Błekitne łzy cz. 4
Gdy nastał wreszcie poranek, wciąż czekała w napieciu, zamknieta od środka na klucz w pokoju, chciała by pozostali domownicy udadali sie do swych zajęć. Ona sama nie chciała byc ciezarem dla tych, dla których niewiele znaczyła. Spakowała swoją skromną torbę, złozoną z elementarnych dóbr. Czekała cierpliwie na ciszę, po niej spodziewała się udanego spełnienia swych zamiarów.
Dom Marka nie był jej domem a jedynie ucieczką, kolejnym schronieniem.
Grobowa cisza, została przecieta jakby smagał ją lekki dotyk. Chłód w pomieszczeniu zdawał sie narastać. Zofia szczelnie otulila się swym płaszczem, który otrzymała w darze po zmarłej.
Lubiła czerwony, długi plaszcz, który zawsze dawał jej ciepło, tym razem chłod narastał, w dobrze ogrzanym pomieszczeniu.
"Zofia przestań uciekać, tu jest twój dom. Zaufaj swemu sercu" przyjemny głos kogos w jej wieku, wwiercał się w umysł jak mantra, jak uczepiony refren.
Usiadła na wersalce, która zaskrzypiała przeciagle pod wpływem nowego, niewidzialnego cieżaru.
Zamarła, rozglądala się z przestrachem, czuła,że ktoś na nia spogląda z innej przestrzeni.
"Zostań Zosiu, to na nic" głos dziewczęcy i kojący w swej wymowie, paralizował jednak niewidzialnym strachem.
Zofia wstała, chwyciła swej spakowanej torby i gnała strażackim tempem, byle szybciej, byle zosatawic po sobie niechciane, wstydliwe wspomnienia.
Gnała co sił na peron, tą droga pragnęła na powrót wrócic do ukochanej babuni i swej drogiej, bezpiecznej chatki, w której zostawiła swe serce i nadzieje.
Nie ogladała się za siebie. Szutrowe drogi mijanych wsi zdawały się w porze póżnego poranka opustoszałe.To jej dodało otuchy i poczucia dobrze spełnionej misji;nie miała zamiaru nikomu sie tłumaczyć, nie szukała wsparcia, ni pomocy.
Jej własne życia nauczyło ja ostrożności i radzenia sobie samej ze sobą. Sztuke przetrwania opanowała perfekcyjnie.
Dobiegła na peron, wszędobylski wszask, kurz, huk oraz przypadkowe kroki obcych, przynosiły strach i dobrze znaną niepewność jutra.
Przystanęła, policzyła włąsne zaoszzcędzone pieniądze jakie otrzymywała za prace domowe, uczucie ulgi wróciło. Powinno wystarczyć na najbliższe dni.
Zofia nie dbała o zasobność portfela bo nigdy nie posiadała najmniejszego majatku, dla niej sparwy materialne nie grały ważnej roli.
Zofia rozpaczliwie całe życie poszukiwała miłości, a gdy jej nie znalazła to cieszyła się skromna ludzką życzliwością.
Wsiadła do pociagu, którym miała zamiar wrócic do babuni. Nie wiedziała ile czasu minęło od oststniego spotkania z wybawicielką.
Policzyła z przestrachem,że było to niecałe 2 lata. Dziś jest dorosłą dziewczyną, lecz pragnienie ludzkiej dobroci i opieki jest u niej silne jak w porzucanym dziecku.
Świeże łzy wzbierały się w kąciku oczy, cierpiała w samotności, do tego stanu doskonale przywykła,lecz napierajaca tęsknota niemal dusiła.
Załowała swojej nieprzemyslanej wyprawy, oraz nieukończonej szkoły.Na edukacji i lepszej przyszłości zależało jej ogromnie. Dobry zawód, dałby jej szansę na bezpieczna samodzielność.
Wyostrzonym wzrokiem zgłębiała przestrzeń za oknem.Wyczekiwała znajomych krajobrazów, łudziła się,że dobrze zna droge powrotną.
Pamietałą bowiem nazwę wioski, ulice, okoliczne krajobrazy,liczyła,że własna intuicja pozwoli jej wrócić do prawdziwego bo znanego jej takiego tylko domu.
Wstała, zabrała ze sobą ciezką torbę i rozponała peron, w którym winna teraz wysiąść.
Poczuła przypływ energii i sił bowiem wkrótce wróci do babuni i pochwali się nauką w tamtej szkole. Nie przyzna się jedynie do nieodwzajemnionej a może źle odczytanej młodzieńczej miłości.
Bała się rozmawiac o uczuciach, bo wiedziała że one zawsze będą boleć.Miłość trzeba przeżyć prawdziwie nie zaś rozprawiać o niej błędnie.
Kroczyła niepewna i pokonywana coraz większym starchem. Skuliła się w sobie bo wiatr zaczął oddychać głosno, strasząc żywych własnym żywiołem.
Szła coraz szybciej zwawo, mimo zmęczenia, głodu i znużenia, nie zważała na kaprysy pogody. Jej czujny wzrok odszukał juz znajome parki krajobrazowe, budynki mieszkalne, kościół Matki Bolesnej, łaki i las.
Spotkała kilku sąsiadów, których znała z widzenia, poczuła na sobie ich zaciekawiony, pytający wzrok. Pierwsza wycedziła niepewne "dzień dobry", tamci zdawkowo odpowiadali tak samo.
Zofia, chciała zadać tylko pytanie o babcię czy żyje i jak się miewa staruszka. Jednakże ogarnął ją niepokój, bała się prawdy, nie miała pewności czy zastanie staruszkę.
Przyśpieszyła, odchodząc słyszała niepokojące szepty, lecz nie zrozumiałą tych treści.
Stanęła teraz pod lasem, rozpoznała budynki mieszkalne, należące do sąsiadów, obeszła okolice dookoła, kilka razy, w lewo, w parwo, wzdłuż i wszerz. Poczuła zawód rozpaczy, jękneła w ducha na skutek niedorzecznego nieszczęścia.
Nigdzie nie było chatki z babunią. Wbiegła zdyszana do domu naleacego do sąsiadów. Pukała łapczywie do furtek znanych jej kiedyś domów, uderzałą rozpaczliwie w dębowe jakby od tego zależało jej życie.
Nareszcie w drzwiach stanął starszy pan, którego pierwszy raz zobaczyła, nie kojarzyła go jako sąsiada babuni.
-Prosze pana szukam domku babci Marianny, takiej siwej szczupłej, niskiej, wspaniałej babci-krzyczała rozpaczliwie jednym tchem.
-Słucham, kogo szukasz?-spytała staruszek, drapiąc się po potarganej siwej potylicy.
-No mówię, szukam babci Marianny, była tu pana sąsiadką-dziewczyna patrzyła na starca w niemym przerażeniu.
-Babcia Marianna powiadasz-staruszek chrzaknął i w milczeniu pokręcił głową.
-Pan cos wie? Proszę mówić-błagalny głos dziewczyny brzmiał piskliwie.
-Co to za pytania mi panna zadaje? O co jestem podejrzewany?-starszy pan grzmiał.
-Niech mi pan powie prawdę co sie stało z babcia Marianną i jej domkiem? Ja tez tam mieszkałam-rzekła ugodowo.
-Dobrze, zapraszam do mnie. Porozmawiamy-gestem staruszek utorował dziewczynie droge do wnetrza chaty.
Dziewczyna niczym spłoszczone zwierzę, patrzała na stare rustykalne pomieszczenie, nadszarpnięte zebem czasu i braku kobiecej ręki.
Jej wzrok powedrował na półki z ksiazkami, niedbale wcisniete aż pod samą powałe.
-Napijesz sie?-spytał się gospodarz, mierząc zagadkowym spojrzeniem przybyłą.
-Może byc herbata?-bardziej spytała niz poprosiła.
Wzrok Zofi szybko napotkał, stary brązowy kajet, który z wyglądu łudząco przywodził na mysl czytane niegdyś przez dziewczynę pamietki, gdy jeszcze z babunia mieszkała.
Serce Zofi, dudniło z całej siły, zdawało się że niebawem rozsadzi jej klatke piersiową.Szum w głowie się wzmógł, powróciły wspomnienia.
-A co tobie, nie wolno myszkować?-nieprzyjemny tembr głosu, wdzierał się do umysłu dziewczyny.
Odskoczyła jak sparalizowana. Zaniemówiła.
-Ja bym chciała zobaczyc ten stary zeszyt. Mogłabym?-spytała po dłuższej chwili, drzacym z emocji głosem.
-Nie wolno cudzym sie interesować.Prosze siadać. Co cię tu drogie dziecko sprowadza?-staruszek, niedbale zaprosił do stołu zdezorientowaną.
