na brudnych barłogach, niegdyś markowej kanapy. Chłopiec nerwowo grał w jakąś dziwną gierką na wyszczerbionym aparacie, którego kobieta nie potrafiła nawet nazwać.

-Idziesz z nami czy zostajesz?-spytała kobieta bojazliwie, ytuląc zasmarkanego malca.

-Nie idę i zostaw nas w spokoju bo ty bedziesz miała klopoty-zagroził chlopiec, patrząc apatycznie na obcą kobietę.

 -Jakie to klopoty, przeciez chce wam pomóc, chce was uratować-indagowałą kobieta.

-Jak się zaraz moja cholerna matka obudzi i cię tu zobaczy,że coś kombinujesz to na policje cię poda i pójdziesz siedzieć, ona tak każdego straszy kto sie wtrącą-odgroził sie hardo chłopiec.

-To niech poda, prosze bardzo, przynajmniej zrobi z tym burdelem porządek-odparłą zagniewana Maria.

Zatrzaskując tekturowe dzrwi, słyszalą jeszcze nowe wulgarne grożby chłopca, które z pewnoscią synek nie raz słyszał z ust swej pijanej matki.

Obchodząc  leżącą pokotem matkę dzieci tuż obok zdezelowanej weralki, słyszała jeszcze nieprzytomne klatwy, jakie wypadały bełkotem z ust pijanej.

Maria walcząc z odrazą tymczasem posadziła na swych umęczonych ramionach przestraszonego ale milczącego malca i parłą z nim w kierunku swego domostwa.

Nie zatrzymywała się ani chwili, czasem przysapnęłą z udręki, nie odwracała się za sobą wcale.

Czuła się dziwnie, nieswojo, z rosnacym niepokojem i  z obcym dzieckem na własnych plecach, potulnie trzymajace się kobiety za ramiona.

-Daleko jeszcze?-spytał sennie, nieświadom,że oddala się od włąsnego domu i matki.

-Jeszcze troszkę, u nas będzie ci dobrze i bezpiecznie-odparła nie tracac tchu i nadziei, spoglądajac na oświetlony pokój jej domu, znajdujacym się na odległośc jej wzroku.

Kroczyła żwawo z obcym dzieckiem uwieszonym na jej ramieniu, srebrzysty ksieżyc oświetlał im ścięzką biegnaca przez liściasty las.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

-

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

16 września 2020   Dodaj komentarz
los   perypetie  

wszystko albo nic 4

Kobieta bez słowa szła jakby na szafot, za swobodnym krokiem wzywającej ją pracownicy sądu.

Ponury nastrój sali rozpraw, przygnębiał dodatkowo zapachem potu spowijajacym wnętrze. Ponure do bólu twarze składu sędziowskiego, pasowały zadziwiajaco do wnętrza dusznego pomieszczenia.

Monika czułą się jakby odgrywałą scenę grozy podczas koszmaru sennego. Jakby patrzyła na kogos obcego, ogarnęły ją sprzeczne uczucia lęku i bólu duszy zarazem.

Ogorzała twarz sędzi wyrażała pogarde i wyższość.

Do sali wzwano jeszcze kilka osób, na które Monika nie miała siły spoglądąć.

Do słowa dopuszczono człowieka, łudząco przypominajacego zaginionego.

-Zaginął mój brat Adam, podejrzewamy,że tamta pani miała udzał w jego zgładzeniu-grzmiał męzczyzna wymachując dziwacznie rekoma, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę.

-Nie, jestem niczemu winna-załkała podejrzana, bliska omdlenia.

Sąd ponurym tonem przemawiał, wypowiadał słowa, które nic nie znaczyły, były zupełnie nie zrozumiałe dla nieprzytomnej ze strachu.

Monika bałą się podnieś oczu, usiłowałą wymówic słowo, lecz ono ugrzęzło w jej wyschłym ze strachu gardle.

-To pomyłka, nie potrzebnie tu przyszłam-powiedziałą niewyrażnie, zaraz po tym usiadła, usiłując uspokoic bicie własnego, rozedganego serca.

Padały słowa nieprzychylne, gorzkie i coraz barzdiej oskarżajace.

Monika niemo chłonęła niepojete, absurdalne zarzuty.

-Adam się nie odnalazł, ona go zabiła, nienawidziła go, była w nim zadurzona-słyszała strzepy podłych oskarżeń.

Na zewnątrz aura stałą się także ponura, chłodna, ołowiane chmury pokazywały swoje niezadowolenie, slońce zupełnie przestało wyzierać słabym promykiem. Deszcz miał niebawem nadejść.

Monika dumała,że powinna była pomysleć o schronieniu przed pewną zmianą pogody.

Zanim wybiegłą z dusznej sali rozpraw, wymuszona na niej złożenia podpisu pod kilkoma zupełnie jej niezrozumiałymi dokumentami.

Nie rozumiała jej treści, znaczenia, z grzecznośc, własnej naiwności złozyła własny czytelny podpis, jakby chciała miec za sobą chwile grozy.

Gdy wybiegła na zimna ulicę, chłonęła zimne powietrze,  rzewnie płakała  wraz ze spadajacym deszczem, nie czuła nic prócz pustki i poczucia niewymownego żalu.

Ganiła siebie za przybycie, za cierpienie, za głupia uczciwośc, która często wiodła ją w zbędne kłopoty.

Tęsknila za stara chatką dziadka Leona, za swobodnymi rozmowami z pania Jadzią.

Wróciła autobusem do rodzinnego domu, w nim także nie czuła swobody i bezpiezceństwa.

Mama jej bez słowa, oskarzycielsko patrzyła na upokorzoną córkę.

W spojrzeniu rodzicielki lsnilo niedowiedzenie i rozczarowanie

-Powiedz o co cie oskarżyli, co mówiłaś?-spytała matka, nerwowo sprzatając rozrzucone ubrania.

-Nic nie mówiłam, powiedziałąm, że jestem niewinna-odrzekła zamyślona.

-No i co ci zarzucili, no mów-drażyła.

-Podpisałam jakies głiupie dokumenty i teraz żałuję-odparłą bliska rozpaczy.

-Damy radę, może to nic takiego-szeptała matka, nerwowo układajac stare książki na półce.

Monika nie mogła zasnąc tej nocy, wciąż śniła koszmar z sali śadowej, jakby groza nigdy nei chciałą minąć.

Widziała pyszne i bezczelne uśmiechy Skurczyka i jego brata, tryumfowali.

Monice przyszlo na myśl,że diabeł Skurczyk sobie żyje, że jego zaginięcie zostało sfingowane, by ją zabić wyrzutami sumienia.

Raz jeszcze usiłowała odtworzyć tamtą diabelską scenę w włazience tej przekletej dyskoteki.

 Nie żałowała tego co spotkało Skurczyka, zaslużył na to co go mogło spotkać.

Lecz, jej samej nie pasowała śmierć do tego podłego czlowieka, który zawsze wychodził zwycięsko z każdej pewnej tragedii.

Znów usiłowała zasnąć, śniła wreszcie o nienarodzonej, tamtej młódej dziewczynie, napotkanej w  lesie.

-Jak dobrze,że nie dane ci było zostac poczętą i przyjśc na ten paskudny, bezduszny świat, zazdroszczę ci-powtórzyła pokrzepiajaco.

Rozwarła szeroko oczy, zbudziła się przed nią stała jej własna rodziecielka, miła nieodgadniony wzrok, wydawała się duzo starsza od siebie samej.

Przestraszyła sie własnej matki.

-Monika, masz nieczyste sumienie-rzekła rodzicielka pełna złych przeczuć.

-To nie tak. Co mówiłam we śnie?-spytała.

-Chodzi o to,że zachowujesz się bardzo podejrzanie. Jakbyś cos ukrywała, czegoś się wstydziła. Powiedz mi-matka drazyła.

-Nic sie nie zdażyło. Nie mam szczęścia do ludzi, zawsze znajduję się w nie w nieodpowiednim miejscu i czasie i stąd ten mój problem-kobieta rzekła ze smutkiem, tracąc siłę do dalszej rozmowy.

-Nie chcę abyś swoje życie przezyła źle-rzekła matka pojednawczo, zabierajac się do dalszego sprzatania całego mieszkania.

Monika z największym trudem wstała, nie lubiłą rozpozcynac dnia. Nie wiedziała co przyniesię to dziś.

Nie widziała swojej przyszłości, w miejscu w którym na świat przyszła. Tu nie miała dla siebie miejsca, nie miałą przyjaciół. Rodzeństwo zdołało miec własne zycie i sprawy, całkiem odmienne niż Monika.

Nie było mozliwości zatrudnienia. Monika zdazyła wysłac kilkanaście włąsnych aplikacji na wszelkei mozliwe stanowiska biurowe, dla tej górskiej okolicy. Minęło tymczasem kilka miesięcy i nikt z pracodawców, nie raczył chocby oddzwonić z banalnym zaproszeniem na rozmoe kwalifikacyjną.

Musiała codzień smakować gorzkie pigułki rozczarowania.

Gdy nastał dzień kolejny, młoda kobieta pożegnana prze włąsną rodzicielkę stała juz na przystanku autobusowym, który ja miła zawieźć do swego schroniska,w  domu starego gospodarza.

Matula nie wiele mówiła, wzrok miała nieodgadniony, smutek na jej twarzy znów wystąpił, jej milcząca postura wydawała się jakby mniejsza, starsza, mizerniała. Słońce coraz mniej świeciło, chłód jesieni był dojmujący.

Twarz matczyna miała w sobie jakis mrok, jakiś zaułek tajemnicy, z która wcale nie chciała dzielić się z córką.

Pozegnały się jednak serdecznie, kiedy młodsza z nich odjeżdzała busem do schroniska.

Poczatkowo, jadąc przed siebie, Monika żalowała,że oddala się od starzejącej się matki.

Karciła siebie, że pochopnie odjechała, winna była jeszcze pobyć z rodzicielką.

Wsród obcych będzie zupełnie sama, tylko ze swoimi tajemnicami, wiernymi towarzyszkami niedoli.

 

 

Rozdział XIII

Dotarła już na miejsce. Dusza jej miala w sobie żywą tęsknotę, za miłością której nie miała, za miłością nigdy nie odwzajemnioną.

Za bezskutecznym szukaniem miłości. W głebi serca pragnęła bliskiego człowieka, pragnęła z kims się zestarzeć lecz nie dane jej było.

Patrzyła z nieukrywaną zazdrością na starców u schyłku zycia, jakże radosnych ze swego żywota.

Zadowolonych z kwiatów polnych, z deszczu, z udanego przysmaku, z ciepłego słowa, z dzwięku dzwonó kościoła.

Ją nie cieszyło nic, żadne jej marzenie nie chciało się spełnić. Cierpiała dotkliwie.

Szła w stronę zagajnika, dotarła już w pobliże domu dziadka.

Zdziwiła się gromkim i serdecznym powitaniem.

Jakoby wróciła z bardzo daleka, po długiej rozłące.

Cieszyła się wzruszona, smacznie zapełnionym stołem.

-Moniczko siadaj do stołu-zaśpiewałą pani Jadzia.

Uradowana szybko rece umyła, twarz zmęczoną w lustrze obejrzałą. Zasiadła szybko do stołu.

Nie mówiłą nic, wydawało jej się,że to co ma do powiezdenia bedzie głupie i bez wartości.

Słuchała zatem wesołych wspomnień z młodosci pani Jadzi.

-Ja miałam aż dwóch męzów, żadnego nie kochałam, zostałam żoną bo oni nalegali- Snuła nostalgiczna opowieść.

-Jeden zmarł w wypadku w  wieku 24 lat, zostawił mnie z maleńkim synkiem lecz za kilka lat jak żałoba minęła, napatoczył się kolejny, tamtem zmarł mi rok temu. Wcale nie czuję się samotna ani sama. Życie takie też ma sens-opowiadałą pani Jadzia.

-A pan miała żonę kiedyś?-pytanie wyrzuciłą Monika.

-Tak, obie juz nie żyją. Widać,życie wdowac mi teraz pisane, też mi z tym musi być dobrze-rzekł po dłuższym namyśle.

-A ty Moniczko, masz narzeczonego?-spytali oboje prawie jednocześnie.

-Nie potrzebny mi mąż, mam swojego psa Kudłacza-dziewczyna wtuliła się do śpiacego pod stołem pupilka.

