Dolina bez wyjscia
Rozdział IV.
Gdy ranek świtał, gdy dzień się budził słoneczny, wraz z ćwierkaniem ptaków, Maria wbiegła zadyszana do chałupy wraz ze śpiącym dzieckiem.
Połozyła go na własnym barłogu i sama przystąpiła bez odpoczynku do prac w stajni.
Wydoiła krowę, wyszorowała podłogi, ugotowałą mleko i wtedy dopiero zbudziła przestraszone dziecko.
W domu nie było nikogo z domowników.
Prace polowe musiały ich wypedzić z domu skoro świt.
Chłopiec obudziwszy się, zasępił się przerażony.
-Gdzie jestem i co tu robiE?-spytał ciekawie oglądajac obce mu wnętrze chałupy.
Gnał z ozby do pokoju i zaraz do łązienki, jego tarz wyrażała ciekawośc i jakby zadowolenie.
O swa matkę nie zapytał już ani razu.
Maria przytuliła go do piersi by włąsną i jego samotnośc ostudzić, by dodac sobie otuchy. Jej serce drżało miłością niewyznaną, nieprzeżytą i niewypełnioną.
Chlopiec dosiadł się do stołu, Maria poczestowałą go świezym mlekiem, nakarmiła kanapkami z masłem i białym twarożkiem, domowej roboty.
Dziecko jadlo z umiarkowanym apetytem.
-Co to jest?-pytał o każdy pzredmiot o każda zrecz jaką tylko jego zezowate oczy zdołały uchwycić.
Kobieta odpowiadał dziecku cierpliwie i z wielka dumą.
Upajała się z wolna uczuciem macierzyńskim, który co rusz wzruszał i poruszłą jej wrażliwa duszę.
Gdy oboje nasycili swe głodne żołądki, kobieta poczeła oprowadzac dziecko po swym domu, nastepnie pzreszli na strych, potem zeszli do piwnicy poszukiwaniu starych zabawek.
Znależli kilka zepsutych autek i stare lecz nadajace sie do zabawy drewniane klocki.
Następnie przeszli do ogrodu z nieco zaniedbanymi kwiatami i warzywami, które domagały się wprawnej i niezmęczonej ręki.
Oboje bawili się radośnie plewieniem kwiatów, doglądaniem cebuli, selera i pora.
Przeskakiwali z grzedy na grzedy, bawili się przy tym przednio.
Dziecko zdawało się widziec po raz pierwszy soczystą zieleń i zwykłe tullipany, które gdzieniegdzie wyzierały.
Zmęczeni zabawą, wrócili do domu.
Chłopiec upił jeszcze szklankę mleka po czym usadowił sie do łożka i zasnął twardym zdrowym snem.
Maria spojrzał prze okno, widziała jak waską sciezką jej młodsze rodzeństwo powraca z prac polowych.
Poczuła zrazu zawstydzenie i długie ukłucie strachu, nie wiedziała bowiem jak wytłumaczyć rodzinie obecność obcego chłopczyka.
Bez słowa wypadłą na ciepłą, sloneczną wciąż aurę, obeszła w progu zdumionych domowników.
Czym prędzej dotarła rowerem do pobliskiego sklepu, dumała o potrzebnych sprawunkach i nowej zabawce dla chłopca.
Zobaczyła znanych z widzenia stale tych samych wieśniakó, zmierzajacych an zakupy.
Gdy szukała wolnego i bezpiezcnego miejsca by zaparkowac swój stary lecz wygodny rower, jej wzrok napotkał zawstydzone i wsciekłę zarazem spojrzenie matki chlopca.
W neigdys drogich lecz dziś niszczonych juz łachahch otyła matka małych chłopców, zaciekle oprózniała śmietniki i kontenery przynaleąace do sklepu spozywczego.
-Co się tak gapisz wiesniaczko?-pierwsza odzyskała mowę, pijana Blanka.
-Idę do sklepu na zakupy, a ty wracaj do domu, zajmij się dziećmi-zagrzmiała urażona Maria, czym prędzej beignac do sklepu, by uniknąć konfrontacji z pijaczką.
Stojąc w długiej kolejce po sparwunki, prze oszklone drzwi Maria widziała pijaną kobietę zajętą metodycznym i zachłannym opróżnianiem brudnych koszy.
Pijana kobieta, wybierała do własnego brudnego worka, rzeczy w opłakanym stanie.
Marii od samego patrzenia, wrażliwe serce bolało, dumała, patrzyła z litością na zataczajacą się zniszczoną lecz niestarą kobietą.
Inni omijali kobietą z odrazu lub obojetnie, obraz pijaczki zdawał się nikogo nie dziwić, nikogo juz nie zastanawiać.
-Jak mozna tak nisko upaść, bedąć niegdyś bogatą przecież?-pytanie wypadło z ust schludnej kobirty, stojacej najbliżej Marii.
-Jak to, ona była bogata, ta Bianka czy jak jej tam?-chciała wiedzieć klientka.
-Nie ona a jej ojciec, stary komunista pieniedzy miał jak lodu. Matka jej udawała damę wielką, gardziła biednymi a sama chyba była półanalfabetką. Mówię pani prawdę-rzekła tamta dobitnie.
-A skąd pani wie, że oni byli bogaci? Czemu teraz ta córka stałą się taką łachmytą pijacką?-Maria, wciąz przez szybę spoglada na pijaną znajomą, zajetą teraz wypijaniem resztek piwa ze starych, uzywanych flaszek.
-Tez się dziwujemy. Jak można tak nisko upaść, majac niegdys takie bajkowe, spokojne życie i teraz tak marnie upaść?-kiwała głową inną przzysłuchyjącą się klientka sklepu.
-A co sie stało,że tak upadła?-dopytywała się Maria, dobrze poinformowanych wiejskich plotkarek.
-Poczekajcie jak tylko zrobimy zakupy to wam opowiem wiecej, jeno wyjdźmy ze sklepu-rzekła najstarsza z kobiet, która już wybierała dorodne warzywa.
Maria z naręczem zakupów, dobiegłą do swego jednoślada, podsłuchiwała rozmów pozostałych kobiet, zajetych plotkami wiejskimi.
Sama przemogłą chęć marnowania czasu an czce dyskusje, wiedziała,że w domu czeka na nią przerażony mały chłopiec.
Gdy tylko ułozyła cięzkie zakupy na rowerze, zobaczyłą przed sobą pijaną Blankę, leżącą na pordzewiałej ławce, tuż pod starym drzewem, rozbita butelka, dotykałą jej bosych stóp.
Powodowana litością, Maria dobiegła do lezacej, łokciem obudziła zaspaną.
-Nie wolno tak czasu marnować, wstawaj że!-rzekła przejeta rowerzystka.
Ciemne chmury znaczyły szare niebo swymi grożnymi konturami, deszczyk siąpił coraz intensywniej.
-Czego chcesz wiesniaczko, wszędzie cię spotykam, śledzisz mnie czy co?-bełkotała pijana kobieta, odwracajac się niezgrabnie tyłem do kobiety.
-Czemu tak dużo pijesz ten ochydnyalkohol? Masz dzieci i trzeba się nimi zajć przecież-Maria rzekła powoli.
-Sama się zajmij dziecmi i sobą i daj mi spać-odburkneła tamta.
-Powiedz mi po co pijesz? Czemu nie pójdziesz do domu? Dom, czemu on taki zapuszczony i zgnojony?-Maria nie dawała za wygraną.
-Nie chcę tego cholernego domu bo tam starsznie straszy-pijana kobieta była bliska paniki.
-Jak to straszy kto kogo?-spytała ciekawie, patrząc z niepokojem na deszczowe chmury.
