• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Słowa malowane życiem.

Mój blog będzie dotyczył życia. Znajdują się tu słowa życiowe, o życiu i za życiem.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
31 01 02 03 04 05 06
07 08 09 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 01 02 03 04 05 06

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Wrzesień 2025
  • Marzec 2025
  • Luty 2025
  • Październik 2024
  • Lipiec 2024
  • Czerwiec 2024
  • Luty 2024
  • Wrzesień 2023
  • Czerwiec 2023
  • Luty 2023
  • Listopad 2022
  • Wrzesień 2022
  • Sierpień 2022
  • Maj 2022
  • Luty 2022
  • Styczeń 2022
  • Wrzesień 2021
  • Sierpień 2021
  • Kwiecień 2021
  • Styczeń 2021
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Listopad 2019
  • Wrzesień 2019
  • Sierpień 2019
  • Maj 2019

Najnowsze wpisy, strona 3


< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >

bajka terapeutycznaa

Bajka o samotnym Łosiu.

 

Nie tak, dawno i nie tak wcale daleko

Łoś Tom miał dom z kartonu po mleku.

Nie znosił ludzi, nikogo nie zapraszał.

Często sam do krewnych się wpraszał.

Chwalił się jaki on miły i jaki pracowity

Dziwił sie czemu nikt się z nim nie wita

Łos Tom się nie usmiechał, nie był ładny

Zbyt garbaty, zbyt wąsaty i niezgrabny.

Jego bliskich dało się policzyć na palcach

Okazywało się, że zliczono ich na zapas

Nie miał przyjaciół, innych ludzi unikał.

Miał jeno kolegę, niedźwiedzia Dominika.

U niego łoś zaciągał coraz wieksze długi

Niedżiwedziowi robił niedżwidzie przysługi

Szydził niekiedy z kulawego pieska Milana

który szczekał.że nie chce takiego pana.

Znał jeszcze, łobuza szczurka Brajana
z którym sie wykłócał od samego rana
Miał jeszcze pewnego, osobnika leniwego
tchórzliwego, żarłoka, kocura Antoniego
Znał także Ewę-tęgą staruszkę biedronkę
której wyjadał mielone i wykradał mąkę
Czasem zaczepiał inne, znudzone stwory
A wtedy one urażone gnały do swej nory
Nie lubił łoś gdy ktoś go o coś poprosił
Wpadał wtedy w gniew i się długo złościł.
Kochał tylko sam siebie, innych obmawiał
Dziwił się czemu nikt z niim nie rozmawia
Usłyszała raz sowa, łosiowe skargi i żale
"Wiesz czemu inni, nie lubią cię wcale?.
Łos Tom chciał wiedzieć czemu jest sam
Wreszcie usłyszał,że serce z kamienia ma
 
24 lutego 2022   Dodaj komentarz
Łosiu Tomak  

owca miedzy wilki 2

Rozdział V

Szare zwykłe trwanie. istnienie nużyło, nie niosło poprawy na lepsze jutro.

Jadzia oczekiwała całym sercem spotkania z innymi istotami, aniołami, opiekunami.

Nie potrafiła okreslic kim były, stanowily dla niej ogromne wsparcie, były czymś dobrym, jej dziecięce serce lgnęło do cieplo, spokoju i mądrych wyjaśnień trudnych dla niej spraw.

Nie rozumiała czemu w zyciu codziennym tak bardzo tęskni za ciepłem ukojeniem.

Dlaczego zwyczajni ludzie pozbawieni byli dobrych cech?

Rozumiałą,że kazdy kogo znała prahgnął dobroci i zrozumienia, jednakże daremne do było poszukiwanie.

Ludzie tęsknili lecz sami sobie nie potrafili człwoieczeństwa okazywać, jakby nie umieli okazywać tego co nic nie kosztuje, co powinno byc domena każdego człowieka.

Jednak nie było, Jadzia boleśnie się przekonywała.

Poczatkowo mkierowała

 

Nie lubuiłą chodzić do szkoły, albowiem tak czułą się przerażliwie samotna.

Częstowała w klasie kolezanki slodyczami, cukierkami skrzetnie kradzionymi z ubogiego gospodarstwa domowego.

Dzieci zjadału z apetytem i zachłannie wszelkie slodkości.

One same nie odwzajemniały Jadzi jej naiwnej dobroci.

Dzieci były zachłanne, niewdzięczne.

Nie dziękowały, tylko brały i chciały więcej.

 -Jadżka przynieś jutro więcej czekolady, może będziemy ciebie lepiej lubiły?-obiecywała płonnie pewna siebue, jej koleżanka, rozpieszczona Ola, dziewczynka, która miała znacznie więcej w życiu szczęscia niż Jadzia.

 Jadzia wykradało rodzeństwu porcje wszelkich, trudno dostępnych czekoladek, cukierków i częstowałą dzieci w klasie ,w  daremnym oczekiwaniu na ocieplenie relacji i wzajemność.

 

Jadzia zyskiwało tylko skargi i pretensje ze strony rodziców, którzy zastanawiali się gdzie się podziewały slodycze z trudem przez nich zdobyte.

Nie miałą słów, wine brałą na siebie, przepraszałą za swoją zachłanność.

Rodzice nie kupowali prawie wcale słodyczy.

Jadzia miała problem martwiła się, w  jaki sposób może zyskac sympaię niewdzięcznych dzieci.

 

Postanowiła wiecej czasu poświecac na naukę.

Uczyła się dlugo i pilnie.

Tak bardzo chciałą byc chociaz mądra, chociaż fajna, interesująca jako osoba do zabaw.

Dzieci nie doceniały jej starań, nauczyciele znacznie lepiej patrzylina zestresowane dziecko.

Usmiechali się w duchu.

Jadzia, nie miałą wolnego czasu dla siebie.

Sensem jej obecnego życia było uczyć sie lepiej, zdobywac dobre oceny.

Jednakże i na tym polu dziewczynka miałą niepowodzenie.

Przed każda klasówka, odpytywaniem, powtórką czuła jedenastolatka ogromny strach, niepokój.

Bała się ogromnie, wiedza z trudem zdiibyta pod wpływem okrutnego stresu uciekała z głowy.

Pozostawiała miejsce pustce i niepewności.

 

Odczuwała paraliżujące przerażenie, modliła się w duchu, gdy nauczyciel wywolywał poszczególnych uczniów do odpowiedzi.

Trzęsłą się w strachu, zaklinałą, byle tylko nie chodziło o nią samą.

Obiecywała sobie w duchu, solennie, iz będzie sie więcej i lepiej uczyć.

Czułą pustke, jej głos drżał podczas odpowiedzi, brakowalo jej śmiałości, pewności siebie.

Wkuta na pamię wiedza, nijak nie chciała się przypomnieć.

Plakała w duchu, jęczałą z żalu, że milczy, nie potrafi sobie nic przypomnieć.

Tylko klasa, tylko tamci niewdzięczni uczniowie mieli ubaw,

 Nauczyciele patrzyli na znerwicowaną dziewczynkę ze wspolczuciem, z litością, niekiedy z kpiną.

Inni uczniowie się zgłaszali, jakby chcieli jeszcze bardziej dokuczyć przerazonej dziewczynce.

Oni otzrymywali lepsze oceny, jadzia znów nie miałą szcęścia.

Cierpiała, chciałą uciec, znależć się w innym mijescu,byle nie być z tą bezduszna bandą urwisów, byle daleko od nauczycieli,kórym także brakowało empatii i zrozumienia.

Jadzia. mimo olbrzymiego trudu, sumiennej nauki, mozlonej pracy oceny miała nazbyt słabe.

Ci, ktorzy mniej posiecali czasu an nauke i pracę a  więccej na zabawe i przyjemności, znacznie lepsze otrzymywali stopnie.

Cierpiałą, zaklinawał rzeczywistość.

Bała sie kolejnych sprawdzianów, klasówek, jak wile zdrowia i energii kosztowało ja otzrymanie dobrej oceny.

Wysmiewali się z niej vi, którzy nie pojomowali pracowitości koleżanki, kpii z jej pecha.

Jej nieudane wysiłki, stawały sie przefmiotem, szyderst, obelg.

Zamykałą oczy, uszy, byle nie widziec, byle sie słyszeć.

Nikt nie miał dla niej zrozumienia.

 Zadnej pratniej duszy, rodzeństwo zupełnie nie nadawało się się na bliżniego, oni także wysmiewali się z nieudolnych wysiłów siostry.

Wazny sprawdzian kończący klasę szóstą, bardzo ją przerażał, chciała zakończyc matematykę z oceną dobry.

Niemal była pewna,że będzie jej to dane, jakże sie myliła.

W sali klasowej, nauczyciel rozdał uczniom kartki z przygotowanym spradzianem.

Jadzia zasiadła obok, największego cwamoaka. który nigdy nie lubł się przemęczać, uwielbiłą wybierać skróty, minimalny wysiłkek.

Był on takż ulubieńcem nauczycieli, jego rodzice przyjaznili sie bowiem z nauczycielami.

 Marcin wykorzystywał swoją dobra sytuację, przewagę nad Jadzią.

Za oknem piekna wiosna, malowała barwne i soczyste kolory, w poblikim parku, ptaki spiewały donosnie i melodyjnie.

Tylko strach nie opuszczał duszy dziewczyny, miała także złe przeczucie.

Napisała cały sprawdzian, drżąc i wykonując olbrzymi wysiłek umysłowy, jej kolega przyglądał sie cynicznie jej wysiłkom, nie napisał prawie nic, nie podpisał się nawet.

Czekała az jego koleżamka skończy pisać.

Dziewczyna jako pilna uczennica dośc szybko uporała się z  rachunkami.

Mauczyciel zajety jedzeniem obiadu na wynos, zupełnie nie zwracał uwagi na uczniów.

Gdy Jadzia rwałą się do oddania, swej pracyz trudem napisanej.

Wtem, jje bezdusznym kolega w locie przechwycił jej pracę.

-Oddaj-jękneła, drząc złością prawie niesłyszalnie.

Nauczyciel, podniósł zbrudzoną sosem brodem, zamruczał z dezaprobata i jadał nadal.

Klasa w skupieniu kończyła pisać, sprawdzali raz jeszcze i po raz ostatni.

Nikt nie widział lub udawał,że nie widzi oszustwa jawnego,

 -Oddaj mój sprawdzian ty draniu-zapłakała na cały głos poszkodowana.

-Nie to ona mi zabrałą, to mój sprawdzian, ona ma swój, prosze pana-wrzasnął oszust, przybiegając ze sparwdzianem Jadzi, podpidsany wyraznie włąsnym nazwiskiem.

Nauczyciel popatrzył groznie, przyjął oszukany sprawdzian.

Zażadał belfer ciszy i nie pzreszkadzania.

Cwaniak, usiadł na swoje miejsce i zaczął konsumowac włąsne kanapki, ciesząc się w duchu włąsnym udanym oszustwem.

jadzia usiadła obok, zdruzgotana samotna, cgciała zniszczyc nienapisany sprawdzian kolegi.

Nuaczyciel tymczasem wyrwał się zza biurka, pozbierał sprawdziany, którym upłynał czas na napisanie,

-Jadzia podpisz się-zażądał, widząc niepodpisany, zle wykonany sprawdzian, który nie należał do Jadzi.

-Podpisz bo sam popiszę-ponaglał.

Jka zagroził tak tez uczynił, klasa miałą ubaw.

Cwany kolega był najszczęśliwszy, ogromnie dumny ze swego oszustwa.

Spoglądał spode łaba na upokożoną dziewzynkę,pełną łez i rozpaczy.

Każdyz obecnych  był obojetny, niekt nie widział, nie rozumiał.

Cieszyli się, z Jadzi przgranej, kolejnego upokorzenia.

Nauczyciel nic nie zaauważył. niec nie powiedział.

Otarł swe otyłe lica brudna chusteczka do nosa i zażądził zakończenie zajęć.

Klasa rozbiegła sie w róznych kierunkach.

Wracała jak zawsze samotnie do domu, w jej umyśle kotłowały się przykre zdażenia z minionego trudnego sprawdzianu.

Nikt, nie stanął w jej obronie, śmiali sie wszzyscy.

Nauczyciel im uwierzył, bo oni byli większością.

Nie lubiła nie tylko uczniów, lecz takż enauczycieli, którzy nie byli po jej stronie.

W brzuchu burczało z głodu, serce bolało na skutek braku ludzkiej życzliwości.

Nigdy nie pryzzwyczaiła się do coraz to bardziej rozległej, podlości, jakiej pod dostatkiem jest w ludziach.

Nie znała nikogo kto by ją wysłuchał. pocieszyła.

Rozglądałą się ciekawie dookoła, dobrze jej znanej drogi, nie było nikogo.

W oddali mijały samochody, kazdy gnał w  sobie tylko wiadomych kierunkach, każdy miał swoje sprawy, zajecia, w sercu Jadzi, uczucia osamotneinai się wzmogło.

pragnęła kogoś zobaczyć, spotkać, z kimś porozmawiac , nawet gdyby to byłą zabłakana dusza.

Nie bała się przybyszów z innej Rzeczywistości, dla niej oni stanowili barzdiej rzezcywiste wsparcie niż, ludzie ja otaczaajacy.

Gdy dałą upust swym zalom, wtem usłyszała na granicy słyszalności maleńki piskliwy, niemal dziecinny placz, przystanęła czujnie, rozgladajac się w poszukiwaniu kwilenia.

Znów wiatr ją zwiódł czy choroba ją dopadła, obawiała sie odpowiedzi.

Kwilenie się nasiliło, zdawało się wyczuło obecnoś ckogoś żywego i imstynktownie dawało znac,że ono tez istnieje, tak samo biednie, skazane na siebie, samotnie i w potrzasku tak Jadzia.

Zagwizdała ze stresu i przejęcia.

Czujnie lecz odważnie namieżyłą nareszcie zródło cierpienia, porzuconej istoty.

W gałęziach, w wysłym potoku, z brudnej, dziurawej skarpety, usiłował wydostac się maleńki, wychudzony kotek.

Jadzia odruchowo, niczym sparwny ratownik przypadła do znajdy, oswobodziła znajdę z potrzasku.

Wtuliła ku sobie, do ciepłego serca, tak samo pzrerazonego jak maleństwa.

Przyjrzałą się maleństwu, nie było ono zupełnie maleńkie,choć bezbronne, mogło liczyć miesiąc, oczka były zielone, bystre, otwarte, wdzięczne że uratowanie.

Futerko bure,czyste, tylko ten przejmujący płacz świadzcył o cierpieniu i wdziecznosci zarazem.

Nie tracąc czasu, biegłą ile tchu z maleństwem przy sercu do domu, ściezka była już bliska, dom był zupełnie w zasięgu wzroku.

Nareszcie znalazła się w  domu, polozyła malucha obok kuchni, na posłaniu, dosrosłych kotów.

Obudziłą matkę drzemiaca po cięzkiej pracy w polu.

 -jadzka cos ty przyniosłą i po co?-spytałą obojętnie matka, ziewajac.

-Uratowałam kotka, byłby zginął, daj mu jeść-Jadzia krztusiłą się słowami pelnymi emocji.

 Matka wylała z wiadra mleko krowie do brudnej miski dla kotów.

Mały kotek odruchowo przytulił sie do miski i spozywał anjpierw łapczywie, a następnie miarowo, spokojnie.

Jadzia głaskała, tuliła jego małe jestelstwo.

-Jadżka po co sie bawisz w samarytankę? Na co komu ten kot, takich jak on tu pełno-dodałą matka, zabierajac się do robienia kotletów na obiad.

-Ja go uratowałam, to będzie mój kot-rzekła rezolutnei dziewczynka.

-Ojciec i tak by zlikwidował te znajdy, on nie lubi jak jest kotów za dużo.On nie ma litości, lepiej go ukryj przed ojcem-janina ostrzegła wrażliwą córkę.

-Będę go chronić przed podłymi ludźmi a potem jak ten kotem wyrośnie, może wtedy i on  mnie będzie strzegł przed ludzka podłoscią-odparłą Jadzia, dorosłym tonem zaisdajac do stołu.

 -Więcej takich znajd nie przyprowadzaj, czasem lepiej pożegnac ten świat szybko niż trwac przy nim skazany na wolne odchodzenie-rzekła matka, nalewajac zupy to talaerza swojego i córki.

-Nie mogłąm tak zostawic tę biedną sierotę na pastwe podłości, bezduszności. Lepiej ratować niż tracić-dodała Jadzia, posilajac się smacznym posiłkiem.

-Czasem dobre serce i duża wrażliwość na tym swiecie skazuje nas na większe klopoty i cierpienie, niż bezduszność, nikczemność.Ludzie bezduszni, bez serca mają sie lepiej niż my. Im lepiej sie powodzi, mają więcej majątku i zbytku. nam pozostaje tylko dobre serce a to za mało, ażeby tu mieć siłę trwać-Janina dodała gorzko, zajadając się obiadem.

 

 Rozdział VI.

Nastało upalno lato. Przybyło prac polowych.

Jadzia nie miała serca i zdolnosci do prac przy sianokosach a następnie u schyłku wakacji  przy żniwach.

Trud pracy chłopa, pot i fizyczna praca w nieludzkim ukropie, powodowała rozpacz i znichęcenie u wrazliwej dziewczyny.

-Nie zabierajcie mnie do robót przy sianie, prosze was-nalegałą Jadzia.

-Musisz pomóc, wszyscy musimy robić-ojciec zgrzytał zębami z powodu gniewu.

-Zrobię dla was smaczny obiad, posprzatam, zaaopiwekuję się zwierzetami, tylko nie chcw polu robic jak niewolnik-zbuntowałą się nastolatka.

-Jak wszyscy to wszyscy, nie ma wyboru, obiad juz jest ugotowany, mamy ugotowane ziemniaki i zsiadłe mleko, do tego wczorajszy żurek-odparła matka nerwowym tonem.

Jadzia ze zbolałą mina udała się w stronę rozległych łąk.

Sercem i myslami była daleko.

Nie rozumiał zapędu do prac, które nie przynosza ani dochodu ani wynagrodzenia.

Cięzka, nieludzka harówka przy sianokosach, układanie suszonej trawy na drewniane stojaki, grabienie trawy po murawie, było tym co zasmucało nastolatkę.

Marzyła,że w przyszłosci nie będzie nigdy prowadziła wiejskiego życia, bez wynagrodzenia bez zrozumienia, zycia pełnego poddańczego poswięcenia.

Nie dla niej targanie siana, harówka przy okrutnym upale, bez wody, bez pochwały.

Nie chciała takiego zycia, taka wegetacja bodła,poniżała, zabierała potzrebne siły i zabierała nadzieję.

Marzyła o swiecie wypełnionym sztuka teatrem, spiewem, muzyka, malarstwem.

Wzdychała do swiata, widzianego gdzies w telewizji,z asluszanego w szkole.

Chciałabyc kazdym lecz nie ta osoba, ktorej przyszło jej być.

Jkaże zle czuła się pod włąsną skóra, niewidoczna, biedna, niekochana, niezroumiała.

Gdy nareszcie jej praca dobiegła kresu.

Wracała smotnie w tyle udręczona, nie zrozmawiała z nikim, sił nie miała, szła spragniona i głodna.

Po drodze, nieopodal lasu, napotkała piękne motyle,w kolorach nieziemskich, ganatowych, zielonych, żółtych, mieniacych się złotem, przyfruwały, wzbijały się do lotu, napływały, krążyły wokół jej głowy.

Przystanęła, zapatrzona w przepiekny taniec, jej dusza odczuwała niemal dostyk majestatu.

Przycupnęła, usmiechnęła się szczerze, złoty motyl usiadł na jej ramieniu.

Czuły dotyk, zdawał się pocałunkiem.

Mimo zmęczenia, nareszcie poczuła przypły sił, jakby ktos ofiarował jej zyciodajnaotuchę i moc.

Radowałą sie na głos, jej serce wdzięcznosc rozsadzała.

Zachód słońca slicznie rozswietlił czerwienią moment konczącego się dnia.

Słońce zachodząc zdawało się niesc ze obą obecnosc kolorowych motyli.

Naraz nastała chłod zachodu dnia, motyle wraz z końcem dnia odleciały tak szybko jak się pojawiły.

Gdy dotarła do domu zauważyła ze smutkiem,że nikt nie trudził się przygotowaniem posiłku dla Jadzi.

Patrzyła jak rodzeństwo i ociec łapczywie wyjadają zur i pochłanija ziemniaki.

Umyła się pospiesznie w oddalonej chłodnej łązience, zimna woda z kranu, koiła jej skołatane serce.

Gdy liczna rodzina rodzina ucichła, ozbaczało to,że zachłanna wieczerza zostałą ukończona.

 

Dla niej zostały okruszki, odpadki na stole oraz stosy brudnych talerzy i naczyc do umycia.

Nie skarżyła się, nie miała komu.

 

Kto zdołałby ją utulic, zrozumieć?

Złocisty motyl, który przycupnął na prawym ramieniu nastolatki, on jeden zainteresowany pracą domową dziewczyny.

Rozglądałą się dookoła.

Nie było nikogo do pomocy.

Chciałąby z kims porozmwiać.

Nie było nikogo, nawet jej mały kotek gdzieś przepadł.

Wybiegła na chłodną noc, wołała go długo przez uchylone drzwi.

Długo wokól domu kroczyła, jej mały znajda się nie odnalazł, zawiódł nawet on.

Gdzie sa ludzie kiedy ona potrzebuje pomocy?

Dookoła mnóstwo ludzi, sąsiedzi, którzy spoglądają na nia ciekawie.

 

Ludzie dokoła pietrzą się, przyjezdzają, krzycza, rozmawiają.

NIkogo nie obchodzi Jadzia.

Ona istnieje, trwa wbrew sobie.

Jeżeli w  domu potrzebna jest pomoc, wówczas wzywana jest Jadżka, wtedy sobie domownicy przypominaja o jej istnieniu.

 Jeżeli w szkole był potzrebny ktoś, od kogo można było odpisać,czyja pracę można było pzredstwic jaka swoją, wówczas trzeba było iśc do jadzi.

Nie lubiła ludzi,z a ich pazernośc, obłude i niesparwiedliwy traktowanie, za wyzysk, za brak wdzięczności, za serce z kamienia.

Została an zewnątrz, usiadłą w zachwaszczonym ogrodzie.

Przygladała się utulonym do snu różom, tulipanom, stokrotkom.

Zazdrościła im tej beztroski trwania,

Nie zadawania pytań, trwanai bez pretensji i bez żądania.

Wiedziała,że musi się nauczyć od roślin tego przetrwania, mimo wszystko, mimo niepogody i kaprysów przyrody.

 Chciałaby jak rosliny, zdobic ogród, być na świecie w jakims celu, istnieć po cichu, nie zachwianie.

 Poczuła wtem obecnośc kogos żyzcliwego, kogos kto dopiero rozświetlał swój byt, wokól niej.

Rozejrzałą się ciekawie w poszukiwaniu gościa.

Starsza, nobliwa  pani usiadła na ławce.

Milczała, patrzyłą w dal, w skupienie, wyraz twarzy miałą nieodgadniony.

Lekki wiatr co rusz poruszał jej gęsto ułozone włosy.

-Jak dobrze,ze pani jest, nie lubię byc sama-pierwsza odezwałą się Jadzia, przerywając długą cisze.

-Nigdy nie ejstes sama, to jest niemożliwe abyś byłą sama-rzekła ckliwie starsza pani, nie poruszajac się wcale.

 -Czemu wciąz czuje się jakbym była sama, sama walczyła o wszystko, ze wszystkimi?-spytała z pretensją w głosie dziewczyna, dosiadajac się do gościa.

-Masz parwo tak mysleć, rzeczywistośc jest całkiem inna niż nam się wydaje. Ja jestem z Tobą,ludzie i bliscy, których nie dostzregasz i nie rozumiesz-odparła nobliwa dama, lekko sie usmiechając.

-Nic nie rozumiem, dziękuję,że pani przyszła, niech mi pani cos opowie, lubie sluchac-rzekła Jadzia, nieco zawstydzona własna śmiałością.

-Już się troche przecież znamy. Fajnie,że pytasz. Wiesz,że moje życie było znacznie bardziej brutalne i gorzkie niż można to sobie wyobrazić.Przyszło mi zbyć w czasach starsznej wojny, okupacji, nędzy, głodu, strachu. Musiał przetrwac wbrew sobie i na przekór innym.Przetrwałąm, wytrwałam. Moje pokolenie nie zaznało nigdy czułości, opieki, troski. Musielismy od zawsze sami dbac o siebie, troszczyc sie o innych. Przybywam to Ciebie bo czuje w Tobie bliską, pokrewna duszę-głos kobiety drżał ze wzruszenia.

-O to miło, prosze przybywaj częsciej-poprosiła dziewczyna, usilując wtlulić się do przybyłej.Poczuła z rosnacym niepokojem,że starsza pani nie składa się z ludzkiego ciaa, lecz rezonuje ciepłem, jakąś miłością.

Na skutek niezwykłego odkrycia, poczuła głebokie zakłopotanie zakłopotanie.

Jedno karcące i wesołe zarazem spojrzenie pani Marii wystarczyło, by Jadzia przestała sie lękać.

-Pamietasz moje imię?-spytała starsza pani.

-Wiem, ty nie jesteś Heleną ale musisz być Maria-rzeka rezolutnie.

-Helene, także dobrze znam, to nasza krewna, ona teraz pociesza maleńkie dzieci.Ty jesteś juz starszym dzieckiem. Zgadza się?-chciałą wiedzieć.

-A Helena jeszcze do mnei przyjdzie?-spytała po chwili pełnej napięcia.

-Przyjdzie, ona także Ciebie odwiedzić, Helena o tobie pamięta-pani Maria zapewniła solennie zmartwioną dziewczynkę.

Wdzięczność  niemal rozsadzała ucieszone serce Jadzi.

Uwielbiała przyjazne rozmowy, słowa otuchy, leczyły, przynosiły ukojenie, dawały dobry i spokojny sen.

Jakże spragniona była ludzkiej odrobiny zyczliwości.

Wiedziałą bowiem,że prózno w ludziach szukac miłości i szczęścia.

Wiekszośc ludzi sama bezskutecznie poszukiwała miłości, najpewniej nie potrafiłą jej odanleżć, a wtedy ludzkie serce gorzkniało i cierpiało.

jadzia nie chciałą byc taka jak inni ludzi,smutna i pełna zawodu.

Gdy nastał pogodny ranem, słońce zaglądało do pokoju w którym budziłą się Jadzia, wrzask rozmów nie pozwalał jej spać.

-Jadźka nie lez tyle, trzeba po zakupy jechać-głos należa do jej ojca.

Wstała natychmiast, ubrała się w schudne ubtrania, naszykowałą do sklepu, zapomniała tylko zjeśc śniadania.

Po drodze w jej małym brzuchu burczało głodem.

Nie lubiła ogladac sklepowego jedzenia, gdyż uczucia głodu wówczas się wzmagało.

Wiedziała, że nie stać ja na zbytki, za malo dostała wyliczanwej kwoty, aby kupic sobie trochę zdędnych słodyczy.

Kupiła jedynie to co jej nakazano.

Przystanęłą obok sklepu, gdyz usłyszała znajome kobiety, które zywo dyskutowały o pewnej pijanej kobiecie.

-Nareszcie odebrali jej dzieci, pijaczka podobno bija po głowie wczesniaka bo chciał zjeść większy kawał mięsa-dodałą najgłosniejsza przekupka.

-Jak to zabrali i kiedy?-chciałą wiedziec chuda parafianka.

-Wczoraj wieczorem, sąsiad Jasiek zawiadomil policje,że na podwórku dzieci płaczą, że ich matka się wydziera. Malo tego ona biła często te dzieci, nie tylko po pijanemu ale też jak była trzeźwa-dodała inna kobieta, która dotychczas milczała.

-Ale co z nią, z ta Blanką ona poszła siedzieć czy nic jej nie zrobili?- krzyczałą najglośniej inna przekupka.

-Ponoć ona dalej mieszka w  tej zniszczonej, zapuszczonej chałupie, czasem przyjeżdzają mundurowi,ale ona ich upija i ponoc nawet im dobrze daje. Wszyscy są zadowoleni, tylko patologia kwitnie. Nie wiem ile ona ma dzieciaków. Ponoc wszystkie chore i uposledzone. Nikt je nie przygarnuie-mędrkowała najgłosniej najstarsza z nich.

Jadzia poczuła niepokój i złość.

Nie lubia ludzkich plotek, nie pojmowała jednak najbardziej nikczemności ludzkiej.

-Wiecie,że to ona zamordowała te paniusię od bogacza,jakoś nie potrafią udowodnić, głupie są te sądy i tyle-odparła inna parafianka,żegnajac się z plotkarkami.

jadzia także odeszła do domu z ciężkim sercem.

