• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Słowa malowane życiem.

Mój blog będzie dotyczył życia. Znajdują się tu słowa życiowe, o życiu i za życiem.

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
24 25 26 27 28 29 01
02 03 04 05 06 07 08
09 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31 01 02 03 04 05

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Wrzesień 2025
  • Marzec 2025
  • Luty 2025
  • Październik 2024
  • Lipiec 2024
  • Czerwiec 2024
  • Luty 2024
  • Wrzesień 2023
  • Czerwiec 2023
  • Luty 2023
  • Listopad 2022
  • Wrzesień 2022
  • Sierpień 2022
  • Maj 2022
  • Luty 2022
  • Styczeń 2022
  • Wrzesień 2021
  • Sierpień 2021
  • Kwiecień 2021
  • Styczeń 2021
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Listopad 2019
  • Wrzesień 2019
  • Sierpień 2019
  • Maj 2019

Najnowsze wpisy, strona 5


< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >

cd.2 Wszytsko albo nic.

Adam długo rozmyślał o kobiecie, wspomniał o zmarłym ojcu, stropił się bo znów paliła w nim żądza.Czuł sie stracony i chłostany przez niesłuszne w jego mniemaniu wyroki. On sam o sobie myslał jak o wielkim bohaterze.

Samego siebie wielbił, uważał sie za niedocenionego geniusza, kogoś o kim świat powinien się dowiedzieć i ubóstwiać.

Nienawidził zas brzydoty, biedy, słabości. Nikt nie dowiedzial się tymczasem o wypadku Adama, który samotnie rozmyślał w jakimś miejskim szpitalu.

Nie dowierzał, nie nawidził bliskich,że nie pamiętają o nim. Nie rozmawiał z nimi od miesięcy.

Monika, która go zwodziła, udawała dobrą pracownicę, także nie pzrejeła się jego losem, zawsze potrafiłą wyciągnac go z tarapatów.Dzis jej zabrakło.

Przeklął niesprawiedliwy świat.

-Gdzie moje dokumenty, kluczyki do auta?-darł się w głos niczym zraniony przedszkolak, któremu odebrano drogie zabawki.

-Co sie tak drże! Po co te ryki?-skrzywiła się starsza salowa, która zamaszyście zabierała sie do sprzatania.

-Gdzie lekarze i ci co mnie przywieźli?-pacjent niezyzcliwie zmierzył pochurnym wzrokiem sprzatajacą.

-Leż tu pan spokojnie, lekarze tu mają roboty że ho, pielegniarki też ciągle zajęte. Trzeba leżec i czekać-rzekła salowa,zmieniajac pościel łózka nie przydzielonego, połozonego najbliżej pacjenta.

-Pani ja nie będe tu czasu maenował czuję się lepiej, chce wiedziec gdzie moje dokumenty i co z autem-krzyczał Adam.

-Panie jesteś cały poturbowany,dziwne żeś z życiem uszedł. Leży i Bogu dziękuję,że żyje a nie piekli się. Ludzie nawet po szkodzie sa głupsi-zagwizała starsza salowa i wprawnie opuściła salę z pacjentem.

Tymczasem pacjent, daremnie usiłował czegokolwiek dowiedzieć się od kogokolwiek,zagadywani ludzie go zbywali, nie udzielali odpowiedzi wprost.

Adam czuł, że wracają mu siły. Gdyby mógł móglby caly szpital włąsną moca rozsadzić. Nienawidził czekania, sytuacji w której nie miał nad niczym kontrolę.

Do tej pory on rządził, on wydawał polecenia swym podwładnym, a także kobietom. Zdażało się jesli ktoś inny okazywał własne zdanie, miał inne poglądy, nie pasował osobowością, Adam zazwyczaj bez skrupułów sie takiego człowieka pozbywał z pracy i z własnej przestrzeni życiowej. Nie lubił konkurancji i odmienności.

Dzis leżał, słaby, pokonany i zdany na łaske i nie łaske innych.

 -Kurcze i ten ojciec, przeciez on nie żyje-znów bolesna refleksja powróciła do niego obuchem.

-Czemu matka nie dzwoni i co z tym rodzeństwem?Ci lekarze i pielegniarki wcale się mną nie zajmują -załkał dziecinnie i niebawem łzy ciekły mu ciurkiem po twarzy.

Przypomniały mu sie czasy dziecinne w przedszkolu, gdy tam on sam tkwił niezabrany, zapomniany. Stara, przedszkolanka o ochrypłym glosie i pachnąca papierosami, przytulałą go wtedy niezgrabnie, zamykajac placówkę i nerwowo obiecujac, że rodzice przyjda za chwilę.Ta chwila zdawał się być godziną. dziś starszy o kilkadziesiąt lat, czuł sie podobnie, głos salowej bardzo podobnie brzmiał jak tamtej przedszkolanki, zauwazył teraz.

-Za chwilę tu przyjdą no lekarze-dodała salowa zaglądajac ciekawie z brudnym mopem, do sali zajmowanej przez nieszczęśliwego pacjenta.

-Leże tu sam, ludzie to najgorsi-zawahał sie Adam, lecz nagle ogarnął go dziwny niepokoj, zauwazył jak para lekarzy i jakas pielęgniarka ida ku niemu.

Bez słowa stanęli naprzeciw leżacemu, szeptem cos sobie zapowiedzieli, skinął glową ten młodszy lekarz.

-Co ze mną będzie, gdzie moje dokumenty-wyraził swój gniew leżący.

-Pan tu zostanie jeszcze na obserwacji, musimy sprawdzic wszystko. O dokumenty to nie nas pytać-rzekł spokojnie starszy lekarz.

-Co mi jest?Kiedy zostane wypisany?-spytał pacjent.

-To wszystko zalezy, jak sie będa blizny goić i wyniki-odparł młodszy.

-Ale ja tu trace czas, jestem biznesmenem, mam  mnóstwo spraw-rzekł pacjent butnie, podnosząc glowę.

-U nas każdy jest pacjentem, musi sie podporządkować, słuchać nas. Zrozumiano?-starszy lekarz pogroził cierpiącemu palcem jak rozwydrzonemu dziecku i tłumiąc śmiech cała trójka odmaszerowała, nie zaszczycając nawet spojrzeniem pozostawionego samemu sobie pacjenta.

 Adam tymczasem wpadł w niespokojny sen; ujrzał na moment rozgniewanego ojca. następnie przyśniła mu się pewna brunetka, ktora poznał przelotem na bałkanach na wycieczce. targały nim dzikie i wściekłe rządze.

Zapragnał teraz być w przy swoim biurku w pracy; rozmawiac z asystentką a może przekomażac się o blahych sprawach, sprawdzać saldo swego konta, oglądać oferty towarzystkie atrakcyjnych mlodych kobiet, zajadac pizzę beztrosko.

Budził sie to zasypiał, trwał między jawą a snem. Tęsknił bolesnie za dawnym życiem sprzed wypadku. Podniosł głowę, ból zdawał się rozsadzac czaszkę, środki usmieżajace ból pzrestały działać. Załkał bezgłosnie i zatęsknił za drugim człowiekiem. Żałował nawet,że obok niego nie leży nikt, mimo iż przygotowane wczęśniej łożko tylko czekało na pacjenta.

Adam miotał się i walczył pokonany z wewnętrznymi demonami, które nieustanny bój toczyły o jego duszę. Targały nim myśli głupie, niedorzeczne i sprzeczne.

-Wszytsko jest bez sensu i do niczego-ryknął w przestrzen by sprowokować jakąs reakcję. Nikogo zywego, czuł niemal namacalnie w umysle i jażni jakąs obecność. Był pewien, że nie jest sam.

Kto był lub czym było cos co nie dawało Adamowi spac spokojnie, zdrowieć.

-Hej pomoże mi ktoś?-szedł w zaparte, rozglądał sie dookoła ciekawie, lecz nadal niekt nie raczył nadejść.

Zewsząd Adama ogarneła panika straszna, jakiej jeszcze nie doświadczył nigdy. Z mściwa mocą na jego usta cisnęły sie bezgłośne przekleństwa, strzelały w pustą przestrzeń niczyć wystrzały armatnie.

Po nich powietrze niejako gęstniało, wrogość została odwzajemniona po stokroć.

-Gdzie jestem kurna no-zawył ponownie, tym razem zawiodło go nawet echo.

 

Przypomniał sobie wreszcie lekcje katechezy, gdy był całkiem jeszcze dzieckiem.Wróciła mu pamięć do postaci starego, chudego księdza, który swoim monotonnym zwyczajem lubił straszyć łobuzów piekłem.

'Pamiętajcie dranie moi,że żadna krzywda,żaden grzech wam nie ujdzie na sucho. Za wszystko co złego uczynicie innym i będziecie żle postępować, znajdziecie się w piekle.

Tam jest tak strasznie, nie ma stamtąd wyjścia. Nie to nie tylko ogień. To jest nienawiść, swąd potępienia,na nic tu wyrzuty sumienia"

 

Głos cichy, skrzeczący tamtego juz z pewnoscią nieżyjącego ksiedza, powracał teraz do samotnie porzuconego.

Pragnął z całej siły zapaść w  sen lub całkiem zbudzić się do życia i znów wieść dawne życie takie jak chciał, jak lubił.

Teraz istniał na innych warunkach. Miał sporo czasu na refleksje na mocne postanowienie poprawy lecz i to było nieskuteczne, nie chciało się w budzic w jego duszy, w sumieniu.

Cierpiał okrutnie, bluźnił jeszcze bardziej, czas sie dla niego zatrzymał i dławił go w swej beznadziejnym zatrzasku.

-Dość, Boże ratuj mnie!-zapłakał bezradnie jak dziecko.

 -Co tak ryczy, po co to?- przed lezacym stanęła starsza salowa, wraz z sprzetem myjącym.

-Gdzie lekarze, gdzie jestem?-spytał gniewnie, na wpół placząc.

-Jak by to powiedzieć no w psychiatryku, a gdzies się spodziewał być na weselu?- zaśmiała się starsza pani,zamaszyście szorując podłogę.

-Ale jak to, miałem byc na intensywnej terapii no i kiedy wychodze z tego piekła?-chciał wiedzieć.

-Mnie nie pytać, ja tu tylko sprzatam-dodała cierpliwie, szorując parapety.

-Niech pani tu zawoła lekarza albo pielegniarkę, mi tu sprzataczka nie potrzebna-gderał cierpiący.

-Życie to nie koncert życzeń, dostajemy to co ma nam służyć a nie to co byśmy chcieli-strasza kobieta zamaszyście odeszła, zostawiając mocny zapach środków czyszczących.

-Znalazła sie mądrala-dodał z goryczą, usiłując zapaść w mocny sen, odrzucając wystajacy z nadgarstka jeden z licznych wenflonów, do których był podpięty.

 

Rozdział VI

 

 Monika zajrzała wirtualnie na stan swego konta, kliajac stronę swego banku. Oniemiał gdyz jej oszczedności nigdy nie były takie szczupłe. Zakleła na głos. Kredyt nie wchodził w rachubę. Zdała sobnie sparwę,że szef Skurczyk od ponad dwóch miesięcy nie raczył jej zapłącić marnej pensji, mimo iz tyle serca i czasu poświęcała jego podejrzanym interesom.Co prawda w ostatnim zcasie nieco pzrestała się starać lecz nie otrzymałą jeszcze oficjalnego wypowiezdenia. odszukała starą umowe o pracę. Poczuła się barzdiej pewnie, lecz nie miała sił i nadziei na powodzenie w sądzie. Wiedziała bowiem,iż jej szemrany szef miał sztański spryt wygrywac niemal zawsze w nawet przegranej sprawie. Potrafił bez skrupołów, zgarnaiać ostatnie grosze ubogim staruszkom.Dla kobiet młodych i tych urodziwych  miał za to diabelki urok, którym zazwyczaj skutecznie manipulował. Oszukane kobiety za jego głębokie, spojrzenie,wystudiowanego uwodziciela oddawały swoje ostanie środki do życia. Po mistrzowsku wabił, przyzywał i kłamał, wmawiał im przyszłe korzyści, sam udawał wrazliwego i pomocnego.Potrafił byc nader dobrym słuchaczem, wiedział jak "współczuć "by kobieta posłusznie postępowała według jego diabelskich metod. Kiedy zaś poszkodowana,komornica zdawała sobie sprawę,że jej skromny majątek wszedł w  ręcę bezdusznych  komorników i jest pozbawiona praktycznie środków do zycia, wtedy przebudzenie zdawało się bolesne i przerażało okrutnym oszustwem. Poszkodowani po pzrebudzeni, porażeni swym pokonaniem udaali sie natychmiast do firmy Adama gdzie zazwyzcaj skromna Monika o przyjemnym wejrzeniu witała oszukanych, studziła chwilowo ich skrajne emocje, parzyła nwet zioła na uspokojenie i cierpliwym, anielskim głosem, powtarzała formułek, w których sama juz nie wierzyła. jednakże jej dobroduszny odruch ludzki nieco łagodził ich cierpienie i rozpacz.

Nienawidziłą tej pracy, nienawidziła siebie za to ze została obsadzonej w takiej roli adwokata diabła. Długo i bolesnie nie potrafiła się rozstać z własnym szefem. Ona sama była jego ofiarą.Liczyła i czekała na jego okruchy ludzkie, jednakże nie było jej dane poznać prawdziwej twarzy przystojnego szefa.

Ponownie wybiegła na ulicę by kupic gazetę z ogłoszeniami. w kurtce na dnie w kieszeni, namacała jeszcze dwie dwusłotówki, powinny wystarczyć na gazetę.Spotkała tę sma co zazwyzcaj wścibskją kioskarę lecz nie miała zamiaru z nią wchodzić w dyskusje.

-Słyszałą pani?-zaczęła wścibaska sprzedwaczyni.

-Co miałam slyszeć?-odbrkneła Monika, spodziewajac się nie istotnej plotki o nieznanym jej zazwyczaj sąsiedzie.

- No ten pani szef chyba nie żyje, ten Skurczyk, znaczy walczy o życie w szpitalu psychiatrycznym. Moja siostra tam pracuje jako ta salowa, widziała go tam, widok masakryczny-kioskarka pzreżegnałą się dziwacznie i udajac troskę mierzyła wzrokiem oniemiałą klientkę.

-Co takiego? Dzisiejszą gazetę z ogłoszeniami proszę-bezrobotna wypaliła z automatu, odzyskując z wolna świadomość.

 Rzuciła blaszanymi za ladę, chwyciła kupioną gazetę i nie czekajac na resztę, zbiegłą do swojego mieszkania w bloku. Idąc swą pokrętną drogą, nerwowo przewijała strony czarno-białej płachty, tysiace mysli atakowały jej umysł, paralizujac jej wolne ruchy.

Słońce świeciło ostrym blaskiem, jakby zamierzał oslepić jej ciekawość.Weertowała strony z ogloszeniami o pracę. Poszukiwała pilnie pracy jako opiekunka,pomoc biurowa.

Zmrózyła oczy, wiosna przeszła w szybkie upalne lato, nie zauwazyła kiedy minęła jej zzwyzcaj długa zima. Refleksa nieco uspokoiła jej gorączkowe rozważania.

Gdy dotarła do mieszkania, wypiła duszkiem zimną kawę. Nie myjąc rąk, szpiegowała każda stronę gazety w poszukiwaniu wzmianki o jej diabelkim szefie.

Dotarła nareszcie do krótkiego srtykuły " 37 letni biznesmen Adam S. miał grożny wypadek, prowadzony przez niego samohód marki chevrolet dachował. Młody  mężczyzna w szpitalu walczył kilka dni o życie. Jego stan jest obecnie stabilny"

Obok maleńkiego druku, czarno-biały wrak, dobrze jej znanego samochodu. Czesto bowiem napotykałą ten pojazd na parkingu w drodze do i z pracy.

Odrzuciła na stół czytaną gazetę, poczuła się nagle zmęczona i ogromnie przerażona. Miotały jej dusza spzrezcne emocje i uczucia, chwilami była ucieszona, jakby dopełniała się słodko-gorzka zemsta za jego bezdusznośc. z drugiej zaś mocniejszej strony czuła szczere współczucie do tego dziwnego męźczyzny. Cokolwiek do niego czuła, cokowiek on dla niej znaczył nie ma to teraz znaczenia. w ludzkim odruchu, postanowiła go odwiedzić i z nim porozmawiać. Nie wiedziałą jeszcze jak i od czego zacząć, musi go natychmiast zobaczyć, nawet gdyny potem szczerze żałowała swego zbędnęgo odruchu miłosierdzia.

Zgarnęła ze stołu do swej przepastej torebki;trzy pomarańcze, czekolade milkę, trzy soki owocowe. Pomyslała, że jej szef pragnąłby teraz swoje papierosy. Jak dobrze go znała, znała nawet na pamięc rozkłąd jego dnia.

Ubrana, zaczesana i umalowana bardziej starannie niz zazwyzcaj wyruszyła okreżną drogą na przystanek autobusowy, omijając ciekawską kioskarę.

Autobus jej zbiegł, doslownie zabrakło jej kilkunastu sekund. Przeskakując nerowo i klnąc jak szewc, wystawiła swą dłoń by złapać jakąś "okazję. Nie chciała czekac na nastepny autobus, nie chciała tkwic na przystanku pzreszło czterdziestu minut.

Po kilku minutach, zatrzymał się stary golf, kierował nim starszy pan. Nie wiedziec czemu Monika wolała by kierowcą była kobieta. Nie ufała mężczyznom,z głębi serca nie czuła by się zwobodnie z obcym mężczyzną.

Męzczyna okazał się gadułą i wesołym gadaczem,który powiadał nudną i nieskladną historie swego dlugiego zycia. Monika przytakiwał z grzeczności lecz myslami i sercem była juz przy Adamie. Wdzięczna była obcemu za to,ze ten może się wygadac a ona sama może pozbierać w  milczeniu poplatane mysli i uczucia.

Gdy dotarła do miejsca całkiemjzblizonego do szpitala,gdzie leżał jej szef,  nie zdązyła nawet nic o sobie powiedziec tamtemu gadule, wysadził ją pod sklepem, gdzie prowadził swój interes od lat. podziękowała wylewnie i z dusza na ramieniu ruszyła znanymi jej drózkami i zaułkami na spotkanie z szefem.Serce jej dudniło, gula w gardle, odbierała jej odwagę i jasność myslenia. jej szczupłe nogi niosły ją szybko i bez udziału woli w stronę nieświadomego spotkania. Pytałą się chaotycznie młodych pielegniarek o pana Skurczyka.Najładniejsza z nich zaprowadziła ja wreszcie gestem do drzwi lezącego, pytajac się ciekawie.

-Kim pani jest dla tego pacjenta?

-Znaczy się, jestem jego bliską rodziną-skłamała na poczekaniu Monika,dławiąc swój niepokój.

-Prosze ale tylko doslownie pięc minut, potem mamy obchód-odparła pielęgniarka niemal zmysłowym głosem, uchylajac cięzkie drzwi do sali z chorym

Monika wytrzymała jej ciekawskie spojrzenie po czym parła na spotkanie z męzczyzną, który był dla niej nierozwiązaną zagadką.

-Dzien dobry-rzekła Monika bliska paniki, oglądając szefa, podłączonego do kilku nieznanych jej urządzeń. Spogladała w milczeniu na śpiacego niespokojnie Adama. Z obnażoną niedbale ale zmysłowo klatką piersiową. Z ustami półotwartymi, zdany na łaskę szpitala, nieboraka, którego los znalazł się teraz w rękach wyższych sił.Juz nie był panem życia. Jego ciało zdawało się jakby pomniejszone, skurczone lecz nadal mocno pociągajace. Monika bolesnie ugryzła swa wargę i połozyła przyniesione skarby obok niego, na półce, w której prócz pustego kubka nie było nic.

-Adam jak się teraz czujesz?-dotknęła jego obnazonego torsu, czując dziwne naelektryzowanie w prawej ręce.Uczucie pożadana i w niej się niepokojąco obnażyło. Miała go bowiem teraz całego na wyciagniecię reki. Był taki bezbronny, jak niemowle. Mogłaby go pozbawić życia,jednym odruchem. Przypomniała sobie jak kiedys w jakims horrorze podobna scena powróciła teraz przez chwile i domagałą się przetrawienia.

-Nie, ja go chyba-szepnęła sama do siebie, bojąc się dalsze odpowiedzi.

Nigdy przed nikim nie może sie zdradzić do swojej chorobliwej i nieodwzajemnionej miłości, a juz na pewno nie przyzna się samemu Adamowi i nie w tych okolicznosciach.Nigdy. ugryzła ponownie swą i tak przegryziona dolna wargę.

Spoglądała na lezacego i konteplowała jego nieodgadniona osobę.

-Obudż się!- dotknęła na powrót jego miekkiego i ciepłego torsu, jej namiętne i pożadliwe wcale nie obce,gorące myśli zdawały się rozsadzac ja samą. Z ogromnym  trudem powstrzymywała się przed nastepnym, zdradliwym odruchem.

 Adam spał,niczym niemowle, nieświadomy odwiedzin swej wiernej pracownicy.

Chwiejnie tkwiła w sali, nie wiedząc czy zaczekac czy odejść.

-Proszę już odejśc, koniec odwiedzin-śpiewny głos zadbanej pielęgniarki, pozwolić podjąć Monice decyzję.

-Już idę-rzuciła,w przestrzeń.

Tymczasem twarz leżącego męzczyzny jakby stężała, powieki zdawały się ruchome, oczy otwarły się by ujrzec zawstydzoną Monikę.

-To ty, znaczy co tu i dlaczego?-wyrażny szept leżącego szeleścił w uszach Moniki.

-Dowiedziałam się o wypadku i przyszłam cię odwiedzić bo się martwiłam-odparła miezrąc wzrokiem leżącego.

-To miło, ale potrzebuje odpoczynku i do widzenia-szorstka odpowiedx szefa zbiła z tropu odwiezdajacą.

-Pacjent potrzebuje spokoju i do widzenia pani-młoda pielegniarka przyglądajaca się ukradkiem wizycie, weszła tanecznie i obronnym ruchem przysłoniła pacjenta.

 Monika bez słowa wybiegła ze szpitaka;zawstydzona i upokorzona chłodnym potraktowaniem.

Wracajac na skróty na przystanek, wciąż wyrzucała sobie niepotrzebne przejawy miłosierdzia wobec szefa, który zdawał się byc dla niej bolesnym i trudnym przypadkiem, dziwnej znajomości.

Bardzo chciałby z nim raz na zawsze zerwać wszelką znajomość. Lata spędzone z nim i dla niego, zdawały sie stracone; marne grosze, które jej wypłacał nieregularnie, dziwne życzenia i obowiązki jak choćby ten jego pies, który zaginął i nie wiadomo czy żyje. Jego osobiste problemy z kobiety, randki ze znajomymi czy lokatorkami. Wystarczy dla niej. Postanowiła,że raz na zawsze rozstanie się z nim i zacznie żyć prawdziwie żyć, wyłącznie na włąsnych zasadach.

Dobiegła na przystanek autobusowy, wsiadłą bez biletu do autobusu, który akurat nadjechał. Czuła ogromna tremę będąc już w środku pojazdu, napotkała sporto znajomych i dostzregła zdradliwe kolezanki jak mawiałą o tych, które dopuściły się romansu z jej szefem. Ukryła sie sprytnie za barczystym męzczyzną, licząc na to,ze ten postawny facety nie jest konduktorem.Tamte rozradowane opowiadały sobie o czymś z przejeciem, docierały do niej strzepki słów. Adam i kochanek. Wystarczyło aby Monika poczuła mdłości, walzcyłą z pokusą by wysiaśc na najbliższym przystanku i przejśc pieszo kilka kilometrów. Już ustawwiła się do dzrwi gdy tamte niechybnie zauwazyły Monikę.

-Hej Monia nadal pracujesz u Adama?-chciały wiedzieć.

-Nie już nie, mam inna pracę-skłamała Monika, odwracaja cię plecami.

-Tak a jaką?-drążyły temat.

-Biurową. A wy się czym trudnicie?-spytała indagowana.

-My jesteśmy menedżerkami-rzekly niemal jednocześnie.

-To cześć-krzyknęła Monika, wysiadając przystanek wcześniej.

-Poczekaj ty tu nie mieszkasz-usłyszała za plecami ich wścibski glos, lecz nie zareagowała na ich dociekliwość.

Wracajac pieszo w chłodny, pochmurny wieczór,rozmyślała o swym trudnym położeniu i bolesnej samotności.

Chciałaby porozmawiać z kimś bliskim, lecz rodzina miała swoje własne sprawy, jej krewni niezbyt interesowali się losem krewnej. Poprzestawała na kontakcie z nimi na zdawkowym co słychać, bez głębszej jednak treśći i szczerych zwierzeniach. Bardzo potrzebowała kogos bliskiego, z kim mogłaby zwyczajnie porozmawiać.

Nie miała nikogo na myśli, nie mialą nigdy prawdziwych przyjaciół. Ludzie nie nadawali się na bliskich, powtarzała. W tej chwili zatęskniła za tym dziwnym psem szefa, którym zwyczaj miała kiedyś się nim opiekować.

Zgania się za swój niemądry sentymentalizm. Tamten kudłacz był wspaniały, szkoda,że i on ja upuścił.

Jej smutne myśli w końcu zaprowadziły ja samą do znajomego jej blokowiska, minęła starnnie znajomy kiosk. Plotkarze stali tam o stałych porach i marnowali czas na puste plotki. Monika nie umiała z nkim zawrzeć znajomości, nie ufała ludziom.Nie miałą zwyzcaju nikomu zwierzać się z własnych spraw.

Obawiała się ludzi i ich podłości. Odkryła w sobie miłośc do zwierząt. Postanowiła,że znajdzie nową pracę przez internet.

Wyśle jeszcze dzis starannie przygotowane cv i zacznie nowe życie. Wyprowadzi się z mieszkania, zostanie opiekunką jakiejs staruszki z psem albo kotem. Nowa myśl dodała jej otuchy.

W mieszkaniu panował dziwny zaduch, zdziwiło jej inne ułożenie stałych rzeczy. Brudne kubki świadczyły,że były one. Zajrzała do szaf,zniknęły ostatnie stare kurtki, płaszcze i buty tamtych.Nie było starego ich laptopa.

Bardzo się zawiodła na "koleżankach"nie będzie brakowało Monice ich plotek i powierzchownego życia. Ich ostateczne pożegnanie, Monika przyjęła z ulgą.

Zrozumiała iż, koleżanki miały zwyczaj wpadac do mieszkania akurat wtedy gdy Moniki nie było. Zbierały swoje rzeczy sukcesywnie i po cichu, jakby im zalezało na tym aby się nie spotykać.

Przejrzałą ich fałszywa naturę. W Monice obudziło się pragnienie wielkiej zmiany, rozstania z tym co ja tak zasmucało i bolało.

 Czym prędzej zajrzała do swojego komputera i skrzetnie rozpoczęła poszukiwanie ofert pracy jako opiekunka osób starszych.

Wysyłała hurtowo swe cv drogą wirtualną, szybką i niepewną, nacierałą wszędzie tam gdzie tylko była mozliwość i jakas szansa.

Wiedziała,że taki rodzaj poszukiwań nie jest skuteczny, bez znajomości i łuku szczęścia.

Niejednokrotnie tak szukała pracy, lecz efekty były znikome. Jedynie podejrzane i marne oferty pracy były jej propopnowane.

Szła w zaparte, bardzo liczyła,że tym razem i do niej usmiechnie się szczęście.

"Wyprowadzenia psów, 20 zł na godzinę, nr tel "

Monika i taką ofertę, nie zostawiała bez odpowiedzi.

 

"Opiekunka do osób starszych w  Wielkiej Brytani"

Zostawiła swój numer i podstawowe dane i po raz pierwszy nikły uśmiech ozdobił jej umęczona twarz.

Zrobiła dla siebie skromną kolacje z podstawowych produktów, jakie jeszcze miała.

Następnie chwyciła pelen worek śmieci i sprawnie zbiegła po schodach, mijając obojetnych lokatorow, którzy nie reagowali nawet na jej "dzień dobry".

Pozbywszy się starych śmieci, usłyszała znajomy skowyt, który przeszedł w smutne skomplenie.

Wewnątrz kontenera, zamieszkiwał jakże dobrze jej znany, teraz mozno wychudzony i przerażony pies.

-Jezu kudłacz!-krzyknęła żałośnie, echem cierpienia porzuconego.

Spojrzeli sobie w oczy tym samym bolesnym i zrzeygnowanym spojrzeniem. Pies skoczył ku swej dawnej pani, na psi sposób usiłował objąć wybawicielkę.

Przypadli ku sobie. Monika płakała ze szczęścia i nieszczęścia zarazem.

-Zostaniesz ze mną mój Kudłaczu. Zabiorę Cię stąd, zamieszkamy razem, z dala od złych ludzi-przemawiała czule, niosąc na rekach wychudzone zwierzę.

 Monika poczęstowała znajdę, kawałkami szynki, pasztetu i tego co miała na jutro na obiad przygotowane. Zwierzę zajadało szybko, zachłannie, jakby od połykanych kęsów zalezało jego, wylizywał zachłannie starą miskę i jej ręce.

-Już dobrze, damy sobie radę. Nie zginiemy-dodawała sobie i jemu otuchy.

Pies przeciągle zaszczekał jakby zrozumiał komunikat. Po skończonej kolacji, owczarek, długo i czule wtulał sie w wybawicielkę. Monika z przerażeniem oglądała jego wychudzone, skurzone ciało.

 Użalała się nad losem swoim i tego porzuconego psa. Z ust kobiety padały po cichu slowa oskarżenia i gniewu na swego wciąż szefa, prawnego właściciela znajdy.

-Nie był ciebie wart, ten cały Adam. Nie dbał o ciebie, porzucał cię, tak jak wszystkie kobiety-dopowiedziałą z goryczą, tuląc smutnego Kudłacza.

Połozyli się na łózku Moniki, zasypiali już niemal, gdy dalo się słyszec natarczywe uderzenie do drzwi.

-Kto tak?-spytała sennie.

-Dobry wieczór. Jestem włascicielem mieszkania. Przepraszam za najście. Od dwóch miesiecy pani nie płaci za wynajem-starszy, siwy, postawny mężczyzny stanął tuz przy Monice, wtulonej do psa.

-Słucham?-Monika odzyskiwała powoli przytomność umysłu.

-Przestała pani płacić, jestem zmuszony pani wymówic wynajmu-rzekł nieprzystępnie, unikajac kontaktu wzrokowego z nieszczęśliwą kobietą.

-Niech mnie pan wysłucha. Straciłam pracę. Mój szef miał wypadek i nie płaci mi od dawna. Nie mam za co żyć, niech sie pan zlituje, niech pan da mi jeszcze szansę!-załkała ze smutkiem. Kudłacz tymczasem wpatrywał się w obcego litościwie, niemal po ludzku.

Właściciel wytrzymał wzrok chudego psa, zamilkł i zmieszany zaproponował.

-Dobrze, niech pani zostanie z tym psem, jesli nie ma dokąd pójść. Jednak jest jeden pusty pokój, znajome córki, od jutra beda zajmowac pokój obok.Tak więc, pani zapłaci kiedy będzie mogła i,,-mężczyzna zamyslił się.

-Dziękuję panu, jest pan dobry dla mnie i tego porzuconego psa-Monika skłonna była wyściskać właściciela, lecz napotkała jego zimne, stalowe spojrzenie i odsunęła się taktownie.

-Kobiety sa w  pani wieku, nie powinna pani narzekać. Będziemy w kontakcie-męzczyzna odwrócił sie na pięcie i wykonując niezgrabny ukłon, oddalił się szybko, pozostawiajac za soba zapach palonego tytoniu.

-Kudłacz, nie będziemy sami-kobieta przytuliła mordke zwierza, tłumiąc własną niedolę.

Monika nie czuła nic. W sercu nastała nostalgia za czasami wczesnego dzieciństwa, za dawną beztroską, za dawnymi koleżankami. Tęskniła za liceum, za wygłupami z kolezankami, nawet za kłótniami z rozdeństwem czy niesnaskami z rodzicami także tęskniła.

Wtedy wiedziała co ją czeka i czego ma sie spodziewać. Rodzice chociaz oschli i mało serdeczni, byli w gruncie rzezcy dobrzy dla swych dzieci, starali się sprawiedliwie rozdzielac miłość, lecz to wcale się nie udawało. Zapragnęła usłyszeć mame lub kogoś z rodzeństwa. Usiłowała rozpaczliwie wykonac połączenie z własnego telefonu komórkowego, lecz brak srodków na koncie uniemozliwił wykonanie upragnionego połączenia.

Poczuła jęk zawodu, pies wtulił się pewniej do swej pani, jakby na swój sposób chciał dodac jej otuchy.

-Oj trzeba Cię wykąpac kudłaczu-zaordynowała.

Po chwili czysty i pachnący zwierz leżął u jej stóp, zaś ona sama nie potrafiła zmrózyc oka, niewyjasnione napięcie i jakis niepokój nie pozwalał jej zaznać błogiego i jakże potrzebnego snu.

Gdy juz oczy umeczone patrzeniem w coraz jaśniejsze kontury następnego dnia, usłyszałą dźwięk nadchodzącego telefonu.

"Moniko, jesteś mi potrzebna. Przyjdź do mnie jutro o 10 ej. Adam"

-Jejku Adam, czego ode mnie chce ten drań?-Monika z trudem panowała nad wzbierajacymi się w  niej nowymi, bolesnymi emocjami.

Wstała. Zaklęła mocno, budząc z blogiego snu, nieświadomego niczego Kudłacza.

-Nie chce znac tego drania. Bez niego będzie mi lepiej, musi być lepiej!-krzyknęła dziwnie podniecona, głaszcząc przestraszonego psa.

 

 Rozdział VII.

Poranek przywitał Monikę nowym udręczeniem i starymi kłopotami. Nie miałą zamiaru wstawać, chciała jeszcze spać i nie wstawać lecz wyspany i wypoczęty pies domagał sie pożywienia i ruchu.

-Niech to, musze gdzieś wyjechać i zacząc nowe życie-rzekła rozpaczliwie w stronę tracącego cierpliwość zwierzaka.

-Wiesz co ci powiem? Nienawidze tego pana Adama, bo najgorsze jest to,że choć nigdy nie będziemy razem, to tak naprawdę nigdy nie możemy się rozstać-krzyknęła, napełniając psią miskę, niezbyt świeżym pasztetem.

 

Monika przeczuwajac trud nadchodzącego dnia, przygotował sniadanie dla siebie i resztki tego co jej pozostało dla glodnego kudłacza.

Jadła bez apetytu, intensywnie zastanawiajac się skad znajdzie dalsze środki do życia. Załkała. Jej mysli dudniły w obolałej glowie i w sercu.

Postanowiła zadzwonić do mamy, miała dużo żalu i gniewu za samotne zmaganie sie z niedolą. Wykonanie połączenia było daremne, gdyz brakowało potrzebnych środków aby zadzwonić.

Sprawdziła stan konta, zostało 23 grosze. Akurat tyle by wysłac smsa do byłego szefa. Serce jej dudniło jak po wielkim wysiłku, na twarzy poczuła bolesny skurcz.

-Napisze draniowi,że jest mi winien zaległe wypłaty, swie wypłaty. Koniec z sentymentami-prowadziła monolog z zamyslonym psem.

'Prosze o wypłacenie mi zaległej wypłaty, pocztą lub do ręki, Monika"

Dlugo i nerwowo wpatrywałą się w tesć jeszcze nie wysłanej wiadomości, przez jej umysł gnaly sprzeczne myśli i postanowienia.