-Przeciez mówię wyrażnie. No mój zmarly ojciec mi się w nocy pokazuje i jest wściekły i w kołka gada,że jest tamten świat, jest tamten świat. Po śmierci jeszcze gorszy świr niz za życia był-Blanka z każdym wypluciem żalu zdawałą się trzeżwieć.
-No bo jest tamten świat nic nowego-rzuciła Maria, wsiadajac na rower/
Ty też ześwirowałas wieśniaczko, nic nie ma, a tamtego świata nigdy nie było i nie będzie. Najlepiej zrobisz jak się napijesz to pogadamy-rzekla z pogardą Blanka, moszcząc się na brudnej i zniszczonej ławce.
-Mimo to wracaj do domu do synka-rzekła Maria, uciekajac przed narastającym opadem deszczu.
-Sama se wracaj głupia wiesniaczko-wybełkotała Blanka, sięgając prze wybitą szyjke do pustej butelki.
Maria uciekała czym prędzej do domu, rozmyslajać o pijanej Blance.
W jej sercu rosła miłośc do uratowanego chłopca i duma z powodu świezych zakupów.
Gdy tylko dopadłą do otwartego na oscież domu, deszcz padał obficie, przechodząc w grożny grad. Burze zdawały się na swój sposób ostrzegac swym grubym brzmieniem wraz z grożnymi błyskawicami.
Przypadłą do chudego chłopca, czekajacego na swa wybawicielke za progiem, na korytarzu.
Wtulił swe drżace rączki i mokrą od łez twarzyczke w ramiona swej wybawicielki.
-Nie zostawiaj mnie, bałem się bardzo-narzekał szlochaajac.
Maria wprowadziła malca do kuchnii, napoiła siebie i jego zimną herbatą.
-Martyśka czy ty zgłupiałaś na amen-narzekała siostra Marii, zajeta smażeniem placków dla całej rodziny.
-Nie mogłam tego biedaka zostawić, jego matka to ostatnia pijaczyna, wcale się synami nie zajmuje. Byłam u nich w tej spelunce. Porwałam go bo płakał i mi go było tak żal-rzekła Maria, myjac szybko ręce i wprawnie sprzatając kichnię.
-na policje trzeba zadzwonić a nie porywać-rzekła brat Marii.
-To zły pomysł, będzie się biedak tułał po sierocińcach, lepiej żeby został z nami, tu mu będzie bezpiecznie-rzekła z mocą Maria, głąszcząc uśmiechniętego już chlopca, anwiacego się surowym brokułem.
-Opanuj się maryśka tak się nie robi, ten zezowaty maluch to nie piesek, za takie coś mozna nawet siedzieć-brat ingagował pałaszujac smaczne placki.
-Za dobre serce nikt mnie nie wsadzi-dodała beztrosko Maria, siadając do stolu wraz z przerażonym malcem.
Maria głucha była na zaczepki swojej rodziny i ciekawskich sąsiadów.
Powtarzała bowiem,że dziecko uratowała.
Gdyby nie jej poświęcenie i troska, ten biedak mógły zejśc na psy jak jego wiecznie pijana matka.
Rodzina patrzyła na altrusitke z politowaniem.
Rozdział VI.
Maria coraz bardziej przywiązywała się do uratowanego dziecka i czuła się za niego odpowiedzialna.
Rodzina pki co szeptem rozmawiałą o dziecku i poświęceniu się Marii.
Nie chcieli bowiem sprowadzac kłopotów i dodaktowych dramatów na bogobojną rodzinę i wyrwanego z piekła malucha.
Coraz częściej przychodziły na adres domu Marii coraz to nowe listy polecone.
Maria czytałą je zaledwie pobieżnie i szybko je traciła.
Nie przechowywała ich treści, wiedziała,że listy niszczone nie mają siły rażenia.
Cierpiała samotnie, modliła się po cichu by dane jej było wychowac chłopca na dobrego człowieka.
Jednakże chłopiec powoli stawał się coraz wyższy i zmieniał się z małego wystarszonego, niewinnego malca w średniego łobuza.
Najwidoczniej charakter i usposobienie dawały znać o sobie niedobrymi genami.
Maria ze zdziwieniem i rosnąca rozpaczą patrzyłą na brak wdzięczności, na opryskliwe słowa, na pogardę.
-Marysiu nie przychodź po mnie do tej ochronki, bo ze wstydu padnę-odgrażał się malec, odprowadzany do przedszkola przez swoją oddaną opiekunkę.
-A to czemu sie wstydzisz?Przeciez jestes ładnie ubrany i jestem dobra dla ciebie-tłumaczyła opiekunka chłopcu, tuż pod drzwiami placówki/
-Ty nic nie rozmumiesz, ty wyglądasz po wiejsku, popatrz na swoje ubrania a raczej łachy, dzieci się z ciebie naśmiewają-gderał malec, wbiegajac do ochronki.
Maria niemal zadławiłą się własnymi łazami.
Przypomniała sobie bowiem, jak jego matka kilka lat temu za każdym razem w ten sposób krytykowała Marię.
Kobieta wracajac autobusem do domu, biła się z myślami jak powinna postąpić i gdzie popełniła błąd,że nawet do niedawna niewinne dziecko nie ma dla niej szacunku.
Łzy przecierałą ukardkiem, gdy zasmucona zerknęła w stronę wsiadajacych pasażerów, wydawało się jej samej ,że dostrzegła matkę uratowanego chłopca.
Mimochodem odwróciła głowę, jakby z obawy przed znajomym ciosem pogardy.
Twarz ukryła pod szeroką, niezbyt modną czapkę i w takim ukryciu spoglądała na Blanke.
Czas niezbyt korzystnie potraktował znajomą pijaczkę.
Opuchnięta twarz, sine zniszcone wargi, odcisnął alkohol swoje okrótne piętne.
Nadmiar otyłości, zniszczone niegdyś markowe ubrania, prosiły się o wypranie, zniszczone niegdys drogie buty wyglądały groteskowo na zniszczonym obliczu tamtej kobiety.
Była sama, choć jej oczy mierzyły ukrakiem jakiegos eleganckiego męzczyzny, który niezbyt pasował na znajomego zniszczonej kobiety.
Maria dostzregła ponadto w reklamówce Blanki, kilka butelek po piwie.
Podczas postoju, czasem dochodził zgrzyt ich obecności w obszernej reklamówce.
maria dostzregła jeszcze coś co zmroziło jej krew w żyłach, Blanka nie tylko nie byłą trzeżwa lecz miałą kragły, ciążowy brzuch.
Patrząc ukrakiem na stojąca bokiem kobietę z odległości kilku metrów z kazdą chwilą była więcej niż pewna stanu błogosławionego, Blanki.
Nie chciała konfrontacji z tą nieobliczalna kobieta. Z ulgą wysiadła z autobusu i mocno zmeczona wracała pieszo do domu.
Pod domem dostrzegła dwa zupełnie obce samochody, nie lubiła gości, nie miała zamiaru z nikim rozmawiać, nie ufałą bowiem ludziom wcale.
Marzyła o ciepłym obiecie i odpoczynku na kanapie. Ceniła najbardziej święty spokój.
Nie dane jej było.
W korytarzu napotkała, dwie wścibskie. obce kobiety z wyglady przypominały hieny cmentarne.
Maria wzdrygnęłą się pood wpływem ich spojrzenia.
-Dzień dobry, skąd panie przyszły?
-Jesteśmy opieką społeczną.Rozumiecie co to jest?-tęższa z kobiet napadła pierwsza Marię w drodze do łazienki.
-Po co panie się fatygowały? Nic nie potrzebujemy, a juz na pewno waszej opieki nie chcemy-głos Marii wyrażał gniew i zdenerwowanie. Kobieta chyłkiem ukryła się w łazience, ignorując ciekawskie spojrzenia intruzek.