śmiali i radowali się we troje. Monika uwielbiała takie chwile pełne zadowolenia, spokoju i lużnych rozmów.

Cenila sobie takie rodzinne momenty albowiem, jej los skąpił jej zyczliwość i ludzką dobroć.

Łaknęła jednakże miłości lecz ta nigdy  ie chciałą i nie miała się zdażyć.

Tej nocy śniła o nieznajomej i niepoczętej.

-Nadaj mi jakieś imię a będę się zjawiać by ci towarzyszyć-szeptała do ucha, dziewczyna niepoczeta,

-Ale jak to, kim jesteś?-śniącą była pełna strachu i ekscytacji zarazem.

-Juz ci się pzredstawiłam.istnieej tylko moja dusza, nie mam ciała. Bez ciała zwłaszcza ziemskiego można prawdziwie i pieknie żyć-indagowała, gruwajac niemal na tle bujnej zieleni.

-Nie znam cię ale dziwnie znajoma mi się zdajesz, Powiedz jak masz na imię-Monika drazyła nieznany temat.

-Mogę być Milena, wiem,że lubiłaś to imię-uśmiechnęłą się znajoma i pomachała zgrabną dlonią przyjażnie.

-Dziękuję ci,że jesteś a gdzie mieszkasz?-krzykneła Monika głosem przepełnionym wzruszeniem i zarazem przejęciem.

 Tym razem nie otrzymała odpowiedzi, zjawa zniknęła pozostawiajac zapach świeżego powietrza i bryzy morskiej.

Wzeszła tęcza melodią pieśni nie wyśpiewanej.

Pewnego dnia po skończonej kolacji pan leon, oznajmił Monice, iz czuję,że jego koniec jest bliski.

Monika pobladła, zdawałą sobie sprawę,że czas biegnie nieubłagalnie szybko u ludzi zwłaszcza starszych.

-Pamiętaj, gdybym razu pewnego nie wstał, w szafie tej na samym dnie,obok starych figurek. znajdowac powinien się mój testament. narazie tam go nie szukaj bo nie znajdziesz-rzekł tajemniczo i udał się na długi wieczorny spacer.

Monika wtuliła się do swego kudłatego przyjaciela.

-Tylko ty mi jeszcze zostałeś, prosze nie opuszczaj mnie-rzekła ze smutkiem, pełna złego przezcucia.

Nie mogła spać tej nocy, dręczyły ją bliżej nieokreślone koszmary i jakiś smutek kotłował jej myśli.

Cuła w głębi duszy, iz zbliża się pewien nieuchronny koiec. Wiedziała,że niebawem będzie tęsknić, że zostanie pozbawiona jakiegoś dobra, którego obecnie być może nie docenia.

Śniła, jej się jej mama, smutna, zamyslona ale spokojna.

-Co to ma znaczyć?-dumała, głaszczać swego Kudłacza.

Cierpiała lecz nie wiedziałą z kim porozmawiać, nie chciałą się zwierzać. Zbyt duzo w niej było niewypowiedzianych sekretów i gorzkich chwil.

Zima coraz barzdiej znaczyła dni chłodem, noze zaś pokaznym mrozem.

Napięcię i wiszący gdzieś nieopodal smutek, rozsadzał jej serce.

W swym telefonie, zauwazyłą kilka nieodebranych połączeń często od mamy, to znów od obcych numerów.

Pełna rozpaczliwego wewnętzrnego rozedgania, wybrała połączenie do swej mamy.

Abonent był nieosiągalny.

Pełna wewnetrznego dylematu, pobiegła szukać pana Leona, aby z nim porozmawiać, podzielić się swym złym przezcuciem.

Wyjatkowo potzrebowałą wsparcia i słów otuchy.

Tej nocy nie umiałą zasnać. W kuchnii zostawiona była kartka "Poszedłęm do pani jadzi, zostanę tam dłużej. Nie martw się"

Dopiero teraz spostrzegłą jej obecność. Napoiła Kudłacza mlekiem, sobie zaparzyła melisy.

Usiłowałą zasnać, lecz sen nie nadchodziłą.

Księzyć wisiał wysoko na niebie, rozświetlajac pomieszczenie w którym przebywała.

Pies także wydawał się niespokojny, krążył bez sensu dookoła pokoju, obchodził jej łóżko. Wpatrywał się w jeden punkt, gdzies w kącie nad łóżkiem.

Zdenerwowanie kobiety, udzielało  się także pupilowi.

Wtem zadzwonił jej telefon, kobieta ze zdumieniem, zauwazyła,że dzwoni jej rodzona siostra.

Mimochodem odebrała, zabrakło jej tchu aby się przywitać.

-Monika, czemu nie dajesz znać. Nasza mama zmarła wczoraj wiexzcoremw  szpitalu. Miała raka. halo słyszysz?-płaczliwy głos siostry, niemal zatrzymał bolesne serce osieroconej.

-Ale jak to? Nie wierzę? Mama nie wydawałą się aż taka chora, to nie może być prawda, negowała obolałą córka-uderzyła w spazmatyczny płacz. Zatoczyła się na podłogę, nie miałą sily się podnieść. nagła żałoba zatzrymywała  serce, dziurawiła umysł, dusiłą duszę.

Monika leżała na podłodze.

Nie wyłączony telefon, połozony tuz obok na jej sercu, informował gorzkim głosem jej siostry o terminie pogrzebu zmarłęj mamy.

Monika płakałą rzewnymi łzami jakby znów byłą malym dzieckiem, największa sierotą.

Porzucona, opuszczona przez Boga, tuliła się do sego Kudłacza, który z przejęciem, przyjmował jej łzy, koił po swojemu nieludzki bół, okrutnie rozdzierajacą tęsknotę.

Zdawało jej się,że sama także z  tego świata odchodzi. Przez dłuższą chwilę sama bowiem pragnęła rozstania z bedusznym światem, który miał swoją tylko rację.

Oprócz psa nikt żywy z nią nie przebywał.

Nie wstawała z podłogi, siły nie miała.

Pies zaś patrzył ze współczuciem na swoją włąścicielkę.

Po swojemu dodawał otuchy.

Jednakże jej rany nigdy nie zostaną zagojone.

Noc cała minęła jej na świeżej żałobie. gdy zaświtała jutrzenka, tym bardziej utraciła siły do życia.

-Pochowajcie mnie, nie chcę żyć-krzyczała rozpaczliwie, tracąć zmysły.

Zapadła wreszcie w mocny sen.

Przyśniłą jej się własna Mama.

Przypadła do jej serca, promieniała młodością iz apomnianą witalnością.

-Jestem Monisiu, nie rozpaczaj, wystarczy, juz sobie dosc poryczałaś-rodziecielka tuliła córkę, ajkby niemowlęciem jej była.

-Nie odchodź, zostań. Życie tu jest takie straszne, takie potworne, zostań-żebrała swą rodzicielkę, z całej swej straczeńcej rozpaczy.

-Będe zawsze przy Tobie, ja cię doskonale widzę i wiem wszystko o Tobie.Przed Tobą jeszcze piękne chwile,żyj bo warto żyć-głos matki drżał wielką dobrocią i zaufaniem.

-Zabierz mnie tam do siebie-żebrała, ściskajac rozpaczliwie dłon matki.

-Ja o niczym nie mogę decydować. Spotkamy się niebawem, czas płynie tak szybko. Spotkamy się i wtedy Ty będziesz naprawdę gotowa, zaufaj mi-głos matce się łamał, wciąż niesłychanie  promienna, wstała z podłogi, wykonała wesoły taniec, jej odswiętne szaty lśniły czystością i niewysłowionym pieknem.

Monika zamarłą bowiem, nie pamietałą aby kiedyś jej spracowana i zmęczona mama cieszyłą się takim doskonałym zdrowiem, uroda i mocą.

Jakże pragnęła ten królewski moment, wytęskniony, baśniowy kadr zatrzymać na wieki.

Otwarła oczy, jakiś kogut piał gdzieś w oddali,ujadały obce psy, pora obiadowa się zbliżała. Jej pies spał na jej łózku. W powietrzu unowił sie aromat spokoju i podarowanej miłości.

Zapach smazonych ziemniaków wabił.

Życie płynęło nadal, swym nurtem wartkim.

 

 Rozdział XIV.

Nastał dzień zimny zimowy, gdy pora przyszła i na pana leona.

Monika cierpiała starszliwie za swym starym przyjacielem, jej dobrym duchem, dzieki niemu jej zycie stało się w miare spokojne, znośne  i nawet bezpieczne.

Schroniona pod strzecha starego, przytulnego domu, nie czuła przywiazania do złego, brutalnego świata.

 Bolała jej dusza, spać nalezycie nocami nie potrafiła.

Koiła jej rozdygotane serce i tęskna duszę jedynie wierna słuzba Kudłacza.

Czworonożny przyjaciel, pilnował swej pani w dzień i nocy, patrzył się w jej złamane serce i na psi sposób bardzo jej współczuł.

Pewnej chłodnej bo jesiennej nocy, wstała aby zapalić w kominku,ocieplić wnętrze, nadać miejscu przytulności.księzyc srebrzył się w całej swej pełni, sen nie chciał nadejść.

Szafka Pana Leona, zdawała się wydawać dziwne dźwięki, jakby zywe zwierzę tam zamieszkało.

Zamknęłą ostrożnie odrzwia komina, czujnie podeszła do skrzypiacego mebla, zabrałą się za porzrądki, albowiem stare, skłębione ubrania zdawały się domagać ładu. Wyrzucajac zawartość najnizszej półki, znalazła szarą kpertę zatytułowaną "Dla Moniki" Ostroznie sięgnęłą do wnętrza niezapięczetowanej koperty.Światło zaświeciło się i na powrót zgasło, jakby się wahało, albo dawało znać.

Z mocno bijącym sercem, czytała ukryty testament w świetle jasnego księzyca  w brzasku ognia buchającego z goracego kominka.

 

Litery zlewały się w nieczytelny szlaczek, lecz po dłuższej chwili gdy jej oczy przywykły do ciemności, przeczytała, że "cały swój majątek, tak jak mój skromny dom, wraz z ogrodem przepisuję mojej opiekunce Monice"

Zatoczyła się na skurzony dywan, poczuła ogromne zmęczenie, wdziczność i nareszcie senność.

Spałą pokotem wtulona do Kudłacza. Kominek przygasał, chłodził i przynosił potrzebne uspokojenie.

Spała długo, twardym zdrowym snem.

Sen miała znamienny i jakkże czuły, zaspakajający jej tęsknotę.

Przypadłą do matczynych stóp młoda i tajemnicza Milena, nigdy nie poczęta i niezrodzona a jednak żywa.

-Nie martw się, nie jesteś sama. Masz mnie, masz gdzie mieszkać i zawód, zostaniesz zielarką i znachorką, to zapewni ci szczęście i przetrwanie. Wtuliła się do Moniki gorąco i przyjaźnie.

-Dziękuję kochana za to,że jesteś-scałowała łzy z wzruszonej twarzy swej córeczki.

-O co jeszcze chciałąbyś mnie spytać, wiem,że pytania sama się prosza o odpowiedź?

-Powiedz gdzie jest moja Mama?-spytała szybko, chodź znałą odpowiedź.

-Bliżej niż kiedykolwiem wcześniej, jest w Niebie ale też z Tobą-odparła czule.

-A co się stało, no wiesz z tym Skurczykiem i tamta brunetką?-zadałą wreszcie wstydliwe pytanie.

-Bardzo źle z nimi, dusza Skurczyka w otchłań zła wpadła, lecz jego ciało niepochowane w poswięocnej ziemi wciąz będzie straszyć i niepokoić. tamta brunetka sama odebrałą sobie życie bo wyrzuty sumienia nie pozwalały jej odychać. Ona cierpi ale mniej niż Skurczyk. O nich sie nie musisz martwić. Nigdy się juz nie spotkacie-dziewczyna usmięchnęłą się nareszcie, otrzorzyła szeroko okno i sprytnie wybiegła na skąpaną gwiazdami ciemna noc.

-Prosżę Milenko zostań!- rozpaczliwie wolała jej matka.

-Cicho wyśpij się, nie zostaniesz sama.Będziemy z Tobą. Bądź wreszcie szczęśliwa i pomagaj ludziom, rozdawaj swoje liczne dary-rzekła promienie córka, księzyc oświetlał jej jasną twarz.