Nienawidziła szefa z serca całego, jednoczesnie czuła do niego glupie uczucia, za które samą siebie nienawidziła. Słońce przez okna całą swa mocą usiłowało przedostać się do mieszkania.

 Czuła miemoc i znużeniem spowodowanym czekaniem.

Pies głosno zaszczekał i zamerdał ogonem, jakby niecierpliwił się niepewnością i smutkiem swej pani.

Wtem rozległo sie glośne pukanie do drzwi, z ogromnym impetem weszły dwie mlode kobiety.

W dłoniach dzierzyły ogromne, kolorowe walizki. Wyższa i wyraźnie szczuplejsza, pierwsza weszła, za nią znacznie teższa i jakby mniej urodziwa towarzyszka.

-Cześc ja jestem Ola a tam Ewa-rzekła pierwsza krzykliwie.

-Jestem Monika a to mój znaczy nie mój pies-odrzekła Monika podnosząc się z krzesła i podajac dloń jednocześnie jednej i drugiej współlokatorce.

-To twój czy nie twój pies?-spytała spiewnie Ewa.

-Znaczy się teraz jest mój, ale duzo w zyciu przeszedł, zmieniał włascicieli i teraz moj-rzekła Monika, glaszcząc zawstydzonego Kudłacza.

-Ładny, tylko ja go juz gdzies widziałam, poczekaj taki biznesmen z nim często latał, nie wazne-odparła Ewa, wturlajac swe olbrzymie torby do pokoju obok i tocząc głośne, beztroskie rozmowy z Olą.

-A jak się nazywal ten biznesmen?-ciekawość zebrałą się w Monice, przystąpiła kilka kroków tuż za dziewczynami/

-Nie pamietam, tak dziwnie to brzmiało, jakoś Skurczuybyk albo podobnie, Pamiętam,że przystojny był-odparła beztrosko, nieświadoma, wrażenia jakie słowa wywołuja u Moniki.

-A skąd znacie tego biznesmena?-Monika coraz bardziej stawała się niespokojna.

-Byłyśmy z nim umówione na kawie kilka razy pomagał nam co nie?-Ola parsknęła dżwięcznym śmiechem, tymczasem Ewa oblałą się duzym rumieńcem.

-Tak jasne-odpowiedziała Monika wracajac do swego pokoju.

-A co Ty tez z nim byłas na kawie?-spytały tamte, śmiejąc sie piskliwie.

-Nie, nie znam, to zbieg okoliczności z tym psem-Monika zakonczyłą dyskusje, walcząc z odruchem wymiotnym. Za dużo tego Adama lub ducha Adama wokół.

 

Monika targana niepokojem i coraz większym gniewem, postanowiłą wyjśc z Kudłaczem na spacer.

-Musze cos załatwić, wrócimy póżniej-rzekła do wesołych kobiet.

-W porządku, my tez zaraz wyjdziemy na zakupy-odparły tamte beztrosko.

 

Monice nie przypadły do gustu tamte wesołe, pewne siebie kobiety.

Czułą, że nie zdołałaby zakoleżankować sie z nimi.Tamte kolezanki także nie stały się jej bliskie. Za duzo napięć i ten wspólny znajomy, biznesmen Adam.

Spojrzała na wyświetlacz telefonu, wiadomośc odebrana. Poczuła zarazem niepokój i spokój. Nie wiedziała jak szef zareaguje, nie była nigdy pewna jego reakcji.

 

Jesli nie otrzyma znów wypłaty, będzie zmuszona podjać kazdą nawet marna pracę. Będzie musiała nadal kombinowac, jak przetrwać do pierwszego.

Na świezym powietrzu, sama z psem czuła się, jak wracaja jej siły i chęc do działania.

Czasem lepsza świadoma samotnośc od powierzchownych znajomych.

Zagladała wnikliwie dookoła witryn sklepowych, barów, pubów, liczyła, że w ten sposób znajdzie informację na temat nowej, dowolnej pracy.

Tym razem jak na złość, nikt nie umieścil choćby kartki  z zapotrzebowaniem na nowego pracownika.

Obydwoje z  psem szli przed siebie, niezrażeni porażakmi, Monika przystanęła, obydwoje potrzebowali odpoczynku.

 

Gdy usiadła na wolnym schodku wiodącym do sklepu spożywczego, usłyszała jak jej telefon wibrował zawzięcie, przerażajac gapiacego się wokół psa.

-Helo-odpowiedziała bezradnie, licząc na odpowiedź w sprawie pracy.

-Witam tu Adam Skurczyk. Monika nie pracowalaś uczciwie, zatem nic ci nie zamierzam wypłacić. Jest sporo zaległości w firmie, musisz to wszystko ogarnąć bo jak nie to przyjme innego pracownika-grzmiał szef, tonem suchym i nieznoszącym sprzeciwu.

-Ale ja szefie, nie mam za co żyć. Potzrebuje kasy na czynsz i pana psa-rzekla bliska płaczu.

-Nie jestem caritasem ani przytułkiem dla biednych, albo pracujesz uczciwie albo idziesz do zwolnienia. Co wybierasz?-spytał msciwie.

-Nie chce u pana pracowac, mam dość tego zapierniczania za darmo i takiego traktowania jak niewolnika-Monika bliska obłędu krzyczała, nieświadoma,że swą bolesną panika zyskuje popularnośc miejscowych klientów.

-Prosze bardzo, spotkamy sie w sądzie, i to pani mi zapłaci za spartaczenie wielu, prostych spraw, Jka pani wie w sązdie wygrywam i co teraz?-odparł zuchwale.

-Tak nie można, nie wolno-zalkała płacząc.

Pies patrzył na swoją panią z politowaniem.

-Idziemy stąd!-Monika rozłączyła telefon i z wrzaskeim wcisnęła go do przepastnej torebki.

-A co pani taka nerwowa, takie czasy dziś sa wariackie co?-staruszek, podpierajacy się na ortezie, wpychał niezgrabnie do starego mercedesa świeże zakupy.

-A wszystko sie wali, nie ma za co żyć. Szukam pracy i nic-dodała rozpaczliwie.

-Ja nazywam się Leon i mam sporo znajomych i moge popytać. Niech pani mi poda swój numer telefonu-rzekł dobrodusznie, zamykajac bagażnik starego auta

-Dobrze, napisze panu na karteczce. Jak pan cokolwiek będzie wiedział, prosze dac mi znać. Błagam-kobieta wyrażnym pismem, napisala swój numer na starym kuponie lotto i podała starannie nieznajomemu co to napisała, tamten ukrył w portfelu złozony karteluszek.

-Dobrze będe pamiętał. Może panią podwieść?Mieszkam jakis kilometr drogi stąd-starszy pan, spoglądał z litością na kobiete wtuloną do swego psa.

 

Słońce zaświeciło mocno, jakby po swojemu usiłowało dodać otuchy bezrobotnej i jej psu.

 

Monika rozmyślajac prowadziła psa i walcząc ze sprzecznymi  uczcuciami wracała do wynajmowanego mieszkania. Nie miała dziś wraacć do tych obcych i dziwnych kobiet, nie poczuła do nich wcale sympati, wolała mieszkac sama z psem i miec pracę. Miała tylko, takie zwyczajne marzenia, którzy inni otrzymali w spadku za nic. Nie nawidziła tych, dla których los był łaskawy i hojny. Monice zawsze było trudno, gdy juz sadziła,że wychodzi na prostą, znów kładziono jej kłody pod nogi.

Stąpała wolno, jedynie coraz wyrażniejszy głód wyzwalała w niej energię i troska o tego znajdę, który spogladał na swą panią nieodgadnionym wzrokiem,

Było jej smutno, nie miałą marzeń bo one nie chciały sie dla nie spełniać. Gdy już znajdowałą sie w poblizu mieszkania, usłyszała dźwiek nadchozdącego smsa "Albo działasz na moich warunkach albo widzimy sie w sądzie. Adam"

 Zaklneła siarczyście, wchozdąc do blokowiska, nie odpowiadała na powitania sąsiadów, jej głowa była pełna zmartwień.

 

Gdy znalazła się w swoim pokoju, słyszała śmiechy kobiece i męskie dobywające sie z pokoju obok.

-Cholera, cholera-powiedziałą pólgebkiem, ignorując bawiacych się. Poszła do kuchni by naszykować kolacje dla siebie i psa.

Zjadła skromne kanapki i psa poczestowałą nie swoim pasztetem.

-Jedz piesku na zdrowie-zaśmiała się popijając herbatę.

Dni kolejne mijały wolno i bez barw. Tęskniła nawet za dawną pracą u tego znienawizdonego szefa, bynajmniej czas miała zapełniony do wieczora i nie było czasu na zbędne myślenie.

Bałą się konfrontacji z szefem, wiedziałą bowiem,że Adam potrafi byc nieobliczalny.

Otrzymywałą jeszcze od niego co jakis czas smsy z pogrózkami ale je ignorowała, czuła strach i narastajaca panikę.

 Koleżanki obok zachowywały sie poprawnie lecz nie starały sie nawiazywac znajomości z Moniką. Patzryły na dziewczynę z podełba i widać było,że pzryjaźń nie zostanie zawarta.

Zazdrościła lokatorkom tej babskiej przyjażni i dzikiej beztroski. Dowiedziała się,że obie pochodzą z  zamożnych i dobrych domów i nigdy nie musiały sie martwic o włąsny byt i przetrwanie.

Nie dowiedziała się od nich nawet czym one się zajmują i dlaczego postanowiły akurat zamieszkać. Kobiety nie były skore do zwierzeń.

Monika jedynie mogła liczyć na bezwarunkowa miłośc ze strony psa.

Tymczasem nastał dzien słoneczny lecz okrótnie  bolesny, gdyż Monika pojęła,że jej skromne środki na koncie, niemal zostały wyzerowane.Mama dziewczyny obiecała wysłac kilka dni temu na jej konta kilka stówek lecz, póki co nie dotarły.

Myśli przykre i depresyjne mąciły glowę bezrobotnej, im bardziej ona cierpiała tym tamte wydawały sie barzdiej beztroskie.

Odwiedziły ją teraz mysli samobójcze i coraz dotkliwiej odbierały jej chęć do zycia. Cierpiała w  samotności i coraz bardziej pogłebiałą się w niej niecheć do zycia.jedynie Kudłacz usiłował ją rozweselić, kładł się wowczas obok kobiety i usiłował na swój przegrany sposób dodać swej pani więcej woli życia. Postanowiła nawet przedawkowac tabletki i poczęstowac sie alkoholem serwowanym przez lokatorki i raz na zawsze rozstać się ze znienawizdonym zyciem.

Uzbierała nawet garść, znalezionych w starej apteczce i skrzetnie je ukryła u siebie i rozmyślała nad swym ponurym losem.

Wtem zadzwonił telefon z numeru zastrzeżonego, wahałą się dłuższy czas, ktos ponowił próbę.

Sadziła,że to znienawidzony szef sie naprzykrza. Odebrała bo było jej wszystko jedno, niech ja osądza.

-Dzien dobry, to ja Leon, poznalismy sie pod sklepem, chyba miałbym pracę dla pani. Halo słyszy mnie pani?-Wesoły głos starszego pana, przywrócił przytomnośc umysłu dziewczyny.

-Tak, tak biorę w ciemno. dziekuję,że pan zadzwonił-głos Monice drżał, Kudłacz przetoczył sie wesoło przez łozko jakby rozmumiał.

Monika słuchała jak we śnie propozycji pracy, nie docierała do niej treść, gdyz mentalnie była zawieszona miedzy życiem a śmiercią.

Zapytała o adres i o to czy mogłaby z psem zamieszkać. Pan leon zgodził sie bez wahania, zapewniajac,iż mieszka sam, ma tylko wnuków, którzy czasem pzryjeżdzają.

 

Monika pracowała jak w amoku spakowała na prędce swoja skromną walizkę, dla psa wykradła resztki z obiadu lokatorek. Napiła się pośpiesznie herbaty, swojego firmowego kubka nie brała ze sobą.

Wiedziałą, że zbliża się pora powrotu lokatorek. Wychynęła szybko czym prędzej, gnała ile sił, ledwo nadążajac za psem.Nie zamykała na klucz mieszkania, klucze zdołała porzucić przed wycieraczką.

Nie odwracałą sie za siebie. Wiedziałą,że przenigdy tu nie wróci jako żywa.

Gnała ile tchu obok swego czworonoga, stanęłą dopiero przy przystanku autobusowym, dokładnie w momencie gdy spóźniony nadjechał autobus, jakby sie z nim umówiła. Wbiegłą z psem do zapełnionego autobusu.Myślała z wysiłkiem, wteszcie skojarzyła ulicę Mickiewicza 7, od teraz tam będzie teraz jej adres, jej i psa tak samo porzuconego jak ona.

Nie będzie za nikim tęsknić bo nie zdążyła się z nikim zaprzyjażnić. w sercu czuła strach i dumę. Nie będzie nikomu płacić, nic nikomu nie jest i nie będzie winna.

Pogłaskała psa by stłumic własny niepokój i lek, zwierzę odwzajemniło jej czułość. Przepełniony autobus wlókł się z wolna jakby i jemu brakowało tchu.

Gdy wysiedli w obcym miejscu, Monika niepewnie rozglądała sie dookoła. Pies wyczuwał jej niepokój, usiłował na swój sposób dodać jej otuchy własna obecnością.

Zadzwonił telefon, Monika bezwiednie odebrała, po drugiej stronie usłyszała głos który znałą zbyt dobrze i którego dźwięku nienawidziła..

-Moniko jaka jest twoja decyzja? Pytam po dobroci-szorstki ton domagał sie odpowiedzi.

-To jakaś pomyłka- rzekła przestraszona, modulując nieco głos i po chwili dodała.

-Nie jestem Moniką, mam od niej ten aparat-dodała na jednym oddechu, z trudem łapiac oddech

-Słucham, to jakis żart co?-inagował Adam.

Monika czym prędzej rozłaczyła telefon. Powodowana niepochamowanym lękiem, nagle odczuła mdłości.

Dumna z siebie, niemal śmiała się histerycznie z powodu własnego dowcipu.Odwróciła się na pięcie skręcając w droge szutrową. Wydawało się kobiecie,że ktos podąża za nią. Pies zaszczekał, przeciągle jakby chciał spłosztyc intruza.

Tuz za nią stały dwie kobiety, których także nie chciałałaby nigdy spotykać.

-Hej Monika gdzie ty się wybierasz?-spytała Kaśka, pierwsza lokatorka.

-Ide do lekarza a co?-odparła nerwowo.

-Tutaj w poblizu nie ma lekarza-odpowiedziała jej towarzyszka.

-Ja prywatnie z psem, śpiesze się-rzekła, przyśpieszajac kroku.

-Odprowadzimy cię-zaproponowały.

-Nie dzięki, cześć-Monika zbiegła w pierszą napotkaną uliczkę na drugim zakrętem nieopodal lasu, wśród gęsto zasadzonych domów..Gnała szybko, nie patrzac się za siebie i za wszelką cenę usiłując zgubić niechciane towarzystwo. Ukryła się z psem za szerokim domem z ogrodem i z bijacym sercem czekała az tamte odejdą znudzone śledzeniem.

-Cicho piesku, nie wolno szczekać-nakazało przyjacielowi, tłumiąc własne przerażenie.

Pies przystał na prośbę, ułozył sie u stóp pani, oboje skryci za rozłozystym kasztanem, odpoczywali po długim biegu.

Wybrała numer do pana Leona, lecz po chwili zdała sobie sprawe,iz jej połączenia nie mogą zostac wykonane.

Zakleła. Z eleganckiego domu, wypełznął młody męzczyzna.

-Co tu pani szuka?-spytał mało uprzejmie.

-Szukam domu pana Leona, zapomniałam nazwiska, on tu mieszka niedaleko.Mam mu cos waznego do przekazania-odpowiedziała zawstydzona.

-Pana leona, taki emeryt szeptuch a kojarzę-rzekł spokojnym tonem, tłumiąc szyderczy śmiech.

-Czemu sie pan śmieje?Ja tego pana cenię. to gdzie on mieszka?-spytała dociekliwie.

-Pójdzie pani prosto tą drogą i skręci za spożywczym w lewo w stronę lasu, to taki zielony stary dom, prawie skansen-wyjaśnił.

-Dziekuję panu, juz pójdę, do widzenia-przyśpieszyła niepewnie, popychajac psa przed siebie.

Gdy dotarła na miejsce, poczuła strach, niepewność. Pies zaszczekał jakby chciał dodac odwagi swej pani.

Na skraju wsi stała stara chałupka z drewna kryta gontem.Otaczał ją prymitywny płot z grubych patyków. Furtkę zamykał drewniany skobel. Żadnego dzwonka chocby kołatki.

Po dłuższej chwili, otworzyły sie cięzkie drzwi starej, przyjaznej chaty.

-Jesteście, zapraszam do środka-odparł nadzwyczaj żwawo starszy, siwiutki, zgarbiony pan.

Dziewczyna szła wąskim kortytarzem, w strone goscinnego, przytulnej izby.. Antyczne meble dodawały szyku i elegancji staremu wnętrzu.

-Ładnie tu, dziękuję-odparła wdziecznie.

-Usiądź do stołu, mam dla ciebie przygotowaną herbatę w imbriczku i mięso dla psa-rzekł spokojnym i rzeczowyn tonem.

Monika z wdzięcznością dosiadła się do stołu, piła podana herbate zachłannie, gdy ochłoneła spytała.

-Prosze pana, jaką będą miała  pracę?-dopytywała, spoglądajac na glodnego psa,pochlanijącego podany mu kolejny kawał wieprzowiny.

-Bedziesz opiekunką i gospodynią tego domu, pasuje? Pensja Twoja będzie wynosić dwa tysiace netto-rzekł niepewnie, patrząc się na zaniepokojoną kobiete.

- To znaczy będę gotowałą, sprzatała, robiła zakupy i to wszystko?-chciała wiedzieć.

-Tak i jeszcze pomozesz mi sporządzać nalewki i lekarstwa z ziół. Wszystkiego cie nauczę-odparł uroczyście.

-To wspaniale. dziękuję panu, jesteśmy wdzięczni i ja i pies, hurra-ukloniła się starszemu pana.

Z bliska zdawał się jeszcze bardziej stary niz go zapamiętała, za pierwszym razem.

Chciała sie zapytać o wiek gospodarza ale powtrzymała swą ciekawość.

On jakby czytał w jej myslach. Odchrząknął i niebawem odparł.

-Drugiego listopadatego tego roku roku, kończę dziewiećdziesiat lat-rzekł z osobliwym spokojem.

-Ja mam trzydzieści trzy-rzekła by zapełnić nagła ciszę.

-Wiem, niech wchodzi-rzekł po chwili kierując się do gościnnego wnętrza.

Duża izba wygladała jak pracownia alchemika; kuchnia z wielkim okapem, na krawędzi którego stały gliniane dzbanuszki i słoiczki,wielki kredens z dzwiczkami i szufladkami, na grubych półkach, żeliwne i gliniane garnce i makutry. W dzbankach mieściły się drewniane łyżki, trzepaczki. Nieopodal stała stara półka pełna malowanych kohutków, na innej słoje z marynatami.I wszędzie gdzie  nie spojrzeć wisiały wiązki ziół, które rozsiewały niesamowity, urzekajacy aromat. Monika wpatrywała sie dookoła jak urzeczona, jakby ogladała scenerię starej baśni.

-Niech siada i pije-staruszek pokazał dziewczynie miejsce przy stole z surowych, trzycalowych desek.

Monika usmiechnęłą się nareszcie szczerze i od serca. Chciałą objac staruszku w poczuciu wdzięczności lecz jej Kudłacz ją wyprzedził.

 

 

 Rozdział VIII.

Adam nie chciał przebywać w szpitalu. Wstał, odrzucił wrogo ostatni wenflon, wciąż mocno i boleśnie przypiety do jego żyły u dłoni. Zaklął szkaradnie bo dojmujący ból dał o sobie znać bardziej niż sobie wyobrażał.

-Po jaką cholere tu leże tyle czasu?-ryczał w pustą, jasną przestrzeń szpitalnego pokoju.

Niebawem, jakby na zawołanie, u progu ukazała się najzgabniejsza pielegniarka, ta ktora w gruncie rzeczy nie była obojętna pacjentowi. Ona sama zdawała się być na jego skinienie.

Spojrzał na kobietę, jakby ją pierwszy raz w zyciu widział. Zamarł, poczuł ból w swoim ego, kobieta niesłychanie działała na jego zdrowe, męskie rządze.

Brunetka o kształtach nazbyt kobiecych i ujmującym uśmiechu, drażniła jego wewnętrznym ładem.

-Czemu pani tak stoi i mi nie pomoże?-pacjent skarcił zawstydzoną kobietę.

-Panie Adamie, gdzie się pan tak śpieszy? Jest pan wciąz po wypadku, wciąz  chory-aksamitny głos kobiety brzmiał niezbyt wiarygodnie, gdyż wesoły usmiech wciąz zdobił śniadą urodę kobiety.

-Ja w takim razie wypisuje się, nie wazne co mi jest?Nie będę tracił czasu na leżenie. Wie pani,ja jestem wąznym biznesmenem i trace tu swój cenny czas-męzczyzna spojrzał w stronę kobiety wyzywajaco.

-Co pan wyrabia, co wyrabiasz?-pielegniarka chwyciła pacjenta za nadgarstek i wprawnym ruchem umiesciła wenflon z powroten tam gdzie było jego miejsce.

-Prosze jeszcze poleżeć, jeszcze kilka badań i za kilka dni może pana wypuścimy-kobieta nachyliła się w stronę posłusznie lezacego już meżczyzny, który niczym zahipnotyzowany zagladał do wyłanijacych się bujnych krągłości pielęgniarki.

-Pani jest nie dobra dla mnie i nie rozumie,że ja chcę zyć a nie czekac na śmieć-Adam zazgrzytnał zebami, gdyż czuł napływ niechcianego pożądania.

-Prosze leżec i się relaksować. Takiej opieki jak tu nie znajdzie pan nigdzie-kobieta wykonała przed wyjściem, taneczny ukłon, prezentując swoja urodę jesszcze dobitniej.

Pielęgniarka zostawiła samego sobie pacjenta, obmyślajac w głowie plan, by podczas nocnego dyzuru, podawać przystojnemu pacjentowi, pograzonemu miedzy jawą a snem specjalnie dobrane środki.

Pacjent młody i przystojny był jej obsesją, chciała go zatrzymać jak najdłużej i drażnić się z nim coraz więcej i więcej.

Nieznośny Adam nie dawał jej spać i był dla niej zagadką, torturą serca i umysłu zarazem.Usilnie grała przed nim obojetnośc i profesjonaliżm lecz coraz mniej zdołała zachować rozwagę.

Pielęgniarka wiedziałą, że  z medycznego punktu widzenia męzczyzna jest zdrowy, lecz za wszelka cenę chciała go zatrzymac na swym oddziale, zniewolić, zawłąszczyć sobą.

Zdawała sobie sprawę,że nikt nie kwapił się do odwiedzin jej trudnego, nerwowego pacjenta. Lekarze zajęci innymi cięższymi i bardziej jeszcze złozonymi przypadkami nie przykładali sie do przypadku pacjenta spod 13 tki.

Adam usiłował zasnac lecz poczuł nagle zwierzęcy głód  a także zwierzęce pożądanie, które nim trapiło usilnie, nie dajac chwili na odpoczynek.

Skurczyk niemal zawsze reagował rozbudzonym pożadaniem gdy widział urodziwe damy,ich widok wywoływał w nim sprzeczności od drażliwości, paraliżem myśli, palacym pragniem po nienawiść właśnie.

Pacjent krzyknął raz jeszcze niczym przerażony i osamotniony zwierz, lecz ty razem przybyła starsza salowa, która niosła na tacy niezbyt apetycznie wygladajaca breję.

-To dla pana, na zdrowie-ulozyła posiłek na stoliku nocnym pacjenta i czym prędzej oddaliła się, speszona.

-Nie chcę takiego żarcia.Chcę normalny posiłek, golonka albo schabowe, rozumie pani?-pacjent darł się do pustej przestrzeni.

-Nie wytrzymam tu dłużej. Jutro z rana stad uciekam-postanowił.

Noc nastała tuz po niesmacznym posiłku i długiej drzemce Adama, mężczyzna powodowany nuda i zlością, wezwał pomoc, liczac,że tym razem przybędzie ponętna pielęgniarka

Jednakże, bezskutecznie meżczyzna oczekiwał na piękną pielęgniarkę, gdyż kobiete wezwano do innego chorego pacjenta.

Adsam w  pospiechu spakował własne, skromne rzeczy, zdołał się wczesniej wyswobodzić z wenflona. nagle stanął jak wryty gdyż tuz przy nim wyrosła obca, stara, otyła pielęgniarka.

-Dokąd to chłopcze?-spytała ziewając.

-Ja pomyliłem sale, jestem w  odwiedzinach, przepraszam. Czy może kojarzy pani taką piękną pielęgniarkę, młoda brunetkę-Adam spytał chytrze.

-Co pan plecie, żadna tu taka nie pracuje? Wynocha stad jak nie jest pacjentem?-kobieta skrzywiła się na widok ddziwnie wyglądajacego męzczyzny ze skromnym plecakiem.

Adam ukłonił się uprzejmie i zbiegł szybko po schodach, korzystajac z panującego w szpitalu zamieszania spowodowanego przybyciem nowych, poturbowanych pacjentów z wypadku.

Skurczyk dziwnie i chwiejnie się czuł, stojac na własnych nogach.Gnał momo przed siebie, lekko utykając, czujac przejmujący szum w głowie i głód życia, działania i pragnienia.

-Taksówka i pieniadze-krzyknał.

Sprawdził swoje kieszenie i portfel, niemal wszystko się zgadzało. Nie miał tylko kluczy do auta.

Nie ma juz auta.Poczuł narastajacy gniew. Żal i złość.

Zamówiona taksówka nadjechała. Ciemna noc ogłuszała nieco cierpienie, spowodowane długim leżeniem i oszołomieniem.

Dojechał do domu brata i matki.Miał im tyle do powiedzenia, niewypowiedzianego gniewu, odrzucenia. Nie pamietał wcale odwiedzajacych.

Niewiele kojarzył, wciąż nie był pewien, czy jeszcze sni czy jest na jawie.

Wiedział jedno w jego sercu mocno pulsowało straszne pożądanie, pragnienie tamtej pielęgniarki.

Taksówkarz podjechał pod dom rodzinny mężczycny, według wskazówek klienta. Gdy juz Skurczyk stanał pod domem, nie był pewien czy dobrze postąpił i dlaczego uciekł ze szpitala.

Oddrzwia sie otworzyły wypadła matka, która teraz wygladała na dużo starszą niz ją zapamiętał.

-Witaj zapraszamy-rzekła przez ściśnięte gardło, prowadzac syna do środka przez dobrze mu znane korytarze, przedpokoje i ciepłą kuchnię.

-Siadaj, zjesz rosołu i klusek?-spytała.

-Tak, jestem starszliwie głodny-mezczyzna zabrał się do konsumpcji ogromnie zachłannie jakby od ilości zjadanego posiłku zależało jego przeżycie.

-Spokojnie Adam, nic sie nie martw, wszystko się ułoży. Bedziesz spał w pokoju brata- mówiła mama.

Adam jadł i jadł, słuchał beznamiętnej gadaniny matki, o ciociach, sąsiadkach, bratu, bratowej, siostrze i jednym jeszcze bratu, o kims jeszcze.

Lecz zasłyszane słowa nic dla niego nie znaczyły, zdawały sie nie miec treści i sensu dla umysłu przybyłego z daleka syna.

Sercem i umysłem był bowiem bardzo daleko.

Adam bezwolnie poszedł do dawnego pokoju. Dopadł starego, wysłużonego laptopa.

Poczuł przypływ adrenaliny i przerażenia, nie wiedział bowiem co zobaczy.

Strach był zawsze jego pierwotną reakcją gdy zabierał się do swych zaległych, ważkich spraw.

Odchrząknął, poczuł mdłości. Pragnął zapalić papierosa, lecz powtrzymał się. Powrót do codzienności był palacy choć przerażał.

Szybko otwierał znajome strony, wszystko co zmysły przed nim wyjawiały.

Otwierał pocztę z zaległymi emailami, czujac wściekłość zwierzecia.

Zauważył setki nowych wiadomości, dotyczących opłat zaległych i pensji.

Pisali klienci, urażeni i obrażeni.

Było jeszcze kilka emiali z błaganiem o rozłożenie należności na raty.

Adam nie znał poczucia sumieina i litości.

Uznawał bowiem zasadę, że skoro upłynął termin zapłaty, to należnośc nalezy czym predzej uiścić.

Adam jako rasowy komornik, kochał pieniądze, pozyskiwane w jakikilwiek sposób byle skuteczny i sprawny.

Nie miał w sobie nigdy współczucia dla cudzej biedy czy niedoli.

Pieniądze uzyskiwał, wydzierał choćby z przymierajacego głodem gardła.

Odruchowo czytał list od ubogiej sprzątaczki, matki szóstki dzieci, która zaciągnęłą kredyt na dach domu i do dzis dnia nie jest w  stanie spłacić, przerażliwie rosnacych rat i odsetek.

Pisałą o glodujących dzieciach i cerowanych spodniach, o swej ciężkiej pracy sprzataczki w marketach.

O złym swoim zdrowiu,o chorej matce.

 

Poczuł jedynie przypływ złości. Zaklął.

Powodowany gniewem, napisał

" Mimo wszystko do 10 kwietnia, to jest za miesiac prosze zapłacić zaległe raty, w kwocie 1000 zł, w przeciwnym wypadku, zosatną paniw wylicytowane dobra gospodarcze.

Ja pani tych dzieciaków nie zrobiłam, więc niech pani płaci swe należności i nie uhyla sie od obowiązków płacenia.

Trzeba było się wykształcić i zdobyć bardziej płatny zawód i nie rozmnażać się jak króliki"

Gdy tylko komornik wysłał wiadomość email, przygotował jeszcze listy polecone dla dłużników.

Przypomniał sobie o Monice swej asystemce, poczuł zażenowanie, wróciło dawne echo niepokoju.

Nie był w stanie rozmawiać z byłą asytsentką, gdyż abonent był niesosiągalny.Znajome i koleżanki nie były w stanie konkretnie wskazac nic o Monice.

Nie byłą uchwytna pod starym adresem,widziano ją na spacerze z jego psem.Nie chciała z nikim rozmawiać.

Nienawidził prac biurowych, rozpaczliwie poszukiwał kogoś z talentem Moniki.Bał się komukolwiek zaufać.

Gdy sennośc zmogłą jego samego, juz zamierzał zakończyc prace przy komputerze. Dostrzegł reklamę, która go zahipnotyzowała nawet teraz o 3ej nad ranem.

"Spawdzony szeptuch spełni twoje najskrytsze marzenia, 100% skuteczne receptury"

Adam obudził sie jak z letargu, poszukiwać zaczął danych reklamowanego szeptucha.Pozyskał dzięki forum prawdopodobny adres.

Jutro skoro świt, postanowił się udać do wróża, autem matki. Jego auto ucierpiało w wypadku.

Poczuł przypływ mocy, do rana nie umiał zmróżyć oka.

 

 

 

 

 Rozdział IX

 

 

Monika oczarowana zapachami ziół, nowym bezpiecznym zajęciem, z dala od bolesnej przeszłości, niemal czuła zadowolenie.

Pies zdawał sie weselszy, zdobył nowego przyjaciela w osobie pana Leona. Moniak spała nareszcie niczym niemowle, w małej izdebce pełnej aromatu ziól. Dawne smutki i boleści, niekiedy powracały nocą, jednak nazajutrz juz nie rozmyslała o tym co było. Nowe zajęcia;sprzątanie chałupy, gotowanie prostych potraw,przyrzadzanie nalewek i herbat według podanej receptury, zajmowały kobiecie całe dni. Z psem nie wychodziła na spacer, zwierze samo sobie ganiało obok obszernego ogrodu, w  którym rosły wszelkiego gatunku zioła.

Od zcasu do czasu pana leona odwiedzała pani Jadzia. Była to urodziwa i ciepła kobieta w  wieku jeszcze niezbyt podeszłym, miała w sobie mnóstwo dobroci i raczyła domowników przyniesioną wałówką a także ciekawymi opowieściami.

Monika z chęcia zapraszałą panią Jadzię do stołu, gdzie podawała aromatyczna herbatę kobiecie i panu leonowi.

Monika milczała, nie zamiezrała bowiem psuć czarownych opowieści miłej kobiety o swej młodości, o zmarłym pierwszym meżu, o jedynym, synu dorosłym, który za granicą robił karierę biznesową.

Zazdrościła przyjaciółce, pana Leona takiej ciepłej, basniowej przyjażni. Słuchała jak zaczorowana słów życzliwych, wesołych, prawdziwie domowych.

Ona zama żałowała,ze nie dane jej było przenigdy zawrzeć żadnej wartościowej przyjaźni, choćby dobrego koleżenstwa.

Pan leon był dzentelmenem starej daty, kłaniał się i calował w dłóń na pozeganie i na powitanie.Do swej znajomej odnosił sie zazwyczaj słowem 'Pani jadziu"

Przyjaciółka wszakże odwzajemniała się 'Panie Leonie'

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

25 marca 2020   Dodaj komentarz
wszystko albo nic  

łzy 5

 Duszę dziewczyny szarpały watpliwości, żałowała,że znów znalazła się w miejscu, który za dobrze znała.Jej przestraszone serce owiął niepokój i znajomy chłód. Bez słowa, szła przed siebie. Dom był oszczędnie i skromnie urządzony, zaprowadzono ja to pokoju, w którym obok siebie znajdowały się jeszcze dwa łóżka, niedbale pościelone.

-Oprócz ciebie, mam jeszcze dwie młode dziewczyny, w twoim wieku- babcia Agata odpowiedziała na pytajace spojrzenie nowej.

-Tak, a gdzie ja mam spać?-spytała, odsuwajac swe walizki i rozgladajac się po schludnym obejściu.

-A Ty będziesz spała, w moim pokoju, na tym rozłozonym łóżku, tam, za mną-niepokój staruszki udzielił się i Zofii.

Zofia bez słowa mościła swe gniazdko w małym lecz znacznie bardziej przytulnym pokoju. Stare łozko jeszcze nadawało się do spania, stól i kilka mebli z książkami i zastawą stołową, nadawało całkiem przytulny charakter nowego lokum.

Jednakże nie zdołała szczerze zaprzyjaźnic się z lokatorkami, były to dwie młode kobiety szczerze się wzajemnie nienawidzące.Niska, chudzinka o mocno rzadkich włosach i wyłupiastych oczach to była Kaśka i wreszcie tęga, niezgrabna, przerosnieta,niegustownie ubrana o naiwnym spojrzeniu Kinga.Zofia najlepiej czuła się w towarzystwie staruszki, lecz niekiedy jej słowa o plotkarskim zacięciu niekiedy irytowały dziewczyny. W tym obcym domu, Zofia nie potrafiła się także zadomowić.Znów była u obcych, znów skazana na łaskę kaprysnego losu. Znalezienie włąsnego, bezpiezcnego lokum,wciąż nie zostało spełnione.

-Co masz w tych torbach?-wypytywały się lokatorki i wścibska staruszka Agata.

-Takie skarby-zbywałą Zofia.

