wszystko albo nic 4
Kobieta bez słowa szła jakby na szafot, za swobodnym krokiem wzywającej ją pracownicy sądu.
Ponury nastrój sali rozpraw, przygnębiał dodatkowo zapachem potu spowijajacym wnętrze. Ponure do bólu twarze składu sędziowskiego, pasowały zadziwiajaco do wnętrza dusznego pomieszczenia.
Monika czułą się jakby odgrywałą scenę grozy podczas koszmaru sennego. Jakby patrzyła na kogos obcego, ogarnęły ją sprzeczne uczucia lęku i bólu duszy zarazem.
Ogorzała twarz sędzi wyrażała pogarde i wyższość.
Do sali wzwano jeszcze kilka osób, na które Monika nie miała siły spoglądąć.
Do słowa dopuszczono człowieka, łudząco przypominajacego zaginionego.
-Zaginął mój brat Adam, podejrzewamy,że tamta pani miała udzał w jego zgładzeniu-grzmiał męzczyzna wymachując dziwacznie rekoma, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę.
-Nie, jestem niczemu winna-załkała podejrzana, bliska omdlenia.
Sąd ponurym tonem przemawiał, wypowiadał słowa, które nic nie znaczyły, były zupełnie nie zrozumiałe dla nieprzytomnej ze strachu.
Monika bałą się podnieś oczu, usiłowałą wymówic słowo, lecz ono ugrzęzło w jej wyschłym ze strachu gardle.
-To pomyłka, nie potrzebnie tu przyszłam-powiedziałą niewyrażnie, zaraz po tym usiadła, usiłując uspokoic bicie własnego, rozedganego serca.
Padały słowa nieprzychylne, gorzkie i coraz barzdiej oskarżajace.
Monika niemo chłonęła niepojete, absurdalne zarzuty.
-Adam się nie odnalazł, ona go zabiła, nienawidziła go, była w nim zadurzona-słyszała strzepy podłych oskarżeń.
Na zewnątrz aura stałą się także ponura, chłodna, ołowiane chmury pokazywały swoje niezadowolenie, slońce zupełnie przestało wyzierać słabym promykiem. Deszcz miał niebawem nadejść.
Monika dumała,że powinna była pomysleć o schronieniu przed pewną zmianą pogody.
Zanim wybiegłą z dusznej sali rozpraw, wymuszona na niej złożenia podpisu pod kilkoma zupełnie jej niezrozumiałymi dokumentami.
Nie rozumiała jej treści, znaczenia, z grzecznośc, własnej naiwności złozyła własny czytelny podpis, jakby chciała miec za sobą chwile grozy.
Gdy wybiegła na zimna ulicę, chłonęła zimne powietrze, rzewnie płakała wraz ze spadajacym deszczem, nie czuła nic prócz pustki i poczucia niewymownego żalu.
Ganiła siebie za przybycie, za cierpienie, za głupia uczciwośc, która często wiodła ją w zbędne kłopoty.
Tęsknila za stara chatką dziadka Leona, za swobodnymi rozmowami z pania Jadzią.
Wróciła autobusem do rodzinnego domu, w nim także nie czuła swobody i bezpiezceństwa.
Mama jej bez słowa, oskarzycielsko patrzyła na upokorzoną córkę.
W spojrzeniu rodzicielki lsnilo niedowiedzenie i rozczarowanie
-Powiedz o co cie oskarżyli, co mówiłaś?-spytała matka, nerwowo sprzatając rozrzucone ubrania.
-Nic nie mówiłam, powiedziałąm, że jestem niewinna-odrzekła zamyślona.
-No i co ci zarzucili, no mów-drażyła.
-Podpisałam jakies głiupie dokumenty i teraz żałuję-odparłą bliska rozpaczy.
-Damy radę, może to nic takiego-szeptała matka, nerwowo układajac stare książki na półce.
Monika nie mogła zasnąc tej nocy, wciąż śniła koszmar z sali śadowej, jakby groza nigdy nei chciałą minąć.