-Nie rozumiem, nie odchodź-Monika wystawiłą dłonię ku wybiegajacej w ciemną noc.

Gdy zbudziła się nazajutrz nie czuła wcale smutku, ni żałoby.

Swoim zwyczajem wybrała się obejrzeć swój baśniowy ogród. Pani jadzia zbierała jabłonie i grusze do kosza i gestem nawoływała Monikę do swej codziennej, spokojnej pracy.

Pobiegła boso, zbierajac stopami poranna rosę. Biały motyl pocałował policzek biegnącej i wcale nie zamierzał odlatywać.

Ogród mienił się wszelkimi kolorami tęczy, tetnił pełnią życia.

Zapowiadał się nareszcie piękny dzień.

 

Koniec.

 

 

-

 

 

 

 

 

 

 

 

20 sierpnia 2020   Dodaj komentarz
wszystko albo nic  

wiersze od serca

Aniele zapomnienia"

 

Mnie zawołaj,na mnie spojrz

Pocałunek smierci ty mi złóż

Dodawaj ludziom dobre dusze

Mnie w ramiona czule weż

 

Nie odbieraj bliskich sercu

Złota rozdawaj w bukiecie

Ty mnie do tańca  zapros

Mnie na rękach wielkich nos

 

Przyprowadz do swego raju

gdzie słońce miłoscią swieci

gdzie zakwita tak jak w  maju

w zdrowiu, pokoju i urodzaju. 

 

 

 

 

 

"nie rozpaczaj""

 

Nie rozpaczaj, nic po niej nie masz

nachodzi cie wtedy ból niemoc

nie cieszy wschód słońca

twój smutek błąka sie bez końca

 

  widzisz tylko czarne bawry

lub nic nie widzisz wcale

 twój dzień mrokiem sie staje

a ty martwym zostajesz

 

Nie rozpaczaj, pomysl dzis naczej

Otacza cie ciepło, łuna nadziei

Podchodza na palcach nowe szanse

Ujrzyj swiat, ludzi i zacznij patrzeć.

 

" Zaufaj"

Odwiedzi Cie tajemna moc

pocieszy cie lekki losu dar

zwiedzisz daleki nocy blask

poznasz ciepøy oddech dnia

 

Zyj i wierz w nowsze jutro

dzisiaj zostaje wczoraj

Jutro nie jest wcale pewne

Wytrwaj w chwili obecnej

 

Nie zatracaj sie w woli zlej

Zaufaj, tylko to sens ci da

Stanie sie to co musi byc

I ty zastaniesz lepszy czas

 

 Czas jest nam policzony

podarowany co do grosza

lzami i smiechem okupiony

Los dla ciebie wyznaczony

 

 

 

 

 

"W te gwiazdy"

W te gwiazdy nocą spoglądam,

a one mnie cisza obejmują.

czule mi sie przyglądają ,

blyskiem niekochania,

nieodwzajemnienia,

niezrozumienia.

 

Wcale nie sa odległe,

mrugaja do mnie blisko,

znają mnie od urodzenia,

poznały już moje sekrety,

wstydliwe wyznania,

czasem przekleństwa,

wieczne narzekania.

 

Gdyby do mnie przemówiły,

gdyby mi czasem zanuciły,

słowa kołysanki,

tęsknotę wzajemną,

balladę zwycięstwa,

zostałabym z nimi na zawsze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pociesz mnie.

 

Gdy dusza ma, odchodzi zamiera

płacz z rozpaczy łez nie ma

Gdy upadek z kolan nie wstaje

Gdy końca wyczekuję daremnie

 

Przytul mnie ciepłem z Niebios

By ziemi tchu nie zabrakło

Bys Ty przy mnie po cichu była

Ogdrodź mnie od piekieł

 

 Tys tak samo bolała i wiesz

Przyjdź zabierz moje konanie

Niech zły żywot  małzonki

Zakończy się nareszcie, amen

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zycie na nowo.

 

Smierc zabrała Cię za młodu choć starą

nie miałaś nadziei na lepsze, tak było

Oczy twe cierpały rozpaczą  tęskną

Serce pekało bo sie nie spodziewało

Jak staraszne miałaś ty ciernie tutaj.

zaznajesz  najdoskonalszego teraz,

 

 

 

 

 

 

 

SPÓJRZ Matko.

Serce moje boli, cierpi, tęskni

nie ma Cie przy mnie wcale

jesteś tak daleko, a blisko

płaczesz, pomóc nie umiesz.

 

Gdybyś mi czasem otuchy dała

śpiew przyniosła echem motyla

Ukoiła ma duszą w utrapieniu

Przyśnij się nocą, pikuj myślą

 

Życie bolesne mi wyratujesz,

gdy czasem zerkasz Ty z góry

słowa nadziei w bukiet składasz

ze śmierci nowe życie rodzisz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie płaczcie

 

Gdy zabraknie także mnie

nie opłakujcie mnie wcale

żywot mój i tak zbyt długi

cały smiechu był jeno wart

 

nie miałam nic ze szczęscia

nie było zasług ani zalet

to co było przeminęło

mnie tu Bogu dzięki brak

 

wspominajcie mnie wesoło

chociaz bólu miałam w brud

trudu, znoju ponad miarę

jakby Bóg sam sobie kpił

 

Dzis mój swiat zupełnie inny

z pustki, marnosci się wzbił

dzis szybuje całkiem wzniosle

Twoje oko, ucho nie wie nic.

 

 

 

 

Jestes tu"

 

Puste płacze, zmysły smutne,

ciepłych słow zabrakło,

gdzies przepadły wyznania nasze,

zawisły na ksiezycu nocą.

 

z Tobą łączę mysli moje,

one chciały objąć serce,

Ty mnie wcale nie pamiętasz,

nie posyłasz myśli wokól.

 

Pokaż czasem swe oblicze,

zabierz do krainy lotu mew.

My będziemy trwać bez końcu,

dniem co igra światłem świec,

 

"Powstanie"

Powstanie ziemski raj dla Ciebie

Wykonany Miloscią Matuli w Niebie.

Dawne Modlitwy, troski i cierpienia

Jej Wielkosc w zaszczyty zamienia

 

Posyła Tobie jedwabny lot motyli

Powabny uklon własnych żonkili

Promienie słońca w czasie deszczu

Znaczy szept cykaniem swierszcza

 

Posyła Tobie swojego Aniola Stróża 

Niewidzialna, widzi, słyszy, czuwa

Zstepuje z Wyżyn otoczona Rajem

wtedy czystą miłoscią sie stajesz

  

Obecna. przyodziana Żywym Słowem

W okazywaniu mocy w przestworzach

W dobroci tych co niesli Ci utrapienia

W snach o spełnionych życzeniach.

 

 

16 lipca 2020   Dodaj komentarz

wszystko albo nic 3 cz.

Monika spędzała czas  leniwie, w ciszy, pośród wiernejnatury,  błogo niemal, wciąż majac u swych stóp swego wiernego psa.

Kudłacz grzecznie przysłuchiwał się dlugim rozmowom, zawsze tkwił grzeczny, spokojny i zrelaksowany.

Kiedy Monika była juz pewna, że jest juz bezpieczna i wszelkie zlo i cierpienie jej nie dosięgnie, musiała na powrót zaznać strachu.

Do pana Leona bowiem, przybywali wszelkiej masci goście lub klienci, którzy chętnie zakupywali to co Monika z pomoca swego gospodarza zdolała wyprodukować.

Na ogół pan leon, witał w długim korytarzu gości i bezbłędnie przekazywał zamówione specyfiki.

Zarobiona w ten sposób kwota, dawała całkiem przyswoite warunki do przetrwania jemu i Monice a także psu.

Nastał dzień listopadowy, ponury, pan leon poczuł się słaby, poprosił Monike aby to ona przyjmował gości i sprzedawała specyfiki, które juz doskonale znała, włacznie z wiedza na temat ich własciwości leczniczych.

Po sutym obiedzie usiadła przy ciepłym kominku, głaszcząc psa po głowie, wtem usłyszała natarczywe uderzenia o dębowa furtę.

Poderwałą się na równe nogi, odruchowo otwarzyła masywne odrzwia i jej oczom ukazła się postać znienawidzonego dawnego szefa. Adama.

 

Czuła jak serce mocno, za szybko  uderza, z przerażenia zdawało się galopowałć do gardła. Brakowało jej tchu, skronie pulsowaly migreną.

-O nie!-zamarła bezgłośnie, natychmiast zamknęła masywne drzwi cała siłą swego strachu.Zakręciła sprawnie zamek i rdzewiałym duzym kluczem udaremniła wejscie intruzowi.Czym predzej uciekła do lazienki, ignorują narastajace i potezne uderzenia pięści o grube wrota.

Walczyła z odruchem wymiotnym. Stała nad umywalką, twarz rozpaloną studziła w chlodnej wodzie.

Pan Leon niczego nie przeczuwał. Z wolna z włąsnej izby kroczył do wyjścia, z trudem poradził sobie z solidnie zamknietą furtką. Otwarzył mechanicznie. Na zewnątrz stał zawstydzony młody mężczyzna.

-Co pana tu sprowadza?-spytał.

-Sam pan mieszka?-spytał bezczelnie przybyły, rozgladając się ciekawie.

-Sam lecz nie czuje się samotny. Czego dusza potrzebuję?-gospodarz chciał wiedzieć.

-Marzy mi się wielki bogactwo i to wszystko jest takie bez sensu-rzucił zapalajac papierosa i wlepiając wzrok czujnie dookoła; wokół idelanie skoszonego trawnika, ogrodu pełnego ziól, bujnych warzyw,  zadbanych azalii i dzikiego bzu a także odległych lasów i zielonych pagórków.

Adam chłonął wzrokiem urokliwe miejsca, miał tak wiele do powiedzenia i do zapytania lecz żadne słowo nie umiło wydobyć się z jego zawstydzonej gardzieli. Patrzył wciąż tępym wzrokiem w kołka dymu papierosowego,jakie wydobywał chłonął aromat palonej nikotyny.

-Jesli przyszedł by mącić spokój, niechaj dusza błądząca odejdzie. Diabelnie kocha się w pięniądzu i zepsutym świecie.Trzeba czynić pożyek i pomagać innym. Ratowac duszę poprzez wspieranie innych. To jest rada jedyna. A kysz duszo zła!-krzyknał pan Leon, odwracajac się i odchodząc pełen zażenowania,

Skurczyk długo aż do nastania nocy, stał jak wryty i oniemiały przy posesji pana Leona.Zdawał się że postradał zmysły wciąż tak bezmyślnie czuwając, nie wiedząc jaki kierunek obrać.

 Pan leon gdy tylko wrócił do swych prac nad ziołami, milczał długo skupiony na wykonywaniu zamówionych specyfików. Monika nie podsłuchiwałą rozmów telefonicznych lecz tym razem gdy zadzwonił telefon, omal nie padła na skutet powstalego niepokoju i strachu przed nieznanym. Znachor odebrał telefon i swym wolnym, grzecznym barytonem szybko zakończył rozmowę.

Tymczasem Monika wytrącona z równowagi, czujna niczym jej pies zaglądała do okna zza zasłoniętych cięzkich kotar. Obeszła wzrokiem całe podwórze,zaglądał do wszelkich okien naokołą chaty, obawiałą się nieproszonego intruza. Za niic w świecie, nie chciałą znów z nim spotkania.Pragnęłą usilnie wymazać człowieka, podłego, sprytnego niczym sam diabeł.

Pan Leon spoglądał z niepokojem na młodą kobietę, nie pytał, nie był scibski, rozumiał, był bowiem jak sam kazał o sobie mówić"Dzentelmen starej daty"

-Monika, naszykuj dziś dużo smacznego jadła, spodziewam się Pani Jadzi. urodziny dziś ma-rzekł tajemniczo.

Kobiecie nie trzeba było dwa razy powtarzać, do szykowanai sałatki z warzyw i majonezu zabrałą się ochoczo. Piekła sernik według przepisu, który kiedyś znała. Usmażyła racuchy z miodem-przysmak starszego państwa. Chciała jeszcze ziemniaki z zsiadłym mlekiem naszykować dla koneserów tego prostego jadła. Poczuła zawstydzenie gdy uświadomiła sobie jak niewyszukane i proste dania umiałą pzrygotować jedynie. Zamysliła się i wtedy z jej rąk udały się smaczne ciastka czekoladowe.