 Dziewczyna nie lubiła opowiadać o sobie, nie umiała zmyślać. Nie ufała ludziom. Obawiała się własnych zwierzeń, lecz sama byłą dobrą słuchaczką umiałą innym doradzić i na swój sposób pomóc. Jednakże mentalnie naadl trzymała się na uboczu.Słuchała opowieści młodych lokatorek o nowych chłopakach, miłostkach. Zdecydowanie krępowało ją słuchanie wynurzeń młodych, spragnionych wrażeń i namiętności.

-Zośka a ty masz chłopaka? Musisz sobie znaleźć!-radziły koleżanki.

-Nie potrzebuję-rzekła Zofia, czytając zakończenie pamietnika.

"Nie obawiaj się słuchaczu. Ilekroć poczujesz się zagrożony ilekroć mnie zawołasz przywołaj mnie a przybędę Ci na pomoc. Znasz już moje imię. Zaufaj mi. "

Zofia odłozyła przeczytany stary pamiętnik, jej serce ogarnął smutek i zawód.

Schowała stary zeszyt głeboko do swej wysłużonej walizki. 

-Co tam masz?Powiedz dziecko!-domagałą sie znudzona staruszka.

-Mój sekret-kończyła temat zamyślona kobieta.

Wiedziała ponad wszelką wątpliwość iż powinna być ostrożna, współlokatorki, często mówiły do siebie szeptem, cichły natomiast gdy nadchodziła Zofia. 

Zofia zdobyła potrzebną pracę w żłobku, po dlugich i mozolnych poszukiwaniach, cieszyła się nowym zajęciem jak dziecko.

Nareszcie da rade spłącić dług za czynsz i nareszcie zdoła się powoli usamodzielnić.

Planowała sprzedać obrazy ażeby nabyć nowe samodzielne lokum, jednakże do wspaniałych obarzów,starych pamiątek była mocno przywiązana.

Dni przechodziły w miesiące, zauważyła że czas nie działa na jej korzyść, starsza pani przyznałą się do podeszłego wieku osiemdziesięciu sześciu lat.

-Szukajcie sobie miejsca innego, umrę wam a to miejsce odziedziczy syn lub córka lecz nie wy-mówiła coraz cześciej.

-Ja wychodzę za mąż-chwaliłą się Kinga.

-Ty taka brzydula kto by Ciebie chciał-ubliżała jej Kaśka.

Staruszka kiwała za kaażdym razem swą siwą głową a Zofia coraz częściej wychodziła do pracy i niezbyt chetnie wracała.

Kilak miesięcy póżnej, zupełnyie przypadkiem przystanęła obok małego zabytkowego kościoła, pragnęłą wejść na modlitwę lecz odczuwała,czyjąś obecność obok.

-Jak masz na imię?-zapytał chudy tykowaty mężczyzna.

-Zofia a ty?

-Jestem Grzegorz-rzucił szybko, mierząc wzrokiem jej mizerną posturę.

Zofia oniemiała, mężczyzna z pewnością nie by przystojny, jednakże szybko dałą się oczarować.

-Co ci szkodzi napijemy się kawy tutaj obok-kusił.

Bez namysłu udała się za nim.

 Oczarowana, tym,że życie rozpościera coraz bardziej kolorowe skrzydła i nowe przygody.

Cieszyła się najbardziej z tego,że jej życie towarzyskie rozkwitło;juz nie spędzała wieczorów z tymi fałszywymi lokatorkami wścibską staruszką.

Szukałą i pragnęła miłości, nareszcie chciałą uwierzyć, że los okaże się hojny.

Wybiegałą na spotkanie z Grzegorzem. Opowiadała zmyslone historię o swym dobrym domu, zbudowanym z taty i mamy i udanego rodzeństwa.

Nie wspominałą o Domu Dziecka. Kłamstwa przychodziły Zofii coraz łatwiej.

W sercu żal ściskał Zofię z powodu wymyslonego domu rodzinnego, którego nie miałą nigdy.

Grzegorz nie był wylewny, mówił niewiele. Jeden raz tylko napomknął o wpływowym ojcu i o młodszej łądnej siostrze.

O matce milczał. Zofia po kilku miesiąach dała sie zaprosić do domu Grzegorza.

Zachwyciłą się świezym bogactwem, przepychem wręcz. Do kilku tygodniach wprowadziła się be żalu do tego domu. Nie tęskniła bo nie miałą za czym.

Jej majątek mieścił się w kilku walizkach  a jej największym bogactwem bylo jej dobre, miłujące serce.

Poznała beztrosko żujacych rodziców Grzegorza, udających szczęśliwych, pragnacych za takich uchodzić.

Jednakże wcale z nimi nie zdolała nawiazać więzi, oni sami nie zapałali do Zofii sympatią lecz cieszyli się z powodu tego,że ich syn znalazł sobie kogoś.

Oni czuli się spokojni.Jednakże Zofia czuła te samą obcość. Ich samych raczyła połprawdami, nie lubiła zwierzeń.

Gdy patrzyła na rodziców Grzegorza, wiedziałą tylko,że ona nie chciałaby takiej rodziny stworzyć.

Ojciec rządzący twardą ręką, oschły, megaloman, wyzuty z uczuć, z nabrzmiałym poczuciem wyższości, traktujący zonę jak służącą.

Matka Grzegorza okazaałą się prostą, niewykształconą kobietą o bolesnych kompleksach, spragnioną pochwał i uznania za pracę służącej.

 Zofia usiłowała nawiąząc kontakt z rodziną męża, lecz oni sami okazywali jej pogardę, wyższość, brak szacunku, brak zrozumienia.

Na swój sposób kochali syna, córkę lecz dla synowej nie mieli nigdy dobrego słowa.

Dziewczyna unikała kontaktu z ta obca dla niej rodziną, w ich obecności czuła się zaszczuta niczym pogardzane zwierzątko.

Okazywała jedynie wrodzona grzeczność, rezygnację, choć w sercu czułą gorycz i boleść.

Niebawem stałą się rzecz niesłychana, która na zawsze miałą zmienić i wywrócić do góry nogami życie ich wszystkich.

Zofia była w ciąży,wiedziała,że spodziewa się dziewczynki.

Nienarodzona kruszyne pokochała całym sercem, jednakże po cichu rozpaczała nad przyszłym losem dziecka.

Urodzic się kobietą to sprawa straszna, nieodracalna.Płakałą nad losem swoim i dziecka.

Złościła Grzegorza swymi humorami, płaczliwością i swą delikatnością.On sam cechował się impulsywnością i diabelską porywczością

Pewnego póznego wieczoru, zdawało się, że najgorszy potwór wszedł w dusze Grzegorza, dopadł ducha winną Zofię.

Tłukł bez namysłu tę bezbronną brzemienną kobietę, do utraty tchu,aż Zofia i jej maleństwo zdawały się wspólnie i bez żalu ducha odddały.

Grzegorz usiadł do komputera i poczuł przewracać bez namysłu sylwetki nowych samochodów, których pragnął zawsze posiadać. Planował obrabować Zofię z jej starych obrazów, spieniężyć pragnął. Jakże i on pożądał bogactwa

Wtem w prawym koncie, rozległ się dźwięk, niewidzialne kroki maszerowały w stronę oprawcy. Nie widział, nie wiedział,że niebawem i jemu zostanie wymierzona kara.Grzegorz padł martwy na ziemię, jegoż ywot dobiegł kresu. Zofia zamknęła oczy, poczuła ulgę, spokój. Została, żyła, dziecko w niej się poruszyły.

Chociaż zostały bez męża bez ojca, one jednak wiedziały, że nie zostaną same.

Sprawiedliwości musi stać się zadość.

 

 

 

 

 

 

 

26 lutego 2020   Dodaj komentarz
łzy 5 czesc  

Błekitne łzy cz. 4

Gdy nastał wreszcie poranek, wciąż czekała w napieciu, zamknieta od środka na klucz w pokoju, chciała by pozostali domownicy udadali sie do swych zajęć. Ona sama nie chciała byc ciezarem dla tych, dla których niewiele znaczyła. Spakowała swoją skromną torbę, złozoną z elementarnych dóbr. Czekała cierpliwie na ciszę, po niej spodziewała się udanego spełnienia swych zamiarów.

Dom Marka nie był jej domem a jedynie ucieczką, kolejnym schronieniem.

Grobowa cisza, została przecieta jakby smagał ją lekki dotyk. Chłód w pomieszczeniu zdawał sie narastać. Zofia szczelnie otulila się swym płaszczem, który otrzymała w  darze po zmarłej.

Lubiła czerwony, długi plaszcz, który zawsze dawał jej ciepło, tym razem chłod narastał, w dobrze ogrzanym pomieszczeniu.

"Zofia przestań uciekać, tu jest twój dom. Zaufaj swemu sercu" przyjemny głos kogos  w jej wieku, wwiercał się w umysł jak mantra, jak uczepiony refren.

Usiadła na wersalce, która zaskrzypiała przeciagle pod wpływem nowego, niewidzialnego cieżaru.

Zamarła, rozglądala się z przestrachem, czuła,że ktoś na nia spogląda z innej przestrzeni.

"Zostań Zosiu, to na nic" głos dziewczęcy i kojący w swej wymowie, paralizował jednak niewidzialnym strachem.

Zofia wstała, chwyciła swej spakowanej torby i gnała strażackim tempem, byle szybciej, byle zosatawic po sobie niechciane, wstydliwe wspomnienia.

Gnała co sił na peron, tą droga pragnęła na powrót wrócic do ukochanej babuni i swej drogiej, bezpiecznej chatki, w której zostawiła swe serce i nadzieje.

Nie ogladała się za siebie.  Szutrowe drogi mijanych wsi zdawały się w porze póżnego poranka opustoszałe.To jej dodało otuchy i poczucia dobrze spełnionej misji;nie miała zamiaru nikomu sie tłumaczyć, nie szukała wsparcia, ni pomocy.

Jej własne życia nauczyło ja ostrożności i radzenia sobie samej ze sobą. Sztuke przetrwania opanowała perfekcyjnie.

Dobiegła na peron, wszędobylski wszask, kurz, huk oraz przypadkowe kroki obcych, przynosiły strach i dobrze znaną niepewność jutra.

Przystanęła, policzyła włąsne zaoszzcędzone pieniądze jakie otrzymywała za prace domowe, uczucie ulgi wróciło. Powinno wystarczyć na najbliższe dni.

Zofia nie dbała o zasobność portfela bo nigdy nie posiadała najmniejszego majatku, dla niej sparwy materialne nie grały ważnej roli.

Zofia rozpaczliwie całe życie poszukiwała miłości, a gdy jej nie znalazła to cieszyła się skromna ludzką życzliwością.

Wsiadła do pociagu, którym miała zamiar wrócic do babuni. Nie wiedziała ile czasu minęło od oststniego spotkania z wybawicielką.

Policzyła z przestrachem,że było to niecałe 2 lata. Dziś jest dorosłą dziewczyną, lecz pragnienie ludzkiej dobroci i opieki jest u niej silne jak w porzucanym dziecku.

Świeże łzy wzbierały się w kąciku oczy, cierpiała w samotności, do tego stanu doskonale przywykła,lecz napierajaca tęsknota niemal dusiła.

Załowała swojej nieprzemyslanej wyprawy, oraz nieukończonej szkoły.Na edukacji i lepszej przyszłości zależało jej ogromnie. Dobry zawód, dałby jej szansę na bezpieczna samodzielność.

Wyostrzonym wzrokiem zgłębiała przestrzeń za oknem.Wyczekiwała znajomych krajobrazów, łudziła się,że dobrze zna droge powrotną.

Pamietałą bowiem nazwę wioski, ulice, okoliczne krajobrazy,liczyła,że własna intuicja pozwoli jej wrócić do prawdziwego bo znanego jej takiego tylko domu.

Wstała, zabrała ze sobą ciezką torbę i rozponała peron, w którym winna teraz wysiąść.

Poczuła przypływ energii i sił bowiem wkrótce wróci do babuni i pochwali się nauką w tamtej szkole. Nie przyzna się jedynie do nieodwzajemnionej a może źle odczytanej młodzieńczej miłości.

Bała się rozmawiac o uczuciach, bo wiedziała że one zawsze będą boleć.Miłość trzeba przeżyć prawdziwie nie zaś rozprawiać o niej błędnie.

 

Kroczyła niepewna i pokonywana coraz większym starchem. Skuliła się w sobie bo wiatr zaczął oddychać głosno, strasząc żywych własnym żywiołem.

Szła coraz szybciej zwawo, mimo zmęczenia, głodu i znużenia, nie zważała na kaprysy pogody. Jej czujny wzrok odszukał juz znajome parki krajobrazowe, budynki mieszkalne, kościół Matki Bolesnej, łaki i las.

Spotkała kilku sąsiadów, których znała z widzenia, poczuła na sobie ich zaciekawiony, pytający wzrok. Pierwsza wycedziła niepewne "dzień dobry", tamci zdawkowo odpowiadali tak samo.

Zofia, chciała zadać tylko pytanie o babcię czy żyje i jak się miewa staruszka. Jednakże ogarnął ją niepokój, bała się prawdy, nie miała pewności czy zastanie staruszkę.

Przyśpieszyła, odchodząc słyszała niepokojące szepty, lecz nie zrozumiałą tych treści.

Stanęła teraz pod lasem, rozpoznała budynki mieszkalne, należące do sąsiadów, obeszła okolice dookoła, kilka razy, w lewo, w parwo, wzdłuż i wszerz. Poczuła zawód rozpaczy, jękneła w ducha na skutek niedorzecznego nieszczęścia.

Nigdzie nie było chatki z babunią. Wbiegła zdyszana do domu naleacego do sąsiadów. Pukała łapczywie do furtek znanych jej kiedyś domów, uderzałą rozpaczliwie w dębowe  jakby od tego zależało jej życie.

Nareszcie w drzwiach stanął starszy pan, którego pierwszy raz zobaczyła, nie kojarzyła go jako sąsiada babuni.

-Prosze pana szukam domku babci Marianny, takiej siwej szczupłej, niskiej, wspaniałej babci-krzyczała rozpaczliwie jednym tchem.

-Słucham, kogo szukasz?-spytała staruszek, drapiąc się po potarganej siwej potylicy.

 -No mówię, szukam babci Marianny, była tu pana sąsiadką-dziewczyna patrzyła na starca w niemym przerażeniu.

-Babcia Marianna powiadasz-staruszek chrzaknął i w milczeniu pokręcił głową.

-Pan cos wie? Proszę mówić-błagalny głos dziewczyny brzmiał piskliwie.

-Co to za pytania mi panna zadaje? O co jestem podejrzewany?-starszy pan grzmiał.

-Niech mi pan powie prawdę co sie stało z babcia Marianną i jej domkiem? Ja tez tam mieszkałam-rzekła ugodowo.

-Dobrze, zapraszam do mnie. Porozmawiamy-gestem staruszek utorował dziewczynie droge do wnetrza chaty.

Dziewczyna niczym spłoszczone zwierzę, patrzała na stare rustykalne pomieszczenie, nadszarpnięte zebem czasu i braku kobiecej ręki.

Jej wzrok powedrował na półki z ksiazkami, niedbale wcisniete aż pod samą powałe.

-Napijesz sie?-spytał się gospodarz, mierząc zagadkowym spojrzeniem przybyłą.

 -Może byc herbata?-bardziej spytała niz poprosiła.

Wzrok Zofi szybko napotkał, stary brązowy kajet, który z wyglądu łudząco przywodził na mysl czytane niegdyś przez dziewczynę pamietki, gdy jeszcze z babunia mieszkała.

Serce Zofi, dudniło z całej siły, zdawało się że niebawem rozsadzi jej klatke piersiową.Szum w głowie się wzmógł, powróciły wspomnienia.

-A co tobie, nie wolno myszkować?-nieprzyjemny tembr głosu, wdzierał się do umysłu dziewczyny.

Odskoczyła jak sparalizowana. Zaniemówiła.

-Ja bym chciała zobaczyc ten stary zeszyt. Mogłabym?-spytała po dłuższej chwili, drzacym z  emocji głosem.

-Nie wolno cudzym sie interesować.Prosze siadać. Co cię  tu drogie dziecko sprowadza?-staruszek, niedbale zaprosił do stołu zdezorientowaną.

Wkrótce para starych,kudłatych jamników, donosnym szcekaniem oznajmiła swoje przybycie.

Zofia poczuła się nieswojo, w tym obcym domu, chłodnym i nieprzychylnym przybyszom.

Psy zaczeły ujadać, zagladajac ciekawie na Zofie ze swych kryjówek ukrytych w pomieszczeniu pokoju.

Zofie oblepił strach, zdawało jej się, żę nieposkłądane ubrania i skurzone barłogi same zaczeły sie przemieszczać, jakby ktoś nadał im włąsny żywot.

-Tu obok pana mieszkałam z babcią, znaczy panią Marianną. To była miła, drewniana chatka, kilkanaście metrów stąd. Znam pana dom, czasem go widziałam-rzekła dziewczyna pełna złych przeczuć.

-Dziecko tobie sie coś pomieszało. Pomyliłaś widocznie okolice. Przynajmniej od stu lat nie było tu w tym miejscu żadnej chatki.Mieszkała tu w sąsiedztwie pewna babcia ale nie Marianna tylko jak jej było tak smiesznie. poczekaj Kunegunda, moi rodzice już świętej pamięci dobrze ją znali. Ale ich nie spytasz-zasmiał sie rubasznie starszy pan, upijając ogromny łyk piwa.

Serce dziewczyny nie przestało dudnić na skutek okrótnego zawodu i ogromu emocji.

-Dziecko, pewnie nie masz się gdzie podziać?-staruszek jakby czytał w  myślach dziewczyny.

Zofia skineła głową pełna złych przeczuć i obolała na skutek bolesnych łez cisnących sie do jej serca.

-Posłuchaj może mógłbym ci pomóc. Syn mieszka niedaleko stąd. Dobrze sie składa bo jest on znanym i wpływowym człowiekiem -rzekł beztrosko starszy pan, wpatrując się ciekawie w przerażoną twarz dziewczyny.

-Nie potrzebuje wpływowych ludzi, tylko spokoju-sierota parsknęła bliska płaczu.

-Mozesz zatrzymac sie w tym pokoju obok, przygotuje ci jakąs strawę. Jutro sama podejmiesz decyzje-odparł starszy pan, zapalając fajkę i jednocześnie głaszcząc się po potarganej głowie.

 Rozdział XVIII

  Gdy nastała noc, dziewczyna w milczeniu udała się do osobnego, ciasnego pomieszczenia, pełnego obcych, nagromadzonych przypadkowo rzeczy.Dostrzegła pietrzące się gdzieniegdzie cześci od maszyn,silników, stosy meskich niedbale ułożonych ubrań.

Pomieszczenie miało w sobie starą wilgoć i przepełnione było stęchlizną, jednak dziewczyna nie potrafiła zmrózyc oka, godziny wlokly się zbyt długo i boleśnie. Wstała, w głowie czuła szum powstały na skutek wyczerpania. Przypomniała sobie o tym pamiętniku, albo czymś co łudząco przywodziło na myśl czytany przez nią niegdyś pamietnik w domu babci. tamten czas odleciał bezpowrotnie, sama pozwoliła mu zapaśc się w sercu i pamięci.

Bija się z myślami, każda następna myśl zdawałą się ją przerażać i zasmucać.

Żałowała teraz leżąc samotnie, opuszczona w przypadkowych  barłogach,tego iż bezmyslnie wtedy wyjechała, daremnie szukając lepszej przyszłości. Rozumiała że, im bardziej naciskała na lepsze jutro tym bardziej przyszłość jawiła sie niepewna i przerażajaca.

Z całych swych sił przywoływała sen, w nim szukała pociechy, odpocznienia. Cisza była obezwłądniająca i martwa. Wstała, na palcach, przebiegła korytarz i usiłowała po omacku wymacać ten pamietnik. Oczyma wyobraźni widziała siebie zanurzajaca siew  lekturze przyjemnych i wzruszających wspomnień. Księzyc mniej niź ona zerkał na pomieszczenie, zaznaczajac  jedynie nikłe kontury obecnych przedmiotów. Niczym rasowy mysliwy, macała dłonią grzbiety wszystkich wystawionych książek i zeszytów, nie potrafiła natrafić tylko ten, na który jej majbardziej jej zależało. Wzrok przyzwyczaił sie do ciemności lecz nie potrafił odnależć pożądanego pamiętnika. usłyszałą mimochodem jęk własnego zawodu.

Poczuła się taka samotna, odarta z wspomnień. Raz jeszcze rzuciła wzrokiem tam gdzie miał się znajdować  poszukiwany pamiętnik. Na nic wysiłki. Wróciła na swoje koczownicze miejsce. Sen przyszedł lekki i majaczący.

Zdawało jej się,że widzi babunię, która przechadza się dookoła pomieszczenia, ciasnego pokoju. Wzrok ma zamyślony, nieodgadniony.Sprawia wrażenie zatroskanej. Znamienne, babunia wygląda na znacznie młodszą i bardziej szykowną niż taką jak zdolała zapamietać..

Chciałą zadać zaprzyjażnionej babuni pytania, lecz nijak nie była w stanie wymówić choćby słowa, czuła wyłacznie paraliż ciała.Nie zdołała wyjawić choćby nikłego gestu sympatii i radości z powodu tajemniczego spotkania. Gdy dziewczyna zbudziła się nagle, poczuła bolesną tęsknote w sercu i zapach smażonego boczku i jajek. Brzuch zaraejestrował głód.Niesmiałość trzymała ją w niepewności. Pokonała strach, przemogła się. przebrała w swoje stare ubrania.

 

Łzy same cisnęy się do oczu.Tęsknota zdawała sie rozrywac na nowo. Znów jest niczyja i znów nikogo nie obchodzi. Znów nie ma planu, tylko to biernie, nieskończone czekanie, trwanie w zawieszeniu. Miała wrzenie, że jej przykry zyciorys układa ktoś bezduszny kto sie wcale z nią nie liczy, kto szydzi z jej niedoli, kpi z ułomności, strachu, napawa jej niepewnością.

Nie wiedziała jak postąpić. W bidula ktos starszy lub jakies dziecko zareagowało by na jej nieobecność.Nie było nikogo. Przemogła niepewność. Weszła tam, skąd dobiegały odgłosy smażenia i niewyraźnego głosu, stukania.

-Dzień dobry-krzyknęła w przestrzeń.

 

W kłebach dymu, dostrzegła zgarbiona, starszą postać.

-Dobry, juz panienka nie śpi?-zareagował niewyraźnie, z pełnymi ustami.

-Tak, już prawie południe, na kogo mam czekać, niech mi pan coś opowie o tej okolicy!-poprosiła dziewczyna.

-Usiądź, zjedz coś bo pewnie jesteś głodna. Co bys chciałą wiedzieć?-spojrzał ponuro w stronę wędrowniczki.

-Wie pan co, to wszystko jakieś dziwne. Zniknął dom mojej, znaczy mojej najlepszej opiekunki i ona też jakby zapadła się pod ziemię. Chciałąbym ja odszukac lub dowiedziec się czegos od pana. Proszę mi pomóc-Zofia niemal załkała.

-Ojej, mówiłam,że od stu lat nikt taki tu nie miezkał. Ja sam mam prawie osiemdziesiat lat i sporo przeżyłem. W tym okolicach, zamieszkałm dopiero po smierci mamy, to bedzie jakieś dwadzieścia lat.Musisz do biblioteki się udać tam wiecej poznasz na temat tej okolicy-dodał sucho, zajadająć z apetytem pajdy chleba i jajek na boczku.

Zofia przeżuwała jedynie skórki chleba z kawałkami sera, które znalazła na stole.Czuła się w towarzystwie ponurego, starszego pana niczym intruz. Rozglądała się z pzrestrachem bo schludnym i nieco zapuszczonym wnętrzu, w którym brak damskiej ręki był teraz bardzo widoczny. 

-Sam pan tu mieszka?-spytała, popijając zimna herbate, którą także dostrzegła na stole pełnym przypadkowego jedzenia.

-Mieszkam z psem,czasem mnie dzieci i wnuki odwiedzają. Dziś się spodziewam syna, on wykłada psychologię-dodał wolno, wypełniając zbyt długie milczenie.

-Wie pan,że ja zawsze chciałam studiowac psychologię, tylko nie wiedziałam jak się do tego zabarć, nikt mnie nigdy nie kierował. NIgdy nie miałąm wcale żadnego wsparcia. Jestem wychowanką sierocińca, nie znam ani swojego pochodzenia ani nawet rodziny. Kilka razy usiłowałam się dowiedzieć, lecz nic nie zyskałam, prócz rozczarowania. Jedyne co piękne mnie spotkało to babcia Marianna i jej przytulny domek-dziewczyna dokończyła postawioną jej kanapkę i ciagnęła dalej.

 -U babci Marianny czułam się jak w domu. Nareszcie ktos o mnie się troszczył, nareszcie byłam dla kogos ważna. Miałam tam nawet swojego kotka,swoje sekrety. Usiowałam malowac obrazy, ale ktoś mi zniszczył moje prace i zaprzestałam. Kiedyś przypadkiem odkryłam pamiętnik Klotyldy pisany w czasach międzywojennych.To była  taka ciekawa i zajmująca lektura, żałuję,że nie mam tego przy sobie-rzekła swobodnie, darząc zaufaniem obcego staruszka.

-Ciekawe-zamyslił sie starszy pan i podjął się palenia fajki.

Dziewczyna patrzyła niepewnie na tego zamyślonego, zagadkowego starszego pana, ukrytego w kłebach gęstego dymu.

-Poczekaj. Klotylda, Kunegunda, Marianna to była ta sama kobieta. Moja mamusia świętej pamięci ją doskonale znała. Poczekaj, przyniosę nawet zdjęcia, mam je nawet-rzekł pełen świeżej energii i niebawem żwawo ruszył korytarzem do sieni.

Dziewczynie znów zakreciło się w skroni z nadmiaru emocji. Wstała, podbiegłą w stronę biblioteczki z ksiązkami, w której znów spodziewała sie zastać spodziewany pamietnik. Nie było go i tym razem.Jej wzrok, spłoszony gnał wokól pomieszczenia, namyslała się w którym miejscu mógł zostać ukryty i dlaczego.Ten stary pan coś wie. Wiedział więcej.Dlaczego jest taki tajemniczy.

Za palcach, znów pobiegła do kuchni, tam juz siedział staruszek z kilkoma starymi albumami na zdjecia. Czym predzej dosiadła sie obok, serce biło jej jak oszalałe. Jest coraz bliżej poznania tejemnic.

-Któredy tu pan wszedł?-spytała podekscytowana, bo aj chciałam się rozejrzeć no i.

-Jestem, mówiłem że pójdę po zdjęcia i je mam-popatrzył przeciagle na dziewczynę, wzrokiem wypłowiałym, wypranym z emocji, w którym to czaiła sie nieodgadniona wiedza.

Dziewczyna niemal chwyciła skurzony album.Nerwowo przesuwała strony, czarno białych zdjęć. Na zdjęciu nie była w stanie rozpoznać nikogo.

 Bez słowa węszyła, przesuwała strony. W powietrzu unosił sie zapach starego kurzu, przemieszany z dymem palonej fajki.

-Zobacz tu jest moja mamusia i ta twoja babcia Marianna-staruszek metodycznie przesunął przed oczy stara pożółkłą fotografię, w których to na pierwszym planie ubrane zapewne w czarne szkolne mundurki stały dwie młode kobiety.

Dziewczyna niemal bez trudu rozpoznała, skromną smukłą postać w jasnych długich włosach. Jak zaczarowana wpatrywała w usmiechnięte, szare oczy, widoczne, ładnie wyrzeźnione policzki, nieco znaczny nos, wysokie czoło. Tak to była ta babcia Marianna.

-Który to rok i czemu ta babcia miał tyle imion?-pytania rzucała jak z procy.

-Zobacz na odwrocie tej fotografi?-staruszek wydał zmęczony świst powietrza.

-1909, jej, niesamowite, niewiarygodne-dziewczyna niemal szalała pełna sprzecznych emocji, odczytując ledwie widoczne, kaligraficzne pismo.

-Tak, one mogy byc w tym samy wieku co ty teraz- rzekł spokojnym tchem.

-Co pan wie o tej babci mojej?-dziewczyna była bliska histerii.

-Spokojnie, dawniej w czasach wojny uzywało sie kilka imion, a często nawet pseudonimów. Twoja babcia, często sie wtedy ukrywała, była przesladowana, miała bodajże żydowskie pochodzenie. Wiem,że nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci choc ogromnie pragnęła je mieć. Opiekowała się biednymi sierotami. Była artystką malowała obrazy, śpiewała w kościele, grała w orkiestrze no i pisałą pamiętniki-odparł i nagle urwał.

-A ma pan jej pamiętnik, proszę mi go pokazać, chcę tylko popatrzeć-dziewczyna złozyła ręce niemal nabożnie.

-Nie mam, moge cię zaprowadzić na jej grób, to będzie jakies dwa kilometry stąd, tam dalej za kościołem-stary mężczyzna podniósł zniszcona dłoń w stronę, skąd dochodził ruch pojazdów.

 -Ale przecież to niemozliwe bo-dziewczyna nagle zamilkła, powoli docierał do niej sens zasłyszanych slów. Obolałe i opuszczone jej serce biło tak mocno, jakby chciało samo się wyrwac z piersi i pobiec na cmentarz. Wstała niepewnie. W żołądku czuła napierajace mdłości a jednocześnie nieznane pokłady zadowolenia opadły na dnie jej rozdygotanej duszy niosąc jej potrzebna pociechę.

-Zaprowadzi mnie pan na cmentarz?-spytała po dłuższym milczeniu.

Staruszek z wolna wstał, jakby czuł opór powietrza. W milczeniu wychodzili. Wtem w drzwiach wyjściowych rozległ się głos tubalny, tupot nóg przybierał na sile.

-Staszek jesteś już? Witaj synu-staruszek i mężczyzna w średnim wieku, wymienili się uściskami dłoni.

-To mój syn, a to dziewczyna, która szuka pracy i szkoły-rzekł szelmowsko starszy pan, przedstawiajac nieznajomych.

-Zośka jestem-zawstydzona dziewczyna pierwsza podała dłoń wysokiemu mężczyźnie w średnim wieku.

-Dobrze, usiadźmy. Bardzo mnie zaskoczyliście-odrzekł z powagą syn gospodarza, odwajemniając uścisk nieznajomej.

Całą trójka przypadkowo poznanych osób wróciła do stołu. Rozsiedli sie niewygodnie, skrepowani nagłą sytuacją.

-Opowiedz mi wszystko skąd się tu wzięłaś?-zaządał dyplomatycznie pan Stanisław.

Dziewczyna zamilkła, nie wiedziała jak zacząć swoją opowieść. Do oczu zaczęły napływac jej łzy, wstydziła się swojego przykrego istnienia.Obawiała się obcych, nie wiezdiałą czego się spodziewac po nieznajomych.

Upiła wtem łyk zimnej herbaty, zaczerpnęła powietrza, kiedy starszy pan ponaglił ją gestem. Niebawem z ust dziewczyny wydobyła się składna, ogólna opowieść. Rozpoczęłą swą historię od pobytu w Sierocińcu, o straszliwej samotności, odrzuceniu, o uczieczce ze szkoły, w której tak źle była traktowana. Panowie słuchaliw  milczeniu. Dziewczyna najwięcej mówiła o pobycie w domku babci Marianny, która tą zupełnie przypadkiem poznała na peronie. Mówiła o kolejnych próbach szukania dla siebie zawodu, wykształcenia, pasji malarskiej. Wspomniała nie bez żalu o powrocie do domu babci lecz zamiast ukochanej seniorki, zastała po dwóch latach zupełnie inaczej zagospodarowany teren, jakby dom nie istniał nigdy a babcia nie żyje od kilkudziesięciu lat. 

Nastało długie milczenie.Pierwszy odezwał sie pan Stanisław.

-Skoro tak szukasz, tak pragniesz lepszego życia, być może damy rade Ci nieco pomóc. Mogłabys studiowac psychologię, jestem w stanie cie wesprzeć, tylko bedziesz musiała zdać egzaminy, udowodnić, że coś umiesz-indagował.

 -Ja bardzo chcę, bardzo lubię się uczyć.Tylko nie wiem jak się za to zabrać. No i nie mam gdzie się podziać i nie mam nic, prócz tej małej walizki-dziewczyna załkała żałośnie jak ptak, który stracił swe gniazdo.

-Rozumiem. Mam syna w wieku przedszkolnym no i schorowaną, starą teściową. Mogłabyś sie nimi zajać i nawet zamieszkać. Dostawałabyś za to jakieś pieniądze i mogłabyś studia podjąć, tylko że przed tobą dużo ciężkiej pracy. Dasz radę?-mężczyzna uwaznie przygladał się nieznajomej, wzrokiem nieodgadnionym.

-Tak naprawdę mogę, to takie cudowne zrządzenie losu-rzekła ucieszona, wstajac i niemal serdecznie ściskając dobrodzieja. 

-Ciesze się, że jesteś szczęśliwa. My sobie porozmawiamy z ojcem,a  Ty szykuj sie do podróży życia, lepszego życia-pan Stanisław puścił oko do uradowanej dziewczyny.

-Ja tylko pójdę odwiedzić cmentarz i wracam zaraz, za godzinę wrócę-rzekła wzruszona dziewczyna, opuszczajac posepnego starszego pana i jego kulturalnego, dysyngowanego syna.

Gdy tylko dziewczyna wybiegła na chłodne i wietrzne powietrze, znów kilkakrotnie obchodziła zabudowania jakby chciała się upewnić co do jej ulubionego miejsca zamieszkania. Daremnie szukała chocby sąsiada, chocby kogos znajomego z widzenia lecz nie spotkałą nikogo. Wiatr jedynie przybierał na sile, odsłaniając znane tylko wybrane miejsca. Zapamietała stary kościół, szkołę podstawową, kilka starych domów, wtedy wygladały niemal tak samo. Drzewa wcale nie zmieniły swojej urody ani położenia. Tylko ta wspaniała chata, jakby zapadła się pod ziemię. Zostało tylko jakby łąka, kawałek zapomnianej ale zyznej ziemi.Odskoczyła jakby razona piorunem, naraz poczuła się opuszczona i boleśnie samotna. Jej kroki prędko poderwały się w s trone cmentarza, tam bowiem spodziewała poznać trudną tajemnicę.

Gnała niemal przed siebie, jakby ja prowadzia jakaś nieznana siła, wewnętrzne napięcie w sercu i w duszy narastało, ciekawość domagała się zaspokojenia. Odgradzała się od emocjonalnych i różnorakich myśli. Żadnej uwagi nie chciałą brac pod uwagę, wiedziałą bowiem,że los zawsze jest inny nieodgadniony, nie sposób odgadnąć, ni wyczarować przyszłych, nieuchronnych zdażeń.

Gdy ujrzała okazałą netropolię, serce zdawała się wyrywać z jej piersi, jakby niecierpliwe niczym pierwszy wiosenny ptak wzlatywało się ku wiośnie.Weszła w przypadkową alejką, rozglądała sie czujnie, rozczytując nazwiska zmarłych.

Dłuższy czas krażyła wokól niemal każdego napotkanego nagrobka, gdy już postanowiła zawrócić jej wzrok napotkał stary, szary zapomniany nagrobek. Ból w sercu się nasilił, skronie przeszył nagły chłód.

Stanęła jak wryta. "Kunegunda Marianna Maj urodzona 21 10 1890, zmarła 31 12 1980 "

Głosił wyraźnie wyryty napis. 

-Nie, to nie może byc prawda-krzyczała niczym dziecko doznające przejmującej i starsznej krzywdy.

Jej wciąż dziecinny szloch niósł się echem wzdłuż całego cmentarza, tego dnia zupełnie przez nikogo innego nie odwiedzanego.