Zdałą sobie sparwę,ż etylko ona jedyna była świadkiem zbrodni, tego dnia nigdy nie zapomni.

Nie wie czy komukolwiek byłaby w stanie opowiedzieć o tym co wtedy widziała, oraz czy ktokolwiek by jej uwierzył.

Nie rozumialą świata dorosłych i chciała się trzymac jak najdalej od ponurych sparw dorosłych.

 Nigdy też dane jej było roztrzygnąć kim była zamordowana blondynka i dlaczego nikogo nie obchodzi poznanie prawdy.

Możliwe .że prawda jest znana lecz nikt nie chce poznac tej starsznej sprawy.

Obiecałą sobie w duchu dociec prawdy.

Zapyta się tych świetlistych przyjaciół, gdy następnym razem dane jej  będzie z nimi porozmawiać.

Nie mogła zapomniec o zamordowanej Justynie.

Dlaczego musiała zginąć?

To odrażajace wydarzenie sprzed kilku lat choc mgliste jednakże  wyraźne powróciło strachem, dziwnym, niewypowiedzianym przerażeniem, niewyrażonymi emocjami.

Wstrząsnieta, powróciłą do domu, nie wykonawszy nawet polowy zapowiedzianych zakupów.

Aura choć nieco słoneczna, powiewała chłodem, tak samo ponurym jak jej mysli.

 

 Rozdział VII

Gdy dotarła do domu, zakupy oddała matce, sama polozyła się do łozka, przysnęła.

Nie potrafiła z nikim porozmawiac o tamtym strasznym wydarzeniu.

Nie znała nikogo, kto byłby skłonnym wysłuchac jej tajemnicy.

Nikt by jej nie uwierzył, uznałby za wariatkę, mitomankę, która tworzy brednie.

Niejednokrotnie zbierała się do rozmowy, usiłowała rozmawiać z  matką,  w szkole, z rodzeństwem.

Napotykałą tylko mur niechęci i kpin.

W bibliotece szkolnej nie znalazła informacji na temat tamtej zbrodnii.

Dlaczego próczplotkarzy nikt, nie zajmuje się sprawą zamordowanej wtedy blondynki, bogatej i podobno znanej.

Niebawem zapadłą na zdrowiu, bolesny ból gardła, nie pozwalał Jadzi zasnąć.

Płakała z bolu, niewyspania, braku pomocy, nie obchodziła nikogo.

Wstała, pobiegła do kuchnii gdzie spodziewała się znależc jjakies leki, pastylki pomocne w leczeniu bólu gardła.

Przeszukałą pólki i szufladki w poszukiwaniu ulgi.

Nie znalała nic, co mogłaby uznac za przydatne w leczeniu bolesnego gardła.

Ojciec się przebudził, zaklął szpetnie i nakazał córce cisze nocną.

Nie oponowała, męznie poszukiwała czegos co spowoduje ulgę w zainfekowanym gardle.

Nagle wymacała stary czosnek, w brudnej torebce po starych, wyschłych warzywach.

Czosnek ssany, przynosił ulgę i jakies zadowolenie.

Usiadła przy stole, skupiona na usunięciu bólu.

Upajała się ciszą spokojnej nocy, pozbawionej wrzasków licznej rodziny, przerywanej jedynie miarowym chrapaniem starszych członków rodziny.

Gdy już jej umeczona głowa, wtulona do oparcia krzesła zapadła w nierówny rytm snu, zobaczyła przyjazna postać.

Niemal podsoczyła z otuchy i zadowolenia, nie była pewna czy sni czy na jawie widuje goscia, cieszyłą się z odwiedzin.

-Jadziu, musisz napić sie ziółek, zaparze ci miodu i szałwi, spokojnie sobie odpoczywaj-kojący głos gładził jej niespokojne serce.

Nie mówiła nic, upajała sie kojąca obecnoscią wspaniałego goscia.

-Jestem Maria, twoja dobra znajoma, nie trudż się. podam ci już zaraz gotowy kubek napoju do wypicia-głos Marii był pełen wspołczucia i troski.

Po chwili parujący napój, przyjemnie drażnił nozdrza, koił, likwidował ból w gardle, uspokajał.

Wypiła duszkiem do dna.

Nie mówiły juz nic, spojrzenia wyrażały więcej niz wdzięcznosc.

Za oknem powoli budziła sie jutrzenka, od czasu do czasu dało się słyszeć znajome trele słowicze, oraz dalsze ujadanie psów, 

Obudziła się, przetarła zmęczone oczy, dookoła panowałą cisza.

Nie było nikogo.

Na stole stał kubek z zimną cieczą, niewypitą do dna. W ustach mialą posmak wypitego napoju.

Poczuła się pelna sił, choroba, wcześniejsza niedyspozycja  minęłą bezpowrotnie.

Rozglądała się w poszukiwaniu tajemniczej Marii.

Nie było jej, na krzesle obok została jedwabna chusta w czerone maki.

Podniosła ją na wysokośc oczu, delikatny zapach frezji, przypomniał obecność dobrej znajomej.

Dziewczęce serce zalały wspomnienia oraz bolesna nostalgia.

Ojciec, który spieszył się doswoich obowiązków zastał córke wtuloną do chusty.

-Co ty wyprawiasz? Robota czeka w polu a ty wąchasz jakąs chustkę-brzmiał ojciec.

 -Daj mi chwile, nie czuję się dobrze-odparła w zamyśleniu, siadajac na krześle, nie odwzajemniajac spojrzenia.

-Jadżka co tobie jest?Zachowujesz się coraz dziwniej, kiedy z tego wyrośniesz? Trzeba pracowac a  nie myslec nie wiadomo o czym i po co?-odparł szorstko, zabierajac się za paląszowanie pajd chleba ze smalcem.

Jadzia w towarzystwie ojca, krewnych i znajomych często czułą się obco, jednak jej tajemnicze osoby, stanowiły dla dziewczyny godne towarzystwo.

Z nimi nigdy się nie nudziła lecz po ich tajemnym odejściu czuła nieodyt oraz nostalgię.

Nie rozumiala ojca pretensji, nie wiedziała o co chodzi jej siostrom.

Jej siostry bowiem nie rozmawiały zbyt często z Jadzią, unikały jej, szeptały między sobą.

Krewne ze sobą rozmawialy sporo o swej siostrze, były to plotki i wzajemne spostrzeżenia.

Jadzia nie rozumiała bliskich krewnych, oni zas nie rozumieli jej.

Po zjedzeniu sniadania, Jadzia wybrałą się do miejscowej biblioteki, liczyła,że znajdzie interesujące ją materiały.

Aura sprzyjała, wiatr się uspokoił, słońce świecilo coraz rażniej.

Upojona spokojnym dniem, pełna dobrych przeczuć dotarła do Biblioteki.

W wypozyczalni natknęłą się na sympatycznną pracownicę.

Pani Malgosia, wylewnie i dość serdecznie oprowadziłą dziewczynę po pomieszczeniach dla czytelników.

Wspolnymi silami dotarły do starszych "Nowin" "Wiadomości z okolicy" i innych periodyków, w których to Jadzia poszukiwała wiadomości o tamtej zbrodni sprzed lat.

Dziewczyna usiadła, strona po stronie tropiła informacje z regionu.

Bibliotekrka cierpliwie donosiła nowe gazetki , odbierała przejrzane.

 Wreszcie trud dziewczyny został wynagrodzony, nareszcie znalazła gazetę sprzed sześciu lat.

Jadzia zadrżałą, serce jej mocno zabiło, poczuła mdłości.

Na zdjęciu dołączonego do artykulu dostrzegła fragment polany blisko lasu, jakże dobrze jej znany, z codziennych spacerów do szkoly i przedszkola.

Na ubitej trawie leżałą opaska,obok fragment urwanej gałęzi spleciony z uszkodzonym sznurkiem.

Trawa była upstrzona gdzieniegdzie krwią, miejsce wialo grozą i niepokojem.

Jadzia jak zahipnotyzowana, usiłowała przeczytać zamieszczony tekst.

Została w pomieszczeniu sama, bibliotekarka wróciłą do obowiązków.

Pracowite uczennice odeszły, oddając pracownicy opasle encyklopedie.

"Niewyjaśnione zabójstwo czy samobójstwo?

Justyna Wiercipięta w chwili śmierci miałą trzydzieści cztery lata.

Nie pracowała zawodowo, jej bogaci rodzice zapwniali jej wysoki poziom życia.

Jej zamożni rodzice nie chcą sprawy komentować.

Wyjechali do Ameryki, niedlugo po smierci córki.

Policjant i prokurator zostali wezwani na miejsce zdarzenia.

Śledczy po kilkutygodniowych badaniach i intercyzach, orzekli samobójsto.

Kobieta bowiem leczyła się na silna depresję, nie miała przyjaciół.

Denatka miałą bowiem kilka zawistnych koleżanek, które niezbyt pochlebnie mialy zeznaać o zmarłej.

Zatrzymano miejscową pijaczkę Blankę C. której zeznania byly zagmatwane i niespójne.

Podejrzana w chwili śmierci, leżała jak co wieczór pijana we własnym domu, świadkami byli jej synowie oraz starsza sąsiadka.."

 Jadzia  oniemiała, poczuła mdłosci i silny ból głowy, czytała przez łzy niedbale napisany tekst, nie była w stanie skupić się na żle napisanych ustaleniach, wszystko w niej krzyczało.

-Nie tak było-głos Jadzi ugrzązł w gardle.

-Zamykamy czytelnie-usłyszałą po chili spokojny lecz ponaglący głos bibliotekarki.

Zerwałą się z krzesła. Wyszła na korytarz, tam napotkałą niską pracownicę.

-Dziecko, co się stało, cała drżysz?-spytałą z troską Małgorzata.

-Nic mi nie jest-odrzekła bez przekonania dziewczyna opuszczajac budynek.

Obiecałą sobie,ze jeszcze wróci do biblioteki, sama na wląsną rękę musi zaspokoic ciekawość.

Wiedziałą,że jeszcze przy odrobinie dobrej woli mogłaby natknac się na wiecej informacji na temat tej dziwnej zbrodni.

Nie rozumiała, czemu nikomu z rodziny zabitej Justyny nie zależało aby dowiezdiec się prawdy.

Wyglądało to tak, jakby nikomu nie było żal, nikt nie cierpiał poz abujstwie tej dziewczyny.

Dlaczego nikt nie strala sie dociec prawdy?

Wiedziała,że tamta mloda kobieta nie popełniła samobójstwa.

Zabójczynią była pijaczka, dobrzez znana we wsi, dlaczego nikt tak prostej sparwy nie potrafi doprowadzić do sparwiedliwego wyroku?

Nie pojmowała ludzkiej podlości i bezduszności mysli dziewczyny natarczywie domagały się wypowiedzenia.

Nosiłą w sobie od lat ciężar z którym nie potrafiłą sobie poradzić.

Nikt z kim usilowała rozmawiać, nie bral na poważnie jej słów.

Jej naiwna dobroduszność i  szczerośc narażały dziewczynę tylko na wyśmianie i pogardę.

Wystrzegała się ludzi, skłonnych do kpin i nieżyczliwych.

 

Rozdział IX

Jesień nastała nispodziewanie szybko, przyszła wraz z brzydką pogodą, deszczem i częstymi chorobami.

Częste katary a potem męczący kaszel, doskierał Jadzi i jej rodzeństwu.

Dziewczyna liczyłą,że być może choroba zatrzyma ją w domu i pozwoli jej odpocząć.

Na nic sie zdało oslabienie organizmu.

Musiała do szkoły chodzić niemal codziennie, pieszo, samotnie i pod parasolem.

Młodsze rodzeństwo mogło w domu chorować, im pozwalano na więcej.

Jadzia musiałą byc zzdrowa mimo niedyspozycji, musiala wypełniąc swe obowiązki.

Odczuwałą niechęc uczniów, gdy tylko głosno kichneła, koledzy odsuwali sie od niej na duzą odległość.

Nie zaznałą ich symoatii.

Nadal sama mialą zwyczaj częstowac koleżanki słodyczami, gdzieś wykradzionymi z domu lecz one nie odwzajemnialy jej sympatii.

Cierpiała, zastanawiałą się dlaczego nie jest jak inni?

Dlaczego jej los jest smutny, przesądzony?

Czemu nie może cieszyć się dzieciństwem?

Mimo,ż ejeszcze nie byla dorosła, jej życie naznaczyłyło ją duzym ciężarem cierpienia.

Ze szkoły wracałą samotnie, deszcz jeszcze kropił, witra się to wzmagał do uspokajał, jakby chciał dac ludziom jakąs otuchę.

Szła pzred siebie zamyślona, mysli krażyły w jej glowie.

Nikt jej nie towarzyszył, patrzyła na smutne drzewa coraz bardziej ogołocone z liści, przyroda byłą tak samo smuta jak jej mysli.

Zbłądziła, jej kroki zaprowadziły ją na posterunek policji.

Nie wiedzialą jakim cudem, dlaczego i kto ja poprowadził akurat na posterunek?

Nie miałą pojęcia,że w poblizu szkoly moze znajdowac się maly posterunek.

Weszła do otwartej bramy, usilowała wedrzeć się do środka, dotknęła przyciski jak do domofonu, rozległą się gdzieś weselna muzyka,

Poczekałą chwilę, niepewna tego co postanowi.

Po dluższej chwili, wychynął otyly umudurowany pracownik.

-Co ty tu dziecko szukasz?-odezwał się mało życzliwie.

-Chciałabym zlozyc doniesienie, byłam swiadkiem zbrodni, mogłabym coś powiedzieć-usłyszałą włąsny wyrażny głos.

Nalata twarz policjanta, wyrażałą zdumienie, kpinę i niedowiarę.

-Ty dziecko, chyba śnisz. Wiesz gdzie jesteś i po co?-spytałą z pogardą, odchodząc.

-Niech pan poczeka, chcę zlozyć moje wyjasnienie-rzekła twardo Jadzia.

-Ty młoda,z a dużo fimów się naogladałaś i pewnie liczysz na sławę albo dreszczyk emocji, albo to jakis zakłąd z kolegami co?-gruby policjant szydził, lustrując smukłą sylwetkę Jadzi.

-Ja mówię prawdę, kilka lat temu widziałam jak pewna dobrze wam znana  pijana kobieta zabija blondynkę, młoda, bogatą kobietę. Przysięgam, wiem co widziałam-głos dziewczyny drżała z emocji.

 

Gruby policjant zamarał w rozkroku. Jego postura wyrażałą zdumienie.

-Dziecko, ty chyba za duzo filmów dla dorosłych się naoglądałas? sama nie wierz co mówisz-odparł lekceważąco, mierząc z przygana drobną posturę dziewczyny.

-Czemu pan mi nie wierzy?dlatego,że jestem mała, głupia i biedna to dlatego nie jestem wiarygodna-usłyszała swój bończuchny głos.

-Dobra, niech ci będzie. Dzisiaj juz skończyłem pracę, ale mogę cię przesłuchac, jesli są to brednie to gorzko pożałujesz-mężczyzna wepchnał dziecko do dusznej, małej, niewietrzonej klitki, w której spowijał  zapach ludzkiego potu i strachu.

Jadzia usiadła na niewygodnym stołku, żalowała w duchu swej brawury i jednoczesnie czuła gdzies w sercu,że postapiłą słusznie.

Miała nadzieję,że cieżar bolesnego sekretu od tej chwili przestanie ciążyć.

Nieuprzejmy mundurowy rozsiadła sie po przeciwnej stronie stołu, z hukiem przybliżył krzesło do swego niezgrabnego jestelstwa, usiadł głosno posapując.

Zapadła cisza.

Mężczyzna flegmatycznie wyjął notatnik z przepastnej torby, która wczesniej leżała niedbale pod stołem.

-No słucham pannico co ams zmadrego do powiezdenia-odezwał się po dłuzszej chwili.

 -Gdy byłam mała lubiłam chodzic na spacery, blisko lasku, tam czułam sie dobrze i lekko, niedaleko była zielona polana-Jadzia uważnie cedziła słowa.

-Drogie dziecko do rzeczy nie mam czasu, na sluchanie wynurzen, marnujesz mój czas-zasapał grubas.

-Kończył sie dzień, nie pamiętam dokłądnej daty. Pamietam tylko jak dwie kobiety spacerowały, nie jedna szła a druga biegła, jakby uciekałą, ta blondynka, łądniejsza widać,że była wystarszona, uciekała przed groznie wygladajaco grubą, pijaną kobietą-jadzia zakrztusiłą się i ciągnęła dalej, podnosząc wzrok na nieodgadniony wyraz twarzy policjanta.

-I Co było dalej, jak to była odległosc?-mężczyzna szyko wyrzucał słowa niczym pciski karabinu.

-Byłam jakies trzysta metrów, albo mniej ona szły jakby w moją stronę, to było kilka lat temu. Ja wyglądałam zza grubego drzewa. Bałam sie tej pijaczki bo wyglądałą grożnie no i pamiętam kłótnie, wrzaski i piski. Wygladało jakby pijaczka udusiła tamtą blondynę, bo ta blondyna leżałą na ziemi, pijaczka ją wyzywałą i miala przewagę nad nią, bo bylą duzo grubsza i cięższa  a tamta była raczej chuda i trochę mniejsza i na pewno delikatniejsza-głos Jadzi drżał, czuła ból w skroniach i bliska była paniki.

Dotarła do niej nagle powaga miejsca, poczula się, osamotniona, osaczona, zupełnie nie na miejscu. Wydawało jej się,że pzrezywany  koszmar nie jest na jawie.

-I co było dalej?-grubas, kreslił w notatniku niowyrażne zapiski.

-Chciałm uciec, ale wtedy zjawiła sie taka moja opiekunka Helena znaczy sie ona nagle jakby przyszła mnie uratować, była duchem-glos Jadzi się urwał.

-Stop dziecko tak dobrze ci szło i nagle znów brednie wplatujesz, miałem rację-Polichant z trzaskiem zaknął notatnik, mierząc z kpiną przybyłą.

-Przysięgam mówie prawdę-krzykneło dziecko nerwowo.

-Dziecko podaj adres gdzie ty mieszkasz? Musze  ztwoimi rodzicami pogadac-odparł gniewnie mundurowy.

-Nie, prosze nie. Rodziców wogóle nie obchodzę, ponadto oni uważają mnie za wariatkę. Oni tak jak pan, nie chca mi wiezryć, mają mnie za nawiezdoną-rzekła z bółem.

-Byc moze mają rację ale chciałbym-głos policjanta wdzierał sie do umysłu dziewczyny. która postanowiła czym prędzej uciec z dusznego pomieszczenia.

Oddaliła sie czym prędzej od ponurego, szarego budynku, czuła jak jej serce nieróeno nije, uderza strachem, wstydem i przegraną.

 

Kiedy znów walczyła ze sprzecznymi myslami, brakiem tchu, wtem w oddali ujrzała dobrze jej znaną opiekunkę, jej serce rozpoznało Helenę.

Ucieszyła się niezmiennie, wylewnie przywitałą się z dawno nie widzianą towarzyszką niedoli.

-O jak miło Cię widzieć, proszę przybywaj do mnie często-Jadzia wtuliła się w smukłe ramiona Heleny,

-Ja tez się ciesze,że sie spotykamy. Lubię jak jestes zadowolona i ufna-odparła znajoma, pociągając Jadzię w strone domu.

-Powiedz mi proosze , czemu nie miożemy czesciej się widzieć?-Strasznie czuję się samotna i brakuje mi dobrych przyjaciół-utyskiwała dziewczyna.

-Nie wszystko ode mnie zależy. Będe przychodzić gdy będę mogła.-usmiech Heleny zdawał sie rozjasniać aurę.

Miimo póżnej pory, jasne słońce jeszcze swiecilo jasno i przejrzyscie.

Promienie igrały na lisciach, w gałęziach drzew.

-Jadziu, nie wiń sibie za tamto starszne wydarzenie, kiedy zginęła Justyna. Nie Była to twoja wina-odparła powaznym tonem helena.

-Powiedz mi dlaczego to sie musiał stać? Czemu akurat przy tym byłam i to widziałam? Gdybym tego nie zobaczyła to bym nie cierpiała tyle i tak długo-rzekła ze smutkiem dziewczyna.

-To co sie stało było bardzo złe. Niestety, życie Justyny miało być krótkie zas tamta kobieta, która przyczyniła się do smierci Justyny, będzie miała wyrzuty sumienia, jej dusza musi się rozwinąci szukać zadoscuczynienia, aby ona sama mogła pogłębic swoje życie duchowe. Nie zrozumiesz tego teraz dlatego pzrestan się obwniniać. Wiesz, co jestem z Ciebie barzdo dumna-odparła helena z promiennym usmiechem.

-Nie rozumiem po co jest tyle zła?-chciała wiedziec Jadzia.

Jest tyle samo dobra ile zła, to od nas zalęzy który kierunek obiezremy i dokąd pójdziemy-odparła Helena.

-Dalej tego nie rozumiem-głos Jadzi wyrażał smutek i gorycz,

-Zobacz widac twój dom. Ciesz się obecnoscią mamy, taty i rodzeństwa. Ciesz się ze wszystkiego co cie otacza, doceń to bo to nie jest dane raz na zawsze w takiej konfiguracji i kolejnosci. wszytsko co masz i doswiadczasz jest niepowtarzalne i jedynę-helena przytuliła ostatni raz Jadzia po czym szybko jakby rozpłynęła się w powietrzu.

Wróciła do gwarnego domu, pełnego krzykliwego rodzeństwa, nadąsanych rodziców.

-A ty Jadżka gdzie się włóczysz i z kim?-zrzędził ojciec.

-Jadzka nie ma przyjaciół, ona gada sama ze sobą. Nie raz to podsłyszałem -zasmiał się młodszy brat.

-Cicho bądż, ty nic nie rozumiesz bo jestes głupi-głos Jadzi drżał z gniewu i zawstydzenia.

-Siadac dzieciory do stołu, kolacja zaraz będzie-głos matki przekrzykiwał kłótnię licznej rodziny.

-a po kolacji, pomozecie nam w polu, nie ma obijania i gadania ze sobą-odparł wyniosle ojciec, rechocząc głosno.

Rodzeństwo spożywalo kanapki z sercem i szynką.

Opowiadali o zwykłych rzeczcah, o sąsiadach, szkole, kłopotach w nauce i z nauczycielami.

Jadzia jadła w milczeniu, nie zabierała głosu.

Mysli jej wygiegały daleko, sięgały zupełnie innych spraw o których jej rodzeństwo nie mogło miec pojęcia.

-Słuchajcie, ponoć przyjechali z Ameryki, ci burzuje, którym jakas pijaczka córke ubiła parę lat temu-przechwalał sie nowinkami starszy brat.

-Tak, a gdzie oni teraz mieszkają,w  którym domu?-głos Jadzi zdradzał ogromne napięcie.

-a co cie to nagle obchodzi? To taki duzy dom, willa raczej na skraju lasy i tej rzeczki-odparł niedbale jej brat.

-W poblizu jeziora, w ładnym miejscu stoi ten dom, tylko,że oni nieszczęsliwi ponoć, chociaz bogaci to szcescia nie mają-rzekła starsza siostra.

Jadzia słuchała rozmowy  rodzeństwa z rosnacym zaciekawieniem i coraz silniejszym niepokojem.

Nie mogła spać, serce jej drżało z emocji.

Poczuła w sobie potrzebę misji, koniecznosc działania.

Nie mogła zmrózyć, obraz zabijanej dziewczyny na polanie powracał.

Zdawało jej się,że słyszy głos zmarłej, który ją przyzywa, domaga się zainteresowania.

Wstała skoro swit, nie potrafiła zjesc sniadanie.

Nie poszła do szkoły, choć zabrała ze sobą niemal pusty plecak, w nim były tylko zeszyty,  bułka z masłem, oraz herbarta w termosie.

Wyszła w ciepły, słoneczny dzień.

Nie czuła strachu, ni leku, lecz jakies wewnętzrny przymus, niemal ekscytację.

Znała bowiem ten piekny dom, bogaczy, szła pieszo, nie pewna tego co ją czeka.

Dziwiła się sama sobie, czuła jakoby czujas dłoń ją prowadzi, nie napotkała nikogo, wiatr zaledwie lekko smagał jej czerwone policzki.

Droga nie byłą długa, nie była wcale prze nikogo uczęszczana. dróżki szutrowe same jakby wskazywały kierunek.

Nagle stanęła obok olbrzymiej bramy, przeszła tam gdzie było otwarte, nowoczesne i drogie samochody prezentowały swe zadbane sylwetki na eleganckim podjeżdzie.

Przystanęła, podziwiając przepych i luksus, zadbanego ogrodu, altanki, wejscia do willi, zawstydzona stała bez pomysłu na następny krok.

-Dziecko co ty tu robisz?-z nowoczesnego auta wyskoczył starszy raczej choć dobrze ubrany biznesmen.

-Prosze pana, ja przyszłam bo wiem cos o państwa córce-rzekła bez namysłu dziewczyna.

-Dziecko ty chyba postradałas zmysły, moja córka nie żyje, nie zycze sobie takich rozmów. Potrzebujesz czegos, jestes głodna?-głos bogacza wyrażał zdenerwowanie lecz także wyzszosc z domieszką pogardy..

-Byłam wtedy na polanie, siedem lat temu, gdy widziałam ten wypadek. Nigdy tego nie zapomnę, tam musiała być Justyna państwa córka bo-Jadzia poczuła pustke w umysle i zawstydzenie

-Dziecko cos się tobie pomieszało, nie mogłas tego widzieć, policja juz dawno zamknęła te straszną sprawę. Nie życze tego nikomu-głos bogacza wyrażał ból i zniechęcenie.

Jadzia czuła jak płoną jej policzki. Żałowała przybycia, odwróciłą sie na pięcie i rozmyslała. Była niemal pewna,że ten pan nie jest szczery, cos go mocno dojmowało wyczuła to po jego nerwowym tiku i głebokich mimicznych zmarszczkach na twarzy, w smutku wypisanym w spojrzeniu. Bogacz bez słowa wsiadł do limuzyny i z piskiem opon odjechał.

W tym samym czasie od strony ogrodu weszła najpewniej pracownica zamożnego domu, ubrana w fartuch roboczy, przystanęła obok dziewczyny.

-Daj sobie dziecko z tym spokój, ci państwo przeszli juz wiele, choc trudnow to uwierzyć. Niby sa bogaci materialnie ale na duszy to nędzarze. Choć do piwnicy będe mogła cos tobie dac-kobieta w srednim wieku żwawo kroczyła w stronę kuchennych drzwi okazałej willi.,

Jadzia niesmiała kroczyłą  za kobietą.

Wl przytulnym, choc nieco wilgotnym miejscu, ktore okazalo sie piwnica miesciło sie sporo drogich i starannie poskładanych ubrań, zabawek a nawet ksiązek, były tez stare zeszyty.

-Weż sobie co chcesz z tych rzeczy, wygladasz na biedną, a te rzeczy nikomu się już nie przydadzą, bierz smiało-nakłaniała pracownica.

Jadzia bez namysłu sięgneła po duza torbę, upychałą do niej markowe płąszcze, ładne sukienki, buty, jej wzrok padł na stary zeszyt, który zdawał się nakłaniac do zabrania.

Chwyciła zachłannie stary, ładny kajet, ukryła go w swym plecaku, zas ogromny wór wzięłą pod pachę.

Podziękowała wylewnie sprzątajacej pracownicy,która niczym automat, zabrała sie to metodycznego scierania niewidocznego kurzu.

- Jesli będziesz chciała na przykład jedzenia to przyjdż, spytaj o Irenę bo tak mam na imię-odparła pracownica, kłaniajac się odruchowo obdarowanej Jadzi.

-Dziękuję, jest pani kochana-odparła wzruszona dziewczyna.

Do domu wracałą w podskokach, po raz pierwszy czuła sie lekka i uradowana, chociaz dzierzyła na plecach sporo ciężaru.

Gdy tylko wróciłą do domu, nikomu w nim nie zastała.

Rodzeństwo posżło do skoły zas rodzice udali się do prac polowych lub ogrodowych.

Dziewczyna szybko zabrała się jedzenie kanapek, tym razem apetyt jej dopisywał, jej kot przycupnął tuz obok swej pani i spoglądał na nia wymownie.

Jadzia sięgnęła po kajet, ubrania zas obojetnie zaniosła do pokoju goscinnego, miałą nadzieję,że liczna rodzina skorzysta t przyniesionych darów.

Kajet był zatytułowany "Pamietnik Justyny".

 

Na pierwszej stronie, znajdował sie najstarszy zapis, przypominał notatke odręczną. 

