owca miedzy wilki 4
W domu warunki od zawsze były bardzo skromne, dodatkowe dochody byłyby zbawienne dla licznej rodziny.
Nauczyła sie liczyc na siebie, nie lubiła czerpać z innych, sama dla siebie była surowa bo tak była zawsze traktowana.
Jej serce co rusz podrygiwało nadzieją,że być moze będzie jej dana wymarzona praca w polilcji kryminalnej.
Nie miałą znajomości, wpływów, nigdy nie była niczyją pupilką, nikt nigdy nie opiekował się nia tak, jak niekeidy w duchu pragnęła.
Znałą bowiem innych,którym los bardziej sprzyjał.
Siedziała sama przy skromnej kolacji, zjadała bez apetytu przygotowane przez siebie kanapki, rozmyślała nad swoją niedolą.
Ile by dała aby miec pracę, która dawałaby jej nei tylko niezalezność , bezpieczenstwo finansowe a także poczucie sensu.
Wiedziała,że musi działąc w pojedynkę.
Czekałą na domowników, pragnęłą rozmowy z licznym rodzeństwem, dziś byli nieobecni.
Wyszłą na chłodny wieczór ciepłego dnia, daremno poszukiwała nieobecnych bliskich.
Ogród nieco zaniedbany, domagał się pracy i należnej mu troski.
Chwyciła za ogrodnicze sprzety, za rękawiczki, sama plewiłą chwasty, wyrywała brzydki oset, parzace pokrzywy.
Miała w sobie sporo sił, wiatr nieco smagał jej ciepłe policzki, postanowiła aby wszystkie nieco uschłe kwiaty doprowadzić do ładu, podlać konewką uschle rosliny.
Jej mysli odparowały, ręce zajęte pracą, studzily smutne refleksje.
Zapadl juz zmierzch, ogród piekniał, nabierał zdrowych barw.
Usiadła na nieco uszkodzonej ławce, nie czuła zmęczenie, jedynie samotnośc, kolorowy motyl okrążył pracę jej włąsnych rąk, jakby na swój sposób chciałw wyrazić uznanie. Spoczął dłuższa chwilę na ławce obok dziewczyny, jakby pragnął dotrzymac jej swego towarzystwa lub pochwalić jej owocny wysiłek..
Uśmiechnęłą się przyjażnie, musnęła dlonią jego delikatne skrzydła. Motyl odfrunął radośnie, cieszac jej serce.
Zmróżyła powieki, wdychając ciszę i odczuwajac obecność kogoś życzliwego.
Nie patrzyła na prawą stronę, bałą się spłoszyć przybysza, czekała az głos posłańca przerwie zbyt długą ciszę.
-Jadziu, nie jesteś sama. Twoje marzenia spełnią się, bądż tego pewna.
Obejrzała się uradowana, napotkała dostojną postać Marii, która był tuż obok, pachniała jaśminem..
Siedziała jak wryra, nasłuchiwała, bała się chocby poruszyć, nie była pewna czy znajoma Maria, jest jedynie wytworem snu i rojeń.
Spragniona ludzkiej życzliwosci i zrozumienia, milczała, upajała się obecnoscia dobra.
Witar ledwie poruszał konarami, chłod nocy koił, ożeżwiał.
-Spełnią się wszystkie twoje marzenia, tylko nie od razu i nie w jednym momencie. tzreba miec do życia dużo cierpliwosci-odparła po chwili milczenia.
Marii dostojna twarz wyrażała życzliwosc i pogodeducha.
-Brakuje mi słow otuchy, jestem bolesnie sama. Mam kilka marzeń i zyczeń,ale obawiam się,że one się nigdy nie spełnią-odrzekła smutno.
-Nie jestes sama, zaufaj mi. Bądz wdzięczna a dobro samo Ciebie znajdzie-usłyszała w odpowiedzi.
Dziewczyna miała jeszcze wiele pytań, tyle watpliwosci gniezdziło się w jej umysle.
Zastygła w zadumie, gdy po chwili podniosła wzrok na swoją dobrą znajomą, wspaniałej Marii już nie było.
Pozostał kojacy zapach jasminu.
tęsknota znów targała myslami i sercem dziewczyny.
Pobiegła do domu, sen domagał się odpoczynku.
Gdy zbudziłą się wczesnym rankiem, nikogo nie zastała z domowników.
Tak ogromnie chciała z kims bliskim porozmawiać, brakowało jej ludzkiego ciepła.
Jej liczna rodzina nie dotrzymywała jej towarzystwa, czyniła ja jeszcze bardziej samotną.
Po skromnym sniadaniu, postanowiła odwiedzić tajemniczą willą.
Bardzo liczyła,że tym razem pani Irena,będzie dla niej miała dobre wiesci.
Otrzymać staż na policji, było jej wielkim marzeniem.
Nakarmiłą glodne koty, wtuliła się w ich miękkie futeko, miarowe mruczenie działało kojaco na jej skołatane serce.
Udała się na spacer, licząc na dobre wiadomosci.