Gdy po dłuższej chwili wiatr zdołał zdolał wysuszyc mokry policzek dziewczyny, gdy nagle słońce nieco rozpromieniło smutną twarz dziewczyny. Zofia modlitwy wznosiła, takie jakie znała jeszcze z zcasów sierocińca prowadzonego przez pobożne mniszki.Żałowała,że nie nabyła gdzies kwiatów po drodze,że znicza nie kupiła. Dostrzegła, wszak nagrobek zdawał się opustoszały, nie było tam nawet starego szkła po świecah, jakby nikt nie pamietał o wspaniałej babci. Mech już gdzieniegdzie zarastał, płyty zdawały się pzretrwać wojny. Już kończyła litania, gdy śliczny rudzik sfrunął nisko i począł tańczyć wokół płyty nagrobkowej, stanął na szcycie krzyża i patrzał ciekawie, jakby oswojony. Wzrok ptaka i Zofii jakby w tym momencie się skrzyżował. Mimowolnie dziewczyna się uśmiechnęła, rudzik zdawał się odwzajemniać zadowolenie.

Chłód znów się nasilił, dziewczyna poczuła ogromny spokój, zdawały się płynąc do serca słowa pocieszenia i jakby niewidzialna dłoń chciała pogładzić jej policzki. Wzdrygnęła się, spojrzała tam gdzie miała nadzieje, zobaczyć kolorowego ptaka,ale zamiast niego jej wzrok napotkał małe srebrzysto złote piórko, które podobnie jak ptak tańczyło radośnie swój własny taniec.

Zaniemówiła, śmiejąc się teraz na głos. Opusciła nagrobek ukochanej babci i już wiedziała, poznała całą bolesna prawdę.

Gdy tym razem nieśpiesznie wracała przed siebie jej serce radowało się bardziej i szczerze, juz miała do kogo i po co wracać. Jej los nie może być przypadkowym zbiegiem okoliczności, mocno w to chciałą wierzyć..

 

Rozdział XIX.

Słońce powoli chyliło sie ku zachodowi. Jeszcze odbijały się na niebie światła jaskrawe, jeszcze migały świetlisty promienie, niebawem dzień szykował się do snu.

-Zadziwiające-dumała. 

Była przekonana,że dopiero co wybiegła z tamtego domu, dopiero co poznała tego naukowca, syna gospodarza. Nie miała przy sobie zegarka, ani żadnego miernika czasu, nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu.

Na cmentarzu, zdawało jej sie była tylko chwilę. 

-Wszystko to dziwne i niepokojące-rozmyślała, rozpoznając dobrze jej znane krzewy, drzewa i budynki.

Gdy dotarła na miejsce, znów gorliwie obchodziła zagrode sąsiadów, którą tak dokładnie juz poznała na pamięć.

Czemu chatka z babunią tak po prostu znikneła, jakby nigdy jej nie było. A może to wszystko był sen? Może zapadła na jakąś chorobę czy śpiączkę i tam poznała babunię i te tajemniczą przytulną chatkę z kotem?

To wszystko wydawało się być pozbawione sensu. Babcia od dawna nie żyję. A wtedy, jeszcze tak nie dawna byłą taka prawdziwa z krwi i kości.

Odwróciła się na pięcię bo zauwazyła,że panowie o niej nie zapomnieli zapomnieli.

-Zośka, wsiadaj do samochodu! Gdzie tak długo byłaś?-krzyczał naukowiec, zbliżając się ku niej, pełen niepokoju.

-Ja tu kiedys mieszkałam i żałuję,że wyjechałąm wtedy-załkała dziecinnie.

-Dziecko, w życiu wszystko ma swój ściśle określony termin ważności. To co minęło zazwyczaj nie wraca, chyba,że sa to wspomnienia. Nie daj się prosić. Wsiadaj!-krzyknał pan Stanisław.

 

 Zofia po dłuższej chwili anmysłu, dałą się zaprowadzić do samochodu pana Staszka. Bez słowa zajęłą miejsce dla pasażera iw  milczeniu spogladała na mijane krajobrazy.

Jej nowy znajomy prowadził pewnie, w milczeniu. Widząc jej niepokój i nostalgię wyryta na twarzy, nie zadawał dziewczynie pytań.

-Niedługo będziemy na miejscu. Mieszkam  z synem, żoną i schorowaną teściową. Powinno ci byc dobrze z nami. W zamian za opiekę nad synem i teściową, będziesz mogła studiować co tylko będziesz mogła, Zgadzasz się?-spytał ciepłym tonem.

-Tak, może być. Powinnam sobie poradzić-rzekła niepewnie.

Gdy dotarli na miejsce. Wokół ujrzałą, zadbany żywopłot, mnóstwo roślin ogrodowych.Dom stał na wzgórzu, był okazały i sparwiał wrażenie pełnego przepychu i nieprzeciętnego bogactwa. Dookoła płynęła leniwie, wąska rzeczka, nieopodal zaczynał się las.

-Ładnie tu-rzekła na głos pogodnym tonem.

-Wejdźmy do środka-polecił.

W domu pana Stanisława, nowocześnie urządzonym, biegał i krzyczał chłopiec na oko siedmioletni.Nie przywitał się z nikim,gnał przed siebie, domagajac się dużego auta.

-Oskar, stój trzeba dokończyc obiad-krzyczała nerwowo jego babcia, któar zdązyła wychynąć się z wnętrza kuchni.

-Dzień dobry, jestem Zosia. Będą nowa opiekunką-dziewczyna zawstydzona zawiesiła głos.

-A teraz kojarzę. Mówił syn,że potrzebna jest opiekunka. Jestem Teresa-głos kobiecie drżał, ruchy miała niezbyt zgrabne. Twarz poorana zmarszczakami, postura nazbyt koścista.Oczy tylko żywo na niebiesko świeciły w zapadłej twarzy.

Zofia mimowolnie się uśmiechnęła, poczuła się nagle potrzebna i ważna.

-Zawołaj łobuza tutaj-poleciła starsza kobieta.

Dziewczyna posłusznie pobiegła w ślad za dzieckiem, porzucajac swój tobołek obok wieszaka na kurtki.

-Jak masz na imię?-spytał się chłopca, gdy zobaczyła,że mały rozrzuca palstikowe zabawki wokół dużego pomieszczenia.

Chłopiec nie reagował.

-Jestem Zośka a ty?-spytała, podchodząc bliżej do dziecka zajętego niszczeniem małego autka.

Chłopiec nie reagował, kopiąc dużą plastikowa koparkę.

-Musisz obiad zjeść, chodź pogadamy-zachęcała dziewczyna.

-Nie chcę, nie chcę. Idź sobie!-krzyknał wyrzucając kawałek plastiku w  stronę nieznajomej.

-Nie przejmuj sie nim, on ma róźne humory. Trzeba byc cierpliwym, barzdo cierpliwym-rzekła starsza kobieta do zasmuconej dziewczyny.

-Tutaj obok będziesz miała swój pokój, możesz go sobie urządzić jak chcesz. No juz rozgośc się. Tam po lewej jest łazienka, kuchnie znasz-pani Teresa zawołała do zdezorientowanej dziewczyny.

Zofia osobliwie obco poczuła się w nowym miejscu. Znów miała wrażenie, rozpoczynania życia na nowo. Jakby to co była zniknęło, teraz rozpoczęło się nowe rozdanie, nowe wcielenie.

Tęskniła za dawnym życiem. Usiadła na kanapie rozmyslając. Pokój wydawał się mały, przytulny, nie zamieszkiwany, jakby czekał na lokatora. Dom wywarł wrażenie na Zosi. Jedyny duży dom jaki pamietała, to był sierociniec ze zbyt duża liczbą,niekochanych dzieci. Zazdrżała. Nie barzdo wiedziałą jak nalezy opiekowac się dzieckiem, nigdzie sie tego nie nauczyła, sama nie pałała do dzieci sympatią.

Bliższa jej sercu była obecnośc osób starszych i mądrych.

 Dni pędziły szybko, jeden za drugim. Zofia nader szybko się wdrożała do swych obowiązków, pomimo zmeczenia, kładła się z uśmiechem do snu.

Rozwydrzony Oskar, dawał się niekeidy oswoić a niekiedy męczył swym trudnym usposobieniem. Pani Teresa wydawałą się życzliwie nastawiona. Żona zas była milcząca, małomówna, zajęta stale swą pracą na uczelni. Pan Stanisław jedynie ponaglał dziewczynę do zmian o lepsze jutro, wymuszał przygotowanai do egzaminów potrzebnych na studia. Wcześniej doprowdził dziewczynę do zdanej mature, z której to cieszyła się jak dziecka. Oto, ona sama, przez długie wieczory samotne uczyła się sumiennie z książek, które znalazła w domu, z tego co pan Stanisław i jego milcząca żona Anna kazali się nauczyć.

Zofia nie była wcale zdolna, nauka przychodziła jej zazwyczaj opornie i z wolna. Długo i wytrwale musiała nad soba pracować, mnóstwo nocy zerwała by przyswoić materiał, by zrozumieć, by nikogo nie zawieść. Płakała niekiedy po cichu i z bezsilności, nikomu nie zwierzała się ze swych trudności. Nie chciałą nikogo obarczać swoimi kłopotami,niewygodami. Cieszyła sie,że jej trudne życie przybrało nowy sens, ktos jej potrzebuje, ktos jej jest wdzięczny;za opiekę, za ciepły posiłek, umyte schody, czystą łazienkę, pograbione liście. 

Jeszcze wtedy gdy była w sierocińcu, taki obród sparwy wydawał się jej nierealny.

Obecnie jej ukryte marzenia, powoli wypuszczają swoje ziarenki, chociaż posadzone na grzęskim gruncie, jednak się przyjęły, jednak kiełkują.

Zofia z czasem polubiła Oskara, jego trudny charakter chociaz męczył, niekiedy sprawiał przykrość dziewczynie, jednakże cieszyła się że jest mu potrzebna.

Rodzice rozpieszczonego jedynaka, chętnie oddawali się swej pracy, swojej karierze, byli zadowoleni gdy ktos inny przejął ich obowiązki.

Dziecko było grymaśne,nie smakowały mu prawie żadne potrawy, zabawy choc wyyslne szybko go nudziły. Miewał zmienne nastroje, raz wesoły innym razem obrażony, ublizyć dziewczynie też potrafił mniej lub barzdie świadomie.

-Zoska a skąd ty jesteś, gdzie sa twoi rodzice, czemu tak brzydko chodzisz ubrana, czemu tak pachniesz dziwnie?-niemal dzień po dniu Zofia próbowała dziecko odpowiedzieć na stałe pytania, spokojnnym tonem, powciągajac swój naturalny gniew.

Chłopczyk nie lubił gdy okazywano mu czułość czy serdeczność, na co Zoska niekiedy się zdobywała by uspokoić niespokojne dziecko.

Odpychał dziewczynę od siebie, sparwiał przykrośc swym szorskim i wymagajacym podejściem.

-Dziwne to dziecko, jakby nie posiadało serca, żadnych uczuc-mowiła do siebie, kiedy szykowała posiłek a to dla siebie a to dla malca i dla milczącej,żyjącej we własnym świecie staruszce.

Oskar nie był wylewny uczuciowo, także wobec rodziców, babci. Dzieci od czasu do czasu odwiedzały chłopca, lecz wiadać było,że nieco sie obawiały Oskara, nie pałały do kolegi wcale sympatią. Zdażało się,że zaproszone dzieci szybko skłaniały się do powrotu, nigdy potem nie zapraszały Oskara, same z siebie.

Niekiedy rodzice badx babcia a nawet sama Zoska, prosiły dzieci aby Oskarek, mógł im złozyć w najblizszym czasie rewizytę.

Zawsze jednak były to wymuszane uprzejmości. Wszakże nikt rodziców Oskara także nie odwiedzał, do babci nie przychodziły czesto znajomi.

Dom Zofii wydawał sie okazały i pojemny,lecz życie nie toczyło się w nim żywe. Rodzice chlopca niczym cienie przemykali,wymienajac zdawkowe komunikaty pomiedzy sobą.

-Kim oni są?-dumała nieustannie Zofia.

Jej semej wydawali się gospodarze jakoby byli cieniami, duchami, którzy tkwią w domu na uboczu, zdala od cywilizacji.

-Zofia ucz się z tychz  ksiażek, które ci przekazujemy, jeśli ci zalezy na lepszej przyszłości-odpowiadał pan Staszek i jego żona Anna, gdy ta pytała o swoje obowiązki i sprawy do załatwienia.

Zofia posłusznie wykonywała swoje polecenia o nic nie pytała, wahała się, obawiałą ich niepewnej reakcji.

Niekiedy ciekawość brała góre i Zofia chciała z kims porozmawiać, dlatego udawała się do pokoju babci, wczesniej jak zawsze pukajac i uprzejmie przepraszając.

-Mogłabym pani w  czyms pomóc?-pytała się starszej pani.

-Tak ugotuj mi rosół, odkurz wszystkie pokoje!-odpowiadała sucho, rozwiazując własne  krzyżówki lub wykonując swe robótki ręczne, siedząc w rogu swego łożka w bogato urządzonej sypialni..

Zofia wiernie,potulnie, bez słowa skargi wykonywała swoją codzienną słuzbę.

Niekiedy marzyła o lepszej przyszłości, niekiedy śniły jej się piękne krainy i dobrzy  ludzi, których niegdys znała a z którymi musiała sie rozstać. Z takich niecodziennych snów nie lubiła się budzić.

 

Rozdział XX.

Miesiące przechodziły w lata. Pogoda zmieniałą się jak w kalejdoskopie, przynosząc dziewczynie otuchę.  Zofia nareszcie patrzyłą z nadzieją w przyszłość. Treścią jej smutnego zycia nie były juz tylko wspomnienia nielicznych, dobrych chwil i niepewnośc jutra. Zofię szczerze radowało nowe jutro.

Nie bez trudu, otrzymywała promocje do następnych klas. Nie szukała przyjaźni, jednakże nieliczne osoby poznane w szkole, były dla niej także pociechą. Zamieniała z nimi zdawkowe słowa, wstydziła się wciąz własnych zwierzeń i szczerości.

Nie zabiegałą o przyjaźnie, ludziom wciąż nie dowierzała, lecz powoli otwierałą sie na nowe mozliwości. Nie bała się jutra i nie chowała w mysiej dziurze jak niegdyś.

Zerkałą ukradkiem na innych młodych męzczyzn, szybko szacowałą,że niezbyt sa oni jej osobą zainteresowani. W myslach łowiła ich wzrok. Dbała o swój wizerunek bardziej niz dawniej.

Niekiedy pierwsza, wychodziłą z usmiechem do nowopoznanych lecz, widząc ich wahanie, traciła swój początkowy zapał, nader okrótnie bała sie odrzucenia i ośmieszenia.

 

Uczyła się duzo, cały swój wolny czas wypełniała nauką. Gdy wracała autobusem do osobliwej willi, tam wykonywała swoje obowiązki bez zarzutu.

Opiekowałą się dzieckiem i starsza osobą. Za swoje dobre serce otrzymywała najmniejsza wypłatę,wystarczajacą na pokrycie swoich podstawowych potrzeb.

Z rodzicami Oskara, nie nawiazywałą wcale relacji, gdyz oni także nie wykazywali wcale takiej woli.

Tęskniła podczas bezsennej nocy do ludzkiego ciepła, miłości. Jej wielkie serce gniezdziło wielką pustkę niekochania.

Darzyła uczuciem małego, rozbrykanego chłopca, lecz on wcale nie szukał u Zosi miłosci. Nie przywykł do okazywania miłości, czułości, odpychał Zosię gdy ta zbyt długo głaskała go po jego jasnej głowce.

-Zostaw mnie!-krzyczał oschle, nie zważajac na Zofi reakcje.

-Nie bądź taki!-powtarzała dziecku wtedy Zofia z pokorą i rosnącym niepokojem.

Oscar był dzieckiem raczej chorobliwy,miewał swoje humory, niekontrolowane napady gniewu, dziwnych zachcianek.

-Zofia idź sobie, nie potzrebuje ciebie-krzyczał, gdy ta usiłowała malca doprowadzić do ładu.

Zadziwiajace zdawało sie zachowanie babci dziecka, kobieta jawiła się bowiem dziewczynie niczym duch, który słania się wokół domu.

Także pozbawieni życia, zdawali sie rodzice malca, którzy zdawali się nie odzywac do siebie, którzy trwali zaledwie oddychajac i pzremieszczajac się z miejsca na miejsce

-Dziwni ludzie, tacy bez uczuć-szeptała co rusz Zofia.

-Ciekawe czy oni są zywi czy martwi? Mój Boże kto to wie?-martwiła się dorastająca panna, mówiąc do siebie półgębkiem, gdy nie umiała zasnąć.

-Na cóz mi ta wiedza?Może lepiej nie wiedzieć, kim oni są, tak będzie dla mnie lepiej-dodawała sobie samej otuchy i niebawem zasypiała, wtulona we włąsną nadzieję.

 

Dziewczyna lubiła wieczory, wtedy bowiem zabierała się gorliwie do nauki. Zdobywana w trudzie w samotności nowa wiedza, cieszyła i w jakiś sposób zaspokajała jej głebokie potrzeby.

-W przyszłości zostanę psychologiem, będę pomagać niekochanym sierotom, takim jak ja byłam no i jestem-powtarzała sama sobie co noc, nim jej wilgotne powieki stały sie ciiężkie, nim ja samą spowił błogi sen.

 

 Rutyna była tym co stanowiła o bezpieczeństwie, jakże lubiła dziewczyna powtarzalne czynności.Lubiła gdy jej plany i przedsięwzięcia dochodziły do skutku;gdy nauka jako taka się zdawała i przechodziła an wyższy poziom, gdy w domu państwa nikt nie miał pretensji do niej samej.

Starała się, niekiedy pragnęła usłyszeć słowa otuchy a nawet pochwały. Nigdy jednak nie dane jej było usłyszeć wymarzonych słów wsprarcia. Życie toczyło się swym utartym rytmem.

Pewnej zimnej jesieni,gdy nakazano Zofi posprzatać wszelkie domowe zakamarki, piwnice i składziki, wpierw dziewczyna narzekała. Jednakże szybko dziewczyna z pokorem przystapiła do metodycznego działania. Gdy juz po dłuzszym czasie, poczuła znużenie, gdy jeszcze końca widać nie było, zapragnęło usiąść i odpocząć, wody choćby zaczerpnąć. Przysiadła na nieużywanym tapczanie. Zaczerpnąc wody pragnęła. Gdy pochylając się znów, poczuła ukłucie w kregosłupie, zaklnęła niespodzianie, usiadła na podłodze. Serce jej zabiło mocniej, wtem ujrzała jakże dobrze jej znany kajet. Dłonią sięgnęła na sam spód szafy. Sprawnym ruchem wydobyła spod ciężkiego regału najpiekniejsze wspomnienia z lat dziecięcych, dzierżyła juz w dłoni prastary pamietnik. Podskoczyła radośnie, jakby wygrałą specjalna nagrodę, jakby jej trud został hojnie wynagrodzony.

Z drżeniem serca i rąk, pojęła,że to najprawdopodobniej dalsza część dobrze znanego jej pamietnika. "Losy dalszy Kunegundy" brzmiał tytuł następnego tomu, pisanego odręcznie przez dobrze jej znaną już bohaterkę.

Oczy jej zaszkliły się wspomnieniami i ciepłą dobrocią.

Prace dalsze wykonywała juz w podskokach, serce zdawało sie rozsadzać w oczekiwaniu. Porwała odnaleziony skarb i ukryła wpierw w swej piersi, tuz pod szerokim swetrem.Wbiegła szybko, niezauważona przez domowników, całkiem prze nich zapomniana. Odnaleziony ,wspaniały pamiętnik ukryła skrzetnie w swym pokoiku, na swym łożku zakryła kołdrą, usmiechając się sama do siebie, pobiegła by gorliwie pracować. Usmiechy rozsyłała napotykanym domownikom, tamci podejrzliwie spogladali na nią samą i schodzili jej z drogi.

Oczekiwała na świt, na spokój na włąsnych warunkach.Gdy nastałą upragniona noc, już zasiadała do pożądanej lektury, wtem usłyszałą plącz dziecka głośny i przykry.

Udała się tam wiedziona instynktem niesienia pomocy.Dotarła do pokoju, sypialni samotnie lezącego dziecka w swym łózku.Dom zdawał się pograżony we śnie.

-Co się stało Oskar, czemu placzesz?-spytała troskliwie,podchodząc do płaczącego.

-Boli mnie głowa, ząb-cedził cierpienie przez łzy.

-Już dobrze-utuliła chłopca. Ten dał się ugłaskać i plakał nadal lecz jakoś ciszej.

 -Boli-powtarzał wciąż.

-Masz gorączkę maluchu, jak mam ci pomóc?-plakała razem z nim.

Pobiegła czym prędzej przed siebie, pargnęłą obudzić babcię chlopca,lecz ta spała głośnym chrapaniem, który niosł się teraz korytarzem. Zawachała się. Nie wiedziała gdzie rodzice chłopca mieli swoją sypialnię, nie miałą odwagi wspinac się na wyższe pietro.Nie chciałą klopotów na siebie ściągać.Wycofała się zasmucona. Wróciła do płączącego. Potem udała się do kuchni, w poszukiwaniu wody, lekarstwa. Szukała czegoś do picia po omacku,wpierw bez powodzenia,gdy światło roziskrzyło widok,namierzyła sok. Potem odszukała nieużywany syrop no i łyżeczkę,tak zaopatzrona biegła bez tchu do marudzącego dziecka, ona sama,jedyna która umiała dodać otuchy potrzebującym, bez oczekiwania na odwzajemnienie.

 

Gdy wróciła dziecko juz spało, tak samo twardo jak pozostali domownictwo. Rozejrzała się dookoła, nigdzie zywej duszy. Połozyła na stoliku to co odnalazła w kuchni, pogłaskała śpiacego po główce. Chwilę jeszcze trwałą na posterunku, niepewna dalszego działania. Odeszła po dłuższym wahaniu, pognała do swej sypialni niejako na skrzydłach, jej sen także zdołał odlecieć niczym ptak.

 Chwyciła pamiętnik,ukryty pod materacem łożka, jej serce łomotało radością i odzyskanym życiem.

-Mam cię, nikt mi ciebie nie odbierze-szeptała czule do duszy prastarego zeszytu.

 Sprawiał wrażenie jeszcze bardziej kruchego, szarego.

Otworzyła delikatnie kartka po kartce, pożołkłe papiery mieściły staranny zapis kaligraficznego starego atramentu.

Załkała ze wzruszenia.

"Słowa swych wspomnień dedykuję tym co szukają wskazówek

1946 i dalsze lata. KUNEGUNDA'

Zaświeciła szybko światło, by mieć lepszy widok na odnaleziony skarb i by nie męczyć swych oczu w słabym świetle lampki nocnej.

"Najstarszniejsza wojna dobiegłą końca, chciało by sie rzec. Wykrzykujemy i radujemy się my żywi porażeni nowiną końca piekła, jakiego ludzkośc nie znała nigdy odkąd istnieje.

Radości nie ma końca. Muzyka i spiew wszelaki niesie się echem przez maista i wsie.Skończyło się to czego nigdy nie powinno było być.Przetrwaliśmy my, jakim cudem.

Musi istnieć i Bóg i diabeł bo to co dobiegło końca tylko o tym dobitnie świadczył. BÓG POKONAŁ DIABŁA.

Tymczasem diabeł nie dał się pokonac bez ofiar; starcilismy nie tylko calutki dobytek, wszystko co było do stracenia.

Nie mam już bliskich, polegli wujowie, starsi, bratankowie, sąsiedzi. Nie mam juz siostry czy brata.

Zostałam ja tylko przy życiu, wcale nie pytana o zdanie.

Nie mam ja nieboga, nikogo by do serca utulić.Nie będe wszak obcych dotykac i im matkowac serdecznie.

Ci co przy zyciu zostali, odmienieni zostali całkowicie.Nie masz juz człowieka, człowieczeństwo umarło.

Istnieją co najwyżej żywe trupy, każdy bacznie i wilkiem patrzy na drugiego.

Każdy podejrzliwie i wrogo szacuje bliźniego.Wszystko bezpowrotnie minęło,zmarło a tylko ziemia jeszcze oddycha bo tak byc musi"

Zofia zaczytana siegneła po następną stronę, w tem uslyszałą płacz dziecka nasilony i jakby spanikowany.W pierwszym odruchu podskoczyła z przestrachem,bezładny pamiętnik opadł na łożko.

 Wyjrzała zza drzwi, płacz ucichł tymczasem.Oddychała z trudem, niepewna dalszego postępowania.

Przebiegła korytarzem truchtem na paluszkach. Otworzyła drzwi do pokoju dziecka. Chłopiec spał twarsym zdrowym snem.

-Skąd ten płacz?-krzyknęła w panice,wracając na powrót do sej sypialni.

Do rana nie umiała zmrozyć oczu. Leżała wtulona do starego zeszytu i w milczeniu nasłuchiwała.

Wzrokiem obejmowała widoczne na półce liczne grzbiety ksiązek, podręczników szkolnych, których nie zdążyła przeczytać.

Sen nie chciał nadejść, była tylko tęsknota połączona z dziecinnymi wspomnieniami.

 

Rozdział XXI

 

Nowy dzień nie przyniósł ni wytchnienia nie było wszak czasu na refleksję.

Pracy było tak wiele,że jedna smukła Zofia mogła by obowiązkami obdzielić niemal wies całą.

Chory mały oskar, cierpiąca na dziwaczne dolegliwości babcia, gotowanie, sprzatanie domu, zakupy no i praca umysłowa w wyższej szkole.

Zofia pracowałą jak automat, wyłaczyła już uczucia, mysli bo one teraz najbardziej doskwierały.

Wspomnienia czułe ukryła gdzies głeboko i daleko w sercu, nie lubiła po nie sięgać.

W porywie dobroci, usiłowałą nawiązac bliższy, serdeczny kontakt z chlopcem, lecz on nie był skory do przyjaźni.

Milcząca starsza pani, stale zajęta włąsnymi myslami i odpowiadajaca zdawkowo, niezbyt była chetna do nawiązania znajomości.

Nie licząc rodziców Oskara, tamci zdawali się jedynie lokatorami, jakby zywymi duchami, zupełni wolni od emocji.

Zofia z każdym spędzonym rokiem w tej tajemniczej willi pragnęłą samodzielności, pragnęła wolności, który coraz zachłanniej łaknęła.

Jednakże jej samotne serce pragnęło drugiego człowieka, tak abrzdo chciała znaczyć dla kogoś, komus ofiarować z nawiązką choc tyle serca ile sama cudem zdobyła.

Czasy studenckie mimochodem takkże dobiegały swego kresu. Zofii na swój sposób będzie żal tego stałego i pewnego punktu odniesienia.

Było owszem mnóstwo pracy lecz dzień cieszył mozliwością doznania rozwoju, o jakim kiedyś w bidulu mogła zaledwie marzyć.

Jej najbliższym przyjacielem była ukochana babcia, która w najmniej oczekiwanym momencie dawała o sobie znać.

Pamiętnik stanowił od zawsze największy skarb.

Obiecała solennie , że nigdy nie pozwoli stracić to co daje jej największą nadzieję w chwili gdy brakuje tej nadziei najbardziej jej samej.

Gdy długi dzień obleczony obowiązkami pzreszedłw  noc, Zofia znów w samotności ale nie czując się juz sama zabrała się za czytanie.

 

"Pamiętaj drogi mój czytelniki, wiem,że nim jesteś, zostań moim przyjacielem nie tylko na czas czytania tego co musiałam zapisać.

Nie badź nigdy rozgoryczony, nie rozpaczaj, nie narzekaj ponieważ to wszystko przeminie, stanie sie pojutrze nieważne, niepotrzebne,zbędne jak brudne kamienie, które ty niepotrzebnie nosisz w swej kieszeni.

 Przypomnij sobie co kochasz najbardziej, jesli nie będzie to żaden człowiek to nie jest to wcale takie starszne.Odkąd żyję, pamiętam,że mnie nie kochał chyba nikt. Ja tez nie adrzyłam miłością wielką nikogo.

Moge miłowac Ciebie, który to czytasz. Nie zaznałąm miłości, z tego powodu czuje się trochę ułomna a trochę wyjatkowa bo to wszzystko przezyłam. Jestem przyzwoitym człowiekiem, nikt z moejgo powodu nie płakał, nikomu nie przysporzyłam bólu ni zmartwień. Żyję jednak by innym ofiarowac swoją miłość.

Kochałam jednak muzykę, pisanie a moja moją największa miłością pozostanie malowanie pejzazy i ludzi.

Przechowywam moje stare prace w piwnicy,w domu cudzym i pięknym.Nie zdardzę Ci jednak adresu ani Tobie ani nikomu żywemu po prostu , boję się bowiem odnalezienia i dewastacji tego co mi moje młode lata zabrało i zajmowało.

Uciekałam się do mojego malowania, zawsze gdy moje serce błądziło i cierpiało. Właściwie jedynie w tworzeniu włąsnej sztuki odnajdowałam moje zycie.

Jesli i Ty odwzajemnisz moja przyjaźń szukaj bowiem, znajdziesz tylko wtedy jesli czyste będa twoje intencje i serce"

Zofię ogarnęła senność,skłonna była poddac się nęcącemu uczuciu spokojnego snu lecz kartka z pamietnika, stara pożółkła wypadła wprost do jej rąk, gdy zamykała stary pamiętnik.

 

"Im wieksze gmachy ludzie budują tym  mniejsza panuje tam gościnność.

Niegościnny dom skrywa moje prace, tam bowiem nikt żywy nie zaglada, odwiedź jego piwnice.

Przygarnij, pzryjmij ode mnie to co zastaniesz, jako mój dar dla Ciebie, dowod, że o Tobie wiem, że mi na Tobie zależy"

Zofią poczuła nagły przypływ energii, nie zważała na porę dnia,domyślała się tylko,że trwa  środek nocy.

Przywdziała na piżamę sweter ciepły, ile sił i tchu wydychały jej płuca parła przed siebie. Położenia piwnicy i do niego dojścia domyslałą się tylko, czasami stamtąd starsza kobieta przynosiła konfitury, jabłka i ziemniaki.

Pobiegła korytarzem, dopadła starych dębowych drzwi, otwarła je i półmrok ją pzrywitał, słaba żarówka u powały miigała porozumiewawczo, oswietlajac dziewczynie drogę,owiął ją chłód i smak wilgoci, niezrażona pokonywała strome schpody w dół.

Rozejrzała  się niepewnie. Zapach starnnie umieszczonych i posegregowanych gdzieniegdzie warzyw wparwił dziewczynę w podziw. poczuła nawet głód.

Przeszła do drugiego pomieszczenia, tam nasilił się smak wigoci, chlód i ciemnośc narastała, żarówka migotałą niepewnie,

Odróciła się na pięcie, pożałowała swej ciekawości, zakleła nawet na swoją naiwność, zamierzała powrócić dos wego pokoju lecz pobladziła.Nieznała tych komnat, utkwionych w ciszy i mroku oświetlonym teraz księzycem w pełni. Jej stopa dotknęła żle zabezpieczonego jakby ładunku lub paczki. Upadłą, lekko ranna w kolana.Sznur, który spajał tekturę, pęczniał w dotyku. Bez trudu otwarła starą płachtę papieru, po nim kolejną. Kurz dławił i znieczulał zarazem.

-A to co?-krzyknęła wpatrzona w srebrzystą tarczę księzyca.

 

W zasięgu wzroku Zofii, znajdowały się przepiekne, dobrze utrzymane obrazy, wykonane profesjonalnie a  zarazem po amatorsku. Zamarła. naliczyła aż dwadzieścia pięknych pejzaży.

W jej dłoniach znajdował się teraz obraz żaglówek cumujących na wodzie, i słońca skrywajacego się w falach. Pejzaz tchnął spokojem.Kolejne ukazywaly morza, góry. Zachwyt zrodzony w sercu dziewczyny zdawał sie rozsadzać się wrażliwe wnętrze. Załowałą,że znajduje się sama, że nikt wraz z nią nie kontemplują wyżyn sztuki.

Zaszlochała, Podniosła ku sobie cięzki pakunek. przywarła do siebie. Jej pragnienie i pożadanie domagałą się przywłąszczenia sztuki, slowa z pamiętnika teraz nabywały mocy.

-Bedziecie moje, kochane pejzaże, zaopiekuje sie wami-mówiła czule i z uznaniem jak do kochanka.

Objęła szczupłymi ramionami wspaniałe znalezisko, wlokła je ze sobą tam gzdie znajdywał się jej pokój. Modliła sie szeptem by nikt nie był świadkiem tej śmiałej kradzieży.

-Pomogę Ci je stad zabrać, niech staną one twoje i niech cie ratują-słyszała uparcie glos , który był jej dziwnie bliski. Nie oglądał się za siebie, bała sie pzrede wszystkim człowieka z krwi i kości.

Długa drogę do swego pokoju przebyła zadziwiajaco szybko i sprawnie, nie spotkała nikogo prócz piwnicznych gryzoni.

Swoje skarby umieściła pod łózkiem, dumna i szcesliwa jak nigdy dotąd zasnęła nareszcie, snem głębokim i zdrowym.

 

Gdy zbudziła się nazajutrz w niedzielę znów przezornie przywitała się ze swym wykopaliskiem, pogładziła obrazy czule, zdmuchnęła stary kurz, serce biło jej na głos z nagromadzenia i przesytu nowych emocji.

Wiedziała,że obrazy posiadają ogromną wartość, dzięki nim może nie tylko spieniężyć ale stać się właścicielką wielkich, wiekopomnych dzieł.

Uzmyslowiłą sobie, że jej studia niebawem się skończą, skończy sie także jej słuzba w tym gmachu, a ona znów będzie bezdomna.

Dzięki cennym obrazom ona sam stanie na nogi,być może stac ją będzie na bezpieczny start w dorosłość, bez strachu, samotności i przerażjącej niepewności.

Nie jest sama, posiada wielki skarb i świadomość,że już nie będzie błądzić.

 

 

 Rozdział XXII

Dni przechodziły w miesiące a te niepostrzeżenie i w lata. Niebawem i Zofia doczekałą się obrony pracy magisterskiej z psychologii.Nie dowierzała,ze i jej będzie dany tak zacny sukces. Czułą,że dobre duchy jej sprzyjają,że nie jest sama. Nie musi walczyć z wiatrakami i skazywac się na samotne, przypadkowe posunięcia. Obrona pracy mogłaby się nie zdażyć, albowiem tego dnia w domu zostałą sama z Oscarem, nikt nie pamiętał o wielkim dniu mlodej kobiety.Każdy zajęty własnymi sprawami, postanowił opuscić dom, dziecko zostało na łasce opiekunki. Dziewczyna nakarmiwszy siebie i marudzące dziecko, wyszykowałą się na obronę i zdała. Nie było przerażenia, nie było wielkich problemów, zdała. Egzaminatorzy okazali jej wspołczucie, biorąc podopiecznego za jej dziecko. Cieszyłą się potem jak dziecko, wracajac do domu z Oscarem pod rękę.

W domu już po powrocie zastała niezadowolonych domowników, zmierzyli Zofie ponurym wzrokiem, zapadli w milczenie i nie raczyli potem wcale się odzywać do niani.

Następnej bezsennej nocy Zofia postanowiła rozstac się z tymi ponurymi, żywymi, nieżywymi duchami, udajacymi ludzi albo bardziej na odwrót. Zofia spakowałą swoje rzeczy,tych fantów było coraz więcej, walizki były coraz cięższe.