Widziała pyszne i bezczelne uśmiechy Skurczyka i jego brata, tryumfowali.
Monice przyszlo na myśl,że diabeł Skurczyk sobie żyje, że jego zaginięcie zostało sfingowane, by ją zabić wyrzutami sumienia.
Raz jeszcze usiłowała odtworzyć tamtą diabelską scenę w włazience tej przekletej dyskoteki.
Nie żałowała tego co spotkało Skurczyka, zaslużył na to co go mogło spotkać.
Lecz, jej samej nie pasowała śmierć do tego podłego czlowieka, który zawsze wychodził zwycięsko z każdej pewnej tragedii.
Znów usiłowała zasnąć, śniła wreszcie o nienarodzonej, tamtej młódej dziewczynie, napotkanej w lesie.
-Jak dobrze,że nie dane ci było zostac poczętą i przyjśc na ten paskudny, bezduszny świat, zazdroszczę ci-powtórzyła pokrzepiajaco.
Rozwarła szeroko oczy, zbudziła się przed nią stała jej własna rodziecielka, miła nieodgadniony wzrok, wydawała się duzo starsza od siebie samej.
Przestraszyła sie własnej matki.
-Monika, masz nieczyste sumienie-rzekła rodzicielka pełna złych przeczuć.
-To nie tak. Co mówiłam we śnie?-spytała.
-Chodzi o to,że zachowujesz się bardzo podejrzanie. Jakbyś cos ukrywała, czegoś się wstydziła. Powiedz mi-matka drazyła.
-Nic sie nie zdażyło. Nie mam szczęścia do ludzi, zawsze znajduję się w nie w nieodpowiednim miejscu i czasie i stąd ten mój problem-kobieta rzekła ze smutkiem, tracąc siłę do dalszej rozmowy.
-Nie chcę abyś swoje życie przezyła źle-rzekła matka pojednawczo, zabierajac się do dalszego sprzatania całego mieszkania.
Monika z największym trudem wstała, nie lubiłą rozpozcynac dnia. Nie wiedziała co przyniesię to dziś.
Nie widziała swojej przyszłości, w miejscu w którym na świat przyszła. Tu nie miała dla siebie miejsca, nie miałą przyjaciół. Rodzeństwo zdołało miec własne zycie i sprawy, całkiem odmienne niż Monika.
Nie było mozliwości zatrudnienia. Monika zdazyła wysłac kilkanaście włąsnych aplikacji na wszelkei mozliwe stanowiska biurowe, dla tej górskiej okolicy. Minęło tymczasem kilka miesięcy i nikt z pracodawców, nie raczył chocby oddzwonić z banalnym zaproszeniem na rozmoe kwalifikacyjną.
Musiała codzień smakować gorzkie pigułki rozczarowania.
Gdy nastał dzień kolejny, młoda kobieta pożegnana prze włąsną rodzicielkę stała juz na przystanku autobusowym, który ja miła zawieźć do swego schroniska,w domu starego gospodarza.
Matula nie wiele mówiła, wzrok miała nieodgadniony, smutek na jej twarzy znów wystąpił, jej milcząca postura wydawała się jakby mniejsza, starsza, mizerniała. Słońce coraz mniej świeciło, chłód jesieni był dojmujący.
Twarz matczyna miała w sobie jakis mrok, jakiś zaułek tajemnicy, z która wcale nie chciała dzielić się z córką.
Pozegnały się jednak serdecznie, kiedy młodsza z nich odjeżdzała busem do schroniska.
Poczatkowo, jadąc przed siebie, Monika żalowała,że oddala się od starzejącej się matki.
Karciła siebie, że pochopnie odjechała, winna była jeszcze pobyć z rodzicielką.
Wsród obcych będzie zupełnie sama, tylko ze swoimi tajemnicami, wiernymi towarzyszkami niedoli.
