'Blekitne łzy cz. 3
Gdy Zofia ukończyła wyborny posiłek, ucałowała swa wybawicielkę w żylastą rękę i dodała szeptem.
-Dziękuję ci babciu, jesteś jedyną osoba na świecie, której zależy na mnie.Gdy będe sławną i bogata malarką obiecuję Ci wynagrodzić Twoje dobro-rzekła z pokorą myjąc starannie naczynie.
-Najlepsza nagroda to wdzięczność i życzliwość-odparła, wracając do robótek ręcznych
Zofia udała się do swego pokoju, cały swój smutek i niepowodzenie postanowiła znieczulić czytajac kolejne strony odnalezionego pamiętnika. Zegar wybijał leniwie minuty,lampa dawała ciepłe światło, słońce zachodząc kresliło wieczór na niebie, zaś Zofia westchnęła ukryta pod kocem.
" Pierwsze miesiące I wojny światowej- przestraszliwej jakiej ludzkość jeszcze nie widziała.Zabory rosyjskie od dawna zupełnie rusyfikują nasze rozległe, zrabowane ziemie. Brutalne akty gwałtu stają się coraz więcej widoczne i obelżywe. Miejscowym dziewkom rosną brzuchy. Ja żywo, boją sie o moje siostry bo one urodą sciągają zainteresowania zwyrodnialców, sołdaków ruskich. Kumy rozmaite je szczelnie ukrywają w stodołach lub karzą się przebierać w chłopskie łachmany, malują sobie wąsy, szpecą urody by nie budzić namiętności wsród agresorów. Ja najmniej urodziwa, pozbawiam się bez żalu lichej urody bo mi ona i tak nie służy w niczym. Scinam swe chude mysie włoski,obrzydzam sobie twarz strupkami. Na plecach układam garba i tak odrażajaca nie wywołuję diabelskich chuci wsród napadajacych.
Dobrze mi z tym. Nie czuję upokorzenia z powodu własnego sprytu, tylko spokój na duszy odczuwam. Jeno co przykre powoduję to niechybną i niechcianą sławę.Miejscowe dziewki szydzą wcale nie potajemnie z mojej brzydoty. Opowieści przenoszą się przez wsie o spaskudzonej chlopce co nigdy kawalera nie znajdzie, co szpetna i nienormalana w dodatku jest. Nie dbam o dobre mniemanie.Dumna jestem,żę moje łono dziewicze nie było nigdy brzemienne,żem nie wydała na podły świat żadnej niebogi. Mi namacalnie tych bezwstydnych dziewek żal i gorzko mi w imieniu ich kum,że muszą wystepne potem wykonywac czyny. Gwałcone dziewoje, pozbawiaja się nikczemnie tych niewinnych, z gwałtu poczętych maleńkich istotek. Nie chca hańbic swych rodów bękartami niechcianymi.Idzie im o to by inni nie poznali nigdy prawdy o ich bestialstwie. Ilez to niewinnej krwi, ilez nienarodzonych istnień zmiażdzonych,mordowanych płynie potokami,ileż zakopanych w brudnej, niepoświęconej ziemi bez godności. Ileż tych niewinnych spoczywa bezimiennie w rozmaitych i wcale nie wyszukanych kryjówkach. Dobry Boze zapłacz Ty nad nienarodzonymii. Niech łzy Twoje Niebiańskie ochrzczą tych, którzy nigdy nie poznały swego imienia. Tych zaś ancykrysów udajacych ludzi wrzuć w ogień wieczny. Niech ludzkośc co za następne pokolenia, przybędzie na świat,niech wie i pamięta o największych zaułkach piekła na ziemi"
Zofia nasyciwszy się czytanymi słowami, zamikła.Pojęła po dłuższej chwili milczenia,iż jej trudne,bolesne życie, wydaje się znacznie bardziej znośne i ludzkie od żywota bohaterki pamietnika i jej potomnych.
Rozdział XIII.
Tygodnie mijały coraz szybciej. Spokój i radośc mąciły czasem smutne mysli dziewczyny. Guwernantka niekiedy przychodziła,przynosiła stos pilnych lektur do przezytania oraz trudne zadania atematyczne do wykonania.
Zofia niezbyt pilnie zabierała się do nauki. Traciła zapał do wiedzy. Jedynie jej marzenia o malarstwie powracały lecz czuła wtedy bolesny zawód w duszy.
-Pani guwernantko czy marzenia się spełniają?-spytała uczennicy swej nauczycielki podczas kolejnych domowych lekcji.
-Nie nalezy się zbytnio przywiązywac do marzeń bo one bywają powodem rozpaczy,gdy nigdy się nie spełnią-zadumałą się kobieta.
-A pani miała kiedyś jakieś marzenia albo wielkie ambicje?-dziewczyna drązyła temat.
apadło gluche milczenia, nauczycielka spojrzała an dziewczynę gniewnym wzrokiem, jakby usłyszała jakąś obelgę.
-Przepraszam-dodała nastolatka po długiej chwili.
-Tak, marzyłam o wielkiej miłości ale to właśnie nieodwzajemnione uczucie było dla mnie najgorszym rozczarowaniem. Nie chcę więcej marzyć a jedynie żyć na tyle na ile potrafię. Marzyłam kiedys bardzo- smutne, wyblakłe oczy kobiety zdawały się byc mokre od łez i smutnych wspomnień.
-Przepraszam nie chciałam pani urazić-rzekła dziewczyna, zakrywajac twarz lekturą.
-Zofia,ty nie spełnisz swojego marzenia o lepszej przyszłości jesli nie zdasz egzaminów końcowych. Jaka szkoda,że przegapiłaś ostatni termin. Następny za rok-kobieta spojrzała z przygana i przystapiła do własciwej sobie tyrady potrzebnej do tłumaczenia zadanych zadań.
Wkrótce po wyjściu nauczycielki ogromny smutek i zawód przylgnął do duszy Zofii. Żałowała, straconej szansy na pomyslny egzamin konczący jej edukację.
Zbyt wiele kosztowała ja kontrontacja z tymi z którymi nie chciała się więcej kontaktować.
Odcięcie się od tych co przywodzili na mysl bolesne i wstydliwe wspomnienia było najistotniejszym dla niej zadaniem.
Psamotnienie wrócuła, poczuła nagły chłód. Babcia reperowała i cerowała stare ubrania, czytajac ukradkiem stare książki.
Zofia wdrapała się na strych, przemogła strach i steżały strary kurz, który dawał znac o sobie coraz okrutniej im głebiej penetrowała zapomniane powierzchnie domu.
Tymczasem Zofia nie wiedzieć czemu coraz bardziej zaciekawiona poszukiwała byc może nowych pamiatek dotyczących tajemniczej Klotyldy.
Przez wnetrze pomieszczenia przebiegła mysz, dziewczyna wzdrygnęłą się mocno,nie porzucajac swych poszukiwań. Otwarła na oscież małe okienko aby nieco powietrze oczyścić.
Jej wzrok przyciagnął widok obcych mundurowych, oraz obecność tamtych młodocianych sąsiadów,których zapamiętała.
Usłyszała po chwili głosne krzyki.
-Gdzie jest ta znajda z bidula?Poszukiwana jest ona od kilku lat-rzekła ospale najgrubszy z obecnych policjantów.
Pożałowała,że zdradziła swoja kryjówkę. Jej dusza zaczęło niemo krzyczeć.
-Nie wróce nigdzie i do nikogo.Tu mi jest tak dobrze-zeptała płaczliwie, dodajac sobie otuchy.
Z całej sily przymknęła otwarte okno z chwilą gdy tamci intruzi, weszli z buciorami do chatki kochanej babuni.
Nie slyszała żadnej rozmowy a jedynie szybkie stukanie obcasami. Ukryła się pod wersalką.Zakryła swoją kryjówkę starą stertą drewna, niegdyś mebli.
Westchnęła. Nasłuchiwała niemal dusząc się włąsnym oddechem i brakiem dostepu do powietrza. Kroki tamtych biegły na strych. Modliła się niemo coraz gorliwiej,placząc. Zdawało sie dziewczynie, iz znajduje się na granicy dwóch światów. Nie była pewna czy wciąż oddycha czy żyje?
Wtem usłyszała gromkie męskie krzyki,basowe i przeraźliwe.
-Ciekawe gdzie ta znajda sie ukryła?-spytał intruz, kaszląc nerwowo.
-Tu straszy. To jest kurna nawiedzone miejsce-dało sie słyszeć raz po raz.
-Chodźmy stąd. Może ta sierota juz umarła. dajme sobiee z tym spokój-odrzekł głośny bas.
Odmaszerowali z hukiem, wypowiadając między soba słowa pełne pogardy i niechęci wobec poszukiwanej
Zofia wraz z nastaniem ciszy poczuła siłę ulgi.Uśmiechęła się coraz przytomniej, słone łzy dotykały jej warg pokrzepiajaco.
