Owca między wilki 1 część
Rozdział I
Wiosna na kalendarzu w pełni zawitała, lecz zima nie zamierzała opuśćić górzystych wiosek, malowniczych krajobrazów, która sama wyrzężbiła i namalowała.
Zimno i chłod wdzierało się do każdej ubogiej chałupy, jedynie zamożniejsze domy cieszyły się wygodą, ciepłem.
W okrutnie ubogiej chałupie, żle ogrzanej najtańszym piecem i gorszym węglem, przyszła na świat maleńka Jadzia.
Nie było radości, wcale nikt się nie cieszył lecz martwił i gnębił, losem skazanego na świat kolejnego człowieka.
Oprócz maleństwa, skromną chatę wypełniały jeszcze schorowana babka z dziadkiem, rodzice przezrażeni, oraz gromadka dzieciaków tak samo ubogicch.
Po domu platał się pod nogami zawsze głodny i niezaspokojiny kocur, oraz ciężarana kotka, która uwielbiała najczęściej zasypiac pod stołem.
Pod bukowym stołem, w swej kryjówce, ciężarna kocica, miała szansę otrzymać pewniejsze kawałki, odpady ze skromnych obiadów lub nieświeże sery z kanapek.
Ciężarna kotka, wydawałą kilka razy w roku gromadę kociąt, który bezduszny ojciec i głowa rodziny zazwyczaj zabijał w drodze nad rzekę.
Edek nie cierpiał maleńkich, nikomu nie przydatnych neimowląt kocich, likwidował je szybko i zawsze bez refleksji.
W maleńkich kotach widział zbędne robaństwo, które jak najprędzej usuwał z niesprawiedliwego łez padołu.
Podobną niechęc przejawiał wobec dzieci, które sam plodził i wcale się nimi nie zajmował.
Gdyby od niego zależało, gdyby nie czujny wzrok dziadka i babki z pewnością okrutny los dotknąłby tak samo Edka własne potomstwo.
Tolerował w najlepszym razie lecz chętnie omijał nieznośne dzieci, przez które musiał dłużej zostawać w podrzędnych fabrykach, gdzie był zatrudniany zazwyczaj dorywczo.
Nie miał Edek ani zawodu uczciwie wyuczonego, nie był wcale dobrym pracownikiem, rece miał bowiem obie lewe.
Spędzał czas na robotach, albowiem tam nie musiał ogladać znudzone, głodne, nieznośne potomstwo.
Ogarnięciem stale rosnącej dzieciarni nie znajmował sie nigdy specjalnie.
Matka dzieci a jego żona była zazwyczaj mocno umęczona, udręczona pracą na roli, w polu, wokol domu, sił i chęci nie starczało dla dzieci.
Dzieci, musiały same sobie pomagać, przetrwać lub zaginąć.
Los jednak trzymał przy życiu każdego malca, mimo cięzkich chorób, dolegliwości dziecięcych i zapaleń, każde dziecko żle leczone zawsze wychodzilo żywe z każdej ciężkiej choroby i cierpienia.
Żoną Edka była Janina, po swojemu pracowita i gospodarna, wiejska kobieta.
Janina nie darzyła swego męża wcale najmniejszym uczuciem.
Sama głowiła się niejednokrotnie podczas bezsennej nocy, jakim prawem, za jakie grzechy i dlaczego wyszłą tak beznadziejnie za mąż?
Lubiła powatarzać na głos, podczas prac polowych i trudnych prac przy dzieciach, w drodze do kościoła "po jakie licho wychodziłam za mąż?"
Nikt nie potrafił poradzic Janinie w niedoli.
Dzieci cierpiały na skutek braku ciepła, miłości, wsparcia i stale powiększajacej sie biedy.
Janina nigdy nie potrafiłą pojąć kto ją doprowadził do niechcianego wyjścia za mąż,
Posiadałą strzępki pamięci, iż to sam Edek napatoczył jej sie gdzieś podczas nieilicznych zabaw wiejskich.
Pamietała jedynie,że stanął obok niej i zaczęli niezobowiązujaco rozmawiać.
Deszcz zaczął powoli ustawać, wiejska zabawa parafialna, zgromadziła liczny tłum wiernych.
Przyszli powodowani nudą i chęcią spędzenia czasu nieco inaczej.
Janina umówiła się z koleżanka lecz ta w ostatnim momencie tamta nie zdołałą dotrzeć z powodu urojonych dolegliwości kobiecych.
Toteż samotnie sie udała, schludnie ubrana Janina, była wystawiona na wzrok znudzonych kawalerów.
Edek nie zrobił dobrego wrażenie na kobiecie,mało uprzejmie odpowiadała na nudne pytania, nie drązyła tematu.
Z tłumu licznie zgromadzonych wiernch usiłowałą dopatrzeć się kogoś znajomego.
Nikt tym razem nie była skory do rozmów, oprócz natrętnego Edka, który tego dnia był mocno pijany.
Sam także po skończonej zabawie, niejednokrotnie nachodził Janinę w jej rodzinnym domu.
Prosił, zabiegał, udawał uczciwego aż rodzina Janiny znudzona jego wytrwałością, zgodziła się na jego mało wyczekiwane wizyty.
Janina, dobrze i skromnie wychowana, tolerowała wizyty Edka.
Nie budził on w niej nic poza litością.
Nie czułą do niego wcale sympatii.
Jego postać nalana, niezgrabna, twarz ponura mało przyjemna o grubych ogorzałych rysach, nie budziła u nikogo zachwytu.
Rodzice Janiny zwykli, prości ludzie, znużeni ciekawskimi pytaniami sąsiadów zgodzili się na niechciane Edka dalsze wizyty.
Bez romantyzmu, bez pragnienia, bez miłości ślub janiny i Edwarda został zawarty w ponury, deszczowy dzień w połowie pażdziernika.
Janina nie czułą nic prócz bólu i strachu.
Posluszna woli rodziców, bez namysłu, bez planu na przyszłośc, zgodziła się na ożenek z Edwardem.
Ubrana w pożyczonej pożółkłej sukni, nie wygladała ani ładnie ani radośnie.
Edek zajadał sie wiejskimi smakołykami, które popijała tanią wódką i cieszył sie sam ze sobą.
Wesele skromne, nijakie samo szybko sie skończyło, nieliczni goście po zatruciu nieświeżą kaszanką, szybko opuszczali salę w remizie strażackiej przy dźwiękach starych ludowych piosenek z kaset magnetofonu.
Tkwiła bez reszty nieszczęśliwa w malżeństwie, albowiem nie widziałą dla siebie innej alternatywy,
Dzieci przychodziły na świat niemal każdego roku.
Nieplanowane dzieci przybywały kolejno na świat, jakby Janiny założeniem było wydawaniem na świat licznego potomstwa za cene rezygnacji ze spokoju i szczęścia.
Musiała tkwić w szarej, ponurej, biednej rzeczywistości bo tak chciało przeznaczenie
Zdawało się, że los sam gra na ludzkich uczcuciach, sam układa po swojemu ludzkie bolesne zdarzenia.
Kolejne dni pozycia małżeńskiego były niczym pochmurne, deszcowe, wietrzne lata.
Słońca i radości niemal żona Edka nie zaznała.
Los niekiedy sprzyjał, czasem bawił, pocieszał lecz innych; sąsiadów, dalszych krewnych, znajomych, lecz nigdy nie sprzyjał Janinie.