Gdy Maria zmywała z siebie pot trudnego dnia, słyszała zupełnie nietaktowne pytania zadawane przez kobiety rodzinie Marii.
-Z czego wy się utrzymujecie?
-macie wy wogóle pojęcie o wychowaniu dziecka?
-Jak to mozliwe,że dziecko jest z wami?
-Pani Maria go nie urodziła?
-Wiemy czyje to dziecko?
-Mamy dobre donosy?
W tle dało się słyszec słowa przestrachu i poddaństwa.
-Jesteśmy zacną i pobożną rodziną-rzekła ugodowa seniorka rodu, ignorujac dalsze niedorzeczne pytania.
-Marysia to dziecko uratowała, gdyby nie ona ta pijaczka mogła by je zniszczyć a nawet zabić. Jaką by ono miało przyszlośż z pijaczką taką-seniorka niemal drżała ze wzburzenia.
-Ta Blanka to córka ważnego ale juz nieżyjacego prominenta, tak gadajac możecie miec kłopoty-rzekła chudsza kobieta z opieki społecznej.
-Was nie nie powinno obchodzić czyj syn czy ojciec? Nie ważne czy był bogaty czy biedny czy miał znajomości to się nie liczy bo to sie zmienia. Wiem,że teraz ta Blanka jest biedna jak mysz koscielna, bo nie chce sobie pracą brudzic rąk.
Ona się nauczyła tak po lekku, leżec i niec nie robić i wszystko za darmo mieć. Tak ją ci rodzice nauczyli. Niech im ziemia lekka będzie-dodała seniorka rodu upijając przy stole zimny łyk herbaty
-A skad wy to wszystko wiecie?-zapiszczała chudsza z kobiet.
-poczekajcie, mówcie od nowa, bo musimy sobie to zapisac-dodała tęższa "opiekunka".
-Dobrze a skad wiadomo,że Maria się nadaje na matkę,rózne o niej chodzą pliotki-dodały niemla obie pracownice jednocześnie.
Maria ochłonąwszy nieco przypadło do swej matki i zaczęła mówić spokojnym tonem.
-Mam dobre serce i wiem co dziecku jest niezbędne do szczęścia, pokochałam to biedne dziecko jakby było moje. To wy jesteście niekompetentne, zbieracie plotki od tych co najmniej wiedzą.
Nie zajmujecie się prawdziwie potrzebującymi, tylko prześladujecie dobrych ludzi-Maria mówiłą swobodnie, lecz nie bez strachu.
-Oskarżymy Cię za pomówienia-odgroziła się chudsza z pracownic.
-Maria cicho, ja powiem im do słuchu-nakazała seniorka rodu.
-W jakim celu wysyłacie jakies niepotrzebne pisma o egzekucji czy skazaniu nas ? Przecież lepiej nas wspierać i pomóc dobrym słowem. Dobrych ludzi trzeba szanować i popierać ich w czynieniu dobra.
A wy stoicie murem za patologią,sprzyjacie i schebiacie jeszcze większej nędzy i tragedii bo potrzebujecie papierka ,że cokolwiek robicie" a prawda jest taka, że wiecej szkodzicie niż pomagacie-uniosła się seniorka rodu.
-To jest bezczelne to absurd-wrzasnęły obie pracownice.
-Tak, to czemu nie pomagacie chociażby tym pijakom wyjsc z nałogu? Czemu nie chronicie biedne i zaniedbane dzieci? Gdzie jesteście jak krzywda się dzieje?-pytała pełna bólu Maria, dławiac się kawałkiem sernika, którego dorodne kawałki zdobiły schludny stół.
-My robimy bardzo dużo tylko ludzie na nic nie zasługują, ci wszyscy ludzie powinni znów trafic do obozu zagłądy to by sie nauczyli rozumu-rykneła obrażona do żywego tęższa pracownica, wstajac do wyjscia.
-To jest hańba tak traktowac ludzi, wy pracownice socjalne nie macie honoru. Wasza instytucja jest zbędna. Powinny powstać zamaist was nowe fundacje; zajmujące się z oddaniem, osobno i specjalistycznie biednymi, osobno pijanymi, osobno osamotnionymi czy bezrobotnymi. Wy zas jako opieka społeczna jestescie przeżytkiem, nie jesteście nam potrzebni bo bardziej szkodzicie niz pomagacie. Wam chodzi o niskiego lotu plotki o tanią rozrywkę kosztem cierpiących po cichu i bezbronnych-odparła Maria, stojac dumnie na baczność.
Gdy tylko mowa Marii wybrzmiała, słońce o złotych promieniach na powrót wstąpiło do izby w której wszyscy wzburzeni z przejęciem słuchali.
Tymczasem obie obrażone i ugodzone do żywego pracownice bez słowa wyszły, trzaskając hałaśliwie dębowymi dzrzwiami
Rozdział V,
Maria godziła trudne fizycznie prace w polu wraz z trudnym wychowaniem malca.
Pokochałą całym sercem, tegoz małego choc niekiedy bolesnie dokuczliwego szkraba.
Minął rok od kiedy Maria stałą się dla tego nieszczęsliwego chłopca niczym mama, niczym dobry anioł stróż.
Bywało,że żałowała, iż tak pochopnie zajęła sie cudzym dzieckiem.
Czasem gdy samotnie zmagałą się z napadami złości, gniewu i feustracji przygarnietego malca, bywało,że po cichu cierpiała.
Nic sobie nie robiła, z tego co na temat jej postępowania uważali inni, bliscy a także zawsze wścibscy sąsiedzi.
Wiezdiała,że jest obserwowana, że jest obmawiana przez wiejską społeczność.
Chłopiec niezwykle rzadko oakzywał opiekunce zyczliwośc czy wdzięczność.
Krytykował jej z trudem ugotowane obiady, mALEC niezbyt doceniał jej poświęcenie.
-Adasiu jeśli tak,tobie ze mną źle to może byśmy pojechali do twojej mamy i brata? Co ty na to?-pytała się czule lub ze zmęczenia krnąbrego malca.
-Nie chce tam jechać, nie podoba mi się tam. Tam się boję starsznie-odpowiadał po chwili z przejeciem, krztusząc się jabłkiem.
-A czego się bałeś? Mamy czy brata/ Bili cię?-chciała opiekunka wiedzieć.
-No ich tez się bałem, bo oni sie wydzierali i wyzywali ale jeszcze w tym domu starszą duchy, brat gada ,że to zmarły dziadek straszy na piętrze-dodawał malec,powaznym tonem.
-Co ty mówisz dziecko, może jakis zły film obejrzałes albo cos ci się pzryśniło-Maria drązyłą temat, tulac chłopca do siebie.
-Ja nie zmyślam, tam starsznie straszy, słyszałem dziadka kroki i czułem jego zapach i trochę też widziałem jego cień, tak mało wyrażnie-dodał chłopiec nieco z pzrestrachem i pzrejeciem.
-Powiedz mi dokładnie-Maria przypadła do chłopca i zamieniłą się w słuch.
-Od zawsze tam starszy, to znaczy jak umarł dziadek to starszenie się zdaża. Mama się starsznie boi spac na górze, śpi na dole z psami, nam karze tam spać ale my nie chcemy.
Mama zawsze pije alkohol, ona mówi,że to jej pomaga. Było tak,że mam uciekała z domu do ajkichs panów, myśmy zostawali sami ze starchami w tym domu.Prosze cie, nie zostawiaj mnie już nigdy, zabiezr mnie na zawsze.
Byle tam nie być z nimi-skamlał malec, tulac noieporadnie skonsternowaną przybrana matkę.
-Dobrze, obiecuję-Marii lamało się serce i czym predzej zapominała o niefrasobliwym charakterku podopieczneo.
Maria szczerze pokochała uratowanego malca.
Żal jej było jego smutnej doli i bolesnego losu, dziecka zaniedbanego i szczerze przerażonego.