-Żyję-powtarzała oszołomiona strachem, powoli i niepewnie wyczołgała się z dusznego tumanu kurzu.
Gdy jej wzrok zdołał przyzwyczaic się do ciemności, zdobyła niezbite dowody obecności czegos lub kogoś co z cała pewnością nie było człowiekiem.
-Kim jesteś?-rzuciła pytanie w przestrzeń.
Po przekatnej pomieszczenia, znajdujące się stosy starych pamiątek, zdawały się życ własnym życiem.
Równa góra poskłądanych rzeczy, rozsypałą sie obok Zofi, jakby niewidzialna siła nadała im moc.
Każda stara księga i jakieś niedokończone obrazy, zdawały się patrzeć wymownie, domagając się zainteresowania.
Schyliła się pośpiesznie i sięgnęła po najbliższą jej rzecz.
W ręku trzymała namalowaną kobiecą postac oprawioną w kosztowne antyramy.
Podmuchem pozbyła się sypkiego brudu i zzaciekawieniem patrzyła na widoczną twarz młodej kobiety.
Kaszląc, trzymajac kurczowo przy sobie odnaleziony obraz z wolna opuszczała osobliwe miejsce, majac cały czas niezbite przeczucie obecności kogoś jeszcze.
Obejrzała się niepewnie i mogłaby przysiądz,iż układ rozrzuconych po podłodze rzeczy znacznie zmienił swe położenie.
-Dziwnie-powtarzała nie bez strachu, schodząc do części mieszkalnej.
Zbiegła szybko do łazienki gdzie długo szorowała zbrudzone części ciała. Spojrzała w lustro i po raz pierwszy zobaczyła twarz kogos kim z pewnoscią nie była.
-o Jezu!, co się dzieje?-krzykneła, ponownie zbliżajac twarz do lustra.
Zamilkła, mysląc i rozgladając się goraczkowo.
-To musiała być ta kobieta z obrazu. Dziwne,gdy patrzę na lustro widze lekką poswiatę tej kobiety. Zwariowałam. Babciu gdzie jesteś?-wrzeszczała nastolatka w niebogłosy, opuszczając łazienkę.
-Dlaczego krzyczysz? Wiesz, już. Ktoś ciebie namierzył, jestes poszukiwana.Jeśli nie chcesz zostac przez nich odnaleziona musisz się dyskretnie ukrywać-rzekła staruszka stanowczo, nakrywając do stołu.
-Przepraszam babciu nie chciałam narobić kłopotu tobie-rzekła Zosia.
-Sobie możesz zaszkodzić brakiem ostrozności. Skąd masz ten obraz?-spytała staruszka, zerkając na ukryte pod stołem stare malowidło.
-Znalazłam to na strychu-odparła, pzryglądajac się namalowanej dziewczynie.
-Zofia, tam nie jest bezpiecznie pod żadnym względem,nie myszkuj tam bez mojej zgody-dodała staruszka twardo, stawiajac na stole świeże pajdy chleba.
-Cos mnie tam przyciąga, nie potrafię sie temu oprzeć. Wiesz babciu,że ta modelka podobna jest do Ciebie, tak wygladałaś za młodu z pewnością-rzekła rezolutnie.
-To autoportret Kunegundy, której to czytasz pamiętnik-dodała szybko babcia.
-Opowiedz mi o niej. Dlaczego ty nic mi nie mówisz o sobie i o nikim z bliskich?-krzyknęła Zofia, nieco urazona.
-Wystarczająco duzo wiesz na mój temat i moich przodków, dalsza wiedza nie jest ci wcale potrzebna-dodała z nostalgia gryząc chrupka skórkę chleba.
-Dobrze babciu przestane być taka wscibska i zajme się moja nauką i dobra przyszłością dla siebie-dodała grzecznie, wracając myslami do zaprzepaszczonych sznas na pomyslne zdanie potrzebnych egzaminów kończacych jej edukację.
Rozdział XIV.
Dni przechodziły w miesiace a te powoli znaczyły klejne lata. Zofia nie wiezdiała jak długo trwał jej pobyt u babuni-wybawicielki, tak zwykła nazywać kogos kto uratował ja przed zycia niedolą, Cierpiała gdy utraciła swa tożsamośc, gdy nie wiedziała jakie ma pochodzenie. Nie wiedziała kto jest jej przyjacielem a kto wrogiem. bawiała się nawiązywać przyjaźni z kimkolwiem, albowiem rozstanie było znacznie bardziej dotliwe i bolesne.
Gdy ogladała jesień za oknem;podziwiała złote liscie beztrosko fruwajace, chłodne znośne dni, pomarańczowe zachody słońca oraz nostalgię przemijania.
-O czym myslisz?-ponure myśli,przerwała babcia Marianna.
-O swym życiu, o przemijaniu-powiedziała ponuro.
-Życie jest takie jak nasze marzenia,nigdy nie będzie spełnione lecz warto zyc i marzyć-rzekła filozoficznie.
-Ciekawe. co ja mam robić? Nie chce tej nudnej guwernantki. Zapisze się do szkoły i zdobęe zawód. Pragnę zostac psychologiem.Tak bym chiała pomagac ludziom takim jak ja nieszczęśliwym-rzekła rozmarzona.
-Zdaj tylko egzaminy maturalne a potem zdobadź zawód psychologa i dobrych przyjaciół i badź nareszcie szczęśliwa-babcia czule poglaskała rozczochrane włosy dziewczyny.
Nastolatka spojrzała na swe oblicze;dostrzgła skromną, szczupłą dziewczynę o tęsknym spojrzniu. Skromna oddzież świadczyła o skromnym by nie okreslić ubogim pochodzeniu dziewczyny.
Nastolatka nie zawracała sobie głowy ubiorem i troską o urodę, wszelkie zakupy obie ze staruszką robiły w pobliskich sklepach. Pieniadze na utrzymanie zawsze były skromne lcz wystarczajace. Dziewczyna nie była zachłanna na więcej, do szczęścia wcale nie potrzebowała zbytków świata bo albo ich nie znała albo zwyczajnie nie potrzebowała.
Szczęście to spokój ducha i poczucie sensu-lubiła powtarzać babunia. Powtarzała,że ludzie poznaja magię szczęścia często wtedy gdy poczucie sensu i spokoj ducha staje się zagrozone.
Ilośc nagromadznych rzeczy nie wpływa znaczaco na bilans szczęśćia.
Zofia nie była ani szczesliwa ani nieszczęśliwa, była niczym pąk roslinny, ktry nie zdolał jeszcze w pełni zakwitnąć i budzic zachwyt. Zofia bała się nie świata lecz ludzi. Nosiła w sobie pragnienie rozdawania dobra i miłości, jednakże inni nie dawali jej ku temu szans. Na palacach jednaj reki zdolała policzyć osoby, które zapewniły jej poczucie sensu. Zjadła w twarzystwie babci smaczny posiłek, skromny lecz przyparwiony zyzcliwością smakował wybornie i niemal po królewsku.
Po skończonym posiłku, gdy mieszkanki udały sie do swych pokoi, Zofie dręczyły pytania dotyczace babuni.
Dlaczego babcia Marianna, nic a nic nie mówi o sobie, własciwie?Własciwie Zofia nic nie wie o swej wybawczyni.
Nigdy nie naciskała,nie zadawała pytań krepujacych, z obawy przed utratą życzliwości i opieki.
-Niewiedza bowiem mniej boli niż pełna świadomość-to były słowa babuni gdzies zasłyszane.
Zofia tęsknie sięgnęła po sekrtny dziennik. Wzrokiem zachłannie podążyła na ostatnim czytanym fragmencie.
" Gdy straszliwa wojna zdawała się dobiegac końca,świat zdawał sie spustszony jak nigdy. Nie było kamienia na kamieniu, gdzie wzrokiem nie sięgnąć tam wygladały nas mogiły. Śmierc co zabrała straszliwe żniwo, ona sama stawała się wybawieniem. Zazdroscili bowiem nieboszczkom ci co przetrwali i nadal oddychali.
Moje liczne rodzeństwo i kumy radzili mi mężą zdobyć. Nie chciałam,nie pragnełam nikogo. Wystarczyło,że taszczyłam swoj włąsny nikczemny los. Co mi po mężu a potem potomstwie? Nie chce by moj życiorys byl upodobniony do tego jaki wiodła matula moja. Co nieboga wycierpiała, to starczy za wszystkie pokolenia co przyjdą. Tam p tamtej stronie niech się juz zawsze matus weseli. Mój czas wlecze się wlno na świecie. Doczekałąm juz wieku ćwierczwiecznego, nadal przy starym panieństwie chcę pozostać. Niechaj mi kumy nie wołają jakiego parobka czy chłopa robotnego. Nikt z nich serca mojego nie potrafi zdobyć.