Wkrótce para starych,kudłatych jamników, donosnym szcekaniem oznajmiła swoje przybycie.
Zofia poczuła się nieswojo, w tym obcym domu, chłodnym i nieprzychylnym przybyszom.
Psy zaczeły ujadać, zagladajac ciekawie na Zofie ze swych kryjówek ukrytych w pomieszczeniu pokoju.
Zofie oblepił strach, zdawało jej się, żę nieposkłądane ubrania i skurzone barłogi same zaczeły sie przemieszczać, jakby ktoś nadał im włąsny żywot.
-Tu obok pana mieszkałam z babcią, znaczy panią Marianną. To była miła, drewniana chatka, kilkanaście metrów stąd. Znam pana dom, czasem go widziałam-rzekła dziewczyna pełna złych przeczuć.
-Dziecko tobie sie coś pomieszało. Pomyliłaś widocznie okolice. Przynajmniej od stu lat nie było tu w tym miejscu żadnej chatki.Mieszkała tu w sąsiedztwie pewna babcia ale nie Marianna tylko jak jej było tak smiesznie. poczekaj Kunegunda, moi rodzice już świętej pamięci dobrze ją znali. Ale ich nie spytasz-zasmiał sie rubasznie starszy pan, upijając ogromny łyk piwa.
Serce dziewczyny nie przestało dudnić na skutek okrótnego zawodu i ogromu emocji.
-Dziecko, pewnie nie masz się gdzie podziać?-staruszek jakby czytał w myślach dziewczyny.
Zofia skineła głową pełna złych przeczuć i obolała na skutek bolesnych łez cisnących sie do jej serca.
-Posłuchaj może mógłbym ci pomóc. Syn mieszka niedaleko stąd. Dobrze sie składa bo jest on znanym i wpływowym człowiekiem -rzekł beztrosko starszy pan, wpatrując się ciekawie w przerażoną twarz dziewczyny.
-Nie potrzebuje wpływowych ludzi, tylko spokoju-sierota parsknęła bliska płaczu.
-Mozesz zatrzymac sie w tym pokoju obok, przygotuje ci jakąs strawę. Jutro sama podejmiesz decyzje-odparł starszy pan, zapalając fajkę i jednocześnie głaszcząc się po potarganej głowie.
Rozdział XVIII
Gdy nastała noc, dziewczyna w milczeniu udała się do osobnego, ciasnego pomieszczenia, pełnego obcych, nagromadzonych przypadkowo rzeczy.Dostrzegła pietrzące się gdzieniegdzie cześci od maszyn,silników, stosy meskich niedbale ułożonych ubrań.
Pomieszczenie miało w sobie starą wilgoć i przepełnione było stęchlizną, jednak dziewczyna nie potrafiła zmrózyc oka, godziny wlokly się zbyt długo i boleśnie. Wstała, w głowie czuła szum powstały na skutek wyczerpania. Przypomniała sobie o tym pamiętniku, albo czymś co łudząco przywodziło na myśl czytany przez nią niegdyś pamietnik w domu babci. tamten czas odleciał bezpowrotnie, sama pozwoliła mu zapaśc się w sercu i pamięci.
Bija się z myślami, każda następna myśl zdawałą się ją przerażać i zasmucać.
Żałowała teraz leżąc samotnie, opuszczona w przypadkowych barłogach,tego iż bezmyslnie wtedy wyjechała, daremnie szukając lepszej przyszłości. Rozumiała że, im bardziej naciskała na lepsze jutro tym bardziej przyszłość jawiła sie niepewna i przerażajaca.
Z całych swych sił przywoływała sen, w nim szukała pociechy, odpocznienia. Cisza była obezwłądniająca i martwa. Wstała, na palcach, przebiegła korytarz i usiłowała po omacku wymacać ten pamietnik. Oczyma wyobraźni widziała siebie zanurzajaca siew lekturze przyjemnych i wzruszających wspomnień. Księzyc mniej niź ona zerkał na pomieszczenie, zaznaczajac jedynie nikłe kontury obecnych przedmiotów. Niczym rasowy mysliwy, macała dłonią grzbiety wszystkich wystawionych książek i zeszytów, nie potrafiła natrafić tylko ten, na który jej majbardziej jej zależało. Wzrok przyzwyczaił sie do ciemności lecz nie potrafił odnależć pożądanego pamiętnika. usłyszałą mimochodem jęk własnego zawodu.
Poczuła się taka samotna, odarta z wspomnień. Raz jeszcze rzuciła wzrokiem tam gdzie miał się znajdować poszukiwany pamiętnik. Na nic wysiłki. Wróciła na swoje koczownicze miejsce. Sen przyszedł lekki i majaczący.
Zdawało jej się,że widzi babunię, która przechadza się dookoła pomieszczenia, ciasnego pokoju. Wzrok ma zamyślony, nieodgadniony.Sprawia wrażenie zatroskanej. Znamienne, babunia wygląda na znacznie młodszą i bardziej szykowną niż taką jak zdolała zapamietać..
Chciałą zadać zaprzyjażnionej babuni pytania, lecz nijak nie była w stanie wymówić choćby słowa, czuła wyłacznie paraliż ciała.Nie zdołała wyjawić choćby nikłego gestu sympatii i radości z powodu tajemniczego spotkania. Gdy dziewczyna zbudziła się nagle, poczuła bolesną tęsknote w sercu i zapach smażonego boczku i jajek. Brzuch zaraejestrował głód.Niesmiałość trzymała ją w niepewności. Pokonała strach, przemogła się. przebrała w swoje stare ubrania.
Łzy same cisnęy się do oczu.Tęsknota zdawała sie rozrywac na nowo. Znów jest niczyja i znów nikogo nie obchodzi. Znów nie ma planu, tylko to biernie, nieskończone czekanie, trwanie w zawieszeniu. Miała wrzenie, że jej przykry zyciorys układa ktoś bezduszny kto sie wcale z nią nie liczy, kto szydzi z jej niedoli, kpi z ułomności, strachu, napawa jej niepewnością.
Nie wiedziała jak postąpić. W bidula ktos starszy lub jakies dziecko zareagowało by na jej nieobecność.Nie było nikogo. Przemogła niepewność. Weszła tam, skąd dobiegały odgłosy smażenia i niewyraźnego głosu, stukania.
-Dzień dobry-krzyknęła w przestrzeń.
W kłebach dymu, dostrzegła zgarbiona, starszą postać.
-Dobry, juz panienka nie śpi?-zareagował niewyraźnie, z pełnymi ustami.
-Tak, już prawie południe, na kogo mam czekać, niech mi pan coś opowie o tej okolicy!-poprosiła dziewczyna.
-Usiądź, zjedz coś bo pewnie jesteś głodna. Co bys chciałą wiedzieć?-spojrzał ponuro w stronę wędrowniczki.
-Wie pan co, to wszystko jakieś dziwne. Zniknął dom mojej, znaczy mojej najlepszej opiekunki i ona też jakby zapadła się pod ziemię. Chciałąbym ja odszukac lub dowiedziec się czegos od pana. Proszę mi pomóc-Zofia niemal załkała.
-Ojej, mówiłam,że od stu lat nikt taki tu nie miezkał. Ja sam mam prawie osiemdziesiat lat i sporo przeżyłem. W tym okolicach, zamieszkałm dopiero po smierci mamy, to bedzie jakieś dwadzieścia lat.Musisz do biblioteki się udać tam wiecej poznasz na temat tej okolicy-dodał sucho, zajadająć z apetytem pajdy chleba i jajek na boczku.
Zofia przeżuwała jedynie skórki chleba z kawałkami sera, które znalazła na stole.Czuła się w towarzystwie ponurego, starszego pana niczym intruz. Rozglądała się z pzrestrachem bo schludnym i nieco zapuszczonym wnętrzu, w którym brak damskiej ręki był teraz bardzo widoczny.
-Sam pan tu mieszka?-spytała, popijając zimna herbate, którą także dostrzegła na stole pełnym przypadkowego jedzenia.
-Mieszkam z psem,czasem mnie dzieci i wnuki odwiedzają. Dziś się spodziewam syna, on wykłada psychologię-dodał wolno, wypełniając zbyt długie milczenie.
-Wie pan,że ja zawsze chciałam studiowac psychologię, tylko nie wiedziałam jak się do tego zabarć, nikt mnie nigdy nie kierował. NIgdy nie miałąm wcale żadnego wsparcia. Jestem wychowanką sierocińca, nie znam ani swojego pochodzenia ani nawet rodziny. Kilka razy usiłowałam się dowiedzieć, lecz nic nie zyskałam, prócz rozczarowania. Jedyne co piękne mnie spotkało to babcia Marianna i jej przytulny domek-dziewczyna dokończyła postawioną jej kanapkę i ciagnęła dalej.