Cierpiała wraz z nim.
Za nic w świecie nie chciałą dla niego bolesnego losu, niepewnej przyszlości.
Trzymanie z dala od brutalnego świata koztowało przybraną matkę wiele bolu i poswięcenia.
Jedmakże ona sama nie potzregałą sweo oddania ajko powięcenia, czułą dziwny przymus chronienia i opiekowania się gorliwie bezrbronnym.
Była gotowa poswięcić siebie, całe swe życie by utorować lepszą drogę i pewniejsza przyszłośc maluchowi.
Skłóciła rodzinę, skazałą na ostracyzm i pomówienia.
Ludziska nie zostawaili suchej nitki na rodzinie Marii.
Nie było tygodnia by rodzina nie otrzymywała litów poleconych z wszelkich mozliwych instytucji.
Nie reaowałą ani oni ani jej robotnicza rodzina.
Nie chcieli i nie umieli, udaremniac swej krewnej jej nielelnej opiece.
Poświęcenie się Marii, nade wszystko ratowalo i leczyło jej najbardziiej pierwotny i najgłębszy ból jakim było utrata dziecka.
Majaki senne powoli mijały, juz nie śniła o rozdzielajacych serce płaczących dzieciach.
Nie budziły ja co noc uciązliwe kwilenia i przejmujace krzyki niemowlęce.
Maria wtedy po przebudzeniu sama zapadała w rozpacz i uderzałą w nieutulony płacz, dziecka porwaneo, porzuconeo, przez nikoo niekochanego.
Płakała nad losem dziecka teraz po sierocemu cierpiącemu.
Chciała utulic scałować każdy becik z maleńką główką maleńtwa.
Gdyby mogła wysłałaby swe serce by miłowało istoty co nie zaznały miłości.
Na skradzionym Adasiu koncentrowała swą miłośc, swoje wierne oddanie, odkupieńcze i zaczarowane.
Krajobraz tymczasem stał ię uciążliwie zimowy, ziemie i okoliczne domy i drzewa pokrywaly ogromne czapy sniegu.
Mrozy dawały ię we znaki każdemu, kto był łaskał wyjść ze swej dobrze ogrzanej drewnem chałupy.
Maria potanowiłą sprawić radośc także Adasiowi, bawili się przednio, szalenie jakby sami byli zaledwie dziećmi.
Lepili bałwana.sunęli saniami z większych wiejskich górek.
Sami stanowili idelany obraz szczęsliwego dziecka i szczęsliwej matki dla kazdego widza, który zjawiłby się teraz przypadkiem.
Maria zatracona w beztrosce, zjedzajac z wysokiej, snieżnej gorki srebrzyście błyszącej w słońcu, podniosła ku gorze ubawioneggo malca, gdy tymczasem dostzregła dwie dorołśy postacie.
Postacie nieokreslonej płci, wieku i lecz widocznie krępe i ociezały wprawiły o szybsze bicie serca beztrosko brodzących.Zaschłe strachem gardlo skoczyło kobiecie do gardła, gdy w teższej osobie rozpoznała biologiczną matkę malca.
Jej osoba przybliżająła się ku nim, uniemozliwiając im drogę ucieczki.
-Wieśniaro oddaj mi Adasia bo pójdziesz siedzieć!-odgrażała się pijana Blanka.
Maria w obronnym gescie wtuliła się w drżącego jak w febrze malca.
-No schodź z tej góry i oddawaj go-ponaglała bełkocząc.
-Nigdzie nie idę, a kim ten nowy pan tam jest, to duch?-spytał maluch niepewnie a szczerze.
-To kurna mój nowy chlopak, polubisz go, no złaż już powiedziałam-Blanka krzyczała ile sił w płucach miała.
-Nie chcę być tam z wami, wracajcie sami, proszę, ja was nie chce już, ja mam juz mamę, odejdzie proszę-domagał się maluch, wtulony w nieruchomą Marię.
Tymczasem pijana złością i z nadmiaru wódki Blanka, upadajac nniemal wracałą do swego towarzysza, wyrzucajac klątwy i słowa pogardy.
Maria przyglądajac się sylwetce odchodzących zauwazyła,że Blanka jest w mocno zaawanowanej ciązy, oraz to,że zarówno ona jak i towarzysz nie byli trzeźwi.
-Chodźmy stąd do domu, boje się ich. Nie zabiorą mnie prawda?-chłopiec patrzył rozpaczliwie w rozdygotaną opiekunkę.
-Nie pozwole im na to, jestes teraz ze mną i tak juz zostanie-rzekła z otucha, tuląc przestraszonego malca.
-Obiecaj mi,że mnie im nie oddasz, powiedz to-zażądał Adaś.
-Dobrze, tak bedzie jak Ty będziesz chciał-dodała Maria, rozglądajac się trwożnie.
-Nie ma ich, pojechali tamtym autobusem-chłopiec pokazał kciukiem, oddalajacy się autobus.
-Tak a skad wiesz,że pojechali?-spytała kobieta.
-Bo wiem.wracajmy do domu i nie zapraszajmy nikogo-prosił chlopiec.
-Bedziemy sami się bawic i cieszyć-dodała Maria otuchy sobie i dziecku.
Maria uwielbiała spedzać czas z małym Adasiem. W jego towarzystwie prawie zapominała o własnej samotności, o utraconym dziecku.
Nie zadawała sobie pytań na temat tego co było. Nie znała odpowiedzi, bolały ja wątpliwości i pytania jakie czasem wiercily się w jej umyśle.
Największym marzeniem kobiety było, znalezienie chocby małej przestrzeni, małej oazy gdzie mogłaby ukryc się przed podłością ludzi.
Pragneła najwięcej uchronic bezbronnego przed trudami życia.
Swiat wydawał się składać z ludzi gotowych krzywdzić i ranić.
Nie tęskniłą wcale za ludżmi, jej świat to bylo zacisze wolne od podłości.
Jednakże póki życie trwa, póki oddech dajemy światu nie możemy liczyć na prywatne istnienie na własnych warunkach.
Zależni jesteśmy bowiem bardziej od innych, niz nam się zdaje.
Rozdział VII.
Czas gnał, zima przechodziła w wiosnę a ta zmieniała się w lato.
Maria coraz mocniej przywiazywałą się do nie swojego dziecka.
Nie umiał siebie wyobrazić bez Adasia.
Na skrzynkę pocztowa przychodziły co rusz regularnie, wszelakie pogrózki i pozwy do sadu.
Maria zupełnie nie miała ani ochoty, ani siły by przybywac na rozprawy, by zmagać się z największą Niesprawiedliwością.
Wiedziała,że polegnie i przegra, sama w starciu z wymiarami Niesparwiedliwości, jak nazywała wszelkie instytucje do tego powołane.
W jej rodzinie od pokoleń znane byly bowiem druzgocące wyroki Niesparwiedliwości.
Zawsze przegrywała ofiara jej przodek i krewny zaś, winowajcy i złoczyńcy tryumfowali.
Nie znała rodzina Marii innego wyroku jak tylko Niesprawiedliwego,
Nie poważała maria prawników i sędziów, miałą o nich najgorsze mniemanie.
Stroniła od ich wymiaru i obecności.
Z dala od instytucji i ludzi bezprawia czuła się cokolwiek bezpiecznie.
Modliłą się zawsze by nigdy nie miałą styczności z prawem i sądami.
Unikała i ukrywałą się.
Tymczasem nieubłagalne wyroki Niesprawiedliwego sądu ludzkiego nie chcialy zostawić naiwnej Marii w wymarzonym spokoju.
Jej matka własna, najpobożniejsza niewiasta we wsi, powtarzała nader często nieopokornej córce.