Zabawy i potańcówki cieszyły mnie tylko chwilę a ptem było po nich gorzko. Na cóz mi parobek ze swymi morgami do uprawy. Chłopką ja stać się nie zamierzam. Lubuje się w malarstwie. Swoja pasję wykonuje ja zawsze w ukryciu. Wstydze się swego zamiłowania. Lecz coz ja poradzę na swoje kochanie do tworzenia pejzaży z papieru. Tylko do malowania mam dryg i namietność postępowania. Co co wymaluję chowam w skryciu a to na strychu a to kumy proszę, by ukrywały w szopie to co mi takie cenne. Nikt mnie nie rozumuje. kazdy szydzi kto widzi moje prace. Gadają jakobym zmysły postradała, że powinnam mężowi dogadzac lub ciążę następną nosić. Tymczasem taki żywot bylby mi cierpki i straszny.
Oprócz malowania obrazów w ukryciu, uczęszczam na nabożeństwa wszelakie. Te sakralne śpiewy, ta liturgia przebogata i te procesje z baldahimem tylez radości i piękna przynosza mej duszy. Niekiedy pomagam ja w szkólkach niedzielnych, karmie sieroty zacierką i chlebem przednim. Jak mi potem niebogi wdzięczność wykazują, jak calują ręce moje gdy swe puste żołądki strawą godziwą pozapełniają. Cieszę sie wtedy i ja niesłychanie.
Los zesłał na mnie jeszcze inne doznania. Spieram się czy winnam dzielic się tym co nie powinno światła dziennego ukryć. Moje serce zapałało razu pewnego do wikarego- Wacław mu bodajżę na imię było, człowieka jakże dostojnie przystojnego, bogatego w cnoty nieznane ludziom. Tenże wikary zasługuje na wzmiankę, gdyż sprawił że namietnośc rozsadza ma duszę,że emocję mną sprzeczne targają niczym łodzią samotną podczas sztormu. Jak mam z tym radzić, swój stan odmieniony nie zdołam ja ukryć. łatwiej mi ukryc się ze swymi bohomazami na strychu niżeli z takim olbrzymim afektem"
Zofia wetchneła, gdyz usłyszała pukanie do drzwi.
-Zosia chodźmy na mszę do koscioła, poznamy nieco parafian i przyjaźnie zacne pozawieramy z miejscowymi-kusiła naboźnie uśmiechnięta staruszka.
Zofia czym prędzej odłozyła czytany dziennik. Staruszka długo wpatrywała się w stary kajet wzrokiem nieodgadnionym i w długim milczeniu.
-Dobrze babciu. Pozwól, że nieco się przygotuję, tak za kwadrans będę gotowa-dodała nastolatka.
Wkrótce babcia z przybraną córką pospieszyły leśnym duktem na nabożeństwo.
Kosciół był stary, maleńki i cały z drewna. Kapłan w asyście ministrantów trwał przy ołtarzu długo i nabożnie.
Zofię nudziły długie celebrację, totez rozgladała się wokół wiernych. Napotkałą jedynie starsze i zamyślone osoby, które jak Zosia wodziły oczami wokół zgromadzonych.
Dziewczyna wzrokiem ogarnęła swoją przybraną babcię, dostrzegła jej głebokie skupienie i cichą pobozność.
Gdy nabożeństwo dobiegło końca, w tem duchowny zapowiedział spotkanie na plebani wiernych szukajacych Słowa Bożego.
Zofia i staruszka, wraz z liczna grupą wiernych udała się za kapłanem.Tamten zaprowadził grupę do obszernej sali, gdzie na stole stały; skromny poczęstunek i kawa.
Zadziwiona dziewczyna usiowała nawiąząć kontakt z osobami miejscowymi lecz tamci zdawały się nie zwracac uwagi zarówno na dziewczynę jak i na jej babunię.
Wnętrze i sam budynek wydawała się pochodzić z poprzedniej epoki, stare obrazy, antyczne meble i ten osobliwy zapach stanowiły o czasach już przeszłych
Dziewczyna łowiła słowa miejscowych, dotyczyły one wyłącznie sobie wiadomych spraw. Mówili tylko do siebie. Kapłan od czasu do czasu przysiadał sie do wiernych i głosił tajemnice im wiadome. Babcia przysłuchiwała się w milczeniu i potakiwała, sama nie mówiła nic. Zosia poczuła sie zupełnie nieswojo, jakby została przeniesiona w inne czasy i w obce miejsce.
Nastolatka chwytała za łokieć starszą kobietę i prosiła o zakończenie spotkania lecz jakiś szczegół przykół jej uwagę.
Wstała i sięgneła do obszernej biblioteczki, wzrokiem wyłowiła stary kajet,który do złudzenia przypominał ten, który ona sama kiedyś na strychu odnalazła.
Westchnęłą w duchu. Poczuła na sobie spojrzenia tamtych, zignorowała ich milczaca uwagę. Jej całym zainteresowaniem stał się stary zeszyt.
Chwyciła czym prędzej. Otworzyła na pierwszej stronie. " Pamietnik Klotyldy, dalsza część"
Gdy już zamiar miała, ukryć pod pazuchą swe znalezisko, wtem kapłan jakby wyrosł wokół dziewczyny.
-Proszę o odłożenie na półke tego zeszyty-głos miał twardy i pełen namysłu.
-Dlaczego nie mogę go zatrzymać?Chciałabym pożyczyć, oddam najszybciej jak to tylko możliwe-głos dziewczynie drżał z przejecia.
-Powiedziałem chyba jasno.Nie!-duchowny niemal krzyknął, wyrywając dziewczynie siłą, trzymany w dłoni pamietnik.
Dziewczyna poczuła ogromny zawód i gorycz w sercu. Nie rozumiała zachowania księdza.
-Babciu, chodźmy stad! Tu nie można z nikim nawiążąć ludzkiej dobroci.Tu jest goscinność bez serca-dodała niemal płacząc.
Staruszka przeniosła wzrok na dziewczynę, zdawało się jakby budziłą się ze snu i nie rozumiała żalu swej wychowanki.
-Tak pójdziemy stąd niebawem-dodała i wróciła do wschłuchiwania się w monolog, wypowiadany przez bardzo wiekowego staruszka, siedzacego tuz obok babci.
-Jak ma pan na imię?-Zofie ogarnęła ciekawość.
-Mam na imię Wacław, syn Wacława-dodał z wolna po dłuższej chwili, jakby ważył słowa i wstydził się swojego ujawnienia.
-Gdzieś czytałam o Wacławie, tylko nie pamiętam gdzie?-dziewczyna dosiadła się bliżej staruszka i poczełą rozmyślać.
Babcia popatrzyła na swoją wychowankę, jakby perwszy raz widziała swoja podopieczną.
-Zofia musimy wracać-dodała nad wyraz zdecydowanie i wylewnie pożegnała się ze starym mężczyzną.
Dziewczyna wymieniła spojrzenie ze staruszkiem, który sprawiał wrażenie jakby dobrze dziewczynę znał.
-Czytaj ze zrozumieniem-rzekł kłaniajac się nisko wychodzacym i mierząc swym wyblakłym spojrzeniem zadziwiony wyraz twarzy nastolatki.
Zofia popatrzyła na obcy tłum. Ludzi, którzy byli ze sobą ale jakże obok siebie, jakby omyłkowo zostali ze sobą skojarzeni. Dziewczyna zmierzyła wzrokiem po raz ostatni ukryta w rogu biblioteczkę i nie dostrzegła tam wcale tak pożądanego przez nią starego dziennika.
Wyszły obie w milczeniu, tłumiąc wzajemne emocje, przywitała je chłodna i wieczorna jesień.
Rozdział XV.
Jesień przeszła w zimę a ta niezauważalnie w wiosnę. Zdrowie babci Marianny zdawało się coraz bardziej pogarszać.
Smucił i bolał Zofię fakt,że pewnego razu zostanie sama na świecie.Obawiała się coraz dotkliwiej o zdrowie staruszki.
Niegdyś krzepka, silna, rozumna i pełna energii, obecnie opadała z sił.
Czas nieubłagalnie znaczył się w zachowaniu staruszki. Zofia cierpiała po cichu. Nie wiedziała komu mogłaby się zwierzyć ze swojego cierpienia.
-Zofia nad czym nad stale myslisz?-pytała nastolatkę staruszka podczas milczącej kolacji.
-Babciu ja nic o Tobie nie wiem, powiedz mi ile masz Ty lat?-spytałą nastolatka z niepokojem.
-Nie wiek nas określa a charakter. Niedługo skończę osiemdziesiąt lat, wtedy sobie poświetujemy. Możesz zaprosić kogo zechcesz. Zgoda?-staruszka zasmiała się perliście, upijając łyk kawy z mlekiem.