Z roku na rok Janina gorzkniała, nie miała w sobie radości żadnej.
Nie znajdywała sensu w swoim bolesnym położeniu.
Spogladałą na płaczące i tak samo jak ona nieszczęśliwe maleństwa i rozpaczała.
Miała żal do losu za swą żle dobrana dolę.
Kobieta marniała, z każdym roku traciła na urodzie i zadowoleniu.
Jej ulubionym zajęciem stało się narzekanie.
Narezkała potwornie na mężą,przy którym doskwierała jej porażająca samotnośc i rozczarowanie.
Niemal nie rozmawiali, zajęci praca w polu i zwykla prozą życia.
Janina niespodziewanie znalazła odskocznie od swej ponurej egzystencji, uzależnila się od seriali telewizyjnych.
Losy oglądanych bohaterów filmowych, nadawały sens i rytm całemu jej zyciu.
Obowiązki i prace domowe podporządkowywała serialom.
Gdy nie dane jej było obejrzec do końca ukochanego odcinka serialu, wtedy cierpiała niewymownie.
Krzyczała na każdego, kto tylko postawił sie obok niej, kto był w pobliżu.
Nałóg oglądania seriali, wzmagał sie każdego dnia ilekroć dopadała ja szara rutyna domowa.
Dziećmi nie zajmowała sie gorliwie.
-Zajmijcie się sobą. Ja, gdy byłam w waszym wiku musiałam ciężko i o głodzie pracować. Najpierw była cięzka praca w polu, potem zadania a na końcu obiad.Nikt sie ze mną tak nie pieścił-krzyczała często w strone rozbrykanych synów i córek.
-My tez musimy cięzko pracować, nami nikt się nie zajmuje-odpowiadały gniewnie dzieci.
-To zajmijcie sie sobą sami, ja nie mam do was sił-odpierała zarzuty ich matka.
-Ciągle zajmujemy się sobą, jest nas za dużo, nie mieścimy się w domu. Chcemy większego domu i pieniędzy-krzyczały raz po raz dorastające pociechy.
-Nie narzekajcie, ja miałąm jeszcze gorzej-głos matki byłe pełen bólu.
-Teraz są inne czasy, inni mają lepiej niż my-dodało środkowe dziecko, ocierając ukrakiem słone łzy.
-Nie marudźcie więcej już-gderała matka, wychodząc do prac polowych.
W domu rodzinnym nie było serdeczności, ni ciepła. Jednakże każdy z domowników cierpiał na głód w postaci braku miłości, pozywienia i ciepła.
Chociaz mieli siebie wzajemnie, nie umieli siebie miłować.
Wyglądało tak ajkby nikt z licznej rodziny nie umiał miłować, pomimo iż każdy z nich był miłości szczerze spragniony,
Janina i Edward doczekali sie w sumie siódemki potomstawa.
W powstawanie nowego potomstwa rodzice wcale nie potrzebowali miłości by byc płodni.
Wyatarczało, że na skutek znużenia, braku innych pomysłów na spędzenie wieczoru, malżonkowie dopuścili się nieprzyjemnego spotkania nocą w brudnych, rozpadajacych się barlogach.
Po kilku zaledwie chwilach, nigdy dla Janiny miłych zbliżeniach, okazywało się, że mialo miejsce powstanie nowego czlowieka.
Nikt nie był planowany, dzieci przychodziły na świat, bo taki otrzymywały wyrok przeznaczenia.
Janina uciekała w świat fikcyjnych postaci telewizyjnych.
Losy nieznanych bohateró byly jej znacznie bliśze niż jej własne.
Gdy kończył się seans filmowy, Janina stawałą się smutna i rozgoryczona.
Niekeidy wystawała przed domem, zajęta sprzątaniem obejścia, nadzwyczaj często przyglądałą się innym mieszkańcom.
uwielbiałą plotki, zasłyszane od sąsiadek, spod sklepu, spod kościoła.
Drażniły ją osoby, którym się wiodlo znacznie lepiej niż jej samej.
Nie nawidziła zamożnej, eleganckiej sąsiadki Michaliny, która zawsze sparwiałą wrażenie szczęsliwej.
Michalina miała wszystko co w życiu najlepsze; jedynego, odchowanego syna, dobra pracę, mężą ponoc opiekuńczego, drogi, ładny samochód i modne, piękne ubrania, które boleśnie raziły wzrok niemodnie ubranej Janiny.
Nie znosiłą Janina widoku uradowanej sąsiadki, która w kościele zajmowała najlepsze miejsca, która pędziła drogim samochodem z obowiązkowym uśmiechem na twarzy.
Janina czuła sie wówczas boleżnie pominieta, niesprawiedliwa przez los dotnięta.
Zdażalo się,że myśli okrutne i wrogie legły się w głowie nieszczęśliwej Janiny.
Zaklinała w duchu, ubolewałą nad swoim podlym losem, ubogiej gospodyni, matki klopotliwych dzieci, despotycznego mężą, biedy, bezrobocia, nadmiaru bezpłatnej roboty w domu, w polu.
Janina czuła wściekłość swej niedoli.
Zaklinałą się w duchu, pragneła usilnie by swój podły los wymienć na inny, czarowała w myslach,że stanie się lepszym czlowiekiem albo zakończy swoj belitosny żywot.
Rozdział II.
Sposród całej ósemki żywych potomków Janiny I edwarda, istniałą środkowa Jadwiga, która wyrozniała sie najmocniej.
Już samo jej przyjście na świat było niezwykłe i kolorowe.
miejscowe góry i doliny pokryła skrebrzysta poświata mrozu.
Słońce barwiło ciepłym odcieniem śnieznobiałe okolice.
Jadwiga od pierwszych chwil zamiast placzu, usiłowała się uśmiechac do niespzryjajacego jej żywota.
Zebrani domownicy przystanęli ponuro, rozmyslali, niezdolni do okazania uczuć.
Z oddali poplynęły piekne koledy, które grały w z każdego odbiorniak radiowego.
śpiewały także dzieci miejscowe, duchowni i zwykli robotnicy.
Do fałszu zebrało się także Janinie, jej męzowi,starszym, dzieciom także którzy wyśpiwywali kolędy jakby na wyścigi, kto więcej i głośniej wyśpiewa.
Jadwiga jedynie wynagradzałą ich wysiłki pieknym ,promiennym uśmiechem.
Od urodzenia zdawało się, że postanowiła byc promykiem slońca mimo chłodu, braku ciepła, nadziei.
Wyczuwając swoja niedolę, po swojemu chciałą wynagrodzić groze życia swojego i bliskich.
Podczas gdy inne rodzeństwo przynosiło głownie cierpienie i choroby, Jadwiga w nagrode za nieplanowane urodzenie chowała sie łągodnie.
Niezauważana, nietulona, niekochana, nieważana, tkwiła przy życiu jakby wbrew sobie i na przekór innym.
Od najmłodszych lat jedynym przekleństwem Jadzi było, to że nia miała szczęścia do dobrych ludzi.
Pomimo wysiłku włąsnego aby zwrócic uwage innych, znależc ich sympatię, wysiłki okazywały sie bezowocne.
Jej włąsne rodzeństwo takze przysparzało jej zmartwień i trosk.
Była najmniej lubiana, najmniej chciana.
Tym sammy dostep do rodziców zawsze miałą utrudniony, albowiem liczne rodzeństwo az nadto pochłaniało mnóstwo energie i czas starszym ludziom.