-Ty się doigrasz tym swoim postępowaniem na wyczucie. Ludzie ci nie popuszcza, suchej nitki na tobie nie zostawią. Ludzie gorsi sa bowiem niz zwierzeta-powtarzała struszka raz po raz.
Maria skinieniem głowy potakiwała i czuniła wciaz swoje.
trwałą przy malcu w dzień i w noc. Przezywałą rozpaczliwie jego choroby, niedomagania. Trzęsła się nad przeziembionym malcem, jakby od tego zalezało jego życie,
-Smieją sie z nas we wsi i na parafii-powtarzały jej ciotki i sasiadki, przy okazji nieplanowanych spotkań.
-Obmawiaja cię wszyscy na parafii-rozpaczała matka Marii, widząc jak jej córka beztrosko wracała z malcem z częstych spacerów i wycieczek wiejskich..
-Mamo, popatrz tam idzie moja była mama z wujkiem-szeptał nerwowo maluch do swej opiekunki, gdy ta z oddali zauwazyła oddalajacą się parę, niechlujnie przyodzianą.
-Może ci sie wydaje?-zbyła Maria, niepokój dziecka.
-Nie wydaje mi się, ja znam tego wujka, to był to mąż cioci, mama go odbiłą tej cioci Basi. Ciotka Basia wtedy znienawidziła mamę za to i były awantury jak diabli-rzekł maluch z przerażeniem, kręcąc głową z przejęcia, jakby usiłował wygnac dawne koszmary.
-To nie możliwe i co było dalej-drązyła Maria z niepokoju i ciekawości.
-Nic, wujek wolał moją była mamę niz swoją byłą żonę, tylko że byłą żona wujka, pzryjezzdałą do nas i robiłą mamie karczemne awantury, ja wtedy uciekałem do łązienki albo do piwnicy nie mogłem tego słuchać- Chłopiec trzasł się dopowiadajac ostatnie słowo.
-Cicho, juz dobrze, wracajmy-Maria długo tuliła przerazonego maluch do swej chudej piersi, tak dlugo az chłód dniai powoli nadchodził.W strone opiekunki i malca szła inna niechlujna para,.
-Uciekajmy!-zdązył przytomnie krzyknąc Adaś, odrywajac się od Marii, w chwili gdy tamci byli w zasięgu wzroku nieświadomych niechcianego spotkania.
Maria odruchowo wzięła malca w ramiona, jęła biec w przeciwną stronę, serce jej tłukło sie w piersi do rytmu miarowego pojekiwania Adasia.
-Mamo uciekaj szybciej, oni nas chcą dorwać!-krzyczał Adaś, wtulony do opiekunki.
Maria tymczasem pobiegła na przystanek autobusowy, jej płuca wypełniał ból i potworny strach o los podopiecznego.
Pragneła być niewidoczna, pragnęłą zapaśc się pod ziemię, byle uniknąc niechcianego spotkania.
Miejscowi spogladali z rezerwą na Marię i dziecko.
Niektórzy szeptali ku sobie własne plotki i spostrzeżenia.
Nie było w ich słowach ni przychylności ni otuchy.
Miejscowi szydzili z niedoli ubogiej wieśniaczki, dla którego całym światem był porwany chłopczyk.
Nadjechał autobus, Maria wraz dzieckiem pierwsza wbiegła do pojazdu i zza szyby pojazdu patrzyła na biologiczną matke Adasia i jej towarzysza.
Obydwoje zajęci sobą, zdawali nie zwracać uwagi na pozostałych zaciekawionych plotkami.
Gdy tylko Maria z Adasiem znalazła się w bezpiecznych ścianach domu, znów poprzysiegła sobie,że zaprzestanie nieprzemyslanych wycieczek.
Adaś nie zadawa pytań, jego milczące spojrzenie mówiło najwięcej.
Maria odgrzała nalesniki i włączyła telewizję, chcieli zajac mysli ogląadniem bajki dla dzieci.
Tymczasem telewizja uparłą się serwować w porze popołudniowej filmy niemal erotyczne.
Na każdym programie pokazywano rozneglizowane pary i miernej jakości treści.
Maria wyrażała swa frustrację, gniewnymi ruchami, wyłączania telewizora i wyrzucaniem wulgarnych słów.
-Co za swiństwa i ochydztwa karzą nam oglądąć-rzucała gromy raz po raz.
-To wyłącz, ja tez tego nie lubię bo moja tamta mama często tak robiła z panami-rzekł ze smutkiem, patrząc w zepsuty samochodzik.
-Co takiego? widziałes takie świństwa?-Maria omal nie zwymiotowała na skutek narastajacego obrzydzenia i strachu.
-Tak widziałem to często w nocy, jak chciałem do niej przyjśc bo sie bałem, moja była mama tak często to lubiła robić z panami-chlopiec odparł cichym, drżacym z emocji głosem, rzucajac autkiem o dywan.
-O matko nie wierzę!-Maria, gnałą po pokoju niczym dzikie zwiezre zamkniete w klatce.
Jej rozpacz była namacalna.
Przybiegli zaciekawieni krewni z prac polowych, zmartwieni jej dzikim wzburzeniem.
-Nienawidze ludzi, sa gorsi niz zwierzeta-powtarzałą niczym mantrę.
Mechanicznie, bez udziału mysli nakarmiła nalesnikiem Adasia, umyła mu twarz i zaprowadziła do snu.
Sama jednak ukryła się w kącie izby z książeczką do nabożeństwa.
Nie była w stanie zebrać słów do modlitwy, jej dusze i ciało chłostały straszne wspomnienia.
Nienawidziła wszystkiego co było zwiazane z erotyką.
Wróciły najgorsze wspomnienia, obelzywego gwałtu.
Nie umiała przezbaczyć sobie i oprawcy.
Przeklinałą siebie za naiwnośc i wiarę w ludzi.
Na zawsze wyrył się w jej pamięci obraz tamtego obcego potwora, który kopulował wbrew jej woli.
Nie wiedziała,że czyn ten tak ochydny, obelzywy i paskudny, mógłby komuś przypaśc do gustu.
Wolałaby ponieśc śmierć męczeńską niz raz jeszcze przezyć to nieprzyjemne i najbardziej przykre zbliżenie.
Zazdrościła dziewicom konsekrowanym i tym co wybrali celibat bo oni wolni byli od takich potepień
-Na cóz komu to? Dlaczego ludzie tyle poświęcają czasu tym szkaradnym czynom?
-Czemu nie jest to warte zapomnienia?-łkałą wtulona w modlitewnik.
Ten obelżywy gwałt, dał poczatek życiu, którego nigdy nie dane jej było nawet powitać lub pożegnać.
Nie zadawała sama sobie tylu bolesnych pytań, nie wiedziałaby kogo zaskarzyć.
Los toczył sie według włąsnego uznania, nie pytajac nikogo o zdanie i zgodę.
Wszystko by dała, by poznac prawdę, by chociaż we śnie spotkac tamto zadane życie.
Zamiast odpowiedzi, usłyszałą przejmujacy płacz malca, pobiegła doń natychmiast, tuliła, głaskała, uspakajałą dopóty obydwoje nie zasnęli, złożeni cierpieniem.
Rozdział VIII
Maria nie czułą się bezpiecznie we własnym, starym, rodzinnym domu.
Musiała chronić siebie a nade wszystko malca, ktorego przygarnęła narażajac się okropnie bliskim i dalszym.
Bywały dni,że wstydziła się swojej lekkomyslnosci czy brawury, jak miała w zwyczaju określać czyny swej krewnej jej bliscy domownicy.
Ubolewałą nad brakiem wsparcia i zrozumienia innych.
Zdawało jej sie ,że toczy samotny bój z całym światem.
Płakałą wtedy samotnie, w cichości swego ducha.