Postanowiłą poinformować starszą pania o swych zamiarach, tamta spojrzałą bez emocji, jakby spodziewałą się takiego obrotu sprawy.

-Gdzie się teraz podziejesz?-spytała staruszka bez emocji bardziej z zaciekawienia.

-Pójdę za głosem serca i rozumu, jestem dorosła nie zginę-dodała z nadzieją, tuląc bawiacego się chłopca jakby na pożegnanie.

-Poczekaj znam dobrych ludzi, którzy Ci pomóc mogą, stój i czekaj!-zażądała, uciekajac do swego pokoju i wynurzajac się niebawem po krótkiej chwili.

Zofia stała tuz przed owalnymi drzwiami wyjściowymi, Oscar ze smutkiem pobiegł za babcią, żal ściskał jej serce, tęsknota uwierała.

Z oczu wypadła dziewczynie łza, potem następna, nie wiedziała jakie wyzwania szykuje jej kapryśny los.

 -Zosia, tu mas adres, tu się zatrzymaj, gdybyś nie miała dokad pójść-staruszka podała dziewczynie, zwiniętą an pół karteczkę i niezgrabnie, dotknęła dłonia o jej dłoń.

-Dziekuję, będą Wam wdzięczna i kto wie, może i tu wrócę-rzekła Zofia, panujac nad wzruszeniem i wylewnie kłaniąc się starszej pani, którą nie zdązyła wcale poznać.

Karteczkę uktryła w kieszeni spodni, nastepnie omiotła wzrokiem olbrzymie wnętrza domu, chwyciwszy swój dorobek zapakowany w walizki, udała się przed siebie.

Ile razy już zaczynała nowe życie, żegnala stare, nie umiała zliczyć. Tym razem zadomowi się na zawsze, ostaecznie, bedzie miałą swój, włąsny dom, postanowiła, tuląc twarz do ciepłego o tej porze roku dnia.

Jej niepewne kroki zawiodły ją po kilku godzinach marszu do malego kościołka, tam się bowiem zatrzymała, uklękła i w ciszy oddała modlitwie. Chłod i przytulnośc rozmodlonego miejsca, dodawały jej nieco potrzebnej  otuchy i nadziei.

Gdy juz nasyciła swą tulaczą duszę ciszą i modlitwę, wstała. Rozglądała się ciekawie, napotkała w pólmroku nerwowym wzrokiem kilka starszych kobiet, jednego staruszka, nikogo ponadto.

Sięgneła do kieszeni by odnaleźć karteczkę z adresem, podarowaną jej przez babcię Oskara. Szukała papierka długo bezskutecznie w każdej kieszeni, przegródkach waliz, z jej ust sączyły się szeptem słowa żalu i skargi. Wypadła z walizkami na zewnątrz, uderzajac łokciem o żwawą staruszkę, ktora jeszcze znak krzyża czyniła wychodząc.

-Przepraszam-odezwała się zdenerwowana Zofia, potrącając wychodzącą.

-Nic nie szkodzi,a co pani taka nieszczęśliwa?-spytała staruszka marszcząc czoło.

-Wie pani, jestem chyba  bezdomna, nie mam dokąd pójść, zgubiłam adres, nie mam już nic-szlochała Zofia bezradnie.

Starsza pani stała jak wryta, rozmyślając w milczeniu, oglądajac czujnie Zofię i jej wielkie walizki. Ptaki pokrzepiajaco śpiewały gdzieś w pobliżu, wypełniając nagła ciszę.

-Mogłabys się u mnie zatrzymać, wolny pokój się znajdzie. Jestem Agata Maj a Ty? -rzekła nagle staruszka i szybko dodała.

-Mów mi po prostu babcia Agata-usmiechnęła się dobrodusznie staruszka.

-Jestem Zofia, skończyłam studia, nie mam rodziny, tułam się całe swe życie-rzekła Zofia,wylewnie dziekując starszej pani.

-Podążaj za mną, mieszkam niedaleko-rzekła babcia Agata, zaparszajac gestem samotną kobietę.

 Szły obie zajęte włąsnymi myślami. Zofia nie dostrzegła ładnego, zadbanego ogrodu, który wkrótce mijały, bowiem jej serce wypełniała dobrze jej znana tęsknota i niepewnośc jutra.

Zofia szła za staruszką w stronę małego lecz dobrze zadbanego domu, pies jamnik wybiegł im na spotkanie, machajac przyjaźnie ogonem. Dziewczyna po raz pierwszy od dawna szczerze sie uśmiechnęła, głaszcząc brązowego kundelka.

 

 

 

 

 

 

 

27 listopada 2019   Dodaj komentarz
łzy  

Wszystko albo nic

Rozdział 1.

 

 Szumne morze rozrzucało soczyste piany fal,uderzajac o brzegi pagórkow lenych. Ptaki wydawaly swe trele, słońce dyskretnie opalało i wiatr lekko dmuchał swój wczesnoletni czar.Dzień nad Adriatykiem w pełni trwał. Szeregi nowoczesnych hoteli, dumnie prezentowały się wzdlóż dróg i szos.Na balkonie drozszego i pyszniacego się przepychem hotelu, siedział znudzony komornik Adam Skurczyk. Tylko on zdawał się smucić i nad czymś niemiłosiernie ciezko dumać.Z jego nader młodzieńczej twarzy pojawiał sie przedwczesny gniew i butność co wjego zaciętych ustach twarzy czyniło z niego czlowieka nieszczęśliwego głęboko. Oczy stały się mętne, bezbarwne jak u starca prawie. Tymczasem komornik miał dokładnie trzydziesci pięć lat. Od lat kilkunstu zdołał wyrobic sobie opinie nieustępliwego komornika i wroga ludu ubogiego. Z cała pewnościa nienawidził ubogich i słabych,zywił do tych ludzi wyłacznie pogardę i chęć większej jeszcze zemsty.

Komornik nie dostrzegał otaczajacego go piękna, chociaz przybył na wakacje to wcale nie był zrelaksowany. Na jego stole stał pusty kubek po dawno wypitej kawie, kilka porzucanych niedbale niedopalków papierosa, wypadały na ziemię,wprawiając w gniew samotnie siedzacego. Stolik jego gromadził ogromna sterte listów,tych juz otwartych i tych czekajacych na zapoznanie. Wiatr przewracał kartami listu, powodując wieksze jeszcze zniecierpliwienie i wieksza nienawiść u komornika.

Kilka korespondencji juz otwatych, nie pozwalało o sobie zapomnieć. Listy raz porzucone, niemal gniecione i w drodze do kosza na smieci zniszczone dłońmi komornika, samoczynnie niczym wyrzut sumienia wciąż ozywiały a i wciąż swym równym i ciemnym atramentem kreslonym po kratkowanym kartkach, nieustannie straszyły i nabierały nowego żywota.

 

" Panie Skurczyk  błagamy niech nam pan nie zabiera ostatnich naszych groszy na chleb. Bieda nas straszna przesladuje, nie mamy co jeść i za co zyć.Niech pan będzie człowiekiem i niech nam nie zabiera juz nic.

Błagamy na krzyź Pana Boga. Cóż my winne,że nic nie mamy i jeszcze sie nam bezprawnie zabiera ostatnie nasze grosiki. Jakim prawem i dlaczego?'"

 

List był podpisany drżącą reką,niezbyt wyraźnie lecz komornik doskonale widział kto jest adresatem.

Westchnął z gniewem, jego wąskie usta wyrzuciły słowa i klatwy pełne zawiści, dając upust nagrmadzonej niechęci.

Popatrzył na długi stos otwartych listów, znał zbyt dobrze tych,co do niego pisali stale te same skargi i te same przebłagania.

Nienawidził ludzi,nie miał dla nich litości i zrozumienia. Dlatego wybrał zawód komornika, który pozwalał mu bez najmniejszego wyrzutu sumienia,pozbawiać zadłuzonych i tych nie będących w stanie płacić za pochopnie nieg!dys zaciagniety kredyt chocby te niewinne kilkaset złotych. Po kilku latach dług ubogich siegał już ogromnych i często absurdalnych sum do zapłaty.

Komornik nienawidził wszakże bogatych i tych, którzy nie zaznali ubóstwa ani nie martwili się o jutro. Nienawiśc Adama wynikała po części z nienawiści a po części z niechęci do ich dóbr. Marzył przedsiebiorca by i jego majatek był ogromny i by on sam posiadał więcej, duzo więcej od tych którym bezwstydnie zazdrościł.

 Rozdział II

Piotr Skurczyk przebywał na wakacjach, wybrał samotna wyprawę. Nie zaprosił nawet swojej asystenttki, panny Moniki do której żywił trudne i niedajace się okreslic uczucie. Monika była niegdys uboga studentka, ukończyła studia humanistyczne i zupełnie przypadkowym zrządzeniem losu, otrzymała wolny etat stazystki przy komorniku.

Prace swoje wyknywała poczatkowo gorliwie lecz z czasem dopuszczałą sie coraz mniej drobnych nieuczciwości. Szkolona na bezwgledną urzęniczkę, która swym poprawnym formułowaniem tresci, miałaby duże szanse na wyegzekwowanie należności. Dziewczyna dwoiła sie i troiła by swoje obowiązki wypełniać nalezycie aby i włąsne długi zaciagniete za czas studiów pospłacac a i zarobic godnie na włąsne utrzymanie.

Monika rozumiała niedolę ludzi walczacych o  przetrwanie, jakże bliskie jej własnemu doswiadczeniu. Jdnakże ze względu na lojalnośc wobec szefa, i ze strachu o bezrobocie, czyniła wszystko co w jej mocy by szef był z niej zadowolony.

Poczatkowo karcił, pouczał, oszczedzał na chwaleniu, z czasem dostrzegał ukryta siłę kobiecości skrytą w zgrabnej i elokwantnej dziewczynie. Niekiedy jego samego targały sprzeczne uczucia, po których zasnąć nie mógł. Jdnego dnia obojetny i surowy, innego ciepłego i wiosennego dnia na widok osłonietego jej ciała, dostawał szalonych dreszczy, szybszego bicia serca a coraz bardziej szalone mysli nawiedzały jego kwadratowa główę.

Tego uczucia także nienawidził, niecierpiał walczyc z samym soba, meczyły go męskie i silnie rozbudzone niemal zwierzece potrzeby, które czyniły z niego człowieka w zasadzie obłakanego. Sprzeczne mysli, uczucia, pragnienia a i wpojone niegdys powinności rozrywały tegoz młodego człowieka na strzępy emocjonalne i skazywały na okrutna walką w, której on sam był na pozycji straconej.

Siebie także nienawidził za swe słabości ale i kochał jednocześnie.

Upił przyniesione przez chudego kelnera piwo i usiłowaał związac swe mysli, które nijak nie miały zamiary dac mu odpocząć nawet podczas upragnionego urlopu.

 Szum morza zabrzmiał w uszach mężczyzny, góry swym majestatem kryły w sobie nieodkryte tajemnice. Popatrzył na ich rozległe wzniesienia,oszronione ciemna zielenią i szarymi skałami w których krył się mrok nadchodzącej nocy.

Ubywało z kazda mijana minuta tych co niemo stanowili towarzystwo dla turysty. Tamte postaci, obce i niechetnie nawiązujące kontakt z Adamem szli teraz na swój spokojny sen do swych hotelowych pokoi. Sen jeszcze nie nadchodził dla samotnie myslącego.Zapalił papierosa i jego niezdrowymi oparami od teraz sie delektował. Puste balkonowe pomieszczenie dla gości hotelowych nie stanowiło nawet teraz bezpiecznej oazy dla turysty. Basen niewielki, usytuowany w rogu pomieszczenia miał w sobie cos mrocznego i zarazem niewinnego. Wpatrywał się dlugo w jego spokojna woń od czasu do czasy migające iskry tafli świeciły roziskrzonym blaskiem, święacego się światła i świec zapalonych na maleńskich stolikach nierówno wobec siebie usytuowanych. Juz gasił ukradkiem swego papierosa i był gotów udac się na odpoczynek,który z wolna spływał na turystę. Wtem ujrzał kobieca postac, urody egzotycznej i nieziemsko obezwłądniajacej jego uczucia. Zamarł, zdazył jeszcze zdeptac noga niedopałek jak miał w swym zwyczaju. Urodziwa kobieta zmierzała pełna gracji, nieświadoma piorunujacego wrażenia, jakiego stałą się przyczyną dla nieznajomego.

-Cos panu podać?-spytała aksamitnie w jezyku angielskim. Mężczyzna upajał się jej twarzą porcelanowo jasną, ciemnymi błyszczącymi pieknem włosych, sięgających aż do kragłych piersi. Turysta wpatrywał sie oniemiały, oddychał płytko i nie był pewnien czy sni czy wciąz jest na jawie.

-Pani, pani prosze tu zostać-wycedził Adam,przesladując wzrokiem każdy skrawem połyskującej witalnością kobiecej postaci.

-Co proszę?-spytała niepewnie, wciąz jednak usmiechając się swym wyuczonym profesjnalizmem.

-Chciałbym, jeszcze, chciałbym-meżczyzna dyszał jak po cięzkim wysiłku, sercu zdawało gubic rytm, policzki jego pokrywała wstydliwa czerwień, oczy błyszczeć zaczęły jak w chorobie.

Dziewczyna rozgladała się wokól niepewnie, prezentując idealne walory skryte pod  gustownym kelnerskim strojem. Kłaniając się z wyczuciem, odeszła speszona.

Adam wstał, jakby sam piorun w niego udrzył. Gnał tuz za pięknością, która zniknela z jego pola widzenia.

-Kim ona jest? Gdzie jest ta pani?-pytał łamana polszczyzną chudego kelnera, którego dobrze juz kojarzył z widzenia.

-Panna Anabella skończyła juz swoją zmianę, pojechała do domu-odparł niezbyt wyraxnie czyszcząc serwis na kawę.

-Gdzie ona mieszka, czym pojechała, jak, którędy?-pytał zachłannie Adam a jego czoło pulsowało niezdrowo obudznym dziko instynktem zdobywcy.

-Prosze pana zamykamy, dobranoc-odparł nieuprzejmie kelner i wskazał swwym wzrokiem na drzwi wyjściowe.

-Dobranoc powtórzył- wypychajac niemal siłą sporo wyzszego i tęższego od siebie polaka.

 Adam udał się na odpoczynek lecz jego ciałem targała złosliwa grączka, jego męskie członki zdawały się płonąć to palić potrzebami piekielnymi. Wstał zaczerpnał zimny prysznic i udał sie na spoczynek do zimnego łożka. uspały go mysli o swym smutnym i pozbawionym miłości dzieciństwie.

Nocą gnebiły go koszmary straszne i nie przynoszace potrzebnej ulgi i spokoju. Nazajutrz zbudził się wczesniej niz planował. 

-Jeszcze za wczesnie na śniadanie-pomyslał ze smutkiem.

Poranek poswięcił na bardziej staranne przygotowania. Golił twarz dłużej, nienal zacinając sie ostrzem, włosy podnosił to żelował z myslą o nieznajomej Anabeli. Jego spragnione członki, zdawały się wybuchnąć swym niezaspokojeniem.

Postanowił, zapomniec o nuzącej pracy i o znienawidzonych współpracownikach.

Celem dla Adama była wspaniała, idelana piekność. Jego szerokie bary zdawały się rozsadzać starannie uprasowaną białą koszulę.

Tak, biała koszula niezapieta pod szyją, zwykłe spodnie z ciemnego jeansu, nieco starte, obcisłe gdzie należy, podnosiły cisnienie u kobiet na których mu wcale nie zależało.

Przez jego egosityczne mysli przebiegły mu obrazy tamtych samotnych i opuszczonych matek, wdów tragicznie zmarłych i tych zdewociałych babć, starych, panien na garnuszku schorowanych rodziców.

Zapamiętał doskonale te spojrzenia głodne bliskości i te oczy zbitego psa, które nieustannie wodziły za nim wzrokiem.

 

Pomyslał o matce które spośród całej czwórki swych pociech, najmniej dażyła miłością i potrzebna troską właśnie jego Adama. 

On sam swego rodzeństwa raczej nie lubił, nie był do nikogo przywiązany. Przez nich także nie był lubiany, najmniej oczekiwany. Ojciec zmarł gdy byli jeszcze tacy młodzi, Adam studiował wtedy prawo, młodsze i starsze rodzeństwo wciąż potrzebowało wsparcia rodziców. Ojciec pan Jerzy zmarł nagle z powodu przepracowania nie doczekawszy czterdziestych ósmych urodzin. Nie płakał za rodzicem, był mu on obojetny nawet w dniu pogrzebu. Cierpiał z powoddu tego co utracił, lecz jego mysli zajmowały studia i przelotne znajomości z dziewczynami.

Nie potrafił pocieszyć lub znaleźc słowa otuchy dla bliskich, pogrążonych bardziej lub mniej w swej żałobie. Adam nie byl sentymentalne. Meczyły go słowa pełne ckliwych wynurzeń, sięgajacych wczesnych lat narzeczeństwa swych rodziców. Dzieciństwa rodzeństwa mniej lub bardziej udanego. Westchnał nerwowo.

Telefon komórkowy przerwał niechybny potok myśli komornika.

Przeklnał siarczyście, nim odebrał telefon od brata.

-Przyjeżdzaj na wesele do nas. Kogo masz na osobe towarzyszącą?-pytał obłudnie brat, walcząc z powstającą w głosie kpiną.

-Z nikim nie przyjadę, jestem na wakacjach w Albanii. Nic nie rozumiecie?-krzyknał bezcremonialnie Adam.

-Ciotki się martwią,że Ty stary kawaler. U nas wszyscy juz żonaci tylko Ty, a wiesz ta ciotka Grażyna znasz ją ma dla Ciebie taką kole...-nie zdązył dokończyć brat Paweł swych treści, gdy turysta rozłączył brutalnie niechciane połączenie. Znów zaklął i odrzucił wciąż kilkakrotnie ponawiane połączenia.

 Wzrokiem przebiegł po laptopie i napiecie znów wystapiło w jego obliczu, serce drgało nieregularnie. Nie spradzał jeszcze swej poczty wirtualnej. Walczył panicznie z zajrzeniem do niechybnie nadsyłanych listów. Lecz odrzucił dzielnie chęć jej przejrzania. 

-Nie-walczył sam ze sobą. Tak w duchu postanowił i słownie w obecności swej asystentki, która przed wyjazdem ochoczo trzymała strony szefa.

-Prosze tylko wypoczywać, żadneje pracy-rzekła nerwowo,zagryzując pełne wargi.

Zamiętał jej nieodgadnione spojrzenie maślanych oczu i grzeczne postanowienia, przekazane ze strony jego samego. Chciał jeszcze dłużej zamienić z nia więcej słów, tak łaknął kobiecej czułości i otuchy,że gotów był nawet przebukowac zamówiony wylot, lecz szybkie, wyuczone, zwroty grzecznościowe ze strony asystentki studziły ukryte zapały komornika.

Wyszedł nareszcie na zalane słńcem ulicy, na nazwy knajp i innych hoteli, ponzawał logo firm międzynarodowych. Mijał roześmiane rodziny  z dziećmi. Dostrzegał niewinne ich usmiechy. Patrzył zazdrosnie na mijane pary zakochanych, zapatrzone w siebie, niewidziały świata poza sobą.

Po twarzy Adama przebiegł skurcz zazdrości. Zrozumiał,że nikt nigdy go tak nie kochał. Pamietał niemal każdą kobiete, która odebrała rolę w jego życiu.

Żadna nie darzyła go miłością, zdolna zaspokoic jego wszelkie potrzeby i najgłebsze pragnienia. Poczuł zawód.

Udał się na plazę, przchadzał się po ścieżkach usłanych kamieniami, dotknął stopami pieniącej się wody z morza. Zaklał bo poczuł odrzucenie przez wezbrane fale. Gdzieniegdzie widział majaczące się pary, rodziny z dziećmi. Spogladał z ukosa na ich beztroskę,Poczuł jak głód domaga się potrawy  i inny pasożytujacy głód w jego wnetrzu, który najbardziej żądał ludzkiego ciepła i zyczliwości. Udał się do bufetu hotelowego, dosiadł do dwóch samotnie zebranych kobiet, tuż obok niego. Słuchał damskiej paplaniny w języku rosyjskim, rozumiał tylko potoczne słowa. Czestował się tym co wybrały kobiety, pałaszował bez smaku sałatek, jajek na miękko, mleka z płatkami.

Pobiegł wzrkiem po ich przecietnych sylwetkach, po rudych rozsianych piegach wokól ostrych rysów gadatliwej rosjanki i nijakiego szarego wyrazu twarzy gestykulujacej sąsiadki. Jadł w milczeniu. Żałował,ze nie ma chociaż przy sobie telefonu kmórkowego by ukradkiem zerkać na uplya twarzy i czytać wiadomości, które były mu często obojetne.

Gdy kończył posiłek, zauważył, że ruda wyławia jego niechetne spojrzenia. Dostrzegła na twarzy głód męskiego zainteresowania. Twarz rudej wkrótce rozszerzyła się w błogim usmiechu, nie był pewien co wywołało u beztroskiej rosjanki nagłą wesołość.

 Popatrzył na rozmówczynię, ta miała kamienną twarz.

-Z czego ta brzydula się ciszy?-spytał szeptem, bezwolnie.

Kobiety straciły zainteresowanie włąsnymi sprawami i ochoczo spogladały na meżczyznę jakby walczyły o  jego uwagę i zainteresowanie.

Wstał bez pożegnania, pewnym krokiem wracał do samotnego pokoju.

Myślał o tamtych rosjankach z niechecią. Pojał,że lepsza pewna samotność na włąsnych rachunkach, niż związek z nijaką kobietą. Tamte nie przypadły do jego gustu. Od tamtych kobiet i im podobnych nic nie oczekiwał, takie odtracał i łamał serca przez całą swą młodość.

Gdy znów zanurzył się w lekturze gazety o polityce, która czytał bez zainteresowania, zrozumial po czasie,że tylko takie nijakie kobiety walczyły o jego serca.

Nie chciał przecietnośći. Kobieta, która zdobyła jego myśli i serce juz zdązyła się pojawic zeszłej nocy.

Oczekiwal zbliżającej się nocy, całym soba wyczekiwał pojawienia sie nieznajomej Anabeli.Imię zapamietał. Nie znał tylko doładnej pisowni, egzotycznego imienia. Wiedział,że spotka dziś wieczorem obietę swych marzeń.

Westchnął głosno i przeciągle, chłnac zmysłami wywołane zjawisko.

 Czas zabijał czytaniem korsepondencji, których treśc znał juz na pamięć. Przepeniała go znajoma nienawiść.

Rozumiał logikę ubogich i skrzywdzonych przez własną niezaradność i głuptę zyciową, tych którzy regularnie do niego pisali.

Nie umiał i nie potarfił, spełniać ich błagań. Zawsze postepował po swojemu, bez emocji, kierując się wylacznie włąsnym zyskiem. Czas wolno tykał, niczym jego oczekujace serce, które teraz wybudzało się ze snu.

Odrzucił uszkodzone listy i pmiete kartki z błaganiami, ukrył je głęboko w walizce i dał się porwac marzeniom.

W głebi serca pragnął bogactwa i kobiety o nieziemskiej urodzie, przydatnej do spełnienia jego stale rosnący pragnień i oczekiwań.

 Postanowił,że wieczorem musi napic sie wybornego piwa i tutejszego alkoholu zdolnego dodać jemu samemu odwagi i otuchy pdczas zdobywania pięknej kelnerki.Czas wlókł sie niemiłosiernie wolno. Udał się zatem na plażę i tam rozebrany do samych spodenek przysypiał na leżaku, czując niewygodę bo z tyłu w kieszeniach trzymał swe dokumenty, karty i gotówkę. Przysypiał spogladając na nielicznów turystów. Liczył,że byc może spotka Anabelę lub kobietę o podobnym typie urody.

Zasnął kołysany oddalajacymi się, t o zbliżajacymi się falami morza siegajacych niamal jego bosych stóp.

Przyśniła mu sie asystenka, która z przerażeniem mówiłą o kłopotah w firmie i ludziach z urzędu skarbowego. Poczuł suchośc w ustach i natychmiast poderwał się na równe nogi.

-Musże tam zadzwonic, postanowił schodząc z leżaka i obuwając buty. Gdy nerwowo rzucił kamieniem o pienista falę, wtem pojął bezsens swego postanowienia. Przecież, to głupie sny. W zabobony nigdy nie wierzył. Obce mu były damskie przeczucia i wróżenia z fusów, którymi oddawały się jego krewne.

Krązył wokół plaży niczym dziki lew wypuszczony z klatki, rozważał gorączkowo każdą mysl, który wydawała sie logiczna.

-Nie zadzwonię, jestem na urlopie-postanawiał uroczyście, rzucając z rozmachem cięży kamień do morza czystego jak łza.

 Wtem łzy zebrału sie wokól jego oczy, ukrywany smutek i żal dawał o sobie znac oczyszczająco, napływały do oczu i prowokowały szloch w sercu Adama.

-Nie dam się-rzucił ponownie kamień w wodę. 

-Nie będę mazgajem-postanowił.

Wtem do umysłu naplywały wciąż stare, przeżyte dzieje z dzieciństwa, nacierały niczym fale, coraz to bardziej spienione i silne się zaznaczające. Uderzały w jego kolana, plecy, brzuch i twarz. Nie chciał by wracały tamte stare zapomniane zdarzenia. Dzieciństwa dawno przemineło, lcz jego echo wciąż żywe dsięgło go tutaj po tylu latach i tak bardzo daleko.

Zanurzył się w wodzie, usiłował urkować,lecz zdarzenia z dzieciństwa głęboko topiły jego umysł.

Jako dziecko był drobny, chudy i mizerny. Szybko stał się pośmiewiskiem tych sprytnych, bogatych i obdarzonych słuszna postura i siłą.

Adam zaś był mikry, nosił wtedy paskudne przezwisko ślimak.

 -Ślimak, slimak,pokaz rogi-wykrzykiwali raz po raz, znacznie od niego wyźsi i silniejsi.

Wtedy bowiem po raz pierwszy, poczuł siłę nienawiści.

 Wyskoczył do brzegu, niczym wyrzucony z armaty.Pojał,że portfel wraz z telefonem zanurzone w wodzie, zdołały wydobyć, wyswobodzic się z ciasnej kieszeni spodenek.

Jego dusze zalała czarna gorycz, nerwowo przebiegał wzrokiem dookoła, w poszukiwaniu swej cennej zguby. Wył niczym rozjuszony zwierz, potem plakał jak dzieck, długo, przeciagle i obezwładniająco.

 Ludzie coraz widoczniej odddalali się d niego, jakby czuli instynktownie,że złość tamtego turysty mogłaby się przenieśc na nich samych.

łzy cieknace po twarzy Adama, zakryły oddalajacy się brązowy portfel, który to woda perfidnie zabierała i  zanosiła w zupełnie odległe krainy, pozbawiając go wszystko to co kochać umial jedynie i szczerze.

Rozdział III.

 

Adam bliski obłedu gnał czym prędzej do recepcji hotelu. Zastał szefa hotelu. Turysta łamaną angielszczyzną tłumaczył długo i zawistnie o krzywdzie jaka go spotkała podczas spaceru na plaży. Szef patrzył się w milczeniu ze zmarszczonym czołem i nie był w stanie wymówić słowa. Zawołał z zaplecza asystenkę, a sam bez słowa z kamienna twarzą oddalił się od wzburzonego turysty. Tymczasem Adam Skurczyk swój wzmozony gniew i rozpacz wykrzyczał wprost w twarz kobiety hinduskiego pochodzenia.

-Chwileczkę-odparła kobieta nienagannie w jezyku angielskim.

-Nie mam czasu, potrzebuję dzyskac pieniadze, które mi ta straszna woda zabrał-darł się w niebogłosy.

-Potrafi pan zastrzec swoje dane w banku,w ktorym ma swoje środki?-rzekła woln jak do dziecka.

-Wiem jak zastrzec swoje dane, tam było wszystko kluczyki do wozu i dkumenty-AAdam płakał jak dziecko, ktoremu zabrano cenne zabaki.

Oniemiałą kobieta gestem zaprowadziła poszkodowanego na zaplecze i dlugo i zawile tłumaczyła turyscie w jaki sposób najszybciej odzyskać utracone skarby.

Adam rozumiał zaledwie co piate wypowiedziane słowo, to co nie był w stanie pojąc, starał się domyslić.

 

-Prosze pani-wylewnie objał asystenkę szefa.

 

Kobieta patrzyła z nieodgadnionym wyrazem na poszkodowanego, trwali w milczeniu.

-Prosze załatwic to za mnie, ja podam swoje dane. O na tej kartce piszę i niech pani ratuje mnie-skamlał niczym bity pies.

-W porządku-w asystence obudził sie instynkt matczyny.

Gdy Adam wpatrywał się w egzotyczną, niezbyt młoda twarz kobiety, dostrzegł spora róznice wieku jaka dzieliła oboje. Zadbana i nazbyt zgrabna kobieta obcego pochodzenia, mogłaby byc jego matką.

 Kobieta z wolna wczytała się w informacje, starannie zapisane przez turystę. Westchnęła upiła łyk stojacej w poblizu kawy, zapadła w dłuższą jakby medytacje. Niebawem w milczacej i zdumionej obecności Adama, wykonywała połaczenia telefoniczne. Chwyciła po chwili ukryty gdzieś laptop i tam sprawnie wydobywałą potrzebne informacje. Dzwoniła i sprawdzała w laptopie. Westchneła.  Spojrzała na zdumionego turystę.

-Chyba załatwione. Musi pan wrócic do kraju-dodała zmęczonym tonem.

Posmutniał nie miał zamiaru wracać przed czasem do kraju. Nie spieszno mu było stawiac sie przed urzędnikami i znow walczyć jak codzień. Nie po to zatrudnia profesjonaną asystenkę aby mierzyć się samemu z trudami swej pracy.

 Adam wrócił do pokoju hotelowego, zauwazył,że panie sprzatające zapasowym kluczem dały rade otworzyc jego drzwi.

Podziekował im solennie w kilku językach europejskich, których sam się kiedys nauczył.

 

Chwycił swoj laptop. Napisał e;mailem kilka polecec do swej asystentki.Poczuł jak wraca mu spokój z wolna i cicho. Znów zerknał na nieodczytane wiadomści, kilka z nich bylo od asystentki.Ogarnał go niepokój.

Walcząc z wzburzeniem czytał jednym tchem wszystko to co kobieta zdołała napisać.

 -Ta Monika Kolasa musi mi tyłek zawracać pozdrowieniami-zapalił papierosa i upajał sie jego gęstym dymem.

Gdy juz usiłował zamknąć swoja skrzynkę wirtualną, otworzył przypadkiem chyba poprzednie, starsze, nieczytane wiadomści.

 

"Panie Adamie, przychodza do mnie jakies kobiety i z placzem proszą aby pan wstrzymał egzekucję komorniczą.

One dogadały się z bankiem i same sobie beda splacać. Powiedziałam im, że postaram się z panem porozmawiać i chociaż na kilak tygodni wstrzymac egzekucję.

Żal mi tych kobiet, płakały straszliwie. Kwiaty mi wręczały i zaklinaly,że potrzebuja czasy na splatę.

 

Zlitowałąm się. Jest jeszcze jednak sprawa, troche grubsza. Otóż synowie innej kobiety tej Władzi Kompost, podali pana do Sądu za ich zdaniem bezprawne postepowanie i nadużycia.

 

Kopie obu tych spraw dołaczam do załącznika. Niestety jest juz podany termin rozprawy to już 11 wrzesnia.Szczegoły widnieją w pliku dolącznym.

 

Pozdrawiam serdecznie

 

Monika Kolasa"

 

 Adam czytał kilkakrotnie raz po raz, treści nadesłanej korespondencji. Gotów był uszkodzic laptop, złoścd zdawała się sięgac apogeum. Trzasnął sprzetem. Przeklął szpetnie. Twarz ukrył w dloniach.

Trwał długo w zawieszeniu. Siegnał po kolejnego i kolejnego papierosa, kurzył i wdychał dym zapamietale i w otepieniu. Zatesknił zrazu za domem rodzinnym. Dałby wiele by znów stac się psotnym i jurnym chłopcem, na którego mamusia raz po raz pokrzykuje i ojca, usiłującego przywołać nieznosnego chłopca do porządku.

Dobre czasy mineły, zostawiajac jakąs wyrwe w sercu.

Zamyslił się, wspomnienia napierały na umysł.Odkad pamietał zawsze był samotny i zawsze z boku. Rodzeństwo nie było z nim, lecz obok. Rodzice najmniej jego darzyli troską. W szkole nieustannie wpadał w tarapaty, gdyz najdował się zawsze w złym czasie i miejscu. Nie byl pilnym uczniem, jednakże potrafił swoje wywalczyć.Nauczyciele usiłowali zapanować nad trudnym uczniem, niekiedy lekceważac jego problemy obojetnością. Tymczasem wsród rówiesników Adam nigdy nie zyskiwał na koleżeństwie.

 Dorobił sie wiekszej liczby wrogów, nieprzyjaciół niżeli osob mu przychylnych.

Jeg wzrok mimowolnie uchwycił kalendarz wiszacy na scianie. 11 września. Ta data, która zdazyła się tragicznie zapisac w historiii, pochłaniąc kilka tysiecy niewinnych ofiar. Nienawiść.

Podskoczył z niepokoju. 11 wrzesnia było wczoraj, dziś jest 12 wrzesień. Zapomniał. Przeczył.

Nie brał udziału w wielu licznych rozprawach. Rozprawy odbyły sie bez niego, niekiedy wysylała fikcyjne usparwiedliwienia, zwolnienia lekarskie. Stale narastaajace problemy stały się dla Adama niczym kamienie rzucane reką wroga, należało tylko w odpowidnim momencie wykonać unik, wtedy mógł liczyć na pomyslnśc lub odroczenie w czasie, niehybnych ciosów.

 Nie chciał wracac do kraju z podkulonym ogonem i przegraną. Dopiero dwa dni zazywa potrzebneg spokoju i wypoczynku. Jego wakacje dotyczą dwóch tygodni pobytu.

Nie zamierzał sie konfrontować z trudami pracy, jeszcze chwila oddechu. Postanowił wysłac krótki i zwięzły list do Moniki.Zapewnic,że panuje nad sytuacją. Koniecznie obiecać dziewczynie pramię za dobrze wykonaną pracę.

Tymczasem naprzykrzające sie ubogie kobiety,nie stanowiły zmartwienia. Sam bowiem po powrocie złozy im wizyty i sprawa rozwiązana.

Wysłał to co zamiezrał ująć w enigmatycznej treści. Dodał serdeczne pozdrowienia i obrazek z buźką dolaczył dla otuchy.

Zamknal laptop i połozył się na swoim łozku i zasnął kamiennym snem bez snów.

 

Rozdział IV

 

Monika była uboga panną dobiegającą trzydziestki. Miała liczne rodzeństwo i schorowanych rodziców, nie utrzymywała z nimi zbyt zazyłych relacji. spotykali sie tylko od świat i rocznic. Ona sama wytrwała w staropanieństwie, nie marzyła o zamążpójściu, jedynie chciała zdobyć wielka karierę. Chciała za wszelka cene wyrwac się z biedy i osiagnąc niezalezność. Nie miała słabosci d dzieci, na ich widok nie odczuwałą nic prócz niechęci oraz ulgi, ze nie są to jej własne dziecei. W szkole uczyła się dobrze lecz nie wzorowo, z trudem zdała mature lecz studia obroniła całkiem przecietnie stajac się zwykłą polonistka bez polotu.