-U babci Marianny czułam się jak w domu. Nareszcie ktos o mnie się troszczył, nareszcie byłam dla kogos ważna. Miałam tam nawet swojego kotka,swoje sekrety. Usiowałam malowac obrazy, ale ktoś mi zniszczył moje prace i zaprzestałam. Kiedyś przypadkiem odkryłam pamiętnik Klotyldy pisany w czasach międzywojennych.To była taka ciekawa i zajmująca lektura, żałuję,że nie mam tego przy sobie-rzekła swobodnie, darząc zaufaniem obcego staruszka.
-Ciekawe-zamyslił sie starszy pan i podjął się palenia fajki.
Dziewczyna patrzyła niepewnie na tego zamyślonego, zagadkowego starszego pana, ukrytego w kłebach gęstego dymu.
-Poczekaj. Klotylda, Kunegunda, Marianna to była ta sama kobieta. Moja mamusia świętej pamięci ją doskonale znała. Poczekaj, przyniosę nawet zdjęcia, mam je nawet-rzekł pełen świeżej energii i niebawem żwawo ruszył korytarzem do sieni.
Dziewczynie znów zakreciło się w skroni z nadmiaru emocji. Wstała, podbiegłą w stronę biblioteczki z ksiązkami, w której znów spodziewała sie zastać spodziewany pamietnik. Nie było go i tym razem.Jej wzrok, spłoszony gnał wokól pomieszczenia, namyslała się w którym miejscu mógł zostać ukryty i dlaczego.Ten stary pan coś wie. Wiedział więcej.Dlaczego jest taki tajemniczy.
Za palcach, znów pobiegła do kuchni, tam juz siedział staruszek z kilkoma starymi albumami na zdjecia. Czym predzej dosiadła sie obok, serce biło jej jak oszalałe. Jest coraz bliżej poznania tejemnic.
-Któredy tu pan wszedł?-spytała podekscytowana, bo aj chciałam się rozejrzeć no i.
-Jestem, mówiłem że pójdę po zdjęcia i je mam-popatrzył przeciagle na dziewczynę, wzrokiem wypłowiałym, wypranym z emocji, w którym to czaiła sie nieodgadniona wiedza.
Dziewczyna niemal chwyciła skurzony album.Nerwowo przesuwała strony, czarno białych zdjęć. Na zdjęciu nie była w stanie rozpoznać nikogo.
Bez słowa węszyła, przesuwała strony. W powietrzu unosił sie zapach starego kurzu, przemieszany z dymem palonej fajki.
-Zobacz tu jest moja mamusia i ta twoja babcia Marianna-staruszek metodycznie przesunął przed oczy stara pożółkłą fotografię, w których to na pierwszym planie ubrane zapewne w czarne szkolne mundurki stały dwie młode kobiety.
Dziewczyna niemal bez trudu rozpoznała, skromną smukłą postać w jasnych długich włosach. Jak zaczarowana wpatrywała w usmiechnięte, szare oczy, widoczne, ładnie wyrzeźnione policzki, nieco znaczny nos, wysokie czoło. Tak to była ta babcia Marianna.
-Który to rok i czemu ta babcia miał tyle imion?-pytania rzucała jak z procy.
-Zobacz na odwrocie tej fotografi?-staruszek wydał zmęczony świst powietrza.
-1909, jej, niesamowite, niewiarygodne-dziewczyna niemal szalała pełna sprzecznych emocji, odczytując ledwie widoczne, kaligraficzne pismo.
-Tak, one mogy byc w tym samy wieku co ty teraz- rzekł spokojnym tchem.
-Co pan wie o tej babci mojej?-dziewczyna była bliska histerii.
-Spokojnie, dawniej w czasach wojny uzywało sie kilka imion, a często nawet pseudonimów. Twoja babcia, często sie wtedy ukrywała, była przesladowana, miała bodajże żydowskie pochodzenie. Wiem,że nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci choc ogromnie pragnęła je mieć. Opiekowała się biednymi sierotami. Była artystką malowała obrazy, śpiewała w kościele, grała w orkiestrze no i pisałą pamiętniki-odparł i nagle urwał.
-A ma pan jej pamiętnik, proszę mi go pokazać, chcę tylko popatrzeć-dziewczyna złozyła ręce niemal nabożnie.
-Nie mam, moge cię zaprowadzić na jej grób, to będzie jakies dwa kilometry stąd, tam dalej za kościołem-stary mężczyzna podniósł zniszcona dłoń w stronę, skąd dochodził ruch pojazdów.
-Ale przecież to niemozliwe bo-dziewczyna nagle zamilkła, powoli docierał do niej sens zasłyszanych slów. Obolałe i opuszczone jej serce biło tak mocno, jakby chciało samo się wyrwac z piersi i pobiec na cmentarz. Wstała niepewnie. W żołądku czuła napierajace mdłości a jednocześnie nieznane pokłady zadowolenia opadły na dnie jej rozdygotanej duszy niosąc jej potrzebna pociechę.
-Zaprowadzi mnie pan na cmentarz?-spytała po dłuższym milczeniu.
Staruszek z wolna wstał, jakby czuł opór powietrza. W milczeniu wychodzili. Wtem w drzwiach wyjściowych rozległ się głos tubalny, tupot nóg przybierał na sile.
-Staszek jesteś już? Witaj synu-staruszek i mężczyzna w średnim wieku, wymienili się uściskami dłoni.
-To mój syn, a to dziewczyna, która szuka pracy i szkoły-rzekł szelmowsko starszy pan, przedstawiajac nieznajomych.
-Zośka jestem-zawstydzona dziewczyna pierwsza podała dłoń wysokiemu mężczyźnie w średnim wieku.
-Dobrze, usiadźmy. Bardzo mnie zaskoczyliście-odrzekł z powagą syn gospodarza, odwajemniając uścisk nieznajomej.
Całą trójka przypadkowo poznanych osób wróciła do stołu. Rozsiedli sie niewygodnie, skrepowani nagłą sytuacją.
-Opowiedz mi wszystko skąd się tu wzięłaś?-zaządał dyplomatycznie pan Stanisław.
Dziewczyna zamilkła, nie wiedziała jak zacząć swoją opowieść. Do oczu zaczęły napływac jej łzy, wstydziła się swojego przykrego istnienia.Obawiała się obcych, nie wiezdiałą czego się spodziewac po nieznajomych.
Upiła wtem łyk zimnej herbaty, zaczerpnęła powietrza, kiedy starszy pan ponaglił ją gestem. Niebawem z ust dziewczyny wydobyła się składna, ogólna opowieść. Rozpoczęłą swą historię od pobytu w Sierocińcu, o straszliwej samotności, odrzuceniu, o uczieczce ze szkoły, w której tak źle była traktowana. Panowie słuchaliw milczeniu. Dziewczyna najwięcej mówiła o pobycie w domku babci Marianny, która tą zupełnie przypadkiem poznała na peronie. Mówiła o kolejnych próbach szukania dla siebie zawodu, wykształcenia, pasji malarskiej. Wspomniała nie bez żalu o powrocie do domu babci lecz zamiast ukochanej seniorki, zastała po dwóch latach zupełnie inaczej zagospodarowany teren, jakby dom nie istniał nigdy a babcia nie żyje od kilkudziesięciu lat.
Nastało długie milczenie.Pierwszy odezwał sie pan Stanisław.
-Skoro tak szukasz, tak pragniesz lepszego życia, być może damy rade Ci nieco pomóc. Mogłabys studiowac psychologię, jestem w stanie cie wesprzeć, tylko bedziesz musiała zdać egzaminy, udowodnić, że coś umiesz-indagował.
-Ja bardzo chcę, bardzo lubię się uczyć.Tylko nie wiem jak się za to zabrać. No i nie mam gdzie się podziać i nie mam nic, prócz tej małej walizki-dziewczyna załkała żałośnie jak ptak, który stracił swe gniazdo.
-Rozumiem. Mam syna w wieku przedszkolnym no i schorowaną, starą teściową. Mogłabyś sie nimi zajać i nawet zamieszkać. Dostawałabyś za to jakieś pieniądze i mogłabyś studia podjąć, tylko że przed tobą dużo ciężkiej pracy. Dasz radę?-mężczyzna uwaznie przygladał się nieznajomej, wzrokiem nieodgadnionym.
-Tak naprawdę mogę, to takie cudowne zrządzenie losu-rzekła ucieszona, wstajac i niemal serdecznie ściskając dobrodzieja.
-Ciesze się, że jesteś szczęśliwa. My sobie porozmawiamy z ojcem,a Ty szykuj sie do podróży życia, lepszego życia-pan Stanisław puścił oko do uradowanej dziewczyny.