-To wspaniale, tylko,że ja prócz Ciebie nie znam nikogo.Ci ludzie z parafii byli tacy dziwni-odparła Zofia po dłuższym namyśle.
-A może jakis młodzieneic chodzi Ci po głowie? Widziałam jak sąsiedzi i inni młodzieńcy gapią się na ciebie.
-Boję sie ludzi, czasem wolę byc sama. Lubię czytać albo obrazy malować, najlepiej w samotności.Nie chcę aby inni mnie widzieli i oceniali-odparła z bólem.
-Doskonale cię rozumiem. Ja tez kiedys byłam taka jak ty, dzis prócz ciebie takżę nie mam nikogo.Mój czas powoli się kończy. Ty musisz nadal żyć. Nie unikaj ludzi-staruszka rzekła pełna wzruszenia.
-Jak odróznic ludzi dobrych od złych?-spytała dziewczyna.
-Nikt z ludzi nie jest całkowicie dobry ani całkowicie zły.Wiem o co chodzi. Dobry człowiek spowoduje u ciebie spokój i nieokreslone poczucie sensu, zły cie osłabi i spowoduje smutek, pustkę-rzekła staruszka z moca.
-Babciu kim byli ci ludzie na tamtym spotkaniu?, Natomiast ten Wacław wydawał się taki z innego świata?-nastolatka drążyła temat.
-To byli zwykli ludzie,parafianie, mieli takie same zmartwienia i troski jak my wszyscy-odparła staruszka.
-To ciekawe.Jutro pojadę znów zdac egzamin i poszukam dla siebie dobrej szkoły-rzekła Zofia, udajac sie do swego samotnego pokoju,gdzie oddała sie bez reszty lekturze pamiętnika.
" Moja wielka miłość do miejscowego wikarego rosła coraz mocniej. Weszło do mnie jakies piekielne uczucie, jakiego nigdy nie zaznałam. Czułam częty przymus uczęśzzcanai na nabożeńśtwa a takze na spowiedzi.
W konfesjonale mówiłam wikaremu, którego tam zaskakiwałam,żę płonę grzesznym uczuciem. Ten mi za pokutę nakazywał klęczeć co noc na ziarenkach grochu w kącie swej izby.
Pokornie znosiłam swe utrapienia na grocu a jakże.Widywałam potem w każdym zwierciadle swoją, niewyspaną, umęczoną twarz, pozbawioną zupełnej urody i dopiero poczułam do siebie żal.
O nie będą tak brzydła juz starsznie.Nie pozwole na to by moja młodośc zwiędła przed czasem i na zawsze. Wtedy postanowiłam klęczec na swoim łożu i wtedy to mogłam zażywać snu aż do dnia nastepnego"
Nazajutrz poranek zawitał szary, ciemne chmury wciąz budziły grozę po całonocnej burzy.Zofia zbudziła się niewyspana, pełna nostalgii i pozbawiona chęci do działania. Sama przygotowała sniadanie dla siebie i spiącej jeszcze babci. Nakarmiła kota pajda twarogu. Poczuła w sercu niechęc do działania, najchetniej wróciłaby do spania i błogiego lenistwa, lub chociaż do czytania starego pamietnika. Wtem jasne promyki słońca, oświetlaly raz po raz wnętrze chaty, jakby chciało dodac dziewczynie otuchy. Nsatolatka upiła łyk zimnej herbaty i ruszyła przed siebie, bez planu dnia. Pomknęła na przystanek autobusowy, wsiadła zgrabnie do autobusu, wraz z licznym tłumem oczekujących. Spoglądała ukradkiem na młodzież zajetą wspolna paplanina, na dzieci wtulone do matek.W sercu poczuła uklucie zazdrości do ich zwyczajnego rozkłądu dnia, do ich zwykłych spraw. Zofie owiał zimny wiatr rozczarowania, znów pojęła,że nie nalezy do nikogo, nie jest dla nikogo ważna.Samotnośc doskwierała niczym duszny tłok, coraz okrutniej napierający. Samotna wsród obojetnych innych ludzi. Rozmyslała o swym osamotnieniu, o dobrotliwej staruszce, któa stanowiła jej jedyną rodzinę, o stale glodnym kocie, o motylach na łące i o pustce w sercu. usilowała spojrzeć zza okno lecz nadmiar ludzi, uniemoźliwiał wszelka widoczność. Wtem autobus zatrzymał się z hukiem, uwalniając pojazd z licznych pasażerów. Zofia wyskoczyła tuz za nimi. Szła jak oni, przynajmniej wtedy nie była sama.
Olbrzymi szary budynek wchłaniał mlodzieź niespiesznie dochodzącą. Zofia szła ostatnia, w sporej odległości za uczniami, nie miała plecaka ani jednego dlugopisu, lecz nosiła najcięższe bagaże ze swego trudnego zycia, lecz czy takie cieżary ta szkoła byłaby gotowa pomieścić?
Weszła tuz po dzwonku, odczekałą pod skrzypiącymi, owalnymi drzwiami jak hałąs powoli zanika i udała się w stronę skąd słyszała spokojne słowa. Otwarte drzwi zapraszały.
-Dzień dobry, chciałabym dostac sie do tej szkoły, mieszkam niedaleko. A i nazywam się Zofia-dziewczyna na jednym wydechu wyrzuciła cały swój bolesny sekret.
-Zapraszamy. Prosze nam okazać dokumenty no i musimy sprawdzic twoja wiedzę-rzekła najtęższa z kobiet.
-Jak i kiedy sprawdzicie wiezdę?-Zofia odparła glosem pełnym wdzieczności, okazując swoją dawna legitymację szkolną.
-Za godzine w sali gimnastycznej. Tak się skłąda, że mamy jeszcze wolne miejsca, przyjmujemy jeszcze niedobitkow-dodała najstarsza z kobiet.
-A co będe zdawac i jak?-dociekała dziewczyna.
-Egzamin do szkoly sredniej. My przeprowadzimy ustny, bo pisemne sie odbyły. Ty tylko z ustnego będziesz wypytywana, jak sie wykarzesz wiedzą to zostaniesz przyjeta-dodała trzecia niepozorna pracownica.
-Dobrze jestem gotowa-rzekła Zofia, bliska paniki.
Zofia kroczyła na miekkich nogach, odczuwajac to przerażenie to smutek, tak abrzdo potrzebowała teraz słów otuchy i wsparcia.
Wokół nie było nikogo, nie licząc anonimowej młodzieży gdzies w tle przemykajacej.
Czekała. Stała pod salą, w której zaczynał się niebawem egzamin.
Po chwili jakby wiecznie trwajacej, weszła Zofia na paluszkach, niepewna swej przyszłości. Usiadła na pustym krzesle, olbrzymi stół okryty białym obrusem, dzielił ja od grona pedagogicznego, pytajacego.
Olbrzymia sala gimnastyczna, zdawała się wchłaniać postaci egzaminatorów, ona sam czuła sie taka mała.
Słyszała beznamiętne pytania, które wyrzucały jakies usta,ich echo rezonowało wzdłóź olbrzymiego pomieszczenia.
Zofia odpowiadała sumiennie i nie bez strachu.
Czas jakby sie zatrzymał i tkwił pochłaniajac przyszła uczennicę swymi niezbadanymi planami.
Odpowiadała pokornie, niepewnie, ze spuszczona głową, zawstydzona.
Nie wiedziała co egzaminatorzy sadzą o jej wiedzy i czy juz została osądzona?
Strach i przerażenie trzymało Zofię w uścisku niesłabnocego oczekiwania.
Żałowałą,że nie ma przy sobie nikogo bliskiego,że nikt nien dodaje jej otuchy.
Ona sama;słaba, młoda, skazana na opinię obcych.
Spoglądała niemal nieprzytomna ze strachu jak tamci dyskutują, wymieniają jakies uwagi, beznamiętnie i sucho.
Prowadzą ze soba dialogi żmudne, nudne, bezkresne upajanie tamtych.
Zacisnęła powieki, nie była pewna czy śni swój nieustanny koszmar czy może umarła i znalazła się w czyścu.
-Zosiu, przybadź jeszcze jutro na godzinę dziewiątą, musisz zdać matematykę-głos zabrała kobieta w typie dyrektorki.
Dziewczyna skinieniem głowy, poświadczyła swe przybycie. Jej smutny los dotyczący nauki wciąż znajdował sie w rekach tamtych.
Poczuła mdłości, żoładek zdawał się podnosic do gardła, dziewczyna załkała.
-Przepraszam, musze wyjść, Jutro znow będę-Zofia popatrzyła nieufnie na osoby egzaminujące i czym prędzej wybiegła przed siebie, byle dalej od miejsca strasznych wewnętrznych tortur.
Gnałą do domu, do babubi do mruczącego kota, nie oglądała się za siebie. Deszcz słabł, słońce od czasu do czasu zaświeciło mocniej, zdawało sie,że on sam płacze nad losem dziecka.