Do picia pan Leon naszykował włąsnej wytwórni wiśniówkę i winko z ciemnych winogron.

Pani Jadzia przybyła punktualnie z wlasnym ciastem serowym, dokłądnie w takim smaku i urodzie jak upiekła Monika.

Atmosfera stałą się przednia i całkiem rodzinna. Rozmów było bez liku, smakołyki znikały szybko i pies skakał radośnie, jakby na swój sposób radował się udanym spotkaniem. Ksiezyc srebrzył się na okragło przez otwarte okno przytulnej izby w której goście przesiadywali.

Pani Jadzia wspominała czasy swe młode, narzeczonych co dla niej tracili rozum, mówiłą o licznym rodzeństwie.Z nostalgią wspominała tamte tańce, zabawy i przygody wesołe.Nareszcie pan Leon dodał wyraźnie upity włąsną nalewką.

-Moniko czemu ty tak tylko siedzisz niczym staruszka w tym domu, wyrwij się na zabawę. Tu niedaleko jest taka słynna dyskoteka "Pod baranami"powstała jeszcze przed wojną, lata temu i dobrą cieszłay się sławą-mówił uradowany.

-Nie masz ty kawalera?-spytała pani Jadzia.

-Nie mam, nie potrzebuję, wystarczy mi mój pies-rzekła, czule głąskajac kudłacza.

-Lata młode mina szybko i wspomnień dobrych Ci zabraknie-dodał staruszek.

-A kiedy te zabawy sie odbywają?-spytała.

-W każda sobotę, bodajże sa tańce , hulanki i swawole. To juz jutro. Szykuj się na jutro i baw się przednio-rzekł wesoło staruszek.

Monika popatrzyła zdziwiona na pania Jadzię, ktora z nieodgadnionym wyrazem twarzy zapadła w milczenie.

-Dobrze pojdę jutro jak mi sie nie spodoba nigdy więcej tam nie pojdę-rzekła ugodowo.

-No tak trzeba, wzieśmy toast za to-dodali we troje niemal jednocześnie.

Pies tylko usiadł, jakby go coś zabolało, jego mina stała sie nad podziiw smutna jakby już coś przewidywał, co było zasłoniete przed zwykłymi wyjadaczami chleba.

Nazajutrz dzień był sloneczny i czas powoli się przemieszczał.

Monika czuła niewyjasnione zdenerwowanie. Pan Leon gorliwie, wykonywał swe prace w ogrodzie, jakby chciał tym razem wyręczyc dziewczynę.

Monika nie lubiła bezczynności, bo wtedy tylko mysli smutne ją dopadały i samotność dawał sie we znaki.

Po szybkiej kolacji, ubrała sie w strojną sukienkę.Przywdziała szpilki, malo wygodne lecz efektowne. makijaz staranny wykonała.

Całujac w ucho smutnego i jakby nieobecnego duchem Kudłacza, pożegnała gospodarza, zajętego kolacją w swojej izbie i pobiegła w stronę dyskoteki.

Nie czuła radości, poszła ponieważ obiecała panu Leonowi dobrze się bawić.

Idąc drogą wyrzucałą sobie własną odwagę,już zamiar miała zawrocić lecz po drodze spotkała przystojnego, obcego męzczyznę, który z drogiego pojazdu wysiadał i patrzył z zainteresowaniem na Monikę.

Z daleka dobywały się dźwięki skocznej popularnej muzyki popowej, elegancki i gustowny mosiężny budynek przyciagał i zachecał do zabawy.

Monika weszła do wnętrza, gdzie kotłowało się mnóstwo ludzi, każdy z nich radośnie podskakiwał do rytmu spiwanej piosenki.

Orkiestra złozona z trzech, skapo ubranych lecz utalentowanych kobiet, przyciagała męskie spojrzenia.

Monika tańczyła wraz z innymi. Ktos obok niej przystanął, ktos się usmiechnął, ktoś proponował drinka. Monika bawila się godnie i w sposób kontrolowany.

-Napij się-kusil przystojny brunet, napotkany na parkingu.

Bez slowa wypiła podsawiona szklankę piwa.

Napotkała szeroki uśmiech tamtego i słowa, które przekrzykiwała głośna muzyka.

Od czasu do czasu, dym papierosowy draznił jej oddech, zapach potu i dezodorantów mieszały sie zewsząd.

Usiadła obok bruneta, ten wpatrywał się w śpiewajace młode dziewczyny.

-Moja siostra tam jest-pochwalił się.

-Ładnie śpiewa-pochwaliła Monika.

Popatrzyli ku sobie nieco zawstydzeni. Monika pojęła, iż zbyt dawno nie przebywała w towarzystwie przystojnego mezczyzny i czuła sie zupełnie nieswojo, bez ogłady.Nie wiedziała jak konwersować z męzczyzną.

Wtem przystojny brunet wstał szybko, jakby kogoś ujrzał, nim Monika zdoła zapyatać nieznajomego o to jak się nazywa.

Monika upiła duszkiem piwo i wtedy jej serce omal nie wyskoczyło do gardła, poczuła silne wzbierajace się mdłości.

Do dyskoteki wszedł znienawidzony Skurczyk Adam w towarzystwie ponetnej brunetki, która Monika już gdzieś musiała widzieć.

Usilowała sobie przypomniec skąd zna drapieżne ruchy tamtej, śniada cere, burzę czarnych loków lecz pojęłą,że kobieta jest jakby sobowtórem znanej aktorki Salmy Hayek.

 Jej chwilowy towarzysz znał się nazbyt dobrze z tą parą, albowiem dyskutowali naraz o czymś namiętnie.

Monika żalowała,że znalazła się w tym miejscu. Dla odwagi dokupila sobie kolejne piwo i w oparach dymu, samotnie tkwiła w kąciku, przysluchując się radosnym śpiewom zespołu.

Ukrywaj swoja obecność w lokalu. Nie nawiązywała kontaktu wzrokowego  z nikim z bawiacych się, albowiem nie czuła zaufania do nikogo, smakowało jej tylko piwo, które ochotnie sączyła. Polubiła też piosenki, wykonywane przez nieznane wokalistki. Zamroczona piwem, śledziła naganne zachowanie Adama Skurczyka.

Jej były szef nie był dzentelmenem lecz  był zwykłym, prostackim chamem.

Nabyła odwagi by mu o tym powiedzieć, w tym momencie gdy widziała jego lubieżne zachowanie względem ponetnej brunetki.

Kobieta jjuż niemal obnażona, mocno upita opierała się bezskutecznie jego zwierzęcym ruchom.

Towarzysz, którego Monika nazwała zuch, usilował bronic pieknej kobiety przed natarczywymi umizgami  napalonego Skurczyka.

Adam szedł w zaparte, wokalistki nieco zaniemówiły, zafałszowały piosenkę , osberwując scenę, rozgrywajacą się przy wolnym stoliku .Brunet, ktory bronił ponetnej brunetki, otrzymał cios w bark i wrócił do baru by zamówic dla siebie wódkę.

W Monice rosła nieludzka nienawiść. W spoconych dloniach poczuła zapach suszonych ziół. Przeklęła swego byłego szefa.

Wokalistki straciły z oczu podnieconego Skurczyka, bo śpiewaly nadal nieco fałszując z niepokoju. Klienci pijani bawili się nadal przednio, nie interesujac się wcale losem tamtej pary.

Towarzystwo z zewnątrz i środka napierało coraz nowe, skoczne i beztroskie.

Monika poczuła dziwny skurcz żoładka, gdy szła za potrzebą do toalety. Gnała schodami w dół do damskiej łazienki. Kolejka była wewnątrz dluga. Zatem wybrała męską, bo tam nie było nikogo. Gdy już zdawalo się ,że uporałą się z przykrą dolegliwością, wtem do jej uszu dobiegł glos, którego znała nazbyt dobrze. Wstrzymała napierajacy odruch wymiotny.

Żałowała,że przed wejściem zaświeciła światło, scena byla przerażliwie widoczna z jej kryjówki.

Skurczyk trzymał siłą i gwałtem zupełnie pijaną, potarganą brunetkę. Monika widziała przez szparę w starych drzwiach z własnego ustępu, jak podły Skurczyk obnażał brunetce jej olbrzymie piersi, ściskał, napierał, zadawał ból. Sięgał do wlasnych spodni i wymuszał na sponiewieranej ofierze mechaniczny, pozbawiony uczuć stosunek. Sapał, klnął i napawał się przewaga i diabelską rozkoszą. Stękał i dyszał, to znów i od nowa  jakby nie umial się zatrzymać i nasycić.Ofiara  jeczała niemo, łzy ogromne mazały jej odświętny makijaż i opadały na ziemię.

-Boli, juz przestań wystarczy, puść-błagała opadajac na podłogę.

-Wstawaj, dawaj mi, o tak , tak! -wymuszał potwór nastepny stosunek, pastwiac się upodleniem pokonanej.

Okrótna scena gwałtu rozgrywała się na oczach nieprzytomnej z nienawiści i przerażenia Moniki, która tłumiąc odruchy wymiotne, szlochała oniemiała, niezdolna do oddechu nawet. Tkwiła w swej półłapce, szykując się do obłędnej walki.

Podgladająca wytarła papierem toaletowym brudną twarz, zdusiła w sobie niemy krzyk.Zastygła, niegotowa jednak do walki.

Jej wzrok śledził widok ponizonej ofiary,która szybko odzyskawszy siły, wstała obnazona,z ciałem sinym od zadawanych razów. Wzburzona brunetka chwyciwszy uszkodzony własny biustonosz, jęłą nim z całej swej siły woli życia, dusić i zabierać tchu zmęczonemu oprawcy. gwałciciel tracił siły i odwagę wraz z siłami, które zdawały się przechodzić na torturowaną. Skurczyk wciąż z obnażonym przyrodzeniem, siedział na podłodze, sprawiał wrażenia jakby postradał zmysły. Kołysał się na brudnej ziemi, usiłując zmobilizowac wciąż niezaspokojoną chuć do kolejnych okrótnych razów.Zgwałcona,zaś  niczym ranne zwierze walczyła o przetrwanie, podduszajac coraz dotkliwiej i skutecznie szyję potwora, tamten straciwszy równowagę, padł niczym kłoda, jego purpurowa twarz dławiłą się we włąsnych wybroczynach. Ofiara wstała wciąż chwiejnie, jednak z całą swą zebraną mocą, starałą się przyodziać się we włąsne strzepy ubrań.Jej nagie  bujne piersi, pręznie pręzyły się w półmroku jaki zapanował.Monika zobaczywszy Skurczyka, dyszącego i unieszkodliwionego, sama zmaterializowała się obok zgwalconej. Kobirty działąły niczym automat, wyzuty z emocji. Obie  patrzyły ku sobie z przerażeniem, niezdolne do słów.Do zamkniętych od wewnątrz drzwi napierały zaś męskie glosy.

Dziewczyny po przebytym szoku spojrzały po sobie zawstydzone, ogołocone z uczuć i myśli ale rozumiejące się teraz  bez słów,Skurczyk leżał nieprzytomny, niezdolny do działania, dyszał jednak przejmująco,traciwszy przytomność. Monika ofierze podarowałą swój spocony sweter. Tymczasem obie w milczeniu,dobyły pasek ze spodni Skurczyka i niczym marionetki kierowane przez niewidoczne i zaczajone zło, zakręciły paskiem wokół szyji nieprzttomnego. Po chwili metodycznie chwyciwszy nieprzytomnego Adama, zawlokły go do ubikacji, posadziły tuż przy sedesie, który Monika wczesniej mocno nabrudziła.Głowa zwisała Adamowi nad ustępem, ręce zwisały mu jak u zmarłego. Kobiety ignorowały coraz bardziej nasilajace się krzyki ciekawskich.Monika patrzyła jak w koszmarnym snie na krzywe płytki podłogowe, które zdawały się być nasiąknięte nienawiścią. Wreszcie z ulgą rozwarła zamkniete drzwi i rzuciła się do ucieczki. Gnałą ile sił w płucach, daremnie usiłując pozbyc się z umysłu zywych wydarzeń, które wciąz prezrażliwie rozgrywały się na jej łzawych oczach. Gdy roztrzęsiona zbliżałą się do schatki, kryjowki, chroniącej ją przed złym światem,wciąz miałą w pamieci, tamtą, zgwałconą, nieznajomą kobietę.Przypomniała sobie o tamtej brunetce, poczułą do niej sympatię i jednocześnie głebokie współczucie a nawet dziwne przywiązanie.Obie, obce kobiety , które stały się przypadkowymi świadkami zbrodni, która na zawsze przeklnie ich zagmatwane losy.Jej niemy szloch i ponetne obnażone kształty,kręcone krucze dlugie włósy wciąz świdrowały w jej umyśle zbiegłej, nie pozwalajac o sobie nigdy zapomnieć. Skurczyk wydawał się jej już odleglym, koszmarnym wspomnieneim. Jego odrażające czyny, poszły już w zapomnienie. Nie miałą do niego pretensji, rachunki zostały wyrównane, Miała tylko nadzieję, że Skurczyk nie przezył w starciu z tamtą wściekle walczacą kobietą.

