Wykluczone 2
Dorota zamilkła, wciąż wpatrywała sie w zakłopotanego mężczyznę, usilowała znależć dla niego jakieś sensowne wytłumaczenie; jak chocby problemy w pracy, rodzinne. Kim mogła byc ta kobieta, zapewne mloda i ponetna jak mogło wynikać z jej śpiewnego tembru głosu.
-Kim była ta kobieta?-usłyszała swój głos.
Nastała pełna niepokoju cisza, przerywana pracą tykającego, drogiego zegarka włocha, Julio pędził szybciej i nerwowo zakaszlał.
-To nikt taki, jak myślisz, to z mojeje firmy recepconistka-rzekł po dluższej chwili namysłu.
-Ile ona ma lat?-brnęła nadal, powodowana zazdrością.
-Nie wiem, ona bardzo mloda i głupia-odparł niechętnie, nerwowo potrząsajac głową.
Dorota znów zamilkła trawiac usłyszaną wiadomośc oraz oglądając, mijane strome zbocza.
-Niedługo będziemy na miejscu-odparł tajemniczo.
Dorota nadal milczała, gorączkowo przetwarzając własne myśli i podejrzenia.
Po dłuższej chwili zatrzymali się nareszcie przed okazałym domem w stylu romańskim.Wysiedli zajęci własnymi myslami, stojąc obok siebie.
Dorota z niekłamanym zachwytem patrzyła na duży choć stary budynek, postawiony na wypukłym wzieniesiu, jakby na małej, solidnej wysepce.
Morze okalajace dom zdawało sie martwe, jakby było namalowane ciemną kredką, wiatr nasilał się jakby wyrażał swój potajemny niepokój.
Julio stanął obok dziewczyny, dłużsża chwilę wpatrywał się w jej niepewne oblicze.
-Przedstawię ci moja byłą żonę, ona teraz tam mieszka z moją mamą-rzekł beznamietnie otwierająć olbrzymie oddrzwia, które z impetem rozwarły się na całą szerokość.
Dorota zamieniłą się w jeden kłębek nerwów.
Jeśli kiedykolwiek obawiała bałą się czegokolwiek, w tym momemncie niepokój miał jej drugie imię.
Niemal nie oddychała, popychana przez Julio, po pełnym przepychu i surowym wnętrzu obcego pałacu czuła jeden wielki znak zapytania.
Obok niej uwijały sie ubrane w slużbowe uniformy młode kobiety o poludniowej urodzie.
Byłą pewna,że śni. To wszystko w czym brałą udział było ponad jej wyobrażenia, niemożliwe do zniesienia.
Mimo to parła przed siebie, bacznie rozgladajac się dookoła.
Nareszcie stanęła przed olbrzymim salonem, urządzonym w stylu retro, przytulnego lecz dziwnie obcego, nie budzacego w niej wcale sympatii.
Zapach palonych ziól się wzmagał, znieczulał, tłumanił.
Na olbrzymin tapczanie, siedziała urocza brunetka o zdecydowanych rubensowych kształtach, w ręku trzymało tluściutkie dziecko, wtulone do jej obfitej piersi.
Julio niebywale wylewnie przywitał się z kobietą, ucałował jej czoło, na dziecko patrzył obojetnie, jego obecność nie robiła żadne wrażenie na mężczyżnie.
-Usiądż Dorota-Julio podniosł wzrok na oniemiała Dorotę. Tymczasem nieznajoma nadal trzymałą w dloniach niemowlę, które pod wpływem niewypowiedzianych słów, samo dało upust swemu niezadowoleniu.
Dziecko uderzyło w płacz, krzyczało długo i donośnie w nieboglosy. Kobieta daremnie usiłowała uspokoic dziecko, tymczasem Julio podszedł do dziecka, niemal gniewnei potrzasnął jego małym ciałkeim, patzryła na niego nienawistnie, tracac cierpliwosć.
Dorota po raz pierwzy czuła się bardziej niż nieswojo, pragnęła uciec jak najdalej, zapomniec o tym dziwnym cyrku, które jej uporządkowane życie przewrócił do gory nogami.
Nieznajomy strach spowodował u niej zamroczenie, stała znów jak słóp soli, niezdolna do działania, do mysli, do wysunięcia wniosku, żalowała najbardziej ,że znajduje się w tak dziwnym, niepojetym miejscu, bez wiadomego celu.
Tymczasem Dorota odruchowo przypadła do płączącego dziecka, jakby chciała sprawdzić podobieństwa malca do Julia, było jednak uderzajace.
Matka malca, zmierzyła smutnym wzrokiem przybyłą.
Bez słow obie mierzyły się wzrokiem, Julio zadowolony z zamieszania jakie spowodował, smiał się nerowo, wpatrując się raz po raz na matkę dziecka to znów na Dorotę.
Dziecko przestalo płakać, wgłebiło się w ramiona milczącej matki.
Kobieta i i Julio głosami pełnymi emocji rozpoaczeli dialog w języku włoskim, którego Dorota zupełnie nie rozumiała.
Maleństwo pod wpływem głosu rodziców, stawalo się nerwowe i niespokojne.
Dorota usiadła na olbrzymin fotelu tuż obok włochów, intesywnie wpatrując sie w zadziwiajaca scenę, której była świadkiem.
-Dorka,oto jest Salma moja była żona, rozstalismy się bo kompletnei do siebie nie pasujemy. Salma potzrebuje niani i pomocy domowej. Ty zawsze powtarzałas, żw chcesz zarobić i miec pracę, oto jest okazja. Opowiedziałem Salmie o tobie-odparł Julio, dumny z własnego wywodu.
-Ale to dziwne jest wszystko. To twoje dziecko?-Dorota nerwowo napadła na Julio.
-Tak mój to syn, ale to nic nie znaczy dla mnie. Nie mam czasu się nim zajmowac, mam dużo firm i pracy. salma potzrebuje opiekunki i pomocy, jest jeszcze moja matka, ale dzis jest na zakupach-rzekł Julio, aptarjac się w obie kobiety i dziecko ssące pierś swojej matki.
-Nie chcę tej cholernej pracy, nie mogę byc służącą twojej byłej to jakieś chore albo ty jesteś chory-rzekła z gniewem Dorota, zbierajac się do wyjścia.
-Uspokój się, gdzie tam dobrze zarobisz, gdzie bedziesz miała tak pieknie, ciepło?-odparł stanowczo Julio prowadząc dziewczynę, znów w stronę salonu.
-Miałam wrócić do kraju, obiecywałeś mi pomóc.A ty taki szok mi zgotowałeś. Nie zgadzam się, odwiez mnie na lotnisko-krzyk Doroty przeszedł w szloch i tłumiony płacz.
Wychodząc napotkała pytajace spojrzenie Salmy i oniemiałego Julia.
Dorota nie chciała wracać do tegoż egzotycznego domostwa; pełnego szaleństw, tajemnic, narkotycznych zapachów.
Stała dookoła uzrekajacej i zaarzem odpychajacej wyspy, zachwycona kolorami, zapachami odległych cytrusów i ukrytych namietności.
Niebo przybrało kolor indygo, egzotyczny zapach morza mroziłi i porażał.
Chciałaby uciec i zarazem zostać w tym nieopisanym miejscu.
Coś nieokreslonego ją pociągało, jakas tajemna moc więziła a zarazem coś niewidocznego tu obecnego odrzucało, jakby jakis ostrzegawczy ton w umysle napominał, odgrażał się.
Nie wiedziała dokąd pójść, co jeszcze się dziwnego wydarzy na tej włoskiej dalekiej ziemi?.
Kochała Julia a zarazem nienawidziła go w tej chwili.
Pragnęła jednocześnie o nim zapomniec wrócić do swojego szarego, zwykłego, przewidywalnego życia lecz znów jakiś impuls, instykt przywiązania do mężczyzny, kazał jej trwać w tym obcym, nieznanym miejscu.
Obeszła dookoła ogromny budynek, zachwyciła się zacnym ogrodem, w który wyrastały egzotyczne kwiaty w kolorach czerwieni i róznych odcieniach pomarańczy.
Drzewa cytrusowe uchylały się nisko, pragnac utulić zawiedzione zmysły zagubionej, ptaki z oddali niosły przejmujące melodie, przenosząc Dorotę do dalekiej krainy ukrytych snów i odległych tęsknot.