Spoglądała na łany wysokie trawy, na drzewa, z wolna szykujące się do zimy, smagał jej policzki lekki wiatr.
Żałowała,że dała się namówic na niepotrzebny bół,że pozwoliła sie wystawić na pewną kleskę. Męła tym razem wyuczone w sierocińcu zdrowaśki by samej dodac potrzebnego jej spokoju.
Poczuła obezwładniające zmęczenie, dowlokła się nareszcie na przystanek autobusowy i gdy szkolny autobus przystanął z wrzaskiem tuz obok niej, wsiadła i udała się w nieprzebrany tłum pasażerów,
Poczuła wstyd z jazdy na gapę, nerwowo rozglądała się z obawy przed pewną karą za brak biletu.
Wtem jej serce zdrżało z powodu innego strachu, w autobusie po lewej stronie dostrzegła tamtych uczniów, z tamtej szkoły, dzis nieco wyższych i znacznie mniej grzecznych.
Ich głosne i beztroskie żarty i smiechy niosły się w całym autobusie. Wtem poczuła na sobie wzrok nielubianej koleżanki, zdaje sie Elki.
Odwróciła Zofia swój wzrok, nie chciała konfrontacji.Czekała w napięciu kiedy autobus sie zatrzyma by szybko uskoczyc i znów zgubic niechciany ślad.
Wtoczyła sie pomiędzy starsze osoby i z ulga uskoczyła gdy niebawem autobus się zatzrymał.
jej serce dudniło znów, raz po raz, zza grubego drzewa zauwazyła,że niechlubni znajomi sprzed lat, także wysiedli. Rozproszyli się wokół ulic i szli kazdy w swoja stronę.
Zofia, żałowała swego kroku ucieczki, biła się z myslami, szukała kryjówek.
Swe chude jestelstwo teraz zakryła za olbrzymim, zniszczonym przystankiem i patrzyła przez brudną szybe na paluszkach, truchlejąc.
Tamci rozeszli się jak znudzone owady. Zofia wciaz drżała, porażaona spotkaniem z tamtymi.
Głosno oddychając, parła do domu i postanowiła solennie, że gdy dotrze nareszcie do domu, nie zamierza go znów tak prędko opuszczać.
Wiedziała że tam w środku lasu, ukryta w przytulnym domu , zapomniana przez ludzi i trudną, bolesną przeszłość nabierała sił do dalszego przetrwania.
Przetarła oczy, ktore zasnuwała senność. Udała się po dłuższej chwili namysłu w swa utarta ściezką w głąb lasu.Przedziwne uczucie niepokoju znów sie wzmogło, zdawało się,że słyszy gdzies w oddali stłumione krzyki. Kroczyła w przestrachu przed siebie. Zamarła. Jej serce zdawało się rozsadzać ja całą.
Wprost na polanie rozgrywał sie dramat najstraszniejszy z najstraszniejszych. Jej wzrok patrzył,jak na film, w zwolnionym tempie rozgrywał się czarny koszmar jakoby na ekranie. Horror żywy się ukazał, młody mężczyzna łudząco podobny do dawnego kolegi tego samego do którego kiedyś zapałała głupim uczuciem, teraz dobijał kobietę, skrępowaną chyba jej własnym szalikiem. Tamta ofiara nie broniła się już, tkwiiła na pruchnie zrezygnowana z wyglądu niezbyt młodą ale też nie mogła być stara.
Zabójca na jej oczach przepoczwarzył sie już w potwora, niemo zza szerokich drzew spogladała jak we śnie na jego szyderczy i nieludzki śmiech oraz zawistny wyraz twarzy mordercy. Nie potrafiła oderwać oczu od tych odpychających okrucieństwem święcących nieobliczalnością piwnych oczoch.
Kobieta byłą już nieprzytomna, nie poruszała się, tamten zakończył szatańskie katowanie. Upajał się zadawanym cierpieniem, chłonął własna przewagę, Chwycił oburącz porzuconej staromodnej, uszkodzonej torebki należącej najpewnie do zmarłej , rozsunął zamek i zatrzaski. porwał szybko zwitek jakichś banknotów, porzucił starą torebkę kilka metrów dalej i gnał pzred siebie jakby zamiast nóg posiadał juz diabelskie kopyta. Zostawił po sobie smugi kurzu i zapach podobny do siarki. Zofia gdy zdołała cokolwiek ocknąć się z koszmary, zrazu przypadła do zmarłej. Płakałą jak małe dziecko, cierpieniem starego człowieka.
Nastolatkę dławił w duszy skowyt rozpaczy, który zrazu utkwił jakoby nieboszczyk w rozwartym gardle.
-Pomocy!- jej gardło odmówiło krzyku.
Rozglądała sie dookoła, niczym płochliwe zwierze. Wokół zapadła martwa cisza. Kobieta zamordowana, nie dawała znaku zycia. Twarz jasna stawała się sina, usta zapadły się w lichym cierpieniu, z bliska wyraz twarzy zdawał się przypominać błogie uśpienie. Zadziwiająco spokojny usmiech zdawał się dotykac ust zmarłej. Oczy nie całkiem przymkniete, zdawały się zapatrzone gdzies w dal. Nie było śladu pobicia. Płaszcz staromodny skrzetnie ukrywał cała posturę zabitej. Długa i obszerna spódnica kryła tęgie i zdrowe kształty niewiasty. Botki na niewygodnym obczasie chciały się oswobodzić ze stóp, lecz w wyścigu o życie przyczynic musiały sie do przegranej z niehybną śmiercią.
-Co teraz?-pytania padały bez odpowiedzi.
Nic nie rozumiała, dziewczyna sama poniekąd jakby zamarła. Jej umysł i serce zdawały sie oddzielac od ciała, gdyby to od niej zależało z chęcia zamieniałaby się rolami z zabitą.
-Nie chce tak zyć, za duzo tego-niewypowiedziane słowa, rozsadzały cierpiący umysł.
Wstała. Martwa cisza, znieczulała dalsze działania. Drzewa zaprzestały szumieć, wiatr także zdretwiał, liście pod stopami nie szeleściły wcale.
Gnałą co sił żywych pozostało, na opak, byle szybciej. Utkwione w umysle obrazy, wyświetlały się wciąz jakby na zacinającym sie projektorze.
-Dość-wołała krzykiem donośnym ale bez echa.
-Bbaciu, ratuj mnie!-powtarzała raz po raz, niczym modlitwę.
Gdy ujrzała nareszcie znajome łaki i budowle dalszych a potem bliższychsąsiadów, cieszyła się teraz jak dziecko.
Spokój ogarnął ją z wolna uspakajająco.Biegła wprost do domu byle szybciej, byle zostawić tamten horror za sobą.
Już nie była tym samym czlowiekiem co wcześniej, widziane obrazy wciąz wracały, wyświetlały się znów na powrót w umyśle.
Ile by dała by cieżar nawracajacych wspomnień z tragedii, wyrzucić, wymazać i narodzin się znów z czysta kartą.
Bieg niechcianych,niepotrzebnych zdarzeń ciągnał swój bagaż na strasznej smyczy żywota.
Dotarła juz do domu, serce bija jej mocno, w głowie szumiało przestrachem.
Babacia zajeta robótkami ręcznymi, od zcasu do czasu głaskała kota, tamten zas prosił sie o więcej, dumny z wylewnych pieszczot.
Tymczasem Zofia stanęła jak wryta,między kuchnia a salonem babci, nie czuła wcale głodu choć zapach aromatyczny w innych okolicznościach wzmagał by u dziewczyny apetyt.
-Nic nie jesz? Smaczne i świeże racuchy na piecu,czekają na Ciebie-krzyknęła babcia niespokojnie, głaszcząc preżącego się u jej stóp kota i odkładając do połowy wykonana robótkę.
Staruszka wstała z wysiłkiem i ze smutkiem patrzyła na cierpienie przybranej wnuczki.
-Straszne to nasze życie. Te egzaminy to jeszcze mniejszy koszmar, widziałam już gorsze rzeczy-dodała dziewczyna, siadając do stołu.
Babcia zadziwiajaco sparwnie, ułozyła półmisek tuz obok wyłożonych na stole załamaych rąk dziewczyny.
-Co sie stało?-spytała, dosiadajac się obok wychowanki.
-Babciu tak bym chciałą byc taka stara jak Ty i juz nic nie, widzieć, nic nie przezywać i nie cierpieć-rzekła z rozpaczą.
-Powiedz mi!-zażądała staruszka głośno, głosem pełnym złych przeczuć.
-Widziałam zbrodnię, wiem jak wygladał ten co zabił biedną kobietę.Nie chce tego zgłaszać, boje sie nowych kłopotów-dziewczyna zaszlochała, łkała długo wtulajac się do tak samo przestraszonej staruszki.
