cd.2 Wszytsko albo nic.
Adam długo rozmyślał o kobiecie, wspomniał o zmarłym ojcu, stropił się bo znów paliła w nim żądza.Czuł sie stracony i chłostany przez niesłuszne w jego mniemaniu wyroki. On sam o sobie myslał jak o wielkim bohaterze.
Samego siebie wielbił, uważał sie za niedocenionego geniusza, kogoś o kim świat powinien się dowiedzieć i ubóstwiać.
Nienawidził zas brzydoty, biedy, słabości. Nikt nie dowiedzial się tymczasem o wypadku Adama, który samotnie rozmyślał w jakimś miejskim szpitalu.
Nie dowierzał, nie nawidził bliskich,że nie pamiętają o nim. Nie rozmawiał z nimi od miesięcy.
Monika, która go zwodziła, udawała dobrą pracownicę, także nie pzrejeła się jego losem, zawsze potrafiłą wyciągnac go z tarapatów.Dzis jej zabrakło.
Przeklął niesprawiedliwy świat.
-Gdzie moje dokumenty, kluczyki do auta?-darł się w głos niczym zraniony przedszkolak, któremu odebrano drogie zabawki.
-Co sie tak drże! Po co te ryki?-skrzywiła się starsza salowa, która zamaszyście zabierała sie do sprzatania.
-Gdzie lekarze i ci co mnie przywieźli?-pacjent niezyzcliwie zmierzył pochurnym wzrokiem sprzatajacą.
-Leż tu pan spokojnie, lekarze tu mają roboty że ho, pielegniarki też ciągle zajęte. Trzeba leżec i czekać-rzekła salowa,zmieniajac pościel łózka nie przydzielonego, połozonego najbliżej pacjenta.
-Pani ja nie będe tu czasu maenował czuję się lepiej, chce wiedziec gdzie moje dokumenty i co z autem-krzyczał Adam.
-Panie jesteś cały poturbowany,dziwne żeś z życiem uszedł. Leży i Bogu dziękuję,że żyje a nie piekli się. Ludzie nawet po szkodzie sa głupsi-zagwizała starsza salowa i wprawnie opuściła salę z pacjentem.
Tymczasem pacjent, daremnie usiłował czegokolwiek dowiedzieć się od kogokolwiek,zagadywani ludzie go zbywali, nie udzielali odpowiedzi wprost.
Adam czuł, że wracają mu siły. Gdyby mógł móglby caly szpital włąsną moca rozsadzić. Nienawidził czekania, sytuacji w której nie miał nad niczym kontrolę.
Do tej pory on rządził, on wydawał polecenia swym podwładnym, a także kobietom. Zdażało się jesli ktoś inny okazywał własne zdanie, miał inne poglądy, nie pasował osobowością, Adam zazwyczaj bez skrupułów sie takiego człowieka pozbywał z pracy i z własnej przestrzeni życiowej. Nie lubił konkurancji i odmienności.
Dzis leżał, słaby, pokonany i zdany na łaske i nie łaske innych.
-Kurcze i ten ojciec, przeciez on nie żyje-znów bolesna refleksja powróciła do niego obuchem.
-Czemu matka nie dzwoni i co z tym rodzeństwem?Ci lekarze i pielegniarki wcale się mną nie zajmują -załkał dziecinnie i niebawem łzy ciekły mu ciurkiem po twarzy.
Przypomniały mu sie czasy dziecinne w przedszkolu, gdy tam on sam tkwił niezabrany, zapomniany. Stara, przedszkolanka o ochrypłym glosie i pachnąca papierosami, przytulałą go wtedy niezgrabnie, zamykajac placówkę i nerwowo obiecujac, że rodzice przyjda za chwilę.Ta chwila zdawał się być godziną. dziś starszy o kilkadziesiąt lat, czuł sie podobnie, głos salowej bardzo podobnie brzmiał jak tamtej przedszkolanki, zauwazył teraz.
-Za chwilę tu przyjdą no lekarze-dodała salowa zaglądajac ciekawie z brudnym mopem, do sali zajmowanej przez nieszczęśliwego pacjenta.
-Leże tu sam, ludzie to najgorsi-zawahał sie Adam, lecz nagle ogarnął go dziwny niepokoj, zauwazył jak para lekarzy i jakas pielęgniarka ida ku niemu.
Bez słowa stanęli naprzeciw leżacemu, szeptem cos sobie zapowiedzieli, skinął glową ten młodszy lekarz.
-Co ze mną będzie, gdzie moje dokumenty-wyraził swój gniew leżący.
-Pan tu zostanie jeszcze na obserwacji, musimy sprawdzic wszystko. O dokumenty to nie nas pytać-rzekł spokojnie starszy lekarz.
-Co mi jest?Kiedy zostane wypisany?-spytał pacjent.
-To wszystko zalezy, jak sie będa blizny goić i wyniki-odparł młodszy.
-Ale ja tu trace czas, jestem biznesmenem, mam mnóstwo spraw-rzekł pacjent butnie, podnosząc glowę.
-U nas każdy jest pacjentem, musi sie podporządkować, słuchać nas. Zrozumiano?-starszy lekarz pogroził cierpiącemu palcem jak rozwydrzonemu dziecku i tłumiąc śmiech cała trójka odmaszerowała, nie zaszczycając nawet spojrzeniem pozostawionego samemu sobie pacjenta.
Adam tymczasem wpadł w niespokojny sen; ujrzał na moment rozgniewanego ojca. następnie przyśniła mu się pewna brunetka, ktora poznał przelotem na bałkanach na wycieczce. targały nim dzikie i wściekłe rządze.
Zapragnał teraz być w przy swoim biurku w pracy; rozmawiac z asystentką a może przekomażac się o blahych sprawach, sprawdzać saldo swego konta, oglądać oferty towarzystkie atrakcyjnych mlodych kobiet, zajadac pizzę beztrosko.
Budził sie to zasypiał, trwał między jawą a snem. Tęsknił bolesnie za dawnym życiem sprzed wypadku. Podniosł głowę, ból zdawał się rozsadzac czaszkę, środki usmieżajace ból pzrestały działać. Załkał bezgłosnie i zatęsknił za drugim człowiekiem. Żałował nawet,że obok niego nie leży nikt, mimo iż przygotowane wczęśniej łożko tylko czekało na pacjenta.
Adam miotał się i walczył pokonany z wewnętrznymi demonami, które nieustanny bój toczyły o jego duszę. Targały nim myśli głupie, niedorzeczne i sprzeczne.
-Wszytsko jest bez sensu i do niczego-ryknął w przestrzen by sprowokować jakąs reakcję. Nikogo zywego, czuł niemal namacalnie w umysle i jażni jakąs obecność. Był pewien, że nie jest sam.
Kto był lub czym było cos co nie dawało Adamowi spac spokojnie, zdrowieć.
-Hej pomoże mi ktoś?-szedł w zaparte, rozglądał sie dookoła ciekawie, lecz nadal niekt nie raczył nadejść.
Zewsząd Adama ogarneła panika straszna, jakiej jeszcze nie doświadczył nigdy. Z mściwa mocą na jego usta cisnęły sie bezgłośne przekleństwa, strzelały w pustą przestrzeń niczyć wystrzały armatnie.
Po nich powietrze niejako gęstniało, wrogość została odwzajemniona po stokroć.
-Gdzie jestem kurna no-zawył ponownie, tym razem zawiodło go nawet echo.
Przypomniał sobie wreszcie lekcje katechezy, gdy był całkiem jeszcze dzieckiem.Wróciła mu pamięć do postaci starego, chudego księdza, który swoim monotonnym zwyczajem lubił straszyć łobuzów piekłem.
'Pamiętajcie dranie moi,że żadna krzywda,żaden grzech wam nie ujdzie na sucho. Za wszystko co złego uczynicie innym i będziecie żle postępować, znajdziecie się w piekle.
Tam jest tak strasznie, nie ma stamtąd wyjścia. Nie to nie tylko ogień. To jest nienawiść, swąd potępienia,na nic tu wyrzuty sumienia"
Głos cichy, skrzeczący tamtego juz z pewnoscią nieżyjącego ksiedza, powracał teraz do samotnie porzuconego.
Pragnął z całej siły zapaść w sen lub całkiem zbudzić się do życia i znów wieść dawne życie takie jak chciał, jak lubił.
Teraz istniał na innych warunkach. Miał sporo czasu na refleksje na mocne postanowienie poprawy lecz i to było nieskuteczne, nie chciało się w budzic w jego duszy, w sumieniu.
Cierpiał okrutnie, bluźnił jeszcze bardziej, czas sie dla niego zatrzymał i dławił go w swej beznadziejnym zatrzasku.