Z zamyślnie wyrwał ją głos nadchodzącego mężczyzny, zamarła patrząc na nadchodzącego wysokiego, postawnego starszego pana, dzierzącego w dłoniach ogromną łopatę.
-Da dove vieni e cosa ci fai qui?-spytał obcokrajowiec.
-Sono polaca,aiutami-krzykneła rozpaczliwie Dorota, niemal rzucajac się do ucieczki, chwytając na ramię nieznajomego.
-Ragazza, czekaj. Ty Polka,aha ja też mam polskie pochodzenie, mama moja była polka, juz umarła rok temu-odparł ogrodnik smutnym tonem.
-Tak się cieszę, że pana spotkałam, prosze niech mnie pan zawiezie na dworzec albo lotnisko, chce wrocić do polski-rzekła błagalnie, chroniąc się w cieniu ogromnych drzew.
-Masz kłopoty? Co ci się stało?-spytał nieznajomy.
-Mam klopoty, oszukal mnie pan Julio, ja nie chce tej pracy tutaj, chce do domu do polski wrócić-Dorota rozpłakała się niczym zagubione dziecko.
Mężczyzna objął niezgrabnie ogromnym ramieniem nieznajomą jakby chciał dodac jej otuchy i po dłuższej chwili dodał.
-Ty lepiej uciekaj stąd, tu wiele polek, ukrainek, rumunek się przewinęło, niektóre zaginęły-rzekł żałosnym tonem. oglądajac w zamyśleniu rozległe pola ogrodu.
-Zna pan Julia i jego rodzinę?-Dorota poczuła zaufanie do nieznajomego.
-Znam ich dobrze. Pracuje tu prawie siedemnaście lat i powoli mam dosyć tego-odparł mężczyna zmęczonym głosem, rozglądajac się czujnie dookoła olbrzymiej posiadłosci.
-Mów mi Enrico, chociaz matka i babcia wołały na mnie Henio-nieznajomy podał olbrzymię dłoń zawstydznej Dorocie.
Kobieta wylewnie odwajemniała uścisk z Enrico i niemal szeptem wygrzmiała.
-Prosze niech mnie pan stąd zawiezie na lotnisko, chce wracac do domu, boję się- głos dziewczyny był bliski histerii.
-Spokojnie, nic ci nie grozi, tam pod ta górą mam zaparkowany samochód, ten biały mercedes, widac go stąd-meżczyzny pokazał ręką na niemal nowy pojazd, zaparkowany dwieście metrów stąd u podnóża wzniesienia.
Szli w milczeniu rozglądając się czujnie. Opuszczając imponujące domostwo Julia i jego tajemniczej rodziny, Dorota zauważyła,że spod pałacu zniknął samochód Julia.
Cisza jaka panowała dookoła zaczarowanego ogrodu, zdawała się narastać, potęgowac uczucia grozy, jej serce biło coraz żywiej, nie pozwalając kobiecie na rozważne działanie.
Kierowała się impulsem przetrwania, tęsknoty za swoim prawdziwym domem.
Słońce powoli zachodziło, cień roslin zdawał się dłuższy i bardziej nieobliczalny niz zazwyzcaj.
Rozdział VII
Zima w Polsce wraz z opadami śniegu zaległa w polach, lasach na drzewach.
Uczucie chłodu potęgowały nieznośne wiatry.
Prawie nikt nie spacerował, kazdy mieszkaniec ogladał świat przez okno swojego domu. Jedynie nieliczne psy ujadały gdzies z oddali, bezdomne lub samotne koty pomiałkiwały żałośnie, rozdzierajac wiejską ciszę głosem głodnych niemowląt.
Agata znów nie pojechała na rozmowę kwalifikacyjną, dziś nie kursowały autobusy. Mąż kobiety nie był domyślny, nigdy nie potrafił dobrze i należycie odczytac intencje swej żony.
Cierpiałą w milczeniu, jej synowie byli jeszcze nieletni, nie mogłą na nich liczyć, to ona wciąz była im potrzebna.
Mietek długo zalegiwał na swoim materacu, już kolejny tydzień nie pojechał do pracy. Nie miała śmiałości zapytać się wprost mężczyzny dlaczego znów nie pojechał do pracy.
Nie był obłożnie chory, jedynie zmagał sie z niegroźnym katarem, kaszlem, nie na tyle poważnie aby utkwic z domu.
Agata tymczasem wychodziła jak co rano na przystanek autobusowy i szła alboposjeżdzała do domu Ireny, która także z powodu problemów z kierowniczką Dagmarę, często korzystała z dni wolnych.
Kiedy zas Irena byłą w pracy, Agata spędzała czas albo u zakonnicy Grazyny albo przysiadywała w miejscowych bibliotekach, poszukując pilnie godnej pracy.
Najlepiej uwielbiała spędzac czas z Irena, wspólne chwile niebywale dodawały kobietom wzajemnej otuchy.
Tego mrożnego i niesprzyjającego spacerom dnia, Agata nie mogła spędzić miłego czasu w domu Ireny, gdyż ta pojechałą do pracy.
Nie mogła liczyć na miłe chwile w klasztorze u Grazyny, gdyż była ona mocno zapracowana, jak zwykle, jak co roku przed świętami Bożego Narodzenia.
Gdy tylko udała się w drogę przed siebie, w strone pobliskiej biblioteki, usłyszała znajomy dźwięk, ktos z obcego zagranicznego numeru pilnie potrzebował pomocy.
Odebrała po pierwszym sygnale.
-Dzień dobry, słucham-przywitała się odruchowo z dzwoniącym.
-Agatko, to ja Dorota, wracam do kraju, oszukał mnie ten włoch, nie mów nic mojej mamie, nic mi nie jest ale mojej mamy nie można martwić, slyszysz mnie?-paniczny głos odnalezionej przyjaciólki, brzmiaładramatycznie, po chwili urwał się, tak nagle jak się pojawił.
-Tak słucham, nic ci nie jest?-panika udzieliła sie także Agacie.
Zamiast odpowiedzi usłyszała głuchy odgłos, wyłączonego telefonu.
-Zachciało jej się głupich romansów to ma za swoje-Agata była pełna złych przeczuć.
Agata rozsiadła się w ciepłym, przytulnym miejscu czytelni.
Pracownicy płci męskiej i żeńkiej niespiesznie przechadzali sie po pokojach, wymienając się lużnymi uwagami na temat pogody i swego samopoczucia.
Jakże Agata zazdrościła pracownikom tej swodoby, spokojnego, bezstresowego spędzania czasu, za który oni wszyscy otrzymują pensje.
Zwolniona z pracy nauczycielka w tym meisiącu nie mogła liczyć na życiodajny przelew, na wyczekiwany zastrzyk gotówki.
Codziennie ubywajaca gotówka nieubłagalnie z każdym dniem topniała na jej koncie bankowym.
Cierpiała z powodu utrzymującego się impasu, do jej oczu napływały łzy powodowane bezsilnością, beznadzieją.
Do domu nie chciała wracać, tam bowiem nie znajdowała wsparcia w nikim z bliskich w rodzinie.
Zima mroziła za oknem, przynosiła kolejny opad śniegu oraz kolejny opad rozczarowania.
Nie potrafiła się skupić na żadnym zadaniu, daremnie pozukiwała drogą wirtualną dowolnej, godnej pracy w charakterze nauczycielki lu biurowej.
Nie było żadnego odzewu, miała bolesne wrażenie,że wysłała juz setki swoich apliakcje na wszelkie możliwe, zdawałoby się uzcciwe stanowiska pracy.
Do jej oczu napływały łzy, przeklinawała w duchu swoj nieudany los.
W odruchu złego przeczucia usiłowała raz jeszcze oddzwonić na numer telefonu, z którego dzwoniła Dorota.
Nie było dopowiedzi, nikt nie chciał z nią rozmawiać, właczyła się automatyczna sekretarka z mechaniczej wymowy domyśliła się,że telefon mógł należeć do jakiegos Emilio.
Poczuła niepokój, dedukowała,iz Emilio to ktos bliski Dorocie, szkoda, że to mężczyzna.
W głębi ducha to własnie mężczyzn była bardziej skłonna posądzac o zło tego swiata, w kobietach nawet obcych, wyczuwała instynktownie nieco bardziej pozytywne intencje.
Mężczyźni bowiem znacznie bardziej ją zawiedli, skrzywdzili.
Nawet jej własny mąż nigdy nie był jej bliski, chociaz na początku znajomości, chciała wierzyć w jego uczciwość, podporę i ochronę.