-Opowiedz dokładnie, gdzie i kiedy i w którym miejscu to widziałaś?-domagała się stanowczo babcia.
Dziewczyna ugryzła bez apetytu podsuniety jej smakołyk.
Z ust jej popłynęła opowieść nazbyt dokładna, długa, gorzka, przetykana gdzieniegdzie szlochem dziewczyny i wyrazem zdumienia na twarzy słuchaczki.
-Mów dalej, jak wygladał ten bandyta w co był ubrany?-drazyła kobieta nie bez pogardy.
-To był taki staromodny, czarny płaszcz, nikt takiego nie nosi teraz. Buty były tez takie niemodne, nigdzie ich w sklepie nie widziałam-rzekła dziewczyna ogromnie zmęczona lecz uspokojona zrzucanym ciężarem z duszy.
-Wiem. Nie mów nikomu zostaw to dla siebie. Powiedz to wszystko tylko mi, nie mów o tym nikomu. Przyrzekasz?-babcia popatrzyła z niepokojem na dziewczynę.
-A co jeśli policja poszukuje tego sprawcy i szuka świadków?-rzekła z przestrachem, zakrywajac się szczelnie długim swetrem bo poczuła niespodziewany chłód.
-Nie powinni. Nie martw się tym już. Posprzataj pokoje i nie mysl o tym nigdy-dodała dobitnie staruszka, następnie pomaszerowała dumnie do salonu gdzie w zamysleniu kontynuowała robótki ręczne lecz kota juz nie było.
Zofia pokornie zabrała się za codzienne zwykłe zajęcia, które wykonywała nadzwyczaj starannie a jej mysli wciaz gnały do tajemniczej zbrodni.
Rozdział XVI.
Wieczór listopadowy już nastał. W przytulnym pomieszczeniu ze starym kominkiem skrzyło się przyjazne ciepło. Kot zwinięty w kłebek zdawał się kpić sobie z ludzkich spraw. Babcia wykonywała w milczeniu metodycznie kolejny szalik na zimę.
Zofię pochłaniała lektura starego pamietnika. W pomieszczeniu w którym sie znajdowały panowała jednakże atmosfera kontrolowanego napięcia od niewypowiedzianych słów. Zofia juz ubierała mysli w słowa lecz starsza kobieta jakby telepatycznie odpowiadała zagadkowym milczeniem.
Zofia poczuła znów twardy głaz samotności, który ponownie przygniatał jej serce. Było jej ciezko na duszy.
Przerzucała stare i pozółkłe kartki pamietnika traktujące o wielkiej miłości przeźywanej przez bohaterke do blizej nieokreslonego prawnika.
Zofia westchnęła ciezko, nie miała wcale zamiaru poznawać obce i dawne miłostki i juz gotowa była zamknąc pamiętnik. Tymczasem juz po kilku stronach jej wzrok napotkał na kolejną historię.
Westchnęła, zobaczywszy nakreślone lata powojenne.
"Mój luby był człowiekiem tylko powierzchownie piekny i okazały.Wrażenie robił natychmiastowe i nieczyste na innch niewiastach. Był on bowiem rejentem, swój urząd pełnił gorliwie.W swych długich i niedorzecznych pismach pozywał niepokornych. Jego żądza posiadania i szkodzenia niewunnym z wiekiem u niego tylko narastała, Widac było w całej jego postawie chorobliwe zamiłowanie do zawłaszczania sobie cudzych dóbr, pysznił się swym zajeciem.Do niewiast miał dziwną słabość i chorobliwą wstydliwość i wyglądało jakby dokuczały mu kompleksy, z powodu ich przewagi rozumowej nad nim. Pałał namiętnoscią do wysoko urodzonych, pogardzał biedota i ułomnością.Miał w swym gorącym spojrzeniu, jakis diabelski błysk, co wywołało u rażonej nim niewiasty natychmiastowy wpływ grzesznych namiętności. Widziałam ja razu pewnego jak majętne i wysoko postawione dziewki szły za nim jak w ogień, traciły przez niego rozum, swych męzów i nawet własna godność.Wiem to dokładnie bo nasłuchałam sie takich szczerych wyznań pod kosciołami parafialnymi i nieczynnymi juz sklepami. Ja tak samo jak one poczułam chorobliwy afekt do tego rejenta. Żle mi było z tym niechcianym brzemieniem lecz cóż słaby człowiek może w obliczu wielkiego zalewajacego go zła?
Poległam ja bezwstydnica. Żal mi siebie za ma ułomność. Najokrutniejsze mi było nieodwzajemnienie. Wiedziałam,że ten bezduszny człowiek nigdy nie zdoła mi odpłacić za moje cierpienia. Nie wiedziec czemu, wredne kumy, które miałam za poczciwe, albowiem to im zwierzyłam się z ciążącego mi na duszy grzechu, one miast zachowac milczenie, rozniosły swymi językami moje najwstydliwsze sekrety. Od tej pory pariafianki po to tylko gromadziły sie na sumie aby o mnie ubogiej rozpowiadać, jakobym zamiar miałą zdobyc serce bezdusznego rejenta.Moje rodzone siostry długo i uciązliwie dreczyły mnie odkryta tajemnica. Płakałam potem potajemnie długo i zawsze w samotności. ULgi spodziewanej nie przynosiły mi wcale rozmaite modlitwy i litania. Dlatego niewiele myslac i nie mając już nic do stracenia, gdy noc była ciemna niczym strament i gdy ksiezyc zdradliwie ukrył sie tak,że stał sie niewidoczny, wybrałam się nad rzekę.
Wyposazyłam sie po drodze w wielki kamień i zamiar miałąm skoczyć do wartkiej jeszcze wody. Nie było mi wcale żal swego 28 letniego panieńskiego zywota. Kto by rozpaczał po starej i ułomnej chłopce? Kto by uronił łze nad niebogą. która nic nie znaczyła w społeczności. Las do tej pory milczący, okalający rzekęz obu stron,w tym momemcie rozszumiał się jakby go samo licho napedziło strachem. Mi strach także zaczał się udzielać. W odruchu przerażenia odrzuciłam cięzki kamień,który miałby mnie na dno pociągnąć. Chłod stał się tak dojmujący, jakby mnie niewidoczne nieboszczki objeły szczelnie.Wzdygnęłam się całą swoją postacią. odmówiłam jeno znane mi dobrze litania i zdrowaś Maryjo, niebawem spłynał na mnie szczery spokój. Wiatr owiął moja twarz, przyjrzałam sie tafli wody, od jej wnętzre zaczeły sie ukladać dziwne znarszczki, jakby wrzucony kamień ożył i chciał powrócić. Ksiezyc wtedy znacząco oświetlił widok dla mnie niezwykły, bo z dokładną chwilą gdy planowałm skok w nieznane, tuz nad woda staneła mi zmarła moja Matula, taka jaka znałam z pozostawionych pamiatej i zachowanych zdjęć i taka jaką sobie zawsze ja wyobrażałam. W jej młodym i basniowo gładkim licu objawił się smutek przejmujący. Szatą okryta była szmaragdową i bogatoz dobioną. Tyle słow cisnęło się na moje usta. Jednakże gdy sniałośc mnie ogarneła, gdy nieopisane szczęście mnie otuliło kokonem nieznanego mi światła. Postać zaczęła zanikać, jakby obrazona na moje zachowanie.
-Żyj-usłyszałam, czuły pasujacy do matki głos.
Wstałam nad brzegiem jak wryta, długo nasłuchiwałam dalszych słow i łaknęłam całym swym życiem jej dalszego ujrzenia.
Łzy spływały do rzeki, topiąc mój nieutulony żal i moje sieroctwo.
Gdy juz wracałam zdaje się juz świtało. Pragnełam by zmozył mnie sen i zabrał na zawsze tam gdzie nie ma tęsknoty , sieroctwa i opuszczenia, gdzie nie ma niekochania i samotności.
Miałam całkowita pewność,że istnieje gdzies takie miejsce, lecz nie dane mi zaznawać miiłości, nie dane "
Zofia oderwała wzrok od lektury by zaczerpnąć łyk herbaty malinowej.
Obejrzała wnatrze izby. W kominie nadal ciepło niosło ukojenie. Babcia zdazyła odejść,niezauważalna, cicha i coraz bardziej tajemnicza.
Zofia wypiła duszkiem smacznej, ciepłej herbaty i kontynuowała czytanie.
" Udałam się w droge powrotną do swej chałupy. W moim sercu wystapił niewyjasniony strach i niepewność. Tam na polanie, rozegrał sie dramat najczarniejszy z mozliwych, jakie żadne oczy nigdy nie powinny ogladać.