-Dość, Boże ratuj mnie!-zapłakał bezradnie jak dziecko.
-Co tak ryczy, po co to?- przed lezacym stanęła starsza salowa, wraz z sprzetem myjącym.
-Gdzie lekarze, gdzie jestem?-spytał gniewnie, na wpół placząc.
-Jak by to powiedzieć no w psychiatryku, a gdzies się spodziewał być na weselu?- zaśmiała się starsza pani,zamaszyście szorując podłogę.
-Ale jak to, miałem byc na intensywnej terapii no i kiedy wychodze z tego piekła?-chciał wiedzieć.
-Mnie nie pytać, ja tu tylko sprzatam-dodała cierpliwie, szorując parapety.
-Niech pani tu zawoła lekarza albo pielegniarkę, mi tu sprzataczka nie potrzebna-gderał cierpiący.
-Życie to nie koncert życzeń, dostajemy to co ma nam służyć a nie to co byśmy chcieli-strasza kobieta zamaszyście odeszła, zostawiając mocny zapach środków czyszczących.
-Znalazła sie mądrala-dodał z goryczą, usiłując zapaść w mocny sen, odrzucając wystajacy z nadgarstka jeden z licznych wenflonów, do których był podpięty.
Rozdział VI
Monika zajrzała wirtualnie na stan swego konta, kliajac stronę swego banku. Oniemiał gdyz jej oszczedności nigdy nie były takie szczupłe. Zakleła na głos. Kredyt nie wchodził w rachubę. Zdała sobnie sparwę,że szef Skurczyk od ponad dwóch miesięcy nie raczył jej zapłącić marnej pensji, mimo iz tyle serca i czasu poświęcała jego podejrzanym interesom.Co prawda w ostatnim zcasie nieco pzrestała się starać lecz nie otrzymałą jeszcze oficjalnego wypowiezdenia. odszukała starą umowe o pracę. Poczuła się barzdiej pewnie, lecz nie miała sił i nadziei na powodzenie w sądzie. Wiedziała bowiem,iż jej szemrany szef miał sztański spryt wygrywac niemal zawsze w nawet przegranej sprawie. Potrafił bez skrupołów, zgarnaiać ostatnie grosze ubogim staruszkom.Dla kobiet młodych i tych urodziwych miał za to diabelki urok, którym zazwyczaj skutecznie manipulował. Oszukane kobiety za jego głębokie, spojrzenie,wystudiowanego uwodziciela oddawały swoje ostanie środki do życia. Po mistrzowsku wabił, przyzywał i kłamał, wmawiał im przyszłe korzyści, sam udawał wrazliwego i pomocnego.Potrafił byc nader dobrym słuchaczem, wiedział jak "współczuć "by kobieta posłusznie postępowała według jego diabelskich metod. Kiedy zaś poszkodowana,komornica zdawała sobie sprawę,że jej skromny majątek wszedł w ręcę bezdusznych komorników i jest pozbawiona praktycznie środków do zycia, wtedy przebudzenie zdawało się bolesne i przerażało okrutnym oszustwem. Poszkodowani po pzrebudzeni, porażeni swym pokonaniem udaali sie natychmiast do firmy Adama gdzie zazwyzcaj skromna Monika o przyjemnym wejrzeniu witała oszukanych, studziła chwilowo ich skrajne emocje, parzyła nwet zioła na uspokojenie i cierpliwym, anielskim głosem, powtarzała formułek, w których sama juz nie wierzyła. jednakże jej dobroduszny odruch ludzki nieco łagodził ich cierpienie i rozpacz.
Nienawidziłą tej pracy, nienawidziła siebie za to ze została obsadzonej w takiej roli adwokata diabła. Długo i bolesnie nie potrafiła się rozstać z własnym szefem. Ona sama była jego ofiarą.Liczyła i czekała na jego okruchy ludzkie, jednakże nie było jej dane poznać prawdziwej twarzy przystojnego szefa.
Ponownie wybiegła na ulicę by kupic gazetę z ogłoszeniami. w kurtce na dnie w kieszeni, namacała jeszcze dwie dwusłotówki, powinny wystarczyć na gazetę.Spotkała tę sma co zazwyzcaj wścibskją kioskarę lecz nie miała zamiaru z nią wchodzić w dyskusje.
-Słyszałą pani?-zaczęła wścibaska sprzedwaczyni.
-Co miałam slyszeć?-odbrkneła Monika, spodziewajac się nie istotnej plotki o nieznanym jej zazwyczaj sąsiedzie.
- No ten pani szef chyba nie żyje, ten Skurczyk, znaczy walczy o życie w szpitalu psychiatrycznym. Moja siostra tam pracuje jako ta salowa, widziała go tam, widok masakryczny-kioskarka pzreżegnałą się dziwacznie i udajac troskę mierzyła wzrokiem oniemiałą klientkę.
-Co takiego? Dzisiejszą gazetę z ogłoszeniami proszę-bezrobotna wypaliła z automatu, odzyskując z wolna świadomość.
Rzuciła blaszanymi za ladę, chwyciła kupioną gazetę i nie czekajac na resztę, zbiegłą do swojego mieszkania w bloku. Idąc swą pokrętną drogą, nerwowo przewijała strony czarno-białej płachty, tysiace mysli atakowały jej umysł, paralizujac jej wolne ruchy.
Słońce świeciło ostrym blaskiem, jakby zamierzał oslepić jej ciekawość.Weertowała strony z ogloszeniami o pracę. Poszukiwała pilnie pracy jako opiekunka,pomoc biurowa.
Zmrózyła oczy, wiosna przeszła w szybkie upalne lato, nie zauwazyła kiedy minęła jej zzwyzcaj długa zima. Refleksa nieco uspokoiła jej gorączkowe rozważania.
Gdy dotarła do mieszkania, wypiła duszkiem zimną kawę. Nie myjąc rąk, szpiegowała każda stronę gazety w poszukiwaniu wzmianki o jej diabelkim szefie.
Dotarła nareszcie do krótkiego srtykuły " 37 letni biznesmen Adam S. miał grożny wypadek, prowadzony przez niego samohód marki chevrolet dachował. Młody mężczyzna w szpitalu walczył kilka dni o życie. Jego stan jest obecnie stabilny"
Obok maleńkiego druku, czarno-biały wrak, dobrze jej znanego samochodu. Czesto bowiem napotykałą ten pojazd na parkingu w drodze do i z pracy.
Odrzuciła na stół czytaną gazetę, poczuła się nagle zmęczona i ogromnie przerażona. Miotały jej dusza spzrezcne emocje i uczucia, chwilami była ucieszona, jakby dopełniała się słodko-gorzka zemsta za jego bezdusznośc. z drugiej zaś mocniejszej strony czuła szczere współczucie do tego dziwnego męźczyzny. Cokolwiek do niego czuła, cokowiek on dla niej znaczył nie ma to teraz znaczenia. w ludzkim odruchu, postanowiła go odwiedzić i z nim porozmawiać. Nie wiedziałą jeszcze jak i od czego zacząć, musi go natychmiast zobaczyć, nawet gdyny potem szczerze żałowała swego zbędnęgo odruchu miłosierdzia.
Zgarnęła ze stołu do swej przepastej torebki;trzy pomarańcze, czekolade milkę, trzy soki owocowe. Pomyslała, że jej szef pragnąłby teraz swoje papierosy. Jak dobrze go znała, znała nawet na pamięc rozkłąd jego dnia.
Ubrana, zaczesana i umalowana bardziej starannie niz zazwyzcaj wyruszyła okreżną drogą na przystanek autobusowy, omijając ciekawską kioskarę.
Autobus jej zbiegł, doslownie zabrakło jej kilkunastu sekund. Przeskakując nerowo i klnąc jak szewc, wystawiła swą dłoń by złapać jakąś "okazję. Nie chciała czekac na nastepny autobus, nie chciała tkwic na przystanku pzreszło czterdziestu minut.
Po kilku minutach, zatrzymał się stary golf, kierował nim starszy pan. Nie wiedziec czemu Monika wolała by kierowcą była kobieta. Nie ufała mężczyznom,z głębi serca nie czuła by się zwobodnie z obcym mężczyzną.
Męzczyna okazał się gadułą i wesołym gadaczem,który powiadał nudną i nieskladną historie swego dlugiego zycia. Monika przytakiwał z grzeczności lecz myslami i sercem była juz przy Adamie. Wdzięczna była obcemu za to,ze ten może się wygadac a ona sama może pozbierać w milczeniu poplatane mysli i uczucia.