Jakże srodze się zawiodła.
Wyszła na mrożne powietrze, rozbiegane mysli nie dawały jej odpocząć. Wybiła dopiero dwunasta, synowie dopiero za trzy godziny mieli wracać ze szkoły.
Jej własny mąż był dla niej coraz większa zagadką, nie chciałą natknąć się na jego osobę, nie miała pojęcia czym on się zajmuje kiedy nie ma go w domu.
Nie była pewna czy faktycznie ma on jeszcze pracę czy także jemu podziękowano za wspólpracę.
Wiedziała,że jej mąz wcale nie był dobrym nauczycielem, nie miał szacunku u uczniów,dokuczano mu, nie miał tez odpowiedniego podejscia do młodzieży, miał nature oschłą, porywczą i despotyczną. Nie potrafił lub nie chciał rozmawiać.
Agata w przeciwieństwie do męża posiadała dar rozmowy, potrafiła zagadac każdego ucznia, tak w rozmawianiu a bardziej w monologu była szczególnie uzdolniona.
Nie znosiła przemilczeń, kazdą licha i błahą sprawę potrafiła jak nikt na wszelkie mozliwe sposoby dogłębnie i dosadnie omówić.
Brakowało jej bowiem boleśnie i rozpaczliwie, takiego kontaktu z drugim człowiekiem, nawet trudnym uczniem.
Cierpiec w milczeniu coraz mniej wytrzymywała,jej dusza narażona była na tortury odosobnienia, niespełnienia, odrzucenia.
Udała się do najbliśzego kościoła by tam odnależć spokój i zrozumienie.
Akurat zastała modlitwe rożańcową, monotonne słowa wiernych istotnie uspokajały i nieco koiły jej duszę.
Żałowała nawet,że nie została zakonnica, miałaby znacznie mniej trosk, zmartwień, rozczarowań, jej żywot bylby wowczas znacznie bardziej spokojny, powtarzalny, monotonny z pewnością bardziej udany i duzo mnie narazony na stres, daremne poszukiwania i frustracje.
Rozdział VIII
Irena nie potrafiła się skupić na obowiązkach, na pracy. Kerowniczka Dagmara, tego dnia wyjątkowo dawała solidny wycisk pracownikom.
Wchodziła bez pukania do pomieszczeń swoich podładnych i wciąż raczyła pretensjami, kazdego kto znajdywał się w jej otoczeniu.
-macie klientom promonowac nasze usługi, róbcie to z przeonaniem a nie z przymusu. Słyszysz Irena? Postaraj się bo nie będzie wiecej podwyżek-grzmiała groznie, mierząc upiornym spojrzeniem pzrestraszona pracownicę.
-Staram się jak mogę-podwładna cicho zapiszczała niczym spocona mysz.
-Nie widac efektu, a ty Grzesiek tylko kanapki wcinasz. Cały dzien cos żujesz a tu sie pracuje a nie odpoczywa-nieprzychylny ton kierowniczki, wprawiał coraz więcej pracowników w osłupienie i dodatkowy stres.
Irena spojrzałą za okno, śnieg pruszył niemilosiernie, nie czuła wcale światecznego nastroju, marzyła o wakacjach, cieple i urlopie.
-Irena a ty czemu tylko bujasz w oblokach, wysił się trochę-gderała Dagmara, powłucząc nerwowo długą suknię, skropiona obficie mdłymi korzennymi zapachami.
Dagmara odkad stałą się kierownikiem, stała się osoba nie do zniesienia, wczesniej jako szeregowy pracownik zdawała się zwykłą, szarą parcownicą z wybujałym ego.
Nosiła w sobie ogromna pogarde dla drugiego człowieka, nie znosiła słabszych, biedniejszych, skromniejszych.
Osoby skryte, ciche były dla Dagamary zawsze podejrzewane o złe zamiary, nieróbstwo.
Jedynie nieco bardziej darzyła sympatią tanich pochlebców, była łasa na komplementy i wymyślne pochwały.
Nie nawidziła najmocniej osób bardziej od niej ambitnych, twórczych i lepiej zarabiajacych.
Uważała siebie samą za ideał, pozostałe osoby nie były warte jej uwagi, jedynie do czego byli jej potrzebni inni to było oklaskiwanie jej atrybutów i podziw, bez czego nie potrafila żyć.
Dagmara okazała się osoba wielce samolubną, pozbawiona empatii i wspolczucia dla innych.
Z powodu skąpstwa, nie dopuściła do zatrudnienia osob, które kompetencjami i cięzką prace byli gotowi pracować nawet za najmniejsza krajową.
Wszelkie przywileje i nagrody pragnęła zgromadzic dla siebie, od innych wymagała posłuszeństwa, ciezkiej pracy, punktualności i wyszukanych pochclebstw.
Irena pragnęłą zmienic prace i otoczyć się bardziej życzliwymi ludżmi, dzięki którym z większa chęcią i nadzieją zaczynałaby kazdy dzień pracy.
Wzdrygnęła się, odczytała na telefonie komórkowym wiadomośc, wysłana z zupełnie obcego numeru.
"Uciekam do domu, do Polski, nie mogłam tam zostać, zostałam oszukana. Nie mów nic mojej mamie. Buziaki. Dorota"
Irena poczuła jak jej serce zabiło mocniej, bolesnie.
Odruchowo usiłowała oddzwonić na numer z smsa lecz abonent był niedostepny.
Zaklęła szpetnie zbyt głośno, czym ściągnęła natychmiast wrogie spojrzenie nielubianej kierowniczki, która znów jakoby wyrosła spod ziemi.
Agata znów nie była w pracy a mimo to czuła się ogromnie zmęczona, bezowocnym poszukiwaniem pracy, robotą w domu, której nikt nie doceniał oraz ukrywaniem się przed mężem.
Płakała w głos idąc na przystanek autobusowy jak każdego poranka.
Tym razem znów planowała spędzić dzień w przytulnej bibliotece.
Wtem zadzwonił jej telefon, poderwałą sie an równe nogi, odebrała po pierwszym ysgnale.
-Tak słucham, dzień dobry-odparła gładko z głośno bijącym sercem.
-Dzień dobry. zaparszamy panią na rozmoę kwalifikacyjną w sparwie pracy do Szkoły Podstawowej przy ul. Konopnickiej 13. Miejscowość Kobylec. Będzie do jutro an godzinę dziewiątą-miły kobiecy głos czekał an potwierzenie przybycia.
-Tak dziękuję, oczywiscię przybędę jutro, punktualnie- ponury zazwyczaj głos Agaty tym razem niemal śpiewnie zaćwierkał.
Podsoczyła zwinnie, jej serce wesoło podrygiwało, uśmiechajac się szczerze i rozdawała zadowolenie wśród mijanych przechodniów.
Nie potrafiła na niczym innym skupic uwagi, myślała tylko o nowej pracy, chciała jak najlepiej się zaprezentować, nareszcie pracować.
Mróz smagał jej czerwone policzki a mimo to czuła wewnętrzne ciepło.
Pobiegła do sklepu, zakupiła strojny żakiet i modną spódnicę, czułą w głębi serca ,z ewydany grosz jedmnak się zwróci, otrzyma w końcu pracę.
Do domu wróciła szybciej niz zazwyczaj, zabrałą się za robienie porządków, dla domowników była pobłażliwa, mężowi naszykowała smakowite danie.
Nikt z domowników nei zwracał na nią uwagi, nie wyczuł róznicy w jej zachowaniu.
Prywatną radość chciała zatrzymać dla siebie, radować się z własnego powodzenia, nie zwracając uwagi na innych.
Nazajutrz skoro świt, mąz Agaty najszybciej wybiegł z domu, synowie się ociagali niemiłosiernie, jakby liczyli na to,ze matka pozwoli im zostać w domu.
Chłopcy symulowali kaszel, goraczkę, byle tylko nie pójśc do szkoły i nie tkwić aż osiem godzin w szkole tego grudniowego dnia.
Okazała się dla nich wyrozumiała, naszykowała im kanapki i kazała grzecznie czekac na jej powrót.
-To wasz prezent mikołajkowy i bądzcie grzeczni, cos wam potem przyniosę na obiad-rzekła podniesionym z przejęcia głose, śpiesząc się na autobus.
Szła żwawo, nerwowo odliczaja czas do rozmowy kwalifikacyjnej, miała jescze ponad godzinę.