Adaś w miarę dorastania, zachowywał swój niekiedy bończuczny charaakter,odziedziczony z pewnoscia po swoich bliskich i spowodowany trudnymi kolejami życia.
Nie wiedziaała jak postąpić, nie rozumiała ludzi, przez ludzi wszakze także byłą nierozumiana.
Jej jedyną i wyłączną obseją stał sie jej syn, zamierzałą go chronic za wszelka ceną, narazajac siebie przed nieporzychylnym jej światem.
Wzruszała się do łez, gdy Adas w przeplywie wdzięczności nazwał ją "mamą".
Nie czuł się odna bycia mam, sama nie wiezdiałą co to słowo oznacza.
W przepływie bolesnych wspomnieć, pranęła usilnie wyprzeć z pamieci poczecie i narodzenie człowieka, ktoreo nigdy nie ujrzała.
Nie miała odwagi poznac prawdy, nie dociekała.
Wiedziała bowiem,że każda prawda niesie ze soba ogrom cierpienie i często jest okupione łzami i rozpaczą.
-Nie wiedzieć, nie znać czsem mniej boli-powtarzała, gdy ciekawość niekiedy rozrywałą jej porywcze serce.
Zasypiałąa z niepokojem, ten sam niepokój towarzyszył Adasiowi.
On zdawał się z czasem upodabniać do Marii, jej cechy zdawały się spływać na wychowanka.
Chłopiec dorastał i trzeba było niebawem zapisać o by uczęszczaał do szkoły podstawowej.
Tego kroku obawiałą się najmocniej.
Nie ufałą bowiem ludziom ze wsi, nawet z bliskieo otoczenia, miejscowi wieśniacy bowiem mocno sobie "stzrepili na niej języki" jak powiadała jej schorowana matka.
Nie chjciała tymzcasem dodawac cierpień sobie, dziecko i starej matce.
W jej głowie kotłowały się pomysły ucieczki ze wsi.
Pragnęła bowiem przeprowadzic się do innego bezpiecznego miejsca,z dala od wscibskich i niezyczliwych jej ludzi.
W jej wyobrażni rysowały się wyrażne marzenia i szczere pragnienia zamieszknia gdzieś w miejscu innym, przytulny, oddalonym bezpiecznie od neizyczliwego spojrzenia podłości.
Pragnęła nade wszytko zapewnic spokój i bezpieczeństwo sobie i małemu.
Zacząć wszystko od nowa, z nową czystą kartą.
Rozmawiałą o swym marzeniu z matką, lecz ona zamiast wskazówek, powiadała o swych chorobach i przepoiwadałą własną śmierć.
-Maryś póki żyję zostań ze mną tu, starych dzrew się nie przesadza-powiadała z mocą.
-Będziesz jeszcze zyła długo, nie starsz mnie śmiercią-rozpaczałą córka.
-Nie będe żyła długo, bo tak nie można i tego nie chcę. Mój czas na ziemi dobiega kresu-starszyła coraz to częściej i jakby nostalgicznie, zawzięcie.
-Nie mów tak, pomyśl o mnie, o nas potrzebujemy cie-krzyczała ugodzona bólem córka.
-Nie rozumiesz praw natury bo ty zawsze działałas wbrew rozsądkowi i przeznaczeniu-rzekła cicho, spokojnie, patrząc czujnie w nabiegłe płaczem oczy Mari.
Rozdział IX
Maria zaś nieustannie odczuwała samotnośc i niezrozumienie.Cierpiała w milczeniu, bez słowa skargi.
Tymczasem chłopiec juz niespełna ośmiolatek, lubił spędzać czas po swojemu, miał swoje grono kolegów, z którym gnał po polach,lasach.
Gdy podwieczór wracał, bywał opryskliwy i mocno dokuczliwy.
Dostawało się opiekunce za to,że kiepską i niesmaczną kolację mu naszykowała bo koledzy jadają smaczniej.
Dokuczał Marii,że niema pracy,źle sprząta w domu, gada głupoty i zmusza o do nauki.
Nie nawidził nauki, uczyć się nie chciał, nie miał zamiaru zbyt mozno się wyilać.
Kończyło sie tym,że dla więtego spokoju to Maria, czytała za niego lektury i potem mu je opowiadała. Początkowo czytałą mu lektury na głos, lecz i ta forma pomocy denerwowałą Adasia.
-Daj mi spokój, nie czytaj tego nudziarstwa!-krzyczał wybiegajac na podwórko.
Maria poddawała się, nie miałą sposobu na krnąbry charakter dziecka.
Wiedziała,że chłopcu najbardziej uwiera brak męskiego wzrorca.
Lecz skad ona biedna, samotna, rozczarowana mężczyznami niewiasta miałaby znależć dla łobuza opiekuna?
Wsród jej znajomych bliższych i dalszych nikt taaki się nie nadawał.
Ksiądz proboszcz spokojny i dobroduszny pleban, miał juz swoje potomstwo pozamałżeńską droą spłodzone.
Nikt ponadto nie nadawał się do pomocy przy wychowywaniu przybranego synka.
Jej bracia nie lubili dzieci, nie mieli do tego ani chęci ani czasu.
Zaledwie tolerowali obecność dziecka, stanowił dla nich kooś w rozdaju małeo kotka lub szczeniaczka.
Żaden z nich nie był ani trochę opiekuńczy.
Siedziałą zatem na kanapie nad zadaniem z matematyki swojego podopiecznego i rozmyślała.
Nie znałą sposobu i pomocy bezczelnemu malcowi.
Jej największym marzeniem było, aby to uratowane dziecko wyrosło na wartościoweggo dorosłego.
Znalezienie poczciweo narzeczonego i opiekuna dla malca, było trudnym i niewykonalnym wyzwaniem.
Jje mysli mimochodem bolesnie powróciły do jej dziecka, urodzoneo i zabranego.
Nigdy nie dowiedziała się prawdy, nie znałą nikogo kto byłby w stanie wyznać jej jaki spotkał los tamtego noworodka.
Małe dziecko,żadne dziecko nie rozpływa się w powietrzu.
Nawet gdyby zmarły się urodził to chociąż chciałaby popatrzeć sercem i duszą na to niewinne maleństwo.
Postanowiła,że raz jezcze odwiedzi tamten przeklety szpital i wypyta każdego kogo tylko napotka i sama docieknie prawdy.
Jest winna temu bezimiennemu, własnemu dziecku.
Maria tymczasem cierpiała po cichu. Adas nieustannie miał pretensje do opiekunki.
-Żle, zrobiłaś mi to zadanie z matematyki i polsksiego, popraw to-nakazywał łobuz przynoząc ciezki plecak przed oblicze zmartwionej.
-Sam, nie możesz napisać tych zadań i opowiadania?-pytała nieco wyproadzona z równowagi,
-Ty masz mi pomagać, obiecałaś-grzmiał malec.
-Ty chodzisz do szkoły i to ty jesteś uczniem-rzekła stanowczym tonem.
-Nie mów tak, nie jessteś mi przydatna i już-odparł bończucznie i wybiegł na podwrórko łobuzować.
Kobieta poszła pożalić się rodzeństswu lecz oni tylko kpili z jej sposobu radzenia sobie z chłopcem.
-Nie masz doniego podejścia, ja bym mu złoił skóre-poradził młodszy brat.
-A ja bym go oddała prawdziwej matce-odparłą obojętnie ssstarsza siostra.
Maria nie skorzysta nigdy z rad rodzeńtwa.
Zamiast myssli potanowiłą działać.
Uznała,że pragnęłaby podjąć pracę biurową, godną i zwykłą.
Pracę, która pozwoli jej poczuć się przydatnym człowiekiem nie zas sfrutrowanym coraz bardziej uboggim rodzicem.
Uzbrojona w świadectwa ukończenia szkoły i życiorys -ruzyła przed siebie.