Gdy dotarła do miejsca całkiemjzblizonego do szpitala,gdzie leżał jej szef, nie zdązyła nawet nic o sobie powiedziec tamtemu gadule, wysadził ją pod sklepem, gdzie prowadził swój interes od lat. podziękowała wylewnie i z dusza na ramieniu ruszyła znanymi jej drózkami i zaułkami na spotkanie z szefem.Serce jej dudniło, gula w gardle, odbierała jej odwagę i jasność myslenia. jej szczupłe nogi niosły ją szybko i bez udziału woli w stronę nieświadomego spotkania. Pytałą się chaotycznie młodych pielegniarek o pana Skurczyka.Najładniejsza z nich zaprowadziła ja wreszcie gestem do drzwi lezącego, pytajac się ciekawie.
-Kim pani jest dla tego pacjenta?
-Znaczy się, jestem jego bliską rodziną-skłamała na poczekaniu Monika,dławiąc swój niepokój.
-Prosze ale tylko doslownie pięc minut, potem mamy obchód-odparła pielęgniarka niemal zmysłowym głosem, uchylajac cięzkie drzwi do sali z chorym
Monika wytrzymała jej ciekawskie spojrzenie po czym parła na spotkanie z męzczyzną, który był dla niej nierozwiązaną zagadką.
-Dzien dobry-rzekła Monika bliska paniki, oglądając szefa, podłączonego do kilku nieznanych jej urządzeń. Spogladała w milczeniu na śpiacego niespokojnie Adama. Z obnażoną niedbale ale zmysłowo klatką piersiową. Z ustami półotwartymi, zdany na łaskę szpitala, nieboraka, którego los znalazł się teraz w rękach wyższych sił.Juz nie był panem życia. Jego ciało zdawało się jakby pomniejszone, skurczone lecz nadal mocno pociągajace. Monika bolesnie ugryzła swa wargę i połozyła przyniesione skarby obok niego, na półce, w której prócz pustego kubka nie było nic.
-Adam jak się teraz czujesz?-dotknęła jego obnazonego torsu, czując dziwne naelektryzowanie w prawej ręce.Uczucie pożadana i w niej się niepokojąco obnażyło. Miała go bowiem teraz całego na wyciagniecię reki. Był taki bezbronny, jak niemowle. Mogłaby go pozbawić życia,jednym odruchem. Przypomniała sobie jak kiedys w jakims horrorze podobna scena powróciła teraz przez chwile i domagałą się przetrawienia.
-Nie, ja go chyba-szepnęła sama do siebie, bojąc się dalsze odpowiedzi.
Nigdy przed nikim nie może sie zdradzić do swojej chorobliwej i nieodwzajemnionej miłości, a juz na pewno nie przyzna się samemu Adamowi i nie w tych okolicznosciach.Nigdy. ugryzła ponownie swą i tak przegryziona dolna wargę.
Spoglądała na lezacego i konteplowała jego nieodgadniona osobę.
-Obudż się!- dotknęła na powrót jego miekkiego i ciepłego torsu, jej namiętne i pożadliwe wcale nie obce,gorące myśli zdawały się rozsadzac ja samą. Z ogromnym trudem powstrzymywała się przed nastepnym, zdradliwym odruchem.
Adam spał,niczym niemowle, nieświadomy odwiedzin swej wiernej pracownicy.
Chwiejnie tkwiła w sali, nie wiedząc czy zaczekac czy odejść.
-Proszę już odejśc, koniec odwiedzin-śpiewny głos zadbanej pielęgniarki, pozwolić podjąć Monice decyzję.
-Już idę-rzuciła,w przestrzeń.
Tymczasem twarz leżącego męzczyzny jakby stężała, powieki zdawały się ruchome, oczy otwarły się by ujrzec zawstydzoną Monikę.
-To ty, znaczy co tu i dlaczego?-wyrażny szept leżącego szeleścił w uszach Moniki.
-Dowiedziałam się o wypadku i przyszłam cię odwiedzić bo się martwiłam-odparła miezrąc wzrokiem leżącego.
-To miło, ale potrzebuje odpoczynku i do widzenia-szorstka odpowiedx szefa zbiła z tropu odwiezdajacą.
-Pacjent potrzebuje spokoju i do widzenia pani-młoda pielegniarka przyglądajaca się ukradkiem wizycie, weszła tanecznie i obronnym ruchem przysłoniła pacjenta.
Monika bez słowa wybiegła ze szpitaka;zawstydzona i upokorzona chłodnym potraktowaniem.
Wracajac na skróty na przystanek, wciąż wyrzucała sobie niepotrzebne przejawy miłosierdzia wobec szefa, który zdawał się byc dla niej bolesnym i trudnym przypadkiem, dziwnej znajomości.
Bardzo chciałby z nim raz na zawsze zerwać wszelką znajomość. Lata spędzone z nim i dla niego, zdawały sie stracone; marne grosze, które jej wypłacał nieregularnie, dziwne życzenia i obowiązki jak choćby ten jego pies, który zaginął i nie wiadomo czy żyje. Jego osobiste problemy z kobiety, randki ze znajomymi czy lokatorkami. Wystarczy dla niej. Postanowiła,że raz na zawsze rozstanie się z nim i zacznie żyć prawdziwie żyć, wyłącznie na włąsnych zasadach.
Dobiegła na przystanek autobusowy, wsiadłą bez biletu do autobusu, który akurat nadjechał. Czuła ogromna tremę będąc już w środku pojazdu, napotkała sporto znajomych i dostzregła zdradliwe kolezanki jak mawiałą o tych, które dopuściły się romansu z jej szefem. Ukryła sie sprytnie za barczystym męzczyzną, licząc na to,ze ten postawny facety nie jest konduktorem.Tamte rozradowane opowiadały sobie o czymś z przejeciem, docierały do niej strzepki słów. Adam i kochanek. Wystarczyło aby Monika poczuła mdłości, walzcyłą z pokusą by wysiaśc na najbliższym przystanku i przejśc pieszo kilka kilometrów. Już ustawwiła się do dzrwi gdy tamte niechybnie zauwazyły Monikę.
-Hej Monia nadal pracujesz u Adama?-chciały wiedzieć.
-Nie już nie, mam inna pracę-skłamała Monika, odwracaja cię plecami.
-Tak a jaką?-drążyły temat.
-Biurową. A wy się czym trudnicie?-spytała indagowana.
-My jesteśmy menedżerkami-rzekly niemal jednocześnie.
-To cześć-krzyknęła Monika, wysiadając przystanek wcześniej.
-Poczekaj ty tu nie mieszkasz-usłyszała za plecami ich wścibski glos, lecz nie zareagowała na ich dociekliwość.
Wracajac pieszo w chłodny, pochmurny wieczór,rozmyślała o swym trudnym położeniu i bolesnej samotności.
Chciałaby porozmawiać z kimś bliskim, lecz rodzina miała swoje własne sprawy, jej krewni niezbyt interesowali się losem krewnej. Poprzestawała na kontakcie z nimi na zdawkowym co słychać, bez głębszej jednak treśći i szczerych zwierzeniach. Bardzo potrzebowała kogos bliskiego, z kim mogłaby zwyczajnie porozmawiać.
Nie miała nikogo na myśli, nie mialą nigdy prawdziwych przyjaciół. Ludzie nie nadawali się na bliskich, powtarzała. W tej chwili zatęskniła za tym dziwnym psem szefa, którym zwyczaj miała kiedyś się nim opiekować.
Zgania się za swój niemądry sentymentalizm. Tamten kudłacz był wspaniały, szkoda,że i on ja upuścił.
Jej smutne myśli w końcu zaprowadziły ja samą do znajomego jej blokowiska, minęła starnnie znajomy kiosk. Plotkarze stali tam o stałych porach i marnowali czas na puste plotki. Monika nie umiała z nkim zawrzeć znajomości, nie ufała ludziom.Nie miałą zwyzcaju nikomu zwierzać się z własnych spraw.
Obawiała się ludzi i ich podłości. Odkryła w sobie miłośc do zwierząt. Postanowiła,że znajdzie nową pracę przez internet.
Wyśle jeszcze dzis starannie przygotowane cv i zacznie nowe życie. Wyprowadzi się z mieszkania, zostanie opiekunką jakiejs staruszki z psem albo kotem. Nowa myśl dodała jej otuchy.
W mieszkaniu panował dziwny zaduch, zdziwiło jej inne ułożenie stałych rzeczy. Brudne kubki świadczyły,że były one. Zajrzała do szaf,zniknęły ostatnie stare kurtki, płaszcze i buty tamtych.Nie było starego ich laptopa.
Bardzo się zawiodła na "koleżankach"nie będzie brakowało Monice ich plotek i powierzchownego życia. Ich ostateczne pożegnanie, Monika przyjęła z ulgą.