Autobus przyjechał opózniony o kilka minut, wsiadła, zakupiła bilet i nerwowo sie rozglądajac za kolejną przysiadką, bowiem droga do Kobylec wymagała w sumie az dwóch przysiadek. Do Kobylec dzielił ją dystans blisko trzydziestu trzech kilometrów.
Obliczyła, że powinna zdążyć na rozmowe w sprawie pracy, tak sobie postanowiła i w to wierzyła mocno.
Przesiadła się znów do kolejnego autobusu, tamten przybył punktualnie.
Zostało jej jeszcze pól godziny i pięc kilometrów, odnotowała nerwowo odliczajac czas do zbliżajacej się rozmowy w sparawie pracy.
Nareszcie wysiadła w miejscowosci docelowej, zaczepiała pochopnie mijanych przechodniów, wypytując ich o ulice Konopnicką.
Ludzie chetnie przystawali, kobiety badziej zaangażowane, myślały głosno i niezbyt konkretnie tłumaczyły drogę.
-Prosze iść, prosto, potem skręcić na prawo i znów na prawo no i prosto-krzyczała piskliwie zaczepiona mloda kobieta.
Kandydatka do pracy mknęła według wskazanych wytycznych.
Parła szybko przed siebie, byle dotrzeć na czas, jednakże ten trop znów okazywał się błędny.
Męzczyzna w średnim wieku, chętnie opowiadał o topografii miejcowości, lecz wskazany przez niego kierunek prowadził zupełnie na peryferie miejscowości, na cmentarz komunalny, ten trop także był błędny.
Złoś i gniew coraz barzdiej wywoływały w niej spazmy rozpaczy.
Czas mijał a ona nadal szukała wyznaczonej Szkoły.
-Gdzie do cholery jest to widmo Szkoła?-krzyczała niemla jak dziecko, rozglądając się po zasnieżonych, pustych polach, znów wyprowadzona w pole.
Zerknęła ze zgrozą na zegarek w telefonie, była spózniona o dwadzieścia minut.
Załkała głucha bo zapowiedziana rozmowa kwalifikacyjna znów jej przepadła.
Mimo to, rozglądał się czujnie, jakby jeszcze wierzyła w cud.
Skoro tyle energii i czasu poświeciła na przybycie, nie mogła sie teraz wycofać, gdy możliwa jest perspektywa zdobycia pracy.
Podeszłą do najbliśzego budynku Przedszkola i tam zapytała wyrwane w biegu pracwonice.
Popatrzono na przybyłą podejrzliwie lecz wytłumaczono jej drogę dość cierpliwie i grzecznie.
Podziekowała i w wielkim napięciu strofując siebie za brak manier i orientacji w przstrzeni, gnała na umówioną rozmowę kwalifikacyjną.Zdyszana, obolała i głodna weszła do włąściwego budynku.
Przeprosiła za spóznienie napotkane pracownice biurowe, pokierowana gestem, udała sie do gabinetu pani dyrektor.
Niezbyt sympatyczna kobieta w średnim wieku, o przecietnym smutnym, obliczu, kazała kandytatce do pracy usiąść.
Posypały się banalne pytaniaa o doświadczenie i wykształcenie.
Agata mówiła długo, rozwlekle i bardzo chętnie, jakby poprzez wysiłek słowny chciała pokazać swoja wyższość nad innymi kandytami.
Na wszelkie pytania o dyspozycyjność i chęc do pracy z dziecmi, zapytana odpowiadała z entuzjazmem.
-Dobrze, mamy jeszcze kilka osób na rozmowę, w przyszłym tygodniu damy pani znać-zmęczony tembr głosu dyrektorki, zakończył przesłuchanie.
Agata odeszła z gabinetu dyrektorki, zostawiajac za soba pokaźną, kałużę powstałą z nanisionego na butach śniegu.
Lokalizacja wiejskiej Szkoły wydawała się Agacie absurdalna.
Mimo, to szczerze życzyła sobie otrzymania posady.
Dorocie dzięki przychylności nieznajomego ogrodnika, udalo się dostać na lotnisko.
-Nie mam pieniędzy- odparła płaczliwie, rozgladajac sie po olbrzymim lotnisku, pełnym soieszacych się ludzi okutanych w róznokolorowe walizki.
Czuła się uratowam, ciezar z serca powolo ustępował lecz w jego miejsce zagnieżdzała się bezbrzezna samotność.
Bez Julia, bez nikogo kogo darzyła uczuciem przywiazana, czuła się niczym stargany liśc rzucony przez wiatr.
-Dam ci kilka pieniedzy, poczekaj na mnie, musze do bankomatu iśc. ty tu czekaj, zapytam się o twoj lot do Poland-Ogrodnik zwinnym ruchem odskoczył i zniknał wsród napierajacego tłumu ludzi.
Jej czas w aucie Enrico dłużył się niemiłosiernie.
Miała chwilę wolnego czasu by pomyslec nieco nad swoim bolesnym losem uciekinierki.
Wiedziała ponad wszelką watpliwość, że jest skazana na łąskę i niełaske obcych.
-Czy mogę ufać Enrico, a może on jest w zmowie z tym Juliem i jego dziwną rodziną? Czemu miałby mi pomóc, mi ubogiej polce, samej jak palec?-jej szept przeszedł w zamyślenie, gdyz z oddali ujrzała zbliżajacego sie Enrico.
-Masz tu pieniądze i mój numer telefonu, gdybys miała jakiś problem-włoch wręczył kobiecie zwiniete w rulot pieniądze oraz kawałek wyrwanej kartki na, którym widniał zapisany numer telefonu.
Oszołomiona kobieta, była gotowa ucałować, uściskać mężczyznę. Jej wdzięczność nie miała końca.
-Uciekaj, za kilka godzin masz lot do Warszawy, powodzenia-krzyknął, niedbale ściskajac kobiete ne pożegnanie.
Dorota niczym pocisk, wyskoczyłą z zaparkwoanego auta.
Pieniądze schowała do swojej przepastnej torebki, którą zawsze przy sobie miała.
Gdy tylko poczuła zez wolności, jej serce biło z ekscytacji i zadowolenia.
Znała na tyle jezyk włoski by odczytać godzinę wylotu samolotu do Warszawy.
Zostało jej ponad cztery godziny.
Pośpiesznie pobiegła zapytać po włosku pracownię lotniska o możliwośc zakupu biletu do Polski.
Zrozumiała przekaz, zadowolona, odetchneła z ulgą. Pragnęłą poczuć się coraz barzdiej wolna, jednak jej myśli niechybnie powracały, Julio tkwił w jej sercu dotkliwiej niz przypuszczała..
Zamówiła szybka pizzę i planowała jak najszybszy wylot do kraju.
Obliczyła,że w Warszawie byłaby w środku nocy, to jednak nie stanowiło dla nie problemu.
Cieszyła się z trudem odzyskiwaną wolnością i raczyła smakowitą pizzą, miała andzieję,że z czasem zapomni o tej dzikiej i głupiej przygodzie.
Turyści we wszelkich kolorach skóry i przekrzykiwali się w różorakich językach świata, pietrzyli sie dookoła, nie pozwalając na chwilę oddechu.
Popołudniowa pora miałą przynieść zasłużony odpoczynek od ukropu, znużenia.
Ucisk ludzi narastał.
Wstała od stołu by zapłącić za swoj zbawienny posiłek.
Gdy tylko z impetem kroczyła w stronę kasy biletowej, przepychając się przez gęstniejący tłum podróżnych, poczuła silne uderzenie w głowę.
Poczuła zamroczenie i odurzajacy zapach, wdzierający się do jej skroni i gardła, nim jej organizm zdołał zareagować szokiem, poczuła,że odpływa daleko w błogi odległy świat.
Rozdział IX
Irena bez entuzjazmu prowadziła swoje wysłużone auto, pędząc nerwowo do pracy. Szarobury krajobraz błotnistego śniegu i mroźnej zimy, nastrajał pesymizmem.
Zazdrościła Dorocie, przygód i gorącego klimatu, w ramionach tajemniczego włocha.
Irena zachamowłąagwałtownie na czerwonych światłach, zdenerwowana znów usłyszłą dżwięk telefonu, miała nadzieję,że Dorota jej nareszcie odpisała.
Bardzo brakowało zmęczonej kobiecie rozmów i spotkań z koleżanakmi w ich ulubionej restauracji lub prywatnych domach.