Pomysł odwiedzenia szpitala w którym rodziła wciąż w niej wypływał i budził niepokój i ciągle starty, nowy ból.
Kroczyła po starym mieście, odwiedzałą banki i mniejsze pzredsiębiorstwa.
Nie spotykałą się wcale z przychylnością, ani ze zrozumieniem.
W pewnym małym biurze nieruchmośsci zostawiła swój życiorys i numer telefonu, wymusiła na mało sympatycznej młodej dziewczynie by poprosiłą szefa o wsparcie.
Szła od drzwi do drzwi, kserowała po drodze swoje dokumenty i rozdawała je tam gdzie akurat ją nogi poniosły.
Prosiłą się o wparcie w sklepie rybnym, odzieżowym i kięgarnii, ale i tam nie spotkała się z zainteresowaniem.
Cierpiała i zazdrościła tym siedzącym w biurze, radosnym, dobrze ubranym i beztroskim kobietom.
One miały swoje prace, pieniądze i wolność.
Ona prócz zmartwień, trosk i niepewności i ogromnje chęci do pracy nie miała nic.
Dotarła nareszcie w pobliże szpitała, w którym rodziła blisko 11 lat temu, poczułą znajome mdłości, opuszczenie i tamte bolesne przeżycia powróciły.
Stała jak wryta, niezdolna do działania.Bolało ja serce, mocno, zdawało jej się, że świat ją otaczajacy wchłania ją i porzuca, szumiało jej w głowie, osunęłą się na ziemię.
Obok niej stanął rosły meżczyzna,
-Co pani wyprawia,wszystko w porządku, halo?-krzyczał basem, podnosząc kobietę.
-Nie wiem, wszystko boli,a a pan to skąd się wziął?-chciałą wiedzieć.
-Pracuję tu, jestem ochroniarzem, a pani po co tu przyszła?-chciał wiedzieć.
-Choruję-rzekła niewyrażnie.
-Ale to jest oddział ginekoloiczno-położniczy a pani za stara na poród-rzekł bez współczucia.
-A może potrzebuję pomocy akurat tu-dodała bończucznie.
-W czym bniby moge ci kobieto pomóc?-spytał gorzko, zapalajac papierosa.
-Pan tu pracował 11 lat temu, w tym szpitalu?-spytała olśniona.
-A może i co z tego-wydukał niegrzecznie.
-Pamięta pan,może kogoś z pielęgniarzy albo lekarzy co tu wtedy pracowali?-dociekała.
-Kobieto, niektórzy pracują coi sami od lat, a niektórzy przyszli nowi, po co ci ta wiedza?-odparł rozeźlony.
-Mogłabym wejśc i zapytać sie salowych?-patrzyłą błaalnie na wielkoluda.
-Zabronione, nie wolno mi wpuszczać wariatów-odparł krzywo, broniąc ciałem dostępu do szpitala.
Rozdział X
Wracała niepokonana, odtrącona, osądzona lecz z głową dumnie uniesiona.
Nie pozwoli się stłamsić,nie dopuści do swojej przegranej.
Postanowiła,że odwiedzi jeszcze szpital,bęzie chodziła, naprzykrzała się i wreszcie pozna prawdę o swoim porwanym dziecku, jej dziecku.
Tymczasem podążała do domu, stawić musiałą bowiem czoła wychowywaniu sweo małeo jeszcze Adasia.
Wychowa jego, najlepiej jak potrafi,jej syn będzie wielkim i wspaniałym człowiekiem.
Będzie z niego dumna, będzie wychowanek jej największa radością,serce jej biło żywo w rytmie szeptanych modlitw i zaklęć.
Myślałą o swym synku, którego nie miała, serce jej biło przejęciem, dusza wyrywałą się do nieba, modły składała ciche i pokorne, by dane jej było kiedyś ujrzeć, spotkać, popatrzeć na niego żywego, przytulić, nacieszyć się jego istnieniem.
Niewyjaśniona tajemnica bolałą i piekła jej duszę, niespełnieniem, liczyłą bowiem,że jej kroki do szpitala, chociaz nieco przybliżą ją do marzeń.
Zajrzałą do pobliskiego malutkiego kościółka, który zdawał sie wzywać, zapraszać.
Weszłą do środka, zapach palonych kadzideł nieco wprawiał w osłupienie i dumę.
Przypadłą do ołtarza, wtuliłą twarz w dłonie, mokre od potu i przejęcia.
Łzy padały, serce jej czuło zawód, lecz pod wpływem dalszych modlitwa stawało się spokojne i wysłuchane.
-Synku, co oni z toba zrobili, co niedobry los zrobił ze mną?-powtarzałą raz po raz, łkając nadmiernie.
Upadłą po chwili na zimną posadzkę, czuła jedynie odtrętwienie i natychmiast nastało uspokojenie, jakże jej wyczekiwane.
-Co sie pani stało?-Czemu płacze drogie dziecko?-Zakonnica, zakrystianka natychmiast chwyciła w ramiona cierpiacą.
Lulała długo i serdecznie opuszconą matkę,spragnione macierzyństwa zakonne łono tuliło jakby niekochane dziecko, dajac upust własnemu niespełnieniu.
-Juz dobrze, Bóg zapłać-spłoszona Maria oderwałą się od mokrego habitu zakonnicy.
-Dlaczego pani płącze, co sie stało?-spytałą siostra.
-Oj dużo zła i krzywd mnie spotkało. Wygląda, jakby to wszyscy się uparli by mi zadawać cierpienie,niszczyć mnie nieustannie, nie mam sił-rzekła spokojnie.
-A kto Ciebie krzywdzi?-podniosła na Marię swe łagodne oblicze,usiadła niebawem obok na drewnianym schodku.
-Kiedyś zgwałcił mnie zwyrodnialec,z tego powstało dziecko, zabrano mi je na porodówce. Potem z rozpaczy sama zabrałąm biedne dziecko takiej miejscowej pijaczce, z rodziny barzdo patologicznej.
Nie mam ja blogosławieństwa, dziecko to przygarmiete, przysparza mi samych zmartwień, ludzie niedobrzy mnie przesladują-ciąnęłą dalej, bliska rozpaczy.
-A kiedy to dziecko zoatało ci odebrane?-zakonnica nie kryła zdziwienia.
-To było ponad 11 lat, tu niedaleko w tym szpitalu, nigdy nie widziałam tego dziecko, powiedziano mi,że ono chore i umarło. Nie wierzę w to-Maria wydusiłą jednym tchem.
-Jedenscie lat temu,nie jestem całkiem pewna, ale zakonnica z naszego zgromadzenia, siostra Grazyna wtedy tam pracowała, mówiła,że często ubogim, biednym pannom zabierano noworodki, oddawano je bogatym małzeństwom bezdzietnym-zakonnica na chwilę się zawstydziłą, jakby niepotzrebnie odkryła sekret.
-Prosze mi powiedzieć , która to siostra, pójdę i spytam, prosze mi pomóc!-nalegała Maria, bliska nadziei.
-Ona jest teraz w placówce w Rzeszowie, chodźmy do zakrystii, napisze Ci adres-rzekła zakonnica dostojnym tonem, Marią po raz pierwszy od dawien dawna poczuła się niemal szczęśliwa.
Promyki nadziei w duszy Marii ożyły wraz z łuną słońca, która przez kolorowe witraże coraz cieplej opromieniała wnętrze starego koscioła.
Wracała do domu ze szcerąandziejąw duszy.
Była niemal pewna,że wkrótce pozna najboleśniejsza prawdę.
Szłą w podskokach, poruszona rozmową z tamtą serdeczną zakonnicą.
Ptaki śpiewały jakby z wnętrza jej duszy melodią radosneo spotkania z jej zabranym synem.
Upoajałą się radosną nowiną.