Chciałaby by zniienawidzonego szefa odesłać do piekła, tam gdzie jego miejsce.

Plakała w głos, usiłując zabić w sobie widok tamtych potwornych wrażeń. Jej przejmująxy rozpacz i nieskładny potok mysli wcale nie zagłuszała kakofonia stale nadjeżdzajacych wozów policyjnych i karetek,pędzących  tam skąd ona zbiegła ledwo żywa. Rozgladała się dookoła, zdawało jej się,że i ona postradała na dobre zmysły, czuła bowiem tuż obok złowrogą obecność szefa Skurczyka.Czuła blisko siebie zapach jego dymu papierosowego i mocny zapach jego markowych perfum, której nazwy nie zapamietała. Płakała rozpaczliwie i tak samao rozpaczliwie pragnęła, by jej zycie także już dobiegło końca. Bałą się dalszego życia, śmiertelnie obawiała się jutra.Ciemne zaułki wiejskiej drogi, tonęły w mroku, z trudem rozpoznawałą kontury mijanych drzew. Wytarła mokra twaez o przegud dłoni, poczuła na chwile uspokojenie gdyż miała przed sobą chatke dziadka, wbiegła pośpiesznie od strony piwnicy, by nie budzić śpiących. Pragnęłą połozyć się do łożka, zasnąć i nie budzić się już nigdy..

 

 

 

 Rozdział X.

 

Mimo pory wczesnego poranka, martwa cisza panowała w domu.Nikt nie raczył zagłuszać przejmującego, zastygłego trwania. Czas zdawał się także martwy. Zegar nie wybił pelnej godziny. Kogut z oddali nie zapiał choc o tej porze niezawodnie budził wieś całą, żywych.Ksieżyc co do wczoraj świecil swą pelnią, teraz był także martwy. Gwiazdy były niewidoczne.Ponura, czarna noc wciąz była nieprzenikniona, nagie gałęzie drzew nieco grżaly, jakby im udzielał się martwy strach. Wiatr dął ledwie, jakby widocznie i on ledwo oddychał.

Przebrala się do snu, znałą na pamięc polożenie swego, starego zawsze skrzypiącego pokoju.Poszłą przez wydeptany próg do łazienki by zmyć porządnie swe przerażajace emocje, bo tylko one żyły własnym życiem.Sen nie nadchodził. Piła wode z kranu by zapełnić swój zywy grób młodego żywota.

Wspomnienia napierały wciąz i nieprzerwalnie. Monika marzyła by zapaść na amnezję i zapomnieć. Umrzeć najlepiej i narodzić sie jako calkiem inna istota bez obciążęnia poprzedniego wcielenia.

Wychodząc wypiłą duszkiem napoczęta nalewkę dziadka Leona. Nie była smaczna lecz dobra by uśpić swój rozdygotany umysł.

Połozyła się do snu i lecz sennośc przyszła póżno wraz ze świtem.Wierciła sie bez ustanku, uspakająjac siebie samą, opowiadałą sobie bajki z dzieciństwa. Wtuliła sie we włąsne objęcia, pacierz nawet odmowiła. nareszcie wtedy pochwycil ją sen, przynosząc ulgę i odpoczynek. Tymczasem dziadek zerwał się niebawem pózniej, nakarmił siebie chlopskim jadłem, to co nie zdolał zjeść podarował zawsze głodnemu psu.Umył sie cokolwiek i rozpoczął swą stałą prace przy nalewkach i zamowionych ziołach. Staruszek prawie wcale nie odpoczywał, wykonywał swa benedyktyńską powinnośc z apteczna precyzją. Nie ważył, nie odmierzał. Wszystkie skłądniki łączył na wyczucie, działał w transie.Zdawalo się,że powstanie zielarskiego specyfiku naznaczone jest namaszczeniem, spływajacego z potu zmeczonego czoła znachora. Nigdy się nie mylił. Ci, ktorzty raz zamowili lekarstwa, zazwyczaj zasze powracali, rekomendując po cichu wśrod sobie znanych i nieznanych.

Nie mial konkurencji, nie miał tez wrogów, nie dokuczlai mu urzędnicy.Cicha,zaściankowa działalnośc gospodarcza znachora budziła u nabywców zaufanie, respekt, nigdy zaś podejrzliwość.

Znachor leon, wychodził na przeciw ludzkim zabobonom, cierpieniom, bólom z którymi nie potrafiła się medycyna tradycyjna rozprawić.

Leczył wszelkie popularne choroby, od depresji, pedagry, migreny,nerwicy, miażdzycy.chore serce, choroby skórne, włosy,zęby, kości złamane a nawet duszę w rozterce.

Codzienny wysiłek, dawał olbrzymia samtysfakcję leciwemu znachorowi.

Zaszczekał pies, nie budząc śpiącej Moniki. Zapowiedział pzrybycie pani Jadzi.

Po wypiciu wspólnej herbaty, pani Jadzia pytałą o zdrowie i samopoczucie staruszka.

Mężczyzna nie lubił zwierzeń, wolał słuchać opowieści swej przyjaciółki.

-Panie Leonie wrociła już Monika z zabawy?-spytała kobieta pełna napęcia.

-Tak, widziałem że śpi, niech sobie odpocznie. Młodość tak krótko trwa-rzucił staruszek, dopijając herbatę.

-Chodzi o to,że sąsiedzi mówią,że w tej dyskotece doszło do podwójnej śmierci. Ponoć impezowicze znależli dwa trupy, mężcyzny i młodej kobiety, lecz kiedy przyjechało pogotowie i policja, te trupy jakby zniknęły-pani Jadzia przeżegnałą się pobożnie, jakby chciałą złe liche przepędzić.

 -Co pani gada, to plotki jakieś-przerażił się staruszek.

-Nie plotki, wszyscy w sklepie o tym prawią, gazete trzeba bedzie kupić-dodała ściszajac głos.

-To niemożliwe, pani Jadzia się przesłyszała-przerwał gospodarz.

-Panie Leonie,nie  w głowie mi bójdy. Prawda to przecie-dodała dobitnie strsza kobieta.

-Niech pani Jadzia obudzi Monikę i spyta czy cos wie-szepnął zrezygnowany znachor.

Gdy śpiąca, otrwarła szeroko oczy, nie była pewna czy śniła czy była na jawie.

Nie wiedziałą co było prawdą a co ułudą.

-Pani Moniko, wszystko w porządku?-spytała troską pani Jadzia, przyglądajac się zaspanej.

-Nie wiem, miałam straszny koszmar.Nie wiem czy gorszy sen czy jawa?-mówiła ziewając, tłumiąc zawstydzajace sekrety.

-Czekamy z panem Leonem w kuchni. Mamy smaczny pacek-odparła z uśmiechem pani Jadzia, odchodząc od zaspanej kobiety.

Kudłacz korzystając z otwartych na ościez drzwi, wskoczył do ciepłego barłogu, który szczelnie zakrywał jego panią przed strasznym światem.

 Z trudem usało się Monice przebrać, zaczesać, w głowie kołatały bolesnym bólem migrenowym wczorajsze echo wydarzeń.

-Po co tam poszłam? Do licho, nie mam własnego rozumu?-gniew tak samo bolesnie jak migrena rozsadzał poczocharną jej głowę.

Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, nie czuła głodu, jedynie pęcherz domagał sie pilnego opróżnienia.

Monika czuła się intruzem, obca wśród obcych.

Przytuliła swego psa, który cały czas dotrzymywał jej kroku, kręcił swa zmechaconą głową, jakby sam nie dowierzał i rozumial z jakim cięzarem musi się zmagać Monika.

W łazience spędziła dłuższe chwile, usiłując przywołac przytomnośc swego zaspanego umysłu. Dosiadła się do stołu, dopiero gdy w kuchni nie było nikogo. na stole stała ciepła filiżanka herbaty i placek jablkowy.

Monika karmiła bez apetytu siebie i swego osowiałego psa.

Przez otwarte okno, docierały do kobiety strzępy rozmów.

-Monika musi się czuć barzdo samotna, nie ma nikogo prócz psa-rzekła wyraźnie pani Jadzia.

-Tak, wyglada na to,że nikogo ona  nie obchodzi. Tylko ten pies przybłęda-kręciła głową ze smutkiem starsza pani.

 Moonika patrzyła na pochmurny dzień, ołowiane chmury kłebiąc się, niemal zupełnie zasloniły dopiero co obudzony świt.

Nie miała ochoty zaczynac dnia, nie chciałą z nikim rozmawiać, nikogo nie znała, komu mogłaby się zwierzyć.

Otaczał ją bury kokon niepewności i napierajacego niepokoju, zupełnie jak krajobraz za oknem.

Monika po śniadaniu, poszła do ogrodu plewic warzywa, ziołą według nauk pana Leona.

Spokojna prac w ogrodzie, skutecznie relaksowała kobietę.

Pies co rusz przybiegał, merdajac ogonem,spoglądałą z oddali na gospodarza.

Zaniepokoił ja starczy wygląd pana leona, który szedł zgarbiony z wolna wokół domostwa, zdawał się zcyms mocny przejęty i zmartwiony.

Staruszek wszedł do chałupy nie bez wysiłku, silny i precyzyjny okazywal się podczas wyrobów własnych specyfików, tu okazywal się nad wyraz nieomylny i pełen pasji,

Monika obawiałą się dnia, kiedy zabraknie tegoz tajemniczego staruszka. Pzryjażń z panią Jadzią nieco oniesmielałą dziewczynę.

Nie umiała nawiązywac  z ludźmi bliskich i trwałych relacji.

Preferowała jedynie włąsne towarzystwo i obecność swego psa.

Nie pamietała już kiedy rozmawialą z włąsną rozproszoną rodziną. Ogromnie łaknęła ich wsparcia jednakże oni sami nigdy pierwsi nie kwapili się do kontaktu.

Zajęci własnym życiem, własnymi sprawami, zdawali się tacy odlegli, nie zainteresowani sprawami swej krewnej.

Ta przykra myśl i refleksja zawsze i niezmienna bolała.

Poszła do domu, bo czuła,że pora obiadowa nadchodzi.

Chciala zapytac staruszka o dzisiejsze menu.

Pan leon na widok kobiety, usmiechnął się jakby z przymusem.

-Moniko, nie biegaj tak, usiądź-nakazał powaznym tonem.

Kobieta postąpiła jak kazał.

-Chciałbym Ci zapłacić za twoja oddaną, sumienna pracę. Oto twoja wypłata-kościstymi dłońmi przekazał jej odliczone trzy tysiące złotych.

Obdarowana dotknęla zwitek banknotów, niemal podskoczyła z euforii.

-Dziękuję a to za co i dlaczego tak dużo?-krzyknęła wstając,niemal obejmując gospodarza.

Skinieniem dłoni, ostudził jej zapały.

-Nalezy się wypłata za swoją pracę-rzekł powoli, przygladajac się zażenowanej twarzy swej podopiecznej.

 

 Po wylewnym podziękowaniu, Monika pognała do swego pokoju i tam w starym słoiku, ukryła to co zarobiła.

Cieszyła się szczerze i z zapałem. Zapomniałą niemal o swym trudnym poożeniu.

uzyskane pieniądze, cieszyły, dodawały poczucia bezpieczeństwa, lecz nie rozwiazywały jej problemów.

-Co mozna zrobic z taką wypłatą?-dumała.

Nie chciała, wcale nie pragnęła wolności, nie tęsniła za ludźmi bo nikt nie był jej tak bliski i tak bezpieczny jak kąt u tajemniczego staruszka w towarzystwie porzuconego Kudłacza.