'Skończyłam 12 lat, czuję,że zaczynam sie zmieniać. Nienawizde tego. Nienawidze moich koleżanek i kolegów, wszyscy sie na mnie gapią.

Obmawiają mnie, wiem bo słyszałam ich rozmowy na korytarzu a anwet na lekcji. Wszyscy sa tacy paskudni.

Wiem,że zazroszczą mi tego,że urodziłam sie bogata, im sie wydaje,że ja wszystko mam. To nie jest prawdą.Mam rodziców zajetych zarabianiem kasy, firmami.

Wiecznie zajęci, zapracowani, nieobecni. Mama woli te swoje głupie zagraniczne wycieczki i wydawanie kasy na poprawę urosy niz zajmowanie sie mną.

Mna zajmuje sie niania i sprzataczki, tylko ja wiem,że one robią to dla kasy.

Wcale sie mna nie przejmuja tylko, udają takich dobrych,żeby więcej zarobić.

Ja czuję,że oni wszyscy mnie nie znoszą,. Słyszałam, jak sprzataczka powiedziała mojej niańce,że taka rozwydrzona ze mnie dziewucha.

Ona woli sprzatac i szorowac te podłogi niz bawic się z takim samotnym dzieckiem, jakim jestem.

Rodzice kupują mi prezenty, nie wiem co z nimi zrobić, wolałabym,żeby ze mną spedzali więcej czasu..."

Jadzia zachłananie czytała zapiski, jej serce biło żywo z przejecia i wzruszenia.

Udała sie do swego pokoju, zapominajac zupełnie o bożym świecie, oddała się lekturze,niezwykłego pamietnika.

Usiadła na starym krześle, włączyła nocną lampkę, by lepiej widzieć dziecinny rząd zapisanych odręcznie słów. Z nocnej lampy żarówka migała nierówno,jakby na swój sposób dawało o sobie znać.

"Mam teraz 14 lat, przesladuje mnie sąsiadka, Blanka. Moja mama nie pozwala mi zadawać się z biedotą. Powiada,że jej rodzina nie pasuje do naszej. Jej ojciec zapisał sie do partii komunistów by mieć kasy i znajomości. Dziwna jest matka mojej sąsiadki, gapi się na mnie jakoś tak dziwnie i zadaje głupie pytania. Ona ciagle siedzi w domu i nic nie robi, często lezy na kanapie bądż siedzi na taborecie w kuchni.Wiem,że mnie nie lubi, uważa mnie za dziwną, głupią bogaczkę. Nie podoba mi się całą jej rodzina. Ale czasem u nich przebywam bo nie mam gdzie sobie pójść.

Ojciec mój zajety bizneami, matka wyjechała do Ameryki, mnie nie chciała wziąc ze sobą. Mną ma się zajmowac niańka i sprzątaczka.

Nie narzekam na nie, tylko one to robia tylko dla forsy, nie zalezy im na mnie.

Widzę, jak ta Blanka mi zazdrości. Jest mściwa, wczoraj zamknęła mnie w piwnicy bo nie przyniosłam jej tych slodyczy z od matki Ameryki.

Zapomniałam jej dać.. Przesiedziałam w tej paskudnej piwnicy chyba pól dnia, bałam sie mysz i szczurów. Kiedy darłam sie ze strachu, ta głupia Blanka tylko szydziła ze mnie.

Podobało jej sie moje cierpienie. Ta Blanka lubi zadawac mi takie przykrości bo wtedy ona się lepiej czuje.

Ta jej matka, gotuje niesmaczne mięsa, śmierdza i sa tłuste, a niektóre jej kotlety wyglądają jak kawałki zwłok dzikiej zwierzyny, wydaje sie jakby sie poruszały. O na pewno tego nie zjem, nie ma mowy. Moja gosposia ma lepszy talent do gotowania. Lubię jej warzywa i placki ziemniaczane i racuchy.

Dziwna jest ta sąsiadka Blanka, nie wiem po co do mnie przychodzi skoro wcale nie chce się ze mna bawić. Gdy udaje,że nie widzę, ona zaglada do moich pokoi i coś węszy, zagląda. Ukradłą mi kilka razy moje drogie zabawki, misie, lalki i spinki do wlosów. Zagroziłą mi, żebym nikomu nic nie mówiła, bo mnie pobije albo zabije. Przykro mi. Musze sobie znależc jakaś inna kolezankę, byle była normala.

Kilka miesięcy pózniej.

Jest udało się, mam w klasie fajne koleżanki, ale jestem zadowolona. Chodzimy sobie na lody, zaparszam je do domu, by sobie zjadły obiad.

Jest wesoło wygłupiamy się. Czasem widze przez plot jak ta głupia Blanka nas podglada, wygląda na wściekłą i zazdrosną.

Jej na pewno nie zaproszę, ona nie jest normalna."

 Jadzia wysilała wzrok by doczytac kolejną strone pamietnika, lecz tłusta plama, dawno zadana, rozmyła mało czytelne pismo.

Serce dziewczyny wciąz biło żywo. Do oczy nabiegły jej łzy, musiała odlozyć pamietnik, lecz lampka nocna znów niespokojnie zamrugałaniewypaloną jeszcze  żarówką.

W dole domu, usłyszałą wrzaski codziennego życia. Poderwała się nerwowo.

Nie chciała rozmawiac z rodziną. Postanowiła w duchu,że jutro po szkole, znów odwiedzi willę, gdzie mieszkałą zmarła Justyna.

Jadwiga miała w sobie ogromny niepokój, głowa bolała od cięzaru nowych sekretów.

Jutro skoro świt obiecałą sobie solennie,że odwiedzi sympatyczą pracownicę bogaczy,rodziców zmarłej kobiety.

Poczuła ciarki na plecach, chłód i dziwne poczucie,że nie znajduje się sama w swojej sypialni.

Zbiegła z impetem do wrzeszczącej rodziny, usiadłą z nimi do stołu. Czuła ogromny głód ale nie była w  stanie przełknąć najmniejszego kęsa.

-Jadżka co tobie jest? Skąd masz te ubrania?-matka stanęła w drzwiach, pełna zlych przeczuć.

 -Taka miła pani mi dała dary, jak wracałam ze szkoły, to byl przypadek, pobładziłam. Ona to chciała do kosza wyrzucić, więc jak tylko mnie zobaczyła, kazała mi to sobie zabrać-rzekła dziwczyna nieco drżąc z przejęcia.

-To jest drogie, staromodne. Musiało gdzies przeleżeć. To dziwne,że ci dała. a co to za pani?-drążyła matka,przeszukując stos kobiecych sukienek i płaszczy.

-Nie znam jej, nie pamietam nawet gdzie jest ten dom, to był przypadek-rzekła Jadzia, zabierajac się do robienia herbaty.

-Zaprowadż mnie tam jutro-domagałą sie jej starsza siostra.

-Saa sie tam zaprowadź, nie wiem gdzie to jest-rzekła tajemniczo jej siostra.

-Nie bądż taka tajemnicza, jutro z toba idę do szkoły-w glosie Staszki, slychać bylo determinację.

-Nie wiem, czy tam trafimy, ale dobrze, pójdziemy razem-głos Jadzi zdradzał niepokój.

tej nocy, Jadzia nie potrafiła zmrózyc oka, denerwowała się także piętrzącymi sie zaległosciami w nauce.

Zawirowania kryminalne zbyt angazowały jej młode serce, nie umiała sumiennie przyłozyć się do nauki,

Nie lubiła chodzic do szkoły, gdyż wiedziała,że znów będzie sciagać zawistne spojrzenia, znosic docinki innych łobuzów oraz, że nie znajdzie wsparcia u nauczycieli.

Pragnęła byc juz dorosłą, sama o sobie decydować.

Lubiła samotnosc, towarzystwo innych ja rozpraszała.

Nim jutrzenka wstała, Jadzia była już gotowa by isc do szkoły, liczyłą,że nikt nie będzie jej dotrzymywał kroku.

Niedoceniła determinacji swej siostry Staszki. 

-Jadżkaa poczekaj, pojdziemy razem, nier bądż taka-syczała Staszka, podczas pospiesznego sniadania.

Wyszły obie na zimny poranek.

Miczały. Staszka pierwsza odzyskałą głos.

-Skad znasz tych bogatych ludzi co dali ci takie drogie rzeczy?-dociekała jej krewna.

-Mówiłąm ci,że to był przypadek, te rzeczy miały trafic na smieci-odparła Jadzia.

Tymczasem willa, była już widoczna na horyzoncie, okalała ją błekitna tafla woda ze spokojnego jeziora. egzotyczne drzewa gustownie posadzone i solidny płot, zamykający kwiecisty ogród, pełen róż.

Przystanęły, zamilkły, skupione na podziwianiu dobrostanu nieznajomych.

Tymczasemz  impetem rozwarła się ogromna brama, czerwony drogi samochód wytoczył się z olbrzymiego garażu.

Ten sam co wczesniej biznesmen, odsunął nerwoow szybę od strony intruzek.

-Dziewczyny czego szukacie? Znów szukacie sensacji czy jalmóżny?-jego bas wyrażał lekceważenie.

-My przyszłysmy do pani Irenki, byłysmy umówione-pisnęła jadzia.

-Pani irenki, dzis nie ma. ma wychodne, Jak jestescie głodne to możeciesobie  kontener opróznić. Zegnam dziewczyny, na mnie czas-głos bogacza wyrażał pogardę.

Stały jak wryte, patrzyły nie bez zazdrosci na odjezdzajacy nowoczesny pojazd, na wszechobecne bogactwo.

-Jadżka nie jestesmy żebraczkami, ale gbur z tego faceta, żałuję,że tu przyszłam-głos Stasi był bliski rezygnacji.

-Więcej tu nie przyjdziemy-dodała dziewczyna, tłumiąc smutek.

Tymczasem z oddali zbliżała się pani Irena, ubrana w roboczy fartuch, wykrzykiwałą ile sił w płucach

-Dziewczyny, czekajcie, mam cos dla was-jej głos wyrażał sympatię.

Zdezorientowane, spoglądały ku sobie.

-Nie zajme wam wcale czasu-pani Irenka stanęła naprzeciw uczennicom, podarowała im zagraniczne czekoladki i kolorowe ciasteczka.

-Dziękujemy, taka pani dobra-głos Jadzi wyrażał wzruszenie.

Stasia powodowana zawstydzeniem milkczała lustrując to siostre to obcą kobietę.

-My musimy isc, mamy za niedługo lekcje-Staszka pierwsza odzyskałą głos.

-Ty idz do szkoły, ja tu zosatne z pania Irenką- Jadwiga niemal wypchnęła siostrę aby szła w stronę szkoły, oddała jej nawet własny przedział słodyczy.

Dziewczyna odeszła, zostawiajac swa siostrę z obcą w obcym miejscu.

-Zapraszam do piwnicy, może sobie cos dla siebie zabierzesz-głos pani Ireny był ciepły i pełen zachęty.

Weszły obie do ciepełej i przytulnej piwnicy, pani irenka zwinnie szorowałą podłogi przy pomocy nowoczesnego mopa.

Jadzia rzuciła wzrokiem na ogromna stertę ubrań, równo uskładaną, szzukała metodycznie chocby zeszytów, notatek, wykonywała ogledziny niczym wprawny sledczy,

pani irena zajęta sprzątaniem raz po raz, spoglądała na dziewczynę.

Wreszcie Jadzia postanowiła przygarnac dużego pluszowego misia, ukrytego obok wiosennej kurtki, opiwne, błyszczące  oczy pluszaka  zdawały się żywe i pełne tęsknoty.

Jego bystry wzrok, zdawał się przyzywać dziewczynę.

Gdy tylko Jadzia zakończyła swe sledztwo, podniosła wzrok na milcząca do tej pory sprzataczkę.

-Pani Irenko, dlaczego pani taka dobra dla mnie?

-Nie jestem wcale dobra, mam wyrzuty sumienia, z tym bee się zmagac do smierci-odpała Irena smutno, siadajac na wolnym krzesle.

-Dlaczego pani tak uważa?

-Nie dopinowałam Justyny, byłam jej ulubiona opiekunką. Broniłam ją jak umiałam, ale ona miała swoje sekrety i podejrzane towarzystwo-odparła amutno.

-Proszę powiedziec mi więcej jaka była Justyna?-ciagnęłą Jadzia.

 -To była biedna, lecz bogata tylko materialnie dziewczyna. Niby miała wszystko ale tak wogóle to ona nie miała nic. Nie zaznalą milosci. Rodzice tylko kupowali, nie poswięcali dziecku ani czasu, żałowali milosci. Szkoda gadać-głos pani Ireny wyrażał ból.

-Wie pani,że ja widziałam kto ja zabił, to była ta pijaczka z sąsiedztwa-krzyknęła Jadzia,

-ja też tak uważam, policja juz chciała aresztowac tę pijaczkę, już byli na jej tropie. Ona ma mocne alibi,że była w knajpie i piła  a potemw róciła do domu aby pic, swiadkami sa jej chłopcy, synowie-odrzekłą z rezygnacją.

-Przysięgam, złozyłam nawet na policji to co widziałam ale oni mi nie uwierzyli, jeszcze mnie chcieli aresztować-Jadzia niemal płakała.

-Nie ma co się wtracac w te sprawy bo nic nie wskóramy- odparła blada pani irena.

-jak to nie możemy? pzreciez to takie proste, policja i prokuratura to debile, oni tylko niewinnych aresztują-głos dziewczyny był bliski histerii.

-Ojciec Justyny i ojciec  tej pijaczki sa bliskimi kolegami, znają sie od dzieciństwa.Ponoć łaczą ich jakies tranzakcje wiązane i nie chcą się zaskarżać. Dziecko idz już ty do domu albo jeszcze na lekcje i zostaw to czasowi. Pamietaj wszystko się kiedys samo rozwiąże i wyjasni, tylko potrzebny ten nieubłagalny czas-rozmowa zdawała się wyczerpywac siły witalne sprzątajacej.

Jadzia, wylewnie podziekowała znajomej za poswięcony czas, przygarnełą pluszowego Misia i wyruszyła do szkoły, na ostatnie zajęcia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

25 stycznia 2022   Dodaj komentarz
owca miedzy wilki  

Owca między wilki 1 część

Rozdział I

Wiosna na kalendarzu w pełni zawitała, lecz zima nie zamierzała opuśćić górzystych wiosek, malowniczych krajobrazów, która sama wyrzężbiła i namalowała.

Zimno i chłod wdzierało się do każdej ubogiej chałupy, jedynie zamożniejsze domy cieszyły się wygodą, ciepłem.

W okrutnie ubogiej chałupie, żle ogrzanej najtańszym piecem i gorszym węglem, przyszła na świat maleńka Jadzia.

 

Nie było radości, wcale nikt się nie cieszył lecz martwił i gnębił, losem skazanego na świat kolejnego człowieka.

 Oprócz maleństwa, skromną chatę wypełniały jeszcze schorowana babka z dziadkiem, rodzice przezrażeni, oraz gromadka dzieciaków tak samo ubogicch.

Po domu platał się pod nogami zawsze głodny i niezaspokojiny kocur, oraz ciężarana kotka, która uwielbiała najczęściej zasypiac pod stołem.

Pod bukowym stołem, w swej kryjówce, ciężarna kocica, miała szansę otrzymać pewniejsze kawałki, odpady ze skromnych obiadów lub nieświeże sery z kanapek.

Ciężarna kotka, wydawałą kilka razy w roku gromadę kociąt, który bezduszny ojciec i głowa rodziny zazwyczaj zabijał w drodze nad rzekę.

 Edek nie cierpiał maleńkich, nikomu nie przydatnych neimowląt kocich, likwidował je szybko i zawsze bez refleksji.

W maleńkich kotach widział zbędne robaństwo, które jak najprędzej usuwał z niesprawiedliwego łez padołu.

 Podobną niechęc przejawiał wobec dzieci, które sam plodził i wcale się nimi nie zajmował.

Gdyby od niego zależało, gdyby nie czujny wzrok dziadka i babki z pewnością okrutny los dotknąłby tak samo Edka własne potomstwo.

Tolerował w najlepszym razie lecz chętnie omijał nieznośne dzieci, przez które musiał dłużej zostawać w podrzędnych fabrykach, gdzie był zatrudniany zazwyczaj dorywczo.

 Nie miał Edek ani zawodu uczciwie wyuczonego, nie był wcale dobrym pracownikiem, rece miał bowiem obie lewe.

Spędzał czas na robotach, albowiem tam nie musiał ogladać znudzone, głodne, nieznośne potomstwo.

Ogarnięciem stale rosnącej dzieciarni nie znajmował sie nigdy specjalnie.

Matka dzieci a jego żona była zazwyczaj mocno umęczona, udręczona pracą na roli, w polu, wokol domu, sił i chęci nie starczało dla dzieci.

Dzieci, musiały same sobie pomagać, przetrwać lub zaginąć.

Los jednak trzymał przy życiu każdego malca, mimo cięzkich chorób, dolegliwości dziecięcych i zapaleń, każde dziecko żle leczone zawsze wychodzilo żywe z każdej ciężkiej choroby i cierpienia.

Żoną Edka była Janina, po swojemu pracowita i gospodarna, wiejska kobieta.

 Janina nie darzyła swego męża wcale najmniejszym uczuciem.

Sama głowiła się niejednokrotnie  podczas bezsennej nocy, jakim prawem, za jakie grzechy  i dlaczego wyszłą tak beznadziejnie za mąż?

 

Lubiła powatarzać na głos, podczas prac polowych i trudnych prac przy dzieciach, w drodze do kościoła "po jakie licho wychodziłam za mąż?"

Nikt nie potrafił poradzic Janinie w niedoli.

 

Dzieci cierpiały na skutek braku ciepła, miłości, wsparcia i stale powiększajacej sie biedy.

 

 Janina nigdy nie potrafiłą pojąć kto ją doprowadził do niechcianego wyjścia za mąż,

 

Posiadałą strzępki pamięci, iż to sam Edek napatoczył jej sie gdzieś podczas nieilicznych zabaw wiejskich.

 

Pamietała jedynie,że stanął obok niej i zaczęli niezobowiązujaco rozmawiać.

 

Deszcz zaczął powoli ustawać, wiejska zabawa parafialna, zgromadziła liczny tłum wiernych.

 

Przyszli powodowani nudą i chęcią spędzenia czasu nieco inaczej.

Janina umówiła się z koleżanka lecz ta w ostatnim momencie tamta nie zdołałą  dotrzeć z powodu urojonych dolegliwości kobiecych.

 

Toteż samotnie sie udała, schludnie ubrana Janina, była wystawiona na wzrok znudzonych kawalerów.

Edek nie zrobił dobrego wrażenie na kobiecie,mało  uprzejmie odpowiadała na nudne pytania, nie drązyła tematu.

 

Z tłumu licznie zgromadzonych wiernch usiłowałą dopatrzeć się kogoś znajomego.

 

Nikt tym razem nie była skory do rozmów, oprócz natrętnego Edka, który tego dnia był  mocno pijany.

 

Sam także po skończonej zabawie, niejednokrotnie nachodził Janinę w jej rodzinnym domu.

 

Prosił, zabiegał, udawał uczciwego aż rodzina Janiny znudzona jego wytrwałością, zgodziła się na jego mało wyczekiwane wizyty.

 

 Janina, dobrze i skromnie wychowana, tolerowała wizyty Edka.

Nie budził on w  niej nic poza litością.

 

Nie czułą do niego wcale sympatii.

Jego postać nalana, niezgrabna, twarz ponura mało przyjemna o grubych ogorzałych rysach, nie budziła u nikogo zachwytu.

Rodzice Janiny zwykli, prości ludzie, znużeni ciekawskimi pytaniami sąsiadów zgodzili się na niechciane Edka dalsze wizyty.

Bez romantyzmu, bez pragnienia, bez miłości ślub janiny i Edwarda został zawarty w ponury, deszczowy dzień w połowie pażdziernika.

Janina nie czułą nic prócz bólu i strachu.

Posluszna woli rodziców, bez namysłu, bez planu na przyszłośc, zgodziła się na ożenek z Edwardem.

 Ubrana w pożyczonej pożółkłej sukni, nie wygladała ani ładnie ani radośnie.

Edek zajadał sie wiejskimi smakołykami, które popijała tanią wódką i cieszył sie sam ze sobą.

Wesele skromne, nijakie samo szybko sie skończyło, nieliczni goście po zatruciu nieświeżą kaszanką, szybko opuszczali salę w remizie strażackiej przy dźwiękach starych ludowych piosenek z kaset magnetofonu.

Tkwiła bez reszty nieszczęśliwa w malżeństwie, albowiem nie widziałą dla siebie innej alternatywy,

Dzieci przychodziły na świat niemal każdego roku.

Nieplanowane dzieci przybywały kolejno na świat, jakby Janiny założeniem było wydawaniem na świat licznego potomstwa za cene rezygnacji ze spokoju i szczęścia.

Musiała tkwić w szarej, ponurej, biednej rzeczywistości bo tak chciało przeznaczenie

Zdawało się, że los sam gra na ludzkich uczcuciach, sam układa po swojemu ludzkie bolesne zdarzenia.

 Kolejne dni pozycia małżeńskiego były niczym pochmurne, deszcowe, wietrzne lata.

Słońca i radości niemal żona Edka nie zaznała.

 Los niekiedy sprzyjał, czasem bawił, pocieszał lecz innych; sąsiadów, dalszych krewnych, znajomych, lecz nigdy nie sprzyjał Janinie.

 

Z roku na rok Janina gorzkniała, nie miała w sobie radości żadnej.

Nie znajdywała sensu w swoim bolesnym położeniu.

Spogladałą na płaczące i tak samo jak ona nieszczęśliwe maleństwa i rozpaczała.

 

Miała żal do losu za swą żle dobrana dolę.

Kobieta marniała, z każdym roku traciła na urodzie i zadowoleniu.

Jej ulubionym zajęciem stało się narzekanie.

Narezkała potwornie na mężą,przy którym doskwierała jej porażająca samotnośc i rozczarowanie.

Niemal nie rozmawiali, zajęci praca w polu i zwykla prozą życia.

 Janina niespodziewanie znalazła odskocznie od swej ponurej egzystencji, uzależnila się od seriali telewizyjnych.

Losy oglądanych bohaterów filmowych, nadawały sens i rytm całemu jej zyciu.

 

Obowiązki i prace domowe podporządkowywała serialom.

Gdy nie dane jej było obejrzec do końca ukochanego odcinka serialu, wtedy cierpiała niewymownie.

 

Krzyczała na każdego, kto tylko postawił sie obok niej, kto był w pobliżu.

Nałóg oglądania seriali, wzmagał sie każdego dnia ilekroć dopadała ja szara rutyna domowa.

Dziećmi nie zajmowała sie gorliwie.

-Zajmijcie się sobą. Ja, gdy byłam w waszym wiku musiałam ciężko i o głodzie pracować. Najpierw była cięzka praca w polu, potem zadania a na końcu obiad.Nikt sie ze mną tak nie pieścił-krzyczała często w  strone rozbrykanych synów i córek.

 

-My tez musimy cięzko pracować, nami nikt się nie zajmuje-odpowiadały gniewnie dzieci.

 

-To zajmijcie sie sobą sami, ja nie mam do was sił-odpierała zarzuty ich matka.

-Ciągle zajmujemy się sobą, jest nas za dużo, nie mieścimy się w domu. Chcemy większego domu i pieniędzy-krzyczały raz po raz dorastające pociechy.

 -Nie narzekajcie, ja miałąm jeszcze gorzej-głos matki byłe pełen bólu.

-Teraz są inne czasy, inni mają lepiej niż my-dodało środkowe dziecko, ocierając ukrakiem słone łzy.

-Nie marudźcie więcej już-gderała matka, wychodząc do prac polowych.

W domu rodzinnym nie było serdeczności, ni ciepła. Jednakże każdy z domowników cierpiał na głód w postaci braku miłości, pozywienia i ciepła.

Chociaz mieli siebie wzajemnie, nie umieli siebie miłować.

Wyglądało tak ajkby nikt z licznej rodziny nie umiał miłować, pomimo iż każdy z nich był miłości szczerze spragniony,

 

Janina i Edward doczekali sie w sumie siódemki potomstawa.

 

 

W powstawanie nowego potomstwa rodzice wcale nie potrzebowali miłości by byc płodni.

Wyatarczało, że na skutek znużenia, braku innych pomysłów na spędzenie wieczoru, malżonkowie dopuścili się nieprzyjemnego spotkania nocą w brudnych, rozpadajacych się barlogach.

 

Po kilku zaledwie chwilach, nigdy dla Janiny miłych zbliżeniach, okazywało się, że mialo miejsce powstanie nowego czlowieka.

 

Nikt nie był planowany, dzieci przychodziły na świat, bo taki otrzymywały wyrok przeznaczenia.

 

Janina uciekała w świat fikcyjnych postaci telewizyjnych.

Losy nieznanych bohateró byly jej znacznie bliśze niż jej własne.

 

Gdy kończył się seans filmowy, Janina stawałą się smutna i rozgoryczona.

 

Niekeidy wystawała przed domem, zajęta sprzątaniem obejścia, nadzwyczaj często przyglądałą się innym mieszkańcom.

uwielbiałą plotki, zasłyszane od sąsiadek, spod sklepu, spod kościoła.

Drażniły ją osoby, którym się wiodlo znacznie lepiej niż jej samej.

 

Nie nawidziła zamożnej, eleganckiej sąsiadki Michaliny, która zawsze sparwiałą wrażenie szczęsliwej.

 

Michalina miała wszystko co w życiu najlepsze; jedynego, odchowanego syna, dobra pracę, mężą ponoc opiekuńczego, drogi, ładny samochód i modne, piękne ubrania, które boleśnie raziły wzrok niemodnie ubranej Janiny.

 

Nie znosiłą Janina widoku uradowanej sąsiadki, która w kościele zajmowała najlepsze miejsca, która pędziła drogim samochodem z obowiązkowym uśmiechem na twarzy.

 

Janina czuła sie wówczas boleżnie pominieta, niesprawiedliwa przez los dotnięta.

 

Zdażalo się,że myśli okrutne i wrogie legły się w głowie nieszczęśliwej Janiny.

Zaklinała w duchu, ubolewałą nad swoim podlym losem, ubogiej gospodyni, matki klopotliwych dzieci, despotycznego mężą, biedy, bezrobocia, nadmiaru bezpłatnej roboty w domu, w  polu.

 

Janina czuła wściekłość swej niedoli.

Zaklinałą się w duchu, pragneła usilnie by swój podły los wymienć na inny, czarowała w myslach,że stanie się lepszym czlowiekiem albo zakończy swoj belitosny żywot.

 

 

 Rozdział II.

 

Sposród całej ósemki żywych potomków Janiny I edwarda, istniałą środkowa Jadwiga, która wyrozniała sie najmocniej.

Już samo jej przyjście na świat było niezwykłe i kolorowe.

miejscowe góry i doliny pokryła skrebrzysta poświata mrozu. 

Słońce barwiło ciepłym odcieniem śnieznobiałe okolice.

Jadwiga od pierwszych chwil zamiast placzu, usiłowała się uśmiechac do niespzryjajacego jej żywota.

Zebrani domownicy przystanęli ponuro, rozmyslali, niezdolni do okazania uczuć.

 

Z oddali poplynęły piekne koledy, które grały w z każdego odbiorniak radiowego.

śpiewały także dzieci miejscowe, duchowni i zwykli robotnicy.

Do fałszu zebrało się także Janinie, jej męzowi,starszym, dzieciom także którzy wyśpiwywali kolędy jakby na wyścigi, kto więcej i głośniej wyśpiewa.

 

Jadwiga jedynie wynagradzałą ich wysiłki pieknym ,promiennym uśmiechem.

Od urodzenia zdawało się, że postanowiła byc promykiem slońca mimo chłodu, braku ciepła, nadziei.

Wyczuwając swoja niedolę, po swojemu chciałą wynagrodzić groze życia swojego i bliskich.

Podczas gdy inne rodzeństwo przynosiło głownie cierpienie i choroby, Jadwiga w nagrode za nieplanowane urodzenie chowała sie łągodnie.

Niezauważana, nietulona, niekochana, nieważana, tkwiła przy życiu jakby wbrew sobie i na przekór innym.

Od najmłodszych lat jedynym przekleństwem Jadzi było, to że nia miała szczęścia do dobrych ludzi.

Pomimo wysiłku włąsnego aby zwrócic uwage innych, znależc ich sympatię, wysiłki okazywały sie bezowocne.

Jej włąsne rodzeństwo takze przysparzało jej zmartwień i trosk.

Była najmniej lubiana, najmniej chciana.

Tym sammy dostep do rodziców zawsze miałą utrudniony, albowiem liczne rodzeństwo az nadto pochłaniało mnóstwo energie i czas starszym ludziom.