Dziadkowie, ktorzy usiłowali po równo rozdawac opiekę i troske, oni również najmniej faworyzowali Jadżię,Tymczasem dziadkowie dośc wcześnie odeszli do lepszego życia, nieukończywszy nawet siedemdziesiątych urodzin.
Wtedy po ich smierci Jadzia szczerze płakała, była bowiem nadmiernie uczuciowa,w przeciwieństwie do licznego rodzeństwa.
Brakowało jej odrobiny troski i zainteresowania.
Bacznie przygladała sie innym dziecim w przedszkolu, do którego samotnie uczęszczałą mimo nieukończonych pięciu lat.
Zazdrościła swym malym serduszkiem, gdy inne dzieci były bardziej zaopiekowane, tulone prze dziadków, rodziców w drodze do przedszkola i w drodze powrotnej.
Małą zdiewczynka marzyła wtedy mocno,ażeby dla niej przypadłą choćby kropla milości, troski.
Daremne to byly marzenia i wzdychania.
Gdy razu pewnego zapomniano w przedszkolu odesłać dziewczynkę do domu.
Noc już powoli ciemniła kontury zimnej jesieni, dziecko rozpazcliwie poszukiwało ciepła opiekunów.
Szorstka i umęczona praca nauzcycielka przedszkola wycedziła do samotnie bawiacej się w kącie dziewczynki.
-Jadźka, ubieraj się, idż juz do domu, zamykamy na dziś-popchnęła zdezorientowane dziecko w stronę szatni i wróciła do plotkowania z wożną przedszkola.
Dziewczynka, jak umiała niezgrabnie nalożyła schodzony odrobinę za may plaszczyk, obuła ciężkie kalosze i ruszyłą chlodna jesienią w stronę domu rodzinnego, oddalonego kilometr drogi.
Gdy tam kroczyła zamyślona, miała dziwne przeczucie,iż ktos jest obok niej.
Pomimo,iż nie widziałą postaci człowieka, rozglądałą się ciekawie dookoła mijanych krzewów, pustych, nieuczeszczanycch dróżek, z oddali szumiących pojazdów, lasu okalajacego mijaną drogę.
Zimny wiatr wzmóg uczucie chlodu i strachu.
W tym smutnym momencie, rozpaczliwie pragnęła dotyku dłoni, dobrego opiekuna.
Nie zauważyła nikogo. Przyśpieszyła. jej serce miło przestrachem i bezbrzeżnym opuszczenie,
-Nie bój się-usłyszała wyrażnie, głos czuły, miękki, kobiecy.
Obejrzała sie ponownie.
Nie było nikogo z krwi i kości.
Przystanęła, strach przestał się liczyć,jego miejsce zajęła ciekawość i pragnienie troski.
Przystanęła, poczuła lekki powiew wiatru.
Zdawało jej się,że ktoś obok niej jest, mimo,iż nie była w stanie zlokalizować coraz bardziej jawnej obecności.
W mgnieniu oka, obok Jadzi ukazałą się postać kobieca, ładna, serdeczna lecz niezbyt piekna, w wieku trudnym do określenia.
Popatrzyły na siebie zdumione i pełne zaciekawienia.
Na szczery uśmiech zdobyła sie kobieta, stała obok Jadzi, milcząca, bez ruchu.
-Kim pani jest i czemu tutaj?-wyrwało sie uradowane serce Jadzi do odpowiedzi.
-Jestem twoja krewną, mów mi Helena, chciałąbym cie tylko podprowadzic do domu, moge prawda?-dźwięczny i przyjazny głos nieznajomej uspokoił skołatane serce dziecka.
-Jaka krewną jest pani? Nie znałam pani i nie barzdo kojarzę-dziewczynka nie spuszczała zdumionego wzroku z oblicza nieznajomej.
-Najważniejsze,że ja ciebie znam, jesteś taka jeszcza mała nie masz obowiązku znac wszystkich swoich krewnych, zaufaj mi-odparła pocieszająco Helena.
-No dobrze, jak mnie tu znalazłaś?-nie dawałą za wygraną dziewczynka.
-Wiem,że codziennie tą drogą maszerujesz, nikt ciebie ani nie odprowadza ani nie przyprowadza, nie chciałam abys czuła sie samotna-odparła Helena.
-Możesz mnie odprowadzać i możesz przyjśc do mojego domu jak chcesz-odparła radośnie dziewczynka.
-Do domu nie moge przychodzić nie zaproszona, ja mam swój dom. Dziekuję za zaufanie. Chciałabym ci tylko towarzyszyć w drodze. W domu masz mnóstwo domowników-rzekła przyjaznym tonem Helena.
-Ale ja w domu czuję się samotna i sama choć mam dużą rodzinę-dziecko zapłakło nagle, przystanęło niepewne kolejnego kroku.
-Daj mi rączke, ja wiem gdzie mieszkasz, podprowadzę cie tylko pod dom, w domu masz rodzeństwo z ktrym trzeba rozmawiac i bawic się-dodała nieznajoma, dotykając dłońmi zimna rączkę dziecka.
Dziewczynka poczuła dziwny spokój i ciepło w sercu.
Szła prowadzona pod rękę przez nieznajomą, jesienny dukt mienił sie w słońcu kolorem złota, purpury i czerwieni.
Słońce oświecało radosna twarzyczkę dziecka i dodawało wigoru nieznajomej.
Czas przestał istnieć dla Jadzi, lecz droga do domu, powoli przechodziła w podwórze.
Powial łagodny wiatr, bezszelestnie postać heleny oddaliła się ku leśnej polanie.
Dziewczynka bez pożegnania utraciła z oczu nowa przyjaciólkę,poczuła smutek i rozczarowanie.
Wróciła do domu, pelnego krzyków, wrzasków rodzeństwa narzekań matki janiny.
Nie mogła sie doczekać kiedy znów będzie szła drogą do szkoły, prowadzona przez nieznajoma wróżkę.
Dziewczynka szybko nazwała nową znajomą mianem wróżki, tak pragnęła by znajoma zaczarowała dla niej nowy, jasny piekny świat.
Albowiem szara rzeczywistość, bolała, przytłaczała, stawała sie nieznośna nawet dla radosnego z natury dziecka.
Kłótnie z rodzeństwem o drobiazgi, szorstkie traktowanie przez domowników, przygnębiało każdego kto mieszkał pod dachem Janiny i Edka.
Nastał wieczór, smutek i tęsknota znów zamieszkały w duszy Jadziu.
Ubrała się w swój znoszony płaszczyk i chyłkiem wymknęła w chłodny i coraz ciemniejszy własny szlak.
Nikt z domowników nie zauważył jej zniknięcia.
Dotarła do linii lasu i weszła między drzewa w krajobraz jak z bajki.Otuliła ją cisza. Drzewa lekko kołysały się w mroku, a srebrzyste promienie księżycowego swiatła przenikały przez konary wysokich sosen.
Las jakby zamarł w oczekiwaniu, jakby wstrzymywał oddech równie ciekawy jak ona.
Narastał strach, dziewczynka żałowała,że przybiegła samotnie do ciemnego i przerażajacego lasu.
Wtem usłyszała naarstające kobiece krzyki, wrzaski.
Nie rozumiała odległych słów, który nanosiła wiatr, były to okrzyki pełne napięć, żalu i tylko negatywnych emocji.
Zamarła, chciałą uciec do domu, lecz nie była w stanie sie poruszyć.