Adam zdecydwał się na jej kandydaturę, bo do swojego CV, dołaczyła urocze stare zdjecie, na którym prezentowała sie niebywale uroczo. Jej regularna twarz z duzymi ciemnymi oczami okalały kaskada ciemne, gęste i krecone włosy.

Zapamietała moment spotkania w sparwie pracy. Ona na widok Adama poczułą niemal motylki w brzuchu.lecz skrzetnei ukrywała włąsną słabość. On mierzył wzrokiem jej postac długo, zachłannie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Dpytywał o ukończone studia polonistyczne.

Gdy pochwaliła sie zdolnosciami lingwistycznymi i ukazała wwój szczery usmiech. Adaam uscisnął jej dłoń i zaprosił nazajutrz d wspołpracy. Jaka była wtedy uradowana. Do wynajmowanego mieszkania wracała nie autobusem lecz pieszo, w podskokach, ogladajac starannie wystawy z modnymi ubraniami. 

Wtedy nie było jej stac nawet na stringi z przeceny, wtsraczało,że miała bujna wyobrażnie i odzyskana wiare w własne mozliwości. Po powrocie dostrzegła zazdrośc i niedowierzenie na twarzy pomieszkujacych z nia koleżanek.

One także wykształcone humanistycznie, wciąz bezskuteczmie poszukiwały swej szansy. Stawały niemal na głowie, by zwrócic na siebie uwage podczas licznych rozmów kwalifikacyjnych i poczas konkursów na urzędnicze stanowiska. Przegrywały z bardziej pewnymi siebie absolwentami politehniki czy administracji.

Zagryzały zeby i decydowały sie na malo ambitne prace przy barze lub sprzatając klatki schodowe, na tych stanowiskach wytrzymały zaledwie kilka tygodni, wzdychając do mizernie czekających ich wypłat. nastepnie nigy nie wracały do upokarzających ich czynności. Szukaly szczścia też jako bizneswomen,lecz wskórały tyle,ze przybyło im trosk, biurokracji i opłat stale rosnacych. Z tymi pomysłami także się rozstały, wciąz marząc o wymarzonej posadce.

-Szczęsciara jesteś-mowiła jedna po drugiej na widok uszczęsliwionej Moniki.

Nowa assystenka, postanowiła,że stanie na wysokosci każdego zadania, uczyni wszystko co w jje mocy, aby Adam był z niej zadowolony i placił godna wypłatę. Po cichu wzdyhała,że zdobedziee serce komornika, jednakżę jej marznia nie siegały juz tak zachłannie daleko. Pojmowała instynktownie,że zakochanie i praca to mieszanka więcej niz wybuchowa. Nie chciała sobie komplikowac i tak niełatwego życia. Gdzies na dnie duszy, domysliła się,że jej szanse u Adama byłyby raczej znikome i skazane na poświecenie i porazkę. Dobrze i wygodnie było jej samej, bynajniej przewidywalnie upływał jej czas. Tego dnia upłyneło dokladnie pięc lat, odkad pracuje u pana Adama. Tylko tak do niego się zwracała i pilnowała by nie dac upustu swej poufałości wzgledem niego.

Domysliła się,że byc może Adam wie,że i ona sama ma słabośc do jego osoby lecz umiała zawsze i w każdej niemal sytuacji zachowac zimna krew. Jednakże na wszystko przychodzi kres. Monika po kilku dniach nieobeności Adama,pojeła z bólem i okrutnym wyrzutem,iż podczas tych pieciu lat słuzby przy Adamie,rezygnacji z życia prywatnego i własciwie własnych zainteresowań jej serce zapałało goracym i szczerym uczuciem do Adama. Znała dokladnie rozkłąd jego dnia, odkrywała nie bez przerażenia jego mroczne sekrety i liczne słabości.

-Adamie, wracaj musimy prozmawiać-spacerowała po pustym pomieszczeniu i zapamietale pwtarzała imię swego szefa, przywoływała jego rosłą i raczej dosadną posture szefa.

Tak pragnęła by teraz jak codzień siedział naprzeciw niej i opowiadał choocby beznamietnie o tym jak jego interesy się mają, o jego licznej rodzinie. O psie,którego często przechowywał u licznej rodziny, jak dodatkowy bagaż. Monika pojęła,ze Adam nie ptrafilby nikogo kochać. Chociaz rozczulały ja niemal czułe opowieści o swym psie, o jego przywiązaniu do człowieka i psiej inteligencji, nie dostrzegłą w tym nawet odwzajemnionej miłości ddo zwierzecia. Bezduszny szef miał zwyczaj dopowiadac,że za kilka dni odda psa bratu, kuzynowi, siostrze bo ten nie daje mu spać, nie ma czasu na spacery z kudłaczem, nie chce mu sie wystawac do weterynarza. Opieka nad zwierzęciem z checia obarczał krewnych, lecz gdy i tamci odmawiali, szef wówczas przypominał sobie o swej prawej recę, włąsnej asystence.

-Moja prawa reką, mogłabyś tylko psa zaszczpić? Tu jest 100 złotych ale targuj sie o cenę, nie dam tyle za glupiego kudłacza. Adres znasz.-dodawał niemal uwodzicielsko spglądając łąskawie na Monikę.

Kobieta rezygnujac ze sptkań towarzyskich, zdołała i taki rozkaz wypełnić. Ona sama przywwiązywała się do zwierzecia, spostrzegła,że i zwierze na jej widok reaguje radosnym merdaniem i wtula swój łeb zadowolonego owwczarka do jej twarzy, brzucha, piersi i udd.

-Juz dość kudłaczu, wystarczy-krzyczała speszona gdy ten zbyt pufale okazywał jej przywiązanie gdy kobieta otwierała mu puszkę w pustym biurze po zakończeniu pracy i gdy szła z nim pieszo do weterynarza. Niekiedy nocowała zwierzę, gdy okazaało się,że Adam jest poza zasięgiem.

 Koleżaki Moniki, szydziły z jej oddania szefowi, podobnemu do wiernego psa. Monika z zawstydzenieem udawała hardą lecz widok ddanego psa zawsze zmiekczał jej serce. Dodatkowym bonusem za prace na rzecz psa było to,że szef nazajutrz gdy tylko pojawiał ssie w drzwiach swej pracy, miał zwyczaj wylewne i banalne komplementy prawic swej wybawicielce. Monika uwielbiała słuchac słowa uznania,zawsze była spragniona jego uwagi. Niekieedy na swym koncie zauwazyła wyzszą kwotę, to takżę pocieszało kobietę.

Istniała jednakże mroczna strona pracy dla szefa, strona, która była dla niej najwiekszym poswięceniem.

Sprawa dotyczyła, nieleegalnych i niezgodnych z prawem działań szefa.

Wiedziała o bezwzglednym traktowaniu swych klientów, o bzdusznym i beznamietnym zajeciu ich kont.

Dla dłuzników Adam nikdy nie miał litości. Nienawidził ich błagań obecnych w listach i słwach podczas wizyt z nimi.

-To jest moja praca-tłumaczył gy znów dostrzegł bolesny szloch na twarzy samotnej matki licznych pociech.

-Ty tez pracuj, znaczy nie nad liczebnoscia rodziny tylko pracuj przepisowo-dopowiadał pogardliwie ubogiej kobiecie, która stawała niejednokrotnie przed widmem utraty komunalnego mieszkania.

Niekiedy Monika wwkraczała potajemnie do akcji, zmianiała tresci sądowych zapłat.

Swym dobrodusznym postanowieniem, zatrzymywała lub oddalała w nieokreslnym czasie bezduszne nakazy szefa.

-Tak nie można, tak nie wolno-krzyczała jej szlachetna dusza.

Gnebił jje serce strach,przed odkryciem jej miłosierdzia przez szefa.

Wiedziała,że gdyby szef wiedział o jje "niesubordynacji" jak lubił od czasu do czasu powtarzać ona sama straciłaby pracę, jedyną jaką miała i jaka zapewniała jej godne źrodło utrzymania.

Jednakże czy godzi się grac na zwłokę?

Jej serce wypełniały sprzeczne uczucia, toczyły zawziety bój sprzeczne emocje.

Jednego była najbardziej pewna, nigdy przenigdy nie otworzy pzre szefem swych prawdziwych intencji.

Nadal bedzie grać, udawać i postepowac swym utartym szlakieem,modląc się by prawda nigdy nie wypłyneła.

To była jej najwieksza cena jaka musiała płacić za swoje poświęcenie i w gruncie rzeczy oddanie swej misji.

 

 -Rzuc u licha te prace, zdobadź inną-doradzały raz po raz stale bezrobotne koleżanki, gdy niekiedy uchylałą przed nimi rabka swej tajemnicy. Nigdy nie dzieliła sie szczegółowymi danymi, jeyniee mówiła ogólnikami o przyczynie swego przygnebienia.

-Gdzie zdobędę taką prace, za co zapłącę rachunki?-odpowiadała przerazona,pełna niepokoju o swe jutro.

-My jakos wiążemy koniec z końcem i ty możesz-odpowiadały tajemniczo.

Monika z biegim czasu odkrywała i niecne sekrety tamtych koleżanek.

-Umawiac się z zamoznymi, rozwodnikami i zonatymi dla pieniędzy? Jeszcze tak nisko nie upadłam by posuwac się do takiej małości?-gderała upita tanim winem, podczas nocnych rozmów z kobietami, które to witała lub żegnałą kończace lub zaczynające swe "prace".

-Nie upadne tak nisko jak wy. nie stocze się jak wy-odgraażała się za plecami wychodzacych kobiet.

 Razu pewnego gdy Monika sama z psem szefa spędzała długi weekend w wynajmowanym mieszkaniu.

Spostrzegła,iż nowy aparat telefonu komórkowego,mocno nie daje jej spokoju swym nieustannym nadawaniem dźwieków.

Wstała, telefon podłaczony do gniazda ładował swą moc.

-Kaska znów zapomniałaś?-krzyknęła do pustego pomieszczenia, zdajac sobie po czasie sprawę z nieobecności żadnej z koleżanek.

Juz zamiar miała zlekcewazayc niespokojny telefon, gdy cos ja tchnęło. Odblokowała bez trudu zabezpieczony wcisnacego sie w oczy widoku. Nieodebrane połaczenia. Policzyła trzynascie nieodebranych połaczeń. Popatrzyła na numer, niezapisany jednakże jej dziwnie znajmy.

-Skad znam ten numer?-wzrygnęła się nie bez zażenowania.

Powtarzałą w mylach i szeptem. Odkryła kolejny wstydliwy sekret. Ten numer był prywatnym połaczeniem Adama Skurczyka.

-Czego mógł chciec od Kaśki?-pytała zaniepokojona.Sprawdziła szybko, oddychając z wysiłkiem.

"Spotkajmy sie o 21-ej tam gdzie zwykle"

 

'Możesz przyprowadzic koleżankę"

"Znasz licznik mój za godziny"

"Postaraj się lepiej niz ostatnio, płace za jakość usług" 

Grzmiał kolejny sms.

 Niemal siła odrzuciła, ciazący jej w rekch telefon. W sercu poczuła boleny skurcz. Zakleła siarczyście.

-Nienawidze ich-szlochała, chwytając za odkurzacz i biorac się za szybkie porzadki, które zawsze pomagały pozbierac Monice myśli.

Całą noc biła się myslami, szokujace wieści nie pozwalały Monice zasnąć.

Zeskoczyła z łózka. Siegnęła do wpołotwartego laptopa. Załadowała zasilacz z wolna gasnacego sprzetu.

 Myszkowała po odwidzanych stronach. Znalazła erotyczny portal. Nie bez oporu śledziła korespondecje, która nie zdazyła tamta usunąć.

Adam Skurczyk, ukrywajacy sie pod nikiem "boski adamo" jak sam pisał "poszukuję sexownych, bez zachamowań goracych i młodych kobiet, gotowych na wszystko".

On pierwszy narzucił sie Kaśce i sam propnował spotkania. Do oczu cisneły się kobiecie łzy. Cierpiała.

Wystarczy. Serce dudniło Monice jak po cięzkim wysiłku. Zamknęła skrzetnie to co odkryła. Ogarnieta rozpacza rzuciła się na swoje łożko i płakała na głos długi przeraźliwie. Pies poderwał się ze swego czujnego snu, przypadł do jej stóp. W jego czujnym i niemal ludzkim cierpieni rysujacej sie na jego 

  zatroskanym obliczu, wpatrywali w siebie długo i serdecznie. Moika dostrzegłą w jego wilgotnych oczach odbicie swojego cierpienia.

-Dziekuję-objęła psa z całej siły jak najdroższego przyjaciela, tkwili tak blisko siebie, wtuleni w własna niedolęPies lekko zaskomlał jakby po swojemu chciał dodac otuchy zdradzonej.

Wskoczył instynktownie na jej łoże, swój puszysty łeb umieścił u jej stóp,koil swym spokojnym oddechem, zasneli oboje wyczerpani dopiero nad ranem.

 

 Wkrótce nastał poranek, Monika nie miała zamiaru zaczynac dnia. Chciała zadzwonić do księgowej by pilnie wziąc sobie dzis urlop.Naraz pojęła,że tego dnia zaczynała się niedziela.

Z trudem zwlokła się z barłogu. Pies swym newowym zachowaniem, dowodził,że pora karmienia się zbliża.

Niezbyt chetnie zabrała się za obowiązki.Gdy już uporała się z karmą dla psa, sama poczuła głód i uświadomiła sobie po chwili,że część należąca do niej w lodówce świeci pustkami.

Wtem jęła częstować się kabanosami i jajkami Kaśki.Konsumowała jej chlebuś i serek.

Gdy brała się za porządki, wtem zadzwonił jej telefon. Odebrała po pierwszym dzwonku.

-Kochana pani, to ja Adam musiałem pilnie wyjechać służbowo, nie będzie mnie cały tydzień w pracy. Napiszę w e;mailu wytycznę-mężczyzna niemal ćwierkał do słuchawki.

 -Tak, a gdzie pan jest? Dzis niedziela i tak pytam tylko orientacyjnie-spytała cierpko asystentka.

-Załatwiam sprawy zawodowe a czemu pani pyta?-głos szefa stał się gorzki i nie pozbawiony napięcia.

-Tak tylko. Do widzenia-kobieta, szybko wyłączyła telefon i nie miała zamiaru słuchać kolejnego łgania i mijania się z prawda swego nieuczciwego szefa.

 

 Z ponurych myśli udało się kobiecie wyrwać za sprawą kudłacza, który wprost domagał się spaceru.

Kobieta niezbyt starannie ubrana, narzuciła tylko schodzony płaszczyk, włosy jej długie rozrzucone,nieczesane wiatr platał na wszelkie strony.

Pogoda była idealna na spacer, lekki wiatr rozganiał nikłe chmury, słońce od czasu do czasu przyświecało lekką poświatą wczesnej jesieni.

Kobieta wraz z psem szła przed siebie,nie planujac swej trasy, intuicyjnie pokonywała stare osiedla. Pies ogladał z przejeciem wystawy sklepowe, zatrzymywał się dłużej gdy odczuł przyjemny dla swego podniebienia zapach.

Monika chciała jeszcze sklep spożywczy odwiedzić lecz wtedy jej pies dał niespodziewanego susa, gnał przed siebie jakby go licho jakieś ścigało.

-Kudłacz, wracaj-wołała daremnie jego tymczasowa opiekunka.

Tymczasem tuż przy ławce, owczarek dostrzegł swego pana. Monika nerwowo gnała tuż za nim, w pore udało jej się ukryć za kioskiem. Stad obserwowała psa tulacego się do nóg pana a jej szefa. Szef Adam byłw  towarzystwie współlokatorek. Obie kobiety wylewnie żegnały badź dziękowały mężczyźnie. Mężczyzna sięgnął po portfel i gestem poufałym, wrzucał banknot 50 złotowy do dekoltu tej bardziej obnażonej.

Kobiety raz jeszcze obejmowały mężczyznę i szczerzyły swe zeby w usmiechu, nieświadome obecności psa i współlokatorki, która o wszystkim już wiedziała.

Mężczyzna zbywał psa, czasem go klepnał po głowie by znów odpędzic się od jego obecności jak od komara, zaś wobec obecnych tam kobiet był teraz śmiały i bezwstydny.

Monika miała pewnośc,że cała trójka jest ogromnie pijana i z trudem utrzymuje się w pionie.

Chciała ujawnic swoją obecnośc, krzyknąć, wrzasnąć lecz jakiś wewnetrzny upór nie pozwalał jej działać.

Tkwiła jeszcze obok kiosku, zaniepokojona wymownym spojrzeniem pracownicy kiosku i pojedynczych klientów, kupujących papierosy.

-Kudłacz-krzyknąc usiłowała,lecz jej głos utknął w przełyku. Zdołała jedynie kichnąć i kaszlnąć nerwowo.

 Monika straciła z oczu tamtych, kupiła w kiosku paczkę chusteczek, gdy już zapłaciła za zakup, znów straciła z oczu tamtych.

 

Wokól nie było już tych trójki zdrajców, jak ich zdołała sama okreslić, zniknał też pies.

Serce zdawało się jakby dudniło kobiecie coraz wyżej, pozbawiając ją tchu.

-Kudłacz!-krzyknęła Monika, nazbyt głosno i dobitnie, kichając jednoczesnie. Ślad po nich wszystkich przepadł.

-Wsiedli do takiego dużego, czarnego auta. Nie widziała pani?-kobieta z kiosku, była znacznie bardziej spostrzegawcza.

-Tak kiedy to się stało?-stropiła się klientka.

-Oni chyba pania poznali, popatrzyli na panią i czym prędzej czmychneli do żle zaparkowanego auta-grzmiała kioskarka głosem ochrypłym od nadmiernego palenia.

-A co z psem?-spytała.

-Psa też zabrali no mówię przecie-gdakała pracownica kiosku.

-Dziekuję i do widzenia-Monika, rozpostarła chusteczkę i poczeła wycierać twarz mokra od łez i przejęcia.

-Co za wstretni ludzie-rzekła ze złością, wydmuchując swój nos.

Zaklęła szpetnie a jej serce rozrywał ból i rozgoryczenie. Jej umysł rozsadzały myśli mnogie i pełne emocji. Chciałaby zmienić miejsce zamieszkania i koniecznie pracę.

Po powrocie do wynajmowanego mieszkania, wystosuje list do szefa. Tego postanowienia trzymała się dzielnie.

Przystanęła, z obrzydzeniem wyrzuciła mokra chusteczkę. Zawróciła raz jeszcze do kiosku.

 Kupiła gazety z ogłoszeniami o pracę i w sprawie wynajmu mieszkania.

 

Postanowiła raz na zawsze rozstać się ze "zdrajcami" tak będzie najlepiej.

Za długo była zbyt dobra i za długo tkwiła w tym błędnym kole. Gdy już trzymała potrzebne gazety z ogłoszeniami, jej serce napełniała nowa radość i duma z powodu włąsnej przedsiębiorczości.

Postanowiła,że znajdzie szybko nową, dobrą parce biurową i pożegna się z tym bezczelnym i bezdusznym szefem, który nie miał dla innych serca ni zrozumienia.

Dla szefa Adama liczyły się tylko jego włąsne interesy, wygody i przyjemności, inni musieli albo go podziwiać, pokornie spełniac polecenia lub służyć za najmniejszę wynagrodzenie.

Sytuacja Moniki, była jeszcze zgoła barzdiej bolesna, gdyz ona sama zapałała do Adama gorącym i nieodwzajemnionym uczuciem. Niemal co noc sniła o jego obecności, bliskości, miłości.

Jej sny pozwalały szybować jej bujnej wyobraźni, jednakże w zyciu prywatnym była ona osoba nazbyt skrytą i zachowawczą.

 

Jej dewizą stało sie udawanie, nigdy, przenigdy nie da poznac po sobie, nie przyzna się przed szefem ze swego uczucia.

Wiedziała,że na wzajemnośc nie mogłaby liczyć, ona sam oprócz siebie samego nikogo nie umiał i nie chciał kochać.

Monika siadając do pustego stołu, pojęła iż trudno by jej było zapomniec o Adamie. Nie miała o nim dobrego mniemania,nisko oceniała jego kwalifikacje moralne jadkaże wiedziała,że szef jest diabelnie inteligentny, przebiegły i wie jak się zarabia. Ponadto przypomniała sobie,że czasami potrafił z nią porozmawiać zupełnie zwyczajnie, jakby byli dobrymi znajomymi. Okazywał nawet zainteresowanie gdy czegos potrzebował, potrafił zdobyć się na niedwuznaczny komplement dotyczacy urody asystenki.

Jeden szczegół dał się Monice zapamiętać "Przebukowała mi pani bilet. Cudownie. Z pania mógłbym spędzić ten gorący urlop jak najdłużej" zachichotał wtedy lubieżnie, tak iż Monika długo nie mogła zasnąć następnej i kolejnej nocy.

Adam rzucał słowa na wiatr, składał deklaracje lecz nie były one ani poważne ani wiążące.

Umyła ręce jakby chciała pozbyć się starego brudu i pzrywiązania do szefa. Sięgnęła do wciąz otwartego swego laptopa. Otwarła pocztę wirtualną.

Postanowiła napisać wszystko to co leżało na jej sercu, od dłuższego czasu przybywało bólu i goryczy. Zadowolenie było znikome, to tylko pensja, najniższa w kraju,byle przeżyć od pierszego do pierszego.

Gniew w kobiecie buzował, łagodziły go jedynie chwilowe wspomnienia zadowolonego Adama,banalnych komplementów jakie niekiedy słyszała.W gruncie rzeczy przywykła do swego miejsca pracy, dobry dojazd, łądny krajobraz za oknem, bliskość sklepów. 

-Nie! Koniec sentymentów, stac mnie na lepszą pracę i fajniejszych lokatorów-uznała, ponownie otwierajac swoją poczte wirtualną.

Serce dudniło kobiecie, tak iż nie umiała wyrazić swych emocji słowami. Spróbowała ponownie.

 

" Drogi Panie Adamie.

 

Postanowiłam poszukac lepiej płatnej pracy, nie jestem w stanie utrzymac się z dotychczasowej pracy.

 

Dlatego odchodzę.

 

Monika"

-Nie! co ja narobiłam. Wysłałam.Cholera!-Bezmyślna jestem-krzyknęła, bliska płaczu, świadoma grozy sytuacji.

-Żle to ujęłam. Chcę pracować tylko,że bez presji o tak-dodała dobitnie, użalajac sie nad pochopnie wysłaną wiadomością do szefa.

 

Chwyciłanerwowo kupione gazety, postanowiła,że dokładnie przyczyta każdą stronę z ogłoszeniami od deski do deski.

Przez internet nie będzie juz szukac więcej pracy, gdyż przedstawione tam uznała za podejrzane.

Prace u Adama znalazła własnie przez internet. Nie chciała  znów przeżywac od nowa to samo. Potrzebowała zmiany i odmiany na zawsze.

 

Długo studiowała każdą strone dotycząca miejsca prace, lecz jej wzrok stale natarfiał na prace fizyczne,opiekunki medyczne czy związane z nauczaniem dzieci.

Przygnębiona wertowała strony nadal, coraz bardziej zniechecona, dociekała treści ogłoszeń.

-Wszystkie dla facetów-rzuciła papierem na podłogę. Poderwała następną gazetę ale i tam nie była w stanie nic dla siebie uzyskać.

-Straciłam swoje ostatnie sześć złotych-odparła gorzko, sięgajac wzrokiem znów na przydatne portale internetowe poświęcone bezrobotnym.

 

 

 Rozdział V.

Czas mijał niemiłosiernie szybko, Monika wciąż nie wstawiła się w pracy. Nie dzwonił jej były już szef.

Czekała niecierpliwie na jego reakcje, w wyobraźni liczyła,że Adam powodowany jakimś ludzkim odruchem, zadzwoni do niej i będzie usilował ją zatrzymać w roli asystentki.

Zdawałą sobie sprawę, jak wiele on jej zawdzięczał. Potrzebowała pilnie z kims porozmawiać, lecz nikt z jej bliskich nie był w zasięgu lub nie odbierał telefonu.

Łzy same cisnęły się do jej oczu. Znalazła w telefonie numer do koleżanki, z którą nie lubiła rozmawiać, gdyż ta okropnie przynudzała.

Katarzyna ne była w stanie skończyć swego dialogu. Jej wynurzenia na temat nieznajomych krewnych i powinowatych, zdawały się zupełnie pozbawione sensu i stratą czasu.

Monika słuchałą grzecznie, przytakujac od czasu do czasu,tłumiąc swe znużenie.

Dziś kiedy nadmiar wolnego czasu, bolał, gnębił swym smutnym i cierpkim mijaniem.

Wybrałą numer do katarzyny by tym arzem opowiezdiec jej włąsny monolog. Daremny był to wysiłek, telefon Katarzyny także był niedostępny.

Gdy już zrezygnowana, była gotowa wyjść przed siebie na spacer, by zwiedzić choćby dowolne spelunki, knajpy, bary i tam spytać o wolną ofertę pracy.

Przemkneła gorzkie łzy,uzbrojone w kilkakrotnie poprawiane własne papierowe cv, wyruszyła przed siebie.

Wtem zabrzeczał jej telefon, podskoczyłą jak oparzona.

-Tak, slucham-odparłą nim zdazyła sparwdzić dzwoniącego.

-Moniczko nie możesz teraz odejść, zostań, wynagrodze ci trud. Halo słyszysz mnie-głos szefa zrezonował w uchu i sercu kobiety.

-Tak ale, ja czuję się no wykorzystywana-odparła wreszcie zawstydzona własną odwagą.

-To nie tak.Przecież ja Cię to znaczy twoją pracę cenię i szanuję. Spotkajmy się jutro rano-nalegał przymilnie.

 -dobrze to ostatni raz, jeśli mi pan znaczy ty nie wypłacisz zaległej pensji do końca miesiaca odchodzę i już-rzekłą bończucznie.

Zaległo chwilowe milczenie, slychac było wzajemne ich bicie serca.

-Dobrze, na to się zgadzam,Czy ja kiedyś skrzywdziłem ciebie?-spytał zmysłowym tonem.

-Ja chce tylko uczciwie pracować no i zarabiać też-dodała spokojnie, studząc wzbierajace się emocje.

-Spotkajmy się jutro i porozmawiamy-dodał chytrze.

-Dobrze i do zobaczenia-odłożyła szybko słuchawkę, jej serce waliló jak oszalałe.

-Glupia jestem-krzyczała, skacząc wokół stołu, znów dałąm się mu podejść.

Usiadła na krześle, niechciane uczucia i emocje powróciły by kotłować jej wrażliwy umysł i wciąz zakochane serce.

-To diabeł nie człowiek-krzyknęła, ciskajac telefonem na niepościelone łożko.

Siedziała samotnie w dusznym mieszkaniu, niezdolna do działania. Popatrzyła na opustoszałe o tej porze dnia ulice.

-Nie tym razem, nie przyjdę. Nie spotkam się z tym draniem, niech się sam z tym dręczy. Wyprowadze się stad daleko. Wiem. Zostanę opiekunką staruszek w  Niemczech, to jest myśl-zasmiała się nareszcie szczerze, przepełniona dumą, odkladajac stronę gazety z reklamą prac dla opiekunek w Niemczech.

Wertowała w milczeniu gazetę z ofertą pracy w Niemczech.

Po chwili wybrała potrzebny numer i czekała na lepszą przyszłość bez Adama.

-Dzień dobry agencja SENIOR w czym mogę pomóc?-spytał aksamitny damski głos.

-Tu Monika, jestem bezrobotna szukam pracy jako opiekunka w Niemczech-rzekła jednym tchem.

-Zna pani język niemiecki komunikatywnie?-padło pytanie.

-Szybko się uczę, ale teraz tak-zawahała się Monika.

-Następny nabór to 31 sierpień tego roku. W jakim jest pani wieku?-drązył damski głos.

 -Jestem po trzydziestce-odparła w napięciu.

-Przykro mi potrzebujemy osoby młody, poniżej trzydziestu lat-urwało się nagle połączenie.

Siarczyście zaklęła, bowiem zdałą sobie sprawę, że praca u Adama jest jej jedynym ratunkiem.

Położyła się spać aby swym zwyczajem "przespać probem" i zbudzić się ze świeżą energią.

Zbudziła się z twardego snu, znów zaklęła niechętna by zaczynam nowy dzień.

Spojrzała na wiszący zegar, który złosliwie przybliżał ją na spotkanie z tym znienawidzonym człowiekiem.

Nie miała zamiaru znów mierzyć się z tym kłamliwym, fałszywym szefem, którego coraz mniej ceniła.

 Ugotowała dla siebie posiłek z tego co zastała w lodówce i wyslała prędko sms do szefa.

'Nie moge dziś przyjść, jestem bardzo zajęta. Monika"

Nim pochopnie wyslała wiadomość, zdążyła już pożałować tego co bezmyślnie wykonała.

Smutne mysli znów powróciły, wyobraziła sobie Adama beztrosko siedzącego z papierosem przed pubem i zaczepiajacego wzrokiem wszelkie młode, zgrabne dziewczyny.

Mówiła w głos,iż ten bezduszny cham ma się zawsze dobrze,dziewczyny za nim szaleją, klienci rodzaju żeńskiego wybaczają każde jego przewinienie, głupie kobiety tracą środki do życia by móc spojrzeć w jego diabelskie oblicze i szyderczy usmiech.Swoim gładkim kłamstwem,potrafi wyprowadzić w pole nawet szanujacy się wymiar sparwiedliwości, tańczą jak im zagra.

 -Niech go trafi wreszcie cholera!-krzyknęła parząc dłoń rozgzraną patelnią.

 

Zasiadła do posiłku, przypomniałą sobie posrtac swej prababci Ireny, szeptuchy starej daty.

Nie wiedzieć czemu przypomniałą sobie jej długo jeszcze żwawą postać, okutaną w góralską laskę, starowinka dożyła blisko setki, odeszła gdy Monika  kończyła szkołę podstawową.

Pamiętała rozmowy z nią, gdy skarżyłą się na; nielubianego nauczyciela, koleżankę, której zazdrościła,kolegę, który złamał jej serce.

Przypomniałą gdy było jej żle siadała obok zamyślonej staruszki, parzacej jakieś zioła, zawsze ta wiekowa staruszka potrafiła doardzić na swój sposób.

-To była czarownica,przypomniałą sobie teraz,że staruszka znajdywałą "rychłą sparwiedliwość na krzywdziciela"-zaśmiała się nagle upijając zimną herbatę.

 Sąsiad , ktory krzywdził żonę i dzieci szybko zachorował i zmarł w mękach rok póżniej, nielubiane koleżanki, złamaly sobie rękę a to nogę i potem nie było ich długo w szkole.

Ten kolega, który złamał serce,musiał wyjechać daleko do dalekiej rodziny gdzieś w głąb kraju, słuch po nim zaginął.

-Babciu Ireno, proszę co mam zrobić z tym bezdusznym szefem Adasiu!-wrzasnęła z mocą, zaglądając w ponury krajobraz za oknem.

 Niebawem sporządziła dla siebie, znalezione gdzieś na dnie szafy stare zioła, z których to sporządziłą dla siebie wywar, zapamiętany wedle procedur babci Ireny.

Ucięła sobie nastepnie krotką drzemkę, czytajac zaległą lekture książki.

 

Tymczasem Skurczyk, po spędzonej upojnej nocy z nową kelnerką z pubą, po sutym śniadaniu, wsiadł do swego drogiego auta i pędził na spotkanie z asystentką.

Miał przygotowane i przećwiczone argumenty, zatrzymania pracownicy, które zawsze okazały się skuteczne.

Gnał co sił zatłoczonymi ulicami, pełnych innych uzytkowników ruchu;pieszych i przechodniów oraz innych pojazdów jak on śpieszących się nerwowo.

Nagły sygnał smsa,wyprowadził Adama z równowagi, katem oka zauważył adresata, chwycił do obu rąk telefon by odczytać wiadomość, pokonując jednoczesnie trudny zakręt.

-O jasna cholera!-wrzasnął ściekle z przerażenia, zderzajac się  swoim chevroletem niemal czołowo z fiatem pędzącym z naprzeciwka. Adam gnał na oślep nie zmniejszajac wcale prędkości,  wykręcił auto o sto osiemdziesiąt stopni, tracąc panowanie nad pojazdem. Po chwili tracąc przytomnośc na skutek strachu nie wiedział, że wypadł z olbrzymiej skarpy wprost na miękka polanę.

Kierowca po chwili wył jak zwierz bowiem miał wrażenie,że są to jego ostatnie chwile krótkiego życia.

Zamknął oczy, nie chciał patrzeć na swój kres, na swe ostatnie tchnienie.

Zadziwiajace, jego zycie trwało nadal i było jakby bardziej intensywne niz wcześniej, patrzył na siebie teraz z góry, widział swoje wyrzucone  z pojazdu ciało.

-Co jest ze mna u licha, przeciez miałem umrzeć a tu latam-wymawiał słowa telepatycznie.

Otoczyła go teraz nieprzenikniona ciemność, czerń zdawał się sadzą, która wciskała się w każdy por jego ciała.

Zamiast, spodziewanego, błogiego snu na amen, przezywał dziwnie spotęgowany lek, strach, ból i porażajaca samotność.

Czuł sie opuszczony, niechciany jak nigdy dotąd. Próbował ze wszystkich sił uciekać, walczyć ,wydostać się z matni. Daremny był jego wysiłek.

Płakał jak dziecko, który dawno juz nie był.Rozglądał się dookoła, ogarnęła go nieprzenikniona ciemność.

Wtem ciemnośc zdawała się rozpraszać, na włąsne oczy ujrzał postac mu bliską i dziwnie znajomą.

Krępy, niski męzczyzna nie kroczył lecz przesuwał się w jego stronę.

-Ojej tato to ty?-pytał rozpaczliwie.

-A kogo sie spodziewałeś? Nie jestem z ciebie dumny, skrzywdziłeś mnóstwo niewinnych ludzi, sam o tym wiesz!-rzekł surowo zmarły ojciec.

-Tato o co ci chodzi? Ty tez mi za życia wcale nie pomagałeś a teraz co sie wymądrzasz?-krzyczał z gniewem syn.

-Synu to nie tak, cały czas ci pomagałem i teraz wciąz ci pomagam tylko ty tego nie dostrzegasz!-żachnął się zmarły.

-Przeciez ciebie nie ma nie żyjesz, jak to pomagasz?

-Jestem bardziej żywy niż byłem na ziemi,wciąż czekam na swoją niepowtarzalną szansę, tego tez nie wiedziałeś-dodał ojciec.

-Ale co ty tu robisz, pomóz mi proszę, pomóz mi chociaz raz jeden, na prawdę-domafgał sie syn.

-Ty musisz innym pomagac tak z serca, a nie tylko myslec o własnych żądzach-dodał ojciec pochylajac sie do uścisku

 -Ale tato jak to, przecież!-domagał się syn.

Niebawem ciemnośc stała się calkowita, postac ojca zniknęła zupełnie, uwalniajac jedynie aromat palonych cygar.

-Tato zostań-domagał się Adam.

Wtem rozwarł bolące powieki, światło szpitalne paliło ziemskim blaskiem, obce postaci w  bieli zdawały sie przybliżac to oddalać.

 -o kurde co ja tu robię, skąd panowie tu?-drżał z pzrejęcia obudzony pacjent.

-Miałes pan szczęście,wielkie szczęście-rzekł poważym i zmeczonym tonem starszy doktor.

-Jak to co sie stało?-dociekał leżacy, powoli odzyskując przytomność.