Rozdział XIII
Dotarła już na miejsce. Dusza jej miala w sobie żywą tęsknotę, za miłością której nie miała, za miłością nigdy nie odwzajemnioną.
Za bezskutecznym szukaniem miłości. W głebi serca pragnęła bliskiego człowieka, pragnęła z kims się zestarzeć lecz nie dane jej było.
Patrzyła z nieukrywaną zazdrością na starców u schyłku zycia, jakże radosnych ze swego żywota.
Zadowolonych z kwiatów polnych, z deszczu, z udanego przysmaku, z ciepłego słowa, z dzwięku dzwonó kościoła.
Ją nie cieszyło nic, żadne jej marzenie nie chciało się spełnić. Cierpiała dotkliwie.
Szła w stronę zagajnika, dotarła już w pobliże domu dziadka.
Zdziwiła się gromkim i serdecznym powitaniem.
Jakoby wróciła z bardzo daleka, po długiej rozłące.
Cieszyła się wzruszona, smacznie zapełnionym stołem.
-Moniczko siadaj do stołu-zaśpiewałą pani Jadzia.
Uradowana szybko rece umyła, twarz zmęczoną w lustrze obejrzałą. Zasiadła szybko do stołu.
Nie mówiłą nic, wydawało jej się,że to co ma do powiezdenia bedzie głupie i bez wartości.
Słuchała zatem wesołych wspomnień z młodosci pani Jadzi.
-Ja miałam aż dwóch męzów, żadnego nie kochałam, zostałam żoną bo oni nalegali- Snuła nostalgiczna opowieść.
-Jeden zmarł w wypadku w wieku 24 lat, zostawił mnie z maleńkim synkiem lecz za kilka lat jak żałoba minęła, napatoczył się kolejny, tamtem zmarł mi rok temu. Wcale nie czuję się samotna ani sama. Życie takie też ma sens-opowiadałą pani Jadzia.
-A pan miała żonę kiedyś?-pytanie wyrzuciłą Monika.
-Tak, obie juz nie żyją. Widać,życie wdowac mi teraz pisane, też mi z tym musi być dobrze-rzekł po dłuższym namyśle.
-A ty Moniczko, masz narzeczonego?-spytali oboje prawie jednocześnie.
-Nie potrzebny mi mąż, mam swojego psa Kudłacza-dziewczyna wtuliła się do śpiacego pod stołem pupilka.
śmiali i radowali się we troje. Monika uwielbiała takie chwile pełne zadowolenia, spokoju i lużnych rozmów.
Cenila sobie takie rodzinne momenty albowiem, jej los skąpił jej zyczliwość i ludzką dobroć.
Łaknęła jednakże miłości lecz ta nigdy ie chciałą i nie miała się zdażyć.
Tej nocy śniła o nieznajomej i niepoczętej.
-Nadaj mi jakieś imię a będę się zjawiać by ci towarzyszyć-szeptała do ucha, dziewczyna niepoczeta,
-Ale jak to, kim jesteś?-śniącą była pełna strachu i ekscytacji zarazem.
-Juz ci się pzredstawiłam.istnieej tylko moja dusza, nie mam ciała. Bez ciała zwłaszcza ziemskiego można prawdziwie i pieknie żyć-indagowała, gruwajac niemal na tle bujnej zieleni.
-Nie znam cię ale dziwnie znajoma mi się zdajesz, Powiedz jak masz na imię-Monika drazyła nieznany temat.
-Mogę być Milena, wiem,że lubiłaś to imię-uśmiechnęłą się znajoma i pomachała zgrabną dlonią przyjażnie.
-Dziękuję ci,że jesteś a gdzie mieszkasz?-krzykneła Monika głosem przepełnionym wzruszeniem i zarazem przejęciem.
Tym razem nie otrzymała odpowiedzi, zjawa zniknęła pozostawiajac zapach świeżego powietrza i bryzy morskiej.
Wzeszła tęcza melodią pieśni nie wyśpiewanej.