Rejentwiejski, tenże diabeł, któremu nikczemnie serce bym gotowa była dać, teraz zadawał ciosy, martwej kobiecie. Twarz,sina,nieruchoma, poległa mogła tylko należeć do ważnej niewiatej,znanej z zamiłowania do nauk i słynnej z wiedzy filozofki. Teraz na rozległej polanie jej ciało oddawało ducha. Zakatowanej pani nieruchoma postura na tle listopadowej jesieni, wygladało dziwnie jaskrawo. Ukryta stałam za grubym drzewem i niezdolna do ruchu, mierzyłam martwym spojrzeniem to co nasza stara ziemia powinna wczesniej pochłonąć. Rejent, upewniwszy się o zamordowaniu swej ofiary, siegnał zwinnie do jej drogocennego pugilarysa i chytrze wykradł calą zawartość zdromadzonego tam majatku, Pyszny z włąsnego zwycięstwa, oddalil się krokiem diabelkich kopyt. Gdzieś w powietrzu panoszył się zapach palonej siarki. Tkwiłam bez nadziei, wyczerpana i tak samo martwa jakoby zamordowana filozofka. Jakże ja nieboga zazdrościłam jej zwycięstwa.Oddałabym swoje bolesne całe życie by móc zamienic się z niezywa damą miejscami.
Przypadłam do jej ciepłego jeszcze jestestwa i biadoliłam nad jej ciałem pobożne pieśni by sobie dodać siły i niewinną niewiastę godnie zaprowadzić do trona Boga"
Zofia westchnęła z rezygnacją, odłożyła ciażącą w jej ręku starą lekturę.
Bałą sie zasypiać, z obawy aby czytane i wcześniej tak samo ogladane sceny nie przeniosły sie do świata snu.
Zaszlochała. Nie rozumiała i nie była w stanie pojąć co i dlaczego popycha innych do niewyobrażalnych potworności?
Zapłakała z powodu śmierci niewinnych kobiet.
Ta noc wolna była od jakichkolwiek snów i koszmarów, zbudziła się nadzwyczaj wyspana.
-Zosia, martwię sie o Ciebie coraz mocniej?-smutny głos należał do gospodyni, jej starcza postura coraz barzdiej widoczna majaczyła przed zaspaną dziewczyną.
-Co sie stało babuniu?-dziewczyna ziewnęła pzreciągle, okrywajac się grubą kołdrą.
-Przyjdzie pora,żę zostaniesz mi sama, zdana na siebie. Musisz koniecznie zadbac o dobry zawód i fach, który da Ci utrzymanie.Nie licz na meża ani jego ród, pozytek będa mieli tylko oni z twojej osóbki, Ty z nimi nie zaznasz szczęścia-głos babci drżał, dosiadła się na stołku obok leżącej.
-Nie martw się, dam sobię radę. Tyle lat jakoś pzretrwałam to dalej nie powinno być gorzej-odparłą nastolatka spogladając na starczą twarz swej starej przyjaciółki. Po raz pierwszy Zofia pojęła,żer niezmiernie w podeszłym wieku musi być babunia.
Zadziwiajaca zywotnośc wyłaniajacą się niekiedy z kobiecinki, niekiedy odmładzała ją sama lecz widoczne stroski na twarzy, pokazywały i obnażały wszelkie przeżycia.
Spojrzeły po sobie, obie nie chciały rozmawiac o tym co wydawało się nieuchronne.
-Zapisze się do liceum a potem będę studiować-dodała z nadzieją dziewczyna. wyskakując czym predzej z barłogu.
-na stole czeka juz śniadanie a potem plany-rzekła z ożywieniem, opuszczając sypialnie nastolatki.
Zofia po zjedzeniu smakowitej uczty porannej, wyruszyła przed siebie, plany miała nazbyt ambitne, troska i smutek bląkaly się na dnie jej serca. Tak pragnęła, by inna życzliwa dusza, dodawała jej wsparcia. Samotne podbijanie świata i walka o marzenia jest gorzkim pokarmem dla duszy. Jednakże spełnienie chociażby małego punktu, osładza te gorycz,poprawą smaku.
Zofia wybrała kolej, nie chciała podrózowac autobusem, unikała autostopu. Gdy nareszcie podziwiałą obce krajobrazy, jej serce drżało a to na skutek opuszczenia bezpiecznej nory a po wtóre dygotała przed nową drogą.
Najbardziej była pewna, że zdobędzie lepszy zawód. Udowodni,że jako sierota pozbawiona wsparcia, zdana na siebie, potrafi w pojedynke osiągnać tak samo albo i więcej niz ci którzy mieli pomoc i wsparcie bliskich.
Nie znała nikogo oprócz wiekowej opiekunki z kim mogłaby dzielic swoją dole i niedolę. Czy w duzym mieście dane jej będzie spotkać życzliwe i przyjazne jej dusze.
Rozgladałą się z uwagą wokół zajetych przedziałów i składów wagonów, wygladałą na obce perony lecznie spotkała nikogo bliskiego, ani nikogo kto nadawałby się na bliskiego.
Przypomniała sobie,że wsiadajac przypadkiem do pociagu, spotkałą swoja najlepsza wybawicielkę, dzieki której bezpiezcnie ukryta dobiegła do lat niemal dorosłych/
Pojęła, patzrąc na przesuwajace sie obrazy, iż przyjdzie pora,iz ona sama zostanie na świecie, przemina i te chwile cokolwiek blogie i bezpieczne.
Płakała bezgłośnie tak, iz oglądana rzeczywistość widziała przez łzy, żalowała,że jej wybawicielka osiągnęła wiek nazbyt podeszły.
Szloch wstrząsnął jej słabym i smukłym ciałem.Pociągz piskiem zatrzymał się. Zofia nadal tkwiła w zawieszeniu, nie wiedziała jak pokierować swym losem.
Stanęła jak wryta, niewewna dalszego kierunku.
-Wysiada pani czy jeszcze nie?-głos młodego meżczyzny, był pełen niepokoju.
-Nie a pan?-spytała, zerkajac na postawną postać młodego meżczyzny.
-Ja wysiadam na nastepnym peronie. Zgubilem się własciwie-rzekł mlody meżczyzna, nerwowo rozglądajac się dookoła.
-Dokładnie jak ja-dodała dziewczyna,nie mogąc oderwac wzroku od przystojnej twarzy nieznajomego.
-Nie ma pani bagażu?-spytał z troską, popychajac własne dwie olbrzymie walizki,w kierunku wyjścia.
-Mam tylko torebkę, swój bagaż życiowy mam wystarczajaco cięzki, jego gabaryty nie dały by rade wejść do tego całego pociagu-dodała z powagą.
-Tak, nie sądzę-męzczyzna po raz pierwszy parsknał gromkim śmiechem.
-Marek jestem-przedstawił się nieznajomej.
-Ja jestem Zofia, dla znajomych Zośkaa-głos dziewczynie drżał z przejęcia i w skutek pokonania bariery zawstydzenia i ekscytacji.
Podczas nastepnego postoju pociagu wysiedli oboje. Zofia trzymała się z dala od nieznajomego, lecz jakaś siła wieksza i silniejsza od jej niesmiałości nakazywała kroczyć w ślad za młodym meżczyzną.
Marek wyczuwał obecnośc zawstydzonej dziewczyny.
Chłod i bliski mrok utulały ziemię błogą poświatu uspienia.
-Gdzie mieszkasz? Moge cie odprowadzić-zawahał się zerkajac za nieznajomą.
-Mieszkam wszędzie i nigdzie-Zofia spóściła głowę i wyprzedziła Marka by ukryć swój przeszywajacy ją na wsroś okrótny ból sieroctwa.
-Mnie nie musisz się wstydzić, powiedz mi o sobie coś a może mógłbym ci pomóc-krzyknął z waghaniem, dobiegajac do uciekającej.
-Zostaw mnie, mi juz wszytsko jedno. Zablądziłam to znaczy całe życie błądzę-głos Zofi przeszedł z zawstydzenia do rozpaczy.
-Zośka masz na imię tak? Chodź po prostu za mną-rzekł dobitnie przekrzykując gromki ruch kolejowy.
Dziewczyna bez słowa z zwieszona głowa szła tuz za nieznajomym, nie miałą planu, nie znała marzeń, trwała, popychana nieznanym biegiem życia.
Zofia zdawała się na los,nie po raz pierwszy, samotna parła biernie bez celu i planu, jedynie co potrafiła to być biernie popychaną przez nieznane jej koleje.
Tego co przyniesie jej kolejny dzień i nastepny nigdy nie była pewna. W tym samotnym kroczeniu w nieznane z nieznajomym, czuła fizyczny ból opuszczenia kochanej babuni. Jakże teraz jej błądzącej brakowało tych chwil z babunią i leniwym kocem. Załkała bo jej wspomnienia zaczęły napierać do serca i umysłu. Zamiar juz miała powrócić na peron i odbyc powrotną drogę do babuni, lecz smiały i pełen nadziei głos mezczyzny zabrzmiał nad jej uchem.