-Miałes pan poważny wypadek, ktos zadzwonił, pogotowie w porę cie zabrało no i to uderzenie. Gdyby było o milimetr dalej to by cie tu nie było z nami -dodał lekarz znużonym tonem.

-Jak to nie było, byłem tylko-zająkał się pacjent.

-No własnie masz ty chyba znajomosci o tam. Gdyby sie operacja ratująca  ci życie nie powiodła,, to byśmy nie gadali teraz-odparł drugi lekarz, ocierajac z łysego czoła perlisty pot.

Adam zamilkł pełen niedowierzenia i bolesnego szoku, miał jeszcze mnóstwo pytan na które nie umiał odpowiedzieć.

Lekarze odeszli, wolnym zmeczonym krokiem, tymczasem przed pacjentem ukazałą się niezwykłej urody pielegniarka.

Dokonywała wnikliwych obserwacji,mierzyła parametry pacjenta,który bezskutecznie usiłował zaczepne slowo z siebie wydusić. Kobieta pracowała metodycznie, nie odwzajemniałą jedynie intensywnego spojrzenia cierpiącego.

-Spokojnie, prosze odpoczywać-rzekła alabastrowym sopranem, nieświadoma wrażenia jaki wywarła na pacjencie,niebawem  niemal tanecznie oddaliła się od cierpiącego.

Adam długo rozmyślał o kobiecie, wspomniał o zmarłym ojcu, stropił się i znów paliła w nim żądza.czuł sie stracony i chłostany przez niesłuszne wyroki. On sam o sobie myslał jak o wielkim bohaterze.

Samego siebie wielbił, uważał sie za niedocenionego geniusza, kogoś o kim świat powinien się dowiedzieć i ubóstwiać.

Nienawidził zas brzydoty, biedy, słabości.

 

 

 

-

 

08 września 2019   Dodaj komentarz

'Blekitne łzy cz. 3

Gdy Zofia ukończyła wyborny posiłek, ucałowała swa wybawicielkę w żylastą rękę i dodała szeptem.

-Dziękuję ci babciu, jesteś jedyną osoba na świecie, której zależy na mnie.Gdy będe sławną i bogata  malarką obiecuję Ci wynagrodzić Twoje dobro-rzekła z pokorą myjąc starannie naczynie.

-Najlepsza nagroda to wdzięczność i życzliwość-odparła, wracając do robótek ręcznych

 Zofia udała się do swego pokoju, cały swój smutek i niepowodzenie postanowiła znieczulić czytajac kolejne strony odnalezionego pamiętnika. Zegar wybijał leniwie minuty,lampa dawała ciepłe światło, słońce zachodząc kresliło wieczór na niebie, zaś Zofia westchnęła ukryta pod kocem.

" Pierwsze miesiące I wojny światowej- przestraszliwej jakiej ludzkość jeszcze nie widziała.Zabory rosyjskie od dawna zupełnie rusyfikują nasze rozległe, zrabowane ziemie. Brutalne akty gwałtu stają się coraz więcej widoczne i obelżywe. Miejscowym dziewkom rosną brzuchy. Ja żywo, boją sie o moje siostry bo one urodą  sciągają zainteresowania zwyrodnialców, sołdaków ruskich. Kumy rozmaite je szczelnie ukrywają w stodołach lub karzą się przebierać w chłopskie łachmany, malują sobie wąsy, szpecą urody by nie budzić namiętności wsród agresorów. Ja najmniej urodziwa, pozbawiam się bez żalu lichej urody bo mi ona i tak nie służy w niczym. Scinam swe chude mysie włoski,obrzydzam sobie twarz strupkami. Na plecach układam garba i tak odrażajaca nie wywołuję diabelskich chuci wsród napadajacych.

Dobrze mi z tym. Nie czuję upokorzenia z powodu własnego sprytu, tylko spokój na duszy odczuwam. Jeno co przykre powoduję to niechybną i niechcianą sławę.Miejscowe dziewki szydzą wcale nie potajemnie z mojej brzydoty. Opowieści przenoszą się przez wsie o spaskudzonej chlopce co nigdy kawalera nie znajdzie, co szpetna i nienormalana  w dodatku jest. Nie dbam o dobre mniemanie.Dumna jestem,żę moje łono dziewicze nie było nigdy brzemienne,żem nie wydała na podły świat żadnej niebogi. Mi namacalnie tych bezwstydnych dziewek żal i gorzko mi w  imieniu ich kum,że muszą wystepne potem wykonywac czyny. Gwałcone dziewoje, pozbawiaja się nikczemnie tych niewinnych, z gwałtu poczętych maleńkich istotek. Nie chca hańbic swych rodów bękartami niechcianymi.Idzie im o to by inni nie poznali nigdy prawdy o ich bestialstwie. Ilez to niewinnej krwi, ilez nienarodzonych istnień zmiażdzonych,mordowanych płynie potokami,ileż  zakopanych w brudnej, niepoświęconej ziemi bez godności. Ileż tych niewinnych spoczywa bezimiennie w rozmaitych i wcale nie wyszukanych kryjówkach. Dobry Boze zapłacz Ty nad nienarodzonymii. Niech łzy Twoje Niebiańskie ochrzczą tych, którzy nigdy nie poznały swego imienia. Tych zaś ancykrysów udajacych ludzi wrzuć w ogień wieczny. Niech ludzkośc co za następne pokolenia, przybędzie na świat,niech  wie i pamięta o największych zaułkach piekła na ziemi"

Zofia nasyciwszy się czytanymi słowami, zamikła.Pojęła po dłuższej chwili milczenia,iż jej trudne,bolesne  życie, wydaje się znacznie bardziej znośne i ludzkie od żywota bohaterki pamietnika i jej potomnych.

 

Rozdział XIII.

 

Tygodnie mijały coraz szybciej. Spokój i radośc mąciły czasem smutne mysli dziewczyny. Guwernantka niekiedy przychodziła,przynosiła stos pilnych lektur do przezytania oraz trudne zadania atematyczne do wykonania.

Zofia niezbyt pilnie zabierała się do nauki. Traciła zapał do wiedzy. Jedynie jej marzenia o malarstwie powracały lecz czuła wtedy bolesny zawód w duszy.

-Pani guwernantko czy marzenia się spełniają?-spytała uczennicy swej nauczycielki podczas kolejnych domowych lekcji.

-Nie nalezy się zbytnio przywiązywac do marzeń bo one bywają powodem rozpaczy,gdy nigdy się nie spełnią-zadumałą się kobieta.

-A pani miała kiedyś jakieś marzenia albo wielkie ambicje?-dziewczyna drązyła temat.

apadło gluche milczenia, nauczycielka spojrzała an dziewczynę gniewnym wzrokiem, jakby usłyszała jakąś obelgę.

-Przepraszam-dodała nastolatka po długiej chwili.

-Tak, marzyłam o wielkiej miłości ale to właśnie nieodwzajemnione uczucie było dla mnie najgorszym rozczarowaniem. Nie chcę więcej marzyć a jedynie żyć na tyle na ile potrafię. Marzyłam kiedys bardzo- smutne, wyblakłe oczy kobiety zdawały się byc mokre od łez i smutnych wspomnień.

-Przepraszam nie chciałam pani urazić-rzekła dziewczyna, zakrywajac twarz lekturą.

-Zofia,ty nie spełnisz swojego marzenia o lepszej przyszłości jesli nie zdasz egzaminów końcowych. Jaka szkoda,że przegapiłaś ostatni termin. Następny za rok-kobieta spojrzała z przygana i przystapiła do własciwej sobie tyrady potrzebnej do tłumaczenia zadanych zadań.

 

Wkrótce po wyjściu nauczycielki ogromny smutek i zawód przylgnął do duszy Zofii. Żałowała, straconej szansy na pomyslny egzamin konczący jej edukację.

Zbyt wiele kosztowała ja kontrontacja  z tymi z którymi nie chciała się więcej kontaktować.

Odcięcie się od tych co przywodzili na mysl bolesne i wstydliwe wspomnienia było najistotniejszym dla niej zadaniem.

Psamotnienie wrócuła, poczuła nagły chłód. Babcia reperowała i cerowała stare ubrania, czytajac ukradkiem stare książki.

Zofia wdrapała się na strych, przemogła strach i steżały strary kurz, który dawał znac o sobie coraz okrutniej im głebiej penetrowała zapomniane powierzchnie domu.

Tymczasem Zofia nie wiedzieć czemu coraz bardziej zaciekawiona poszukiwała byc może nowych pamiatek dotyczących tajemniczej Klotyldy.

Przez wnetrze pomieszczenia przebiegła mysz, dziewczyna wzdrygnęłą się mocno,nie porzucajac swych poszukiwań. Otwarła na oscież małe okienko aby nieco powietrze oczyścić.

Jej wzrok przyciagnął widok obcych mundurowych, oraz obecność tamtych młodocianych sąsiadów,których zapamiętała.

Usłyszała po chwili głosne krzyki.

-Gdzie jest ta znajda z bidula?Poszukiwana jest ona od kilku lat-rzekła ospale najgrubszy z obecnych policjantów.

Pożałowała,że zdradziła swoja kryjówkę. Jej dusza zaczęło niemo krzyczeć.

-Nie wróce nigdzie i do nikogo.Tu mi jest tak dobrze-zeptała płaczliwie, dodajac sobie otuchy.

Z całej sily przymknęła otwarte okno z chwilą gdy tamci intruzi, weszli z buciorami do chatki kochanej babuni.

Nie slyszała żadnej rozmowy a jedynie szybkie stukanie obcasami. Ukryła się pod wersalką.Zakryła swoją kryjówkę starą stertą drewna, niegdyś mebli.

Westchnęła. Nasłuchiwała niemal dusząc się włąsnym oddechem i brakiem dostepu do powietrza. Kroki tamtych biegły na strych. Modliła się niemo coraz gorliwiej,placząc. Zdawało sie dziewczynie, iz znajduje się na granicy dwóch światów. Nie była pewna czy wciąż oddycha czy żyje?

Wtem usłyszała gromkie męskie krzyki,basowe i przeraźliwe.

-Ciekawe gdzie ta znajda sie ukryła?-spytał intruz, kaszląc nerwowo.

-Tu straszy. To jest kurna nawiedzone miejsce-dało sie słyszeć raz po raz.

-Chodźmy stąd. Może ta sierota juz umarła. dajme sobiee z tym spokój-odrzekł głośny bas.

Odmaszerowali z hukiem, wypowiadając między soba słowa pełne pogardy i niechęci wobec poszukiwanej

Zofia wraz z nastaniem ciszy poczuła siłę ulgi.Uśmiechęła się coraz przytomniej, słone łzy dotykały jej warg pokrzepiajaco.

 -Żyję-powtarzała oszołomiona strachem, powoli i niepewnie wyczołgała się z dusznego tumanu kurzu.

Gdy jej wzrok zdołał przyzwyczaic się do ciemności, zdobyła niezbite dowody obecności czegos lub kogoś co z cała pewnością nie było człowiekiem.

-Kim jesteś?-rzuciła pytanie w przestrzeń.

Po przekatnej pomieszczenia, znajdujące się stosy starych pamiątek, zdawały się życ własnym życiem.

Równa góra poskłądanych rzeczy, rozsypałą sie obok Zofi, jakby niewidzialna siła nadała im moc.

Każda stara księga i jakieś niedokończone obrazy, zdawały się patrzeć wymownie, domagając się zainteresowania.

Schyliła się pośpiesznie i sięgnęła po najbliższą jej rzecz.

W ręku trzymała namalowaną kobiecą postac oprawioną w kosztowne antyramy.

Podmuchem pozbyła się sypkiego brudu i zzaciekawieniem patrzyła na widoczną twarz młodej kobiety.

Kaszląc, trzymajac kurczowo przy sobie odnaleziony obraz z wolna opuszczała osobliwe miejsce, majac cały czas niezbite przeczucie obecności kogoś jeszcze.

Obejrzała się niepewnie i mogłaby przysiądz,iż układ rozrzuconych po podłodze rzeczy znacznie zmienił swe położenie.

-Dziwnie-powtarzała nie bez strachu, schodząc do części mieszkalnej.

 

Zbiegła szybko do łazienki gdzie długo szorowała zbrudzone części ciała. Spojrzała w lustro i po raz pierwszy zobaczyła twarz kogos kim z pewnoscią nie była.

-o Jezu!, co się dzieje?-krzykneła, ponownie zbliżajac twarz do lustra.

Zamilkła, mysląc i rozgladając się goraczkowo.

-To musiała być ta kobieta z obrazu. Dziwne,gdy patrzę na lustro widze lekką poswiatę tej kobiety. Zwariowałam. Babciu gdzie jesteś?-wrzeszczała nastolatka w niebogłosy, opuszczając łazienkę.

-Dlaczego krzyczysz? Wiesz, już. Ktoś ciebie namierzył, jestes poszukiwana.Jeśli nie chcesz zostac przez nich odnaleziona musisz się dyskretnie ukrywać-rzekła staruszka stanowczo, nakrywając do stołu.

-Przepraszam babciu nie chciałam narobić kłopotu tobie-rzekła Zosia.

-Sobie możesz zaszkodzić brakiem ostrozności. Skąd masz ten obraz?-spytała staruszka, zerkając na ukryte pod stołem stare malowidło.

 -Znalazłam to na strychu-odparła, pzryglądajac się namalowanej dziewczynie.

-Zofia, tam nie jest bezpiecznie pod żadnym względem,nie myszkuj tam bez mojej zgody-dodała staruszka twardo, stawiajac na stole świeże pajdy chleba.

-Cos mnie tam przyciąga, nie potrafię sie temu oprzeć. Wiesz babciu,że ta modelka podobna jest do Ciebie, tak wygladałaś za młodu z pewnością-rzekła rezolutnie.

-To autoportret Kunegundy, której to czytasz pamiętnik-dodała szybko babcia.

-Opowiedz mi o niej. Dlaczego ty nic mi nie mówisz o sobie i o nikim z bliskich?-krzyknęła Zofia, nieco urazona.

-Wystarczająco duzo wiesz na mój temat i moich przodków, dalsza wiedza nie jest ci wcale potrzebna-dodała z nostalgia gryząc chrupka skórkę chleba.

-Dobrze babciu przestane być taka wscibska i zajme się moja nauką i dobra przyszłością dla siebie-dodała grzecznie, wracając myslami do zaprzepaszczonych sznas na pomyslne zdanie potrzebnych egzaminów kończacych jej edukację.

 

Rozdział XIV.

 

Dni przechodziły w miesiace a te powoli znaczyły klejne lata. Zofia nie wiezdiała jak długo trwał jej pobyt u babuni-wybawicielki, tak zwykła nazywać kogos kto uratował ja przed zycia niedolą, Cierpiała gdy utraciła swa tożsamośc, gdy nie wiedziała jakie ma pochodzenie. Nie wiedziała kto jest jej przyjacielem a kto wrogiem. bawiała się nawiązywać przyjaźni z kimkolwiem, albowiem rozstanie było znacznie bardziej dotliwe i bolesne.

Gdy ogladała jesień za oknem;podziwiała złote liscie beztrosko fruwajace, chłodne znośne dni, pomarańczowe zachody słońca oraz nostalgię przemijania.

-O czym myslisz?-ponure myśli,przerwała babcia Marianna.

-O swym życiu, o przemijaniu-powiedziała ponuro.

-Życie jest takie jak nasze marzenia,nigdy nie będzie spełnione lecz warto zyc i marzyć-rzekła filozoficznie.

-Ciekawe. co ja mam robić? Nie chce tej nudnej guwernantki. Zapisze się do szkoły i zdobęe zawód. Pragnę zostac psychologiem.Tak bym chiała pomagac ludziom takim jak ja nieszczęśliwym-rzekła rozmarzona.

-Zdaj tylko egzaminy maturalne a potem zdobadź zawód psychologa i dobrych przyjaciół i badź nareszcie szczęśliwa-babcia czule poglaskała rozczochrane włosy dziewczyny.

Nastolatka spojrzała na swe oblicze;dostrzgła skromną, szczupłą dziewczynę o tęsknym spojrzniu. Skromna oddzież świadczyła o skromnym by nie okreslić ubogim pochodzeniu dziewczyny.

Nastolatka nie zawracała sobie głowy ubiorem i troską o urodę, wszelkie zakupy obie ze staruszką robiły w pobliskich sklepach. Pieniadze na utrzymanie zawsze były skromne lcz wystarczajace. Dziewczyna nie była zachłanna na więcej, do szczęścia wcale nie potrzebowała zbytków świata bo albo ich nie znała albo zwyczajnie nie potrzebowała.

Szczęście to spokój ducha i poczucie sensu-lubiła powtarzać babunia. Powtarzała,że ludzie poznaja magię szczęścia często wtedy gdy poczucie sensu i spokoj ducha staje się zagrozone.

Ilośc nagromadznych rzeczy nie wpływa znaczaco na bilans szczęśćia.

Zofia nie była ani szczesliwa ani nieszczęśliwa, była niczym pąk roslinny, ktry nie zdolał jeszcze w pełni zakwitnąć i budzic zachwyt. Zofia bała się nie świata lecz ludzi. Nosiła w sobie pragnienie rozdawania dobra i miłości, jednakże inni nie dawali jej ku temu szans. Na palacach jednaj reki zdolała policzyć osoby, które zapewniły jej poczucie sensu. Zjadła w twarzystwie babci smaczny posiłek, skromny lecz przyparwiony zyzcliwością smakował wybornie i niemal po królewsku. 

Po skończonym posiłku, gdy mieszkanki udały sie do swych pokoi, Zofie dręczyły pytania dotyczace babuni.

Dlaczego babcia Marianna, nic a nic nie mówi o sobie, własciwie?Własciwie Zofia nic nie wie o swej wybawczyni.

 Nigdy nie naciskała,nie zadawała pytań krepujacych, z obawy przed utratą życzliwości i opieki.

-Niewiedza bowiem mniej boli niż pełna świadomość-to były słowa babuni gdzies zasłyszane.

Zofia tęsknie sięgnęła po sekrtny dziennik. Wzrokiem zachłannie podążyła na ostatnim czytanym fragmencie.

" Gdy straszliwa wojna zdawała się dobiegac końca,świat zdawał sie spustszony jak nigdy. Nie było kamienia na kamieniu, gdzie wzrokiem nie sięgnąć tam wygladały nas mogiły. Śmierc co zabrała straszliwe żniwo, ona sama stawała się wybawieniem. Zazdroscili bowiem nieboszczkom ci co przetrwali i nadal oddychali.

Moje liczne rodzeństwo i kumy radzili mi mężą zdobyć. Nie chciałam,nie pragnełam nikogo. Wystarczyło,że taszczyłam swoj włąsny nikczemny los. Co mi po mężu a potem potomstwie? Nie chce by moj życiorys byl upodobniony do tego jaki wiodła matula moja. Co nieboga wycierpiała, to starczy za wszystkie pokolenia co przyjdą. Tam p tamtej stronie niech się juz zawsze matus weseli. Mój czas wlecze się wlno na świecie. Doczekałąm juz wieku ćwierczwiecznego, nadal przy starym panieństwie chcę pozostać. Niechaj mi kumy nie wołają jakiego parobka czy chłopa robotnego. Nikt z nich serca mojego nie potrafi zdobyć.

Zabawy i potańcówki cieszyły mnie tylko chwilę a ptem było po nich gorzko. Na cóz mi parobek ze swymi morgami do uprawy. Chłopką ja stać się nie zamierzam. Lubuje się w malarstwie. Swoja pasję wykonuje ja zawsze w ukryciu. Wstydze się swego zamiłowania. Lecz coz ja poradzę na swoje kochanie do tworzenia pejzaży z papieru. Tylko do malowania mam dryg i namietność postępowania. Co co wymaluję chowam w skryciu a to na strychu a to kumy proszę, by ukrywały w szopie to co mi takie cenne. Nikt mnie nie rozumuje. kazdy szydzi kto widzi moje prace. Gadają jakobym zmysły postradała, że powinnam mężowi dogadzac lub ciążę następną nosić. Tymczasem taki żywot bylby mi cierpki i straszny.

Oprócz malowania obrazów w ukryciu, uczęszczam na nabożeństwa wszelakie. Te sakralne śpiewy, ta liturgia przebogata i te procesje z  baldahimem tylez radości i piękna przynosza mej duszy. Niekiedy pomagam ja w szkólkach niedzielnych, karmie sieroty zacierką i chlebem przednim. Jak mi potem niebogi wdzięczność wykazują, jak calują ręce moje gdy swe puste żołądki strawą godziwą pozapełniają. Cieszę sie wtedy i ja niesłychanie.

Los zesłał na mnie jeszcze inne doznania. Spieram się czy winnam dzielic się tym co nie powinno światła dziennego ukryć. Moje serce zapałało razu pewnego do wikarego- Wacław mu bodajżę na imię było, człowieka jakże dostojnie przystojnego, bogatego w cnoty nieznane ludziom. Tenże wikary zasługuje na wzmiankę, gdyż sprawił że namietnośc rozsadza ma duszę,że emocję mną sprzeczne targają niczym łodzią samotną podczas sztormu. Jak mam z tym radzić, swój stan odmieniony nie zdołam ja ukryć. łatwiej mi ukryc się ze swymi bohomazami na strychu niżeli z takim olbrzymim afektem"

Zofia wetchneła, gdyz usłyszała pukanie do drzwi.

-Zosia chodźmy na mszę do koscioła, poznamy nieco parafian i przyjaźnie zacne pozawieramy z miejscowymi-kusiła naboźnie uśmiechnięta staruszka.

 

Zofia czym prędzej odłozyła czytany dziennik. Staruszka długo wpatrywała się w stary kajet wzrokiem nieodgadnionym i w długim milczeniu.

-Dobrze babciu. Pozwól, że nieco się przygotuję, tak za kwadrans będę gotowa-dodała nastolatka.

Wkrótce babcia z przybraną córką pospieszyły leśnym duktem na nabożeństwo.

Kosciół był stary, maleńki i cały z drewna. Kapłan w asyście ministrantów trwał przy ołtarzu długo i nabożnie.

 

Zofię nudziły długie celebrację, totez rozgladała się wokół wiernych. Napotkałą jedynie starsze i zamyślone osoby, które jak Zosia wodziły oczami wokół zgromadzonych.

Dziewczyna wzrokiem ogarnęła swoją przybraną babcię, dostrzegła jej głebokie skupienie i cichą pobozność.

Gdy nabożeństwo dobiegło końca, w tem duchowny zapowiedział spotkanie na plebani wiernych szukajacych Słowa Bożego.

Zofia i staruszka, wraz z liczna grupą wiernych udała się za kapłanem.Tamten zaprowadził grupę do obszernej sali, gdzie na stole stały; skromny poczęstunek i kawa.

 Zadziwiona dziewczyna usiowała nawiąząć kontakt z osobami miejscowymi lecz tamci zdawały się nie zwracac uwagi zarówno na dziewczynę jak i na jej babunię.

Wnętrze i sam budynek wydawała się pochodzić z poprzedniej epoki, stare obrazy, antyczne meble i ten osobliwy zapach stanowiły o czasach już przeszłych

Dziewczyna łowiła słowa miejscowych, dotyczyły one wyłącznie sobie wiadomych spraw. Mówili tylko do siebie. Kapłan od czasu do czasu przysiadał sie do wiernych i głosił tajemnice im wiadome. Babcia przysłuchiwała się w  milczeniu i potakiwała, sama nie mówiła nic. Zosia poczuła sie zupełnie nieswojo, jakby została przeniesiona w inne czasy i w obce miejsce.

Nastolatka chwytała za łokieć starszą kobietę i prosiła o zakończenie spotkania lecz jakiś szczegół przykół jej uwagę.

Wstała i sięgneła do obszernej biblioteczki, wzrokiem wyłowiła stary kajet,który do złudzenia przypominał ten, który ona sama kiedyś na strychu odnalazła. 

Westchnęłą w duchu. Poczuła na sobie spojrzenia tamtych, zignorowała ich milczaca uwagę. Jej całym zainteresowaniem stał się stary zeszyt.

Chwyciła czym prędzej. Otworzyła na pierwszej stronie. " Pamietnik Klotyldy, dalsza część"

Gdy już zamiar miała, ukryć pod pazuchą swe znalezisko, wtem kapłan jakby wyrosł wokół dziewczyny.

-Proszę o odłożenie na półke tego zeszyty-głos miał twardy i pełen namysłu.

-Dlaczego nie mogę go zatrzymać?Chciałabym pożyczyć, oddam najszybciej jak to tylko możliwe-głos dziewczynie drżał z przejecia.

-Powiedziałem chyba jasno.Nie!-duchowny niemal krzyknął, wyrywając dziewczynie siłą, trzymany w dłoni pamietnik.

Dziewczyna poczuła ogromny zawód i gorycz w sercu. Nie rozumiała zachowania księdza.

-Babciu, chodźmy stad! Tu nie można z nikim nawiążąć ludzkiej dobroci.Tu jest goscinność bez serca-dodała niemal płacząc.

Staruszka przeniosła wzrok na dziewczynę, zdawało się jakby budziłą się ze snu i nie rozumiała żalu swej wychowanki.

-Tak pójdziemy stąd niebawem-dodała i wróciła do wschłuchiwania się w monolog, wypowiadany przez bardzo wiekowego staruszka, siedzacego tuz obok babci.

-Jak ma pan na imię?-Zofie ogarnęła ciekawość.

-Mam na imię Wacław, syn Wacława-dodał z wolna po dłuższej chwili, jakby ważył słowa i wstydził się swojego ujawnienia.

-Gdzieś czytałam o Wacławie, tylko nie pamiętam gdzie?-dziewczyna dosiadła się bliżej staruszka i poczełą rozmyślać.

Babcia popatrzyła na swoją wychowankę, jakby perwszy raz widziała swoja podopieczną.

-Zofia musimy wracać-dodała nad wyraz zdecydowanie i wylewnie pożegnała się ze starym mężczyzną.

Dziewczyna wymieniła spojrzenie ze staruszkiem, który sprawiał wrażenie jakby dobrze dziewczynę znał.

-Czytaj ze zrozumieniem-rzekł kłaniajac się nisko wychodzacym i mierząc swym wyblakłym spojrzeniem zadziwiony wyraz twarzy nastolatki.

Zofia popatrzyła na obcy tłum. Ludzi, którzy byli ze sobą ale jakże obok siebie, jakby omyłkowo zostali ze sobą skojarzeni. Dziewczyna zmierzyła wzrokiem po raz ostatni ukryta w rogu biblioteczkę i nie dostrzegła tam wcale tak pożądanego przez nią starego dziennika.

Wyszły obie w milczeniu, tłumiąc wzajemne emocje, przywitała je chłodna i wieczorna jesień.

 

 Rozdział XV.

 

Jesień przeszła w zimę a ta niezauważalnie w wiosnę. Zdrowie babci Marianny zdawało się coraz bardziej pogarszać.

Smucił i bolał Zofię fakt,że pewnego razu zostanie sama na świecie.Obawiała się coraz dotkliwiej o zdrowie staruszki.

Niegdyś krzepka, silna, rozumna i pełna energii, obecnie opadała z sił.

Czas nieubłagalnie znaczył się w zachowaniu staruszki. Zofia cierpiała po cichu. Nie wiedziała komu mogłaby się zwierzyć ze swojego cierpienia.

-Zofia nad czym nad stale myslisz?-pytała nastolatkę staruszka podczas milczącej kolacji.

-Babciu ja nic o Tobie nie wiem, powiedz mi ile masz Ty lat?-spytałą nastolatka z niepokojem.

-Nie wiek nas określa a charakter. Niedługo skończę osiemdziesiąt lat, wtedy sobie poświetujemy. Możesz zaprosić kogo zechcesz. Zgoda?-staruszka zasmiała się perliście, upijając łyk kawy z mlekiem.

-To wspaniale, tylko,że ja prócz Ciebie nie znam nikogo.Ci ludzie z parafii byli tacy dziwni-odparła Zofia po dłuższym namyśle.

-A może jakis młodzieneic chodzi Ci po głowie? Widziałam jak sąsiedzi i inni młodzieńcy gapią się na ciebie.

-Boję sie ludzi, czasem wolę byc sama. Lubię czytać albo obrazy malować, najlepiej w samotności.Nie chcę aby inni mnie widzieli i oceniali-odparła z bólem.

-Doskonale cię rozumiem. Ja tez kiedys byłam taka jak ty, dzis prócz ciebie takżę nie mam nikogo.Mój czas powoli się kończy. Ty musisz nadal żyć. Nie unikaj ludzi-staruszka rzekła pełna wzruszenia.

-Jak odróznic ludzi dobrych od złych?-spytała dziewczyna.

-Nikt z ludzi nie jest całkowicie dobry ani całkowicie zły.Wiem o co chodzi. Dobry człowiek spowoduje u ciebie spokój i nieokreslone poczucie sensu, zły cie osłabi i spowoduje smutek, pustkę-rzekła staruszka z moca.

 -Babciu kim byli ci ludzie na tamtym spotkaniu?, Natomiast ten Wacław wydawał się taki z innego świata?-nastolatka drążyła temat.

-To byli zwykli ludzie,parafianie, mieli takie same zmartwienia i troski jak my wszyscy-odparła staruszka.

-To ciekawe.Jutro pojadę znów zdac egzamin i poszukam dla siebie dobrej szkoły-rzekła Zofia, udajac sie do swego samotnego pokoju,gdzie oddała sie bez reszty lekturze pamiętnika.

 

" Moja wielka miłość do miejscowego wikarego rosła coraz mocniej. Weszło do mnie jakies piekielne uczucie, jakiego nigdy nie zaznałam. Czułam częty przymus uczęśzzcanai na nabożeńśtwa a takze na spowiedzi.

W konfesjonale mówiłam wikaremu, którego tam zaskakiwałam,żę płonę grzesznym uczuciem. Ten mi za pokutę nakazywał klęczeć co noc na ziarenkach grochu w kącie swej izby.

Pokornie znosiłam swe utrapienia na grocu a jakże.Widywałam potem w każdym zwierciadle swoją, niewyspaną, umęczoną twarz, pozbawioną zupełnej urody i dopiero poczułam do siebie żal.

O nie będą tak brzydła juz starsznie.Nie pozwole na to by moja młodośc zwiędła przed czasem i na zawsze. Wtedy postanowiłam klęczec na swoim łożu i wtedy to mogłam zażywać snu aż do dnia nastepnego"

 Nazajutrz poranek zawitał szary, ciemne chmury wciąz budziły grozę po całonocnej burzy.Zofia zbudziła się niewyspana, pełna nostalgii i pozbawiona chęci do działania. Sama przygotowała sniadanie dla siebie i spiącej jeszcze babci. Nakarmiła kota pajda twarogu. Poczuła w sercu niechęc do działania, najchetniej wróciłaby do spania i błogiego lenistwa, lub chociaż do czytania starego pamietnika. Wtem jasne promyki słońca, oświetlaly raz po raz wnętrze chaty, jakby chciało dodac dziewczynie otuchy. Nsatolatka upiła łyk zimnej herbaty i ruszyła przed siebie, bez planu dnia. Pomknęła na przystanek autobusowy, wsiadła zgrabnie do autobusu, wraz z licznym tłumem oczekujących. Spoglądała ukradkiem na młodzież zajetą wspolna paplanina, na dzieci wtulone do matek.W sercu poczuła uklucie zazdrości do ich zwyczajnego rozkłądu dnia, do ich zwykłych spraw. Zofie owiał zimny wiatr rozczarowania, znów pojęła,że nie nalezy do nikogo, nie jest dla nikogo ważna.Samotnośc doskwierała niczym duszny tłok, coraz okrutniej napierający. Samotna wsród obojetnych innych ludzi. Rozmyslała o swym osamotnieniu, o dobrotliwej staruszce, któa stanowiła jej jedyną rodzinę, o stale glodnym kocie, o motylach na łące i o pustce w sercu. usilowała spojrzeć zza okno lecz nadmiar ludzi, uniemoźliwiał wszelka widoczność. Wtem autobus zatrzymał się z hukiem, uwalniając pojazd z licznych pasażerów. Zofia wyskoczyła tuz za nimi. Szła jak oni, przynajmniej wtedy nie była sama.

Olbrzymi szary budynek wchłaniał mlodzieź niespiesznie dochodzącą. Zofia szła ostatnia, w sporej odległości za uczniami, nie miała plecaka ani jednego dlugopisu, lecz nosiła najcięższe bagaże ze swego trudnego zycia, lecz  czy takie cieżary  ta szkoła byłaby gotowa pomieścić?

Weszła tuz po dzwonku, odczekałą pod skrzypiącymi, owalnymi drzwiami jak hałąs powoli zanika i udała się w stronę skąd słyszała spokojne słowa. Otwarte drzwi zapraszały.

-Dzień dobry, chciałabym dostac sie do tej szkoły, mieszkam niedaleko. A i nazywam się Zofia-dziewczyna na jednym wydechu wyrzuciła cały swój bolesny sekret.

-Zapraszamy. Prosze nam okazać dokumenty no i musimy sprawdzic twoja wiedzę-rzekła najtęższa z kobiet.

-Jak i kiedy sprawdzicie wiezdę?-Zofia odparła glosem pełnym wdzieczności, okazując swoją dawna legitymację szkolną.

-Za godzine w sali gimnastycznej. Tak się skłąda, że mamy jeszcze wolne miejsca, przyjmujemy jeszcze niedobitkow-dodała najstarsza z kobiet.

-A co będe zdawac i jak?-dociekała dziewczyna.

-Egzamin do szkoly sredniej. My przeprowadzimy ustny, bo pisemne sie odbyły. Ty tylko  z ustnego będziesz wypytywana, jak sie wykarzesz wiedzą to zostaniesz przyjeta-dodała trzecia niepozorna pracownica.

-Dobrze jestem gotowa-rzekła Zofia, bliska paniki.

Zofia kroczyła na miekkich nogach, odczuwajac to przerażenie to smutek, tak abrzdo potrzebowała teraz słów otuchy i wsparcia.

Wokół nie było nikogo, nie licząc anonimowej młodzieży gdzies w tle przemykajacej.

Czekała. Stała pod salą, w której zaczynał się niebawem egzamin.

Po chwili jakby wiecznie trwajacej, weszła Zofia na paluszkach, niepewna swej przyszłości. Usiadła na pustym krzesle, olbrzymi stół okryty białym obrusem, dzielił ja od grona pedagogicznego, pytajacego.

Olbrzymia sala gimnastyczna, zdawała się wchłaniać postaci egzaminatorów, ona sam czuła sie taka mała.

Słyszała beznamiętne pytania, które wyrzucały jakies usta,ich echo rezonowało wzdłóź olbrzymiego pomieszczenia.

Zofia odpowiadała sumiennie i nie bez strachu.

Czas jakby sie zatrzymał i tkwił pochłaniajac przyszła uczennicę swymi niezbadanymi planami.

Odpowiadała pokornie, niepewnie, ze spuszczona głową, zawstydzona.

Nie wiedziała co egzaminatorzy sadzą o jej wiedzy i czy  juz została osądzona?

Strach i przerażenie trzymało Zofię w uścisku niesłabnocego oczekiwania.

Żałowałą,że nie ma przy sobie nikogo bliskiego,że nikt nien dodaje jej otuchy.

Ona sama;słaba, młoda, skazana na opinię obcych.

Spoglądała niemal nieprzytomna ze strachu jak tamci dyskutują, wymieniają jakies uwagi, beznamiętnie i sucho.

Prowadzą ze soba dialogi żmudne, nudne, bezkresne upajanie tamtych.