Pewnego dnia po skończonej kolacji pan leon, oznajmił Monice, iz czuję,że jego koniec jest bliski.
Monika pobladła, zdawałą sobie sprawę,że czas biegnie nieubłagalnie szybko u ludzi zwłaszcza starszych.
-Pamiętaj, gdybym razu pewnego nie wstał, w szafie tej na samym dnie,obok starych figurek. znajdowac powinien się mój testament. narazie tam go nie szukaj bo nie znajdziesz-rzekł tajemniczo i udał się na długi wieczorny spacer.
Monika wtuliła się do swego kudłatego przyjaciela.
-Tylko ty mi jeszcze zostałeś, prosze nie opuszczaj mnie-rzekła ze smutkiem, pełna złego przezcucia.
Nie mogła spać tej nocy, dręczyły ją bliżej nieokreślone koszmary i jakiś smutek kotłował jej myśli.
Cuła w głębi duszy, iz zbliża się pewien nieuchronny koiec. Wiedziała,że niebawem będzie tęsknić, że zostanie pozbawiona jakiegoś dobra, którego obecnie być może nie docenia.
Śniła, jej się jej mama, smutna, zamyslona ale spokojna.
-Co to ma znaczyć?-dumała, głaszczać swego Kudłacza.
Cierpiała lecz nie wiedziałą z kim porozmawiać, nie chciałą się zwierzać. Zbyt duzo w niej było niewypowiedzianych sekretów i gorzkich chwil.
Zima coraz barzdiej znaczyła dni chłodem, noze zaś pokaznym mrozem.
Napięcię i wiszący gdzieś nieopodal smutek, rozsadzał jej serce.
W swym telefonie, zauwazyłą kilka nieodebranych połączeń często od mamy, to znów od obcych numerów.
Pełna rozpaczliwego wewnętzrnego rozedgania, wybrała połączenie do swej mamy.
Abonent był nieosiągalny.
Pełna wewnetrznego dylematu, pobiegła szukać pana Leona, aby z nim porozmawiać, podzielić się swym złym przezcuciem.
Wyjatkowo potzrebowałą wsparcia i słów otuchy.
Tej nocy nie umiałą zasnać. W kuchnii zostawiona była kartka "Poszedłęm do pani jadzi, zostanę tam dłużej. Nie martw się"
Dopiero teraz spostrzegłą jej obecność. Napoiła Kudłacza mlekiem, sobie zaparzyła melisy.
Usiłowałą zasnać, lecz sen nie nadchodziłą.
Księzyć wisiał wysoko na niebie, rozświetlajac pomieszczenie w którym przebywała.
Pies także wydawał się niespokojny, krążył bez sensu dookoła pokoju, obchodził jej łóżko. Wpatrywał się w jeden punkt, gdzies w kącie nad łóżkiem.
Zdenerwowanie kobiety, udzielało się także pupilowi.
Wtem zadzwonił jej telefon, kobieta ze zdumieniem, zauwazyła,że dzwoni jej rodzona siostra.
Mimochodem odebrała, zabrakło jej tchu aby się przywitać.
-Monika, czemu nie dajesz znać. Nasza mama zmarła wczoraj wiexzcoremw szpitalu. Miała raka. halo słyszysz?-płaczliwy głos siostry, niemal zatrzymał bolesne serce osieroconej.
-Ale jak to? Nie wierzę? Mama nie wydawałą się aż taka chora, to nie może być prawda, negowała obolałą córka-uderzyła w spazmatyczny płacz. Zatoczyła się na podłogę, nie miałą sily się podnieść. nagła żałoba zatzrymywała serce, dziurawiła umysł, dusiłą duszę.
Monika leżała na podłodze.
Nie wyłączony telefon, połozony tuz obok na jej sercu, informował gorzkim głosem jej siostry o terminie pogrzebu zmarłęj mamy.
Monika płakałą rzewnymi łzami jakby znów byłą malym dzieckiem, największa sierotą.