-Ja tylko pójdę odwiedzić cmentarz i wracam zaraz, za godzinę wrócę-rzekła wzruszona dziewczyna, opuszczajac posepnego starszego pana i jego kulturalnego, dysyngowanego syna.
Gdy tylko dziewczyna wybiegła na chłodne i wietrzne powietrze, znów kilkakrotnie obchodziła zabudowania jakby chciała się upewnić co do jej ulubionego miejsca zamieszkania. Daremnie szukała chocby sąsiada, chocby kogos znajomego z widzenia lecz nie spotkałą nikogo. Wiatr jedynie przybierał na sile, odsłaniając znane tylko wybrane miejsca. Zapamietała stary kościół, szkołę podstawową, kilka starych domów, wtedy wygladały niemal tak samo. Drzewa wcale nie zmieniły swojej urody ani położenia. Tylko ta wspaniała chata, jakby zapadła się pod ziemię. Zostało tylko jakby łąka, kawałek zapomnianej ale zyznej ziemi.Odskoczyła jakby razona piorunem, naraz poczuła się opuszczona i boleśnie samotna. Jej kroki prędko poderwały się w s trone cmentarza, tam bowiem spodziewała poznać trudną tajemnicę.
Gnała niemal przed siebie, jakby ja prowadzia jakaś nieznana siła, wewnętrzne napięcie w sercu i w duszy narastało, ciekawość domagała się zaspokojenia. Odgradzała się od emocjonalnych i różnorakich myśli. Żadnej uwagi nie chciałą brac pod uwagę, wiedziałą bowiem,że los zawsze jest inny nieodgadniony, nie sposób odgadnąć, ni wyczarować przyszłych, nieuchronnych zdażeń.
Gdy ujrzała okazałą netropolię, serce zdawała się wyrywać z jej piersi, jakby niecierpliwe niczym pierwszy wiosenny ptak wzlatywało się ku wiośnie.Weszła w przypadkową alejką, rozglądała sie czujnie, rozczytując nazwiska zmarłych.
Dłuższy czas krażyła wokól niemal każdego napotkanego nagrobka, gdy już postanowiła zawrócić jej wzrok napotkał stary, szary zapomniany nagrobek. Ból w sercu się nasilił, skronie przeszył nagły chłód.
Stanęła jak wryta. "Kunegunda Marianna Maj urodzona 21 10 1890, zmarła 31 12 1980 "
Głosił wyraźnie wyryty napis.
-Nie, to nie może byc prawda-krzyczała niczym dziecko doznające przejmującej i starsznej krzywdy.
Jej wciąż dziecinny szloch niósł się echem wzdłuż całego cmentarza, tego dnia zupełnie przez nikogo innego nie odwiedzanego.
Gdy po dłuższej chwili wiatr zdołał zdolał wysuszyc mokry policzek dziewczyny, gdy nagle słońce nieco rozpromieniło smutną twarz dziewczyny. Zofia modlitwy wznosiła, takie jakie znała jeszcze z zcasów sierocińca prowadzonego przez pobożne mniszki.Żałowała,że nie nabyła gdzies kwiatów po drodze,że znicza nie kupiła. Dostrzegła, wszak nagrobek zdawał się opustoszały, nie było tam nawet starego szkła po świecah, jakby nikt nie pamietał o wspaniałej babci. Mech już gdzieniegdzie zarastał, płyty zdawały się pzretrwać wojny. Już kończyła litania, gdy śliczny rudzik sfrunął nisko i począł tańczyć wokół płyty nagrobkowej, stanął na szcycie krzyża i patrzał ciekawie, jakby oswojony. Wzrok ptaka i Zofii jakby w tym momencie się skrzyżował. Mimowolnie dziewczyna się uśmiechnęła, rudzik zdawał się odwzajemniać zadowolenie.
Chłód znów się nasilił, dziewczyna poczuła ogromny spokój, zdawały się płynąc do serca słowa pocieszenia i jakby niewidzialna dłoń chciała pogładzić jej policzki. Wzdrygnęła się, spojrzała tam gdzie miała nadzieje, zobaczyć kolorowego ptaka,ale zamiast niego jej wzrok napotkał małe srebrzysto złote piórko, które podobnie jak ptak tańczyło radośnie swój własny taniec.
Zaniemówiła, śmiejąc się teraz na głos. Opusciła nagrobek ukochanej babci i już wiedziała, poznała całą bolesna prawdę.
Gdy tym razem nieśpiesznie wracała przed siebie jej serce radowało się bardziej i szczerze, juz miała do kogo i po co wracać. Jej los nie może być przypadkowym zbiegiem okoliczności, mocno w to chciałą wierzyć..
Rozdział XIX.
Słońce powoli chyliło sie ku zachodowi. Jeszcze odbijały się na niebie światła jaskrawe, jeszcze migały świetlisty promienie, niebawem dzień szykował się do snu.
-Zadziwiające-dumała.
Była przekonana,że dopiero co wybiegła z tamtego domu, dopiero co poznała tego naukowca, syna gospodarza. Nie miała przy sobie zegarka, ani żadnego miernika czasu, nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu.
Na cmentarzu, zdawało jej sie była tylko chwilę.
-Wszystko to dziwne i niepokojące-rozmyślała, rozpoznając dobrze jej znane krzewy, drzewa i budynki.
Gdy dotarła na miejsce, znów gorliwie obchodziła zagrode sąsiadów, którą tak dokładnie juz poznała na pamięć.
Czemu chatka z babunią tak po prostu znikneła, jakby nigdy jej nie było. A może to wszystko był sen? Może zapadła na jakąś chorobę czy śpiączkę i tam poznała babunię i te tajemniczą przytulną chatkę z kotem?
To wszystko wydawało się być pozbawione sensu. Babcia od dawna nie żyję. A wtedy, jeszcze tak nie dawna byłą taka prawdziwa z krwi i kości.
Odwróciła się na pięcię bo zauwazyła,że panowie o niej nie zapomnieli zapomnieli.
-Zośka, wsiadaj do samochodu! Gdzie tak długo byłaś?-krzyczał naukowiec, zbliżając się ku niej, pełen niepokoju.
-Ja tu kiedys mieszkałam i żałuję,że wyjechałąm wtedy-załkała dziecinnie.
-Dziecko, w życiu wszystko ma swój ściśle określony termin ważności. To co minęło zazwyczaj nie wraca, chyba,że sa to wspomnienia. Nie daj się prosić. Wsiadaj!-krzyknał pan Stanisław.
Zofia po dłuższej chwili anmysłu, dałą się zaprowadzić do samochodu pana Staszka. Bez słowa zajęłą miejsce dla pasażera iw milczeniu spogladała na mijane krajobrazy.
Jej nowy znajomy prowadził pewnie, w milczeniu. Widząc jej niepokój i nostalgię wyryta na twarzy, nie zadawał dziewczynie pytań.
-Niedługo będziemy na miejscu. Mieszkam z synem, żoną i schorowaną teściową. Powinno ci byc dobrze z nami. W zamian za opiekę nad synem i teściową, będziesz mogła studiować co tylko będziesz mogła, Zgadzasz się?-spytał ciepłym tonem.
-Tak, może być. Powinnam sobie poradzić-rzekła niepewnie.
Gdy dotarli na miejsce. Wokół ujrzałą, zadbany żywopłot, mnóstwo roślin ogrodowych.Dom stał na wzgórzu, był okazały i sparwiał wrażenie pełnego przepychu i nieprzeciętnego bogactwa. Dookoła płynęła leniwie, wąska rzeczka, nieopodal zaczynał się las.
-Ładnie tu-rzekła na głos pogodnym tonem.
-Wejdźmy do środka-polecił.
W domu pana Stanisława, nowocześnie urządzonym, biegał i krzyczał chłopiec na oko siedmioletni.Nie przywitał się z nikim,gnał przed siebie, domagajac się dużego auta.
-Oskar, stój trzeba dokończyc obiad-krzyczała nerwowo jego babcia, któar zdązyła wychynąć się z wnętrza kuchni.
-Dzień dobry, jestem Zosia. Będą nowa opiekunką-dziewczyna zawstydzona zawiesiła głos.
-A teraz kojarzę. Mówił syn,że potrzebna jest opiekunka. Jestem Teresa-głos kobiecie drżał, ruchy miała niezbyt zgrabne. Twarz poorana zmarszczakami, postura nazbyt koścista.Oczy tylko żywo na niebiesko świeciły w zapadłej twarzy.
Zofia mimowolnie się uśmiechnęła, poczuła się nagle potrzebna i ważna.
-Zawołaj łobuza tutaj-poleciła starsza kobieta.