Czuła,że tym razem nie odpuści podróżniczce, musi ona jej wszystko opowiedzieć jak na spowiedzi, nie da się zbyć półsłówkami.
Tymczasem zamiast Doroty, Irena odczytała kilkakrotnie wykonywane połączenia przez jej byłą teściowa oraz kierowniczkę Dagmarę.
Nie wiedziała, która z tych dzwoniących, mogła ją bardziej wyprowadzić z równowagi.
Odsłuchała pocztę glosową.
-Witaj irena, mam nadzieję,że przygotowałaś na dzisiaj raport, sprawozdanie ze sprzedaży o którym ci mówiłam wczoraj, daj mi znać bo to ważne-Irena głośno westchnęłą.
Nie lubiła protekcjonalnego tonu swej przełozonej, jej zmiennych nastrojów, sprzecznych poleceń i tego wywyższania się nad innymi zwykłymi pracownikami. Nie znosiła tej złoścliwości, skłonności do mobbingu.
Miała ze sobą, starannie przyrzadzony raport, lecz obawiała się, że nie jest on wystarczajaco poprawny, coraz bardziej bała się wybuchowego charakteru Dagmary.
Teściów z czasem nauczyła się ignorować, nie odpowiadała na ich liczne, zaczepne telefony, nachodzenia w jej mieszkaniu gdy była w pracy, uznała, że tak będzie dla niej lepiej i bezpieczniej.
Nie zamierzała spędzac z obcymi ludżmi żadnych świat.
Nie czuła ze starszymi ludzmi ani więzi ani żadnych pozytywnych wspomnień.
Póki Paweł żył, zgadzała się na odwiedziny, potakiwała grzecznie, choc myslami była zawsze daleko.
Dziwiła się zawsze, czemu staruszkowie, nieustannie naprzykrzają się młodym,ile ż to razy po powrocie z pracy irena, zauwazyła, iz niektore jej rzeczy ginęły bezpowrotnie
Teściowa prowadziła własne porzadki w mieszkaniu małzonków; uwielbiała przestawiać wszelkie figurki, doniczki, naczynia, talerze, kubki-według własnego widzimisie, jakby usiłowała dowieść, że jej synowa pozbawiona jest gustu.
Bardzo częstym nawykiem teściów było dostarczanie porcji obiadowej dla synka Pawła.
Irena codzień po pracy widziała na stole w kuchnii porcje na talerzy, okryta fofią, przeznaczona dla ich synka.
Irenie dostawała się brudna, zanieczyszczona muszla klozetowa, pamiątka po wizycie teściów.
Bywało, że Irena robiła wszystko aby opóznic nieszczęsny pobyt do własnego mieszkania.
Wolała, aby to Paweł pierwszy dotarł do mieszkania, pierwszy ogarnął nieczystości, jej darował święty spokój i możliwośc odpoczynku po cięzkim dniu.
Niekiedy w samotności. długo rozmyslała nad swoim losem, jakby to było gdyby nie poroniła, urodziła dzieci, była matką, jak wówczas wygladałoby jej życie.
Teściowie mieliby pretekst by coraz częsciej zakłócać ich mir domowy, zapewne wtracaliby się częściej i więcej w sprawy młodych, krytykowali ją jako matkę i żonę.
Własnego syna rodzice zawsze oszczędzali, to ona nieudana synowa znajdowałaby się na celowniku, pogardy, wyśmiewania, pomówień.
Teściowie gdy tylko zjawiali się na spotkanaich z bliższymi i dalszymi znajomymi, synowa zawsze bowiem była przedmiotem niepochlebnych dyskusji,
Zastanawiała się jednak czy wszystkie synowe mają tak cięzkie i niewdzięczne życie w osamotnieniu i niezrozumieniu?
Podskórnei zazdrosciła Dorocie panieństwa, tego przyjacielskiego zwiazku z matką. młodzieńczej beztroski.
Dałaby wszystko aby usiąśc z nią przy stole i zwyczajnie porozmawiać.
Z zakonnica także lubiła rozmowy, lecz ona trzymała pewien dystans, była otwarta na cudze zwierzenia,najchętniej sensacje sama od siebie niewiele dawała, nie wspierała, nie krytykowała także.
Z Agatą wszakże bardzo lubiła porozmawiać, lecz nie rozumiała jej wiecznego narzekania na wszystko,tego że tak zaciekle męża nienawidziła, tego nijakiego fajtułapy.
Irena miała liczne powody do narzekania lecz wiele bolesnych spraw i sekretów wolala trzymac w ukryciu.
Z wiekiem coraz mniej ufała ludziom, wybierała samotność, najlepiej lubiła własne towarzystwo oraz obecnośc własnych, ukochanych zwierzat domowych.
Gdy tylko dotarła do pracy, jej serce biło niespokojnie, miała dziwne przeczucie,że Dagmara nie będzie zadowolona z jej raportu.
Usiadła przy biurku, ujrzała rząd liczb na wyświetlonym ekranie, po raz pierwszy poczuła, iż nie lubi swej pracy, nie lubi kierowniczki, wolałaby nawet być bezrobotna jak jej przyjaciólka i miec wszystkich i kazdego z głowy.
Nie chciała rozmawiac z klientami o kredytach, powoli traciła cierpliwośc do każdego kto stawał jej na drodze.
-irena co cie ugryzło, czemu milczysz?-pierwszy odezwał się Grzegorz, słynący z podlizywania się dyrekcji oraz z braku nalezytego zaangażowania w swe obowiazki i udawania bardziej pilnego niz był w rzeczywistości.
-Glowa mnie boli, nie chce rozmawiac-odburknęła.
Do sali weszła z impetem Dagmara, jej liczna bizuteria z tombaku, uczepiona jej płaskiego dekoltu i rak podrygiwała do rytmu jej surowego głosu.
-Irena, zaparszam do sali obok!-rzekła beznamiętnie.
Kobeta ruszyła jakby szła na ścięcie, nie chciał pokazac po sobie jak bardzo się stresuje.
Ze zdenerwowania zapomniała zabrać ze sobą starannie wydrukowanych stron, ruszyła aby poszukac w torebce, na biurku.
Z trudem przez długi weekend wykonana, benedyktyńska praca na komputerze zaginęłą.
Irena niemal wpadła w panikę.
ironiczny usmiech Grzegorza, dodatkowo drażnił parcownice, ponaglajacy głos kierowniczki, nic dobrego nie wróżył.
-Gdzie jest ten cholerny raport?-jej głos był bliski paniki.
Zdała sobie wówczas sparwę,że jej praca zostałą w domu przy jej biurku w jej mieszkaniu.
-A niech to, pani Dagmaro, prosze dac mi chwilkę, przepraszam-rzekła unizenie, wybiegajac na korytarz z telefonem przy uchu.
-Panie teściu, kochany Janie-przepraszam, tylko pan ma klucze do mojego mieszkania, błagam o przywiezienie mi do banku mojego raportu, takiego druczku, jest w mieszkaniu przy komputerze-usłyszała własne słowa, nim pożalowała swych.
-Irena czy ty upadłas na głowę, sama sobie pilnuj pracy, jestem zajety teraz. sama sobie przywieź ten raport czy co tam masz!-ryknął złowrogo nim zdołał sie z hukiem rozłaczyć.
Zadzwoniła następnie do Agaty ponawiajac prosbę.
Szczęście jej dopisało, gdyż znajdujaca się w poblizu wciaz bezrobotna przyjaciólka, zabarwszy klucze od Ireny pojechała kilka przystanków do mieszkania i stamtąd po niespełna dwudziestu minutach, powrotnym autobusem wróciła do zmartwionej przyjaciółki.
-Panie Dagmaro, prosze nie winic Ireny, ona tak bardzo się starałą wykonac pracę i wykonała, ona ma mnóstwo teraz zmartwień, prosze o zrozumienie. Pani nigdy nie miała pod górkę? Nigdy nie musiała w pojedynkę wszystko załatwiac i ogarniac na juz albo wczoraj?-odparła wzruzsajaco taktownie pzrejęta Agata.
-Ja wszystko ogarniam i nie rozumiem jak można być tak roztrzepanym a pani do widzenia-odparła oschle Dagmara, wskazując gestem miejsce przy pustym biurku i z trzaskiem zamykajac drzwi sali konferencyjnej.
Irena poczuła jak lęk coraz bardziej ogranicza jej swobodę myśli, jak paralizuje jej umysł, dałaby wszystko aby postać tej nielubianej kierowniczki znikneła raz na zawsze.