Nogi odmówiły wspolpracy, wtulila sie do kory dębu i tkwiła w milczeniu.
Nie oglądała się.
W ostrym świetle księzyca w pełni i odległych latarni, dostrzegła dwie kobiece sylwetki.
Jedna gnałą pzred siebie smukła wysoka o świetlistych jasnych włosach, druga nazwyt tęga, ciemna, nieco tylko niższa, popychała pierwszą kobietę.
Na wysokości swojego wzroku, kilkanaście metrów dalej, na łysej polanie walczyły dwie kobiety.
Jadzia zadrażała,ukryła się za szerokim dębem i nasluchiwała.
Do jej uszu docierały przekleństwa, wymieszane z klątwami o przerażajacym ładunku nienawiści.
Po cichu wołałą swą opiekunkę Helenę. Płakała ze strachu i włąsnej niemocy.
Rozglądałą sie ostrożnie, tkwiac na nieruchomych nogach,
Wiatr złosliwie targał drzewami, ciemne chmury potęgowały poczucie chłodu, mroku i grozy.
-Ty wstretna,paskudna, najgorsza wywłoko-krzyczała tęższa i silniejsza, zadajac cios zgrabniejszej kobiecie.
Blondynka upadła, wydajac nieznane jęki.
Gruba kobieta, wydawała, gromkie belkotliwe słowa, pełne pogardy i zawiści.
-Nie zasługujesz na takie bogactwo, ukradłas mi męża, musze cie zabić-groziła blondynie, uderzajac na oślep raz po raz.
Pokonana kobieta, niczym ranne zwierze, wydawałą jęki i piskliwe zawodzenia.
-Zostaw mnie, proszę, pozwól mi żyć-błagała blondyna, stale czołgajac się po ziemi.
-Nie zasługujesz na to, oddawaj mi kasę, ciuchy i oddaj mojego mężą ty zdziro paskudna-kopnięcia stawały się coraz bardziej namacalne, ziemia zdawała się dudnić i cierpiec tak samo jak bita.
Jadzia w milczeniu szlochałą wtulona do drzewa, odwrócona tyłem, nie potrafiła patrzeć na katowanie.
Glosy tymczasem cichły, oddalaly się.
Jadzia dłońmi zakryła uszy i jednocześnie usiłowałą oddalić się od miejsca każni oraz szybką pomoc wezwać.
Obok niej niespodziewanie stanęła Helena, ubrana w zdobną i strojną suknię, włosy miałą związane w staranny warkocz.
Wtem wiatr jakby ucichł, drzewa lekki oddały ukłon przybyłej i nie poruszały sie więcej.
-Jadzia, prosiłam byś tu samotnie nigdy nie przychodziła, ostrzegałam cię. To jest złe miejsce.Choc zaprowadze cie do domu-opiekunka rzekła głosem pełnym troski.
-Tam pijana kobieta, menelka jakaś zabija blondynkę, trzeba wezwac pomoc!-odparła dziewczynka łamiacym sie głosem.
-Pomoc nadchodzi, musimy wracać, policja się zajmie tą sprawą-szeptem przemówiła Helena, pociągajac dziewczynke w stronę jej rodzinnego domu.
-Co sie tam stało, powiedz--spytała Jadzia, zerkajac przez ramię na pole bitwy.
Głosy ucichły, obie kobiety leżały na polanie, bez słowa, w duzym oddaleniu.
Świdrujące odglosy wozów policyjnych, pogotowia czym predzej nadbiegały zagłuszając i uspakajając zarazem sprzezcne emocje.
-Służby zajmą się tymi kobietami a ty unikaj tego miejsca, za dnia ja będe cię odprowadzała do szkoły i do domu, zobacz tam obok jest bezpieczniejsza dróżka-Helena wskazałą dlonią dukt na skraju lasu, połozony po prawej strony polany.
-Dobrze, przepraszam, nigdy tu nie przyjdę sama -Jadzia ciasno wtuliła się w smukłe ramiona opiekunki, poczuła po raz pierwszy ciepło i spokój.
Nim jadzia dotarła do domu, ogłuszona dramatycznym wydarzeniem na polanie, tamte diabelskie okrzyki wciąż na nowo, tkwiły w jej pamięci.
W jej malej głowie przewijały się krzyki, obelgi oraz obrazy niezasłonietę noca i strachem.
Pobudzona wyobraźnia pracowała, strach przenikał serce dziecka prowadzonego za reke do domu.
Przed samym domem, posrtać Heleny jakby zanikła, rozpłyneła się, nim jadzia zdazyła serdecznei uściskać z wdzięczności swoją wybawicielkę.
Do domu dziewczynka wróciła pełna strachu i przerażenia.
Obmyła pod kranem twarz, mokrą od łez i potu.
Wypiła duszkiem kubek mleka, który stał na stole.
Poczęstowałą się kawałkami chleba, które rodzina nie zdołałą uprzatnąc po kolacji.
Za oknami ciemna nic budziła niepokój i wzmagałą poczucie osamotnienia.
Chciałąby sie polożyć, lecz sen nie chciał nadejśc z powodu starszych obrazów z polany, które nijak nie mogły opuścic umysłu dziecka.
Krążyła wokól pomieszczeć,w których hardo spali wszyscy domownicy.
Kot sie przebudził i wyciagał swe puszyste futro.
jadzia połozyła się do swejego łożka, natychmiast pragnęłą zasnąć i śnić spokojny sen.
Dzisiejsze zdarzenie z polany wciąż dudniły w jej głowie, wywołujac dotkliwy ból w skroniach, paraliż myśli.
Pragnęła utulenia, zrozumienia,otuchy, nie znajdywałą ukojenia w nikim.
Domownicy spali, zazdrościła im twardych dalekich snów.
Jej noc była, dluga, posępna, straszna.
Nie spała, zamykała obolałe od płączu oczy, wciąz przezywając koszmar na polanie.
Jednakże wrzaski i nienawiść otyłej, pijanej kobiety wciąż nie dały zasnąć.
Jej ponura straszna postać, zdawałą się wciąż straszyć i przerażać.
Nie wiedziałą czy śni czy przezywa koszmar na jawie.
Wiedziałą, że już nigdy nie zapomni o tamtej pjaczce,która zamordowała smukłą blondynkę.
Do przedszkola uczęszczała nadal jakby nigdy nic.
W drodze towarzyszyła jej poznana wczesniej Helena.
Pzremierzała dukt lesny w pojedynkę, czuła jednakże obecnosc tajemniczej opienkunki.
Jakże żałowała,że jej sekretna przyjaciólka nie zdołałą pomóc tamtej kobiecie.
jadzia nie pojmowała okrucieństwa i podłosci na swiecie stale obecnej.
Jakże ubolewała,że musi istneic nienawisc i niesprawiedliwosc.
Podczas zajęć przedszkolnych dziewczynka wszak obecna byle jedynie duchem, ciało jej było odległe.
Wciąz rozyslała o dorosłej zbrodni o tamtej nienawisci, która zaprzatnęła umysł dziecka.
Zapytana przez nauczycielkę,podczas plastycznych zajęć o znamiennym milczdeniu.
Dziecko milczało,lecz nagle wypaliło pól sennie,wywołując i smiech i oburzenie.
-Widziałam zbrodnię,gruba baba zabiła chudą-rzekła niewinnie.
-Co ty bredzisz dzieciaku?-oburzyła się nauczycielka.