Dziadkowie, ktorzy usiłowali po równo rozdawac opiekę i troske, oni również najmniej faworyzowali Jadżię,Tymczasem dziadkowie dośc wcześnie odeszli do lepszego życia, nieukończywszy nawet siedemdziesiątych urodzin.

Wtedy po ich smierci Jadzia szczerze płakała, była bowiem nadmiernie uczuciowa,w przeciwieństwie do licznego rodzeństwa.

Brakowało jej odrobiny troski i zainteresowania.

Bacznie przygladała sie innym dziecim w przedszkolu, do którego samotnie uczęszczałą mimo nieukończonych pięciu lat.

Zazdrościła swym malym serduszkiem, gdy inne dzieci były bardziej zaopiekowane, tulone prze dziadków, rodziców w drodze do przedszkola i w drodze powrotnej.

Małą zdiewczynka marzyła wtedy mocno,ażeby dla niej przypadłą choćby kropla milości, troski.

Daremne to byly marzenia i wzdychania.

 Gdy razu pewnego zapomniano w przedszkolu odesłać dziewczynkę do domu.

Noc już powoli ciemniła kontury zimnej jesieni, dziecko rozpazcliwie poszukiwało ciepła opiekunów.

Szorstka i umęczona praca nauzcycielka przedszkola wycedziła do samotnie bawiacej się w kącie dziewczynki.

-Jadźka, ubieraj się, idż juz do domu, zamykamy na dziś-popchnęła zdezorientowane dziecko w stronę szatni i wróciła do plotkowania z wożną przedszkola.

 Dziewczynka, jak umiała niezgrabnie nalożyła schodzony odrobinę za may plaszczyk, obuła ciężkie kalosze i ruszyłą chlodna jesienią w stronę domu rodzinnego, oddalonego kilometr drogi.

Gdy tam kroczyła zamyślona, miała dziwne przeczucie,iż ktos jest obok niej.

Pomimo,iż nie widziałą postaci człowieka, rozglądałą się ciekawie dookoła mijanych krzewów, pustych, nieuczeszczanycch dróżek, z oddali szumiących pojazdów, lasu okalajacego mijaną drogę.

Zimny wiatr wzmóg uczucie chlodu i strachu.

W tym smutnym momencie, rozpaczliwie pragnęła dotyku dłoni, dobrego opiekuna.

Nie zauważyła nikogo. Przyśpieszyła. jej serce miło przestrachem i bezbrzeżnym opuszczenie,

-Nie bój się-usłyszała wyrażnie, głos czuły, miękki, kobiecy.

Obejrzała sie ponownie.

Nie było nikogo z krwi i kości.

Przystanęła, strach przestał się liczyć,jego miejsce zajęła ciekawość i pragnienie troski.

Przystanęła, poczuła lekki powiew wiatru.

Zdawało jej się,że ktoś obok niej jest, mimo,iż nie była w stanie zlokalizować coraz bardziej jawnej obecności.

W mgnieniu oka, obok Jadzi ukazałą się postać kobieca, ładna, serdeczna lecz niezbyt piekna, w  wieku trudnym do określenia.

Popatrzyły na siebie zdumione i pełne zaciekawienia.

Na szczery uśmiech zdobyła sie kobieta, stała obok Jadzi, milcząca, bez ruchu.

-Kim pani jest i czemu tutaj?-wyrwało sie uradowane serce Jadzi do odpowiedzi.

-Jestem twoja krewną, mów mi Helena, chciałąbym cie tylko podprowadzic do domu, moge prawda?-dźwięczny i przyjazny głos nieznajomej uspokoił skołatane serce dziecka.

-Jaka krewną jest pani? Nie znałam pani i nie barzdo kojarzę-dziewczynka nie spuszczała zdumionego wzroku z oblicza nieznajomej.

-Najważniejsze,że ja ciebie znam, jesteś taka jeszcza mała nie masz obowiązku znac wszystkich swoich krewnych, zaufaj mi-odparła pocieszająco Helena.

-No dobrze, jak mnie tu znalazłaś?-nie dawałą za wygraną dziewczynka.

 

-Wiem,że codziennie tą drogą maszerujesz, nikt ciebie ani nie odprowadza ani nie przyprowadza, nie chciałam abys czuła sie samotna-odparła Helena.

 -Możesz mnie odprowadzać i możesz przyjśc do mojego domu jak chcesz-odparła radośnie dziewczynka.

-Do domu nie moge przychodzić nie zaproszona, ja mam swój dom. Dziekuję za zaufanie. Chciałabym ci tylko towarzyszyć w  drodze. W domu masz mnóstwo domowników-rzekła przyjaznym tonem Helena.

-Ale ja w domu czuję się samotna i sama choć mam dużą rodzinę-dziecko zapłakło nagle, przystanęło niepewne kolejnego kroku.

-Daj mi rączke, ja wiem gdzie mieszkasz, podprowadzę cie tylko pod dom, w domu masz rodzeństwo z ktrym trzeba rozmawiac i bawic się-dodała nieznajoma, dotykając dłońmi zimna rączkę dziecka.

Dziewczynka poczuła dziwny spokój i ciepło w sercu.

Szła prowadzona pod rękę przez nieznajomą, jesienny dukt mienił sie w słońcu kolorem złota, purpury i czerwieni.

Słońce oświecało radosna twarzyczkę dziecka i dodawało wigoru nieznajomej.

 Czas przestał istnieć dla Jadzi, lecz droga do domu, powoli przechodziła w podwórze.

Powial łagodny wiatr, bezszelestnie postać heleny oddaliła się ku leśnej polanie.

Dziewczynka bez pożegnania utraciła z oczu nowa przyjaciólkę,poczuła smutek i rozczarowanie.

Wróciła do domu, pelnego krzyków, wrzasków rodzeństwa narzekań matki janiny.

Nie mogła sie doczekać kiedy znów będzie szła drogą do szkoły, prowadzona przez nieznajoma wróżkę.

Dziewczynka szybko nazwała  nową znajomą mianem wróżki, tak pragnęła by znajoma zaczarowała dla niej nowy, jasny piekny świat.

 

Albowiem szara rzeczywistość, bolała, przytłaczała, stawała sie nieznośna nawet dla radosnego z natury dziecka.

 Kłótnie  z rodzeństwem o drobiazgi, szorstkie traktowanie przez domowników, przygnębiało każdego kto mieszkał pod dachem Janiny i Edka.

Nastał wieczór, smutek i tęsknota znów zamieszkały w duszy Jadziu.

Ubrała się w swój znoszony płaszczyk i chyłkiem wymknęła w chłodny i coraz ciemniejszy własny szlak.

 Nikt  z domowników nie zauważył jej zniknięcia.

Dotarła do linii lasu i weszła między drzewa w krajobraz jak z bajki.Otuliła ją cisza. Drzewa lekko kołysały się w mroku, a srebrzyste promienie księżycowego swiatła przenikały przez konary wysokich sosen.

 Las jakby zamarł w oczekiwaniu, jakby wstrzymywał oddech równie ciekawy jak ona.

Narastał strach, dziewczynka żałowała,że przybiegła samotnie do ciemnego i przerażajacego lasu.

Wtem usłyszała naarstające kobiece krzyki, wrzaski.

Nie rozumiała odległych słów, który nanosiła wiatr, były to okrzyki pełne napięć, żalu  i tylko negatywnych emocji.

Zamarła, chciałą uciec do domu, lecz nie była w stanie sie poruszyć.

Nogi odmówiły wspolpracy, wtulila sie do kory dębu i tkwiła w milczeniu.

Nie oglądała się.

W ostrym świetle księzyca w pełni i odległych latarni, dostrzegła dwie kobiece sylwetki.

Jedna gnałą pzred siebie smukła wysoka o świetlistych jasnych włosach, druga nazwyt tęga, ciemna, nieco tylko niższa, popychała pierwszą kobietę.

 

Na wysokości swojego wzroku, kilkanaście metrów dalej, na łysej polanie walczyły dwie kobiety.

Jadzia zadrażała,ukryła się za szerokim dębem i nasluchiwała.

Do jej uszu docierały przekleństwa, wymieszane z klątwami o przerażajacym ładunku nienawiści.

Po cichu wołałą swą opiekunkę Helenę. Płakała ze strachu i włąsnej niemocy.

Rozglądałą sie ostrożnie, tkwiac na nieruchomych nogach,

Wiatr złosliwie targał drzewami, ciemne chmury potęgowały poczucie chłodu, mroku i grozy.

-Ty wstretna,paskudna, najgorsza wywłoko-krzyczała tęższa i silniejsza, zadajac cios zgrabniejszej kobiecie.

Blondynka upadła, wydajac nieznane jęki.

Gruba kobieta, wydawała, gromkie belkotliwe słowa, pełne pogardy i zawiści.

-Nie zasługujesz na takie bogactwo, ukradłas mi męża, musze cie zabić-groziła blondynie, uderzajac na oślep raz po raz.

 

Pokonana kobieta, niczym ranne zwierze, wydawałą jęki i piskliwe zawodzenia.

-Zostaw mnie, proszę, pozwól mi żyć-błagała blondyna, stale czołgajac się po ziemi.

-Nie zasługujesz na to, oddawaj mi  kasę, ciuchy i oddaj mojego mężą ty zdziro paskudna-kopnięcia stawały się coraz bardziej namacalne, ziemia zdawała się dudnić i cierpiec tak samo jak bita.

 

Jadzia w milczeniu szlochałą wtulona do drzewa, odwrócona tyłem, nie potrafiła patrzeć na katowanie.

Glosy tymczasem cichły, oddalaly się.

Jadzia dłońmi zakryła uszy i jednocześnie usiłowałą oddalić się od miejsca każni oraz szybką pomoc wezwać.

Obok niej niespodziewanie stanęła Helena, ubrana w zdobną i strojną suknię, włosy miałą związane w staranny warkocz.

Wtem wiatr jakby ucichł, drzewa lekki oddały ukłon przybyłej i nie poruszały sie więcej.

 

-Jadzia, prosiłam byś tu samotnie nigdy nie przychodziła, ostrzegałam cię. To jest złe miejsce.Choc zaprowadze cie do domu-opiekunka rzekła głosem pełnym troski.

 

 -Tam pijana kobieta, menelka jakaś zabija blondynkę, trzeba wezwac pomoc!-odparła dziewczynka łamiacym sie głosem.

-Pomoc nadchodzi, musimy wracać, policja się zajmie tą sprawą-szeptem przemówiła Helena, pociągajac dziewczynke w stronę jej rodzinnego domu.

-Co sie tam stało, powiedz--spytała Jadzia, zerkajac przez ramię na pole bitwy.

Głosy ucichły, obie kobiety leżały na polanie, bez słowa, w duzym oddaleniu.

Świdrujące odglosy wozów policyjnych, pogotowia czym predzej nadbiegały zagłuszając i uspakajając zarazem sprzezcne emocje.

-Służby zajmą się tymi kobietami a ty unikaj tego miejsca, za dnia ja będe cię odprowadzała do szkoły i do domu, zobacz tam obok jest bezpieczniejsza dróżka-Helena wskazałą dlonią dukt na skraju lasu, połozony po prawej strony polany.

-Dobrze, przepraszam, nigdy tu nie przyjdę sama -Jadzia ciasno wtuliła się  w smukłe ramiona opiekunki, poczuła po raz pierwszy ciepło i spokój.

 Nim jadzia dotarła do domu, ogłuszona dramatycznym wydarzeniem na polanie, tamte diabelskie okrzyki wciąż na nowo, tkwiły w jej pamięci.

W jej malej głowie przewijały się krzyki, obelgi oraz obrazy niezasłonietę noca i strachem.

Pobudzona wyobraźnia pracowała, strach przenikał serce dziecka prowadzonego za reke do domu.

Przed samym domem, posrtać Heleny jakby zanikła, rozpłyneła się, nim jadzia zdazyła serdecznei uściskać z wdzięczności swoją wybawicielkę.

Do domu dziewczynka wróciła pełna strachu i przerażenia.

Obmyła pod kranem twarz, mokrą od łez i potu.

Wypiła duszkiem kubek mleka, który stał na stole.

Poczęstowałą się kawałkami chleba, które rodzina nie zdołałą uprzatnąc po kolacji.

Za oknami ciemna nic budziła niepokój i wzmagałą poczucie osamotnienia.

Chciałąby sie polożyć, lecz sen nie chciał nadejśc z powodu starszych obrazów z polany, które nijak nie mogły opuścic umysłu dziecka.

Krążyła wokól pomieszczeć,w których hardo spali wszyscy domownicy.

Kot sie przebudził i wyciagał swe puszyste futro.

jadzia połozyła się do swejego łożka, natychmiast pragnęłą zasnąć i śnić spokojny sen.

Dzisiejsze zdarzenie z polany wciąż dudniły w  jej głowie, wywołujac dotkliwy ból w skroniach, paraliż myśli.

Pragnęła utulenia, zrozumienia,otuchy, nie znajdywałą ukojenia w nikim.

Domownicy spali, zazdrościła im twardych dalekich snów.

Jej noc była, dluga, posępna, straszna.

Nie spała, zamykała obolałe od płączu oczy, wciąz przezywając koszmar na polanie.

Jednakże wrzaski i nienawiść otyłej, pijanej kobiety wciąż nie dały zasnąć.

Jej ponura straszna postać, zdawałą się wciąż straszyć i przerażać.

Nie wiedziałą czy śni czy przezywa koszmar na jawie.

Wiedziałą, że już nigdy nie zapomni o tamtej pjaczce,która zamordowała smukłą blondynkę.

Do przedszkola uczęszczała nadal jakby nigdy nic.

W drodze towarzyszyła jej poznana wczesniej Helena.

Pzremierzała dukt lesny w pojedynkę, czuła jednakże obecnosc tajemniczej opienkunki.

Jakże żałowała,że jej sekretna przyjaciólka nie zdołałą pomóc tamtej kobiecie.

 jadzia nie pojmowała okrucieństwa i podłosci na swiecie stale obecnej.

 

Jakże ubolewała,że musi istneic nienawisc i niesprawiedliwosc.

 

Podczas zajęć przedszkolnych dziewczynka wszak obecna byle jedynie duchem, ciało jej było odległe.

Wciąz rozyslała o dorosłej zbrodni o tamtej nienawisci, która zaprzatnęła umysł dziecka.

Zapytana przez nauczycielkę,podczas plastycznych zajęć o znamiennym milczdeniu.

Dziecko milczało,lecz nagle wypaliło pól sennie,wywołując i smiech i oburzenie.

-Widziałam zbrodnię,gruba baba zabiła chudą-rzekła niewinnie.

-Co ty bredzisz dzieciaku?-oburzyła się nauczycielka.

-Widziałam no, moze mi sie sniło-rzekła zawstydzona jadzia, spuszczając w zawsyudzeniu małą głowkę.

Dziecko swym wybuchem szcerosci wzbudziło litosc i wspolczucie, przemieszane z sensacją wsród najmłodszych.

 

 

Po skończonym zajęciach, trwajacych w niespończonosc, dziewczynka postanowiła podążać inną drogą w stronę swego domu.

Wstąpiłado piekarni, zapach swieżego pieczywa, osmielał.

 

Gdy tylko znalazła się w pobliżu piekarni, usłyszała pełne emocji rozmowy miejscowych gospodyń domowych.

-Słyszałas Stasiu, tę najbogatszą córę zabiła pijaczka, ludzie co to się dzieje-potrząsała głową najstarsza ze zgromadzonych.

-A ta pijaczka,kiedys tez byłabogata ale zbiedniałą bo sie rozpiła, jak jej było Bianka jakos tak-odparła inna kobieta.

-Ale jak można zabić taką spokojną kobietę, Justynę. jje rodzice rozum postradali i ich bogactwo na nic się zda teraz-rzekła podekscytowana kolejna godpodyni.

Ludzie, ze takie podłe pijaczki chodzą po swiecie, na wolnosci i mordują niewinnych

-Ale co nie zamknęli morderczyni?

-Nie raczej do wiezienia, tylko do psychiatryka poszła ta pijaczka-indagowała najstarsza.

 -Ale za co, czemu zabiła ta pochana tę ładną córe bogaczy?-pytała zaciewawiona najmłodsza z nich.

-Przecież z zazdrosci i zawisci-odpowiedziała najstarsza, opuszczając poruszone towarzystwo.

Towarzystwo rozjuszonych miejscowymi rewelacjami kobiet , tymczasem rozpierzchło sie każde w swoja stronę.

Tylko małą Jadzia stałą jak wryta, usiłowała pojąć  zasłyszane informacje.

Poczuła okropny strach przerażenia, nie byłą w stanie o włąsnych siła wrócić do domu.

Rozglądałą się dookoła, żasnej bliskiej duszy w pobliżu.

Kazdy gnał przed siebie wściekle i bez refleksji, niczym gwałtowny wiatr, który także zerwał i rozległ sie przerazliwym gwizdem, zapowiadając gwałtowne ulewy.

 

 

 

 Rozdział III

Każdy kolejny dzień budził sie wraz ze strachem, z chłodem zimowego poranka.

Jadwiga nie cieszyłą sie ze zbliżajacych sie świąt.

Wiedziała,że bedzie to tak samo jak wczesniej zwykly szary dzień, stloczeni domownicy będą krzyczeń wraz i obmawiac znajomych.

Bęa zazdrościć tym, którym sie lepiej powiodło, wyśmiewać tych, którzy mają sie znacznie gorzej.

Nie będzie spiewu kolęd, nie będzie spokoju, ciszy, który był miły jej duszy.

Ludzkie, gupie gdakanie o niczym, byle zagłuszyć milczenie i pustkę, nie były Jadzi nigdy bliskie.

czuła się samotnie w towarzystwie ludzi, krewnych, znajomych lecz jakże obcych.

Tęskniła za heleną, która coraz mniej wychodziła dziewczynce na przeciw.

 Uwielbiała rozwowy dobre i serdeczne, jakie prowadzily w drodze do przedszkola oraz w drodze powrotnej.

Czuła smutek,iż niebawem będzie musiała opuścić przedszkole i zacząć edukacje w szkole elementarnej.

Przerażał jej mełe serce nawał, nowych obowiązków.

Nie wiedziałą czy sobie porwadzi czy się nadaje na uczennice?

W domu nie rozmawiano o uczcuciach.

w domu się spędzałąo czas, po robocie, po obowiazkach, po powrocie.

Pewnego zimowego dnia, kiedy nie musiała jak codzień uczęszzcać do pzredszkola, dziewczynka z grupą rodzeństwa i sąsiadów, wybrałą się na zimowe zjazdy na saniach z miejscowej góry.

Do wioski, w której znajdowałą się wieksza góra, tzreba była iśc blisko pol godziny pieszo, po drodze dzieci mijały inne rodziny, sklepy, kościół i nieopodal atkze bar z alkoholem.

Pijając tłoczne, nieprzyjazne dzieciom miejsce dziewczynka poczuła zrazu odrazę.

Chciała przebiec na druga stronę ulicy.

Wredy odrapane drzwi spelunki, rozwarły sie na całą szerokość, z jej wnętrza wydostałą się otyła niezzbyt mloda kobieta.

 Wokól niej krązył nerwowo nieletni chłopiec chudy, blady, przerażony.

Jadwiga pragnęła zaprosić spotkanego chłopca do zabawy, albowiem jej małe serce poczuło wspołczucie dla tamtego, zasmuconego syna kobiety pijącej alkohol wprost z brudnej butelki .

 Przystanęłą, wykonała odruchowo gest zaproszenia wobec obcego, tamten spojrzał na matkę prosząco.

Kobieta oderwałą butelke od ust i jęła wyrzucać wulgarne przeklęństwa.

Jej wzrok był obłakany i bardziej nieprzytomny.

-Wynocha smarkacze zasmarkane-wyła pijana kobieta.

Wtedy pzrestraszone rodzeństwo chwyciło za ramie małą Jadzie i obronnie, wyprowadziło z zasięgu spojrzenia pijanej.

-ja znam te starszną kobietę, widziałąm ją-kzryknęła blada dziewczynka w stronę starszego brata.

-Nie zadawaj sie z nimi slyszysz-wysyczał siostzre do ucha.

-Po co tam stałaś?-Spytała rodzona siostra urazoną Jadzię.

-Tam był taki smutny, nieszczęsliwy chłopiec kolo tej pijaczki-odparła Jadzia, podażajac za rodzeństwem.

-Co ty gadasz, tam nie było żadnego chlopca, tam była tylko ta pijaczka, która często bywa w spelunkach-krzyknął starszy sąsiad, który bardziej znał margines spoleczny  z opowieści starszych.

 

 -Ale ja go widziałam, był tam, mial zeza i loczki na głowie-krzyknęłą dziewczynka bliska rozpaczy.

-To masz urojenia albo nie wiem co ty widzisz-dodał jej brat śmiejac się do rozpuku.

 

-Przeciez tam stała tylko ta pijana babka-odpowiedziały jednomyślnie  pozostałe dzieci, naśmiewajac się z Jadzi.

 

 Tymczasem dziewczynka nie byłą w stanie kontynuować zabawy z dziećmi.

Szyderstwo i kpina bliskich bolały najmocniej.

Odwróciła sie od grupy, przez nikogo nie zauważona, powróciła do miejsca, w którym wcześniej zobaczyła chudego chłopca obok pijanej matki.

Tym razem nie było ani pijaczki ani tajemniczego chłopca.

Knajpa świecią pustkami, nie było wokól nikogo żywego.

Spelunka zostałą zamknięta,wokół budynku walały się niedbale niedopałki, butelki po wypitych drinkach oraz odczuwany odór trawionego alkoholu zdradzał charakter miejsca.

 

 -Dziwne-pomyślła zbliżajac się w stronę domu.

Rozglądałą się dookoła.

Wydało jej się,że w odległym tłumie kilku osób dostzrega zataczajaca się pijaczkę.

Tymczasem po bladym chłopcu nie było śladu.

Odczuwałą strach i niepokoj.

Niebawem obok Jadzi kroczyła w milczeniu dobrze znana Helena.

-Jak dobrze,że jestęs-ucieszyłą się dziewczynka.

Towarzyszka odwzajemniła usmiech dziecka.

-Nie widziałaś ty tego chudego chłopca, co miał zeza i loczki jasne?-spytałą się towarzyszki z nadzieją.

 

Kobieta wdzięcznym gestem zaprzeczyła, szła krok po kroku w milczeniu obok dziewczynki.

 

Jadzia miałą wiele pytań, pragnęła ludzkiej rozmowy, ciepła, dobroci.

-Nie martw się dziecko-odparła na pożegnanie Helena gdy obie znalazły się poblizu domu dziecka.

-Zapraszam cię do domu, choć poczęstuje cie sokiem malinowym- krzyknęła z nadzieją dziewczynka.

-MIło mi bardzo, jeszcze się zobaczymy-odrzekła przyjażnie tajemnicza kobieta.

Gdy tylko Jadzia usiłowała wrócić do rozmowy z opiekunką, tamta jakby rozpłynęłą się w  powietrzu.

Dziewczynka kroczyła do domu pelna tęsknoty i niewypowiedzianych słów.

 

 W domu zastała krzatajaca się matkę, która spojrzałą z przyganą na córkę.

-A ty czemu nie bawisz się z dziećmi tylko wszędzie sama chodzisz?-spytałą matka surwym tonem.

-Ja nie lubie bawić się  z nimi, oni się ze mnei wyśmiewają, mam ja już swoją pzryjaciólkę, która mi czasem pomaga-odrzekłą ze szczerością dziewczynka udaja csię do kuchni by posilić się nieco.

Matka tymczasem dosiadłą się do stołu w kuchni, na stole leżały nietknięte,poranne  kanapki, kawałki pomidora, sera i szynki niezbyt estetycznie polożone na wytartej ceracie.

Dziewczynka jadła z apetytem zajeta własnymi myślami.

-Jaką ty masz przyjaciókę, o kogo ci chodzi?-drązyła zaciekawiona matka.

 

-Ona jest raczej dorosła, młoda, ładna ma jasny warkocz albo włosy rozpuszczone, niebieskie oczy, ma uśmiech na buzi-odpowiedziała dziewczynka z pelnymi ustami.

 

-No, ale jak ma na imię? No, bo tak, to może każdy wyglądąć-dociekała matka.

 

-Ma na imie Helena, ona sama do mnie przyszła, pierwsza się ze mną zaprzyjażniła. Mówiła,że mnie zna-dziewczynka chciał coś jescze dodać lecz rodzicielka jej nagle przerwała.

-A do kogoś jest podobna, gdzie można ją spotkać?-

-Ona chyba nie ma domu, często ją spotykam w drodze do przedszkola i z powrotem. Jest ona tajemnicza bardzo. Chciałam ją zaprosic ale one sie nie zgodziła-kontynyowała wypowiedż dziewczynka.

-Ale jak to, spytaj sie o jej rodzinę i gdzie mieszka? Coś mi tu nie gra z ta twoją przyjaciólką-matka się zasępiła, wgryzłą się w pajde chleba i popadłą w zadumę.

-Zapytam jak tylko ja spotkam-odrzekła Jadzia z nadzieją.

 

 

 Tymczasem dziewczynka nie mogłą iśc nazajutrz do przedszkola i spotkać po drodze przyjaciólkę.

Małą czuła się bardzo źle, cierpiałą na dreszcze, bóle gardła, katar, doszłą jeszcze wysoka goraczka.

Leżała rozpalona gorączką, w swoim łózku nieco zapomniana,samotna, czasami jedynie przez matkę odwiedzana.

Niekiedy kocur przechadzał się obok leżacej dziewczynki jakby zwierzę chciało małej dodac otuchy.

Rodzeństwo omijało siostrę raczej z daleka.

Nie rozmawiają z nią lecz o niej.

-Dziwna ta nasza Jadźka widzi to czego nie ma-skarżyłą się starsza siostra.

-No i ma jakieś rojenia, gada z kims kogo nie widąć, patrzy tam gdzie nic nie ma-dorzucił łobuzersko brat, śmiejac się do rozpuku.

 

-No włąśnie a  może ona jakaś nawiedzona-parsknęłą młodsza siostra, szepcząc,

Zgodne rodzeństwo siedząc przy stole rozmawiało ze sobą, tak jakby Jadżki nie było.

 

Dziewczynka słyszała niemal każde ich słowo, bolało ją wyobcowanie, a najbardziej samotnośc i niezrozumienie.

jakże pragnęłą byc jak oni zdrowa, radosna, roześmiana.

 

Dziewczynka leżała na swej wersalce w milczeniu, wypatrując snu, które przynosił zazwyczaj ukojenie i zapomnienie.

 Gdy otworzyłą oczy, zobaczyła całą soja rozdinę zgrupowaną wokół starego telewizora.

Słyszała pełne zdenerwowania i podniecenia krzyki.

Młodsze rodzeństwa wraz z starszym rodzeństwem przekrzykiwało się.

Nie dało sie zrozumiec sensu, wypowiadanych słów.

w telewizji rozległ się dżwięk, tuz po nim męski baryton idealna dykcją dosoił' Nie udało się odnależc zabójcy bądż zabójców, zmarłęj tragicznie aspirującej modelki justyny Kuternogi. Ciało młodej kobiety odnalzł przypadkowy przychodzień dnia.."

Jadzia wyskoczyła z łózka, nie była w stanie dłużej milczeć, jej małe serce dygotało żarem i przerażeniem.

Przedzierajac sie przez tłum rodzeństwa, staneła tuz przed spikerem, w tle ekranu ujrzałą sylwetkę smukłej blondynki po trzydziestce.

Stała jak zahipnoztyzowana, niezdolna do słów, nagle wybuchnęła gromkim płaczem.

 -Jadzka oszalałaś, to nie dla dzieci takie wiadomości, odejdż!-krzyknęłą matka, przekrzykując chaos wrzasków swoich dzieci.

-Ja wiem kto zabił te kobietę?-odparła dziewczynka, tonem nieznoszącym sprzeciwu.

-Co ty wygadujesz, skad to wiesz?-pytałą starsza siostra.

-A może to ty Jadźka zadźgałaś tamta damulkę?-szydził starszy brat.

-Dosyć tego, odejdzie od telewizora, cce to obejrzeć-odrzekła ich rodzicielka.

-My tez to chcemy wiedzieć, pozwól nam-domagały sie dorastajace dzieci.

-Dosyc tego, nei moeżecie tego oglądąć-głos matki zdradzał gniew.

-Ale ja widziałam te morderczyni-szepnęła słyszalnie Jadzia, wybiegając do łazienki, gdzie dałą upust swym łzom.

-Naszej jadzce na serio pomieszało sie w głowie-rzekłą najstarsza siostra.

-Coraz gorsze brednie wygaduje-dodał młodszy brat.