Nie patzryła na innych ludzi, nie zazdrościła żadnej żonie męża.
Na widok małych dzieci nie płąkałą po cicho, wiedziałą,że jej dziecko żyje i jak ona czeka na spotkanie.
Nie zajmowałą myśli, trudami i niepowodzeniami z jakimi przyjdzie jej się samej zmagać.
W swej fantazji widziałą synka przy sobie, wesołego, zdrowego, widzianego oczami serca.
Już jest coraz bliżej poznania zawikłąnej tajemnicy.
Pozna prawdę, nawet za cenę własnego życia.
Dotarła nareszcie do domu, nie zmęczona wcale, tylko z głowa pełną marzeń.
W tej doniosłej chwili, chciała uściskać sweoprzybranego łobuza, zdradzic mu swój sekret,podzielic się radosną nowią.
Będziemiałą brata,ona będzie miałą dwuch chłopaków,serce jej dudniło nieznanym spełnieniem.
Gdy juz tylko stanęłą u bram domu, natychychmiastowy strach ogarnął ją całą.
W domu nie było nikogo, nawoływałą, krzyczałą, wymieniałą z imienia wszystkich domowników.
Puste ściany, zdawały się pzredrzeźniac echo jej słów.
Wybiegła zcym prędzej w kierunku najbliższych sąsiadów, nie zważałą na złą opinię, nie dbałao o to co sobie o niej pomyślą.
Potrzebowałą domowników, tęskniłą za nimi, nawet za ich kłótniami i nieporozumieniem.
Pustka wypełniałą jej oobolałe serce i tęskną duszę.
Z mocno bijacym sercem, pukała zawzięcie do drzwi sąsiadów.
Wyszli po chwili, starsi państwo,wcale nie zdziwieni, zamyśleni lecz spragnieni nowych plotek.
Starsze państwo stanęło naprzeciw.
Nie pamietała o czym rozmawiali.
Dowiedziała się z nieskładnej paplaniny,że zaginął Adaś a potem wszyscy domownicy wyruszyli na jego poszukiwanie.
Chłopiec uciekł kilka godzin wcześniej, policja już poszukuje malca.
Widziano w okolicy obcych.
Maria odwróciłą się by nie widzieli jejrozpaczy i uderzyła histerycznym płaczem, oddalajac się od sąsiadów.
Długo w milczeniu patrzyli na jej oddalajaca się zgarbioną sylwetkę.
Oni także byli bezradni, nie umieli jej pomóc.
Zamknęli z tzraskiem dzrwi, ciesząc sie swymi starymi latami i tym,że ich żywot powoli dobiega końca.
Na swój sposób współczuli, młodej wciąż i pozbawionej powodzenia sąsiadce.
Maria nie wiedziałą dokąd pójśc będąc we własnym domu.
Cierpiała nieutulonym żalem.
Przypadła do łóżka, zasnęła po chwili.
Myślała rozpaczliwe,że jej żywot to koszmar senny, natomiast zapadniecie w głeboki sen przyniosło by jej spokój, którego jej zycie zawsze szczędziło.
Zbudziła się niebawem z płytkiego snu, słyszała znajome głosy domowników, poczuła ulgę, jednoczesnie z ukłuciem bólu.
-Gdzie mój Adaś?-krzyczała, ocierając zaspane jeszcze powieki.
Pognała do kuychni, tam skad słyszała przyciszone rozmowy.
-Marysiu siadaj, jajecznicę ci usmażymy-rzekła jej siostra, ze sztucznym usmiechem.
-Nie czuję głodu, gdzie mój syn no Adasik!-maria byłą bliska obłędu,
-Żyje, nie martw się już, nie ma o co!-odparł jej brat bez cienia współczucia.
-Gdzie on jest, co się z nim dzieje?-Maria niemal mdlała z niepokoju.
-Była wczoraj pijana Blanka ze swoim nowym menelem i zabrali Adasia z podwórka, zostawiłem go tylko na chwilę. Widziałem prze to cholerne okno, jak go zabierali do starego auta i szybko odjechali.Nie zdazyłem nawet zareagować!-brat dodał z nieodgadnionym spojrzeniem.
-Wy się cieszycie,że jego już nie ma i nie ma kłopotu, ja za nim tęsknie-Maria usiadła do stołu, nakryłą twarz rękoma i długo w milczeniu spoglądała na puste podwórko, na smutny widok bez synka.
Z trudem tłumiła cisnace się do jej oczu łzy i coraz nowe żale, które zdązyły zalać powodzią niemego płaczu jej ufną duszę.
- Jestescie nieodpowiedzialni i jeszcze się cieszycie,że go zabrali-Marie nie rozumiał nikt, sama przeciwko wszystkim.
-marysiu zapomnij to bez sensu. Pzreciez nie radziłąs sobie z problemami, on ci dokuczał. Było coraz gozrej. On zaczyna już powoli dojrzewać. Ile nas kosztowało i kosztuje utrzzymanie w tajemnicy twojego wariactwo.Ile nam kary z sądu przyszło zapłacić, tego nie możesz nawet wiedzieć. Zapomnij i zyj-mówiłą jej matka, wolno spokojnie jakby odmawiałą modlitwę.
-Wy nic nie rozumiecie, ten biedny malec był dla mnie wszystkim. Opiekowanie sie nim;głąskanie go, pocieszanie,karmienie, czytanie bajek na dobranoc dawało mi sens w życiu-odparła bliska oszalenia.
-Znajdż sobie jakis inny sens, znajdż sobie pracę albo narzeczonego=dodał jej brat,odchodząc do innego pomieszczenia.
-Z pracą u mnie zawsze było beznadziejnie przecież. Nikt mnie nie chce przyjąc. Chociaż głupia nie jestem, ukończyłąm technikum, maturę mam, troche próbowałm pracować, ale to było tak dawno.
Szukałam ale nic z tego nie wyszlo. Brakuje mi znajomosci. Gdzie mam pójsc no gdzie?- krzyknęła krztusząc sie upitym łykiem mleka.
Maria cierpiała, złamane serce bolało niespełnieniem.
Postanowiła natychmiast nie tracąc czasu na narzekanie, udać się do domu Blanki.
Wzięła ze sobą butelke mleka i ulubione ciasteczka Adasia.
Gnałą coraz szybciej, pociechę otrzymywała z cieplych promieni słonecznych, z porannego gwizdu kosa, z kwiatów rosnacych uroczyscie tam gdzie akurat kroczyła.
Liczyłą się dla niej miłosc, która żyła dla tego malca, którego jej serce wybrało.
Pogoda jasna, pzrejrzysta dodawałą jej otuchy.
Gdy dotarła do podwórza zdezalowanego domu pijanej Blanki,przysiadła na pniu najbliższym by zebrać potzrebne siły i udręczoną głowe nieco uspokoic.
Obserwowałą jej duzy szary dom, który kiedys miałurok i być może bogactwo, teraz niszczał zapomniany. Gęsto wyrastajace długie trawy i chwasty szpeciły i zasłaniały podwórze.
Zdawało jje się,że słyszy zabawny głos swego malca. Zamilkła by się lepiej przekonać i nabrac sił do spodziewanej walki o dziecko.
Wstała, dostzregłą od razu otyłą Blankę, bardziej zniszczona i nieco starszą niż ja zapamietała. kobieta siedziałą na starym stołku przed domem i piła z butelki takie piwo, obok niej spoczywało zbite szkło.
Pustych butelek było cortaz więce, były rozrzucone przypadkiem, widac było nieporządek i powszechny upadek.
Zamarła, jej serce biło coraz żywiej.
Podeszło mimo strachu przez uszkodzony drewniany płot, stanęła naprzeciw pijanej kobiecie.
-A ty tu po co przyszła?-pierwsza przywitała się Blanka.
Dodaj komentarz