-Wiedziałas ,ze jestes całkiem piękna i pełna godności? U mnie w domu znajdziesz schronienie, mieszkam niedaleko z dziadkiem i rodzicami, którzy cały czas sa w pracy-rzekłą z otuchą.
Zofia po raz pierwszy poczuła impuls nadziei, jej zasmucona i blada twarz po raz pierwszy nabrała zdrowych barw.
-A masz rodzeństwo?-chciała wiedzieć.
-Miałem siostrę,a le ona nie żyje-chłopak dodał po dłuższej chwili, głos mu jakby sie załamał i wzruszył.
-Nie będę pytać-dodała z powagą.
-Nie pytaj-odparł szybko.
Przed nimi wyłaniał się spokojny krakobraz małej miejscowości, domy jednorodzinne były w zasięgu wzroku. Drzewa szumiały do rytmu spóznionych psich ujadań.platały sie zapomniane koty i coraz mniejsza garstwa ludzi.
Gdy głód zdawał się dawac im coraz dobitniej we znaki, zostawiajac w tyle inne silne uczucia w tem przed oczami młodych wyłonił sie dom przytulny i zaparszajacy swym nieznanym, ciepłym schronieniem.
-Wchodźcie-starszy pan, jakby wyrósł przed wędrowacami u wrót domu.
-Dziękujemy dziadku, witamy Cie, tu jest Zośka, musiałem ją tu przyprowadzić-rzekł chłopak, popychajac zawstyzdona nastolatke przed oblicze swej rodziny.
Zapadło milczenie, Zofia rozumiała,że zastygła ciszy waży jej dalsze losy tułacze.
-Zapraszamy cie dziecko. wyglądasz uczciwie-rzekł dziadek, podajac swą ciepła dłoń w stronę nieznajomej i szybkim padajac wramiona wnuczka.
Zapach pieczonej szarlotki, przywodził dziewczynie miłe chwile z babunią. Przytulne i schludne wnetrze domu, przynosiło sierocie tak potrzebnej otuchy.
-Moge tu sprzatać i pomagac-rzekła dziewczyna, prowadzona do stołu.
-Rozgoście sie najpierw, potem porozmawiamy-odparł z kurtuazją senior.
Dom rodzinny Marka, całkiem przypadł do gustu dziewczynie, po poczatkowym strachu i przerażeniu spowodowanym nieznanym,dziewczyna dośc sprawnie się zadomowiła wsród nieznanych jej domowników.
Dziewczyna nie sprawiała kłopotów, była cicha, skryta i pomocna w domowych obowiązkach. Nie opowiadała o swym smutnym życiu, nie chciała obciążac nikogo swym trudnym, tułaczym losem.
Wdzięczna była,że otrzymała schronienie i jakże jej potrzebnej monotonii. Rodzice Marka poczatkowo z obawą a potem z wielkodusznością przyjeli sierotę.
Nie byli wylewni, tak samo jak ona, jednakże wiedziała,że jej cicha obecnośc sparwia im także radość. Dziewczyna codzień sprzatajac widywała zdjecia zmarłej dziewczyny, łudząco podobnej do niej samej, jednakże brakowało jej odwagi by zapytać o zmarłą siostre Marka.
Marek okazał sie pilnym studentem filozofii, chcąc nie chcąc zarażał Zofię zamiłowaniem do nauki.
Wobec Zośki, zachowywał sie taktownie, godnie, dostrzegał on także ogromne podobieństwo pomiedzy zmarłą a nowo przybyłą sierotą.
W jej młodzieńczym umyśle raz po raz kiełkował pomysł by samej zadbac o edukację.
Tak, babuni bardzo zależało,by jej podopieczna miała zawód.
-Podejme naukę i pojadę pochwalic się tym babuni-powtarzała jak mantrę własne postanowienia gdy samotnie leżała w wygodnym łóżku po zmarłej.
Własnymi sekretami nie dzieliła się z nikim.Jedyny upust swej tęsknoty ibytności dawała swemu pamietnikowi, któremu spisywała co tydzień swoje wspomnienia i własne mysli.
Wobec Marka i domowników zachowywałą się uprzejmie i wdzięcznie.
Nie lubiła i nie chciała sprawiac nikomu bólu.Wiedziałą bowiem,że życie aż zanadto obfituje w codzienne smutki i niedole.
Rozdział XVII.
Gdy nastała jesień, Zofia juz była uczennica liceum ogólnokształcącego. Dziewczęcy ogromny poczatkowy zapał, stygł z każdym mijanym miesiącem. Nauka sprawiała uczennicy znaczne trudności, mimo jej pilności, zakonnej niemal pokory, wyniki nie zachwycały ani jej ani jej domowników. Słyszała ich szeleszcząceutyskiwania, przy okazji porównań z nieżyjacą. Zofia nie posiadała wybitnych zdolności. Kolejnym kłopotem, który wstrząsnął nia samą to była skryta miłośc jaką poczuwała do bardziej wyrózniajacych się chłopców. Nie było w dziewczynie stałości. Potrafiła sie silnie niemal smiertelnie zadurzyc się w Grzegorzu by za jakiś czas poczuć namiętnośc do Piotra. Uczucia jej bowiem wcale nie były nieodwzajemniane lecz źle przezywane. Zbyt mocno i zbyt wstydliwie bo platonicznie.
Okazywała swoje zaangazowanie jedynie cielęcym wzrokiem i osłabieniem pamięci do nauki. Przeżywała dziewczyna straszne katusze, ilekroc widziała obiekt swych bezwstydnych westchnień. Serce jej perfidnie dudniło, zmysły szalały nie dały sie okiełznać.Raz była niemal w euforii, gdy czuła na sobie wzrok nieodgadniony tamtego i gdy czuła,że tamten sledzi ukradkiem jej ruch. Ile by dała by dac nareszcie upust tym obrzmialym członkom tak spragnionych uciechy i wzajemności. Zasypiała co noc z obrazami iskrzącymi sie od bliskości, lecz rychły zimny poranek kazał jej zapomniec o niedozwolonych slabosciach.
Nie byłaby zdolna do wyznań, nie umiała byz nieśc cieżaru nieznanej miłości, bała sie wybuchu uczuc, nie znała sie na miłosci wcale,żadnej.
Teren dziewiczych doznań badała wyobraźnią i tęsknymi myslami, wydarta duszą głodną spełnienia.Oglądała w towarzystwie rodziny Marka filmy pełne uniesień, oglądałą je zazwyczaj z ciekawości i dla marzeń.
Gdy rodzina Marka zajeta ogladaniem filmu dla dorosłych, patrzyła bez refleksji na oglądane obrazy, wtem spojrzenia Zofi i Marka krzyzowały się z rosnacym napięciem i mlodzieńczym obudzonym apetytem.
tej samej bezsennej nocy, gdy starsi udali się na spoczynek, Marek odwiedził Zofię. Podszedł do udajacej sen panienki. Dotknał jej ciepłej dloni,potem sięgnał do odkrytej twarzy. Oczy panienki, otwarły się w niemym przerażeniu.
Ich dlonie same siebie sotykały, nogi zaplatane w nogawki piżam smagały siebie nawzajem. Wyłącznośc rozkosz czerpał tylko dorastajacy chłopak.
Zofie zbliżenie okrótnie rozczarowały, w swej nikczemnej wyobraxni liczyła na pielniejsze doznania.
Ta noc była ciemna mrokiem ciemnej duszy, nazbyt przykra, zbyt długa i bolesna. Poczuła sie wylącznie zbrukana, rozczarowana.
Z pewnościa nie tak sobie wyobrażała akt zakochanych.Hdy po skonczonym zbliżeniu chlopiec niepewnie ubrał rozchełstane ubrania, bez słowa porzucił panienkę.
Czuł sie teraz dorosły, na swój sposób spełniony. Cieszył się z włąsnej wygranej. Nie dbał o uczcucia ubogiej Zofi.
On sam nie czuł do niej uczuć innych niż współczucie czy jakieś przywiazanie.
Z pewnością nie była to miłość. Zofi szczerze przypadł do serca Marek, lecz wstydziła się przyznać przed soba sama i tymi którzy mogli by z niej zakpić, zbyt dobrze znała bowiem siłe upokorzenia.
Sekrety mają swoją wielkośc i moc jesli już na amen pozostaja nieodkryte i niezbadane.
Kazda ingerencja, zbędna ciekawość zabiera dziewiczy charakter ukrytym sekretom.
Nie wiedziała czy miłość ujawniona od tej ukrytej przynosi wiekszy spokój czy powodzenie. Wiedziała ponad wszelka wątpliwość, że nie urodziła sie po to być miłowana lecz by doświadczać dotkliwie bolesny brak miłości.
Dodaj komentarz