-Cisza już-matka doprowadziła nareszcie do ładu liczna gromadkę, która nareszcie postanowiłą się rozstąpić.

Każde z nich odeszło w swoją stronę.

 Jadzia opłkiwała swój los i śmierć tamtej kobiety.

Nie wiedziała co uczynić z tą niepotrzebną wiedzą na temat zabójstwa.

 Wiedziała,że nikt nie potraktuje powaznie słow dziecka,małej,  biednej Jadzi.

 -Jadźka wstawaj do zerówki. Duża z ciebie dziewucha, musisz sobie sama- głos matki był ponaglający.

Jadzia niechętnie powiodła wzrokiem po nieposprzątanym pokoju, w którym się zbudziła.

Nikt nie miał czasu na prozaiczne czynności;sprzatanie, szorowanie.

jadzia takż enie lubiła prac zwyklych domowych.

Nie miała smykałki do porządku, czuła się wcią zmałym dzieckiem, którym przeciez była.

jednak szare zycie wśród licznego rodzeństwa, skromnych warunków, zapracowanych rodzicó, nie sprzyjał ani zabawie ani beztrosce.

Dzieci wiejskie i ubogie takie jak Jadzia, urodzili sie dorosłymi, im dzieciństwo nie jest dane wcale, chocby bardzo tego pragnęły.

 

Dziewczynka obudziła się i nie chciałą sie porwać szarości.

Uciekałą do świata nierelanego, beztroskiego, którego nie zaznałą nigdy.

-Wstawaj, nie czas na dumanie-gniewny okrzyk ojca, osadzał w smutnej rzeczywistości.

Zerwałą się, ubrała w znoszone ubrania.

Cięzki plecak, wczorajsze kanapki czekały na zabranie i wyruszenie w drogę.

Pora była jesienna, deszcz siąpił i chłodził zimne powietrze.

Szłą przed siebie rozmyslając.

 

Tym razem nie spotkałą nikogo.

Bura roslinnośc z wolna szykowała się do snu zimowego.

Ptaki nie spiewały, tylko monotonny zimny deszcz znaczył kałuże, wzmagał przygnebienie.

 

W zerówce byłą jakby nieobecna, nie chciała zwracac niczyjej uwagi.

Zdawała sobie sprawę, że nie ejst zbyt lubiana, nie miała przyjaciół.

Wsród licznego rodzeństwa także nie potrafiła znależc bratniej duszy.

Zajęcia pzredszkolne były poświęcone, przodkom.

Pani pzredszkolanka wypytywała o krewnych.

Jadzia jako,że była gotowa do odpowiedzi, nie była w stanie rozmawiąc.

Wsłuchiwałą się w cudze wypowiedzi.

 Dziecinne odpowiedzi małych smieszyły dziewczynkę.

-Moja babcia miałą takiego szarego koka na głowie-krzyczała Wiola.

-A mój dziadek palił śmiedząca fajkę jak żył-chwalił się Staś.

-A moja babcia robi najlepsze pierogi-odparła Nikola.

jadzi dziadek a potem babcia odeszli z tego świata kilka lat temu.

Dziewczynka ledwo pamietała postaci tych dobrych, pogodnych ludzi.

Niekiedy czuła,że oni nie odeszli wcale.

Czasem miałą niejasne wrażenie,że ilekroc matka wspomni babci czy dziadka, dziewczynka niemal natychmiast wyczuje obecność zmarłej, jakby wciąz była obok.

Do swego sekretu, nie chciałą sie przyznac nawet przed symaptyczna nauczycielką.

jej wszyscy rówieśnicy, zdawali się zupełnie dziecinni i naiwni.

Jadzia bowiem widziała i czuła znacznie więcej niż zwykli smiertelnicy.

 Rozdział IV

Czas biegł niepostrzeżenie szybko.

Pogoda zmieniała się niczym w kalejdoskopie, słoneczne dni przeplatały się z deszczowymi i pochmurnymi dniami.

jednakże dzień każdy nowy, zdawał sie podobny do poprzedniego.

Jesień nastała, z chłodem i zadumą.

Jadzia po pierwszek klasy, zostałą wysłana. Cieszyłą się z nowego dla siebie rozdziału.

Przygotowała do starego tornistra nowe ksiązki iz eszyty. Piornik miałą stary, zniszczony po starszym bracie.

Ubranie także miała znoszone, to same co z roku ubiegłego.

 widac, było,że dziewczynka wiele nie urosła, nie zmieniła sie wcale.

Jej twarz była zbyt poważna, przejęta nowym wyzwaniem.

Ogrom dzieci, wrzask, nauczyciele oschle przepychający nieznośnych uczniów.

Szum, wrzask i krzyki dorosłych, zapamiętają się najo początek nowego roku.

Bałą sie innych dzieci, nie potrafiła znależc w innym zajomym swojego blizniego.

Wszyscy dla siebie byli obcy, nie było braterstwa, ni przyjażni.

Tłoczyli sie wszyscy w niewielkim szarym budynku, który zasługiwał na remont i bardziej przytulny wystrój.

Wszystko dookoła obce, zapachy potu, bieganiny, strachu i niepewności.

Za dużo wszystkich, za duzo emocji.

Usiadłą w łąwce obok innej dziewczynki, tamta posłała jadzi chłodne spojrzenie spod pochmurnych powiek.

Wiedziały obie,że nie zostaną przyjaciółkami.

chciały tylko być w  stanie wytrwac przy sobie, przystosować się,

Nowy program, nowa pani, wymagająca i chłodna, uczniowie niezgrani, to wszystko przytłaczało.

 

Tęskniła za pzredszkolem, za zabawą i swoim kącikiem obok pluszowych misiów.

Dziś nie było sladó po dawnym, spokojnym trwaniu.

 

Tęskniła za domem, za spokojem, za włąsnym kątem, za opieką.

Obecnośc obcych porażała, odbiera poczucie bezpieczeństwa.

Siedziała cicho, zdana na nowe otoczenie, na nowy rozdział szkolny.

 

 Słońce przestało świecić, pogoda byłą tak samo smutna, pochmurna jak jej przejęta dusza.

Nie polubiła nowych kolegów, ze wzajemnością.

Nie lgnęłą do kolegów, nie stali jej się bliżsi ani milsi.

Musiałą być skazana na ich oecnośc w klasie, na korytarzu, a nawet w drodze do domu.

Wielu uczniów mieszkało niedaleko jej domu.

Unikała ich na drodze, niekiedy przeczekiwałą czas w sklepie, dłuzej się ubierałą w szatni byle tylko nie być skazaną na ich towarzystwo w drodze do domu.

 Rozpamietywałą czas na lekcji wychowania fizycznego, kiedy to dwie osoby z drużyn klasowych wybierały sposród stojących na bacznośc dzieci do wzomnienia grupy.

Jadzia nie zotsałą wybrana, ona przypadła jako ostatnia do druzyny zupełnie przypadkowej, losowej.

Nie miała drygu sportowego, nie lubiła rywalizacji ani walk o pierwsze miejsce.

Stałą obok i wyczekiwała końca lekcji.

czasami jej spojrzenie krzyzowało sie ze wzrokiem nauczyciela, poczuwałą sie wtedy odrębna, inna, zdemaskowana, zupełnie nie pasowała do nikogo i nikt do niej nie pasował.

Uczniowie zajęci sobą, krzykiem, wrzaskiem, rywalizacją, nie zracali uwage na samotna koleżankę.

Przepychali, tracali, walczyli siłowo.

Jadzia tylko patrzyła biernie i było jej przykro z powodu swego położenia, z powodu osamotnienia i niezrozumienia.

 Dałaby naparwdę wiele aby stac się jedną lub jednym z nich.

Nie potrafiła, nie dawaął rady polubić nawet jednej osoby.

Szukała bacznie osoby cichej, skrytej jak ona ale nie dawałą radę zdobyc coc jednej takiej znajomej.

Nikt nie odwzajemniał jej spojrzenia.

Jesli zaczepiła jakąs koleżankę ta natychmiast uciekała, spłoszona,niezainteresowana rozmową, znajomoacią.

 Jadzia niekeidy napotykała zagadkjowe spojrzenie nauczyciela, wtedy uciekała wzrokiem daleko, marzyła by znależc sie daleko, jak najdalej stąd  anajlepiej nie istnieć, nei przezywac, nie trwać.

Zagwizdał piskliwy gwizdek, spocone grupy uczniów zjednoczyły się w jednym szeregu.

Rozmawiali ze soba głosno, krzykliwie lub całkiem po koleżeńksu.

jadzia przysłuchiwałą się biernie, nie zdolna do słów, milczała.

Wyszłą do szatni i stamtąd samotnie kroczyła do domu.

W domu także będzie samotna, wiedziała ,że będzie musiałą zajac się sama sobą.

Albowiem nie będzie mogła liczyć na nikogo. 

Tajemnicza Helena, przestawałą sie pojawiać.

 jeżeli będzie miałą szczęscie to zaczepi kota, zacznie z nim zabawę.

Nkarmi go surowym mięsem i na chwile go do siebie przywiąże.

Będzie chodził za nią krok w krok, będzie miałą towarzystwo, kota, starego wyblkłego ale jecnak żywego, prawie przyjaciela.

 Rodzice zajęci cięzka praca, obowiązkami nie będa mieli sił i zamiaru przykładac się do wychowaywania licznej gromadki pociech.

Dzieci zajmowali się soba, starsi byli zobligowani opiekowac się młodszymi a młodsi musieli być posłuszni starszym.

 Tekniła za czyms nieuchwytnym, z aczyms czego jeszcze nigdy nie dośdwiadczył, za tym co było jej wyobrażeniem, marzeniem nieśmiałym zaledwie.

Czuła instynktownie,że skoro przybyła na ten świat, ludzi bez duszy i serca, widocznie jest tu potrzebna.

Nie znałą jeszczes wojego celu, przeznaczenia.

Istniałą, nie miałą innego wyjścia.

Życie powoli toczyło sie do przodu, nie licząc się z intencjami innych, zapomnianych.

znałą bowiem osoby, innych uczniów, którzy mogli byc szczęśliwi, którym los sprzyjał.

Mielei oni rodziców wspanialych, bliskich, przyjaciól, nie doświadzcali samotności znanej tylko Jadzi.

Oni kochali swoje przeznaczenie.

Z radością przychodzili do szkoly, dobrze sie uczyli, byli dobrze i bogato ubrani.

Oni wszyscy mieli to, o czym Jadzia marzyła w skrycie.

Jej małe serce potrafiło zazdrościć, tym którym się udało.

Jadzia, wciąz daremnie szukałą przyjaciół.

Odzywałą się pierwsza do każdego, wydawało jej się,że okazuje innym sympatię.

Chwaliła ubiór kolezanki, ładną fryzurę a nawet ładny uśmiech innego dziecka.

Nie zdawałą sobie najpierw sprawy ,że uśmiech dziecka jest jedynie szysderstwem z jej samej.

Nie rozumiałą czym sobie zawiniłą ,że nie zaslugiwala na to, byc być jak inni.

Chciałaby się zwierzyć najpierw bliskim lub komukolwiek  z otoczenia;ze swego cierpienia, lecz nie znałą nikogo żywego, kogo by obchodziły jej wynurzenia.

Podczas bezsennej nocy, gdy wszyscy spali twardym snem, leniwy kot, chrapał najgłośniej.

Wybiegła bosa w bezsenną długa jeszcze nie zupełnie wiosenną noc.

dostrzegłą na atramentowym niebie, pełnię księzyca.

Długo i wnikliwie przyglądałą się srebrzystemu księżycowi.

Wygadywala mu swoje dziecinn smutki, cierpienia, niezrozumienia, dojmująca samotnośc.

Gdy po upływie godziny, poczuła upust złości, ogarneło i ją zawstydzenie.

Spuścila wzrok, jakby wyczuwała,ze zostałą przyłapana na czyms mało stosownym.

Obejrzałą sie przed siebie, bojazliwie i wstydliwie.

Speszona, powracałą do domu.

Gdy dotykała klamki drzwi, poczuła obecnośc jakiejś istoty.

Odwróciłą się ciekawie, spodziewajac się  napotkania dawno niewidzianej Heleny.

 -Nie bój się dziecko, ja cie ochronię-głos ten nie należał do Heleny.

 -Kim jesteś ?-spytałą bojażliwie dziewczynka,nie wykonując żadnego ruchu.

-Jestem by ci pomóc, by dac ci otuchy-odparła kobieta, która wygladałą niczym starsza, opiekuńcza babcia.

-Nie znam cie ale musisz mi cos o sobie powiedzieć-rzekła ośmielona jadzia, zapraszaja cdo domu nieznajomą.

-Zostańmy tu przy świetle księzyca, nie jest zimno-usiadly blisko siebie na starej, drewnainej ławce, obok nieco zanidbanego ogrodu.

Zapadlą cisza, nocne zwierzęta cykaly kojąco, owady przestały dokuczac. Zapanował spokoj i odpoczynek.

Jadzia nie śmiała odrywac wzroku od zaniedbanego ogrodu, znane jej miejsce gdzie spędzała duzo wolnego czasu, w nocym świetle wydawał się zaczarowany, spiewać, igrać nocną pieśnią. 

-Pieknie tutaj masz w tym dzikim ogrodzie..Dopiero gdy spojrzy sie w innym świetle na cos zwyklego wtedy ono otrzymuje nowe, piekne włąściwości. Spojrz znasz ten ogród, nigdy na niego nie parzysz tak jak teraz.Dzis on dla ciebie jest niemal magiczny, świeci innym blaskiem-rzekła staruszka, okrywając Jadzię ciepłym kocem, który ktos z  domownikow zapomniał zanieśc przed nocą do domu.

Spojrzałą wdzięcznei na nieznajomą, nie miała odwagi spytac się kim jest, starsza madra pani.

Ona jakby czytała w myslach, wnikliwie, niemal czule.

-Nie ważne jak ja się nazywam,skąd przybyłam dużo wazniejsze jest, to kim dla ciebie jestem, co mogą tobie dobrego podarować. jak ty będziesz o mnie myślała,Chciałąbym zostawic dobro w twojej duszy i sercu-rzekła tajemniczao.

-Nie rozumiem, ale podoba mi się to co mówisz. Przyjdziesz do mnie jeszcze kiedyś?-spytała się dziewczynka, jakby chcialą zatzrymac ciepło i dobro nieznajomej an dłużej. jakby chciałą się otoczyć dobra opieką, nowej znajomej.

-Maria jestem, przywoluj mnie czasem myślą i slowe, gdy ci samotnośc ciązyć będzie, gdy nie będxiesz umiała się do kogo zwierzyć. Przybędę-odparła lekko i ciepło.

Świerszcze cykały lekko na wietzre, z oddali rozlegaly się odglosy przyrody, ptaki koncertowały niezbyt głośno, od zcasu do czasu zaprzestawały jakby podsłuchiwaly dialog dziecka z Marią.

 

Zamilkly, noc była ciepła, sielska, pólmroczna bo ksieżyc w pełni srebrzył, oświetlał, wydobywał tajemne kontury z urody nocnych ptaków,roślin rozkwitłych w ogrodzie.

Nie mówiły nic, upajały się spokojem i potrzebną ciszą.

19 września 2021   Dodaj komentarz

Dolina bez wyjscia 4 czesc

Rozdział XIII

W dzieciach osieroconych lecz całkowicie zdanych na opiekę Marii, rodziła sie i wdzięcznośc za jej wielkie dobro i jednocześnie bunt na skandalicznie działąjacą opieke spoleczną.

Pewnego razu wróciły najstarsze dzieci z wizyty z Gopsu, zapłakane i smutne.

Maria dlugo nie potrafiła pojać źródłą ich cierpienia.

Okazało się bowiem, że niegrzecznie odnieśli się do pracownic, brzydko się odzywały, dlatego że poskarzyli się na ich błędne i chore postepowanie.

Nie pojmowali dlaczego oni, nieletni nie mogą otrzymać jedzenia w darach czy węgla na zimę a ich ojciec pijak, nierób i oszust może liczyć na  hojne wsparcie ze strony gopsu.

Najstarszy syn krzyczał i płakał,że tacy pracownicy powinni byc berobotni i sierotami.

Oni nie potrzebuja takiego gopsu tylko sprawiedliwości.

Za słowa rzekomej obrazy, otrzymali karę pienieżną, naganę i zakaz wstepu do ich placówki.

 

Maria byłą bliska rozpaczy, chciałą sama zaskarzyc pracowników, lecz nie wiedziała jak i do kogo miałąby się zwrócić.

Biednych i potrzebujących nie chciano słuchać i wierzyć w żadne ich słowo.

Zostali sami, bezradni, zdani tylko na siebie, walczący z wszechobecną podłością.

- Powiedzcie składnie co mówiliście?-drązyła  Maria.

-Dlaczego opieka rozdaje pieniądze i jedzenie pijakowi, ojcu, który ma nas w nosie?-odparł Anteka.

Do odpowiedzi wyrwała sie jego siostra.

-Dlaczego nas nachodzicie i tylko szkodziecie i w ogóle jesteście do niczego, opieka spolęczna powinna biednym pomagać, dzieciom, chorym a nie paskudnemu pijakowi-rzekła Ania, szlochając.

-Wy powinniscie byc bezrobotni i jeszcze jak my sierotami to byście życie zrozumieli, cholerni urzędasy!-tak mi sie wyrwało, dodał Antek nieco zawstydzony ale dumny z siebie.

Maria w milczeniu kiwałą głową, nie była w stanie wyrzec słowa, jej serce było złamane wciąz nowymi niepowodzeniami.

Tymczasem przybywało obowiazkow i prac.

Dzieci dorastały,stanowiły coraz wieksze wyzwania, bywały trudne chwile.

Maria niekiedy bliska była rozpaczy, jakże brakowało jej wspracia ze strony zmarłej matki.

Gdyby jeszcze jej matula żyła, gdyby chciaż byłą obecna w jej życiu, choćby czasem we śnie się spotkały, słowo życzliwe zamieniły,

Nastała bolesna cisza, nie było jej fizycznie wcale.

Niekiedy gdy nadmiar obowiazków przytłaczal, odruchowo szła do pokoju matki, tam zastała ją bolesna cisza, niewymowna pustka.

Omijała pokój matczyny, wspomnienia zbyt bolały, zbyt napierały, bolały jej serce.

Z dziecmi nie potrafiła niekiedy rozmawiać, nie wiedziałą jak reagowac na ich wybuchy, smutek, milczenie.

Chciałąby nieba przychylic sierotom, jednakże nie było to wcale możliwe.

Prac w polu było wiele, w domu porządki, gotowanie, pranie zajmowało czasu mnóstwo.

Dzieci i mlodzież ze swoimi trudnymi sprawami, z nauką czasem trudną, niemozliwą,  z relacjami skomplikowanymi z rówieśnikami i ze sobą nawzajem, bywało karkołomnym wyzwaniem.

 Maria starała się najmocniej,za wszelką cenę, na przekór losowi trać, czasem brakowało jej sił. Gdyby "opieka" dopatrzyła sie słabosci,gdyby uznała,że nie dla niej matkowanie sierotom, wiedziała, iż natychmiast utraciłaby przygarniete sieroty.

Raczej serce by jej pękło, gdyby pewnego dnia dom zionął pustką, gdyby nie miała przy sobie tych, którym winna była pomocy, którym obiecała lepsze jutro, jej życia straciłoby sens.Na zawsze bezpowrotnie jej serce nie miałoby siły by utrzymywać sie przy życiu.

Nie miałąby dla kogo żyć, nic nie miałoby juz sensu.

Sensem jest trud podejmowany codziennie, sensem jest poprawa jutra tych, którzy mieli gorsze wczoraj.

Nie miała nikogo. Rodzeństwo nie było jej bliskie, nie potrafiła z nimi rozmawiac jak dawniej.

Brak matki zawazył na relacjach rodzinnych.

Już nic rodzinę nie spajało. Bez matki rodzina zionie pustką.

Ojciec zmarł dawno temu, za nim maria wszak nie tęskniła tak zak za matką.

Sieroctwo to najbolesniejsze osamotnienie, największe rozstanie.

Na brak matki nikt nigdy nie jest gotowy i nie jest przygotowany.

 Życie zdanych na siebie musi trwac wbrew logice, wbrew włąsnej sile, chęci i nadziei.

Niekiedy nachodziły Marię mysli blużniercze, bończuczne.

Ubolewała nad wyrokami losu, nie pojmowała dlaczego śmierć wybiera najbardziej ukochanych,bliskich i potrzebnych?

Czemu smierć nie zabierze tych, którzy szkodza bardziej niz pomagają,tych którzy dobra wcale nie zostawiają innym, którzy nie są nikomu potrzebni i za którymi nikt by chyba nie tęsknił?

Nie było odpowiedzi, zostało milczenie i pustka.

Dzieci w milczeniu pracowały nad lekcjami, potem w ogrodzie kopali piłkę.

Nie psocili jak zwykle. Smutek i zaduma Marii udzielał się także im samym.

Mówili do siebie szeptem, nie chcieli być ciezarem dla Marii.

-Jak mamy mówic do mamy Marysi?-pytało najmlodsze najstarszą.

-Ja mówię ciociu i jest dobrze, wy tez tak mówcie-doradziła Ania.

-Moge być waszą ciocią, babcią jak wam wygodnie-odparła Maria usmiechajac się do sierot.

 Dokończyli obiad złozony z nalesnikow z serem. Każde z nich rozgiegło się do swoich zajęć popoludniowych.

Maria przemogła w sobie niechęć do wejscia do pokoju zmarłej matki.

Obawiała się, wybuchu własnego żalu, tęsknoty,zalewu wspomnień.

Dziś nie była zmęczona jak zwykle, dzieci ją wyreczały z prac.

Wyposażona w chęci do działania, w śodki czyszczące, nareszcie udała sie do sypialni swej matki.

Przede wszystkim rozpoczęła solidne porządki.

Gdy już pokój świecił czystością, jej mysli wędrowały do zamkniętych zazwyczaj szafek, szuflad.

Tym razem szybko puściły zawsze zamkniete drzwi.

Medodycznie ułożone modlitweniki, stare zdjęcia, ksiązki, kartki świąteczne stały się najbardziej widoczne.

Siegnęłą ręką głebiej. Jej serce biło coraz żywiej.

Natrafiła na pozółklą kartę z życzeniami bez adresata,

 Przeczytała slowa kreslone ręką matki" Moje serce zawsze przy twoim jest serduszku, jest szczęśliwe-pragę Tobie moja droga ofiarować to, czego inni ci dac nie mogą. Kocham Cię! Buziaczków 100-zgadnij kto?"

 

 Zamarła, szloch pełen łez spływał oczyszczająco, długo i boleśnie.

Nabrała odwagi, węszyła nadal w starych i świętych pamiatkach po mamie.

Natrafiła na stare listy do matki adresowane, pożołkłe kartki nie pozwalały rozszyfrowac treści.

Lekturę odnalezionych  skarbów, postanowiła odłozyć na niedzielę.

Gdy juz wycofywała się z odkrywania co rusz nowych tajemnic, wtem jej dłoń uchwyciła nowiutki list.

Serce Marii zdawało sie tańczyć nową nadzieją.

Rozwarła otwarta kopertę, w jej wnętrzu znajdowały się pieniądze w ogromnych ilościach, recepturką kupkami przytwierdzone do rzeczowego listu.

Pieniądze odrzuciła na wersalkę, rozpoczęła czytanie listu.

"Marysiu moje kochane dziecko.

Przyjmij te pieniądze i nie pytaj skad one są, sa one dla ciebie.

Potrzebujesz dużej pomocy, nie masz jej znikąd, zostałas tu sama. Nie masz ty bratniej duszy.

Weź te pieniądze, będziesz wiedziałą co z nimi zrobić. Dom ten jest także po części twój, dogadaj się z rodzeństwem, kto ma jakii pokój mieć, by nie było potem kłótni.

Oni są bardziej zaradni, oni mają za co zyć, ty zas widac nie. Ciesz się każdym dniem.

Każdy dzień nawet ten co zdaje się podly jest tez nauką i darem.

Nasze dni i tak sa tu na ziemi policzone. Ciesz się tym co cie otacza, raduj się z rzeczy małych i drobnych a ujrzysz piękno świata.

Kochaj tych, którzy są z Tobą. uważaj zaś na ludzi nikczemnych.

Dobrego czlowieka poznasz po tym,że pokój i nadzieję w sercu zostawia a nikczemny wprowadza ból, diabelską namietnośc i myśli złe.

z serca Cię błogosławię,  mama".

Westchnęła, poczuła przemozną obecnośc matki.

Była pewna, że zmarła jest obok, widzi trud i niedolę swej żywej, bez wzajemności.

Ogarniałą to rozpacz, to żalość, tęsknota wreszcie zdumienie i lekka jak lot motyla pociecha w sercu.

Ulga objęła ją niczym ciepło bliskiego człowieka za to, wiedziała że zmarłą nie calkiem odeszła.

Obejrzała się bacznie po pustym pomieszczeniu.

Zapach środków czyszczących mieszał się z zapachem kwiatowych perfum matki,

Wzrok Marii zatrzymał sie na malym stoliku, w wazoniku stały sztuczne kwiaty.

Do sztucznych kwiató dołączyła w sposób magiczny, biała róż, ulubiony kwiat matki.

Podeszłą do stołu z bijącym sercem, podiosła ku sobie pojedynczy piękny kwiat, żywy, pachnący, jakby zerwany dopiero w tej chwili.

 

-Dziękuję-wymówiła wzruszona, tuląc biała róże do piersi.

 

Wdziecznośc zdawałą się ogarniac wszystkie zmysły, poczuła dziwną radość, wdzięczność.

Usmiechnęłą sie głosno.

Pobiegłą do dzieci,które powróciły z podwórka, smutne i rozkojarzone.

-Słuchajcie mam róże, dostałam od babci, w tej chwili, znalazłam ją w wazoniku babci-Maria nieskładnie, z emfazą, tańczyłą tuląc róże, głaszcząc zadzwiwione dzieci.

 Dzieci w milczeniu parzyli na uradowaną opiekunkę, jej namacalna radośc, powoli udzielała się także im.

-Fajnie-rzekły niewyrażnie nieco z przejęcia i emocji.

-My nie mamy wcale żadnego znaku od matki, jesteśmy same, zapomniane-odparła Antek po chwili.

-Najgorsze jest to,że gdzie nie pojdziemy tam wszyscy zawsze z matką, babcią  lub nawet z tatą i tylko dwójką dzieci.

Patrzymy i zazdrościmy-dodała bliska płaczu Anka.

-Wy nie jesteście sami, macie siebie i mnie no i trochę wujków i ciotki, jest tas ładna gromadka-Maria odparła ciepło, nie bez wzruszenia.

 -Myśmy niegdy nie mieli rodziców tak dla siebie, bo oni byli zajęci pracą w polu, kłótniami, awanturami, a dziadków to nawet nie pamietamy-odparłą Kaśka, zasepiona.

-Nigdy nic nie mieliśmy, tylko same klopoty i ojca, który był beznadziejnym, podłym pijakiem, szkoda,że on nie umarł-odparł z gniewem Antek.

 

Maria usiłowała dodać więcej otuchy i poczucie sensu swoim podopiecznym.

Jednakże pocieszanie przychodziło jej z coraz wiekszym trudem.

Pojeła,że za duzo jest walk i bitew do stoczenia.

Wiedziała,że oni sami zdani na siebie niewiele mogą.

Maria sama potrzebowałą wsparcia i dobrego słowa, jednakze nie miałą nikogo życzliwego, na kim mogłaby polegać.

Rodzeństwo jej zajete włąsnymi sprawami, nieobecne, nie było jej podporą.

Oni sami bowiem byli zagubieni, sami potrzebowali pomocy w zwykłych codzizennych sprawach.

 

Maria co noc zasypiała z trudem, pełna lęku o przyszłość.

Ubolewała, że zoatałą sama na polu bitwy.

Dzieci osamotnione, dorastajace, rozpaczliwie potrzebowali wsparcia i dużego nakładu pracy.

Po raz pierwszy podczas długiej bezsennej nocy, gotowa była się poddać się, zaprzestać bezsensownej walki z wiatrakami.

Czuła sie bezsilna, pokonana.

 Pomyslała o stosie nieprzeczytanych listów z wszelkich możliwych instytucji.

Odkładałą lekturę niezanych jej i niezrozumiałych dla niej korespondecji.

Działała na zwłokę.

Dopuszczałą do wiedzy, dwoje najstarszych z rodzeństwa.

Najstarsze rodzeństwo, jedynie kiwało głową w gescie rezygnacji, niezdolne do działania i przeciwstawiania się miażdzącej machinie bezdusznej biurokracji.

Oni nie mają problemów takich jak my.