-Widziałam no, moze mi sie sniło-rzekła zawstydzona jadzia, spuszczając w zawsyudzeniu małą głowkę.
Dziecko swym wybuchem szcerosci wzbudziło litosc i wspolczucie, przemieszane z sensacją wsród najmłodszych.
Po skończonym zajęciach, trwajacych w niespończonosc, dziewczynka postanowiła podążać inną drogą w stronę swego domu.
Wstąpiłado piekarni, zapach swieżego pieczywa, osmielał.
Gdy tylko znalazła się w pobliżu piekarni, usłyszała pełne emocji rozmowy miejscowych gospodyń domowych.
-Słyszałas Stasiu, tę najbogatszą córę zabiła pijaczka, ludzie co to się dzieje-potrząsała głową najstarsza ze zgromadzonych.
-A ta pijaczka,kiedys tez byłabogata ale zbiedniałą bo sie rozpiła, jak jej było Bianka jakos tak-odparła inna kobieta.
-Ale jak można zabić taką spokojną kobietę, Justynę. jje rodzice rozum postradali i ich bogactwo na nic się zda teraz-rzekła podekscytowana kolejna godpodyni.
Ludzie, ze takie podłe pijaczki chodzą po swiecie, na wolnosci i mordują niewinnych
-Ale co nie zamknęli morderczyni?
-Nie raczej do wiezienia, tylko do psychiatryka poszła ta pijaczka-indagowała najstarsza.
-Ale za co, czemu zabiła ta pochana tę ładną córe bogaczy?-pytała zaciewawiona najmłodsza z nich.
-Przecież z zazdrosci i zawisci-odpowiedziała najstarsza, opuszczając poruszone towarzystwo.
Towarzystwo rozjuszonych miejscowymi rewelacjami kobiet , tymczasem rozpierzchło sie każde w swoja stronę.
Tylko małą Jadzia stałą jak wryta, usiłowała pojąć zasłyszane informacje.
Poczuła okropny strach przerażenia, nie byłą w stanie o włąsnych siła wrócić do domu.
Rozglądałą się dookoła, żasnej bliskiej duszy w pobliżu.
Kazdy gnał przed siebie wściekle i bez refleksji, niczym gwałtowny wiatr, który także zerwał i rozległ sie przerazliwym gwizdem, zapowiadając gwałtowne ulewy.
Rozdział III
Każdy kolejny dzień budził sie wraz ze strachem, z chłodem zimowego poranka.
Jadwiga nie cieszyłą sie ze zbliżajacych sie świąt.
Wiedziała,że bedzie to tak samo jak wczesniej zwykly szary dzień, stloczeni domownicy będą krzyczeń wraz i obmawiac znajomych.
Bęa zazdrościć tym, którym sie lepiej powiodło, wyśmiewać tych, którzy mają sie znacznie gorzej.
Nie będzie spiewu kolęd, nie będzie spokoju, ciszy, który był miły jej duszy.
Ludzkie, gupie gdakanie o niczym, byle zagłuszyć milczenie i pustkę, nie były Jadzi nigdy bliskie.
czuła się samotnie w towarzystwie ludzi, krewnych, znajomych lecz jakże obcych.
Tęskniła za heleną, która coraz mniej wychodziła dziewczynce na przeciw.
Uwielbiała rozwowy dobre i serdeczne, jakie prowadzily w drodze do przedszkola oraz w drodze powrotnej.
Czuła smutek,iż niebawem będzie musiała opuścić przedszkole i zacząć edukacje w szkole elementarnej.
Przerażał jej mełe serce nawał, nowych obowiązków.
Nie wiedziałą czy sobie porwadzi czy się nadaje na uczennice?
W domu nie rozmawiano o uczcuciach.
w domu się spędzałąo czas, po robocie, po obowiazkach, po powrocie.
Pewnego zimowego dnia, kiedy nie musiała jak codzień uczęszzcać do pzredszkola, dziewczynka z grupą rodzeństwa i sąsiadów, wybrałą się na zimowe zjazdy na saniach z miejscowej góry.
Do wioski, w której znajdowałą się wieksza góra, tzreba była iśc blisko pol godziny pieszo, po drodze dzieci mijały inne rodziny, sklepy, kościół i nieopodal atkze bar z alkoholem.
Pijając tłoczne, nieprzyjazne dzieciom miejsce dziewczynka poczuła zrazu odrazę.
Chciała przebiec na druga stronę ulicy.
Wredy odrapane drzwi spelunki, rozwarły sie na całą szerokość, z jej wnętrza wydostałą się otyła niezzbyt mloda kobieta.
Wokól niej krązył nerwowo nieletni chłopiec chudy, blady, przerażony.
Jadwiga pragnęła zaprosić spotkanego chłopca do zabawy, albowiem jej małe serce poczuło wspołczucie dla tamtego, zasmuconego syna kobiety pijącej alkohol wprost z brudnej butelki .
Przystanęłą, wykonała odruchowo gest zaproszenia wobec obcego, tamten spojrzał na matkę prosząco.
Kobieta oderwałą butelke od ust i jęła wyrzucać wulgarne przeklęństwa.
Jej wzrok był obłakany i bardziej nieprzytomny.
-Wynocha smarkacze zasmarkane-wyła pijana kobieta.
Wtedy pzrestraszone rodzeństwo chwyciło za ramie małą Jadzie i obronnie, wyprowadziło z zasięgu spojrzenia pijanej.
-ja znam te starszną kobietę, widziałąm ją-kzryknęła blada dziewczynka w stronę starszego brata.
-Nie zadawaj sie z nimi slyszysz-wysyczał siostzre do ucha.
-Po co tam stałaś?-Spytała rodzona siostra urazoną Jadzię.
-Tam był taki smutny, nieszczęsliwy chłopiec kolo tej pijaczki-odparła Jadzia, podażajac za rodzeństwem.
-Co ty gadasz, tam nie było żadnego chlopca, tam była tylko ta pijaczka, która często bywa w spelunkach-krzyknął starszy sąsiad, który bardziej znał margines spoleczny z opowieści starszych.
-Ale ja go widziałam, był tam, mial zeza i loczki na głowie-krzyknęłą dziewczynka bliska rozpaczy.
-To masz urojenia albo nie wiem co ty widzisz-dodał jej brat śmiejac się do rozpuku.
-Przeciez tam stała tylko ta pijana babka-odpowiedziały jednomyślnie pozostałe dzieci, naśmiewajac się z Jadzi.
Tymczasem dziewczynka nie byłą w stanie kontynuować zabawy z dziećmi.
Szyderstwo i kpina bliskich bolały najmocniej.
Odwróciła sie od grupy, przez nikogo nie zauważona, powróciła do miejsca, w którym wcześniej zobaczyła chudego chłopca obok pijanej matki.
Tym razem nie było ani pijaczki ani tajemniczego chłopca.
Knajpa świecią pustkami, nie było wokól nikogo żywego.
Spelunka zostałą zamknięta,wokół budynku walały się niedbale niedopałki, butelki po wypitych drinkach oraz odczuwany odór trawionego alkoholu zdradzał charakter miejsca.
-Dziwne-pomyślła zbliżajac się w stronę domu.
Rozglądałą się dookoła.
Wydało jej się,że w odległym tłumie kilku osób dostzrega zataczajaca się pijaczkę.
Tymczasem po bladym chłopcu nie było śladu.
Odczuwałą strach i niepokoj.