Dumała,iż skoro pani Maria odwiedziła ją wieczorem, być był to znak, iż czeka ją nareszcie cos pomyslnego.
Tak bardzo liczyła,że jej smutny, szary los nareszcie podaruje jej choćby skromny podarunek.
Samotnie pawła przed siebie, w sercu czuła determinacje, sby sbobyć wymarzone zatrudnienie.
Bieda, samotnosc, deficyt wszelki mocno przygniatał serce, nie pozwalał snuć nawet skromnych planów.
Wiedziałą,że musi o siebie zawalczyć, musi dla siebie uzyskac lepszy start.
Nie chciałą byc jak, jej przodkowie, biedni ludzi, którzy z tridem wiązali koniec z końcem, którym nieludzka robocizna znaczyła kolejne lata.
Jadzia pragnęłą pracy z misją.
Zajęta myslami o lepszej przyszłosci, od czasu do czasu czuła jak chude gałęzie smagają jej rozpalone policzki.
Życzyła sobie lepsej przyszłosci.
Pobłądziła.
Nogi zaniosły ją dalej niż poczatkowo planowała.
Nie znała terenów wiejskich,lecz nieodkryty lesny dukt, przyzywał ją, by parła dalej.
Nie czułą strachu leczdziwny puls by przeć przed siebie, wbrew sobie.
Gdy lesny teren przechodził w wiejskie łaki i pastwiska, ubogie chaty, stawały sie coraz bardziej liczne.
Przystanęłą, nasłuchiwałą odgłosów przyrody, dzikich zwierząt.
Do odgłosów przyrody, fałszywie dołaczyły damksie okrzyki,dalekie od subtelnosci.
Stanęła jak wryta, na wysokosci jej wzroku jak spod ziemi, ukazała się wiejska zagroda.
Kilku pijnaych, zaniedbanych mężczyzn, bełkocząc sobie wiadome słowa, rozchodzili się w różne strony swiata.
Obok kontenera na starym pniu siedziała otyła, zaniedbana kobieta w wieku nieokreslonym,Jjadzi wydawałą się ona dziwnie znajoma.
Znałą grubą pijaczkę za dobrze z widzenia, nawiedzała ją w nocnych koszmarach.
Stanęła jak wryta, nie zdradzając swej obecnosci, przykucnęła obok kontenera,bacznie nasłuchując.
Posniesiony głos grubej kobiety przybrał na sile, skuliła się bacznie obserwując obejscie gospody.
Z gospody wyłonił się męzczyzna w srednim wieku, nie był zaniedbany, jego roboczy strój dowodził,żę mezczyzna mógł dopiero wrócić z roboty.
Kobieta chwyciła mężczyzne oburącz, powaliła na ziemię.
Meżczyzna nie bronił się wcale, oszołomiony i ogłuszony pustą butelką, zatoczył się obok stóp swej oprawczyni.
-Dawaj pieniądze ty wstętny bucu, musze mieć na zycie, słyszysz!-kobieta darła się ochryple, policzkując spracowanego człowieka, zaskakując go okrakiem.
-Nie mam wiecej, wszystko mi zabrałas, daj mi spokój kobieto-spokojny głos mężczyzny, brzmiał niczym sapanie, dogorywajacego psa.
-Na dziwki masz kasę ,a na mnie, na życie, brakuje, Żałujesz mi kilka tysiaków, dawaj, wyciągaj kasę!-głos kobiety byl bliski obłędu.
Męzczyzna powalony butelką potoczył się deptanym chodnikiem.
Kobieta tymczasem, chwyciwszy ogromną ceglę, którą ktos porzucił obok kontenera, biorąc ogromny zamach, jęła pozbawić życia pokonanego.
Jadzia, tracąc zimną krew, zdołała tylko wykrzyknąć zmienionym ze strachu głosem.
-Przestań, nie zabijaj, odłóż cegłę!-głos Jadzi wyrażał błaganie.
Tymczasem cegła potoczyłą sie tuz obok Jadzi stóp, pękając na pół.
-Po co tu przyszłas wscibaska babo?-głos pijanej kobiety zdradzał zaskoczenie i pogardę.
Dziewczyna dotknęła zimnej skroni, powalonego mężczyzny, miała wrażenie ,że leżący wyzionął już ducha.
Nie było czasu na ratunek.
Krzyczała całą siłą przepony,
-Ratunku, pomocy!-głos Jadzi, rwał siłą rozpaczy, powracał lesnym echem.
Mężczyzna zakaszlał, wypluł brudną ciecz, uklnęknął, jego gałki oczne wywracały się makabrycznie, twarz stężała. Stali we troje osłupieni.
Żona mężczyzny, szarpnęła mocno jego ramieniem.
-Co ci jest ty zdradliwy ośle? dobrze ci tak, latasz za wywlokami, pieniadze przepuszczasz na dziwki, to masz za swoje-małzonka odgrażała się zaciekle, nie zdradzając nawet sladu ludzkich uczuć.
Jadzia, krzycząc wybiegła w stronę klientów baru, którzy z oddali ukradkiem oglądali dziwaczny spektakl.