-Dla biurokracji liczą sie słuki, statystyki, bezcelowe działanie, tworzenie sztucznych kłopotów i własny zarobek oraz szybkie pozbycie się kłopotów- Maria słyszała kiedyś te słowa z ust mądrej babci, dziś wciąz aktualne.

Pieniądze w sposób cudowny odnalezione, przydają sie na bieżące potrzeby lecz nie zlikwidowały ogromu trosk.

Maria zazdrościła najbardziej zmarłym bliskim, jakże chciała byc na ich miejscu, bezpieczna, szczęśliwa, spełniona.

Nie umiałą zmrózyc oka, zasnąć, zapomnieć.

Widmo niezałatwionych sparw ciążyło i nie dawało odłynąć w błogość snu.

Wstałą, rozejrzałą się wokół dobrze posprzątanego pokoju, korytarza i kuchni, zajrzała na paluszkach do pokoi, w których spały dzieci.

na chwile znalazła uspokojenie, chciałą wracac do swej sypialni.

Ostry, srebrzysty księżyc odsłąniał kontury mebli, urody domu.

Uskoczyła, zdawalo jej się,że przeczuwa czyjąś jeszcze obecność.

Serce jej biło mocno i grożnie, brakowało tchu. 

Żałowała, że żyje, że trwa, wciąż sama bez otuchy i wytchnienia.

Westchnęła, zbliżajac sie do swego brałogu.

Usiadłą an jego brzegu, dysząc z przejęcia.

-Kto ty jesteś?-spytała w przestrzeń.

Zaległą cisza, chłód dojmował i stawał się namacalny.

Nie podnosiła wzroku, z lęku i niepewności.

Tuz obok siebie wyczuła promienne, czułe promienie łagodnego jakby słońca.

Zamilkła poddała się nowym wrażeniom, czułej obecności.

W milczeniu przyjnowała namacalne światło, łaskoczące jej zamkniete powieki, zmęzcona twarz, potargane włosy.

Poczuła nieznaną jej błogość, obecnośc dobra, jej twarz łagodniała, z ust wąskich utwatrzył sie uśmiech.

Trwała w mistycznej obecności niezanego dobra.

 Zatracała się pieknym,niejawnym spotkaniem.

Radowałą się oderwaniem, zapomnieniem.

Chciałąby zaadwac pytania, jednakże jej ciałao nie było zdolne do ruchu, mysli ugrzęzły w bezruchu.

-Kim jesteś?-pragneła się dowiedzieć.

Pytania spływały w  miare jak światło nikło, oddalało się, pozostawiajac ulgę i uspokojenie.

Wtem, pojęła,że jest rzeczywistośc nieodgadniona, nieznana, niezgłębiona, do której pytania i żądania nie docierają.

Istnieja rzeczywistośc niejawna, niezależna od woli, pewna, żywa 

 Rzeczywistośc do której nie ma dostępu wiedza, lecz jedynie żywa wiara.

 

 

 Rozdział XIV

 

Przebudziła się rano ze snu spokojnego, z przepięknego spotkania, o którym nie potrafiła zapomnieć.

Uwielbiały sny, one niosły miłośc i nadzieje, czego istneinie jawne nie dawało nigdy.

Po przebudzeniu, powróciły znów stare zmartwienia i troski, ciężar serca bijącego dla sierot bolał i gnębił.

każdy dzień niósł trudne, niemożliwe do udźwignięcia wyzwania.

Ona sama z całym światem, toczyc musiałą od zawsze bój niesprawiedliwy i skazany na porażkę.

Wstałą, słyszała krzyki i kłótnie podopiecznych.

Opieka nad nimi niekiedy stawała się ponad jej siły i bywałą niewykonalna dla jednej, małej osoby.

 Nie umiała nikogo prosic o pomoc, bo wiedziałą,że nikt by jej nie udzielił wsparcia.

Liczyc mogła czasem na sieroty, które niekeidy w przypływie dobroci, wzruszenia jak umiały pomagały, dawały z siebie nieco wdzięzcmości.

Same nie nauczone. nie przywykłe do pracy,poświęcenia, sparwiały wrażenie zagubionych, nieszczęśliwych

 Gdy Maria mierzyła się z nowym dniem, ujrzała w kuchni juz duzo wyższego, lecz wciąż dziecinnie, niedbale wyglądajacego Adasia, jej dawnego wychowanka.

Stanęła obok chlopca, nastolatka, który znacznie przewyższłą już Marię wzrostem fizycznym.

Obydowje mierzyli sie intensywnym, nieodgadnionym wzrokiem.

-Ciociu, mamo przygarnij mnie!-wymóił chłopiec głosem mlódzieńca, pozbawionego opieki i troski.

-Przygarnę, zostań-rzekłą nieco wbrew sobie, mierząc troski i wysiłki pojemnością włąsnego serca.

-Mogę tu zostać?-chłopiec wyciągnął długie dłonie ku kobiecie, niezgrabnie wyrażał swe podziękowania i wdzięzcność.

-Możesz, zostań, damy sobie radę wszyscy-rzekła Maria wzruszona do łez.

Do kuchni przybiegło ubrane do szkoly i naszykowane pozostałe rodzeństwo, które nie zdołałao wybiec do szkoły.

-Co się dzieje , kto on?-spytał Antoni.

-To twój brat, kuzyn, on zostaje z nami-rzekła Maria pełna niepokoju.

-Ale jak to, teraz nas jest duzo, nie damy rady. Potrzebujemy wiecej mam i pomocy-dodała zaniepokojona Kaśka.

-Moja matka jeszcze więcej pije i ma straszne odloty, wczoraj ledwo ją odratowało pogotowie, sam dzoniłem i- chłopiec urwał usiadł na kzresle i zakrył twarz dłońmi, cały drżał.

Maria instynktownie objeła mlodzieńca, tak jak to czyniła lata temu, gdy sam był, mały i zagubiony.

W ramionach opiekunki, chłopiec nieco uspokoil swe rozdygotane serce.

-Dziękuję-rzekł głosem cichym jak łza.

Rodzeństwo mierzyło zazdrosnym wzrokiem obcego im chlopca.

Niezdolni do słów, zawiedzeni, zadziwieni.

Patrzyli ku sobie i bez słów wybiegli d szkoły.

Maria wpatrywala się w zaniedbane, zrozpaczone, samotne dorastajace dziecko.

Nie znalała słowa pocieszenia, milczałą wymownia, szukajac w umyśle sensu i zrozumienia.

-Zostań, tu cie nic zlego nie spotka, zostań-nalegała.

Chłopiec odetchnął ciężko, poczuł jakby cięzkie kamienie opadaly z jego pleców.

Przypomniał sobie dobitnie,że tu z oddaną opiekunką czuł się szczęśliwie i dobrze.

Chciał zostac tu, gdzie zawsze powinien być.

Maria zrozumiała,że zamiast okazywać milośc jednemu dziecku powinna służyć wszystkim niekochanym sierotom.

Pojęła, że zamist buntu i zadawania pytań winna kochać wszystkich tych, których niesprawiedliwy los przed nią stawiał.

Gdy zaległą cisza, chłopiec zaczął szlochac jak małe, nieutulone dziecko.

Maria głaskała go po dorosłej już niemal głowie.

Usiłowałą odgadnac ile jej wychowanek moze mieć lat i co przezył,że wygladał jak wychudzony, brudny pies.

-Zjedz ze mną śniadanie i opowiedz mi co cie spotkalo-rzekła z troską, biorąc sie do szykowanai jajecznicy.

Milczał, bo nie chciał zdradzić wstydliwych sekretów matki, bardziej się bał, lub nie chciał martwić swej ulubionej opiekunki.

Nie chciałą znac odpowiedzi choć one cisnęły się całą mocą w  jej serce i umysł.

 

Nazajutrz, gdy wszystkie sieroty poszły do swych szkoł, Maria zostałą w domu sama z Adasiem.

Chłopiec srawiał wrażenie przerażonego, milczacego i niekeidy wybuchajacego gniewem, bez powodu.

Maria nie potrafiła pomóc chlopcu, mimo ogromnych starań z jej strony.

Wiedziała,że chlopcu potrzebny byłby dobry i piekuńczy ojciec.

 

Lecz tylko o wzorze cnót ojcowskich, Maria mogła jedynie pomarzyć.

Nie znało nikogo takiego, nikt nie potrafiłby sprostac trudnej roli ojca.

Dumała, rozmyślała, głaszcząc po zmartwionej głowie młodzieńca.

-Nie chcę tam wracać do tej pijaczki, słyszysz-powtarzał błagania raz po raz.

-Nie wrócisz tam, jesli nie chcesz-zapewniałą Maria, niewiele jednak wierząc w zapewnienia.

Znała na własnej skórze nazbyt boleśnie, bezduszny wymiar 'sprawiedliwości".

Trzymałą się z daleko od spraw prwanych, trwałą po cichu,w  samotnym umartwieniu.

 

Los jednak nie szczędził dla niej łez i upokorzeń.

Także tego samego dnia przygotował kobiecie nowe rozdanie.

Tego samego dnia, gdy chmury zakryły smutno obszar ziemi, zwiastująć chłod i deszcz, do domu Marii wtargnęła zapijaczona Blanka.

Z oddali słychac bylo jej wulgarne jęki, zapach niestrawionego alkoholu, brzydził także z oddali.

-A ty do domu mi wracaj ty wyrodny-ryknęła wprost w stronę Marii, zajetej gotowaniem obiadu.

Adam siedział przy stole, podpierając zmartiona głowę, drgnął nerwowo na jej widok, nie podnosząc jeszcze wzroku.

Maria milczała,odwrócona tyłem ale pełna przestrachu, doprawiając nerowo ugotowany rosół.

-Wracaj do domu, co ci ta wiejska wiedźma gotuje,że tu wracasz, co tam wrzuciłaś?, he-bełkotałą Blanka, zataczajac się wokól stołu.

-Ty wracaj do domu, bezwstydna pijaczko, co ty z sob a zrobiłąs, nei wstydź się-Maria wykrzyczałą swój gniew, złośc i przerażenie do zataczajacej się kobiety.

Blanka po chwili zawachania upadła na podłogę, dobywała z siebie ryki na wskroś demoniczne i straszliwe.

Adam wstał, zmiezryl nienawistnym spojrzeniem leżącą.

-Odwież ją do szpitala, albo zabij, ja jej nie chce widzieć-krzyknął w strone oniemiałej Marii.

-Poczekaj, cos musimy wymysleć, to straszne jest-panikowałą Maria, usiłując podnieść leżącą.

W tym samym momencie odórz gardła Blanki się toczący wymiocin zdawał się zalewać i zajmowac całe pomieszczenie, e którym przebywali.

Adam chwycił pijaną w pół i wlókł jej na zawnątrz jej otyłe ciałe, klnąc przy tym okrutnie.

-Po cos tu przylazła, stara łachura pijana, nie pokazuj się mi nigdy, nie przyłaż do cholery-meżczyzna wymachiwał zręcznie nożem kuchennym wokól polprzytomnej.

Maria tymczasem milcząc zabrała się do nerwowego sprzatania, szorowałą i dezynfekowała wszelkie zanieczyszcenia jakie zostawiałą po sobie pijana Blanka.

 Pijana padła na ziemię, wydawalo się,że przytomnośc utraciła.

Oniemiala Maria, poczęła cucić neidajaąca oznak życia,krzyczała w niebogłosy do mlodzieńca.

-Adaś, no dzwoń po pogotowie, nie stój tak, odddaj nóż,no działaj cos-paniczny głos Marii niósł sie echem po wymarłej okolicy.

Adam tymczasem spokojnie, odlozył nóż, patzrył się bez emocji na nieprzytomną Blankę, nie miał zamiaru działać, patrzył i twił.

Maria usiłowała samozdielnie przywrócić żywot intruzowi, walczyła ze wszystkich sił w  pojedynkę.

W panice przypomniala sobie kurs pierwszej pomocy, kiesyś w szkole zorganizowany, niezgrabnie jęła walczyć o żywot Blanki.

Nareszcie po długiej, trwajacej wieczność krzataninie, udało się uzyskac słaby puls, zaledwie przywrócić dopiero co ustaną pijaństwem wagetację.

Płacz, skowyt Blanki był rozdzierajacy i przerażajacy zarazem, przywodził na myśl dziecko nieutulone, niekochane nigdy, które zbudziło się z demonicznego koszmaru i wyciem usiłujące dac o swoim  istnieniu znak.

Wypluła na ziemię breję o odrażajacym zapachu i kształcie, Maria odskoczyła, Adam zaś, nie potrafiła patrzeć, wrócil do domu by samotnie bez apetytu zjadać ugotowany przez Marię obiad.

 -Widziałam tamten świad, dziadka, ojca mojego,co umarł, on też nigdy  nie wierzył,że istnieje tamten świat. Teraz wiem, tamten świat istniej, On istnieje byłam tam, tam było tak strasznie, gorzej niż tu, Było bardziej tak mocniej, silniej no i żywiej niz tu. No tak, co się tak gapisz no?-rykneła Blanka ponownie, ignorując spokojną Marię,

-Opowiedz jak chcesz-rzekłą Maria, kończąc czynności higienniczne nad leżąćą wciąz na ziemi kobietą.

-Co cie to obchodzi, nic ci nie powiem, przynieś mi jedzenie i wódkę lepiej-odgryzłą się Blanka, usiłując stanąć na nogi.

Adam po posiłku, przez okno wpatrywał się w przejmujący obraz jego opiekunek, smutek dławił mu serce.

Wiedział jedno, nigdy nie zostanie z Blanką.

Ta kobieta, która go urodziła nigdy się nie zmieni, nawet gdyby umierałą i odzyła, wciąz bęzdie miałą takie samo, podłe wcielenie.

-Chcesz do szpitala?-spytała się Maria, siedzzącej pod jabłonią, skulonej kobiety.

-Pójdę sobie sama, nie chcę twojej pomocy wieśniaczko-Blanka wstała zawstydzona, spojrzała nieco pokorniej i jakby zazdrośnie na niezłomną, spokojna postawę Marii.

Maria skinęła głową, w zadumie, targana sprzecznymi myslami.

 

-Odejdź w pokoju ty maro błądząca-rzekła natchniona, po chwili wróciła do domu, by przygotować dom na powrót sierot ze szkół.

 

Marie ogarnęło dziwne poczucie żalu i wspolczucia zarazem.

Nie mogła pojąc jak można na włąsne żyzcenie tak nisko upaść w swym czlowieczeństwie.

Wiedziała,że wiecznie pijana Blanka miała swoje dzieci,miałą dla kogo żyć  ale nie potrafiła stawic czoła codzienności.

 wiezdiała,też iż los rozpieszczał blankę znacznei bardziej niż ją samą.

Miałą rodziców,ponoc dobrych, którzy świata poza nią nie widzieli.

Nie zaznałą biedy, ni nędzy.

Miałą mężą, ktory odszedł do innej, lecz przez pewien czas, był i pomagał barzdo swej żonie, na każdym polu.

Ona sama podejmowałą złe decyzje, interesowała się szemranym towarzystwem, nie umiałą dochowac wierności i przyzwoitości.

Nie podejmowała nigdy pracy zwodowej.

Zyła aby zyc bez refleksji, marnie na pzoiomie biologicznym.

Plodziła dzieci, bo szłą za instynktem popędu płuciowego, nie miałą w sobie wcale uczuć macierzyńskich.

Dzieci owszem miała, bo z nimi w oczaah ludzi czuła się osobą ważną.

Blanka darzyłą inych pogardą bąż zazdrością, sama rozpaczliwie dązyłą by stać wyżej, ponad innymi ludźmi.

Żyłą bez refleksji, bez ambicji, bez miłosci.

Lecz to życie stało sie wegetacją, zapzrezceniem człowieczeństwa.

Nałóg alkoholowy był jedyną treścią i sensem tej żałosnej wegetacji.

 

Maria zaś była zupełnym przeciwieństwem Blanki, z pokorą przyjmowałą trudy i niepowodzenia.

W jej życiu mnóstwo było nędzy, upokorzeń.

Nie ustrzegła się błędów, lecz popełniałą je zazwyczaj kierowana własną naiwnością i nieprzebrana dobrocią.

Nie bałą sie trudów pracy, lubiła się poświęcać, dawać z siebie innym, przeceniajac własne siły.

Kochała swych bliskich bardziej niż siebie samą.

Kiedy nareszcie  usiadła przy skromnie zastawionym stole pośród swoich licznych podopiepiecznych, szczęśliwych bo razem zgromadzonych, pojęłą nareszcie jak powinno smakować prawdziwe szczęście i spełnienie.

 

 Koniec

 

 

 

 

 

 

 

 

04 sierpnia 2021   Dodaj komentarz
dolina  

Dolina bez wyjscia 3 czesc

Zamarła, jej serce biło coraz żywiej.

Podeszło mimo strachu przez uszkodzony drewniany płot, stanęła naprzeciw pijanej kobiety.

-A ty, tu po co przyszła?-pierwsza bełkotem odezwała się Blanka.

 -Co z Adasiem, przyszłam go uratować. Prosze oddaj mi moje dziecko-odparła Maria prosząco, tłumiąc wzbierajace się w  niej bolesne emocje.

-Ty uboga,zacofana odwal się od mojego dziecka. On cię nie chce, zapomnij o nim i nigdy sie nie pokazuj!-Blanka wstałą chwiejnym krokiem podeszła w strone pzrerażonej Marii,gotowałbyłastoczyć bój. Maria zcekałą osłupiała, wreszcie odzyskałą mowę.

-Niech Adasik sam zdecyduje gdzie chce byc-Maria słyszałą swój zalamany głos.

Tymczasem malec ostrożnie przyszedł, zbliżył sie do biologicznej matki, patrzył długo z przekąsem na obie matki, jakby nie wiedział co się dzieje, jakby sam nie rozumiał powagi sytuacji.

-Adasiu powiedz kogo wolisz?-Blanka pierwsza naparła na syna.

-Ja chcę do mamy, a Ty wiejska babo idź sobie- chlopiec zdawało się jakby odgrywał znienawidzona rolę, niczym kukułka, pozbawiony własnej woli przypadł do pijanej matki,licząc na uznanie.

Pijaczka zaś, upajała się swoim powodzenie, patrzyła wrogo na oddalajaca się z wolna Marię. Z każdym krokiem serce Marii zdawało się tracić żywot.

Jej oddech zamierał. Po raz pierwszy nie chciała żyć, istnieć, oddychać, czuć.

Szła do domu bez dziecka, bez nadziei i bez chęci życia.

Straciłą juz wszystko.

Nie miałą nikogo. Nikogo tez nie obchodziła.

Nie chciała wracac do domu, bo tam znów bedzie musiałą sie mierzyc z najblesniejsza stratą.

Czułą w głębi duszy, że i czas zycia jej matki powoli dobiega kresu.

Nad tym bolała od pewnego czasu, gdy zauwazyła,że matka traci siły, ochote do zycia tak samo jak teraz Marysia.

 Jej matka, biedna staruszka potrzebuje wsparcia, siły nie zaś zlych wieści i złamanej na duchu córki.

Chciałaby matce oszcędzic swego bólu, swej przegranej, albowiem jej starcze serce mogłoby przestać pracować, raz na zawsze.

Jej matula wszak żywot miałą dopiero okrutny i bolesny.

Jej strat, biedy, krzywd nie dałaby pomieścić żadna ksiązka,a co dopiero stare schorowane serce.

Usiadłą na pniu, dzień jeszcze nie zachodził. Miałą przy sobie portfel, dokumenty i adres do domu zakonnicy Grazyny, ktora brała udział wtedy w porodzie jej syna.

Maria podniosła się, jakby dopiero wstała, jakby ożyła nareszcie.

Serce jej dudniło to lękiem, to podnieceniem, przerażeniem i ekscytacją zarazem.

Serce jej mowiło,że jest coraz bliżej rozwikłania najtrudniejszej w życiu zagadki.

W kieszeni wymacałą telefon, zadzwoni do matki i powie jej ,że spotkała najlepsza pzryjaciólke z lat szkolnych i u niej się zatzryma na kilka dni.

Miałą nadzieje,że matka jej uwierzy bo tylko wiara ja jeszcze trzymała przy życiu.

Biegła prze las, kroki niosły ja na dworzec. Kupi sobie bilet w autobusie i znajdzie ten zakon z siostrą Grażyną.

Zapyta dobrych ludzi i trafi do zakonnicy, która była przy jej porodzie.

Biegłą co tchu, ignorowałąc potrzeby fizjologiczne, głód ciałą i zmęczenie.

Marysia wznosiła się ponad to, ponad swoje nieludzkie krzywdy.

Wierzyła,że jej wysilki nie pojdą na marne, nie tym razem.

Zbudziła się wraz z jutrzenka nowego dnia. Nie wiedziała gdzie się znajduje.

Zasnęłą w pociągu. Uskoczyłą jak ranne zwierzę.

Dobiegłą do okna, świtało.

Na korytarzu złapała konduktora za rekaw, by zapytac dokąd dojechała.

 

Dzień jeszcze nie schylił sie ku nocy. Zdązy.

Niebawem będzie koniec trasy, trzeba wysiadać.

Przez zabrudzone okno, nie potrafiła rozpoznać nieznanego jej krajobrazu.

Pociag syczał, jakby i jemu brakowało tchu,

Mechaniczny głos informował,że zbliżamy się do stacji Przemyśl.

Zaspała dwie stacje kolejowe.

Nie dane jej było dotrzec tam dokąd tak usilnie starala się dostać.

Rozpacz rozsierdziła jej serce.

Nie wiedziałą dokąd pójść, nie miałą planu.

Poczuła bezsilnośc.

Tłumy ludzi przeciskały się ku niej, obok niej i za nią.

Była okrótnie zmeczona i rozgoryczona, żalowała bezmyślnej podrózy, w którą sie udała, pod wpływem emocji.

Wypadła wraz z tłumem na peron, rozglądała się otłumaniona tłumem.

Dostrzegła tymczasem w tłumie pojedynczą zakonnicę w ciemnym habicie, w takim samym jak tamta zakonnica poznana w tamtym kościele.

Poczuła olsnienie,Dopadła kobietę w habicie.

-Prosze siostry pomocy-krzyczałą ile tchu, chwytajac spocony habit obcej zakonnicy.

-O co pani chodzi? I co zgubiła się pani?-spytałą z troską napadnieta siostra.

-Tak jakby, proszę mi pomóc, szukam siostry zakonnicy takiej akuszerki, położenej, ze zgromadzenia Michałą Archanioła-mówiła jednym tchem,pełna obaw i nadziei.

-Siostra Grażyna Gołdyn, a włąściwie tak, jest taka-odparła bez zainteresowania, marszcząc czoło.

-Blłagam prosze mnie do niej zabrać!-Maria  miała żywe szaleństwo ponaglania.

-Dobrze, siostra Grazyna powinna byc jeszcze w klasztorze, to spacerkiem niedaleko tylko..-głos obcej siostry wyrażał niepewnośc. Odsunęłą sie ukradkiem bo oststnie grupy turystów, nerwowo popychały siostrę, by przecisnac się do przodu.

Maria chwyciła za ramię zakonnicę,która niemal zostałaby stratowana przez bandę przechodniów.

-Chodżmy=rzekła zmeczona siostra, biorąc pod rękę Marię.

Szły ku blasku slońca, ku wschodowi dnia do barzdiej pomyslnego jutra.

Słychac było juz tylko miarowe stukanie walizki Marii do rytmu jej ozywionego serca.

Szły w milczeniu, Maria nieco zawstydzona a zakonnica Sylwia zas wyglądałą na rozmodloną.

Maria kroczyła wolno, niepewnie. Zalowała,że powodowana włąsną ciekawością, zdobyła się na zbyt ogromna odwagę, by dotrzeć do bolesnej prawdy.

-Siostra Grażyna już nie pracuje jako akuszerka, zbyt wiele ją ta praca kosztowała, Dziś gotuje dla księży i chwali sobie swoje obowiązki-rzekła zakonnica ze spokojem.

-To nie szkodzi alle, prosze by ze mną porozawiała chociąż chwile, to dla mnie takie ważne-indagowałą Maria.

-Już niebawem dotrzemy na miejsce, zobaczymy co da się zrobić.

Kobiety wkrótce znalazły się tuż przy furcie zakonnej, Okazały budynek, bogato wykończony, otoczony barwnym ogrodem zapraszał swym tajemnym  majestatem do swego wnetrza.

Maria najpierw w marmurowym korytarzu oczekiwała na swoje przeznaczenie. Usiadła na wolnym krześle, by ostudzić rozkrzyczane emocje.

Po oczekiwaniu, zdaje się trwajacym wieki dalo sie slyszeć miarowe stukanie.

Kobieta przyodziana w habit w nieokreślonym wieku, stanęłą naprzeciw Marii.

-Co panią sprowadzą?-spytała oficjalnie przybyłą.

-Siostro, blagam to dla mnie takie ważne-Maria zasypała oniemiała szczegółami ze swego bolesnego porodu, sprzed ponad dekady, kiedy to bezdusznie odebrano jej noworodka.

 Zakonnica oniemiała, milczała stawała sie coraz bardziej blada i przerażona, w miarę jak docierały do niej coraz większe szczegóły tamtego porodu,

Zdawało się, że zakonnica staje się marmurową figurą, by wpasować się w blade tlo otoczenia.

Przemowiła nareszcie, gdy Marią uderzyła w płacz podobny do dziecka.

-To miała być tajemnica i to miało nigdy nie ujrzeć prawdy. Twoje dziecko otrzymało akt zgonu, lecz urodziło się żywe . To właśnie ordynator to dziecko oddał jakimś bogaczom, ktorzy byli jego znajomymi-rzekła zakonnica martymi ze wstydu ustami, wciaż blada jak marmur.

-Dlaczego mi to zrobiliście? Co za ordynator i kim byli ci ludzie?-Maria miotała slowa niejako w transie, zdawało się, że z powodu emocji padnie na ziemię ugodzona niepojętą podłością.

-Mówiono,że jesteś biedna, bez mężą, bez pracy i wsparcia i że sobie nie dasz rady z wychowaniem. Jest na świecie wystarczająco miejsca dla nieplanowanych sierot. Uznali,że tam będzie miał lepszą przyszłośc. Nie znam tych ludzi, którym dano dziecko twoje-rzekła ze współczuciem zakonnica, wciąż z pochyloną twarzą, zawstydzoną i uniżoną.

 -Jak się nazywa ten ordynator, który zabrał mi dziecko?-glos Marii drżał.

-Ten ordynator wkrótce zmarł chociaż nie byl stary, nie pamiętam jego nazwiska, na imię mu było Stanisław tyle pamiętam-rzekła zakonnica z wysiłkiem.

 -Siostro nie wyjdę stąd dopóki nie dowiem się gdzie trafiło moje dziecko i do kogo-. Proszę mi pomóc!-Maria wstała, chwyciłą za szyję zakonnicę i błągalnie domagałą się prawdy.

-Nie mogę pani pomóc, to było tak dawno,że nie wiele pamiętam. Nie pozwolono mi nawet przeczytać danych. Ja tylko asystowałąm przy porodzie, To był chlopiec, nieco mniejszy i drobniejszy niż inne niemowlęta.Miał  prawdopodobnie jakas wadę serca,ale nie był cięzko chory. Tamci ludzie byli bardzo bogaci i chcieli mu pomóc,swoich dzieci nie mieli  z tego co pamiętam. To zapamiętam z plotek personelu. Policja i prokuratura nigdy tego nie badała-rzeklą zakonnica, oswobodziwszy się z objęć Marii, po chwili ukłoniłą się prężnie i czym prędzej zniknęła w mroku ciemniejącego w oddali korytarza.

Maria długo tkwiła samotnie w pustym i cichym klasztorze. Tylko jej serce bijące przejęciem świadczyło,że Maria do żywych należy.

Za oknem straszyła ciemna noc. Kobieta nie miała siły wykonac najmniejszego kroku przed siebie. Stała bez tchu i w myslach przetwarzała zasłyszane informacje.

Niebawem mocno leciwa i kulawa zakoonica stanęłą tużprzy niej.

Bez słowa niczym zjawa, chwyciła za ramię porażoną Marię i prowadziłą ją do majbliższego skromnie urządzonego pokoiku.

-Proszę tu spocząć, noc długa, są tu suchary i trochę chleba i szynki na stole, Jest czajnik na herbatę.Rano może pani odjechać skąd przybyła-rzekła staruszka dobrodusznie i po chwili jakby rozpłynęłą się w powietrzu.

-Bóg zapłać-krzyknęłą Maria przed siebie, przykładając zaspany policzek do chłodnej poduszki na zimne łoże, zasypiając ze zmęczenia w surowej klasztornej celi.