Porzucona, opuszczona przez Boga, tuliła się do sego Kudłacza, który z przejęciem, przyjmował jej łzy, koił po swojemu nieludzki bół, okrutnie rozdzierajacą tęsknotę.
Zdawało jej się,że sama także z tego świata odchodzi. Przez dłuższą chwilę sama bowiem pragnęła rozstania z bedusznym światem, który miał swoją tylko rację.
Oprócz psa nikt żywy z nią nie przebywał.
Nie wstawała z podłogi, siły nie miała.
Pies zaś patrzył ze współczuciem na swoją włąścicielkę.
Po swojemu dodawał otuchy.
Jednakże jej rany nigdy nie zostaną zagojone.
Noc cała minęła jej na świeżej żałobie. gdy zaświtała jutrzenka, tym bardziej utraciła siły do życia.
-Pochowajcie mnie, nie chcę żyć-krzyczała rozpaczliwie, tracąć zmysły.
Zapadła wreszcie w mocny sen.
Przyśniłą jej się własna Mama.
Przypadła do jej serca, promieniała młodością iz apomnianą witalnością.
-Jestem Monisiu, nie rozpaczaj, wystarczy, juz sobie dosc poryczałaś-rodziecielka tuliła córkę, ajkby niemowlęciem jej była.
-Nie odchodź, zostań. Życie tu jest takie straszne, takie potworne, zostań-żebrała swą rodzicielkę, z całej swej straczeńcej rozpaczy.
-Będe zawsze przy Tobie, ja cię doskonale widzę i wiem wszystko o Tobie.Przed Tobą jeszcze piękne chwile,żyj bo warto żyć-głos matki drżał wielką dobrocią i zaufaniem.
-Zabierz mnie tam do siebie-żebrała, ściskajac rozpaczliwie dłon matki.
-Ja o niczym nie mogę decydować. Spotkamy się niebawem, czas płynie tak szybko. Spotkamy się i wtedy Ty będziesz naprawdę gotowa, zaufaj mi-głos matce się łamał, wciąż niesłychanie promienna, wstała z podłogi, wykonała wesoły taniec, jej odswiętne szaty lśniły czystością i niewysłowionym pieknem.
Monika zamarłą bowiem, nie pamietałą aby kiedyś jej spracowana i zmęczona mama cieszyłą się takim doskonałym zdrowiem, uroda i mocą.
Jakże pragnęła ten królewski moment, wytęskniony, baśniowy kadr zatrzymać na wieki.
Otwarła oczy, jakiś kogut piał gdzieś w oddali,ujadały obce psy, pora obiadowa się zbliżała. Jej pies spał na jej łózku. W powietrzu unowił sie aromat spokoju i podarowanej miłości.
Zapach smazonych ziemniaków wabił.
Życie płynęło nadal, swym nurtem wartkim.
Rozdział XIV.
Nastał dzień zimny zimowy, gdy pora przyszła i na pana leona.
Monika cierpiała starszliwie za swym starym przyjacielem, jej dobrym duchem, dzieki niemu jej zycie stało się w miare spokojne, znośne i nawet bezpieczne.
Schroniona pod strzecha starego, przytulnego domu, nie czuła przywiazania do złego, brutalnego świata.
Bolała jej dusza, spać nalezycie nocami nie potrafiła.
Koiła jej rozdygotane serce i tęskna duszę jedynie wierna słuzba Kudłacza.
Czworonożny przyjaciel, pilnował swej pani w dzień i nocy, patrzył się w jej złamane serce i na psi sposób bardzo jej współczuł.
Pewnej chłodnej bo jesiennej nocy, wstała aby zapalić w kominku,ocieplić wnętrze, nadać miejscu przytulności.księzyc srebrzył się w całej swej pełni, sen nie chciał nadejść.
Szafka Pana Leona, zdawała się wydawać dziwne dźwięki, jakby zywe zwierzę tam zamieszkało.