Tymczasem została sam na sam z kierowniczką w zimnej w sali koferencyjnej. Za oknem panował ponury, deszczowy krajobraz, bez zapowiedzi słońca, szary i błotny Ireny spętane myśli.
-Co tam przygotowałaś?. Widze,że od jakiegoś czasu jestes rozkojarzona, że masz jakieś problemy. Zapamietaj sobie, gdziekolwiek, kiedykolwiek będziesz pracować, to swoje prywatne sparwy zostawiasz za drzwiami tego budynku. Tu przychodzisz wypoczeta, gotowa do działania, przygotowana i wydajna. Rozumiemy się?-osłychy ton kierowniczki, niczego nie wyjaśniał, lecz gmatwał i nasilał niepokój u pracownicy.
Mimo to postanowiła jednym tchem zdać raport ze sprzedaży produktów bankowych.
Mówiła rzeczowo, beznamietnie, niemal połykajac ze stresu niektóre wyrazy.
Gdy tylko skończyła czytać to co miała napisane, spojrzala na Damarę, kóra zagadakowym spojrzeniem mierzyła jej spojrzenie, miażdzyła srogo odłozoną na bok zapisaną drukiem kartkę.
-To cała twoja praca? Dobrze, może być. Zawołaj Grześka!-odparła oschle, nie racząc kobiety żadnym gestem ani słowem.
-Grzesiek teraz ty - zawołała w strone zamyślonego kolegi. mężczyna wstał ociężale, nie dzierżąc niczego w dłoniach, prócz własnego smartfona.
Gdy wytrącona z równowagi kobieta rozsiadła sie przy własnym biurku, zauwazyła w swoim telefonie kilkanaście nieodebranych połączeń, większość pochodziła z nieznajomego numeru.
Nie miała siły i odwagi by sprawdzić, kto tym potrzebował jej pomocy.
Sprawdziła nerwowo skrzynkę ze starymi emailami, od licznych klientów i wytęzyła umysł, aby rzetelnie odpisac każdemu kto kierował do niej pytania.
Odpisywała zawsze zwięźle i na temat, nie drązyła tematu, wolała jednak załatwiac sprawę jak najbardziej profesjonalnie, uciekajac się do wyuczonej dykplomacji.
Usłyszał dżwięk, wysłąnego smmsa, odczytała w napięciu treść wysłanego smsa. Wiadomość dotyczyła promocji na zakupy w sklepach sieciowych, odetchnęła z ulga lecz wciąz niepokój w jej sercu nie ustępował.
Otworzyły się drzwi, nielubiany pracownik wrócił z pokoju konefencyjnego,przepuszczajac w drzwiach kierowniczkę o nieodgadnionym, milczącym spojrzeniu. Grzegorz nie zaszczydził Ireny nawet spojrzeniem. Obydwoje pogrązyli się we włąsnych myslach i wyznaczonych obowiązkach. Po Dagmarze pozostał drogi zapach perfum; mdły, przywodzący na myśl tani zmywacz do paznokci.
Za oknem znów było szaro i mgliście, siąpił deszcz, Irena poczuła się sennie, jej myśli pełne były tęsknoty i nostalgii za dwnymi, lepszymi czasami.
Tymczasem Agata, wybrała się na umówioną rozmowe kwalifikacyjna, nie była pewna co to za firma i czym się zajmuje.
Najważniejsze dla bezrobotnej było,że usłyszała w telefonie sympatyczny głos młodej kobiety, który cierpliwie przekazał jej adres i termin spotkania.
Pełna zlych przeczuc, skłócona z synami, którzy tego dnia narzekali na złe samopoczucie.
Jednakże tym razem, nie pozwoliła im pozostać w domu, albowiem przybywało im za każdym razem kolejnych szkolnych zaległości.
Mimo bólu glowy, własnego osłabienia i pozucia rezygnacji, parła na umówiona rozmowę.
Nie patrzyła na zegarek, upajała się bladym słońcem, które pokrzepiająco od czasu do czasu ukazywało się na niebie.
Nie potrafiła dotrzeć na czas w umówione miejsce, kluczyła, bładziła, napotkani przechodnie niejasno tłumaczyli jej miejsce poszukiwanej firmy.
Dotarła spóżniona, przepraszając dwie młode kobiety, które znudzne praca przy biurku pozwoliły Agacie wejśc do małego pomieszczenia.
Zaproszona czuła się nieswojo, lecz patrzac na elegancko ubrane pracownice biura, rozsiadła się nerwowo, czekajc na dalszy rozwój wydarzeń.
-Pani zawód i wykształcenie?-padło pytanie z ust szczuplejszej, lepiej ufryzowanej kobiety.
-Studiowałam polonistyke na Uniwersytecie, następnie pracowałam w kilku szkołach podstawowych jako nauczycielka, miałam przerwe w pracy trwajaca kilka lat, z powodu urodzenia synów. To wszystko jest zapisane w moim życiorysie-odparła prostolinijnie.
-Tak, widzimy. Pracowała pani w biurze?-padło suche pytanie.
-W biurze nie pracowałam długo, mam tylko zrobiony kurs z administracji i księgowości-broniła się akndydatka do pracy.
-Czym się pani zajmuje, poza szukaniem pracy?-pracownice iemall jednoczesnie rzuciły oschłym pytaniem.
-Duzo czytam, pomagam synom w lekcjach, gotuję, oglądam filmy przyrodnicze-głods Agaty drżał z niepokoju i z powodu mało przyjazdnej atmosfery.
-Dziekujemy pani, damy znać jakby co, to wszystko-obie pracownicy wstały jednoczesnie i złozyły niedbały ukłon w stronę wychodzącej kandydatki.
Agata wyszła z ulgą w chlodny popołudniowy dzień, szła wolno, rozmyślając nad swoim losem,o kurczacych się zasobach finansowych, samotnosci i niepowodzeniach.
Do oczy wzbierały łzy, płakała nieutulonym cierpieniem, niekochaniem, niezrozumieniem.
Rozejrzała się dookoła, spostrzegła niemal wyludniona polankę, jej uwagę przykuła siłownia plenerowa.
Na jednym z nich niemłoda kobieta z różańcem w ręku jednoczesnie modliła sie i wykonywała badzo gibko i zwinnie ćwiczenia siłowe.
Zamarła, spogladajac w jej upór i determinacje.
Pierwsza zwróciła uwagę na niemodnie ubraną kobietę, w ubiór znany z filmów kostiumowych, przywodzący na myśl dawne akuszerki lub pielęgniarki.
Zadziwiajace jak medyczny, archaiczny ubiór nie sprawiał najmniejszego trudu i wysiłku wymachującej kończynami dolnymi kobiecie.
Agata skinięciem przywitałą się z nieznajomą.
Nieznajoma z szerokim usmiechem i ujmujaca serdecznością, pzrystanęła obok Agaty.
Z bliska akuszerka wydawała się jakby zupełnie nie pochodziła z tego świata, niczym pokutny anioł, obdarzajacy niespotykaną życzliwością każdego w potrzebie.
-Modlę się za kapłana Andrzeja, który tak bardzo potrzebuje modlitwy z nieba, nikt się za niego nie modli-odparła gorliwie, gdy ciekawe spojrzenie Agaty obejmowało olbrzymi, różaniec pobożnej niewiasty.
-Wie pani, ja także potrzebuję modlitwy, jestem bezrobotna, zwolniono mnie jakieś pól roku temu i od tej pory nie mam pracy. Zapraszaja mnie na rozmowy kwalifikacyjne lecz to strata czasu, nikt mnie migdzie nei chce zatrudnić-głos Agatay przeszedł w szloch, płakała rzewnymi łzami.
Nieznajoma stała się czujnym słuchaczem,dlatego Agata, wylała cały potok swoich skarg na los, na męza, na dzieci, na swoją biede i niesparwiedliwość.
Anioł z różańcem stał pełen wspólczucia, odwzajemniał żal cierpiacej.
-Nie płacz, pomodlę się, będziesz miała prace i usmiech na twarzy-akuszerka z różańcem rzekła czule pełna otuchy i współczucia.
-Nic mi się nie udaje, cokolwiek zrobię jest źle, nic mi nie wychodzi, nikt mnie do niczego nie potrzebuje, nie mam po co juz żyć. Im wszystkim beze mnie będzie lepiej-Agata uderzyła w płacz niczym małe, niekochane dziecko.