Swoja pracę wśród roslin i warzyw, wypelniała sumiennie i  z oddaniem to jej wystarczało zupełnie

Cieszyla ją radośc obecna w spojrzeniu gospodarza. Od czasu do czasu rozmawiałą także z panią Jadzią.

Jednakże nie czuła się jak w domu, w milczeniu słuchała wspomnień  sympatycznych staruszków zaś o sobie i swym życiu, nie mówiła prawie wcale.

Wiedziałą,że licho nie śpi, napomkniete, wypuszczone  z czeluści glęboko zakryte dramaty jej duszy mogły by życ własnym życiem, niszczyć ją samą, niepokojąc swym zasięgiem i swym fatum.

 

 

 Rozdział XI.

Wstawała o tej samej stałej porze, jej myśli tyczyły spraw dnia codziennego. Nie wracała do swych bolesnych sekretów. Rozmawiała od czasu do czasu  telefonicznie z rodziną blizszą i dalszą. Znamienne,że nikt z bliskich nie pragnął odwiedzić Moniki.

Kazdy z nich zajęty swym życiem, nie zadawał krewniaczce żadnych pytań, rozmowy były rzeczowe, pozbawione tęsknoty i czułośći.

W głebi serca Monika pragnęła przywiązania i namiastki przyjaźni czy miłości, lecz ta widac nie była jej wcale pisana.

Gdy już Monika zdawałoby się zapomniałą o dawnym lichu, o tragedii w barze "Pod baranami", przydarzył jej się straszny sen, tak realny,iż zakrawał na realizm.

Gdy po cięzkim dniu strawionym; w ogrodzie przy pielęgnacji warzyw i ziół i wreszcie przy kolacji podanej na cześc staruszków, Monika zasnęła w swym pokoju, najedzona do syta.

Znów znalazła się jakby duchem w  tym niesławnym barze. Rozpoznała w burym dymie papierosowym tamtą brunetkę, której imienia nie poznała.

W budynku nie było nikogo, nie licząc zmęczonego właściciela i syna, którzy mocno upici doczekali bladego świtu nieświadomi wydarzeń i ostatnich upitych do nieprzytomności klientów.

-Synu, tu było niegdys kulturalnie, były inne tańce, ludzie grzeczni, zabawni i przyjaźni a dzis hołota jeno-bełkotał struszek, budząc śpiącego na zapleczu syna.

Monika ogarnęła wzrokiem brudne wnętrza, poczuła przykry zapach, strawionego alkoholu, poszła instynktownie w stronę meskiej toalety. Te same zniszczone schody, wyrwane i niedbale naprawione poręcza, nareszcie drzwi do wc.

Tym razem odrzwia puściły bez trudy, pokazując ślady zniszczenia, brudu, przykrego odoru podniety, potu i wydzielin.

Nie było zaś spodziewanej krwi, poczuła coś na kształt ulgi. W rogu pomieszczenia,w półmroku, odsłaniajac kontury dwóch postaci. Nieopodal znajdowała się uszkodzona lecz jeszcze działąjąca kabina prysznicowa, niedbale skryta brudnym płótnem, wewnatrz brunetka godnie ubrana lecz mokra, najpewniej z martwym Skurczykiem, umyci, odświeżeni szykowali potajemną wyprawę. Wtem duże nieuzywane okno zostało przez nią otawrte na oscież, wpuszczajac potzrebne odświeżenie. Mosiężna siła tamtej  kobiety zadziwiła podglądajacą.

Wpierw nieruchomy, mokry ale poczciwie pozapinany i ubrany Skurczyk albo najwidoczniej jego zwloki, zostały wyrzucone przez okno jednocześnie z giętkim wyskokiem brunetki na ziemię, z wysokości zaledwie skromnego parteru.

Sprytny wyskok ich oboje nie budził podejrzenia u nikogo. Albowiem podobne brawury działy się zazwyczaj i często.

Wyobraźnia młodych, szalonych, zakochanych, pijanych należała od zawsze do tych z gatunku niedozwolonych i dalekich od poprawności.

Monika podążała za uciekinierami. Brunetka nie szkodząc własnej urodzie, nie obrazujac ślady zmęczenia, żeśkim krokim, wpierw wlokła cięzkie ciało wroga a potem wprawnie wtoczyła nieruchomego Skurczyka do otwartego tyłu jej niepozornego samochodu.

Sama wskoczyła z wprawą na miejsce kierowcy i po cicho, nie budząc wcale niczyich podejrzeń pędziła przed siebie,w  stronę lasu, o zgrozo miejsca coraz bardziej Monice znajomego.

Zamarła. Zgwałcona wczesniej kobieta gnała jednak w lewo, skręciła w  boczną ulicę,podgladaczka  coraz mniej rozpoznawała okolicę.

Tamta pędziłą przed siebie, las gęstniał, samochód nabiaerał i tracił prędkośc by wpadac w wyboje i nareszcie się zatzrymać przed najbrzydsza i najbardziej upiorną rudelą.

Monice wygląd starej chałupy skojarzył się z miejscem w sam raz do kręcenia horrorów. Stary poniemiecki bunkier straszył, budził przygnębienie i ciarki na grzbiecie.Noc trwałą niemal nieprzenikniona, nie świeciły gwiazdy, nie było nawet sladu księzyca.

Nieulękła brunetka, wydobyła z tyłu nieruchome zwłoki, wlokla je przez osłoniete korzenie pokracznych drzew, rozwarła skrzypiące zawiasy drzwi,następnie uzbrojona w diabelską siłę rzuciła rosłe zwłoki do otwartej jamy przerazliwej rudeli.

Kopniakiem, zamknęła otawrą paszczę wrót piekielnych. Wydała z siebie niemal zwierzęcy ryk, strzępała z siebie wszelaki, nieludzki wysiłek i czym predzej powróciła do swego starego auta.

Tym razem z piskiem opon, zawracała, nabierajac niebezpieczej prędkości, pędziła w sobie wiadomym kierunku,opuszczajac upiorny obszar lasu. Gnała brawurowa i na ostrym zakręcie straciła panowanie nad pojazdem uderzyła w ostatnie ,olbrzymie drzewo rosnace na skraju lasu, kierująca  poniosła pewną smierć na miejscu.

Monika zbudziła się z niemym krzykiem, nie była pewna czy śni czy tkwi na jawie. Sen nie był wyświetlanym filmem w kinie, był realnym widowiskiem, jakby za pokutę, za karę zasłano ją w miejsca, które nie miała prawa odwiedzać, wyobrażąc sobie,znać a tym bardziej być naocznym jedynym świadkiem.

Monika po przebudzeniu, nie chciałą więcej zasypiać, męczące nocne koszmary były znacznie potworniejsze niż jej spokojna sielanka w chatce pana Leona.

Nie zamierzała uciekać w sen.Musi stawić czoła strasznej prawdzie.

Trzęsła się potwornie, obawiałą się,że po nitce do kłębka i ją samą dosięgnie sprawiedliwość.

Nienawidziła koszmarów sennego przezywać znów na jawie.

Czula się jak w matni, im bardziej pragnęlą dla siebie spokoju, tym upragniony spokój zdawał się oddalać.

Nie chciałą plakać,choc łzy same padały.

Czuła się bezsilna. Po raz pierwszy rozważałą czy nie lepiej by bylo zwierzyć się komuś innemu ze swych strasznycch sekretów.

Pomyślałą o pani Jadzi, która cokolwiek budziła zaufanie lecz i tak sparwiałą wrażenie tajemniczej choć sympatycznej jednak zdystansowanej.

Z panem Leonem, nie rozmawiałą wcale. On sam nigdy nie zadawał pytań, nigdy nie chciał jej poznać.

Jemu samemu wystarczyłą jej obecność, choć często obecna jedynie fizycznie.

Sięgnęła do swego starego laptopa. Wyszorowała kurz i  brud, który zdażył osiaść sie na zapomnianym sprzęcie, odłożonym zupełnie w odległy kąt.

Z wahaniem, tchnięta ciekawością  i uczuciem nudy, po dłuższym namyśle dotknęła stary laptop.Rozjerzałą się dookoła, zdawało jej się czuć  czyjeś spojrzenie, że nie jest sama, czym prędzej zalogowała się na swoje konto..

Jej serce biło okrutnym strachem i znajomym galopem zdenerwowania.

Otworzyła stare korespondencje, objeła wzrokiem pełna obaw ciemne, zapomniane druki korespondencji.

Nie było żadnej wiadomości od znienawidzonego i teraz najpewniej martwego szefa.

 "Brak wieści to dobre wieści"-usiłowałą wmówić sobie słowa pocieszenia, które tak barzdo teraz potrzebowała.

Ta myśl dodała i otuchy i zasiałą jeszcze większy niepokój.

"Umarl szef, niech zyje szef",zanuciła prześmiewczo, dodajac sobie otuchy.

Korespondencje dotyczyły odpowiedzi na wysłąne prze Monikę zapytania i prosby w sparwie pracy i rozmów rekrutacyjnych.

Wszystkie były negatywne, nikt bowiem nie był zainteresowany zatrudnieniem jej.

Nawet małe firmy, nawet sklepy nie chciały Monice zaproponować nawet rozmowy rekrutacyjnej,

 

Czuła się opuszczona i zupełnie zapomniamna.

 

Dzwoniła  do swego rodzeństwa, do rodziców, lecz ich aparaty były poza zasięgiem lub umyślnie nie chcieli rozmawiać z krewną.

 

Nikt nie był gotów by porozmawiać z poszukującą wsparcia ich krewną.

Każdy z nich  zajety swoimi sprawami i problemami zdawał się głuchy na jej wołanie.

Tym razem zapłakala w głos, lzy ciekły ciurkiem, zupełnie jak deszcz, który także się nasilał. Pogoda jesienna nastrajałą nostalgicznym smutkiem.

Pies wybudzony z nagłego snu, zbudził się, otrząsnął się jakby i jemu zdażały się sny podobne do tych, które przeżywa jego pani.

Spojrzeli sobie w oczy jakby wiedzieli zupełnie wszystko na swój temat.

Objela Kudłącza długo i serdecznie, zwierzę zdawało się odwzajemniac jej uścisk.

W jego objeciach, poczuła się lepiej, nie potrzebne jej były zwierzenia i dodatkowe płacze.

Pojęła,iż znienawidzony szef, obdarzył ja największym przyjacielem, wspaniałym, oddanym Kudłaczem.

Choć z  całego serca go nienawidziła, za dar od losu w postaci wiernego przyjaciela będzie wdzięczna Skurczykowi.

Jej mysli biegły coraz szybciej, wypisała w google nazwisko i imię dawnego szefa, spodziewałą się zalewu kondolencji.

Jednakże nie znalazła wzmianki zupełnie żadnej o jego zniknięciu, zaginięciu, śmierci.

Skurczyk nie umarł, on żył.

 Gdy poznym popołudniem uporałą się z obiadem, uprzatnęła cały dom. Poczułą nagły przypływ energii.

Pan leon wraz z pania Jadzią, siedzieli w cieniu lipy, popijali kawkę, wygladali na wypoczętych.

Zazdrościłą im tej spokojnej, beztroski i tej pieknej starości.

Oni nie byli samotni, ponieważ mieli siebie, swoje lata, własne sekrety i włąsny punkt odniesienia.

Monika oddałaby wszystko by być na ich miejscu, wolnym od cierpienia i win.

jej wciaż młode lata, zanadto ją zdazyły przybić, pozbawic beztroski i wolności.

Nie wiek wyznacza granicę starości. Uroczy staruszkowie, mieli znacznie więcej radości teraz, niz ona kiedykolwiek wczesniej.

Wzdrygnęła się bo poczuła silne ukłucie bólu głowy.

 Ubrała się skromnie, tak by nie przyciagać żadnego wzroku ni zainteresowania.

Pogoda dopisywała, zachęcając swym umiarkowanym ciepłem na spacer.

Ruszyła kuchennymi drzwiami, nie chciała tłumaczyc się wesołym staruszkom.

Podażałą drogą, znana jej ze snu. Pragnęła mieć za sobą upiorny szlak, znany ze snu.

Liczyła na to,że sen będzie tylko fantazją, rojeniem zestresowanego umysłu.

Mimo to kroczyła przed siebie, rozpoznając nigdy nie wydeptane jej stopą ścieżki.

Jej oddech przyspieszał to cichł.do taktu poruszenia szumnego wiatru.Frzewa wygladały na przestraszone albowiem jak ona trzęsły się jakoby z przerażenia.