Zrozumiała iż, koleżanki miały zwyczaj wpadac do mieszkania akurat wtedy gdy Moniki nie było. Zbierały swoje rzeczy sukcesywnie i po cichu, jakby im zalezało na tym aby się nie spotykać.
Przejrzałą ich fałszywa naturę. W Monice obudziło się pragnienie wielkiej zmiany, rozstania z tym co ja tak zasmucało i bolało.
Czym prędzej zajrzała do swojego komputera i skrzetnie rozpoczęła poszukiwanie ofert pracy jako opiekunka osób starszych.
Wysyłała hurtowo swe cv drogą wirtualną, szybką i niepewną, nacierałą wszędzie tam gdzie tylko była mozliwość i jakas szansa.
Wiedziała,że taki rodzaj poszukiwań nie jest skuteczny, bez znajomości i łuku szczęścia.
Niejednokrotnie tak szukała pracy, lecz efekty były znikome. Jedynie podejrzane i marne oferty pracy były jej propopnowane.
Szła w zaparte, bardzo liczyła,że tym razem i do niej usmiechnie się szczęście.
"Wyprowadzenia psów, 20 zł na godzinę, nr tel "
Monika i taką ofertę, nie zostawiała bez odpowiedzi.
"Opiekunka do osób starszych w Wielkiej Brytani"
Zostawiła swój numer i podstawowe dane i po raz pierwszy nikły uśmiech ozdobił jej umęczona twarz.
Zrobiła dla siebie skromną kolacje z podstawowych produktów, jakie jeszcze miała.
Następnie chwyciła pelen worek śmieci i sprawnie zbiegła po schodach, mijając obojetnych lokatorow, którzy nie reagowali nawet na jej "dzień dobry".
Pozbywszy się starych śmieci, usłyszała znajomy skowyt, który przeszedł w smutne skomplenie.
Wewnątrz kontenera, zamieszkiwał jakże dobrze jej znany, teraz mozno wychudzony i przerażony pies.
-Jezu kudłacz!-krzyknęła żałośnie, echem cierpienia porzuconego.
Spojrzeli sobie w oczy tym samym bolesnym i zrzeygnowanym spojrzeniem. Pies skoczył ku swej dawnej pani, na psi sposób usiłował objąć wybawicielkę.
Przypadli ku sobie. Monika płakała ze szczęścia i nieszczęścia zarazem.
-Zostaniesz ze mną mój Kudłaczu. Zabiorę Cię stąd, zamieszkamy razem, z dala od złych ludzi-przemawiała czule, niosąc na rekach wychudzone zwierzę.
Monika poczęstowała znajdę, kawałkami szynki, pasztetu i tego co miała na jutro na obiad przygotowane. Zwierzę zajadało szybko, zachłannie, jakby od połykanych kęsów zalezało jego, wylizywał zachłannie starą miskę i jej ręce.
-Już dobrze, damy sobie radę. Nie zginiemy-dodawała sobie i jemu otuchy.
Pies przeciągle zaszczekał jakby zrozumiał komunikat. Po skończonej kolacji, owczarek, długo i czule wtulał sie w wybawicielkę. Monika z przerażeniem oglądała jego wychudzone, skurzone ciało.
Użalała się nad losem swoim i tego porzuconego psa. Z ust kobiety padały po cichu slowa oskarżenia i gniewu na swego wciąż szefa, prawnego właściciela znajdy.
-Nie był ciebie wart, ten cały Adam. Nie dbał o ciebie, porzucał cię, tak jak wszystkie kobiety-dopowiedziałą z goryczą, tuląc smutnego Kudłacza.
Połozyli się na łózku Moniki, zasypiali już niemal, gdy dalo się słyszec natarczywe uderzenie do drzwi.
-Kto tak?-spytała sennie.
-Dobry wieczór. Jestem włascicielem mieszkania. Przepraszam za najście. Od dwóch miesiecy pani nie płaci za wynajem-starszy, siwy, postawny mężczyzny stanął tuz przy Monice, wtulonej do psa.
-Słucham?-Monika odzyskiwała powoli przytomność umysłu.
-Przestała pani płacić, jestem zmuszony pani wymówic wynajmu-rzekł nieprzystępnie, unikajac kontaktu wzrokowego z nieszczęśliwą kobietą.
-Niech mnie pan wysłucha. Straciłam pracę. Mój szef miał wypadek i nie płaci mi od dawna. Nie mam za co żyć, niech sie pan zlituje, niech pan da mi jeszcze szansę!-załkała ze smutkiem. Kudłacz tymczasem wpatrywał się w obcego litościwie, niemal po ludzku.
Właściciel wytrzymał wzrok chudego psa, zamilkł i zmieszany zaproponował.
-Dobrze, niech pani zostanie z tym psem, jesli nie ma dokąd pójść. Jednak jest jeden pusty pokój, znajome córki, od jutra beda zajmowac pokój obok.Tak więc, pani zapłaci kiedy będzie mogła i,,-mężczyzna zamyslił się.
-Dziękuję panu, jest pan dobry dla mnie i tego porzuconego psa-Monika skłonna była wyściskać właściciela, lecz napotkała jego zimne, stalowe spojrzenie i odsunęła się taktownie.
-Kobiety sa w pani wieku, nie powinna pani narzekać. Będziemy w kontakcie-męzczyzna odwrócił sie na pięcie i wykonując niezgrabny ukłon, oddalił się szybko, pozostawiajac za soba zapach palonego tytoniu.
-Kudłacz, nie będziemy sami-kobieta przytuliła mordke zwierza, tłumiąc własną niedolę.
Monika nie czuła nic. W sercu nastała nostalgia za czasami wczesnego dzieciństwa, za dawną beztroską, za dawnymi koleżankami. Tęskniła za liceum, za wygłupami z kolezankami, nawet za kłótniami z rozdeństwem czy niesnaskami z rodzicami także tęskniła.
Wtedy wiedziała co ją czeka i czego ma sie spodziewać. Rodzice chociaz oschli i mało serdeczni, byli w gruncie rzezcy dobrzy dla swych dzieci, starali się sprawiedliwie rozdzielac miłość, lecz to wcale się nie udawało. Zapragnęła usłyszeć mame lub kogoś z rodzeństwa. Usiłowała rozpaczliwie wykonac połączenie z własnego telefonu komórkowego, lecz brak srodków na koncie uniemozliwił wykonanie upragnionego połączenia.
Poczuła jęk zawodu, pies wtulił się pewniej do swej pani, jakby na swój sposób chciał dodac jej otuchy.
-Oj trzeba Cię wykąpac kudłaczu-zaordynowała.
Po chwili czysty i pachnący zwierz leżął u jej stóp, zaś ona sama nie potrafiła zmrózyc oka, niewyjasnione napięcie i jakis niepokój nie pozwalał jej zaznać błogiego i jakże potrzebnego snu.
Gdy juz oczy umeczone patrzeniem w coraz jaśniejsze kontury następnego dnia, usłyszałą dźwięk nadchodzącego telefonu.
"Moniko, jesteś mi potrzebna. Przyjdź do mnie jutro o 10 ej. Adam"
-Jejku Adam, czego ode mnie chce ten drań?-Monika z trudem panowała nad wzbierajacymi się w niej nowymi, bolesnymi emocjami.
Wstała. Zaklęła mocno, budząc z blogiego snu, nieświadomego niczego Kudłacza.
-Nie chce znac tego drania. Bez niego będzie mi lepiej, musi być lepiej!-krzyknęła dziwnie podniecona, głaszcząc przestraszonego psa.
Rozdział VII.
Poranek przywitał Monikę nowym udręczeniem i starymi kłopotami. Nie miałą zamiaru wstawać, chciała jeszcze spać i nie wstawać lecz wyspany i wypoczęty pies domagał sie pożywienia i ruchu.
-Niech to, musze gdzieś wyjechać i zacząc nowe życie-rzekła rozpaczliwie w stronę tracącego cierpliwość zwierzaka.
-Wiesz co ci powiem? Nienawidze tego pana Adama, bo najgorsze jest to,że choć nigdy nie będziemy razem, to tak naprawdę nigdy nie możemy się rozstać-krzyknęła, napełniając psią miskę, niezbyt świeżym pasztetem.
Monika przeczuwajac trud nadchodzącego dnia, przygotował sniadanie dla siebie i resztki tego co jej pozostało dla glodnego kudłacza.
Jadła bez apetytu, intensywnie zastanawiajac się skad znajdzie dalsze środki do życia. Załkała. Jej mysli dudniły w obolałej glowie i w sercu.