Dziewczyna posłusznie pobiegła w ślad za dzieckiem, porzucajac swój tobołek obok wieszaka na kurtki.
-Jak masz na imię?-spytał się chłopca, gdy zobaczyła,że mały rozrzuca palstikowe zabawki wokół dużego pomieszczenia.
Chłopiec nie reagował.
-Jestem Zośka a ty?-spytała, podchodząc bliżej do dziecka zajętego niszczeniem małego autka.
Chłopiec nie reagował, kopiąc dużą plastikowa koparkę.
-Musisz obiad zjeść, chodź pogadamy-zachęcała dziewczyna.
-Nie chcę, nie chcę. Idź sobie!-krzyknał wyrzucając kawałek plastiku w stronę nieznajomej.
-Nie przejmuj sie nim, on ma róźne humory. Trzeba byc cierpliwym, barzdo cierpliwym-rzekła starsza kobieta do zasmuconej dziewczyny.
-Tutaj obok będziesz miała swój pokój, możesz go sobie urządzić jak chcesz. No juz rozgośc się. Tam po lewej jest łazienka, kuchnie znasz-pani Teresa zawołała do zdezorientowanej dziewczyny.
Zofia osobliwie obco poczuła się w nowym miejscu. Znów miała wrażenie, rozpoczynania życia na nowo. Jakby to co była zniknęło, teraz rozpoczęło się nowe rozdanie, nowe wcielenie.
Tęskniła za dawnym życiem. Usiadła na kanapie rozmyslając. Pokój wydawał się mały, przytulny, nie zamieszkiwany, jakby czekał na lokatora. Dom wywarł wrażenie na Zosi. Jedyny duży dom jaki pamietała, to był sierociniec ze zbyt duża liczbą,niekochanych dzieci. Zazdrżała. Nie barzdo wiedziałą jak nalezy opiekowac się dzieckiem, nigdzie sie tego nie nauczyła, sama nie pałała do dzieci sympatią.
Bliższa jej sercu była obecnośc osób starszych i mądrych.
Dni pędziły szybko, jeden za drugim. Zofia nader szybko się wdrożała do swych obowiązków, pomimo zmeczenia, kładła się z uśmiechem do snu.
Rozwydrzony Oskar, dawał się niekeidy oswoić a niekiedy męczył swym trudnym usposobieniem. Pani Teresa wydawałą się życzliwie nastawiona. Żona zas była milcząca, małomówna, zajęta stale swą pracą na uczelni. Pan Stanisław jedynie ponaglał dziewczynę do zmian o lepsze jutro, wymuszał przygotowanai do egzaminów potrzebnych na studia. Wcześniej doprowdził dziewczynę do zdanej mature, z której to cieszyła się jak dziecka. Oto, ona sama, przez długie wieczory samotne uczyła się sumiennie z książek, które znalazła w domu, z tego co pan Stanisław i jego milcząca żona Anna kazali się nauczyć.
Zofia nie była wcale zdolna, nauka przychodziła jej zazwyczaj opornie i z wolna. Długo i wytrwale musiała nad soba pracować, mnóstwo nocy zerwała by przyswoić materiał, by zrozumieć, by nikogo nie zawieść. Płakała niekiedy po cichu i z bezsilności, nikomu nie zwierzała się ze swych trudności. Nie chciałą nikogo obarczać swoimi kłopotami,niewygodami. Cieszyła sie,że jej trudne życie przybrało nowy sens, ktos jej potrzebuje, ktos jej jest wdzięczny;za opiekę, za ciepły posiłek, umyte schody, czystą łazienkę, pograbione liście.
Jeszcze wtedy gdy była w sierocińcu, taki obród sparwy wydawał się jej nierealny.
Obecnie jej ukryte marzenia, powoli wypuszczają swoje ziarenki, chociaż posadzone na grzęskim gruncie, jednak się przyjęły, jednak kiełkują.
Zofia z czasem polubiła Oskara, jego trudny charakter chociaz męczył, niekiedy sprawiał przykrość dziewczynie, jednakże cieszyła się że jest mu potrzebna.
Rodzice rozpieszczonego jedynaka, chętnie oddawali się swej pracy, swojej karierze, byli zadowoleni gdy ktos inny przejął ich obowiązki.
Dziecko było grymaśne,nie smakowały mu prawie żadne potrawy, zabawy choc wyyslne szybko go nudziły. Miewał zmienne nastroje, raz wesoły innym razem obrażony, ublizyć dziewczynie też potrafił mniej lub barzdie świadomie.
-Zoska a skąd ty jesteś, gdzie sa twoi rodzice, czemu tak brzydko chodzisz ubrana, czemu tak pachniesz dziwnie?-niemal dzień po dniu Zofia próbowała dziecko odpowiedzieć na stałe pytania, spokojnnym tonem, powciągajac swój naturalny gniew.
Chłopczyk nie lubił gdy okazywano mu czułość czy serdeczność, na co Zoska niekiedy się zdobywała by uspokoić niespokojne dziecko.
Odpychał dziewczynę od siebie, sparwiał przykrośc swym szorskim i wymagajacym podejściem.
-Dziwne to dziecko, jakby nie posiadało serca, żadnych uczuc-mowiła do siebie, kiedy szykowała posiłek a to dla siebie a to dla malca i dla milczącej,żyjącej we własnym świecie staruszce.
Oskar nie był wylewny uczuciowo, także wobec rodziców, babci. Dzieci od czasu do czasu odwiedzały chłopca, lecz wiadać było,że nieco sie obawiały Oskara, nie pałały do kolegi wcale sympatią. Zdażało się,że zaproszone dzieci szybko skłaniały się do powrotu, nigdy potem nie zapraszały Oskara, same z siebie.
Niekiedy rodzice badx babcia a nawet sama Zoska, prosiły dzieci aby Oskarek, mógł im złozyć w najblizszym czasie rewizytę.
Zawsze jednak były to wymuszane uprzejmości. Wszakże nikt rodziców Oskara także nie odwiedzał, do babci nie przychodziły czesto znajomi.
Dom Zofii wydawał sie okazały i pojemny,lecz życie nie toczyło się w nim żywe. Rodzice chlopca niczym cienie przemykali,wymienajac zdawkowe komunikaty pomiedzy sobą.
-Kim oni są?-dumała nieustannie Zofia.
Jej semej wydawali się gospodarze jakoby byli cieniami, duchami, którzy tkwią w domu na uboczu, zdala od cywilizacji.
-Zofia ucz się z tychz ksiażek, które ci przekazujemy, jeśli ci zalezy na lepszej przyszłości-odpowiadał pan Staszek i jego żona Anna, gdy ta pytała o swoje obowiązki i sprawy do załatwienia.
Zofia posłusznie wykonywała swoje polecenia o nic nie pytała, wahała się, obawiałą ich niepewnej reakcji.
Niekiedy ciekawość brała góre i Zofia chciała z kims porozmawiać, dlatego udawała się do pokoju babci, wczesniej jak zawsze pukajac i uprzejmie przepraszając.
-Mogłabym pani w czyms pomóc?-pytała się starszej pani.
-Tak ugotuj mi rosół, odkurz wszystkie pokoje!-odpowiadała sucho, rozwiazując własne krzyżówki lub wykonując swe robótki ręczne, siedząc w rogu swego łożka w bogato urządzonej sypialni..
Zofia wiernie,potulnie, bez słowa skargi wykonywała swoją codzienną słuzbę.
Niekiedy marzyła o lepszej przyszłości, niekiedy śniły jej się piękne krainy i dobrzy ludzi, których niegdys znała a z którymi musiała sie rozstać. Z takich niecodziennych snów nie lubiła się budzić.
Rozdział XX.
Miesiące przechodziły w lata. Pogoda zmieniałą się jak w kalejdoskopie, przynosząc dziewczynie otuchę. Zofia nareszcie patrzyłą z nadzieją w przyszłość. Treścią jej smutnego zycia nie były juz tylko wspomnienia nielicznych, dobrych chwil i niepewnośc jutra. Zofię szczerze radowało nowe jutro.
Nie bez trudu, otrzymywała promocje do następnych klas. Nie szukała przyjaźni, jednakże nieliczne osoby poznane w szkole, były dla niej także pociechą. Zamieniała z nimi zdawkowe słowa, wstydziła się wciąz własnych zwierzeń i szczerości.
Nie zabiegałą o przyjaźnie, ludziom wciąż nie dowierzała, lecz powoli otwierałą sie na nowe mozliwości. Nie bała się jutra i nie chowała w mysiej dziurze jak niegdyś.
Zerkałą ukradkiem na innych młodych męzczyzn, szybko szacowałą,że niezbyt sa oni jej osobą zainteresowani. W myslach łowiła ich wzrok. Dbała o swój wizerunek bardziej niz dawniej.