Zacisnęła powieki, nie była pewna czy śni swój nieustanny koszmar czy może umarła i znalazła się w czyścu.

-Zosiu, przybadź jeszcze jutro na godzinę dziewiątą, musisz zdać matematykę-głos zabrała kobieta w typie dyrektorki.

Dziewczyna skinieniem głowy, poświadczyła swe przybycie. Jej smutny los dotyczący nauki wciąż znajdował sie w rekach tamtych.

Poczuła mdłości, żoładek zdawał się podnosic do gardła, dziewczyna załkała.

-Przepraszam, musze wyjść, Jutro znow będę-Zofia popatrzyła nieufnie na osoby egzaminujące i czym prędzej wybiegła przed siebie, byle dalej od miejsca strasznych wewnętrznych tortur.

Gnałą do domu, do babubi do mruczącego kota, nie oglądała się za siebie. Deszcz słabł, słońce od czasu do czasu zaświeciło mocniej, zdawało sie,że on sam płacze nad losem dziecka.

Spoglądała na łany wysokie trawy, na drzewa, z wolna szykujące się do zimy, smagał jej policzki lekki wiatr.

Żałowała,że dała się namówic na niepotrzebny bół,że pozwoliła sie wystawić na pewną kleskę. Męła tym razem wyuczone w sierocińcu zdrowaśki by samej dodac potrzebnego jej spokoju.

 

Poczuła obezwładniające zmęczenie, dowlokła się nareszcie na przystanek autobusowy i gdy szkolny autobus przystanął z wrzaskiem tuz obok niej, wsiadła i udała się w nieprzebrany tłum pasażerów,

Poczuła wstyd z jazdy na gapę, nerwowo rozglądała się z obawy przed pewną karą za brak biletu.

Wtem jej serce zdrżało z powodu innego strachu, w autobusie po lewej stronie dostrzegła tamtych uczniów, z tamtej szkoły, dzis nieco wyższych i znacznie mniej grzecznych.

Ich głosne i beztroskie żarty i smiechy niosły się w całym autobusie. Wtem poczuła na sobie wzrok nielubianej koleżanki, zdaje sie Elki.

Odwróciła Zofia swój wzrok, nie chciała konfrontacji.Czekała w napięciu kiedy autobus sie zatrzyma by szybko uskoczyc i znów zgubic niechciany ślad.

Wtoczyła sie pomiędzy starsze osoby i z ulga uskoczyła gdy niebawem autobus się zatzrymał.

jej serce dudniło znów, raz po raz, zza grubego drzewa zauwazyła,że niechlubni znajomi sprzed lat, także wysiedli. Rozproszyli się wokół ulic i szli kazdy w swoja stronę.

 

Zofia, żałowała swego kroku ucieczki, biła się z myslami, szukała kryjówek.

Swe chude jestelstwo teraz zakryła za olbrzymim, zniszczonym przystankiem i patrzyła przez brudną  szybe na paluszkach, truchlejąc.

Tamci rozeszli się jak znudzone owady. Zofia wciaz drżała, porażaona spotkaniem z tamtymi.

 

Głosno oddychając, parła do domu i postanowiła solennie, że gdy dotrze nareszcie do domu, nie zamierza go znów tak prędko opuszczać.

Wiedziała że tam w środku lasu, ukryta w przytulnym domu , zapomniana przez ludzi i trudną, bolesną przeszłość nabierała sił do dalszego przetrwania.

Przetarła oczy, ktore zasnuwała senność. Udała się po dłuższej chwili namysłu w swa utarta ściezką w głąb lasu.Przedziwne uczucie niepokoju znów sie wzmogło, zdawało się,że słyszy gdzies w oddali stłumione krzyki. Kroczyła w przestrachu przed siebie. Zamarła. Jej serce zdawało się rozsadzać ja całą.

Wprost na polanie rozgrywał sie dramat najstraszniejszy z najstraszniejszych. Jej wzrok patrzył,jak na film, w zwolnionym tempie rozgrywał się czarny koszmar jakoby na ekranie. Horror żywy się ukazał,  młody mężczyzna łudząco podobny do dawnego kolegi tego samego do którego kiedyś zapałała głupim uczuciem, teraz dobijał kobietę, skrępowaną chyba jej własnym szalikiem. Tamta ofiara nie broniła się już, tkwiiła na pruchnie zrezygnowana z wyglądu niezbyt młodą ale też nie mogła być stara.

Zabójca na jej oczach przepoczwarzył sie już w potwora, niemo zza szerokich drzew spogladała jak we śnie na jego szyderczy i nieludzki śmiech oraz zawistny wyraz twarzy mordercy. Nie potrafiła oderwać oczu od tych odpychających okrucieństwem święcących nieobliczalnością piwnych oczoch.

Kobieta byłą już nieprzytomna, nie poruszała się, tamten zakończył szatańskie katowanie. Upajał się zadawanym cierpieniem, chłonął własna przewagę, Chwycił oburącz porzuconej staromodnej, uszkodzonej torebki należącej najpewnie do zmarłej , rozsunął zamek i zatrzaski. porwał szybko zwitek jakichś banknotów, porzucił starą torebkę kilka metrów dalej i gnał pzred siebie jakby zamiast nóg posiadał juz diabelskie kopyta. Zostawił po sobie smugi kurzu i zapach podobny do  siarki. Zofia gdy zdołała cokolwiek ocknąć się z koszmary, zrazu  przypadła do zmarłej. Płakałą jak małe dziecko, cierpieniem starego człowieka.

Nastolatkę dławił w duszy skowyt rozpaczy, który zrazu utkwił jakoby nieboszczyk w rozwartym gardle.

-Pomocy!- jej gardło odmówiło krzyku.

Rozglądała sie dookoła, niczym płochliwe zwierze. Wokół zapadła martwa cisza. Kobieta zamordowana, nie dawała znaku zycia. Twarz jasna stawała się sina, usta zapadły się w lichym cierpieniu, z bliska wyraz twarzy zdawał się przypominać  błogie uśpienie. Zadziwiająco spokojny usmiech zdawał się dotykac ust zmarłej. Oczy nie całkiem przymkniete, zdawały się zapatrzone gdzies w dal. Nie było śladu pobicia. Płaszcz staromodny skrzetnie ukrywał cała posturę zabitej. Długa i obszerna spódnica kryła tęgie i zdrowe kształty niewiasty. Botki na niewygodnym obczasie chciały się oswobodzić ze stóp, lecz w wyścigu o życie przyczynic musiały sie do przegranej z niehybną śmiercią.

-Co teraz?-pytania padały bez odpowiedzi.

Nic nie rozumiała, dziewczyna sama poniekąd jakby zamarła. Jej umysł i serce zdawały sie oddzielac od ciała, gdyby to od niej zależało z chęcia zamieniałaby się rolami z zabitą.

-Nie chce tak zyć, za duzo tego-niewypowiedziane słowa, rozsadzały cierpiący umysł.

Wstała. Martwa cisza, znieczulała dalsze działania. Drzewa zaprzestały szumieć, wiatr także zdretwiał, liście pod stopami nie szeleściły wcale.

Gnałą co sił żywych pozostało, na opak, byle szybciej. Utkwione w umysle obrazy, wyświetlały się wciąz jakby na zacinającym sie projektorze.

-Dość-wołała krzykiem donośnym ale bez echa.

-Bbaciu, ratuj mnie!-powtarzała raz po raz, niczym modlitwę.

Gdy ujrzała nareszcie znajome łaki i budowle dalszych a potem bliższychsąsiadów, cieszyła się teraz jak dziecko.

Spokój ogarnął ją z wolna uspakajająco.Biegła wprost do domu byle szybciej, byle zostawić tamten horror za sobą.

Już nie była tym samym czlowiekiem co wcześniej, widziane obrazy wciąz wracały, wyświetlały się znów na powrót w umyśle.

Ile by dała by cieżar nawracajacych wspomnień z tragedii, wyrzucić, wymazać i narodzin się znów z czysta kartą.

Bieg niechcianych,niepotrzebnych zdarzeń ciągnał swój bagaż na strasznej smyczy żywota.

Dotarła juz do domu, serce bija jej mocno, w głowie szumiało przestrachem.

Babacia zajeta robótkami ręcznymi, od zcasu do czasu głaskała kota, tamten zas prosił sie o więcej, dumny z wylewnych pieszczot.

Tymczasem Zofia stanęła jak wryta,między kuchnia a salonem babci, nie czuła wcale głodu choć zapach aromatyczny w innych okolicznościach wzmagał by u dziewczyny apetyt.

-Nic nie jesz? Smaczne i świeże racuchy na piecu,czekają na Ciebie-krzyknęła babcia niespokojnie, głaszcząc preżącego się u jej stóp kota i odkładając do połowy wykonana robótkę.

Staruszka wstała z wysiłkiem i ze smutkiem patrzyła na cierpienie przybranej wnuczki.

-Straszne to nasze życie. Te egzaminy to jeszcze mniejszy koszmar, widziałam już gorsze rzeczy-dodała dziewczyna, siadając do stołu.

Babcia zadziwiajaco sparwnie, ułozyła półmisek tuz obok wyłożonych na stole załamaych rąk dziewczyny.

-Co sie stało?-spytała, dosiadajac się obok wychowanki.

-Babciu tak bym chciałą byc taka stara jak Ty i juz nic nie, widzieć, nic nie przezywać i nie cierpieć-rzekła z rozpaczą.

-Powiedz mi!-zażądała staruszka głośno, głosem pełnym złych przeczuć.

-Widziałam zbrodnię, wiem jak wygladał ten co zabił biedną kobietę.Nie chce tego zgłaszać, boje sie nowych kłopotów-dziewczyna zaszlochała, łkała długo wtulajac się do tak samo przestraszonej staruszki.

-Opowiedz dokładnie, gdzie i kiedy i w którym miejscu to widziałaś?-domagała się stanowczo babcia.

Dziewczyna ugryzła bez apetytu podsuniety jej smakołyk.

Z ust jej popłynęła opowieść nazbyt dokładna, długa, gorzka, przetykana gdzieniegdzie szlochem dziewczyny i wyrazem zdumienia na twarzy słuchaczki.

-Mów dalej, jak wygladał ten bandyta w co był ubrany?-drazyła kobieta nie bez pogardy.

-To był taki staromodny, czarny płaszcz, nikt takiego nie nosi teraz. Buty były tez takie niemodne, nigdzie ich w sklepie nie widziałam-rzekła dziewczyna ogromnie zmęczona lecz uspokojona zrzucanym ciężarem z duszy.

-Wiem. Nie mów nikomu zostaw to dla siebie. Powiedz to wszystko tylko mi, nie mów o tym nikomu. Przyrzekasz?-babcia popatrzyła  z niepokojem na dziewczynę.

-A co jeśli policja poszukuje tego sprawcy i szuka świadków?-rzekła z przestrachem, zakrywajac się szczelnie długim swetrem bo poczuła niespodziewany chłód.

-Nie powinni. Nie martw się tym już. Posprzataj pokoje i nie mysl o tym nigdy-dodała dobitnie staruszka, następnie pomaszerowała dumnie do salonu gdzie w zamysleniu kontynuowała robótki ręczne lecz kota juz nie było.

 

Zofia pokornie zabrała się za codzienne zwykłe zajęcia, które wykonywała nadzwyczaj starannie a jej mysli wciaz gnały do tajemniczej zbrodni.

 

 Rozdział XVI.

 

 Wieczór listopadowy już nastał. W przytulnym pomieszczeniu ze starym kominkiem skrzyło się przyjazne ciepło. Kot zwinięty w kłebek zdawał się kpić sobie z ludzkich spraw. Babcia wykonywała w milczeniu metodycznie kolejny szalik na zimę.

Zofię pochłaniała lektura starego pamietnika. W pomieszczeniu w którym sie znajdowały panowała jednakże atmosfera kontrolowanego napięcia od niewypowiedzianych słów. Zofia juz ubierała mysli w słowa lecz starsza kobieta jakby telepatycznie odpowiadała zagadkowym milczeniem.

Zofia poczuła znów twardy głaz samotności, który ponownie przygniatał jej serce. Było jej ciezko na duszy.

Przerzucała stare i pozółkłe kartki pamietnika traktujące o wielkiej miłości przeźywanej przez bohaterke do blizej nieokreslonego prawnika.

Zofia westchnęła ciezko, nie miała wcale zamiaru poznawać obce i dawne  miłostki i juz gotowa była zamknąc pamiętnik. Tymczasem juz po kilku stronach jej wzrok napotkał na kolejną historię.

 Westchnęła, zobaczywszy nakreślone lata powojenne.

"Mój luby był człowiekiem tylko powierzchownie piekny i okazały.Wrażenie robił natychmiastowe i nieczyste na innch niewiastach. Był on bowiem rejentem, swój urząd pełnił gorliwie.W swych długich i niedorzecznych pismach pozywał niepokornych. Jego żądza posiadania i szkodzenia niewunnym z wiekiem u niego tylko narastała, Widac było w całej jego postawie chorobliwe zamiłowanie do zawłaszczania sobie cudzych dóbr, pysznił się swym zajeciem.Do niewiast miał dziwną słabość i chorobliwą wstydliwość i wyglądało jakby dokuczały mu kompleksy, z powodu ich przewagi rozumowej nad nim. Pałał namiętnoscią do wysoko urodzonych, pogardzał biedota i ułomnością.Miał w swym gorącym spojrzeniu, jakis diabelski błysk, co wywołało u rażonej nim niewiasty natychmiastowy wpływ grzesznych namiętności. Widziałam ja razu pewnego jak majętne i wysoko postawione dziewki szły za nim jak w ogień, traciły przez niego rozum, swych męzów i nawet własna godność.Wiem to dokładnie bo nasłuchałam sie takich szczerych wyznań pod kosciołami parafialnymi i nieczynnymi juz sklepami. Ja tak samo jak one poczułam chorobliwy  afekt do tego rejenta. Żle mi było z tym niechcianym brzemieniem lecz cóż słaby człowiek może w obliczu wielkiego zalewajacego go zła?

 Poległam ja bezwstydnica. Żal mi siebie za ma ułomność. Najokrutniejsze mi było nieodwzajemnienie. Wiedziałam,że ten bezduszny człowiek nigdy nie zdoła mi odpłacić za moje cierpienia. Nie wiedziec czemu, wredne kumy, które miałam za poczciwe, albowiem to im zwierzyłam się z ciążącego mi na duszy grzechu, one  miast zachowac milczenie, rozniosły swymi językami moje najwstydliwsze sekrety. Od tej pory pariafianki po to tylko gromadziły sie na sumie aby o mnie ubogiej rozpowiadać, jakobym zamiar miałą zdobyc serce bezdusznego rejenta.Moje rodzone siostry długo i uciązliwie dreczyły mnie odkryta tajemnica. Płakałam potem potajemnie długo i zawsze w samotności. ULgi spodziewanej nie przynosiły mi wcale  rozmaite modlitwy i litania. Dlatego niewiele myslac i nie mając już nic do stracenia, gdy noc była ciemna niczym strament i gdy ksiezyc zdradliwie ukrył sie tak,że stał sie niewidoczny, wybrałam się nad rzekę.

Wyposazyłam sie po drodze w wielki kamień i zamiar miałąm skoczyć do wartkiej jeszcze wody. Nie było mi wcale żal swego 28 letniego panieńskiego zywota. Kto by rozpaczał po starej i ułomnej chłopce? Kto by uronił łze nad niebogą. która nic nie znaczyła w społeczności. Las do tej pory milczący, okalający rzekęz obu stron,w tym momemcie rozszumiał się jakby go samo licho napedziło strachem. Mi strach także zaczał się udzielać. W odruchu przerażenia odrzuciłam cięzki kamień,który miałby mnie na dno pociągnąć. Chłod stał się tak dojmujący, jakby mnie niewidoczne nieboszczki objeły szczelnie.Wzdygnęłam się całą swoją postacią. odmówiłam jeno znane mi dobrze litania i zdrowaś Maryjo, niebawem spłynał na mnie szczery spokój. Wiatr owiął moja twarz, przyjrzałam sie tafli wody, od jej wnętzre zaczeły sie ukladać dziwne znarszczki, jakby wrzucony kamień ożył i chciał powrócić. Ksiezyc wtedy znacząco oświetlił widok dla mnie niezwykły, bo z dokładną chwilą gdy planowałm skok w nieznane, tuz nad woda staneła mi zmarła moja Matula, taka jaka znałam z pozostawionych pamiatej i zachowanych zdjęć i taka jaką sobie zawsze ja wyobrażałam. W jej młodym i basniowo gładkim licu objawił się smutek przejmujący. Szatą okryta była szmaragdową i bogatoz dobioną. Tyle słow cisnęło się na moje usta. Jednakże gdy sniałośc mnie ogarneła, gdy nieopisane szczęście mnie otuliło kokonem nieznanego mi światła. Postać zaczęła zanikać, jakby obrazona na moje zachowanie. 

-Żyj-usłyszałam, czuły pasujacy do matki głos. 

Wstałam nad brzegiem jak wryta, długo nasłuchiwałam dalszych słow i łaknęłam całym swym życiem jej dalszego ujrzenia.

Łzy spływały do rzeki, topiąc mój nieutulony żal i moje sieroctwo.

Gdy juz wracałam zdaje się juz świtało. Pragnełam by zmozył mnie sen i zabrał na zawsze tam gdzie nie ma tęsknoty , sieroctwa i opuszczenia, gdzie nie ma niekochania i samotności.

Miałam całkowita pewność,że istnieje gdzies takie miejsce, lecz nie dane mi zaznawać miiłości, nie dane "

Zofia oderwała wzrok od lektury by zaczerpnąć łyk herbaty malinowej.

Obejrzała wnatrze izby. W kominie nadal ciepło niosło ukojenie. Babcia zdazyła odejść,niezauważalna, cicha i coraz bardziej tajemnicza.

 

Zofia wypiła duszkiem smacznej, ciepłej herbaty i kontynuowała czytanie.

" Udałam się w droge powrotną do swej chałupy. W moim sercu wystapił niewyjasniony strach i niepewność. Tam na polanie, rozegrał sie dramat najczarniejszy z mozliwych, jakie żadne oczy nigdy nie powinny ogladać.

Rejentwiejski, tenże diabeł, któremu nikczemnie serce bym gotowa była dać,  teraz zadawał ciosy, martwej kobiecie. Twarz,sina,nieruchoma, poległa  mogła tylko należeć do ważnej niewiatej,znanej z zamiłowania do nauk i słynnej z wiedzy filozofki. Teraz na rozległej polanie jej ciało oddawało ducha. Zakatowanej pani nieruchoma postura na tle listopadowej jesieni, wygladało dziwnie jaskrawo. Ukryta stałam za grubym drzewem i niezdolna do ruchu, mierzyłam martwym spojrzeniem to co nasza  stara ziemia powinna wczesniej pochłonąć. Rejent, upewniwszy się o zamordowaniu swej ofiary, siegnał zwinnie do jej drogocennego pugilarysa i chytrze wykradł calą zawartość zdromadzonego tam majatku, Pyszny z włąsnego zwycięstwa, oddalil się krokiem diabelkich kopyt. Gdzieś w powietrzu panoszył się zapach palonej siarki. Tkwiłam bez nadziei, wyczerpana i tak samo martwa jakoby  zamordowana filozofka. Jakże ja nieboga zazdrościłam jej zwycięstwa.Oddałabym swoje bolesne całe życie by móc zamienic się z niezywa damą miejscami.

Przypadłam do jej ciepłego jeszcze jestestwa i biadoliłam nad jej ciałem pobożne pieśni by sobie dodać siły i niewinną niewiastę godnie zaprowadzić do trona Boga"

Zofia westchnęła z rezygnacją, odłożyła ciażącą w jej ręku starą lekturę.

Bałą sie zasypiać, z obawy aby czytane i wcześniej tak samo ogladane sceny nie przeniosły sie do świata snu.

Zaszlochała. Nie rozumiała i nie była w  stanie pojąć co i dlaczego popycha innych do niewyobrażalnych potworności?

Zapłakała z powodu śmierci niewinnych kobiet.

Ta noc wolna była od jakichkolwiek snów i koszmarów, zbudziła się nadzwyczaj wyspana.

-Zosia, martwię sie o Ciebie coraz mocniej?-smutny głos należał do gospodyni, jej starcza postura coraz barzdiej widoczna majaczyła przed zaspaną dziewczyną.

-Co sie stało babuniu?-dziewczyna ziewnęła pzreciągle, okrywajac się grubą kołdrą.

-Przyjdzie pora,żę zostaniesz mi sama, zdana na siebie. Musisz koniecznie zadbac o dobry zawód i fach, który da Ci utrzymanie.Nie licz na meża ani jego ród, pozytek będa mieli tylko oni z twojej osóbki, Ty z nimi nie zaznasz szczęścia-głos babci drżał, dosiadła się na stołku obok leżącej.

-Nie martw się, dam sobię radę. Tyle lat jakoś pzretrwałam to dalej nie powinno być gorzej-odparłą nastolatka spogladając na starczą twarz swej starej przyjaciółki. Po raz pierwszy Zofia pojęła,żer niezmiernie w podeszłym wieku musi być babunia.

Zadziwiajaca zywotnośc wyłaniajacą się niekiedy z kobiecinki, niekiedy odmładzała ją sama lecz widoczne stroski na twarzy, pokazywały i obnażały wszelkie przeżycia.

Spojrzeły po sobie, obie nie chciały rozmawiac o tym co wydawało się nieuchronne.

-Zapisze się do liceum a potem będę studiować-dodała z nadzieją dziewczyna. wyskakując czym predzej z barłogu.

-na stole czeka juz śniadanie a potem plany-rzekła z ożywieniem, opuszczając sypialnie nastolatki.

 

Zofia po zjedzeniu smakowitej uczty porannej, wyruszyła przed siebie, plany miała nazbyt ambitne, troska i smutek bląkaly się na dnie jej serca. Tak pragnęła, by inna życzliwa dusza, dodawała jej wsparcia. Samotne podbijanie świata i walka o marzenia jest gorzkim pokarmem dla duszy. Jednakże spełnienie chociażby małego punktu, osładza te gorycz,poprawą smaku.

Zofia wybrała kolej, nie chciała podrózowac autobusem, unikała autostopu. Gdy nareszcie podziwiałą obce krajobrazy, jej serce drżało a to na skutek opuszczenia bezpiecznej nory a po wtóre dygotała przed nową drogą.

Najbardziej była pewna, że zdobędzie lepszy zawód. Udowodni,że jako sierota pozbawiona wsparcia, zdana na siebie, potrafi w pojedynke osiągnać tak samo albo i więcej niz ci którzy mieli pomoc i wsparcie bliskich.

Nie znała nikogo oprócz wiekowej opiekunki z kim mogłaby dzielic swoją dole i niedolę. Czy w  duzym mieście dane jej będzie spotkać życzliwe i przyjazne jej dusze.

Rozgladałą się z uwagą wokół zajetych przedziałów i składów wagonów, wygladałą na obce perony lecznie spotkała nikogo bliskiego, ani nikogo kto nadawałby się na bliskiego.

Przypomniała sobie,że wsiadajac przypadkiem do pociagu, spotkałą swoja najlepsza wybawicielkę, dzieki której bezpiezcnie ukryta dobiegła do lat niemal dorosłych/

Pojęła, patzrąc na przesuwajace sie obrazy, iż przyjdzie pora,iz ona sama zostanie na świecie, przemina i te chwile cokolwiek blogie i bezpieczne.

Płakała bezgłośnie tak, iz oglądana rzeczywistość widziała przez łzy, żalowała,że jej wybawicielka osiągnęła wiek nazbyt podeszły.

Szloch wstrząsnął jej słabym i smukłym ciałem.Pociągz  piskiem zatrzymał się. Zofia nadal tkwiła w zawieszeniu, nie wiedziała jak pokierować swym losem.

Stanęła jak wryta, niewewna dalszego kierunku.

-Wysiada pani czy jeszcze nie?-głos młodego meżczyzny, był pełen niepokoju.

-Nie a pan?-spytała, zerkajac na postawną postać młodego meżczyzny.

-Ja wysiadam na nastepnym peronie. Zgubilem się własciwie-rzekł mlody meżczyzna, nerwowo rozglądajac się dookoła.

-Dokładnie jak ja-dodała dziewczyna,nie mogąc oderwac wzroku od przystojnej twarzy nieznajomego.

-Nie ma pani bagażu?-spytał z troską, popychajac własne dwie olbrzymie walizki,w kierunku wyjścia.

-Mam tylko torebkę, swój bagaż życiowy mam wystarczajaco cięzki, jego gabaryty nie dały by rade wejść do tego całego pociagu-dodała z powagą.

-Tak, nie sądzę-męzczyzna  po raz pierwszy parsknał gromkim śmiechem.

-Marek jestem-przedstawił się nieznajomej.

-Ja jestem Zofia, dla znajomych Zośkaa-głos dziewczynie drżał z przejęcia i w skutek pokonania bariery zawstydzenia i ekscytacji.

Podczas nastepnego postoju pociagu wysiedli oboje. Zofia trzymała się z dala od nieznajomego, lecz jakaś siła wieksza i silniejsza od jej niesmiałości nakazywała kroczyć w ślad za młodym meżczyzną.

Marek wyczuwał obecnośc zawstydzonej dziewczyny.

Chłod i bliski mrok utulały ziemię błogą poświatu uspienia.

-Gdzie mieszkasz? Moge cie odprowadzić-zawahał się zerkajac za nieznajomą.

-Mieszkam wszędzie i nigdzie-Zofia spóściła głowę i wyprzedziła Marka by ukryć swój przeszywajacy ją na wsroś okrótny ból sieroctwa.

-Mnie nie musisz się wstydzić, powiedz mi o sobie coś a może mógłbym ci pomóc-krzyknął z waghaniem, dobiegajac do uciekającej.

 -Zostaw mnie, mi juz wszytsko jedno. Zablądziłam to znaczy całe życie błądzę-głos Zofi przeszedł z zawstydzenia do rozpaczy.

-Zośka masz na imię tak? Chodź po prostu za mną-rzekł dobitnie przekrzykując gromki ruch kolejowy.

Dziewczyna bez słowa z zwieszona głowa szła tuz za nieznajomym, nie miałą planu, nie znała marzeń, trwała, popychana nieznanym biegiem życia.

Zofia zdawała się na los,nie po raz pierwszy, samotna parła biernie bez celu i planu, jedynie co potrafiła to być biernie popychaną przez nieznane jej koleje.

Tego co przyniesie jej kolejny dzień i nastepny nigdy nie była pewna. W tym samotnym kroczeniu w nieznane z nieznajomym, czuła fizyczny ból opuszczenia kochanej babuni. Jakże teraz jej błądzącej brakowało tych chwil z babunią i leniwym kocem. Załkała bo jej wspomnienia zaczęły napierać do serca i umysłu. Zamiar juz miała powrócić na peron i odbyc powrotną drogę do babuni, lecz smiały i pełen nadziei głos mezczyzny zabrzmiał nad jej uchem.

-Wiedziałas ,ze jestes całkiem piękna i pełna godności? U mnie w domu znajdziesz schronienie, mieszkam niedaleko z dziadkiem i rodzicami, którzy cały czas sa w pracy-rzekłą z otuchą.

Zofia po raz pierwszy poczuła impuls nadziei, jej zasmucona i blada twarz po raz pierwszy nabrała zdrowych barw.

-A masz rodzeństwo?-chciała wiedzieć.

-Miałem siostrę,a le ona nie żyje-chłopak dodał po dłuższej chwili, głos mu jakby sie załamał i wzruszył.

-Nie będę pytać-dodała z powagą.

-Nie pytaj-odparł szybko.

 Przed nimi wyłaniał się spokojny krakobraz małej miejscowości, domy jednorodzinne były w zasięgu wzroku. Drzewa szumiały do rytmu spóznionych psich ujadań.platały sie zapomniane koty i coraz mniejsza garstwa ludzi.

 

 Gdy głód zdawał się dawac im coraz dobitniej we znaki, zostawiajac w  tyle inne silne uczucia w tem przed oczami młodych wyłonił sie dom przytulny i zaparszajacy swym nieznanym, ciepłym  schronieniem.

-Wchodźcie-starszy pan, jakby wyrósł przed wędrowacami u wrót domu.

-Dziękujemy dziadku, witamy Cie, tu jest Zośka, musiałem ją tu przyprowadzić-rzekł chłopak, popychajac zawstyzdona nastolatke przed oblicze swej rodziny.

Zapadło milczenie, Zofia rozumiała,że zastygła ciszy waży jej dalsze losy tułacze.

-Zapraszamy cie dziecko. wyglądasz uczciwie-rzekł dziadek, podajac swą ciepła dłoń w stronę nieznajomej i szybkim padajac  wramiona wnuczka.

Zapach pieczonej szarlotki, przywodził dziewczynie miłe chwile z babunią. Przytulne i schludne wnetrze domu, przynosiło sierocie tak potrzebnej otuchy.

-Moge tu sprzatać i pomagac-rzekła dziewczyna, prowadzona do stołu.

-Rozgoście sie najpierw, potem porozmawiamy-odparł z kurtuazją senior.

 

 Dom rodzinny Marka, całkiem przypadł do gustu dziewczynie, po poczatkowym strachu i przerażeniu spowodowanym nieznanym,dziewczyna dośc sprawnie się zadomowiła wsród nieznanych jej domowników.

 Dziewczyna nie sprawiała kłopotów, była cicha, skryta i pomocna w domowych obowiązkach. Nie opowiadała o swym smutnym życiu, nie chciała obciążac nikogo swym trudnym, tułaczym losem.

Wdzięczna była,że otrzymała schronienie i jakże jej potrzebnej monotonii. Rodzice Marka poczatkowo z obawą a potem z wielkodusznością przyjeli sierotę.

Nie byli wylewni, tak samo jak ona, jednakże wiedziała,że jej cicha obecnośc sparwia im także radość. Dziewczyna codzień sprzatajac widywała zdjecia zmarłej dziewczyny, łudząco podobnej do niej samej, jednakże brakowało jej odwagi by zapytać o zmarłą siostre Marka.

Marek okazał sie pilnym studentem filozofii, chcąc nie chcąc zarażał Zofię zamiłowaniem do nauki.

Wobec Zośki, zachowywał sie taktownie, godnie, dostrzegał on także ogromne podobieństwo pomiedzy zmarłą a nowo przybyłą sierotą.

W jej młodzieńczym umyśle raz po raz kiełkował pomysł by samej zadbac o edukację.

Tak, babuni bardzo zależało,by jej podopieczna miała zawód.

-Podejme naukę i pojadę pochwalic się tym  babuni-powtarzała jak mantrę własne postanowienia gdy samotnie leżała w wygodnym łóżku po zmarłej.

Własnymi sekretami nie dzieliła się z nikim.Jedyny upust swej tęsknoty ibytności dawała swemu pamietnikowi, któremu spisywała co tydzień swoje wspomnienia i własne mysli.

Wobec Marka i domowników zachowywałą się uprzejmie i wdzięcznie.

Nie lubiła i nie chciała sprawiac nikomu bólu.Wiedziałą bowiem,że życie aż zanadto obfituje w codzienne smutki i niedole.

 

Rozdział XVII.

 

Gdy nastała jesień, Zofia juz była uczennica liceum ogólnokształcącego. Dziewczęcy ogromny poczatkowy zapał, stygł z każdym mijanym miesiącem. Nauka sprawiała uczennicy znaczne trudności, mimo jej pilności, zakonnej niemal pokory, wyniki nie zachwycały ani jej ani jej domowników. Słyszała ich szeleszcząceutyskiwania, przy okazji porównań z nieżyjacą. Zofia nie posiadała wybitnych zdolności. Kolejnym kłopotem, który wstrząsnął nia samą to była skryta miłośc jaką poczuwała do bardziej wyrózniajacych się chłopców. Nie było w dziewczynie stałości. Potrafiła sie silnie niemal smiertelnie zadurzyc się w Grzegorzu by za jakiś czas poczuć namiętnośc do Piotra. Uczucia jej bowiem wcale nie były nieodwzajemniane lecz źle przezywane. Zbyt mocno i zbyt wstydliwie bo platonicznie.

Okazywała swoje zaangazowanie jedynie cielęcym wzrokiem i osłabieniem pamięci do nauki. Przeżywała dziewczyna straszne katusze, ilekroc widziała obiekt swych bezwstydnych westchnień. Serce jej perfidnie dudniło, zmysły szalały nie dały sie okiełznać.Raz była niemal w euforii, gdy czuła na sobie wzrok nieodgadniony tamtego i gdy czuła,że tamten sledzi ukradkiem jej ruch. Ile by dała by dac nareszcie upust tym obrzmialym członkom tak spragnionych uciechy i wzajemności. Zasypiała co noc z obrazami iskrzącymi sie od bliskości, lecz rychły zimny poranek kazał jej zapomniec o niedozwolonych slabosciach.

Nie byłaby zdolna do wyznań, nie umiała byz nieśc cieżaru nieznanej miłości, bała sie wybuchu uczuc, nie znała sie na miłosci wcale,żadnej.

Teren dziewiczych doznań badała wyobraźnią i tęsknymi myslami, wydarta duszą głodną spełnienia.Oglądała w  towarzystwie rodziny Marka filmy pełne uniesień, oglądałą je zazwyczaj z ciekawości i dla marzeń.

Gdy rodzina Marka zajeta ogladaniem filmu dla dorosłych, patrzyła bez refleksji na oglądane obrazy, wtem spojrzenia Zofi i Marka krzyzowały się z rosnacym napięciem i mlodzieńczym obudzonym apetytem.

tej samej bezsennej nocy, gdy starsi udali się na spoczynek, Marek odwiedził Zofię. Podszedł do udajacej sen panienki. Dotknał jej ciepłej dloni,potem sięgnał do odkrytej twarzy. Oczy panienki, otwarły się w niemym przerażeniu.

Ich dlonie same siebie sotykały, nogi zaplatane w nogawki piżam smagały siebie nawzajem. Wyłącznośc rozkosz czerpał tylko dorastajacy chłopak.

Zofie zbliżenie okrótnie rozczarowały, w swej nikczemnej wyobraxni liczyła na pielniejsze doznania.

Ta noc była ciemna mrokiem ciemnej duszy, nazbyt przykra, zbyt długa i bolesna. Poczuła sie wylącznie zbrukana, rozczarowana.

Z pewnościa nie tak sobie wyobrażała akt zakochanych.Hdy po skonczonym zbliżeniu chlopiec niepewnie ubrał rozchełstane ubrania, bez słowa porzucił panienkę.

Czuł sie teraz dorosły, na swój sposób spełniony. Cieszył się z włąsnej wygranej. Nie dbał o uczcucia ubogiej Zofi.

On sam nie czuł do niej uczuć innych niż współczucie czy jakieś przywiazanie.

Z pewnością nie była to miłość. Zofi szczerze przypadł do serca Marek, lecz wstydziła się przyznać przed soba sama i tymi którzy mogli by z niej zakpić, zbyt dobrze znała bowiem siłe upokorzenia.

 Sekrety mają swoją wielkośc i moc jesli już na amen pozostaja nieodkryte i niezbadane.

Kazda ingerencja, zbędna ciekawość zabiera dziewiczy charakter ukrytym sekretom.

Nie wiedziała czy miłość ujawniona od tej ukrytej przynosi wiekszy spokój czy powodzenie. Wiedziała ponad wszelka wątpliwość, że nie urodziła sie  po to być miłowana lecz by doświadczać dotkliwie bolesny brak miłości.

 

 

27 sierpnia 2019   Dodaj komentarz
łzy  
< 1 2 3 4 5 6 7 8 9 >
Maksymilian1 | Blogi