Tymczasem ramiona napotkanej kobiety objeły ból i cierpienie Agaty, cały jej smutek wypłynał, ginął w ciepłych objęciach nieznajomego anioła.
Gdy tylko opadły emocje, gdy łzy zostały już otarte, Agata odetchnęła z wdzięzcnoscią.
Układała w duszy słowa podzięki, ogladała się dookoła, gdyż postać napotkanego anioła, tak nagle jak sie pojawił, zniknął, bez sladu.
Agata rozpałakałą się znów ze wzruszenia i z nadmiaru emocji.
Wiatr przestać wiać, slońce na chwilę zdawało się posyłać swój usmiech tajemny, za zasłoną coraz jasniejszych chmór
Irena zas zbudziła się z pieknego snu, który od czasu do czasu ją nawiedzał.
Ubóstwiała romantyczne sny, które nigdy nie potrafiły ziscić się w realnym życiu, lecz zapowiadały zazwyczaj dobre najbliższe dni.
W tych snach głowną role odgrywał Przemek, były znajomy, którego poznała w dawnej ciekawej, choć mało płatnej pracy.
Lubiła tamtą pracę za niepowtarzalną atmosferę niemal rodzinna, za szczere rozmowy z pracownikami, za poranne kawki i niespieszne rozmowy przez telefon z zazwyczaj poczciwymi klientami.
Dzis po kilkunastu latach trudno było o taki rodzaj pracy. Niechybnie nastały korporacje, walki z podwyżkę o przetrwanie, o coraz większa prowizję o bezwzględną poprawnosc w działaniu.
Była zmęczona takim rozdzajem zarabiania pieniędzy, lecz nie miała innego wyjscia.
Aby przetrwać kolejny, dlugi miesiąć, aby spłacić bieżące rachunki, życie zmuszało się ją działania wbrew własnej woli.
Cierpiała lecz w tym momencie nie miała innej alternatywy.
Piękne sny, znów kazały jej wrócić do czasu gdy była szczupła i szalona i zadurzona.
Nie wiedziała czy było tu uczucie odwzajemnione, nigdy Przemek nie wyznał jej to co czuje, lecz chętnie z nia rozmawiał, patrzył czekoladowymi oczami w jej oczy.
Wydawało jej się ,że być może, już niebawem, nawiąże z nim romans, czego pragnęło jej serce.
Jednakże ten sam męzczyzna obdarzał atencją takze inne kobiety.
Czuła,że gdyby więcej czasu ze sobą spędzali, gdyby on, nie miał dziewczyny, być może ich przyszlosc byłaby inna, bardziej kolorowa.
Lecz po dzis dzień Irena pielegnowała w sercu tamte krótkie spotkania.
Tylko gorące i romantyczne sny, niedoszłej randki, nie wyznanych czułosci, nie wykonanych pocałunków, w snach wyobrażnia dawała upust swym niespełnieniom.
W pięknych snach była ubóstwiana, kochana, całowana.
W relanym życiu nie istniał nawet slad po romantycznym uczuciu.
Życie jej zdawało się takie szare, smutne, przewidywalne w swym niespełnieniu,cierpieniu, w niedoli, frustracji.
Zbierajac się do nielubianej pracy myslała nie bez zadrosci o Dorocie, którą podejrzewała o chwile gorace, namiętne z tajemniczym Julio.
Westchnęła z goryczą wskakujac do swego starego auta.
Dorota zbudziłą się płytkiego snu, poczuła przenikliwy ból,oczy piekły od dawnych łez, otwarła powieki, widziała jakby przez mgłę,obraz zdawał się zamazany. Jeszcze nigdy nie czuła się tak umęczona, chociaż była pewna, że śpi jakby od wielu miesięcy
Chciałą się przebudzić,lecz letarg nie chciał ustąpić.Z oddali docierały do niej odgłosy ulicy, okno bylo lekko uchylone, mimo to poczucie dusznosci nie ustępowało. usiłowała się podniesc, przewrócić sięchoćby na drugą stronę.
Daremne wysiłki, jej ciało zdawalo się przelewać.Zakleła siarczyscie,uczucie niepokoju narastało.
-Jest tu ktos, pomocy?-jej słowa ugrzęzły w gardle, dżwięk nie był w stanie wybrzmieć.
W brzuchu zaburczało głodem,w ustach czułą zapach stęchły, jakby do jej ust wpełznął szczur i tam zdechł.
Potrzebowałą rozpaczliwie odswieżenie, kąpieli i sytego posiłku.Nade wszystko uczucie do Julia wciaz było w niej żywe i wciaz nasilałowniej ból w cierpiacym sercu.
Otwarła oczy szeroko, jej serce zadygotało strachem, zobaczyła przed sobą Salmę, byłą żonę Julia.
Jednakże najbardziej zaniepokoiła ją osoba Salmy, kobieta mimo zapierajacej dech w piersiach urody zmysłowej, rdzennie latynowskiej, sparwiałą wrażenie damy smutnej, cierpiącej.
Jej blask zdawał się nieco przygasać z oczu wypływał bunt i troski.
Dorota siłą woli podniosła się wyżej i dostrzegła,że Salma ma dla niej wiadomość lecz nie potrafi ją nijak przekazac albo obawia się czegoś lub kogoś..
Znów setki, tysiace pytań krązyły i narastały niewypowiedziane.
Głowa pobolewała z powodu rodzących się na nowo pytań, lecz nie potrafiła je postawić, nie znała włoskiego języka i obawiałą się prawdy.
Kiedys oglądała filmy o porwaniu, uwięzieniu czytała nawet egzotyczne lektury dotyczące porwań gdzieś daleko na zachodzie Europy.
Ona była zwykła szarą mysza, nie miałąanic wspolnego z mafią i światem przestępczym, jakim cudem jej najzwyklejsze życie jest zagrożone?
Poczuła stale czyjąś obecność, znów stała przed nią krągła latynoska, żona Julio.
czego od niej oni chcą? Dlaczego nie wypuszczą jej wolno i pozwola zyć, dawnym szarym życiem.
Podniosła wzrok, obraz znów wydawał się mało wyrażny, ogladała świat niczym przez mgłę.
Salma okrązyła materac na którym Dorota leżała, zwinnie zgięła się w pół by połozyć na podłodze obok leżacej wode w butelce i jakies maleńkie tabletki, po czym z gracją godna tancerki, odeszła, nie zamykajac drzwi.
Spojrzała na swoje sponiewierane ciało. Ból w brzuchu znów się nasilał, mimo to skosztowałą przyniesionej wody, zjadła suche bułki, które nie skończyła jeść zeszłego dnia.
Mimo woli popatzryła an swój brzuch zdawał się coraz wiekszy i cięższy. jakim cudem zaszła w ciążę?
Kiedy i z kim?
Wszak w innym życiu miała gorący romans z Juliem, lecz to było dawno i kiedyś.
Wstała. Salma podała jej rekę i zaprowadziła do pobliskiej łazienki,oddalonej o kilka metrów.
Miejsce wydawało się czyste, miękkie i świeże.
Gdyby od niej zalezało zostałaby w tyym przytulnym miejscu na zawsze.
Zatrzasnełą za sobą drzwi, Salma zdązyłą w tym zcasie zniknąć, poczuła olbrzymia ulgę.
Weszła pewnym krokiem do wannym, wypełniła ciepłą wodą,
Pozbyła się brudnej odziezy, która porzuciła tuz obok na podłodze.
Nareszcie świeża, niemal zadowolona z powodu uzyskanej kontroli nad włąsnym ciałem, powoli odzyskiwała jasność umysłu.
Spojrzała na swój krągły brzuch, krzyknęlo niemym płaczem.
Nie miała watpliwości, że jest w ciązy od kilku dobrych miesięcy.
Poczuła się jak w potrzasku, uwięziona do nowego nieznanego życia, oraz do zupełnie obcych nieobliczalnych ludzi.
Jaka przyszłośc czeka ją i przede wszystkim niewinną, nienarodzona istotę.
Łkała, połykajac słone łzy, które nawet świeża woda nie dawała rady zmyć.
Na co jej się zdało zauroczenie i namiętność do przystojnego, śniadego Włocha?
Kapiel okazała się zbawienna. Dorota przyodziała znów swoje schodzone ubrania. Chciała załozyć wreszcie czystei i świeże ubrania. Przeszukała majestatyczną szafę, której wcześniej nie widziała, zdawała się jakby stapiać ze ścianą.