 

 

 Gdy zbudziła się ze snu, ptaki wyśpiewywały piękne trele do melodii zakonnych litań. Wstała, poczuła, że otwarte okno, dostarcza rzeskie powietrze ale też stare problemy, wciąż dudnią żywo w sercu Marii.

Długo nasłuchiwała modlitw monotonnych, uspakajała swe rozdygotane myśli zbudzna do życia przyrodą.

Oddałąby wszystko by stac sie jak one, wolne, beztroskie ptaki lub te bezimienne, identycznie przyodziane zakonnice.

Te wszystkie stworzenia łączyły i śpiewy i spokoj duszy.

Nie dotyczyły ich strapienia i gorycz, która wciąż zalewała duszę kobiety.

Wstała, by obmyc swe lica.

Tymczasem tuz przy kobiecie stanęła niczym zjawa inna ubrana na czarno zakonnica.

Maria ukloniłą się zawstydzona i nie byłą pewna, czy obok niej stoi mniszka żywa czy martwa niczym zjawa.

Kobieta wybiegłą do ciasnej łązienki, splukała tam swój brud i strach. 

Wstydziłą sie swojego przybycia, najbardziej ubolewała, nad dzieckiem, którego poczęłą i nigdy nie mogłą nawet go ujrzeć.

Świat jest bezduszny, nie liczy się z ludzkim cierpieniem.

Gdy uspokoiła rozdygotane serce, lżejsza na duchu i ciele, stanęła znów przy obcej mniszce.

Wytrzymałą jej zagadkowe spojrzenie.

-Niewiasto, biedna ty jesteś. Badzisz ty strasznie. Serce twoje zaznac pokoju nie może-rzekła zakonnica, glosem natchnionym ale wolnym od emocji.

-Niech mi siostry pomogą, prosze co mam dalej robić?-serce Marii krzyczało.

 -Słuchaj głosu swego serca, wystrzegaj się namietności i zemsty. Miej w sobie pokój-rzekła znów przybyła tym samym tonem.

Usiadły natychmiast przy stole. Maria przypadla do zakonnicy w wieku nieokreślonym.

Poczuła przedziwny chłód i zarazem potrzebne jej ukojenie.

-Niewiasto, nie działąj bezmyslnie.Bóg dba o Twoje zbawienie, świat nie rządzi sie boskim lecz ludzkim ładem. Zrozum i przyjmuj kazdy bieg zdarzeń z pokora-rzekła znów zakonnica bez cienia emocji.

-Siostro ja to wszystko rozumiem. Co sie stało z moim dzieckiem?-Maria nie ustawała.

 -Twoje dziecko jest bezpieczne, jest w dobrych rekach, Przestań się o niego lękać-głos zakonnicy zdradział zaniepokojenie i troskę.

-Ale czy on żyje i czemu nie mogę go mieć?-pytała Maria, bliska płaczu.

-Żyje. Pan Bóg daje zycie, które nigdy sie nie kończy. Został on poczęty w grzechu, lecz jego istnienie jest bardzo potrzebne. Życie jego przysłuzy się ku wiekszemu dobremu. twoje także. Nie rozpaczaj. Miej pokój-zakonnica objeła dloń Marii.

-Siostro ja także straciłam innego synka, który został mi zabrany, chociaz pokochałąm go matczynym sercem.Czemu zycie jest dla mnie takie dezduszne i beznadziejne?-rzekła Maria, pełna pretensji i żalu.

-Nie rozumiesz jeszcze planu, jaki jest dla każdego zapisany. Życie musi takie być tutaj. Niebaem otrzymasz znak i poznasz zamiary Stwórcy.Nie rozpaczaj i nie miej w sobie tyle goryczy i żalu. Życie jest i tak dobre i niesie wartość absolutną. Pamiętaj o tym zawsze. A teraz wracaj do swojego domu i bądź wdzieczna. Jeszcze tak wiele piekna i dobra doświadczysz._głos zakonnicy niósł nadzieje,lecz nie zdołał pomóc Marii.

Kobieta wdzięczna była za slowa skierowane ze strony kostycznej zakonnicy.

Gdy tylko Maria otarła mokrą od łez twarz, wstała by zamknąć okno, które zbyt ochłodziło pomieszczenie w którym przebywała. Gdy odwróciła sie na pięcię, omaiatjac wnetrze trwożnym spojrzeniem,spostrzegła iż postac zakonnicy zniknęła zupełnie.

Chciałą krzyczeć, lecz słowa ugrzęzły jej w gardle. Chłod zdawał się narastac. Poczułą niepokoj i strach, zdawało jej sie,że ktos niewidzialny ja obserwuje.

Ktos na nią spogląda. Tylko kto i dlaczego?

Chwyciłą w dlonie swój skromny tobołek. Wybiegłą na korytarz by tam poszukac odpowiedzi.

Wąski, marmurowy korytarz zdawał sie tonąć w mroku odległych modlitw i zapachu palonych kadzideł.

 Gnałą przed siebie, otwierała przypadkowe drzwi, które znajdowały sie w równych odległościach wzdłuż korytarza.

Nie napotkaą nikogo zywego. Identyczny układ pokoi, ten sam ascetyczny i schludny wygląd pomieszczeń, nie uspokajał kobiety.

-Dlaczego zostawiły mnie samą, gdzie jste ten Bóg?-miotałą słowa, pełna rozgoryczenia i zawodu.

Rozgladała sie dookoła, nadal nikt zywy nie istniał w jej polu widzenia.

Mroczny klimat przytłączał i wzmagał poczucie osamotnienia.

Chciała wyjśc z tego klasztoru a jednocześnie chciałby tu pozostać by obleć się w ciszę i zamieszkać w tym bezimiennym miejscu, w zapomnieniu, w nieistnieniu, nie przezywaniu, nie cierpieniu.

Tak, mogłaby tu swój żywot skierować i pozostac tu na zawsze.

Obowiązki i zajecia mogłaby otrzymac dowolne, skromne, takie jak sa przewidziane dla innych zakonnic.

Ona sama, zdołałaby sie podporzadkować.

Tak nie wiele jej trzeba do szczęścia.

Być może zupełnie teraz przypadkiem spotkła swe przeznaczenia lub bardziej wzniosle, odkryła swe powołanie.

Jej dusza potrzebowała zachłannie spokoju, ciszy i zbiorowego przeznaczenia, uszanowania i zostania gdzieś na stałe.

Pojełą,że macierzyństwo nie było jej preznaczeniem.

Nie mają znaczenia dla nikogo jej uczucia i miłość, ktoś inny wymierza sprawiedliwość jeszcze tu na ziemi.

Szła przed siebie, zrezygnowana, natłok nowych myśli starszył, gnebił ale uspokajał.

Wiedziałą, była niemal pewna, dokąd zmierzają jej krete ścięzki.

Nie znalazła sie tu przypadkiem.

Z podniesionym czołem zmierzała do centralnego wejścia, powróciła by znów prosić, stawką bedzię jej lepsza przyszłość.

Otwarła szerokie drewniane odrzwia, w jej wnęrzyu tkawiła wychudzina, kostyczna zakonnica w w wieku nieokreslonym, czuwałą przy stolu, studiując jakieś opasłe tomy.

 

-Szczęść Boże, jestem Maria i poczułam,że Bóg mnie tu chce-Maria uslyszała swój zdesperowany szept.

Tamta zakonnica podniosła na przybyłą szklany wzrok.

Mierzyła jej postac długo i w milczeniu.

Westchnęłą nareszcie, zakaszlałą niczym gruźlik i nareszcie dobyła z zaciśnietych, waskich ust chrapliwe, kobiece brzmienie.

-Dziecko, to nie jest ucieczka od świata i od problemów, z którymi nie potrafisz sobie poradzić. Wracaj do domu jesteś mamie potrzebna i swoim licznym domownikom. Tam znajdziesz swoje przeznaczenie. Tu nie mam dla ciebie miejsca-rzekła szorstko, chłodno.

Jej głos wyrażał determinacje i osąd.

 -Siostra nic o mnie nie wie, dlaczego mnie skreśla!-Maria byłą bliska płaczu.

-Jakim prawem wypowiadasz się w imieniu Boga. Skąd wiesz,że Bóg Ciebie tu chce?-Głos zakonnicy drżał z gniewu.

-Bo ja tego pragnę i Bóg tez chce mojego dobra-ucieła Maria, nieco zażenowana, przystepowałą z nogi na nogę.

-Załatw swoje sprawy i wsluchuj się w głos Boga a nie tylko własny. Wracaj do swojego domu, powtarzam-kostyczna zakonnica wstałą, wykonała szybki, niemal komiczny gest skninięcia głową.

Maria odeszła bez słowa, lecz w jej sercu toczyły się ogromne słowa pretensji,żalu i odrzucenia.

Wracałą z pochyloną głowa, odrzuconą, odtrącona i znów okrótnie samotna.

Słońce tego dnia świeciło mocniej i wyrażniej.

Cierpienie w sercu ustepowalo  z wolna jakby topniało, pod wpływem wysokiej temperatury powietrza.

Maria szłą żwawo, na przystanek autobusowy i rozmyslała o swojej niekończącej tułączce.

Nie było jej nigdzie śpieszno, czuła,że nikt jej nie oczekuje i ona tez nie może nic od nikogo oczekiwać.

Musi się zdać na kaprysy losu.

Powróci potulnie do domu, nie bedzie nic pragnęła.

Życie będzie kierować nią samą.

Nikt bowiem nie liczył się z jej intencjami.

Była jak lisc zerwany z drzewa i miotany pogoda i niepogodą.

 Musi zapomnieć o swoich planach.

jej porwane dziecko, jest w innym świecie, wśród innych, wiedzie inny żywot.

Przybrany syn także został jej odebrany.

Na nic zdało się jej dobre serce i miłość, zdeptana, nieprzydatna, wyszydzona i przez nikogo nie poparta i niezrozumiała.

Maria pojęła,że nie ma prawa do własnego pomysłu, jej odruchy serca dobroci, tylko ściągały na nią samą same zmartwienia.

 

 Patrzyła na mijane krajobrazy przez okno brudnego autobusu i rozmyslała.

Nie tęskniła, nie rozpaczała, patrzyła jedynie na przestrzeń, która przed nią się wyłaniała.

Brnęła do przodu bo tyle tylko mogła.

 Niekiedy poczułą małe ukłucie zazdrości na widok pełnych rodzin zajetych sobą.Na widok zdrowych, roześmianych, grzecznych dzieci.

Mierzyła dłużej z uwagą przystojnych i opiekuńczych mężczyzn.

W głebi serca pragnęłaby poznac człowieka, godnego miłości.

Wiedziała ponad wszelką watpliwość, iz nie będzie jej dane nikogo takiego poznać.

Na samo wspomnienia tamtego brutalnego, zwyrodniałego ciecia, ordynarnego aktu, ktory na niej wymusił, czuła wyłącznie mdłości i odrazę. Trauma pozostałą na zawszei nie mijała z czasem.Czas jest bezsilny i nieuleczalny nawet na takie skryte rany.

 Musi pogodzic się z prawdą iż, prawdziwa miłośc nie istnieje.

Istnieje nienawiść, kłamstwo, ulóda, niespełnienie, rozczarowanie zamiast miłości międzyludzkiej.

 Ona sama nie potrafiłaby pokochać nikogo, jedynie niewinne, biedne dziecko budziło w niej litość i miłosierdzie.

Kochac nie potrafiła nawet siebie samej, skoro życie nie było w stanie obdarzyć ja choćby niklym plomykiem prawdziwej miłości.

Platoniczne miłosci były jej jedynym sekretem i jedynym przewinieniem jej duszy. Zdazyło jej się w czasach wczesnej młodosci obdarzyć miłoscią przytojnego wikarego, nauczyciela czy bogatego dalszego sasiada.

Jednakże nie znałą parwdziwej siły milosci odwzajemnionej.

Niegdyś upajała ją radośc, marzenia, wzychania do tamtych mężczyzn z dawnych lat i dawnej niejako epoki.

 

Dzis nie potrafilaby się w nikim zadurzyć.

Nikt dla niej nie był godzień jej szaleńczych zmyśleń.

Dawne wspomnienia bolały ponadto, niosy ryzyko,że ktoś niepowołany rozpoznałby sekrety jej niespełnionych i zabronionych uczyć i skazałby ją na szydersta,ostracyzm, wyśmianie i kpinę.

Zdemaskowania obawiała sie najbardziej i palącego uczucia wstudu.

 

Z czasem zaprzestała wzdychać do przystojnych, nieznanych.

Straty były o wiele większe i cięższe aniżeli korzysci plynące z platonicznych zakochań, przyznała boleśnie szczerze  w swym duchu.

 

Postanowiła z całej mocy, że wszelkich słabości i namiętności nawet tych potajemnych musi się mocno wystrzegać, złosliwy los wystawia bowiem starszny rachunek nawet za jedno niewinne, jurne marzenie.

Wiedziała ponad wszelką watpliwośc,że nie nadawała sie na żonę.

Nie dla niej codzienne trudna, mozolna praca dla mężą.

Maria jednak lubiła sie poswięcać i czuć powołanie do działania, instynktownie czuła,że nigdy nie marzyłą by mieć mężą.

Dzieci wywoływały u niej wzruszenie i impulsywna chęć ich wspierania za wszelką cenę z tej bezinteresowności Maria nigdy się nie wyleczy.

Tymczasem o małżeństwie nie myslała wcale i nie pragnęła malżeństwa.

Wolność jest największym przywilejem, niezalezność daje pokój i wieksze spełnienie niż zależnośc od drugiej osoby.

 Wracając do domu po długiej podróży, czuła się oswobodzona i pełna dobrych przeczuć.

Słońce świeciło w całej swej pełni, wiatr lekko powiewał, drzewa przyjaźnie szumiały.

Przez chłodny las i wiejskie pola, dotarła nareszcie do domu.

Nie zastała nikogo, mimo otwartych drzwi, weszła, nawoływała po imienius wych domowników.

Po dłuzszej chwili, jej matka wstała z trudem z łózka.

Maria wylewnie przytuliła się do córki, patzryly na siebie dlugo bez słowa.

-Maryś gdzie ty tak dlugo byłaś? Roboty mamy dużo na polach, ja ledwo żyje-starsza kobieta z trudem usiadłą na starym tapczanie, zakryła twarz rękoma i patrzyłą się smutno na krzatajaca się po kuchni córkę.

 -Musiałam cos załatwić ale już jestem, pomogę ci, nie bój się-rzekła Maria, wypijając duszkiem mleko i dosiadajac się do matki.

-Znowu te listy z urzędu, plaga z nimi, ja już nawet przestałam to czytać, spaliłam w piecu bo mam dość tego strachu przed bezdusznymi urzędnikami-staruszka z trudem mówiła, po chwili połozyła się z wysiłkiem.

-Nie martw sie tym wcale, dobrze zrobiłaś. Podli ludzie zawsze będą nie warto się nimi tak dręczyć, twoje zdrowie ważniejsze-corka pogłaskała matkę po zniszczonym, chudym policzku.

-Ty Maryś niepotrzebnie brałaś i bierzesz na głowę to co nie jest tobie przeznaczone-uniosła się starsza kobieta.

-Już dobrze, ja chce tylko,żeby moje zycie było treściwe i wartościowe a nie miałkie i pełne bólu-odparła młodsza kobieta.

-A ty wiesz jaka starszna tragednia sie stała w sąsiedztwie. Byl pogrzeb Zosi, mamy szóstki dzieci. Nie poszłam na pogrzeb bo nie dałam rady.Te maluchy zostay same, ojcie to alkoholik malo się przejmuje dziećmi. Tam jeszcze matka tej Zosi żyje i ona rozpacza starsznie by te dzieci nie trafiły do sierocińca i na straty. Ludzie jaka tragedia!-starsza pani chwyciła się za głowę i długo rozmyslała.

-Ta Zosia, ona miała tylko czterdziestkę, co jej było?-Maria była mocno przejęta.

-Mówią,że raka ponoć miała, za duzo miała cierpienia, krzyż z mężem pijakiem, same utrapienia z dziećmi, roboty i padła w końcu na twarz,każdego by to zabiło, nawet mlody by wysiadł na amen-biadoliła starsza pani.

-No tak, szkoda dzieci. Biedne dzieci co ich teraz czeka?-pytała.

-Opieka z mopsu już tam weszła, wiecej szkodzą niz pomagają. Hela, matka Zosi, nie potrafi sie ich pozbyć. Dla nich z opieki ta tragedia to rozrywka i zabawa, odskocznia od ich nudnej pracy. Przyjezdżają i tylka straszą i rany rozdrapują. Pieniądze dają pijakowi, nie dzieciom a on ma więcej wódki z tego a dzieci głodne i zaniedbane chodzą. Hela juz wszystkie łzy wyplalała-  posepnie szeptała mama Marii,głosem załamanym, po chwili chwyciła do rąk wysłuzony różaniec.

Zamilkła na chwilę i zdawała sie nieobecna.

Maria, pogłaskała siwe włosy staruszki i sama zabrała się do prac domowych, których się sporo uzbierało.

Zabrałą sie za porządki, gdyż powszechny brud i kurz zdołał zlośliwie osiąść tam, gdzie dopiero kilka dni temu sprzatała.

Nie lubiła tych zdań lecz wiedziała, że starsza matka nie zdoła dobrze posprzatać.

Rodzeństwo nie było szczególnie chetne do bezinteresownaje pracy, musiała polagac na sobie.

Rozmyslała o Zosi z sąsiedztwa, znała tę zwyka kobiete zaledwie z widzenia.

Nie było między sąsiadkami zażyłości, mijały się w kościele, na zakupach, na targu, na przystanku i w autobusie.

Widziała,że Zofia nie jest osobą szczesliwą, zawsze tak smao skromnie wręcz ubogo przyodziana.

Wzrok miała zawsze wbity w ziemię, jakby wciąż przezywała na nowe swoje niepowodzenia i troski.

Nie patzryłą w oczy, byłow  niej cos płochliwego i zarazem trudnego do zrozumienia.

Miała aure osoby przepracoanej, umęczonej, chociaż nie wykonywała pracy zawodowej.

Z pewnością prace, które ona samotnie wykonywała starczylony dla pięciu dorosłych.

Dzieci, dorastajace, jeszcze nie całkiem dorosłe, dawały sie mocno we znaki kobiecie, nigdy nie narzekała, milczał jakby wstydziła się przed bezdusznymi ludzmi przyznawac do własnych trudności i trosk.

 Wiedziałą,że musi sobie dawac rade sobie, nie mogła na nikogo liczyć, bo nikt nie dałby radę pracować tyle co ona.

Mąż chociaż do ludzi rozmowny i towarzyski, w domu nie był przydatny wcale, był jakby dodatkowym dzieckiem, któremu trzeba było podać, posprzatać, uspokoić,znozic upokorzenia, zaspokoić i zapewnic ciszę i spokój.

Mąż Zofii Tomasz, nie nadawał się do opieki nad dziećmi, choc potrafił przyczynic siie do ich powstania, nie potrafił być z dziećmi.

Przeszkadzali mu we wszystki, tolerował ich, traktował jak natrętne owady, nie miał do nich nigdy czasu i cierpliwości.

To Zofia, dawac musiałą sobie radę z nimi wszystkimi.

Zofia była ta , ktora poświęciłą całkowicie swe życie na oltarzu miłosci do rodziny.

 

Maria, wciąż rozmyślała, czyszcząc okna i trawiąc gorzki los sierot.

 -Dlaczego los szybko i chętnie pozbawia życia ludzi tylko dobrych i najbardziej potrzebnych a trzyma przyz życiu, darzy szczęściem i powodzeniem tylko złoczyńców? Maria-niemal krzyczała, szorując brudne szyby.

-Dlaczego taka podła alkoholiczka jak Blanka ma się dobrze,kpi sobie z ludzi pracy, z moralności i przyzwoitości albo ten nikczemny pijak? Czemu złych ludzi Bóg nie potrafi pokarać?-Maria dawałą upust swej rozpaczy i bezsilności.

 

Rozdział XI.

 

Dni mijały w smutku i niepwności. Pogoda stawałą się coraz chlodniejsza, nastawały dni jesienne. Deszcz padał nieustannie.

Matka Marii uskarżała się na swój stan zdrowia, narzekała i po cichu opłakiwałą los swojej córki.

 

Maria czuła w sercu ogromną pustkę i jakis bolesny ciężar na duszy, nie potrafiła znależć dla siebie miejsca. Cierpiała lecz sama nie wiedziała skad w niej pustka i poczucie bezsensu. Wiedziałą instynktownie, że zycie jej matki powoli kończy się na tym łez padole.

Ona sama nie miałą bratniej duszy. Z rodzeństwem nie czuła więzi, krewni mieli włąsne zycie i włąsne sparwy z którymi nie zwierzali się siostrze.

Nie miałą przyjaciół. Poszukiwania pracy okazały się bezskuteczne. Nie miałą powodzenia by zdobyc serce odpowiedniego męzczyzny. Do zakonu nie miała powołania i nie dano jej szansy by chociaz tam usiłowałą znależc swoją drogę życiową.

Modliła się i rozmyślała, ubolewała nam nieubłągalnym czasem, który coraz bolesniej znaczył kondycję jej starej matki.

Gdy aura stała się spokojna, gdy słońce zapraszało na spacer, Maria wyszła z domu, chciała napawać sie pieknem jesieni, przyroda bowiem działała na kobietę zawsze kojąco.

Szła przed siebie, czasu dzis miała więcej niżzazwyczaj , kroki same zaprowadziły ją pod stary, zaniedbany dom, w którym mieszkała i zmarła matka szóstki dzieci.

 Przystanęła za starym, rozłozystym kasztanem. Spoglądała na porośniety chwastami ogród, na zaniedbane, przypadkowo porzucone stare maszyny, zabawki dla dzieci. Patrzyła na złośliwe chwasty. które rozrosly sie bujnie i one zdawały sie rządzic domostwem. Przy zerdzewiałej chustawce, kołysałą się trójka najmłodszych.

Nie rozmawiały, siedziały cicho zajęte gryzieniem pajd chleba.

Jadły zapamiętale, głośno mlaskajac, sycąc swój głodny żołądek, każdym skromnym kęsem.

Kołysały się żałobnie, niczym sieroty, którym pieszczot i czułości zabrakło.

Marię na widok sierot zabolło serce, pragnęła impulsywnie przeskoczyć płot, porwać zaniedbane dzieci tak same jak wtedy Adasia i dac im schronienie.

Tak, osierocone dzieci najbardziej pilnie potrzebowaly schronienia i miłości.

Maria zapewni im chronienie, stanie sie dla nich opiekunką.

Jej serce bilo coraz intensywnie, czułą jak pulsują jej schronie z żalu i besilności.

Udała się w stronę dzieci, stanęłą przed nimi i dostrzegła ich puste bezbarwne spojrzenia.

Nie mówiły nic, zdawało się dzieciom,że śnią.

Być może, myślały,że to zmarłą matka, jak obiecała im za swojego życia, teraz przesyła im opiekunkę by nimi się zajęła.

Dzieci przestały sie kolysać, patrzyły w milczeniu na Marię, której także zabrakło słów.

Wydało sie malcom,że śnią, nie spuszczały spojrzenia z obcej, jakby bały sie,że sen się skończy.

-Jesteście same?-spytała się Maria.

Dzieci skinieniem potwierdziły, patrzyły się wciąz oniemiałe, ich twarze znaczyły stare cierpienia, głeboki smutek wyzierał z zapadlych twarzyczek.

Znoszone, stare ubrania prosiły sie o wypranie i wyprasowanie a najlepiej o wymianę na zupełnie nowe.

-Dzieci jesteście głodne? Chodxcie do mnie na obiad!-krzyknęła obca, usiłując brzmiec przyjażnie.

Na twarzach sierot znac było panikę przemieszaną z radością i szczęściem.

-Wstańcie, zaparszam, mieszkam niedaleko-Maria chwyciła rączek najmłodszej pociechy.

Dzieci wydawały się jej nierzeczywiste, odległe jednakże jej instynkt niesienia dobra zwycieżał.

Dzieci popatzryły po sobie, niezdolne do działania.

Marii takze udzielał się nastrój niepewności i przestrachu.

-Was jest jeszcze więcej, szóstka. Co z pozostałymi dziećmi?-spytała serdecznym tonem.

-W szkole są, ale mamy tate on lezy i jest zły-rzekło z pzrestrachem najstarsze z nich.

-A czemu leży? do pracy nie chodzi? Kto się wami opiekuje?-Maria wyrzucała pytania jak pociski z pistoletu, pełna złych przeczuć.

-Anka, najstarsza jest trochę jak mama a tak to nikt, sami się sobą opiekujemy, bo tata no-rzekło najmlodsze.

-Co tata co z nim?-Maria nie ustepowała.

-No, nie nadaje się, mówią tak wszyscy bo on jest pijak-rozpłakało się najmlodsze dziecko, zasmucając pozostałe.

-Juz dobrze-Maria przypadłą do dzieci, chwycił jej mocno ku sobie i zmusiła do wyjścia w strone jej domu.

Dzieci bezwolnie i posłusznie, szły przyklejone do nowej opiekunki.

Serduszka sierot biły mocno z przejęcia i nadziei..

W miare jak opuszczali własne domostwo ich kroki stawały sie bardziej żwawe, oswobodzone i gotowe na lepsze jutro.

Maria biegła truchtem w objęciach radosnych sierot.

Nad ich głowami wyjrzało słońce w kolorze dojrzałych pomarańczy.

 

Rozdział XII.

Maria padałą ze zmęczenia. Słońce dziś wyjatkowo pieknie ogrzewało, mimo późnej jesieni, bezwietrzna aura sprzyjała radosnemu patrzeniu w przyszlośc.

Tymczasem Maria nie byłą ani szczęśliwa ani nieszczęśliwa.

Codziennie osierocone dzieci spedzaly u niej cały dzień. Bywało,że nocowały pokotem w skromnie urządzonym pokoju.

 Matka Marii, przychylnie patrzała na biedne dzieci, które rozpaczliwie poszukiwały ciepła i ochrony.

Ich pijany i nieodpowiedzialny ojciec od czasu do czasu pojawiał sie jak zły duch pod jej domem i wydawał bełkotliwe odgłosy.

Sam dla siebie stanowił żalosne towarzystwo, nie wiadomo czy jego upity umysł cieszył sie czy zmucił na skutek oddalających się od niego dzieci.

Potomstwo Józka Pijusa nie chciało w nim mieszkać, Gdy tylko zawitał poranek, jeszcze glodne zaspane dzieciątka natychmiast przybiegały do swej opiekunki.

Dzikie, zle ubrane, zabiedzone, brudne i okrótnie zaniedbane, teraz z powodu oddania i poświecenia sąsiadki, powoli przybierały człowieczeństwo.

Nadal przy stole pochłaniały szybko wszelkie jedzenie, wyrywały sobie nawzajem z rączek, gromadziły w kieszeniach, jakby chciały na swój sposób zabezpieczyć swój ubogi, niepewny los.

Maria umęczona, sama zagubiona i potrzebująca wsparcia, dawała z siebie ile potrafiła.

Nie zawsze usmiech zdobił jej twarz, bywało,że padały z jej ust gorzkie i bolesne słowa na nieludzka niesparwiedliwość na ziemi.

Ocierała łzy, sluchała urywanych zwierzeń; Kasi, Basi, Asi, Ani, Jaśka i Antka.

W ślad za mlodszym rodzeństwem także starsze rodzeństwo zawstydzone uwielbiało gościć w  domu Marii.

Niekiedy czuli sie skrępowani, zawstydzeni, włąsnego pochodzenia i niedoli.

Domyślali się,że sami satnowią trudny obowiązek dla niemlodej opiekunki.

Nie chcieli zasmucać, nie umieli okazywac wdzięczności, jeszcze długa, kręta i bolesna droga przed nimi.

Maria nie znajdywała niestey wsparcia w nikim.

Jej krewni, znów odwrócili się od zaparcowanej Marii.

Mieli zawsze swpje rady, pomysły, długo dyskutowali rzewnie mięzy sobą, lecz do pracy nikt z nich nie był łaskaw się wstawić.

Wszelka sensacja budzi bowiem ciekawość ludzi wścibskich, niezdolnych do uniżenia.

Maria nie skarżyła się na swój nowy los, pełne ręce roboty przy szóste dzieci i skomplikowana opieka nad osieroconymi pochłaniała ją całkiem bez reszty.

Zaniedbania i liczne cierpienia sprawiły,że dzieci stanowiły naprawdę olbrzymie wyzwanie.

Maria nie poddawała sie jednak, dzielnie,w  pojedynke walczyła o lepszy los dla sierot.