Brnęłą nadal, rozgladajac się po wylusnionym lesie.

Nie spotkała nikogo, nie słyszała śpiewu ptaków, nie cykały nawet świerszcze, komary takżę zamarły, nie kąsały dzis woim utartym zwyczajem.

Gdy tak zmierzała według intuicji, jedna myśl nasunęła jej przypuszczenie, czy i ona sma zmarła i teraz musi pokutować w miejsce dla niej ziejących odrazą.

Nie chciała kontynuowac drogi, mimo to brneła przed siebie, jakby ślepa siła ją ciagneła po smyczy.

Rozpoznała wyorane ślady, zniszczonych traw, potrąconych krzewów w wykonaniu niestarannego kierwowcy niewielkiego auta.

w dalszym planie dostrzegła gołe korzenie, starych drzew.

Przystanęła, poznala bowiem stara rudelę . rozpoznała obłoki na niebie, drzewa tak samo zasadzone i w takiej odległości.

Stary, zniszczony dom, przerażał swym wymownym zapomnianym usadowieniem w głąb lasu i tym ołowianym obłokiem co zdawal się zionąć wymarłym choc nieśmiertelnym potepnieniem.

Przystanęła, stałą jak wryta, nasłuchiwała, oprócz przejmującego bicia włąsnego serca nie czuła nic.

Sama zdawałą się martwa, jednak chłonęła tę zapomnianą, upiorna atmosferą, znia smą w roli głównej.

Mrok w tym miejscu zachodził wczesniej,chłód był namacalny, nie było spodziewanego zachodu słońca.

W tym lesie nie było żywych barw, prócz olowianego nieba i mętnej zieleni, jakby zanurzonej w chłodnej rzece.

 

 Chciała szybko zajrzeć do otwarych, wybitych okien, drzwi w połowie otwarte wcale nie zapraszały, zdawały się jakby tuż za nimi tkwił ktoś nieludzko zły, kto żle życzył ciekawskim.

-Jest tu ktoś, mieszka tu ktoś?-usłyszała głos swój choć  brzmiał jej obco.

Odskoczyła jakby ja jakaś niewidoczna siła, odepchnęła.

Bała się spoglądać dookoła, w obawie przed nie zamierzonym spotkaniem.

Zaczęłą biec, ta smaa trasą, która przybyła. Żałowała,że zdobyła się na odwagę, by tu przyjść, poznać miejsca znane z koszmaru.

Jednak one istniały. Truchlała dobrze jej znanym strachem, przyspieszała kroku,albowiem mrok zakrył juz niemal ziemię, pragnęłą znależc się w chacie pana Leona i karmić swego wiernego Kudłacza.

Gdy kończył się leśny dukt, poczuła za sobą poruszenie, ktoś zbliżał się do niej. Uczucie zimna się zmogło, wiatr rozszumiał się mocno, jakby drzewa wyrażały swe niezadowolenie.

 

Nie odwracała się. Zjawa w ciele Adama Skurczyka stanęłą tuz obok kobiety. Zamknęła oczy,znieruchomiała, bałą się zobaczyć, patrzeć. Liczyła w głębi duszy ,że jednak przeżywany koszmar jej się śni.

-Moniko, wcale nie jesteś prawdziwą bohaterką. Zachowujesz się jak tchórz, nie masz w sobie siły by zdobyć się na prawdziwą odwagę.Zawodzisz samą siebie, dlatego stale towarzyszy ci strach i wciąż się boisz i przegrywasz-syczał ktos głosem Skurczyka.

Monika niemal straciła przytomnośc powodowana przestrachem, serce niemal rozsadzało ją samą.

-Kim jesteś i dlaczego mnie straszysz?-spytała jąkając się, domyslając się odpowiedźi.

-Wiesz kim jestem, nigdy ci nie wybaczę tego co zrobiłaś i nie zrobiłaś. Nie pomogłąś mi, nie uratowałaś choc mogłaś. Wcale nie cie żegnam-głos Skurczyła, wylaniał się teraz zza drzewa, dudnił, straszył, lecz brzmiał wyrażnie, basowo.

-Jesteś potworem. Żegnaj-darła się w niebogłosy, rzucajac się do ucieczki.

Gnałą wciąż przed siebie, serce dudniło opieszale, skronie pulsowały strasznym bólem, cierpiała.

Otwarła oczy by lepiej widzieć sroge powrotną.

Krzyczała w niebogłosy, jakby postradała umysł.

-Zostaw mnie potworze, zgiń maro, zgiń diable!-wyła zrozpaczona i jednocześnie gnała była dalej, tracąc coraz więcej tchu.

Nareszcie w zasięgu wzroku miała otulone mrokiem znajome krajobrazy i przyjazną chatkę pana Leona, w której mieszkała i z której nigdy juz nie chciała się wydostawać.

Wróciła do domu, kuchennymi drzwiami. Parzyła dla siebie zioła, w przytulnej, bezpiecznej kuchni karmiła resztakmi z obiadu siebie i Kudłacza. Pies wiernie nie chciał swej pani odstępować, towarzyszył jej na każdym kroku, zdawało się, że tylko on zna jej mroczne sekrety, jednakże jak przystało na przyjaciela, wcale je nie ujawniał.

Z oddali słychac bylo jedynie miarowe chrapanie pana leona i zegarową kukułke, która wybijała północ.

 

 Rozdział XII

Kolejne jesienne dni mijały szybko i bezpiecznie. Monika w dalszym ciagu poszukiwała pracy on line, zdawała sobie bowiem sprawę,że nastanie dzień gdy będzie musiała odejść, wiek pana Leona był coraz bardziej podeszły.

Tymczasem każdy potencjalny pracodawca albo nie reagował na wysłane aplikacje przez poszukującą zarobku, albo odpowiadał, iż jej kandydatura została negatywnie rozpatrzona. Cierpiała.Żaliła sie tylko Kudłaczowi.

Ogladała telewizję, patrzyła an stare filmy, wyswietlane na starym telewizorze. Przezywała losy swych bohaterów, jakże odmiennych od jej ponurego trwania.

Chciałąby znależć się na miejscu kogos zgoła innego, mieć inne zycie, innych bliskich, inne zmartwienia i inne radości.

Zastanawiała się nad swoja przyszłością i poczuła dojmujący smutek.

Zapomniała niemal o swym starym szefie, panie Skurczyku, juz nawet przestał jej się snić, już nie niepokoił jej jako zjawa.

Po raz kolejny poprzez wyszukarkę internetową, znów poszukałą informacji dotyczących egzekutora Adama Skurczyka.

Z drżeniem rąk i serca, spogladała na nowe zdjecia rozesmianego męzczyzny w towarzystwie obcych, eleganckich kobiet.

Tryumfował. data zeobionych zdjęc wskazywała na aktualną datę, sprzed tygodnia, dnia kiedy spotkała jego zjawę na skraju lasu.

-To niemozliwe-krzyknęła zamykajac szybko stary laptop.

-On nie powinien żyć albo ja oszalałam-dręczyłą swą duszę po raz mnogi.

Życzyła sobie by jej życie stało się jasne, czyste, bezpieczne, wolne od osoby Skurczyka i pamięci o nim.

Zabralą się za porządki, uporządkowałą swoje rzeczy, które trzymała schowane głęboko w szafie.

Siegnęła po stary aparat telefonu komórkowego, serce mocno uderzało. Jednak nie umiałą pozbyć się przykrej przeszłości.

Juz zamiar miala pozbyc się starego aparatu, którego uzywałą okazjonalnie, lecz niegdyś byl to jej jedyny łącznik ze światem.

W pierwszym odruchu, pragnęła zniszczyc stary aparat i zapomnieć o jego istnieniu.

Tymczasem chora ciekawość, nie pozwoliła jej na to. Załadowała rozładowany sprzęt, dostępną ładowarką.

Po chwili z ledwie załądowanego sprzętu, dało się słyszeć muzykę nadchodzacych wiadomości smsowych.

Długo waghałą się, stała oniemiała tuz obok, gryząc paznokcie, usilowałą zgadnąc kto mógłby miec do niej jakis interes.

Zanim zdolałą przełknąc ślinę, sięgnęła czym predzej do telefonu juz niemal całkowicie nałądowanego.

Niczym automat, patrzyła na setki zostawionych widomości.

Kilka wiadomości pochodzilo z zupełnie obcego źródła.

Odsłuchala najstarsza wiadomośc zostawioną na automatycznej sekretarce.

"Droga pani Monika zapraszamy pania na rozmowę kkwalifikacyjną do siedziby naszej firmy, na czwartek na godzinę dziesiątą. Prosżę oddzwonić. Biuro odsługi klienta"

Zamarła. Data była dawno pzredawniona o dobre kilka miesięcy.

Usiłowała wykonac połączenie na wskazany numer lecz zamiast rozmowy usłyszałą,iz abonament jest w tym momencie nieosiągalny. Siarczyście zaklęła.

Dostrzegła kilka połaczeń wykonanych przez osobę Skurczyka, także kilka miesięcy temu.Poczuła ulge gdy nie znalazłą zostawionych dla niej wiadomości.

Przeczytała wiadomości reklamy, te zignorowała.

Juz niemal zamykała aparat, gdy sięgnęła po smsy od numeru, który wydawał jej się znajomy.

Ciężko westchnęła.

Tamte koleżanki i Kaśka, nie dają jej spokoju.

"Monika, do cholery gdzie jesteś? Odbierz wreszcie listy polecone. Kiedy zapłacisz za zaległy czynsz? Odezwij się, daj znać. Koleżanki"

Monika wiedziałą doskonale,że zupełnie nie chce mieć z tymi koleżankami nic wspólnego.

Poczuła narastajacy gniew, uderzyła pięścią w stół, tak mocno iż zbudziła zaspanego Kudłacza.

Popatrzyła na swoją panią pytajaco.

Było jej wstyd i jednoczesnie żal samej siebie.

Modliłą się ile miała w sobie pobozności, aby dane jej było raz na zawsze pożegnać, starą, niechcianą pzreszłość.

Telefon ten feralny postanowiłą uszkodzić a następnie porzucic do śmieci.

Wystarczył jej ten nowy, który sobie kupiła za uczciwą wypłatę kilka miesięcy wcześniej.

Dziewczyna nie da się zastraszyć, temu co było i co być może juz umarło. Musi dac sobie szansę i wiarę,żę pokona stare demony.

Spojrzała na okno, dostrzegła pana leona, zajętęgo układaniem drewna na opał. Staruszek z największa precyzją i starannością ukladał szczapy, równo przy szopie, jakby zdawał egzamin z zręczności. Tuz obok przyjaciela,na  ogrodowych krzesłach siedziała pania Jadzia i inne sąsiadka w starszym wieku obie w znakomitym nastroju, rozmawiały beztrosko.

Monika usiłowała wsłuchac się w wypowiadane sekrety, uchyliła w tym celu starannie przez nia umyte wcześniej okna.

Nie dosłyszała ani jednego słowa, ich wesołość, nie był jej przeznaczona.

Życie płyneło jej wolno, trzymając kobietę bezustannie w ucisku niepewności i osamotnienia.

Pojęłą,że gdyby nie pies ona sama byłaby zupełnie sama na tym świecie.

Tymczasem coraz częściej matka Moniki do niej dzwoniła, rozmawiały poczatkowo krótko a z czasem coraz dłużej.

Młodej kobiecie brakowało obecności bliskich, lecz zdawałą sobie sprawę, że tam skąd przyjechałą nie było perspektyw na przyszłość.

Nie było sznas na jakąkolwiek pracę, nie miała znajomości i mozliwości na poprawę losu.

Jej rodzice a wcześniej dziadkowie zmagali się z potworną biedą i niedolą.

Nie chciała jak jej przodkowie dziedziczyć nędzy i cięzkiej pracy na roli, nie planowała wcale zakłać rodziny i rodzić dzieci jak większośc kobiet z tamtych górzystych okolic.

W jej umyśle od zawsze były marzenia by zdobyć wspaniałą pracę w urzędzie lub uczciwym biurze, w wieku srednim znależc miłośc zycia, kupic domek nad jeziorem, być może jakieś jedno maleństwo byłąby w stanie wydać światu.

Nic ponadto,żadnych zmartwień, kłopotów, lecz spokojne, dostojne życie było jej pokornym zyczeniem.

Jedynie spełniło jej się spokojne zycie w domu starego znachora, miłości i wymarzonej pracy nie otrzymała.