Postanowiła zadzwonić do mamy, miała dużo żalu i gniewu za samotne zmaganie sie z niedolą. Wykonanie połączenia było daremne, gdyz brakowało potrzebnych środków aby zadzwonić.
Sprawdziła stan konta, zostało 23 grosze. Akurat tyle by wysłac smsa do byłego szefa. Serce jej dudniło jak po wielkim wysiłku, na twarzy poczuła bolesny skurcz.
-Napisze draniowi,że jest mi winien zaległe wypłaty, swie wypłaty. Koniec z sentymentami-prowadziła monolog z zamyslonym psem.
'Prosze o wypłacenie mi zaległej wypłaty, pocztą lub do ręki, Monika"
Dlugo i nerwowo wpatrywałą się w tesć jeszcze nie wysłanej wiadomości, przez jej umysł gnaly sprzeczne myśli i postanowienia.
Nienawidziła szefa z serca całego, jednoczesnie czuła do niego glupie uczucia, za które samą siebie nienawidziła. Słońce przez okna całą swa mocą usiłowało przedostać się do mieszkania.
Czuła miemoc i znużeniem spowodowanym czekaniem.
Pies głosno zaszczekał i zamerdał ogonem, jakby niecierpliwił się niepewnością i smutkiem swej pani.
Wtem rozległo sie glośne pukanie do drzwi, z ogromnym impetem weszły dwie mlode kobiety.
W dłoniach dzierzyły ogromne, kolorowe walizki. Wyższa i wyraźnie szczuplejsza, pierwsza weszła, za nią znacznie teższa i jakby mniej urodziwa towarzyszka.
-Cześc ja jestem Ola a tam Ewa-rzekła pierwsza krzykliwie.
-Jestem Monika a to mój znaczy nie mój pies-odrzekła Monika podnosząc się z krzesła i podajac dloń jednocześnie jednej i drugiej współlokatorce.
-To twój czy nie twój pies?-spytała spiewnie Ewa.
-Znaczy się teraz jest mój, ale duzo w zyciu przeszedł, zmieniał włascicieli i teraz moj-rzekła Monika, glaszcząc zawstydzonego Kudłacza.
-Ładny, tylko ja go juz gdzies widziałam, poczekaj taki biznesmen z nim często latał, nie wazne-odparła Ewa, wturlajac swe olbrzymie torby do pokoju obok i tocząc głośne, beztroskie rozmowy z Olą.
-A jak się nazywal ten biznesmen?-ciekawość zebrałą się w Monice, przystąpiła kilka kroków tuż za dziewczynami/
-Nie pamietam, tak dziwnie to brzmiało, jakoś Skurczuybyk albo podobnie, Pamiętam,że przystojny był-odparła beztrosko, nieświadoma, wrażenia jakie słowa wywołuja u Moniki.
-A skąd znacie tego biznesmena?-Monika coraz bardziej stawała się niespokojna.
-Byłyśmy z nim umówione na kawie kilka razy pomagał nam co nie?-Ola parsknęła dżwięcznym śmiechem, tymczasem Ewa oblałą się duzym rumieńcem.
-Tak jasne-odpowiedziała Monika wracajac do swego pokoju.
-A co Ty tez z nim byłas na kawie?-spytały tamte, śmiejąc sie piskliwie.
-Nie, nie znam, to zbieg okoliczności z tym psem-Monika zakonczyłą dyskusje, walcząc z odruchem wymiotnym. Za dużo tego Adama lub ducha Adama wokół.
Monika targana niepokojem i coraz większym gniewem, postanowiłą wyjśc z Kudłaczem na spacer.
-Musze cos załatwić, wrócimy póżniej-rzekła do wesołych kobiet.
-W porządku, my tez zaraz wyjdziemy na zakupy-odparły tamte beztrosko.
Monice nie przypadły do gustu tamte wesołe, pewne siebie kobiety.
Czułą, że nie zdołałaby zakoleżankować sie z nimi.Tamte kolezanki także nie stały się jej bliskie. Za duzo napięć i ten wspólny znajomy, biznesmen Adam.
Spojrzała na wyświetlacz telefonu, wiadomośc odebrana. Poczuła zarazem niepokój i spokój. Nie wiedziała jak szef zareaguje, nie była nigdy pewna jego reakcji.
Jesli nie otrzyma znów wypłaty, będzie zmuszona podjać kazdą nawet marna pracę. Będzie musiała nadal kombinowac, jak przetrwać do pierwszego.
Na świezym powietrzu, sama z psem czuła się, jak wracaja jej siły i chęc do działania.
Czasem lepsza świadoma samotnośc od powierzchownych znajomych.
Zagladała wnikliwie dookoła witryn sklepowych, barów, pubów, liczyła, że w ten sposób znajdzie informację na temat nowej, dowolnej pracy.
Tym razem jak na złość, nikt nie umieścil choćby kartki z zapotrzebowaniem na nowego pracownika.
Obydwoje z psem szli przed siebie, niezrażeni porażakmi, Monika przystanęła, obydwoje potrzebowali odpoczynku.
Gdy usiadła na wolnym schodku wiodącym do sklepu spożywczego, usłyszała jak jej telefon wibrował zawzięcie, przerażajac gapiacego się wokół psa.
-Helo-odpowiedziała bezradnie, licząc na odpowiedź w sprawie pracy.
-Witam tu Adam Skurczyk. Monika nie pracowalaś uczciwie, zatem nic ci nie zamierzam wypłacić. Jest sporo zaległości w firmie, musisz to wszystko ogarnąć bo jak nie to przyjme innego pracownika-grzmiał szef, tonem suchym i nieznoszącym sprzeciwu.
-Ale ja szefie, nie mam za co żyć. Potzrebuje kasy na czynsz i pana psa-rzekla bliska płaczu.
-Nie jestem caritasem ani przytułkiem dla biednych, albo pracujesz uczciwie albo idziesz do zwolnienia. Co wybierasz?-spytał msciwie.
-Nie chce u pana pracowac, mam dość tego zapierniczania za darmo i takiego traktowania jak niewolnika-Monika bliska obłędu krzyczała, nieświadoma,że swą bolesną panika zyskuje popularnośc miejscowych klientów.
-Prosze bardzo, spotkamy sie w sądzie, i to pani mi zapłaci za spartaczenie wielu, prostych spraw, Jka pani wie w sązdie wygrywam i co teraz?-odparł zuchwale.
-Tak nie można, nie wolno-zalkała płacząc.
Pies patrzył na swoją panią z politowaniem.
-Idziemy stąd!-Monika rozłączyła telefon i z wrzaskeim wcisnęła go do przepastnej torebki.
-A co pani taka nerwowa, takie czasy dziś sa wariackie co?-staruszek, podpierajacy się na ortezie, wpychał niezgrabnie do starego mercedesa świeże zakupy.
-A wszystko sie wali, nie ma za co żyć. Szukam pracy i nic-dodała rozpaczliwie.
-Ja nazywam się Leon i mam sporo znajomych i moge popytać. Niech pani mi poda swój numer telefonu-rzekł dobrodusznie, zamykajac bagażnik starego auta
-Dobrze, napisze panu na karteczce. Jak pan cokolwiek będzie wiedział, prosze dac mi znać. Błagam-kobieta wyrażnym pismem, napisala swój numer na starym kuponie lotto i podała starannie nieznajomemu co to napisała, tamten ukrył w portfelu złozony karteluszek.
-Dobrze będe pamiętał. Może panią podwieść?Mieszkam jakis kilometr drogi stąd-starszy pan, spoglądał z litością na kobiete wtuloną do swego psa.
Słońce zaświeciło mocno, jakby po swojemu usiłowało dodać otuchy bezrobotnej i jej psu.
Monika rozmyślajac prowadziła psa i walcząc ze sprzecznymi uczcuciami wracała do wynajmowanego mieszkania. Nie miała dziś wraacć do tych obcych i dziwnych kobiet, nie poczuła do nich wcale sympati, wolała mieszkac sama z psem i miec pracę. Miała tylko, takie zwyczajne marzenia, którzy inni otrzymali w spadku za nic. Nie nawidziła tych, dla których los był łaskawy i hojny. Monice zawsze było trudno, gdy juz sadziła,że wychodzi na prostą, znów kładziono jej kłody pod nogi.
Stąpała wolno, jedynie coraz wyrażniejszy głód wyzwalała w niej energię i troska o tego znajdę, który spogladał na swą panią nieodgadnionym wzrokiem,
Było jej smutno, nie miałą marzeń bo one nie chciały sie dla nie spełniać. Gdy już znajdowałą sie w poblizu mieszkania, usłyszała dźwiek nadchozdącego smsa "Albo działasz na moich warunkach albo widzimy sie w sądzie. Adam"
Zaklneła siarczyście, wchozdąc do blokowiska, nie odpowiadała na powitania sąsiadów, jej głowa była pełna zmartwień.