Krązyła po pokoju, był zamknięty na klucz, spojrzała przez maleśńkie okeinka, oceniła,że znajduje się na tzrecim pietrze. Nie chciałą ryzykowac ucieczki przez wąskie szceliny okien a także upadek z takiej wysokości groziła bynajmniej kalectwem ,jezli nei rychłą smiercią.
Pozbierała niebieskie tabletki, ktore od kilku dni przechowywała w skarpetce. Ile by dała aby się rzrekonac, czym ją faszerowano.
Najbardziej bolesnie jednak nurtowało ja pytanie o ciąże, kiedy ona powstała i kto był sprawcą jej stanu?
Co będzie dalej? Jak potocza się jej losy w tym obcym kraju, bez bliskich i wsparcia włąsnej rodziny?
Pytania co rusz stawiane, rozpaczliwie domagały się odpowiedzi.
Nie miałą nikogo z kim mogłaby porozmawiać, zabrano jej telefon komórkowy, pojono dziwną mętna woda i niesmacznym jedzeniem.
Uderzyła pięścią arz po raz w grube drzwi, odpowiedziało jej złowrogie ech.
Jeszcze kilka dni temu, bezsilna i pokonana polozyłaby się na starym materacu i spała dzień i noc. Jednakże błogi i spokojny sen nie był w stanie ją ogarnąć.
nie zazywała tabletek, jadła to co jej pzrynosiła Salma, popijała posiłek woda z kranu lub gotowała wode w starym czajniku elektrycznym,
Kończyły jej się zapasy higienniczne, zostało coraz mniej pasty do zębów, mydła czy proszku do prania.
Kogo obchodzi jej marny los?
Krzykneła znów z bezsilności.
Nie obchodziła nikogo, była zdana na łaske i niełaskę obcych.
Od jak dawna nie widziała Julia i innych ludzi z tego pałącu?
Zdała sobie bolesną sparwę juz duzo wczesniej, iz wcale Julio jej nie kochał, nie darzył żadną miłością, nawet namietność udawał.
Bez wątpienia była tym nieobliczalnym ludziom do czegos przydatna, brałą udziała w jakimś eksperymencie, tylko oprawcom znanym.
Wystawiłą swa obolała twarz w gorące słońce, które obficie przedostwałao się przez szpary okiennic.
Ile jeszcze wytrzyma?
Za dużo czasu dostała na przemyślenia. czas bez snu, bez pracy i zajęć wydatkowany na same rozmyślenia, smucie domysłów i rozpamiętywania zdawał się taki nieskończenie długi i przerażliwie straszny i bezkresny.
Gdyby chociaz zdobył kawałek zeszytu i długopis, zajęłąby swój czas pisaniem, tworzeniem.
Bezproduktywmie i bezpowrotnie marnowany czas doskwierał jej najmocniej i najdotkliwiej.
Gdyby była z mama w Polsce? Jakże błogosławione i szcześliwe były to godziny bo takie zwyczajne i przewidywalne.
Dała upust swej strasznej złości, krzyknęła na całe gardło, przybliżając swą twarz do otwarego maleńkiego, lecz największego w tym więzieniu okienka.
Usłyszała kobiece, zwine kroki coraz bliżej ku niej nadbiegajace.
Doczeka się uwolnienia czy jeszcze podlejszej niewoli?
Zamkneła oczy, by odpocząć od cięzkich i wrogich myśli.
Rozdział X.
Agata wstała z niechęcią, jakże nienawidziła udręki poranka. Popołudnia i wieczory znacznie bardziej się słuzyły i były przyjemniejsze. Zazwyczaj oznaczały zakończenie prawc przy domowym kieracie. wieczór pozwalał na miła lekturę ksiązki i nieco błogiej samotni przed telewizorem.
O tej porze nikt niczego od niej zazwyczaj nie oczekiwał.
Agata liczyła na pzryjemny wieczór,a lbowiem w dłoni dzierzyła powieśc swoich ulubionych autorów. Czytanie ksiązek była dla niej najlepsza radoscią i ukojeniem po cięzkim niekeidy bezowocnym poszukiwaniu.
Tego poranka obawiałą się bardzo, gdyz synowie byli mocno zmęczeni i znudzeni kaszlem i gorączką. Tego dnia spodziewała się niechcianej wizyty krewnych męża.
Ci obcy ludzi, chrzestna i chrzesny starszego syna nigdy nie byli jej bliscy, dałaby wszystko ażeby uciec, ukryć się chocby w nielubianej pracy nauczycielki.
Po takiej nudnej i sztucznej wizycie szwagierki i jej męża czuła zmęczenie i sllny ból glowy, z którym nijak nie potrafiłą sobie długo potem zaradzić.
Ulgą napwawł ją fakt, że jej teściowie, rodzice Mietka od kilku lat nie żyją.
Tamte wizyte, uciązliwe i nigdy nie planowane najazdy, przeciągały się w nieskończoność. Wscibstawo teściowej i jej zawiść zostanie zakleta na dłużej w bolesnych i pełnych cierpieniach opowieściach Agaty.
Ilez to razy jej przyjaciółki dwoiły sie i troiły by ukoić skołatane nerwy biednej synowej.
Teścia wszak nienawidziła jeszcze bardziej. Ten stary, zrzędliwy, marudny i nieżyczliwy człowiek nigdy nie miał dla synowej dobrego słowa.
Nigdy nie zapomni tych nerwowych dni, gdy jej lekcje kończyły sie szybciej, kilka kilometrów ze szkoły przeszła pieszo,lasem i polem, byle nei napotkac swych teściów, którzy mieszkali w poblizu, którzy składali wizytacje w domu syna, sparwdzajac czy synowa pracuje, co ugotowała, sami często przynosili porcję tylko dla syna.
Synowie wtedy byli zawożeni do przedszkola samochodem przez swego ojca , który także je zabierał, bo jego praca znajdowałą się blisko placówek opiekuńczych.
Dzieci tam zjadały obiady i były zadowolone z nalezytej opieki.
Agata nie zapomni tych przykrych dni, gdy wróciwszy wcześniej z pracy zastała niezadowolonych teściów, ktorzy zadawali jej pytania o tak szybki powrót z pracy. Pytali z pogardą, czemu ona nic nie robi w domu?.
-To obiad dla Mietka, nie dla ciebie, szkoda nam syna-mówiła teściowa kpiąco, wskazując na porcje mięsa położoną na stole oraz stukajac w garnkach, w których znajdowały się o wiele zdrowsze i smaczniejsze dania przyrzadzane przez synową niz bryła zylastego, mięsa spoczywajaca nieapetyczie na stole.
Jakże bolały młoda męzatkę takie pozbawione kultury i taktu uwagi.
Kobieta wymykała się wtedy do łazienki i tam myjąc nerwowo napietą twarz przeczekiwała czas kiedy nieproszeni goście sobie pójdą, nasyceni własną podłością.
Niechciane wspomnienia wróciły, powodujac ból serca u bezrobotnej nauczycielki.
Usiadła zrezygnowana, nawołując synów by wstali do szkoły.
Wtem rozdzwonił się jej telefon, odebrała w napięciu nieznajomy numer.
Dzwoniła dyrekcja z pobliskiej szkoły z sąsiedztwa.
Agata jednym tchem wchłaniała nareszcie dobre wiadomości.
Proponowano bowiem jej prace w Szkole Podstawowej, narazie na zastępstwo ale jednak otrzymała pewną oferte pracy, od razu, bez rozmowy kwalifikacyjnej.
Była bowiem jedyna, która wysłałą swoje apliakcje. W Szkole potrzebny był nauczyciel na juz, natychmiast.
Zgodziła się z entuzjazmem.
Była szcęsliwa i umówiona na spotkanie, w której podpisze umowę o pracę, nim dostarczy potrzebne dokumenty i świadectwa pracy.
Ten poranek stał się wyjątkowy, słońce gratulowało jej sukcesu, oświetlajac ciepłem izbę w której już niemal tanczyły.
Synowie zaciekawieni wpatrywali się w radosna matkę. Szczęsliwa matka, jakże sporadyczny widok.
Zadowolenie stało sie zarażliwe, cieszyli sie już wszyscy, chociaż synowie nie byli świadomi z jakiego powodu. Mimo to śmiali sie do rozpuku, tak jak ich matka.
-
.
,
-
Dodaj komentarz