Niekiedy pierwsza, wychodziłą z usmiechem do nowopoznanych lecz, widząc ich wahanie, traciła swój początkowy zapał, nader okrótnie bała sie odrzucenia i ośmieszenia.
Uczyła się duzo, cały swój wolny czas wypełniała nauką. Gdy wracała autobusem do osobliwej willi, tam wykonywała swoje obowiązki bez zarzutu.
Opiekowałą się dzieckiem i starsza osobą. Za swoje dobre serce otrzymywała najmniejsza wypłatę,wystarczajacą na pokrycie swoich podstawowych potrzeb.
Z rodzicami Oskara, nie nawiazywałą wcale relacji, gdyz oni także nie wykazywali wcale takiej woli.
Tęskniła podczas bezsennej nocy do ludzkiego ciepła, miłości. Jej wielkie serce gniezdziło wielką pustkę niekochania.
Darzyła uczuciem małego, rozbrykanego chłopca, lecz on wcale nie szukał u Zosi miłosci. Nie przywykł do okazywania miłości, czułości, odpychał Zosię gdy ta zbyt długo głaskała go po jego jasnej głowce.
-Zostaw mnie!-krzyczał oschle, nie zważajac na Zofi reakcje.
-Nie bądź taki!-powtarzała dziecku wtedy Zofia z pokorą i rosnącym niepokojem.
Oscar był dzieckiem raczej chorobliwy,miewał swoje humory, niekontrolowane napady gniewu, dziwnych zachcianek.
-Zofia idź sobie, nie potzrebuje ciebie-krzyczał, gdy ta usiłowała malca doprowadzić do ładu.
Zadziwiajace zdawało sie zachowanie babci dziecka, kobieta jawiła się bowiem dziewczynie niczym duch, który słania się wokół domu.
Także pozbawieni życia, zdawali sie rodzice malca, którzy zdawali się nie odzywac do siebie, którzy trwali zaledwie oddychajac i pzremieszczajac się z miejsca na miejsce
-Dziwni ludzie, tacy bez uczuć-szeptała co rusz Zofia.
-Ciekawe czy oni są zywi czy martwi? Mój Boże kto to wie?-martwiła się dorastająca panna, mówiąc do siebie półgębkiem, gdy nie umiała zasnąć.
-Na cóz mi ta wiedza?Może lepiej nie wiedzieć, kim oni są, tak będzie dla mnie lepiej-dodawała sobie samej otuchy i niebawem zasypiała, wtulona we włąsną nadzieję.
Dziewczyna lubiła wieczory, wtedy bowiem zabierała się gorliwie do nauki. Zdobywana w trudzie w samotności nowa wiedza, cieszyła i w jakiś sposób zaspokajała jej głebokie potrzeby.
-W przyszłości zostanę psychologiem, będę pomagać niekochanym sierotom, takim jak ja byłam no i jestem-powtarzała sama sobie co noc, nim jej wilgotne powieki stały sie ciiężkie, nim ja samą spowił błogi sen.
Rutyna była tym co stanowiła o bezpieczeństwie, jakże lubiła dziewczyna powtarzalne czynności.Lubiła gdy jej plany i przedsięwzięcia dochodziły do skutku;gdy nauka jako taka się zdawała i przechodziła an wyższy poziom, gdy w domu państwa nikt nie miał pretensji do niej samej.
Starała się, niekiedy pragnęła usłyszeć słowa otuchy a nawet pochwały. Nigdy jednak nie dane jej było usłyszeć wymarzonych słów wsprarcia. Życie toczyło się swym utartym rytmem.
Pewnej zimnej jesieni,gdy nakazano Zofi posprzatać wszelkie domowe zakamarki, piwnice i składziki, wpierw dziewczyna narzekała. Jednakże szybko dziewczyna z pokorem przystapiła do metodycznego działania. Gdy juz po dłuzszym czasie, poczuła znużenie, gdy jeszcze końca widać nie było, zapragnęło usiąść i odpocząć, wody choćby zaczerpnąć. Przysiadła na nieużywanym tapczanie. Zaczerpnąc wody pragnęła. Gdy pochylając się znów, poczuła ukłucie w kregosłupie, zaklnęła niespodzianie, usiadła na podłodze. Serce jej zabiło mocniej, wtem ujrzała jakże dobrze jej znany kajet. Dłonią sięgnęła na sam spód szafy. Sprawnym ruchem wydobyła spod ciężkiego regału najpiekniejsze wspomnienia z lat dziecięcych, dzierżyła juz w dłoni prastary pamietnik. Podskoczyła radośnie, jakby wygrałą specjalna nagrodę, jakby jej trud został hojnie wynagrodzony.
Z drżeniem serca i rąk, pojęła,że to najprawdopodobniej dalsza część dobrze znanego jej pamietnika. "Losy dalszy Kunegundy" brzmiał tytuł następnego tomu, pisanego odręcznie przez dobrze jej znaną już bohaterkę.
Oczy jej zaszkliły się wspomnieniami i ciepłą dobrocią.
Prace dalsze wykonywała juz w podskokach, serce zdawało sie rozsadzać w oczekiwaniu. Porwała odnaleziony skarb i ukryła wpierw w swej piersi, tuz pod szerokim swetrem.Wbiegła szybko, niezauważona przez domowników, całkiem prze nich zapomniana. Odnaleziony ,wspaniały pamiętnik ukryła skrzetnie w swym pokoiku, na swym łożku zakryła kołdrą, usmiechając się sama do siebie, pobiegła by gorliwie pracować. Usmiechy rozsyłała napotykanym domownikom, tamci podejrzliwie spogladali na nią samą i schodzili jej z drogi.
Oczekiwała na świt, na spokój na włąsnych warunkach.Gdy nastałą upragniona noc, już zasiadała do pożądanej lektury, wtem usłyszałą plącz dziecka głośny i przykry.
Udała się tam wiedziona instynktem niesienia pomocy.Dotarła do pokoju, sypialni samotnie lezącego dziecka w swym łózku.Dom zdawał się pograżony we śnie.
-Co się stało Oskar, czemu placzesz?-spytała troskliwie,podchodząc do płaczącego.
-Boli mnie głowa, ząb-cedził cierpienie przez łzy.
-Już dobrze-utuliła chłopca. Ten dał się ugłaskać i plakał nadal lecz jakoś ciszej.
-Boli-powtarzał wciąż.
-Masz gorączkę maluchu, jak mam ci pomóc?-plakała razem z nim.
Pobiegła czym prędzej przed siebie, pargnęłą obudzić babcię chlopca,lecz ta spała głośnym chrapaniem, który niosł się teraz korytarzem. Zawachała się. Nie wiedziała gdzie rodzice chłopca mieli swoją sypialnię, nie miałą odwagi wspinac się na wyższe pietro.Nie chciałą klopotów na siebie ściągać.Wycofała się zasmucona. Wróciła do płączącego. Potem udała się do kuchni, w poszukiwaniu wody, lekarstwa. Szukała czegoś do picia po omacku,wpierw bez powodzenia,gdy światło roziskrzyło widok,namierzyła sok. Potem odszukała nieużywany syrop no i łyżeczkę,tak zaopatzrona biegła bez tchu do marudzącego dziecka, ona sama,jedyna która umiała dodać otuchy potrzebującym, bez oczekiwania na odwzajemnienie.
Gdy wróciła dziecko juz spało, tak samo twardo jak pozostali domownictwo. Rozejrzała się dookoła, nigdzie zywej duszy. Połozyła na stoliku to co odnalazła w kuchni, pogłaskała śpiacego po główce. Chwilę jeszcze trwałą na posterunku, niepewna dalszego działania. Odeszła po dłuższym wahaniu, pognała do swej sypialni niejako na skrzydłach, jej sen także zdołał odlecieć niczym ptak.
Chwyciła pamiętnik,ukryty pod materacem łożka, jej serce łomotało radością i odzyskanym życiem.
-Mam cię, nikt mi ciebie nie odbierze-szeptała czule do duszy prastarego zeszytu.
Sprawiał wrażenie jeszcze bardziej kruchego, szarego.
Otworzyła delikatnie kartka po kartce, pożołkłe papiery mieściły staranny zapis kaligraficznego starego atramentu.
Załkała ze wzruszenia.
"Słowa swych wspomnień dedykuję tym co szukają wskazówek
1946 i dalsze lata. KUNEGUNDA'
Zaświeciła szybko światło, by mieć lepszy widok na odnaleziony skarb i by nie męczyć swych oczu w słabym świetle lampki nocnej.
"Najstarszniejsza wojna dobiegłą końca, chciało by sie rzec. Wykrzykujemy i radujemy się my żywi porażeni nowiną końca piekła, jakiego ludzkośc nie znała nigdy odkąd istnieje.