Niebawem obok Jadzi kroczyła w milczeniu dobrze znana Helena.
-Jak dobrze,że jestęs-ucieszyłą się dziewczynka.
Towarzyszka odwzajemniła usmiech dziecka.
-Nie widziałaś ty tego chudego chłopca, co miał zeza i loczki jasne?-spytałą się towarzyszki z nadzieją.
Kobieta wdzięcznym gestem zaprzeczyła, szła krok po kroku w milczeniu obok dziewczynki.
Jadzia miałą wiele pytań, pragnęła ludzkiej rozmowy, ciepła, dobroci.
-Nie martw się dziecko-odparła na pożegnanie Helena gdy obie znalazły się poblizu domu dziecka.
-Zapraszam cię do domu, choć poczęstuje cie sokiem malinowym- krzyknęła z nadzieją dziewczynka.
-MIło mi bardzo, jeszcze się zobaczymy-odrzekła przyjażnie tajemnicza kobieta.
Gdy tylko Jadzia usiłowała wrócić do rozmowy z opiekunką, tamta jakby rozpłynęłą się w powietrzu.
Dziewczynka kroczyła do domu pelna tęsknoty i niewypowiedzianych słów.
W domu zastała krzatajaca się matkę, która spojrzałą z przyganą na córkę.
-A ty czemu nie bawisz się z dziećmi tylko wszędzie sama chodzisz?-spytałą matka surwym tonem.
-Ja nie lubie bawić się z nimi, oni się ze mnei wyśmiewają, mam ja już swoją pzryjaciólkę, która mi czasem pomaga-odrzekłą ze szczerością dziewczynka udaja csię do kuchni by posilić się nieco.
Matka tymczasem dosiadłą się do stołu w kuchni, na stole leżały nietknięte,poranne kanapki, kawałki pomidora, sera i szynki niezbyt estetycznie polożone na wytartej ceracie.
Dziewczynka jadła z apetytem zajeta własnymi myślami.
-Jaką ty masz przyjaciókę, o kogo ci chodzi?-drązyła zaciekawiona matka.
-Ona jest raczej dorosła, młoda, ładna ma jasny warkocz albo włosy rozpuszczone, niebieskie oczy, ma uśmiech na buzi-odpowiedziała dziewczynka z pelnymi ustami.
-No, ale jak ma na imię? No, bo tak, to może każdy wyglądąć-dociekała matka.
-Ma na imie Helena, ona sama do mnie przyszła, pierwsza się ze mną zaprzyjażniła. Mówiła,że mnie zna-dziewczynka chciał coś jescze dodać lecz rodzicielka jej nagle przerwała.
-A do kogoś jest podobna, gdzie można ją spotkać?-
-Ona chyba nie ma domu, często ją spotykam w drodze do przedszkola i z powrotem. Jest ona tajemnicza bardzo. Chciałam ją zaprosic ale one sie nie zgodziła-kontynyowała wypowiedż dziewczynka.
-Ale jak to, spytaj sie o jej rodzinę i gdzie mieszka? Coś mi tu nie gra z ta twoją przyjaciólką-matka się zasępiła, wgryzłą się w pajde chleba i popadłą w zadumę.
-Zapytam jak tylko ja spotkam-odrzekła Jadzia z nadzieją.
Tymczasem dziewczynka nie mogłą iśc nazajutrz do przedszkola i spotkać po drodze przyjaciólkę.
Małą czuła się bardzo źle, cierpiałą na dreszcze, bóle gardła, katar, doszłą jeszcze wysoka goraczka.
Leżała rozpalona gorączką, w swoim łózku nieco zapomniana,samotna, czasami jedynie przez matkę odwiedzana.
Niekiedy kocur przechadzał się obok leżacej dziewczynki jakby zwierzę chciało małej dodac otuchy.
Rodzeństwo omijało siostrę raczej z daleka.
Nie rozmawiają z nią lecz o niej.
-Dziwna ta nasza Jadźka widzi to czego nie ma-skarżyłą się starsza siostra.
-No i ma jakieś rojenia, gada z kims kogo nie widąć, patrzy tam gdzie nic nie ma-dorzucił łobuzersko brat, śmiejac się do rozpuku.
-No włąśnie a może ona jakaś nawiedzona-parsknęłą młodsza siostra, szepcząc,
Zgodne rodzeństwo siedząc przy stole rozmawiało ze sobą, tak jakby Jadżki nie było.
Dziewczynka słyszała niemal każde ich słowo, bolało ją wyobcowanie, a najbardziej samotnośc i niezrozumienie.
jakże pragnęłą byc jak oni zdrowa, radosna, roześmiana.
Dziewczynka leżała na swej wersalce w milczeniu, wypatrując snu, które przynosił zazwyczaj ukojenie i zapomnienie.
Gdy otworzyłą oczy, zobaczyła całą soja rozdinę zgrupowaną wokół starego telewizora.
Słyszała pełne zdenerwowania i podniecenia krzyki.
Młodsze rodzeństwa wraz z starszym rodzeństwem przekrzykiwało się.
Nie dało sie zrozumiec sensu, wypowiadanych słów.
w telewizji rozległ się dżwięk, tuz po nim męski baryton idealna dykcją dosoił' Nie udało się odnależc zabójcy bądż zabójców, zmarłęj tragicznie aspirującej modelki justyny Kuternogi. Ciało młodej kobiety odnalzł przypadkowy przychodzień dnia.."
Jadzia wyskoczyła z łózka, nie była w stanie dłużej milczeć, jej małe serce dygotało żarem i przerażeniem.
Przedzierajac sie przez tłum rodzeństwa, staneła tuz przed spikerem, w tle ekranu ujrzałą sylwetkę smukłej blondynki po trzydziestce.
Stała jak zahipnoztyzowana, niezdolna do słów, nagle wybuchnęła gromkim płaczem.
-Jadzka oszalałaś, to nie dla dzieci takie wiadomości, odejdż!-krzyknęłą matka, przekrzykując chaos wrzasków swoich dzieci.
-Ja wiem kto zabił te kobietę?-odparła dziewczynka, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Co ty wygadujesz, skad to wiesz?-pytałą starsza siostra.
-A może to ty Jadźka zadźgałaś tamta damulkę?-szydził starszy brat.
-Dosyć tego, odejdzie od telewizora, cce to obejrzeć-odrzekła ich rodzicielka.
-My tez to chcemy wiedzieć, pozwól nam-domagały sie dorastajace dzieci.
-Dosyc tego, nei moeżecie tego oglądąć-głos matki zdradzał gniew.
-Ale ja widziałam te morderczyni-szepnęła słyszalnie Jadzia, wybiegając do łazienki, gdzie dałą upust swym łzom.
-Naszej jadzce na serio pomieszało sie w głowie-rzekłą najstarsza siostra.
-Coraz gorsze brednie wygaduje-dodał młodszy brat.
-Cisza już-matka doprowadziła nareszcie do ładu liczna gromadkę, która nareszcie postanowiłą się rozstąpić.
Każde z nich odeszło w swoją stronę.
Jadzia opłkiwała swój los i śmierć tamtej kobiety.
Nie wiedziała co uczynić z tą niepotrzebną wiedzą na temat zabójstwa.
Wiedziała,że nikt nie potraktuje powaznie słow dziecka,małej, biednej Jadzi.
-Jadźka wstawaj do zerówki. Duża z ciebie dziewucha, musisz sobie sama- głos matki był ponaglający.