Gdy znalazła się w swoim pokoju, słyszała śmiechy kobiece i męskie dobywające sie z pokoju obok.
-Cholera, cholera-powiedziałą pólgebkiem, ignorując bawiacych się. Poszła do kuchni by naszykować kolacje dla siebie i psa.
Zjadła skromne kanapki i psa poczestowałą nie swoim pasztetem.
-Jedz piesku na zdrowie-zaśmiała się popijając herbatę.
Dni kolejne mijały wolno i bez barw. Tęskniła nawet za dawną pracą u tego znienawizdonego szefa, bynajmniej czas miała zapełniony do wieczora i nie było czasu na zbędne myślenie.
Bałą się konfrontacji z szefem, wiedziałą bowiem,że Adam potrafi byc nieobliczalny.
Otrzymywałą jeszcze od niego co jakis czas smsy z pogrózkami ale je ignorowała, czuła strach i narastajaca panikę.
Koleżanki obok zachowywały sie poprawnie lecz nie starały sie nawiazywac znajomości z Moniką. Patzryły na dziewczynę z podełba i widać było,że pzryjaźń nie zostanie zawarta.
Zazdrościła lokatorkom tej babskiej przyjażni i dzikiej beztroski. Dowiedziała się,że obie pochodzą z zamożnych i dobrych domów i nigdy nie musiały sie martwic o włąsny byt i przetrwanie.
Nie dowiedziała się od nich nawet czym one się zajmują i dlaczego postanowiły akurat zamieszkać. Kobiety nie były skore do zwierzeń.
Monika jedynie mogła liczyć na bezwarunkowa miłośc ze strony psa.
Tymczasem nastał dzien słoneczny lecz okrótnie bolesny, gdyż Monika pojęła,że jej skromne środki na koncie, niemal zostały wyzerowane.Mama dziewczyny obiecała wysłac kilka dni temu na jej konta kilka stówek lecz, póki co nie dotarły.
Myśli przykre i depresyjne mąciły glowę bezrobotnej, im bardziej ona cierpiała tym tamte wydawały sie barzdiej beztroskie.
Odwiedziły ją teraz mysli samobójcze i coraz dotkliwiej odbierały jej chęć do zycia. Cierpiała w samotności i coraz bardziej pogłebiałą się w niej niecheć do zycia.jedynie Kudłacz usiłował ją rozweselić, kładł się wowczas obok kobiety i usiłował na swój przegrany sposób dodać swej pani więcej woli życia. Postanowiła nawet przedawkowac tabletki i poczęstowac sie alkoholem serwowanym przez lokatorki i raz na zawsze rozstać się ze znienawizdonym zyciem.
Uzbierała nawet garść, znalezionych w starej apteczce i skrzetnie je ukryła u siebie i rozmyślała nad swym ponurym losem.
Wtem zadzwonił telefon z numeru zastrzeżonego, wahałą się dłuższy czas, ktos ponowił próbę.
Sadziła,że to znienawidzony szef sie naprzykrza. Odebrała bo było jej wszystko jedno, niech ja osądza.
-Dzien dobry, to ja Leon, poznalismy sie pod sklepem, chyba miałbym pracę dla pani. Halo słyszy mnie pani?-Wesoły głos starszego pana, przywrócił przytomnośc umysłu dziewczyny.
-Tak, tak biorę w ciemno. dziekuję,że pan zadzwonił-głos Monice drżał, Kudłacz przetoczył sie wesoło przez łozko jakby rozmumiał.
Monika słuchała jak we śnie propozycji pracy, nie docierała do niej treść, gdyz mentalnie była zawieszona miedzy życiem a śmiercią.
Zapytała o adres i o to czy mogłaby z psem zamieszkać. Pan leon zgodził sie bez wahania, zapewniajac,iż mieszka sam, ma tylko wnuków, którzy czasem pzryjeżdzają.
Monika pracowała jak w amoku spakowała na prędce swoja skromną walizkę, dla psa wykradła resztki z obiadu lokatorek. Napiła się pośpiesznie herbaty, swojego firmowego kubka nie brała ze sobą.
Wiedziałą, że zbliża się pora powrotu lokatorek. Wychynęła szybko czym prędzej, gnała ile sił, ledwo nadążajac za psem.Nie zamykała na klucz mieszkania, klucze zdołała porzucić przed wycieraczką.
Nie odwracałą sie za siebie. Wiedziałą,że przenigdy tu nie wróci jako żywa.
Gnała ile tchu obok swego czworonoga, stanęłą dopiero przy przystanku autobusowym, dokładnie w momencie gdy spóźniony nadjechał autobus, jakby sie z nim umówiła. Wbiegłą z psem do zapełnionego autobusu.Myślała z wysiłkiem, wteszcie skojarzyła ulicę Mickiewicza 7, od teraz tam będzie teraz jej adres, jej i psa tak samo porzuconego jak ona.
Nie będzie za nikim tęsknić bo nie zdążyła się z nikim zaprzyjażnić. w sercu czuła strach i dumę. Nie będzie nikomu płacić, nic nikomu nie jest i nie będzie winna.
Pogłaskała psa by stłumic własny niepokój i lek, zwierzę odwzajemniło jej czułość. Przepełniony autobus wlókł się z wolna jakby i jemu brakowało tchu.
Gdy wysiedli w obcym miejscu, Monika niepewnie rozglądała sie dookoła. Pies wyczuwał jej niepokój, usiłował na swój sposób dodać jej otuchy własna obecnością.
Zadzwonił telefon, Monika bezwiednie odebrała, po drugiej stronie usłyszała głos który znałą zbyt dobrze i którego dźwięku nienawidziła..
-Moniko jaka jest twoja decyzja? Pytam po dobroci-szorstki ton domagał sie odpowiedzi.
-To jakaś pomyłka- rzekła przestraszona, modulując nieco głos i po chwili dodała.
-Nie jestem Moniką, mam od niej ten aparat-dodała na jednym oddechu, z trudem łapiac oddech
-Słucham, to jakis żart co?-inagował Adam.
Monika czym prędzej rozłaczyła telefon. Powodowana niepochamowanym lękiem, nagle odczuła mdłości.
Dumna z siebie, niemal śmiała się histerycznie z powodu własnego dowcipu.Odwróciła się na pięcie skręcając w droge szutrową. Wydawało się kobiecie,że ktos podąża za nią. Pies zaszczekał, przeciągle jakby chciał spłosztyc intruza.
Tuz za nią stały dwie kobiety, których także nie chciałałaby nigdy spotykać.
-Hej Monika gdzie ty się wybierasz?-spytała Kaśka, pierwsza lokatorka.
-Ide do lekarza a co?-odparła nerwowo.
-Tutaj w poblizu nie ma lekarza-odpowiedziała jej towarzyszka.
-Ja prywatnie z psem, śpiesze się-rzekła, przyśpieszajac kroku.
-Odprowadzimy cię-zaproponowały.
-Nie dzięki, cześć-Monika zbiegła w pierszą napotkaną uliczkę na drugim zakrętem nieopodal lasu, wśród gęsto zasadzonych domów..Gnała szybko, nie patrzac się za siebie i za wszelką cenę usiłując zgubić niechciane towarzystwo. Ukryła się z psem za szerokim domem z ogrodem i z bijacym sercem czekała az tamte odejdą znudzone śledzeniem.
-Cicho piesku, nie wolno szczekać-nakazało przyjacielowi, tłumiąc własne przerażenie.
Pies przystał na prośbę, ułozył sie u stóp pani, oboje skryci za rozłozystym kasztanem, odpoczywali po długim biegu.
Wybrała numer do pana Leona, lecz po chwili zdała sobie sprawe,iz jej połączenia nie mogą zostac wykonane.
Zakleła. Z eleganckiego domu, wypełznął młody męzczyzna.
-Co tu pani szuka?-spytał mało uprzejmie.
-Szukam domu pana Leona, zapomniałam nazwiska, on tu mieszka niedaleko.Mam mu cos waznego do przekazania-odpowiedziała zawstydzona.
-Pana leona, taki emeryt szeptuch a kojarzę-rzekł spokojnym tonem, tłumiąc szyderczy śmiech.
-Czemu sie pan śmieje?Ja tego pana cenię. to gdzie on mieszka?-spytała dociekliwie.
-Pójdzie pani prosto tą drogą i skręci za spożywczym w lewo w stronę lasu, to taki zielony stary dom, prawie skansen-wyjaśnił.
-Dziekuję panu, juz pójdę, do widzenia-przyśpieszyła niepewnie, popychajac psa przed siebie.