Radości nie ma końca. Muzyka i spiew wszelaki niesie się echem przez maista i wsie.Skończyło się to czego nigdy nie powinno było być.Przetrwaliśmy my, jakim cudem.
Musi istnieć i Bóg i diabeł bo to co dobiegło końca tylko o tym dobitnie świadczył. BÓG POKONAŁ DIABŁA.
Tymczasem diabeł nie dał się pokonac bez ofiar; starcilismy nie tylko calutki dobytek, wszystko co było do stracenia.
Nie mam już bliskich, polegli wujowie, starsi, bratankowie, sąsiedzi. Nie mam juz siostry czy brata.
Zostałam ja tylko przy życiu, wcale nie pytana o zdanie.
Nie mam ja nieboga, nikogo by do serca utulić.Nie będe wszak obcych dotykac i im matkowac serdecznie.
Ci co przy zyciu zostali, odmienieni zostali całkowicie.Nie masz juz człowieka, człowieczeństwo umarło.
Istnieją co najwyżej żywe trupy, każdy bacznie i wilkiem patrzy na drugiego.
Każdy podejrzliwie i wrogo szacuje bliźniego.Wszystko bezpowrotnie minęło,zmarło a tylko ziemia jeszcze oddycha bo tak byc musi"
Zofia zaczytana siegneła po następną stronę, w tem uslyszałą płacz dziecka nasilony i jakby spanikowany.W pierwszym odruchu podskoczyła z przestrachem,bezładny pamiętnik opadł na łożko.
Wyjrzała zza drzwi, płacz ucichł tymczasem.Oddychała z trudem, niepewna dalszego postępowania.
Przebiegła korytarzem truchtem na paluszkach. Otworzyła drzwi do pokoju dziecka. Chłopiec spał twarsym zdrowym snem.
-Skąd ten płacz?-krzyknęła w panice,wracając na powrót do sej sypialni.
Do rana nie umiała zmrozyć oczu. Leżała wtulona do starego zeszytu i w milczeniu nasłuchiwała.
Wzrokiem obejmowała widoczne na półce liczne grzbiety ksiązek, podręczników szkolnych, których nie zdążyła przeczytać.
Sen nie chciał nadejść, była tylko tęsknota połączona z dziecinnymi wspomnieniami.
Rozdział XXI
Nowy dzień nie przyniósł ni wytchnienia nie było wszak czasu na refleksję.
Pracy było tak wiele,że jedna smukła Zofia mogła by obowiązkami obdzielić niemal wies całą.
Chory mały oskar, cierpiąca na dziwaczne dolegliwości babcia, gotowanie, sprzatanie domu, zakupy no i praca umysłowa w wyższej szkole.
Zofia pracowałą jak automat, wyłaczyła już uczucia, mysli bo one teraz najbardziej doskwierały.
Wspomnienia czułe ukryła gdzies głeboko i daleko w sercu, nie lubiła po nie sięgać.
W porywie dobroci, usiłowałą nawiązac bliższy, serdeczny kontakt z chlopcem, lecz on nie był skory do przyjaźni.
Milcząca starsza pani, stale zajęta włąsnymi myslami i odpowiadajaca zdawkowo, niezbyt była chetna do nawiązania znajomości.
Nie licząc rodziców Oskara, tamci zdawali się jedynie lokatorami, jakby zywymi duchami, zupełni wolni od emocji.
Zofia z każdym spędzonym rokiem w tej tajemniczej willi pragnęłą samodzielności, pragnęła wolności, który coraz zachłanniej łaknęła.
Jednakże jej samotne serce pragnęło drugiego człowieka, tak abrzdo chciała znaczyć dla kogoś, komus ofiarować z nawiązką choc tyle serca ile sama cudem zdobyła.
Czasy studenckie mimochodem takkże dobiegały swego kresu. Zofii na swój sposób będzie żal tego stałego i pewnego punktu odniesienia.
Było owszem mnóstwo pracy lecz dzień cieszył mozliwością doznania rozwoju, o jakim kiedyś w bidulu mogła zaledwie marzyć.
Jej najbliższym przyjacielem była ukochana babcia, która w najmniej oczekiwanym momencie dawała o sobie znać.
Pamiętnik stanowił od zawsze największy skarb.
Obiecała solennie , że nigdy nie pozwoli stracić to co daje jej największą nadzieję w chwili gdy brakuje tej nadziei najbardziej jej samej.
Gdy długi dzień obleczony obowiązkami pzreszedłw noc, Zofia znów w samotności ale nie czując się juz sama zabrała się za czytanie.
"Pamiętaj drogi mój czytelniki, wiem,że nim jesteś, zostań moim przyjacielem nie tylko na czas czytania tego co musiałam zapisać.
Nie badź nigdy rozgoryczony, nie rozpaczaj, nie narzekaj ponieważ to wszystko przeminie, stanie sie pojutrze nieważne, niepotrzebne,zbędne jak brudne kamienie, które ty niepotrzebnie nosisz w swej kieszeni.
Przypomnij sobie co kochasz najbardziej, jesli nie będzie to żaden człowiek to nie jest to wcale takie starszne.Odkąd żyję, pamiętam,że mnie nie kochał chyba nikt. Ja tez nie adrzyłam miłością wielką nikogo.
Moge miłowac Ciebie, który to czytasz. Nie zaznałąm miłości, z tego powodu czuje się trochę ułomna a trochę wyjatkowa bo to wszzystko przezyłam. Jestem przyzwoitym człowiekiem, nikt z moejgo powodu nie płakał, nikomu nie przysporzyłam bólu ni zmartwień. Żyję jednak by innym ofiarowac swoją miłość.
Kochałam jednak muzykę, pisanie a moja moją największa miłością pozostanie malowanie pejzazy i ludzi.
Przechowywam moje stare prace w piwnicy,w domu cudzym i pięknym.Nie zdardzę Ci jednak adresu ani Tobie ani nikomu żywemu po prostu , boję się bowiem odnalezienia i dewastacji tego co mi moje młode lata zabrało i zajmowało.
Uciekałam się do mojego malowania, zawsze gdy moje serce błądziło i cierpiało. Właściwie jedynie w tworzeniu włąsnej sztuki odnajdowałam moje zycie.
Jesli i Ty odwzajemnisz moja przyjaźń szukaj bowiem, znajdziesz tylko wtedy jesli czyste będa twoje intencje i serce"
Zofię ogarnęła senność,skłonna była poddac się nęcącemu uczuciu spokojnego snu lecz kartka z pamietnika, stara pożółkła wypadła wprost do jej rąk, gdy zamykała stary pamiętnik.
"Im wieksze gmachy ludzie budują tym mniejsza panuje tam gościnność.
Niegościnny dom skrywa moje prace, tam bowiem nikt żywy nie zaglada, odwiedź jego piwnice.
Przygarnij, pzryjmij ode mnie to co zastaniesz, jako mój dar dla Ciebie, dowod, że o Tobie wiem, że mi na Tobie zależy"
Zofią poczuła nagły przypływ energii, nie zważała na porę dnia,domyślała się tylko,że trwa środek nocy.
Przywdziała na piżamę sweter ciepły, ile sił i tchu wydychały jej płuca parła przed siebie. Położenia piwnicy i do niego dojścia domyslałą się tylko, czasami stamtąd starsza kobieta przynosiła konfitury, jabłka i ziemniaki.
Pobiegła korytarzem, dopadła starych dębowych drzwi, otwarła je i półmrok ją pzrywitał, słaba żarówka u powały miigała porozumiewawczo, oswietlajac dziewczynie drogę,owiął ją chłód i smak wilgoci, niezrażona pokonywała strome schpody w dół.
Rozejrzała się niepewnie. Zapach starnnie umieszczonych i posegregowanych gdzieniegdzie warzyw wparwił dziewczynę w podziw. poczuła nawet głód.
Przeszła do drugiego pomieszczenia, tam nasilił się smak wigoci, chlód i ciemnośc narastała, żarówka migotałą niepewnie,
Odróciła się na pięcie, pożałowała swej ciekawości, zakleła nawet na swoją naiwność, zamierzała powrócić dos wego pokoju lecz pobladziła.Nieznała tych komnat, utkwionych w ciszy i mroku oświetlonym teraz księzycem w pełni. Jej stopa dotknęła żle zabezpieczonego jakby ładunku lub paczki. Upadłą, lekko ranna w kolana.Sznur, który spajał tekturę, pęczniał w dotyku. Bez trudu otwarła starą płachtę papieru, po nim kolejną. Kurz dławił i znieczulał zarazem.
-A to co?-krzyknęła wpatrzona w srebrzystą tarczę księzyca.