Zamknęłą ostrożnie odrzwia komina, czujnie podeszła do skrzypiacego mebla, zabrałą się za porzrądki, albowiem stare, skłębione ubrania zdawały się domagać ładu. Wyrzucajac zawartość najnizszej półki, znalazła szarą kpertę zatytułowaną "Dla Moniki" Ostroznie sięgnęłą do wnętrza niezapięczetowanej koperty.Światło zaświeciło się i na powrót zgasło, jakby się wahało, albo dawało znać.
Z mocno bijącym sercem, czytała ukryty testament w świetle jasnego księzyca w brzasku ognia buchającego z goracego kominka.
Litery zlewały się w nieczytelny szlaczek, lecz po dłuższej chwili gdy jej oczy przywykły do ciemności, przeczytała, że "cały swój majątek, tak jak mój skromny dom, wraz z ogrodem przepisuję mojej opiekunce Monice"
Zatoczyła się na skurzony dywan, poczuła ogromne zmęczenie, wdziczność i nareszcie senność.
Spałą pokotem wtulona do Kudłacza. Kominek przygasał, chłodził i przynosił potrzebne uspokojenie.
Spała długo, twardym zdrowym snem.
Sen miała znamienny i jakkże czuły, zaspakajający jej tęsknotę.
Przypadłą do matczynych stóp młoda i tajemnicza Milena, nigdy nie poczęta i niezrodzona a jednak żywa.
-Nie martw się, nie jesteś sama. Masz mnie, masz gdzie mieszkać i zawód, zostaniesz zielarką i znachorką, to zapewni ci szczęście i przetrwanie. Wtuliła się do Moniki gorąco i przyjaźnie.
-Dziękuję kochana za to,że jesteś-scałowała łzy z wzruszonej twarzy swej córeczki.
-O co jeszcze chciałąbyś mnie spytać, wiem,że pytania sama się prosza o odpowiedź?
-Powiedz gdzie jest moja Mama?-spytała szybko, chodź znałą odpowiedź.
-Bliżej niż kiedykolwiem wcześniej, jest w Niebie ale też z Tobą-odparła czule.
-A co się stało, no wiesz z tym Skurczykiem i tamta brunetką?-zadałą wreszcie wstydliwe pytanie.
-Bardzo źle z nimi, dusza Skurczyka w otchłań zła wpadła, lecz jego ciało niepochowane w poswięocnej ziemi wciąz będzie straszyć i niepokoić. tamta brunetka sama odebrałą sobie życie bo wyrzuty sumienia nie pozwalały jej odychać. Ona cierpi ale mniej niż Skurczyk. O nich sie nie musisz martwić. Nigdy się juz nie spotkacie-dziewczyna usmięchnęłą się nareszcie, otrzorzyła szeroko okno i sprytnie wybiegła na skąpaną gwiazdami ciemna noc.
-Prosżę Milenko zostań!- rozpaczliwie wolała jej matka.
-Cicho wyśpij się, nie zostaniesz sama.Będziemy z Tobą. Bądź wreszcie szczęśliwa i pomagaj ludziom, rozdawaj swoje liczne dary-rzekła promienie córka, księzyc oświetlał jej jasną twarz.
-Nie rozumiem, nie odchodź-Monika wystawiłą dłonię ku wybiegajacej w ciemną noc.
Gdy zbudziła się nazajutrz nie czuła wcale smutku, ni żałoby.
Swoim zwyczajem wybrała się obejrzeć swój baśniowy ogród. Pani jadzia zbierała jabłonie i grusze do kosza i gestem nawoływała Monikę do swej codziennej, spokojnej pracy.
Pobiegła boso, zbierajac stopami poranna rosę. Biały motyl pocałował policzek biegnącej i wcale nie zamierzał odlatywać.
Ogród mienił się wszelkimi kolorami tęczy, tetnił pełnią życia.
Zapowiadał się nareszcie piękny dzień.
Koniec.
-
Dodaj komentarz