O sobie nie myslała wcale, jej odpoczynek i spokój nie liczyły sie ani dla niej ani dla nikogo.

matka Marii, podupadałą na zdrowiu zupełnie. czuła,że jej koniec na łez padole zbliż asię nieuchronnie.

Jednakże nikogo nie wtajemniczała w swój zły stan, cieszyłą się każdym dniem jaki jej pozostał.

Na jej zmęczonej i starczej twarzy często gościł uśmiech, jej zyczliwośc i wyrozumiałośc rosła dla każdego.

Starsza pani przestała narzekać, głaskała bez słowa po głowkach sieroty, oni zas odpłacały sie schorowanej kobiecie szczerym usmiechem i dobrym słowem.

Lubily babcię Emilie, ona tez miała dla nich dobre słowo.

Tymczasem umeczona, zaprawiona w opiece nad absorbującymi sierotami, nie myslała o tamtych utraconych małych chlopcach.

Nie zdawało sobie sparwy, że dni na tym świecie jej schorowanej matki powoli dobiegają końca.

Jej matka promieniała,izolowała sie czasem w swoim pokoiku i rozmyślała, twarz miałą promienną jakby odmłodzoną, pogodzoną z wolą najwyższego.

 

Maria niejednkokrotnie była świadkiem rzewnych rozmow jej matki z kimś niewidzialnym  lecz relanie żywym.

Przystawałą ciekawa, by usłyszeć sekretne słowa.

 Mimo duzego zaanagazowania i postepu by poznac treśc rozmów, nigdy nie było jej dane by zrozumieć sensu zasłyszanego monologu.

Ogarniał ją wtedy amok, żal, obawiała sięże jej schorowana matka może tracic zmysły.

Nie zadawałą pytań matce, ze strachu i z obawy,że czasem lepiej nie znać odpowiedzi na pewne pytania.

 -Maryś nic się o mnie nie bój, u mnie wszystko w najlepszym porządku, pamietaj-zapewniała gorliwie staruszka córkę, gdy tylko napotykała jej pytajace spojrzenie.

-Mam nadzieję-westchnęła ciężko i poczuła  natychmiast ukłucie zmęczonego serca.

Dzieci dokazywały, przybywały często i zajmowały cały dom.

Było z nimi mnostwo pracy, lata zaniedbań zrobiły swoje.

Niedozywienie, brak wystarczaajacej opieki i troski, zamieniły osierocone dzieci w dzikie i zaleknione zwierzatka.

Marii żal bylo patrzeć na ich wołanie o miłośc, uwage i zainteresowanie.

Każde z nich niczym bojownik walczył o swoje miejsce przy stole, o kącik w pokoju, o najawżniejsze pierwszeństwo w sercu opiekunki.

Nie była kobieta przygotowana na tak wyczerpujace wyzwania.

Schorowana matka, zdawała się w sobie zapadać w sobie, uśmiechałą się bez słów i patrzyła ze smutkiem na osierocone.

Gdyby mogła uchyliłaby im nieba, dałąby im lepsze szanse na jutro, byłaby dla nich i matka i babcią, ciocią i wychowawcą.

Lecz nadmiar pracy i obowiazków wyczerpywał opiekunkę i jej zdezorientowane i zaniepokojone rodzeństwo.

 Rodzeństwo Marii, zajete włąsnymi sprawami i klopotami niezbyt pałało sympatią i chęcią pomocy przy obcych dla nich dzieciach.

Zajęci pracą i pomysłami na swoje życie, coraz mniej bywali w domu, coraz mniej mieli czasu by pomoc przy sierotach.

Raczyli Marie dobrymi radami i pomysłami, lecz Marii na nic one się zdawały.

Maria potrzebowałą wrażliwych i pomocnych osób, którzy wsprali by ją w pracy przy dzieciach.

-Maryśka ty znowu chcesz byc świętąTeresą z Kalkuty, oddaj te sieroty do zakładu, nie damy sobie rady-tlumaczył najstarszy brat

 -To prawda jest za ciężko dla ans, ich jest sześcioro, sa nieokielznani, mamą tzreba się zająć, ona jest parwie umierajaca-rzekła troskliwa siostra Marii, Hanka.

-wy nie musicie pomagac, ja się nimi zajmę i wychowam jak najlepiej, sama bez was-szeptała swe słowa przejęta i udręczona.

 Maria nie odpowiadała na przykre zaczepki, czyniła swoje, czasem narzekała, czasem chciałaby uciec daleko.

Jednakze sumienie nie pozwalało jej zapomniec o osieroconych ich spojrzenia glodne , milości i uwagi,  wystarczyły by wiedziałą,że dokonała najlepszego wyboru.

Ich szcery usmiech na widok pełnego talerza zupy i kanapek na stole, wynagradzał meki całego dnia.

Ich włąsny ojciec, nikiedy pijany i niepoczytalny przybywał pod ogród. Krzyczał, belkotał i wymachiwał niezrozumiale słowa, lekcewazony, odchodził.

Zjawiał się znów, nie miał odwagi, przystąpic progu domu Marii i jego dzieci.

jakby wstydził sie tego kim jest i do czego doprowadził nieszczęśliwa rodzinę.

Nie wiedział co zrobic ze soba samym, co dopiero z dziećmi.

Ubolewała nad nieludzko dramatycznym losem dzieci i podlego, nikczemnego ich ojca.

Niekiedy przypatrywałą sie dzieciom, które wpatrywaly się niczym zahipnotyzowane na seriale familijne.

Siedziały w kucki, milczące, niekiedy kolyszące się wciąż i wypowiadajace swoje jakby zaklęcia.

-Jak oni mają fajnego tatę, jaki cudowny dom, piesek, chciałby miec takiego tatę o jejku-pełne bólu słowa docierały nadre zcęsto do uszu zapracowanej Marii.

W najpilnijeszej sprawie zdobycia dla nich wymarzonego ojca, nie potrafiła pomóc.

Nie wiedziałą, jak zaspokoic ich glodne miłości i ciepła serca.

Wykonywałą swe obowiązki intuicyjnie, dusze by oddałaaby dac im tak kolorowy i piekny dom jak ten fikcyjny z serialu.

Wzdychałą do Boga, do wszelkich świętych, sniołów strozów, lecz pomoc wcale nie nadchodziła.

Kazdy dzień była taki sam, niczym paciorki wysłużonego różańca.

Od czasu do czasu, pracownicy opieki społecznej nachodzili rodzine Marii.

Pojawiali sie niespodziewanie, nasyłani przez biologicznego ojca dzieci, 

Upajali się przykrym widokiem zapracowanej kobiety, ich samozwańczej opiekunki i smutnym dzieciom.

Spisywali bezduszne raporty, zadawali pozbawione empatii i sensu pytania.

Zaczepiali najmłodsze z zapytaniem.

"Tesknicie za mamą?"

"Wiecie na co i dlaczego wasza mama zmarła?"

Gdy zamiast odpowiedzi napotykali pełne rozpaczy spojrzenie sierot, zamiast współczucia, cieszyli się,ze będa mieli o czym plotkować w pracy w biurze.

Marii się przyglądali ukradkiem, szeptali między sobą zupełnie zbędne komentarze.

"Źle ona wygląda, duzo starzej niż ma".

Mieli pracownicy swoje igrzyska, mogli się bawic cudzym nieszcęściem, chelpic tym,że ich własny los jest dużo bardzej pomyślny.

 Pracownicy gopsu, zaglądali do każdego kąta, palcem sprawdzali kurz na meblach.

Patrzyli po sobie i wybuchali śmiechem na widok dzieci, skupionych przed telewizorem.

Wścibscy pracownicy weszli do małej izby, w której spała seniorka rodu.

Wtargnęli bez słowa, oglądali,obwąchiwali śpiącą  staruszkę jakby stanowiła rzadki obiekt muzealny.

-Duchota tu panuje, warunki sa starszne, nikt tu nie dba o nic-rzekła najstarsza z nich, spogladajac na schludny i dość zadbany pokoik starszej pani.

-Wynocha mi stąd bezduszne!-głos dobitnie należał do wybudzonej z blogiego snu staruszki,

-Ale pani tu w złych warunkach mieszka i te dzieci, to jest nieludzkie!-oburknęła tęga pracownica mierząc kpiącym spojrzeniem, umęczoną staruszkę.

-Wszystko jest w porządku, radzimy sobie lepiej bez waszego wtrącania, węszenia i prześladowania. Tam chodzicie gdzie nie jesteście potrzebne.

Idźcie do alkoholików, zboczeńców, maltrtowanych i tam się przydajcie, nie zaparszam was, wynocha, Chcę jeszcze trochę spać-rzekła trzeżwym tonem starsza pani.

 -Skargę na was złożymy,ża takie ubliżenie-groziła srogo inna pracownica z mopsu.

-Odejdżcie na zawsze, wy pracownicy z opieki, więcej szkodzicie niż pomagcie. Nie wstyd wam. Jaki jest sens waszej pracy? Zlikwidujcie się i dajcie przyzwoitym ludziom, przyzwoicie żyć, żegnam-starsza pani wstała z łoża, nie bez wysiłku, lecz jej dźwięczny głos zdawał się mocny jakby należał do zdrowej osoby.

Prcownice niepysznie bez słowa odeszły, trzaskając z hukiem tekturowymi drzwiami.

-Mama, brawo, jak mądrze postąpiłaś z tymi natrętnymi mopsami, wczoraj przesluchiwały dzieci. Dzieci były zrozpaczone i zniesmacznione ich głupimi pytaniami-Maria kręciłą głową z dezaprobatą, głaszcząc szczupłe ramię swej chorej matki.

-Maryś nie wpuszczaj ich tu więcej, powiedz,że sobie ich nie życzysz. Do sądu nie pojdziemy bo przegramy to pewne. Dzieci potrebują spokoju i bezpieczeństwu, u nas im dobrze-odparłą staruszka kładąc się do łóżka.

 -Tak zrobimy, chociąz ja nie daję czasem rady. Dużo jest roboty z dziećmi, codziennie coś nowego i trudnego.najgorsze jest to,że pieniędzy nie mamy i nikt nam nie chcę ich dać. Opieka pieniądze tylko temu pijakowi daje a on przepija.

Musimy coś wymyślić, bo bieda nam piszczy-zasmuciłą się Maria.

-Twoi braci zostawili nam pieniądze, jest moja emerytura. Potrzebna nam prawdziwa pomoc a nie taka udawana-dodałą pojednawczo staruszka.

-Jeść mamy co ale nie mamy nic więcej, gdyby tam spotkac dobrych ludzi, takich aniołów-rozmarzyłą się Maria, niepewna jutra.

-Nie boj się, ja przetrwałam najgorsze nędzne lata, widziałam juz wszystko, znajdziemy sposób i na naszą biedę. Zawsze jest wyjście i zawse istnieje dobre rozwiązanie i ono jest najczęściej najprostsze-rzekłą struszka, zasypiając,

Maria najgardziej an świecie miłowałą swoją matkę, wiedziałą,że  z jej pomocą przetrwa wszystko.

Nie bałą się o przyszłość, powoli oswajała lęki, wierzyć chciałą w lepsze jutro,jeśli  nie dla siebie to dla matki i sierot.

Parła przed siebie mimo udręki i codziennego trudu.

Dzieci i te młodsze i dorastajace dawały się mocno we znaki umeczonej opiekunce.

Ponadto, Maria codziennie drżało o zdrowie i zycie swej matki staruszki.

Jej trwanie na łez padole był dla mnie swoistym cudem, była wdzieczna losowi za każdy jej dzień z bliskimi na ziemi.

Jednakże Maria oswajałą się z kresem, tego co nieuchronne.

Zycie dobitnie pokazało,iż nic nie jest dane raz na zawsze.

Praca przy dzieciach była wyzwaniem ponad siły dobrej kobiety, nuzyła i Maria zasypiałą nieejdnokrotnie siedząc przy stole nad zimną kolacją.

Jednakże pogodna twarzyczka sieroty,osładzała jej trud.

Nie było wsparcia, ludzie z opieki społecznej nieregularnie przychodzili by pooglądąc sobie na żywo, trud codziennego życia słąwnej już opiekunki.

Patrzyli po sobie, osłupiali, kipąco lub lekceważąco i notowali sobie wiadome tresci.

Bezwstydnie przesiadywali godzinami przy stole i notowali do opasłych ksiąg i zeszytów własne, osobliwe notatki, których nigdy nie ujawniali.

Maria nie lubiła tych, niezapowiedzianych  wizyt, napawały ją one lękiem i strachem we własnym domu.

 Razu pewnego, gdy wizyta intruzów z gopsu, znów trwała ponad miarę, zdenerwowana Maria zabrałą ze soba całą gromade dzieci na spacer.

Pogoda tego dnia był ciepła i słoneczna, jaby zapraszała na spotkanie z naturą, budzącą się wiosną do życia.

-Musimy pospacerowac dla zdrowia- oznajmując znudzonych pracowników i zaniepokojonych podopiecznych.

Czym prędzej cała gromada dzieci i młodziezyży w towarzystwie Marii wybiegła na podwórko, radując się swobodą.

 Szli w zwartej grupie,opowiadajac wszyscy naraz o swoich kłopotachw  nauce, z nauczycielami, z innymi uczniami i ojcem, który nie zajmował się wcale dziećmi.

Maria sluchawała w milczeniu i z przejęciem słów biednej młodziezy.

Sami nie wiedząc kiedy znależli się w pobliżu zniszczonego ,odrapanego domu należącego do Blanki.

Stanęli jak wryci, gdyz ich uszom dobiegł niesłychanie wulgarny ni to warkot ni to bełkot pijanej kobiety.

Drzwiami wyjsciowymi ukazał się Adam, Maria zapamietała na zawsze te smutne, zezowate  oczęta i blada twarz.

- Załuję,ze tu wróciłem, nie da się tu zyć z pijaną matka,jej kochankami i bratem-głos dorastajacego chłopca był bliski paniki.

Młodzieniec stanał naprzeciw Marii i osłupałej gromadki.

Mierzyli się gorzkim i pełnym rezygnacji spojrzeniem. zapadła cisza, któraod czasu do czasu przerywały ciekawe szmery niewtajemniczonych.

-Skąd masz tyle dzieci, adoptowane?-spytał drżąco Adam.

-Tak, nie mjaą nikogo prócz mnie, smutna historia-rzekła pełna współczucia Maria, spoglądając na swoją potulna gromadkę.

-U mnie było strasznie, jak tu zostałem, matka ciagle chodzi pijana,, Aleks poszedł siedzieć a ja za rok będę dorosły-snuł swą smutna historię młodzieniec.

Chłopiec był gotów na dalsze zwierzenia, lecz niespodziewane spotkanie przerwało nadejscie matki chłopca.

-Wynocha mi stąd, nienormalna porywaczko dzieci, poszła stąd- wreszczała ile sił miała.

- No a ty k... do domu i to już bo psem poszczuje-wrzeszczała pijana i potargana Blanka, zwracajac się do zrozpaczonego syna.

-Sama ty stara pijaczko spadaj i nie pokazuj się bo wstyd mi za ciebie, kiedy się do cholery ogarniesz?-głos syna pełen był pretensji i żalu.

-Wszyscy wypierdalac bo was zabiję. Nigdy mi tu nie przychodź psychiczna nędzna babo i zostaw moje dzieci w spokoju, bo nie ręczę za siebie-jad nienawisci zdawał się wylewać ze zniszczonej pijaństwem Blanki.

-Mamo błagam wracajmy z tego piekła, zostawmy ich,-najstarsza córka, tuląc się do Marii, była bliska płaczu, podobnie jak pozostałe sieroty.

-Macie racje, nie ma sensu dialogu z ludzmi zniszczonymi przez nałóg, przekleństwo i odczłowieczenie-Maria tuląc przerażone sieroty, oddalała się od mejsca skazonego złem.

 Oddalajac się słyszała pełne gróżb wyzwiska pijanej Blanki, dzieci tymczasem zobaczyły stojącego przy oknie zapłakanego syna Blanki.

Ich sieroce serca ogarnęło ogromne współczucie.

-Czasem lepiej gdy mama jest w niebie, niz na ziemi pełnej piekła-stwierdziła Maria kojącym głosem.

-Maria, nasza mama nigdy z nami tak nie spacerowała jak ty, czasu nigdy nie miała-rzekło najstarsze z dzieci.

-No tak, ona nigdy nie miała na nic czasu, zawsze była zarobiona, umęczona, jak ona tylko usiadła od razu zasypiała, nic  z życia nie miała-dodała Kasia.

-Miała, was miała. A to przeciez ogromny majatek. Mało kto jest taki majętny-usmiechęła sie Maria gorzko.

-Niby tak, ale jak sobie pomyślimy o naszej mamie, to dusze nam rozrywa, ona miałą strasznie trudne zycie i do tego miałą złego męża  a naszego ojca-dopowiedziałą najstarsza ze smutkiem.

 -Teraz ona ma się wspaniale, wy tez bąźcie z zycia zadowoleni, nie macie tak źle, macie siebie no i mnie-rzekłą Maria, tuląc najmłodsze smutne, zamyslone sieroty.

Spacerowali przez lasy i ozłacane pola i zielone łąki.

Duszę sciskał kazdego z nich nieutulony żal, jednak serca ich przepełniała iskra nadziei.

-Ale ja bym nie chciał takiej matki jaką ma tamten Adaś. ona była pijana jak bela, zniszczona i strasznie agresywna, bałem się tej baby-dodał Antek.

-Nasza mama nigdy nie pija. ona nienawidziła alkoholu, kochałą tylko pracować i sie poswięcać, trochę jak ty-odparła pokrzepiajaco Anna, obejmując niezgrabnie Marię.

 -Juz nasz dom widać, teraz już wasz także, co chcecie na kolacje?-spytała Maria.

-Zjemy wszystko, byle od ciebie-odparł Antek, szczerząc wesoło zęby.

-W domu czasu szlismy spac głodni, cięzko było zasnąc gdy burczał brzuch, wtedy nawet o suchym chlebie marzyłam-rzekła Kasia ze smutkiem.

-A teraz koniec głodu, dziś najemy się świezym chlebem z czym sobie tylko zażyczycie-zaspiewałą Maria.

-Hurra, my to mamy nawet fajnie-podskoczył Antek, gnajac w stronę nowego domu.

Maria tej nocy długo nie mogła zasnąc, nie tylko dlatego,że pozwoliła sobie na obfitą kolację.

Jednakże martwiła się coraz dotkliwiej słabnąca z każdym dniem jej schorowana matkę.

Nie potrafiła znależć sensu w cierpieniu i niesprawiedliwości.

Nie rozumiała dlaczego świat jest tak bezdusznie skonstruowany, dobrzy ludzie cierpią chyba za tych złych, którzy mają się dobrzy.

Dlaczego nie mogło być odwrotnie?

Z powodu dumania i rozmyśleń, rozbolała kobietę głowa.

Maria czepiała się każdej okruchy nadziei.

Doglądała matke, podawała jej chleb, zupę i wodę w kubku, poiła mlekiem.

Liczyła na cud, na łaskę z nieba, że może jeszcze dane będzie jej matce zostac jeszcze na łez padole.

 Na rozstanie z matką nie była jeszcze gotowa.

Tylko,że jej kochana  matka i przyszywana babcia dla sierot była już bardzo przygotowana do odejście, do lepszego świata.

Ją samą cieszyło rozstanie z przykrym i bolesnym świetem, wiedziała jednak,że wcale nie rozstaje sie z bliskimi.

Będzie z nimi na zawsze, tylko inaczej.

 Staruszka nikomu nie zwierzała się z powodu swych bolesnych dolegliwości, wiedziała,że nikomu złe wieści nie posłużą.

Twarz babcia, mimo udreczenia i starości była pełna usmiechu i wiary w lepsze jutro.

Marię dręczyły co noc koszmary, przeczucie utraty ukochanej matki dreczyło jej duszę.

Podbiegała na paluszkoach do matki, sprawdzałą jej puls, stała jak wryta nad śpiacą staruszką i bałą sie odejść.

Wzywała lekarzy lecz i oni byli bezradni i pozbawiali córkę nadziei.

-Zgon może nadejść w każdej chwili-powiadałą bezduszny lekarz, bez cienia emocji.

Na rozstanie z najbliszymi nigdy nie jesteśmy gotowi.

Tylko same rozstania są gotowe wtedy kiedy się niespodziewamy.

Nastał smutny mroźny wieczór.

Dzieci mniej dokazywały, smutek i zaduma dotyczyły ich samych.

Nie rozmawiały ze sobą, jedynie szeptem wyznawali wzajemne przeczucia.

Ukochana babunia i matula Marii, odeszła po cichu nad ranem, slońce wtedy wstawało wyjątkowo strojne i obfite, mieniło sie kolorami tęczy i Niebios.

Malownicze słońce, zajrzało do pokoi każdego kto się budził, podziw w sercu byl ogromny, najmłodsze dziecko zdołało jedynie wydusic łkanie wzruszone zacnym widokiem.

-Moja mama odeszła-rozległ się krzyk przeraźliwy i gorzki.

-Wiemy-odezwały się cicho sieroty.

Nie mialy siły wstać.

Maria niczym automat, pracowała, gospodarzyła.

Jej serce zdawało się nie pracować, martwa dusza wykonywała polecenia myśli.

Utuliła staruszkę, od serca i czule. Długo trzymała w objeciach ciało, porzucone przez duszę.

Łkała cicho i na głos. Rozpacz rozrywał ja całą na strzępy.

Nie mówiłą nic, jej dusza przemawiałą za nią.

 Cała stałą się samotnością, opuszczeniem.

Nie miałą nikogo żywego, świat nagle stał się dla niej brzydki, paskudny, nie wart oddechu.

Cierpiała u stóp martwej matki.

Dzieci stały w oddali, niezdolne do przezycia ponownej żałoby a jednak los je nie oszczędzał, pozbawiał bez sumienia najmilsze, najukochańsze istoty.

Nie potrafiły sieroty już płakać, ich oczy dawno utraciły łzy.

W ich oczach mieszkało jedynie bezbrzeszne opuszczenie.

 Sieroty wtulone w siebie, tkwily na środku korytarza.

Tylko one należały do żywych, tylko ich trwanie mierzył czas.

Oddały by wszystko, a zostało im tylko trwanie, by zamienic się z mamą a teraz przybrana babcią.

 -Zostałą nam tylko Maria, nasza opiekunka kochana, nie jesteśmy sami-szlochałą przytomnie najstarsza z gromady.

Oprzytomnieli nagle z rozpaczy, na twarzy powrócił im blady uśmiech.

Przypadli do Marii, wiernie i dzielnie przy niej stanęli.

-Pomożemy ci, nie chcemy byś cierpiała, nie jesteś sama-przemówiły wszystkie blade twarze.

Maria ściskała każdego z osobna i wszystkich naraz.

-Dobrze,że jesteście i nie będziemy juz sami-rzekła matula.

Pogrzeb odbył się trzy dni póżniej.

 Nikt nic nie pamietał z tego bolesnego dnia, był grób usypany obficie kwiatem, tłum ludzi ubranych na czarno, twarze poszarzałe lub blade, piesni żałobne odległe.

Był najbarzdiej widoczny unikalny zachód słońca na niebie.

Zamiast płaczu, oczy wszystkich zwrócone byly na majestatyczny widok na niebie.

 

 -Emilia przyszła wam powiedzieć do widzenia, do widzenia w lepszym świecie-głos starszemu księdzu drżał.

Wzruszenie ogarnęło zebranych żałobników.

Nastało milczenie, przerywane pojedynczymi szlochami i westchnieniami smutki.

Maria stałą niczym posąg, nie miła juz łez, serce jej krwawiło, mocno i przeszywająco.

-Kto mnie teraz pocieszy, doda otuchy i zrozumie, pomilczy?-pytała szeptem zwrócona  w stronę zmęczonych sierot.

-My, ci pomożemy-rzekło jjedno z sierot, pełne otuchy.

Odeszli w milczeniu, nie patrzyli na grób, nie potrafili.

 

Wracali objęci, nie samotni jednak, czuli niemal namacalna obecnośc zmarłej.

Spoglądali ku sobie aby się przekonać czy na skutek rozpaczy nie postradali zmysłów.

Marii zdawało się,iz czuje zapach zmarłej matki, że ktos obok sie przechadza.

Po raz pierwszy uśmiechnęła się szczerze mijajac polne drogi, milczące wierzby i sąsiednie domy.

Do własnego domu nie było śpieszno żalobnikom wracać, cierpieli w milczeniu bo obawiali się, że już nikt na nich nie będzie czekał.

Wrócili do domu Marii i swojego jednoczesnie, do okrutnej pustki po śmieci babci Emillii.

Nie było spokoju w pustym domu, gdyz pracownicy opieki zwiększyli swoje działania.

Nie pomagali, nie wspierali, wysyłali bezduszne pisma niejasnej treści i niezapowiedziani nadchodzili.

Kiwali głowami i oglądali smutek na twarzach Marii i dzieci.

Na biedę i niedolę a jednoczesnie nieludzki hart ducha.

Szeptali ku sobie własne, neiprzydatne teorie, nie raczyli wsparcia udzielić żadnego.

Nie pomysleli nawet o wsparciu finansowym, o drewnei na opał, weglu na zimę, ubraniach na dzieci.

Nie podejmowali nawet tematu wsparcia, gdyz oni nie mieli funduszy.

Pracownicy z opieki mieli zas nadmiar czasu by oglądać cudze przykre dole, pocieszlai się faktem,że ich sytuacja wyglada inaczej, korzystniej.

Maria nie potrafiła rozmwiać z ciekawskimi pracownikami, głodnych plotek nowych.

Sama zajeta licznymi obowiązzkami, potrafiła tylko łokciem wycierac pot z czoła, nie miałą siły na odpowiedzi na natrętne pytania.

-Wystarczy na dziś, musze jeszcze posprzatać z dziecmi dom-mówiła do nieproszonych pracowników.

-Róbcie sobie, my też wykonujwmy swoją pracę-odpowiadali znudzeni pracownicy.

Obok niechcianej obecności nachalnych pracowników z gopsu, Maria musiałą jeszcze znosic częste odwiedziny Tomasza, ojca osieroconych dzieci.

Nie lubiła tego człowieka, ktory nie miał serca dla dzieci, ani dobra dla zmarłej przedwczesnie żony.

Kobieta niechetnie z nim rozmawiała, zawsze krótko i rzeczowo.

-Dzieci w szkole są jeszcze, gotuję obiad, nie mam czasu-kobieta bez zbędnych słów natychmiast zamykała drzwi, kończąc rozmowę z nietrzeźwym gościem.

Mężczyzna na nic miał niechęc Marii do jego osoby.

Niekiedy zrywał polne kwiaty z ogrodu sąsiada i czekał pod domem az Maria, stanowczo żegnała jego przybycie.

 -Maryś tak mi śie podobasz, przyjmij kwiaty ode mnie-bełkotał męzczyzna, przyciskajac do twarzy Marii uschłę badyle.

-Odejdź bo wezwę policję, dzieci i ja nie zyczymy sobie twoich odwiedzin-odparła bliska gniewu.

-Maryś nie opuszczaj ty mnie, pocałuj mnie-pijak nie dawał za wygraną.

Maria brzydziła się pijanym, zaniedbanym i chorym zdawało się umysłowo wdowcem.

Nie potrafiła go nawet polubić, miałą niechęc do jego niechlujstwa, nieróbstwa,żerowaniu na gopsie.

Okazało sie bowiem, że gops hojnie wypłacał pieniądze Tomaszaowi, który miał dzięki temu dostęp do alkoholu.

Przenigdy zaś nie raczył chocby drobny upominek dla dzieci przynieść.

Pieniędzy nie przeznaczał wcale dla biednych swych potomków.

Kłamał w żywe oczy pracownicom z gopsu,że to on jest najlepszym opiekunem dla sierot, to on pomaga i finansuje dzieci.

Niekompetentne, zaślepione pracownice wierzyły pijakowi utracjuszowi nie zaś udreczonej opiekunce przygarniętych sierot.

Kobiety pijakowi wierzyły, dla niego miały puszki z jedzeniem, paczki zywnościowe, dzięki temu nie musiał on pracować.

Tymczasem Maria miałą jedynie skromna rentę rolniczą i jakieś drobne ze strony rodzeństwa, którzy niezbyt regularnie byli obecni w życiu dzieci i siostry.

Maria potrzebowała wsparcia, pomocy wszelakiej, jednakże liczyc mogła tylko na siebie i czasem na drobna pomoc ze strony starszych dzieci.

Jednakże cały bolesny świat dźwigała sama na włąsnych, wątłych barkach.

Ile jeszcze da radę, ile jeszcze będzie w stanie trwać?

Na to pytanie nie chciała znać odpowiedzi.

 

 

24 kwietnia 2021   Dodaj komentarz
3 czesc  
< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >
Maksymilian1 | Blogi