W zasięgu wzroku Zofii, znajdowały się przepiekne, dobrze utrzymane obrazy, wykonane profesjonalnie a zarazem po amatorsku. Zamarła. naliczyła aż dwadzieścia pięknych pejzaży.
W jej dłoniach znajdował się teraz obraz żaglówek cumujących na wodzie, i słońca skrywajacego się w falach. Pejzaz tchnął spokojem.Kolejne ukazywaly morza, góry. Zachwyt zrodzony w sercu dziewczyny zdawał sie rozsadzać się wrażliwe wnętrze. Załowałą,że znajduje się sama, że nikt wraz z nią nie kontemplują wyżyn sztuki.
Zaszlochała, Podniosła ku sobie cięzki pakunek. przywarła do siebie. Jej pragnienie i pożadanie domagałą się przywłąszczenia sztuki, slowa z pamiętnika teraz nabywały mocy.
-Bedziecie moje, kochane pejzaże, zaopiekuje sie wami-mówiła czule i z uznaniem jak do kochanka.
Objęła szczupłymi ramionami wspaniałe znalezisko, wlokła je ze sobą tam gzdie znajdywał się jej pokój. Modliła sie szeptem by nikt nie był świadkiem tej śmiałej kradzieży.
-Pomogę Ci je stad zabrać, niech staną one twoje i niech cie ratują-słyszała uparcie glos , który był jej dziwnie bliski. Nie oglądał się za siebie, bała sie pzrede wszystkim człowieka z krwi i kości.
Długa drogę do swego pokoju przebyła zadziwiajaco szybko i sprawnie, nie spotkała nikogo prócz piwnicznych gryzoni.
Swoje skarby umieściła pod łózkiem, dumna i szcesliwa jak nigdy dotąd zasnęła nareszcie, snem głębokim i zdrowym.
Gdy zbudziła się nazajutrz w niedzielę znów przezornie przywitała się ze swym wykopaliskiem, pogładziła obrazy czule, zdmuchnęła stary kurz, serce biło jej na głos z nagromadzenia i przesytu nowych emocji.
Wiedziała,że obrazy posiadają ogromną wartość, dzięki nim może nie tylko spieniężyć ale stać się właścicielką wielkich, wiekopomnych dzieł.
Uzmyslowiłą sobie, że jej studia niebawem się skończą, skończy sie także jej słuzba w tym gmachu, a ona znów będzie bezdomna.
Dzięki cennym obrazom ona sam stanie na nogi,być może stac ją będzie na bezpieczny start w dorosłość, bez strachu, samotności i przerażjącej niepewności.
Nie jest sama, posiada wielki skarb i świadomość,że już nie będzie błądzić.
Rozdział XXII
Dni przechodziły w miesiące a te niepostrzeżenie i w lata. Niebawem i Zofia doczekałą się obrony pracy magisterskiej z psychologii.Nie dowierzała,ze i jej będzie dany tak zacny sukces. Czułą,że dobre duchy jej sprzyjają,że nie jest sama. Nie musi walczyć z wiatrakami i skazywac się na samotne, przypadkowe posunięcia. Obrona pracy mogłaby się nie zdażyć, albowiem tego dnia w domu zostałą sama z Oscarem, nikt nie pamiętał o wielkim dniu mlodej kobiety.Każdy zajęty własnymi sprawami, postanowił opuscić dom, dziecko zostało na łasce opiekunki. Dziewczyna nakarmiwszy siebie i marudzące dziecko, wyszykowałą się na obronę i zdała. Nie było przerażenia, nie było wielkich problemów, zdała. Egzaminatorzy okazali jej wspołczucie, biorąc podopiecznego za jej dziecko. Cieszyłą się potem jak dziecko, wracajac do domu z Oscarem pod rękę.
W domu już po powrocie zastała niezadowolonych domowników, zmierzyli Zofie ponurym wzrokiem, zapadli w milczenie i nie raczyli potem wcale się odzywać do niani.
Następnej bezsennej nocy Zofia postanowiła rozstac się z tymi ponurymi, żywymi, nieżywymi duchami, udajacymi ludzi albo bardziej na odwrót. Zofia spakowałą swoje rzeczy,tych fantów było coraz więcej, walizki były coraz cięższe.
Postanowiłą poinformować starszą pania o swych zamiarach, tamta spojrzałą bez emocji, jakby spodziewałą się takiego obrotu sprawy.
-Gdzie się teraz podziejesz?-spytała staruszka bez emocji bardziej z zaciekawienia.
-Pójdę za głosem serca i rozumu, jestem dorosła nie zginę-dodała z nadzieją, tuląc bawiacego się chłopca jakby na pożegnanie.
-Poczekaj znam dobrych ludzi, którzy Ci pomóc mogą, stój i czekaj!-zażądała, uciekajac do swego pokoju i wynurzajac się niebawem po krótkiej chwili.
Zofia stała tuz przed owalnymi drzwiami wyjściowymi, Oscar ze smutkiem pobiegł za babcią, żal ściskał jej serce, tęsknota uwierała.
Z oczu wypadła dziewczynie łza, potem następna, nie wiedziała jakie wyzwania szykuje jej kapryśny los.
-Zosia, tu mas adres, tu się zatrzymaj, gdybyś nie miała dokad pójść-staruszka podała dziewczynie, zwiniętą an pół karteczkę i niezgrabnie, dotknęła dłonia o jej dłoń.
-Dziekuję, będą Wam wdzięczna i kto wie, może i tu wrócę-rzekła Zofia, panujac nad wzruszeniem i wylewnie kłaniąc się starszej pani, którą nie zdązyła wcale poznać.
Karteczkę uktryła w kieszeni spodni, nastepnie omiotła wzrokiem olbrzymie wnętrza domu, chwyciwszy swój dorobek zapakowany w walizki, udała się przed siebie.
Ile razy już zaczynała nowe życie, żegnala stare, nie umiała zliczyć. Tym razem zadomowi się na zawsze, ostaecznie, bedzie miałą swój, włąsny dom, postanowiła, tuląc twarz do ciepłego o tej porze roku dnia.
Jej niepewne kroki zawiodły ją po kilku godzinach marszu do malego kościołka, tam się bowiem zatrzymała, uklękła i w ciszy oddała modlitwie. Chłod i przytulnośc rozmodlonego miejsca, dodawały jej nieco potrzebnej otuchy i nadziei.
Gdy juz nasyciła swą tulaczą duszę ciszą i modlitwę, wstała. Rozglądała się ciekawie, napotkała w pólmroku nerwowym wzrokiem kilka starszych kobiet, jednego staruszka, nikogo ponadto.
Sięgneła do kieszeni by odnaleźć karteczkę z adresem, podarowaną jej przez babcię Oskara. Szukała papierka długo bezskutecznie w każdej kieszeni, przegródkach waliz, z jej ust sączyły się szeptem słowa żalu i skargi. Wypadła z walizkami na zewnątrz, uderzajac łokciem o żwawą staruszkę, ktora jeszcze znak krzyża czyniła wychodząc.
-Przepraszam-odezwała się zdenerwowana Zofia, potrącając wychodzącą.
-Nic nie szkodzi,a co pani taka nieszczęśliwa?-spytała staruszka marszcząc czoło.
-Wie pani, jestem chyba bezdomna, nie mam dokąd pójść, zgubiłam adres, nie mam już nic-szlochała Zofia bezradnie.
Starsza pani stała jak wryta, rozmyślając w milczeniu, oglądajac czujnie Zofię i jej wielkie walizki. Ptaki pokrzepiajaco śpiewały gdzieś w pobliżu, wypełniając nagła ciszę.
-Mogłabys się u mnie zatrzymać, wolny pokój się znajdzie. Jestem Agata Maj a Ty? -rzekła nagle staruszka i szybko dodała.
-Mów mi po prostu babcia Agata-usmiechnęła się dobrodusznie staruszka.
-Jestem Zofia, skończyłam studia, nie mam rodziny, tułam się całe swe życie-rzekła Zofia,wylewnie dziekując starszej pani.
-Podążaj za mną, mieszkam niedaleko-rzekła babcia Agata, zaparszajac gestem samotną kobietę.
Szły obie zajęte włąsnymi myślami. Zofia nie dostrzegła ładnego, zadbanego ogrodu, który wkrótce mijały, bowiem jej serce wypełniała dobrze jej znana tęsknota i niepewnośc jutra.
Zofia szła za staruszką w stronę małego lecz dobrze zadbanego domu, pies jamnik wybiegł im na spotkanie, machajac przyjaźnie ogonem. Dziewczyna po raz pierwszy od dawna szczerze sie uśmiechnęła, głaszcząc brązowego kundelka.
Dodaj komentarz