Jadzia niechętnie powiodła wzrokiem po nieposprzątanym pokoju, w którym się zbudziła.
Nikt nie miał czasu na prozaiczne czynności;sprzatanie, szorowanie.
jadzia takż enie lubiła prac zwyklych domowych.
Nie miała smykałki do porządku, czuła się wcią zmałym dzieckiem, którym przeciez była.
jednak szare zycie wśród licznego rodzeństwa, skromnych warunków, zapracowanych rodzicó, nie sprzyjał ani zabawie ani beztrosce.
Dzieci wiejskie i ubogie takie jak Jadzia, urodzili sie dorosłymi, im dzieciństwo nie jest dane wcale, chocby bardzo tego pragnęły.
Dziewczynka obudziła się i nie chciałą sie porwać szarości.
Uciekałą do świata nierelanego, beztroskiego, którego nie zaznałą nigdy.
-Wstawaj, nie czas na dumanie-gniewny okrzyk ojca, osadzał w smutnej rzeczywistości.
Zerwałą się, ubrała w znoszone ubrania.
Cięzki plecak, wczorajsze kanapki czekały na zabranie i wyruszenie w drogę.
Pora była jesienna, deszcz siąpił i chłodził zimne powietrze.
Szłą przed siebie rozmyslając.
Tym razem nie spotkałą nikogo.
Bura roslinnośc z wolna szykowała się do snu zimowego.
Ptaki nie spiewały, tylko monotonny zimny deszcz znaczył kałuże, wzmagał przygnebienie.
W zerówce byłą jakby nieobecna, nie chciała zwracac niczyjej uwagi.
Zdawała sobie sprawę, że nie ejst zbyt lubiana, nie miała przyjaciół.
Wsród licznego rodzeństwa także nie potrafiła znależc bratniej duszy.
Zajęcia pzredszkolne były poświęcone, przodkom.
Pani pzredszkolanka wypytywała o krewnych.
Jadzia jako,że była gotowa do odpowiedzi, nie była w stanie rozmawiąc.
Wsłuchiwałą się w cudze wypowiedzi.
Dziecinne odpowiedzi małych smieszyły dziewczynkę.
-Moja babcia miałą takiego szarego koka na głowie-krzyczała Wiola.
-A mój dziadek palił śmiedząca fajkę jak żył-chwalił się Staś.
-A moja babcia robi najlepsze pierogi-odparła Nikola.
jadzi dziadek a potem babcia odeszli z tego świata kilka lat temu.
Dziewczynka ledwo pamietała postaci tych dobrych, pogodnych ludzi.
Niekiedy czuła,że oni nie odeszli wcale.
Czasem miałą niejasne wrażenie,że ilekroc matka wspomni babci czy dziadka, dziewczynka niemal natychmiast wyczuje obecność zmarłej, jakby wciąz była obok.
Do swego sekretu, nie chciałą sie przyznac nawet przed symaptyczna nauczycielką.
jej wszyscy rówieśnicy, zdawali się zupełnie dziecinni i naiwni.
Jadzia bowiem widziała i czuła znacznie więcej niż zwykli smiertelnicy.
Rozdział IV
Czas biegł niepostrzeżenie szybko.
Pogoda zmieniała się niczym w kalejdoskopie, słoneczne dni przeplatały się z deszczowymi i pochmurnymi dniami.
jednakże dzień każdy nowy, zdawał sie podobny do poprzedniego.
Jesień nastała, z chłodem i zadumą.
Jadzia po pierwszek klasy, zostałą wysłana. Cieszyłą się z nowego dla siebie rozdziału.
Przygotowała do starego tornistra nowe ksiązki iz eszyty. Piornik miałą stary, zniszczony po starszym bracie.
Ubranie także miała znoszone, to same co z roku ubiegłego.
widac, było,że dziewczynka wiele nie urosła, nie zmieniła sie wcale.
Jej twarz była zbyt poważna, przejęta nowym wyzwaniem.
Ogrom dzieci, wrzask, nauczyciele oschle przepychający nieznośnych uczniów.
Szum, wrzask i krzyki dorosłych, zapamiętają się najo początek nowego roku.
Bałą sie innych dzieci, nie potrafiła znależc w innym zajomym swojego blizniego.
Wszyscy dla siebie byli obcy, nie było braterstwa, ni przyjażni.
Tłoczyli sie wszyscy w niewielkim szarym budynku, który zasługiwał na remont i bardziej przytulny wystrój.
Wszystko dookoła obce, zapachy potu, bieganiny, strachu i niepewności.
Za dużo wszystkich, za duzo emocji.
Usiadłą w łąwce obok innej dziewczynki, tamta posłała jadzi chłodne spojrzenie spod pochmurnych powiek.
Wiedziały obie,że nie zostaną przyjaciółkami.
chciały tylko być w stanie wytrwac przy sobie, przystosować się,
Nowy program, nowa pani, wymagająca i chłodna, uczniowie niezgrani, to wszystko przytłaczało.
Tęskniła za pzredszkolem, za zabawą i swoim kącikiem obok pluszowych misiów.
Dziś nie było sladó po dawnym, spokojnym trwaniu.
Tęskniła za domem, za spokojem, za włąsnym kątem, za opieką.
Obecnośc obcych porażała, odbiera poczucie bezpieczeństwa.
Siedziała cicho, zdana na nowe otoczenie, na nowy rozdział szkolny.
Słońce przestało świecić, pogoda byłą tak samo smutna, pochmurna jak jej przejęta dusza.
Nie polubiła nowych kolegów, ze wzajemnością.
Nie lgnęłą do kolegów, nie stali jej się bliżsi ani milsi.
Musiałą być skazana na ich oecnośc w klasie, na korytarzu, a nawet w drodze do domu.
Wielu uczniów mieszkało niedaleko jej domu.
Unikała ich na drodze, niekiedy przeczekiwałą czas w sklepie, dłuzej się ubierałą w szatni byle tylko nie być skazaną na ich towarzystwo w drodze do domu.
Rozpamietywałą czas na lekcji wychowania fizycznego, kiedy to dwie osoby z drużyn klasowych wybierały sposród stojących na bacznośc dzieci do wzomnienia grupy.
Jadzia nie zotsałą wybrana, ona przypadła jako ostatnia do druzyny zupełnie przypadkowej, losowej.
Nie miała drygu sportowego, nie lubiła rywalizacji ani walk o pierwsze miejsce.
Stałą obok i wyczekiwała końca lekcji.
czasami jej spojrzenie krzyzowało sie ze wzrokiem nauczyciela, poczuwałą sie wtedy odrębna, inna, zdemaskowana, zupełnie nie pasowała do nikogo i nikt do niej nie pasował.
Uczniowie zajęci sobą, krzykiem, wrzaskiem, rywalizacją, nie zracali uwage na samotna koleżankę.
Przepychali, tracali, walczyli siłowo.
Jadzia tylko patrzyła biernie i było jej przykro z powodu swego położenia, z powodu osamotnienia i niezrozumienia.
Dałaby naparwdę wiele aby stac się jedną lub jednym z nich.
Nie potrafiła, nie dawaął rady polubić nawet jednej osoby.
Szukała bacznie osoby cichej, skrytej jak ona ale nie dawałą radę zdobyc coc jednej takiej znajomej.
Nikt nie odwzajemniał jej spojrzenia.