Nie traciła jednak nadziei. Nie wiedziałą co jest jej przeznaczone.

Jej matka często wypytywałą córkę o jej plany lecz nigdy nie narzucałą gotowych rozwiążań.

-Moniko jak sobie radzisz?- pytała najczęsciej.

Niebawem przechodziła do włąsnych opowieści, z których to krewna dowiadywałą się plotek o urodzonych kolejnych dzieciach dalszych znajomych, o awnasach, pracach, wyjazdach zagranicznych.

Poznała soczyste plotki na temat dalszych sąsiadach, o zdradach a nawet o samobójstwie, ojca najsłabszego ucznia z dawnych lat.

Monika słuchałą z ochotą ciekawych, niejednokrotnie mrocznych historii.

Niekiedy okazywała młoda kobieta zdumienie, zdenerwowanie.

Nie zazdrościłą bowiem nikomu, los innych wydawał jej się barzdiej pogmatwany i straszny od jej samego.

Pewnego razu, gdy Monika szykowała kiszone ogórki, jej telefon znów wydał melodię, oznajmującą połączenie.

-Halo Moniko słyszysz mnie?Przyszedł do nas list polecony z sądu, jesteś wezwana 20 lutego o 12ej, słyszysz mnie?-upewniła się jej matka pełna złych przeczuć,.

-O mój Boże czego chcą, przeczytaj błagam o co chodzi!-głos Monice ugrzęzł w gardle.

-Tu jest taki prawniczy żargon, chodzi o to najprościej rozumująć ,że musisz zeznawac w sprawie zaginięcia Adama Skurczyka. Znasz kogoś takiego? To chyba pomyłka, mam nadzieję.

Powiedz co tam zmalowałaś?-głos rodzicielec kipiał paniką.

-Nic o tym nie wiem. Skurczyk to moj były szef. Nie chce o tym już rozmawiać-kobieta stłumiłą przerażenie.

-Powiedz lepiej co słychac u tego pijaka Rogoza-weszłą rodzicielce w łowo, stłumiąc własny ołowiany, narastajacy niepokój.

Starsza kobieta szybko zbyłą córkę nawałem prac i bez przekonania zakończyła rozmowe telefoniczną.

Monika oderwawszy się od ponurych myśli, wróciłą do porzuconych prac przy kiszeniu ogórków.

-Wszystko u ciebie gra dziecko?-spytał pan leon, dojadajac kanapki z nieukiszonym ogórkiem.

-Tak jak najbardziej-skończyła bolesny wątek i w milczeniu kontynuowała pracę.

  -Pojedź do mamy, do rodziny i zacznij tam normalne życie. Załóz rodzinę, podejmij pracę. Masz juz blisko 40 lat, nie marnuj tu swego życia-męzczyzna nie po raz pierwszy współczuł swej młodej wspólokatorce.

-Tak, pomyślę, pojadę-rzekła tonem pelnym zamyslenia.

Monika nie mogła zasnąć, gnębily ją włąsne przemyslenia a najbardziej własne żle dokonane wybory.

Zapadła dopiero w głeboki sen gdy było juz daleko po północy.

We śnie ujrzała niezbyt urodziwą i niezdrowo wyglądajacą dziewczynkę a nstępnie już kobietę.

Ta dziwna postać szłą obok śniącej pośród ciemnego lasu, drzewa ogołocone  z liści smagały jej twarz, świerszcze cykały nazbyt mrocznie, z daleka ujadały psy.

Wzdrygnęłą się. Milcząca postac przyglądalą się Monice coraz bardziiej ciekawie i natretnie. nareszcie się zatrzymały, usiadły na powalonym grubym konarze.

Chlód i tajemniczośc chwili narastała.

-To ja, nie mam imienia, nigdy nie przyjdę na świat. Domyslasz się kim jestem-spytała obca, ukazując zniekształcone dłonie i bladą, niewyrazną twarz, z ktorej wyzierały piwne oczy błyszczące łzami w świetle gęsto święcących gwiazd.

 

 -Nie wiem kim jesteś,  mów kim jesteś i czego chcesz!-rzekła bezbarwnie Monika.

-Kilka lat temu winna byłam przyjśc na ten świat. Ktos był tobie na krótko pisany, jednak ty oszukałaś swe przeznaczenie. Byłabym twoją córką. Dziękuję ci,że nie dopuściłaś do wypełnienia się  fatum. Gdybym na świat przyszła byłabym bardzo nieszczesliwą kobietą, chorą, niepełnosprawną, pogardzana przez ludzi, niekochaną i niechcianą przez ojca ziemskiego. W młodym wieku odebrałabym sobie swoje niemozliwie cięzkie życie i zaraz potem ty bys wpierw oszalała i sama byś także zmarła.Ty sama nie byłabyś nigdy dumna i ani trochę szczesliwa z powodu macierzyństwa. Wiedz, iż macierzyństwo tak jak i narodziny to tak samo dar i przekleństwo-nieznajoma usiłowała dotknąc swej niebyłej matki. Obie objeły siebie niespodziewanie serdecznie i czule. Nie mówiły juz nic, wystrczyła im ta darowana chwila i moment na wyznanie miłości. Upajały się darem tej maleńkiej chwili, która wydawałą sie boleśnie realna i przejmującą piękna, czysta, niczym dotyk porażajacej gwiazdy z nieba. Spotkanie serca z niepoczętym sercem stanowiło sekret ofiarowanego  pocałunku z  wszechświatem, 

-Odprowadzę cie-odparła nieznana kobieta.

Stanęly obie, blisko, były na wyciagnięcie dłoni, chciały zespolić się na zawsze. Jednakżę wyrok przeznaczenia, rozdzielił je.

Poszły w przeciwne strony. 

-Będę żyła w twej duszy,a ty w mojej wtedy nie będziemy samotne bo będziemy miały siebie-odparly niemal jednocześnie, z oddali, słowa swe wyrażajac za pomoca duszy telepatycznie.

Monika otworzyła oczy, noc przeszła w wczesny poranek.

Nie tęskniła, nie płakała. po raz pierwszy od dawien dawna nie czuła się samotna.

Zima mimo swej ponurej, mrożnej aury przechodziła niespodziewanie w cieplejsze przedwiośnie.

Dla Moniki oznaczało to nieuchronny wyjazd w rodzinne strony, aby wstawić się w sądzie aby tam występować jako świadek.

Nie chciała wyjezdzać, nie miała zamiaru przerabiać najciemniejszej strony swej duszy

Nie chciała dźwigać tamtych zakopanych w głąb świadomości,mrocznych sekretów.

Już pochowała w umyśle i w sercu postać byłego szefa.

On już dla niej nic nie znaczył. Już wyblakły zupełnie tamte emocje.

Nie czułą się winna ani odpowiedzialna za ewentualną tragedię,za która wcale nie była odpowiedzialna.

Wiedziała,że najlepiej by było gdyby faktycznie nie istniał a najlepiej gdyby nie zaistniał.

Ponure myśli nie dawały młodej kobiecie spać i myśleć bezpiecznie o swojej przyszłości.

Cierpiała w samotności, nie miała siły ani odwagi aby zwierzyć się ze swych mrocznych sekretów choćby staremu panu ani nawet dorodusznej pani Jadzi.

Bała się ich reakcju, utraty ich zaufania a być może i jedynej bezpiecznej przystani.

Pakowała swoją torbę podróżną, mysląc nieustannie o nieuchronnym spotkaniu w sądzie.

Cieszyła się i niepokoiła zbliżającym się spotkaniem, nie wiedziała bowiem czego się spodziewać.

Rodzina wzakże niezbyt chetnie utrzymywała z nią choćby telefoniczne kontakty. Każdy z krewych miał własny tudny los, tylko nim się zajmował. Nikt z rodziny nie przejawiała checi wsparcia, pomocy.Nikt nie wyciagał pomocej dłoni, gdyż włąsne problemy i zmartwienia wystarczająco uprzyrzały los.

Spakowawszy walizę, pożegnała machnięcime dłoni pan Leona i wyruszyła przed siebie. Podróż pokonała kilkoma autobusami.

Jadąc do rodzinnych stron czuła żal, tęsknotę i smutek zarazem.

Pojęła,że nie ma włąsnego domu. Może mieszkać wszędzie i nigdzie.

Nie ma przy sobie nikogo najbliszego, prócz Kudłacza, którego dażyła wyjatkową dobrocią.

Krajobrazy za oknem,nie wygladały juz tak samo, Stare drzewa wycięto, w ich miejsce wyrosły blokowiska i faryki.

Dziewicze tereny kurczą się dramatycznie, nie ma wolnej przestrzeni, wszystko jest zagospodarowane tak by było każdego i nikogo zarazem.

Cierpiała, ona także do nikogo nie należałą, Telefon nie dzwonił, Nikt nie pytał o nic.

Nocą namierzyła miejsce swego zamieszkania, szłą z przystanku autobusowego do rodzinnego domu.

Witały ją wyłącznie ujadania zwierząt.

Identyczny jasny mieszkalny dom, w srodku wydawał się nieco wyremontowany i mniej zadbany,

Mama po cichu wyszłą na jej przywitanie, wygladała na zniszczoną życiem staruszkę.

Monika oniemiała, zawstydziłą się,że tak długo zwlekałą z przyjazdem.

-Mamo to ty?-córka rzuciła się starszej kobiecie na szyję.

Starsza pani, miałą blisko siedemdziesiąt lat, wygladałą na znacznie więcej.

-A tata gdzie?-spytała.

-Nie żyje, nie wiedziałaś o tym, dzwoniłam ci, pisałam. Gdzie teraz mieszkasz dziecko?-matka wyraziła oburzenie.

Obie kobiety przypadły do skromnie zastawionego stołu, w milczenie piły zimna herbatę.

Spoglądały na siebie, jakby widziały się po raz pierwszy.

Rodzeństwo Moniki było w domu zajete swoimi zadaniami lecz nikt z nich nie pofatygował się by wyjść siostrze na spotkanie.

Krewne rozmawiały długo i refleksyjnie.

Monika nie mówia nic o sobie, dopytywałą sie we wszystkim matki.

Ta odpowiadałą z wahaniem i niepewnością, jakby się obawiała włąsnych zwierzeń.

Noc szybko przeszłą w poranek.

Po szybkim sniadaniu, Monika autobusem wybrałą się do śadu zeznawać, prócz gniewu i niepewności nic nie czuła.

Nie widziała czystej wiosny, budzącej się do życia zieleni, śpiewu ptaków, śmiałego słońca.

W jej  duszy bowiem dominowała wciąż zima.

Weszła do kamiennego gmachu, wokól gromadziły się garstami obcy ludzie.

Szukałą wzrokiem kogoś znajomego, aby chociaż zamienił ludzkie słowo otuchy,

Nikt nie zwracał na przybyłą uwagi.

Przeczytałą trzymany w reku list. Wciąz stąpając z lękiem długim korytarzem, niosącym echo zasłyszanych kłotni. Po omacku odszukała salę, w której winna się była zjawić kilka minut  temu.

Bez pytania stanęła obok wyznaczonego miejsca, ignorując skupioną grupkę, stłoczonych w poblizu osób. Katem oka dostrzegła kogoś znajomego, trzymany list wypadł z dłoni.

Wyrażnie zdawało jej się, że dostzregła obok postać znienawidzonego Skurczyka, przechadzał sie wzdłóż korytarza, mierzył ją tak samo zdziiwionym spojrzeniem.

Widziała wroga,niemal tak długo jak trwa mrugnięcie oka.

-Panie Adamie Skurczyk!-wrzasnela Monika.

Zamiast odpowiedzi, dostrzegła pytajace spojrzenia obcych, cień jakby nagany w oczach oczekujących.

-Kim pani jest?-mężczyzna, ludząco podobny do Skurczyka rozstąpił się z grupki i stanął tuż przy Monice.

-No, jestem dziś wezwana na przesłuchanie, -Monika wskazała najbliższe drzwi.

-My także, znała pani mojego brata?-spytał obcy mężczyzna, nie przedstawiając się.

-Nie znałam, znaczy nie znam-dorzuciła, odwracając się.

Tymczasem jakby spod ziemi niska kobieta krzykiem piskliwym wymieniła nazwisko Moniki.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

06 czerwca 2020   Dodaj komentarz
wszystko albo nic.  
< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >
Maksymilian1 | Blogi