Gdy dotarła na miejsce, poczuła strach, niepewność. Pies zaszczekał jakby chciał dodac odwagi swej pani.
Na skraju wsi stała stara chałupka z drewna kryta gontem.Otaczał ją prymitywny płot z grubych patyków. Furtkę zamykał drewniany skobel. Żadnego dzwonka chocby kołatki.
Po dłuższej chwili, otworzyły sie cięzkie drzwi starej, przyjaznej chaty.
-Jesteście, zapraszam do środka-odparł nadzwyczaj żwawo starszy, siwiutki, zgarbiony pan.
Dziewczyna szła wąskim kortytarzem, w strone goscinnego, przytulnej izby.. Antyczne meble dodawały szyku i elegancji staremu wnętrzu.
-Ładnie tu, dziękuję-odparła wdziecznie.
-Usiądź do stołu, mam dla ciebie przygotowaną herbatę w imbriczku i mięso dla psa-rzekł spokojnym i rzeczowyn tonem.
Monika z wdzięcznością dosiadła się do stołu, piła podana herbate zachłannie, gdy ochłoneła spytała.
-Prosze pana, jaką będą miała pracę?-dopytywała, spoglądajac na glodnego psa,pochlanijącego podany mu kolejny kawał wieprzowiny.
-Bedziesz opiekunką i gospodynią tego domu, pasuje? Pensja Twoja będzie wynosić dwa tysiace netto-rzekł niepewnie, patrząc się na zaniepokojoną kobiete.
- To znaczy będę gotowałą, sprzatała, robiła zakupy i to wszystko?-chciała wiedzieć.
-Tak i jeszcze pomozesz mi sporządzać nalewki i lekarstwa z ziół. Wszystkiego cie nauczę-odparł uroczyście.
-To wspaniale. dziękuję panu, jesteśmy wdzięczni i ja i pies, hurra-ukloniła się starszemu pana.
Z bliska zdawał się jeszcze bardziej stary niz go zapamiętała, za pierwszym razem.
Chciała sie zapytać o wiek gospodarza ale powtrzymała swą ciekawość.
On jakby czytał w jej myslach. Odchrząknął i niebawem odparł.
-Drugiego listopadatego tego roku roku, kończę dziewiećdziesiat lat-rzekł z osobliwym spokojem.
-Ja mam trzydzieści trzy-rzekła by zapełnić nagła ciszę.
-Wiem, niech wchodzi-rzekł po chwili kierując się do gościnnego wnętrza.
Duża izba wygladała jak pracownia alchemika; kuchnia z wielkim okapem, na krawędzi którego stały gliniane dzbanuszki i słoiczki,wielki kredens z dzwiczkami i szufladkami, na grubych półkach, żeliwne i gliniane garnce i makutry. W dzbankach mieściły się drewniane łyżki, trzepaczki. Nieopodal stała stara półka pełna malowanych kohutków, na innej słoje z marynatami.I wszędzie gdzie nie spojrzeć wisiały wiązki ziół, które rozsiewały niesamowity, urzekajacy aromat. Monika wpatrywała sie dookoła jak urzeczona, jakby ogladała scenerię starej baśni.
-Niech siada i pije-staruszek pokazał dziewczynie miejsce przy stole z surowych, trzycalowych desek.
Monika usmiechnęłą się nareszcie szczerze i od serca. Chciałą objac staruszku w poczuciu wdzięczności lecz jej Kudłacz ją wyprzedził.
Rozdział VIII.
Adam nie chciał przebywać w szpitalu. Wstał, odrzucił wrogo ostatni wenflon, wciąż mocno i boleśnie przypiety do jego żyły u dłoni. Zaklął szkaradnie bo dojmujący ból dał o sobie znać bardziej niż sobie wyobrażał.
-Po jaką cholere tu leże tyle czasu?-ryczał w pustą, jasną przestrzeń szpitalnego pokoju.
Niebawem, jakby na zawołanie, u progu ukazała się najzgabniejsza pielegniarka, ta ktora w gruncie rzeczy nie była obojętna pacjentowi. Ona sama zdawała się być na jego skinienie.
Spojrzał na kobietę, jakby ją pierwszy raz w zyciu widział. Zamarł, poczuł ból w swoim ego, kobieta niesłychanie działała na jego zdrowe, męskie rządze.
Brunetka o kształtach nazbyt kobiecych i ujmującym uśmiechu, drażniła jego wewnętrznym ładem.
-Czemu pani tak stoi i mi nie pomoże?-pacjent skarcił zawstydzoną kobietę.
-Panie Adamie, gdzie się pan tak śpieszy? Jest pan wciąz po wypadku, wciąz chory-aksamitny głos kobiety brzmiał niezbyt wiarygodnie, gdyż wesoły usmiech wciąz zdobił śniadą urodę kobiety.
-Ja w takim razie wypisuje się, nie wazne co mi jest?Nie będę tracił czasu na leżenie. Wie pani,ja jestem wąznym biznesmenem i trace tu swój cenny czas-męzczyzna spojrzał w stronę kobiety wyzywajaco.
-Co pan wyrabia, co wyrabiasz?-pielegniarka chwyciła pacjenta za nadgarstek i wprawnym ruchem umiesciła wenflon z powroten tam gdzie było jego miejsce.
-Prosze jeszcze poleżeć, jeszcze kilka badań i za kilka dni może pana wypuścimy-kobieta nachyliła się w stronę posłusznie lezacego już meżczyzny, który niczym zahipnotyzowany zagladał do wyłanijacych się bujnych krągłości pielęgniarki.
-Pani jest nie dobra dla mnie i nie rozumie,że ja chcę zyć a nie czekac na śmieć-Adam zazgrzytnał zebami, gdyż czuł napływ niechcianego pożądania.
-Prosze leżec i się relaksować. Takiej opieki jak tu nie znajdzie pan nigdzie-kobieta wykonała przed wyjściem, taneczny ukłon, prezentując swoja urodę jesszcze dobitniej.
Pielęgniarka zostawiła samego sobie pacjenta, obmyślajac w głowie plan, by podczas nocnego dyzuru, podawać przystojnemu pacjentowi, pograzonemu miedzy jawą a snem specjalnie dobrane środki.
Pacjent młody i przystojny był jej obsesją, chciała go zatrzymać jak najdłużej i drażnić się z nim coraz więcej i więcej.
Nieznośny Adam nie dawał jej spać i był dla niej zagadką, torturą serca i umysłu zarazem.Usilnie grała przed nim obojetnośc i profesjonaliżm lecz coraz mniej zdołała zachować rozwagę.
Pielęgniarka wiedziałą, że z medycznego punktu widzenia męzczyzna jest zdrowy, lecz za wszelka cenę chciała go zatrzymac na swym oddziale, zniewolić, zawłąszczyć sobą.
Zdawała sobie sprawę,że nikt nie kwapił się do odwiedzin jej trudnego, nerwowego pacjenta. Lekarze zajęci innymi cięższymi i bardziej jeszcze złozonymi przypadkami nie przykładali sie do przypadku pacjenta spod 13 tki.
Adam usiłował zasnac lecz poczuł nagle zwierzęcy głód a także zwierzęce pożądanie, które nim trapiło usilnie, nie dajac chwili na odpoczynek.
Skurczyk niemal zawsze reagował rozbudzonym pożadaniem gdy widział urodziwe damy,ich widok wywoływał w nim sprzeczności od drażliwości, paraliżem myśli, palacym pragniem po nienawiść właśnie.
Pacjent krzyknął raz jeszcze niczym przerażony i osamotniony zwierz, lecz ty razem przybyła starsza salowa, która niosła na tacy niezbyt apetycznie wygladajaca breję.
-To dla pana, na zdrowie-ulozyła posiłek na stoliku nocnym pacjenta i czym prędzej oddaliła się, speszona.
-Nie chcę takiego żarcia.Chcę normalny posiłek, golonka albo schabowe, rozumie pani?-pacjent darł się do pustej przestrzeni.
-Nie wytrzymam tu dłużej. Jutro z rana stad uciekam-postanowił.
Noc nastała tuz po niesmacznym posiłku i długiej drzemce Adama, mężczyzna powodowany nuda i zlością, wezwał pomoc, liczac,że tym razem przybędzie ponętna pielęgniarka
Jednakże, bezskutecznie meżczyzna oczekiwał na piękną pielęgniarkę, gdyż kobiete wezwano do innego chorego pacjenta.
Adsam w pospiechu spakował własne, skromne rzeczy, zdołał się wczesniej wyswobodzić z wenflona. nagle stanął jak wryty gdyż tuz przy nim wyrosła obca, stara, otyła pielęgniarka.
-Dokąd to chłopcze?-spytała ziewając.