Jesli zaczepiła jakąs koleżankę ta natychmiast uciekała, spłoszona,niezainteresowana rozmową, znajomoacią.
Jadzia niekeidy napotykała zagadkjowe spojrzenie nauczyciela, wtedy uciekała wzrokiem daleko, marzyła by znależc sie daleko, jak najdalej stąd anajlepiej nie istnieć, nei przezywac, nie trwać.
Zagwizdał piskliwy gwizdek, spocone grupy uczniów zjednoczyły się w jednym szeregu.
Rozmawiali ze soba głosno, krzykliwie lub całkiem po koleżeńksu.
jadzia przysłuchiwałą się biernie, nie zdolna do słów, milczała.
Wyszłą do szatni i stamtąd samotnie kroczyła do domu.
W domu także będzie samotna, wiedziała ,że będzie musiałą zajac się sama sobą.
Albowiem nie będzie mogła liczyć na nikogo.
Tajemnicza Helena, przestawałą sie pojawiać.
jeżeli będzie miałą szczęscie to zaczepi kota, zacznie z nim zabawę.
Nkarmi go surowym mięsem i na chwile go do siebie przywiąże.
Będzie chodził za nią krok w krok, będzie miałą towarzystwo, kota, starego wyblkłego ale jecnak żywego, prawie przyjaciela.
Rodzice zajęci cięzka praca, obowiązkami nie będa mieli sił i zamiaru przykładac się do wychowaywania licznej gromadki pociech.
Dzieci zajmowali się soba, starsi byli zobligowani opiekowac się młodszymi a młodsi musieli być posłuszni starszym.
Tekniła za czyms nieuchwytnym, z aczyms czego jeszcze nigdy nie dośdwiadczył, za tym co było jej wyobrażeniem, marzeniem nieśmiałym zaledwie.
Czuła instynktownie,że skoro przybyła na ten świat, ludzi bez duszy i serca, widocznie jest tu potrzebna.
Nie znałą jeszczes wojego celu, przeznaczenia.
Istniałą, nie miałą innego wyjścia.
Życie powoli toczyło sie do przodu, nie licząc się z intencjami innych, zapomnianych.
znałą bowiem osoby, innych uczniów, którzy mogli byc szczęśliwi, którym los sprzyjał.
Mielei oni rodziców wspanialych, bliskich, przyjaciól, nie doświadzcali samotności znanej tylko Jadzi.
Oni kochali swoje przeznaczenie.
Z radością przychodzili do szkoly, dobrze sie uczyli, byli dobrze i bogato ubrani.
Oni wszyscy mieli to, o czym Jadzia marzyła w skrycie.
Jej małe serce potrafiło zazdrościć, tym którym się udało.
Jadzia, wciąz daremnie szukałą przyjaciół.
Odzywałą się pierwsza do każdego, wydawało jej się,że okazuje innym sympatię.
Chwaliła ubiór kolezanki, ładną fryzurę a nawet ładny uśmiech innego dziecka.
Nie zdawałą sobie najpierw sprawy ,że uśmiech dziecka jest jedynie szysderstwem z jej samej.
Nie rozumiałą czym sobie zawiniłą ,że nie zaslugiwala na to, byc być jak inni.
Chciałaby się zwierzyć najpierw bliskim lub komukolwiek z otoczenia;ze swego cierpienia, lecz nie znałą nikogo żywego, kogo by obchodziły jej wynurzenia.
Podczas bezsennej nocy, gdy wszyscy spali twardym snem, leniwy kot, chrapał najgłośniej.
Wybiegła bosa w bezsenną długa jeszcze nie zupełnie wiosenną noc.
dostrzegłą na atramentowym niebie, pełnię księzyca.
Długo i wnikliwie przyglądałą się srebrzystemu księżycowi.
Wygadywala mu swoje dziecinn smutki, cierpienia, niezrozumienia, dojmująca samotnośc.
Gdy po upływie godziny, poczuła upust złości, ogarneło i ją zawstydzenie.
Spuścila wzrok, jakby wyczuwała,ze zostałą przyłapana na czyms mało stosownym.
Obejrzałą sie przed siebie, bojazliwie i wstydliwie.
Speszona, powracałą do domu.
Gdy dotykała klamki drzwi, poczuła obecnośc jakiejś istoty.
Odwróciłą się ciekawie, spodziewajac się napotkania dawno niewidzianej Heleny.
-Nie bój się dziecko, ja cie ochronię-głos ten nie należał do Heleny.
-Kim jesteś ?-spytałą bojażliwie dziewczynka,nie wykonując żadnego ruchu.
-Jestem by ci pomóc, by dac ci otuchy-odparła kobieta, która wygladałą niczym starsza, opiekuńcza babcia.
-Nie znam cie ale musisz mi cos o sobie powiedzieć-rzekła ośmielona jadzia, zapraszaja cdo domu nieznajomą.
-Zostańmy tu przy świetle księzyca, nie jest zimno-usiadly blisko siebie na starej, drewnainej ławce, obok nieco zanidbanego ogrodu.
Zapadlą cisza, nocne zwierzęta cykaly kojąco, owady przestały dokuczac. Zapanował spokoj i odpoczynek.
Jadzia nie śmiała odrywac wzroku od zaniedbanego ogrodu, znane jej miejsce gdzie spędzała duzo wolnego czasu, w nocym świetle wydawał się zaczarowany, spiewać, igrać nocną pieśnią.
-Pieknie tutaj masz w tym dzikim ogrodzie..Dopiero gdy spojrzy sie w innym świetle na cos zwyklego wtedy ono otrzymuje nowe, piekne włąściwości. Spojrz znasz ten ogród, nigdy na niego nie parzysz tak jak teraz.Dzis on dla ciebie jest niemal magiczny, świeci innym blaskiem-rzekła staruszka, okrywając Jadzię ciepłym kocem, który ktos z domownikow zapomniał zanieśc przed nocą do domu.
Spojrzałą wdzięcznei na nieznajomą, nie miała odwagi spytac się kim jest, starsza madra pani.
Ona jakby czytała w myslach, wnikliwie, niemal czule.
-Nie ważne jak ja się nazywam,skąd przybyłam dużo wazniejsze jest, to kim dla ciebie jestem, co mogą tobie dobrego podarować. jak ty będziesz o mnie myślała,Chciałąbym zostawic dobro w twojej duszy i sercu-rzekła tajemniczao.
-Nie rozumiem, ale podoba mi się to co mówisz. Przyjdziesz do mnie jeszcze kiedyś?-spytała się dziewczynka, jakby chcialą zatzrymac ciepło i dobro nieznajomej an dłużej. jakby chciałą się otoczyć dobra opieką, nowej znajomej.
-Maria jestem, przywoluj mnie czasem myślą i slowe, gdy ci samotnośc ciązyć będzie, gdy nie będxiesz umiała się do kogo zwierzyć. Przybędę-odparła lekko i ciepło.
Świerszcze cykały lekko na wietzre, z oddali rozlegaly się odglosy przyrody, ptaki koncertowały niezbyt głośno, od zcasu do czasu zaprzestawały jakby podsłuchiwaly dialog dziecka z Marią.
Zamilkly, noc była ciepła, sielska, pólmroczna bo ksieżyc w pełni srebrzył, oświetlał, wydobywał tajemne kontury z urody nocnych ptaków,roślin rozkwitłych w ogrodzie.
Nie mówiły nic, upajały się spokojem i potrzebną ciszą.
Dodaj komentarz