-Ja pomyliłem sale, jestem w odwiedzinach, przepraszam. Czy może kojarzy pani taką piękną pielęgniarkę, młoda brunetkę-Adam spytał chytrze.
-Co pan plecie, żadna tu taka nie pracuje? Wynocha stad jak nie jest pacjentem?-kobieta skrzywiła się na widok ddziwnie wyglądajacego męzczyzny ze skromnym plecakiem.
Adam ukłonił się uprzejmie i zbiegł szybko po schodach, korzystajac z panującego w szpitalu zamieszania spowodowanego przybyciem nowych, poturbowanych pacjentów z wypadku.
Skurczyk dziwnie i chwiejnie się czuł, stojac na własnych nogach.Gnał momo przed siebie, lekko utykając, czujac przejmujący szum w głowie i głód życia, działania i pragnienia.
-Taksówka i pieniadze-krzyknał.
Sprawdził swoje kieszenie i portfel, niemal wszystko się zgadzało. Nie miał tylko kluczy do auta.
Nie ma juz auta.Poczuł narastajacy gniew. Żal i złość.
Zamówiona taksówka nadjechała. Ciemna noc ogłuszała nieco cierpienie, spowodowane długim leżeniem i oszołomieniem.
Dojechał do domu brata i matki.Miał im tyle do powiedzenia, niewypowiedzianego gniewu, odrzucenia. Nie pamietał wcale odwiedzajacych.
Niewiele kojarzył, wciąż nie był pewien, czy jeszcze sni czy jest na jawie.
Wiedział jedno w jego sercu mocno pulsowało straszne pożądanie, pragnienie tamtej pielęgniarki.
Taksówkarz podjechał pod dom rodzinny mężczycny, według wskazówek klienta. Gdy juz Skurczyk stanał pod domem, nie był pewien czy dobrze postąpił i dlaczego uciekł ze szpitala.
Oddrzwia sie otworzyły wypadła matka, która teraz wygladała na dużo starszą niz ją zapamiętał.
-Witaj zapraszamy-rzekła przez ściśnięte gardło, prowadzac syna do środka przez dobrze mu znane korytarze, przedpokoje i ciepłą kuchnię.
-Siadaj, zjesz rosołu i klusek?-spytała.
-Tak, jestem starszliwie głodny-mezczyzna zabrał się do konsumpcji ogromnie zachłannie jakby od ilości zjadanego posiłku zależało jego przeżycie.
-Spokojnie Adam, nic sie nie martw, wszystko się ułoży. Bedziesz spał w pokoju brata- mówiła mama.
Adam jadł i jadł, słuchał beznamiętnej gadaniny matki, o ciociach, sąsiadkach, bratu, bratowej, siostrze i jednym jeszcze bratu, o kims jeszcze.
Lecz zasłyszane słowa nic dla niego nie znaczyły, zdawały sie nie miec treści i sensu dla umysłu przybyłego z daleka syna.
Sercem i umysłem był bowiem bardzo daleko.
Adam bezwolnie poszedł do dawnego pokoju. Dopadł starego, wysłużonego laptopa.
Poczuł przypływ adrenaliny i przerażenia, nie wiedział bowiem co zobaczy.
Strach był zawsze jego pierwotną reakcją gdy zabierał się do swych zaległych, ważkich spraw.
Odchrząknął, poczuł mdłości. Pragnął zapalić papierosa, lecz powtrzymał się. Powrót do codzienności był palacy choć przerażał.
Szybko otwierał znajome strony, wszystko co zmysły przed nim wyjawiały.
Otwierał pocztę z zaległymi emailami, czujac wściekłość zwierzecia.
Zauważył setki nowych wiadomości, dotyczących opłat zaległych i pensji.
Pisali klienci, urażeni i obrażeni.
Było jeszcze kilka emiali z błaganiem o rozłożenie należności na raty.
Adam nie znał poczucia sumieina i litości.
Uznawał bowiem zasadę, że skoro upłynął termin zapłaty, to należnośc nalezy czym predzej uiścić.
Adam jako rasowy komornik, kochał pieniądze, pozyskiwane w jakikilwiek sposób byle skuteczny i sprawny.
Nie miał w sobie nigdy współczucia dla cudzej biedy czy niedoli.
Pieniądze uzyskiwał, wydzierał choćby z przymierajacego głodem gardła.
Odruchowo czytał list od ubogiej sprzątaczki, matki szóstki dzieci, która zaciągnęłą kredyt na dach domu i do dzis dnia nie jest w stanie spłacić, przerażliwie rosnacych rat i odsetek.
Pisałą o glodujących dzieciach i cerowanych spodniach, o swej ciężkiej pracy sprzataczki w marketach.
O złym swoim zdrowiu,o chorej matce.
Poczuł jedynie przypływ złości. Zaklął.
Powodowany gniewem, napisał
" Mimo wszystko do 10 kwietnia, to jest za miesiac prosze zapłacić zaległe raty, w kwocie 1000 zł, w przeciwnym wypadku, zosatną paniw wylicytowane dobra gospodarcze.
Ja pani tych dzieciaków nie zrobiłam, więc niech pani płaci swe należności i nie uhyla sie od obowiązków płacenia.
Trzeba było się wykształcić i zdobyć bardziej płatny zawód i nie rozmnażać się jak króliki"
Gdy tylko komornik wysłał wiadomość email, przygotował jeszcze listy polecone dla dłużników.
Przypomniał sobie o Monice swej asystemce, poczuł zażenowanie, wróciło dawne echo niepokoju.
Nie był w stanie rozmawiać z byłą asytsentką, gdyż abonent był niesosiągalny.Znajome i koleżanki nie były w stanie konkretnie wskazac nic o Monice.
Nie byłą uchwytna pod starym adresem,widziano ją na spacerze z jego psem.Nie chciała z nikim rozmawiać.
Nienawidził prac biurowych, rozpaczliwie poszukiwał kogoś z talentem Moniki.Bał się komukolwiek zaufać.
Gdy sennośc zmogłą jego samego, juz zamierzał zakończyc prace przy komputerze. Dostrzegł reklamę, która go zahipnotyzowała nawet teraz o 3ej nad ranem.
"Spawdzony szeptuch spełni twoje najskrytsze marzenia, 100% skuteczne receptury"
Adam obudził sie jak z letargu, poszukiwać zaczął danych reklamowanego szeptucha.Pozyskał dzięki forum prawdopodobny adres.
Jutro skoro świt, postanowił się udać do wróża, autem matki. Jego auto ucierpiało w wypadku.
Poczuł przypływ mocy, do rana nie umiał zmróżyć oka.
Rozdział IX
Monika oczarowana zapachami ziół, nowym bezpiecznym zajęciem, z dala od bolesnej przeszłości, niemal czuła zadowolenie.
Pies zdawał sie weselszy, zdobył nowego przyjaciela w osobie pana Leona. Moniak spała nareszcie niczym niemowle, w małej izdebce pełnej aromatu ziól. Dawne smutki i boleści, niekiedy powracały nocą, jednak nazajutrz juz nie rozmyslała o tym co było. Nowe zajęcia;sprzątanie chałupy, gotowanie prostych potraw,przyrzadzanie nalewek i herbat według podanej receptury, zajmowały kobiecie całe dni. Z psem nie wychodziła na spacer, zwierze samo sobie ganiało obok obszernego ogrodu, w którym rosły wszelkiego gatunku zioła.
Od zcasu do czasu pana leona odwiedzała pani Jadzia. Była to urodziwa i ciepła kobieta w wieku jeszcze niezbyt podeszłym, miała w sobie mnóstwo dobroci i raczyła domowników przyniesioną wałówką a także ciekawymi opowieściami.
Monika z chęcia zapraszałą panią Jadzię do stołu, gdzie podawała aromatyczna herbatę kobiecie i panu leonowi.
Monika milczała, nie zamiezrała bowiem psuć czarownych opowieści miłej kobiety o swej młodości, o zmarłym pierwszym meżu, o jedynym, synu dorosłym, który za granicą robił karierę biznesową.
Zazdrościła przyjaciółce, pana Leona takiej ciepłej, basniowej przyjażni. Słuchała jak zaczorowana słów życzliwych, wesołych, prawdziwie domowych.
Ona zama żałowała,ze nie dane jej było przenigdy zawrzeć żadnej wartościowej przyjaźni, choćby dobrego koleżenstwa.
Pan leon był dzentelmenem starej daty, kłaniał się i calował w dłóń na pozeganie i na powitanie.Do swej znajomej odnosił sie zazwyczaj słowem 'Pani jadziu"
Przyjaciółka wszakże odwzajemniała się 'Panie Leonie'