-Będziecie świadkami, dzwońcie po służby, pomocy, nie stójcie tak, działajcie!-dziewczyna miotała się pomiędzy trzema rosłymi mężczyznami, którzy nagle zdawali się przytomnieć, jakby po czasie do nich docierał sens usłyszanych słów.
-Tak będziemy świadkami, wiemy gdzie jest najbliższy posterunek-odezwał się najstarszy z nich.
-Chodżcie chlopaki, nic tu po nas-najbardziej trzeżwy z nich machnął dlonią, jakby osłaniał się od nastrętnych os.
-Ten mizerny mąż, bity przez żonę chyba nie żyje, ta pani zabiła pana- mężczyzna do tej pory oniemiały, nabrał jakby sił i umysł podwoił myślenie.
Działał niczym w afekcie, pognał do upadłego czlowieka, badał puls, wsłuchiwał w serce, rozpzocałą resuscutacje, wydawał rozkazy, darł się wniebogosy.
-On nie zyje, ty podła babo udusiłaś mężą, pójdziesz siedzieć-odgrażał się.
Tymczasem kobieta stała obok, cała drżała, twarz jej paliła żywym ogniem, włosy straszyły niczym u czarownicy.
-Wynocha mi stąd łachudry, nie nawidze was wszystkich, ciebie gówniaro i was nedzarzy nienawidzę, wynosic mi sie stąd-krzyczała, spluwajac na ziemię, obok leżacego ciała męża.
Jadzia powoli oddalałą się od miejsca każni, nienawiści pogardy.
Odgłosy gniewu, nienawisci powoli milkły mieszały się z życiem lasu.
Nim dotarłą do domu, cała roztrzęsiona, słyszała w oddali odgłosy syren, policji, pogotowia.
Dumała nad ludzką podłością, nad swoim przeznaczeniem, czym jeszcze ludzkośc ją zaskoczy?
Wiedziałą ponad wszelką wątpliwośc,że dopóki oddychać będzie,dopóty starczy jej sił, będzie pomagać, przysłuzy sie ludziom.
Nie może przechodzić obojetnie, tak wiele jest do zrobienia.
Wyszła na podwórko, nie umiała zwierzać się domownikom,oni nie mieli dla niej zrozumienia.
Spojrzała w jasny ksieżyć wczesnej nocy, stanęłą jak wryta,ktos przy niej stał, zasluchana w cudze mysli, spojrzałą przez ramię na najdjeżdzajacy wóz policyjny, który powoli zbliżał się do jej domostwa.
Z pojazdu wyskoczył rosly policjant, stanął tuz obok dziewczyny.
Zmęczona twarz mundurowego wyrażała zadumę.
-Mamy nasza sadystke, mamy na nią mocne dowody. Juz nam nie ucieknie, jest zatrzymana na dobre. potrzebujemy twoich zeznań. jutro na posterunek prosze się wstawić, do zobaczenia-męzczyzna powrócił na swoje miejsce kierowcy, odwrócił się do tyłu w stronę skutej kajdankami, zatrzymanej otyłej niewiasty,
Zatrzymana kobieta, wydawała zawodzenia nieludzkie, jej kwiczenie i zawodzenie przechodziło w pokorny pacierz.
Drzwi się zatrzasnęły, z piskiem opon odjechał policyjny wóz.
Jadzia poczułą ogromna ulgę, niemal sympatię dla słóżbmundurowych, sprawiedliwości musi wreszcie stać się zadość.
Głeboko wierzyła,że i do niej usmiechnei się szczęście, niczego bardziej nie pragnęłą jak odmiany losu.
Ubolewałą nad szara zwykła codziennością, nad swoim niesprawiedliwym, ponurym losem.
Do tej pory nie zaznaaą szczęscia wcale, nie rozumiałą co to znaczy dobry, pomyślny los.
Wiedziała,ze innym ludziom wiedzie się znacznie lepiej.
Sama potrafiła wymienić szczęściarzy, których los rozpieszczał.
Znała bogate dzieciaki, rozpieszczone przez zamoznych rodziców, którzy w gruncie rzeczy dbali o jak najlepszy los dla swoich pociech.
Znała zdolnych, wyrózniajacych się uczniów, szcęsliwe rodziny, które beztrosko podrózowały po świecie.
Jadzia nie posiadała niczeego, co mogłoby doprowadzić ja choćby do iskry nadziei na lepszy los.
Ludzie nie byli jej życzliwi,nie była przez nich rozumiana, nigdy doceniana.
Sama z siebie dawałą duzo i tak wiele, nie liczyłą na odwzajmnienie, lecz na maly usmiech losu od czasu do czasu.
Kotłowałaa w niej mysl aby pojechac nazajutrz do urzędu pracy i rozpoznac swoje szanse na zatrudnienie.
Nastepnego dnia wyruszyła skoro świt, nie miała czasu na śniadanie.
Wyruszyła autobusem, była głodna i zmeczona, skasowała niedbale zakupiony wcześniej bilet.
Przysnęła wtulona do miekkiego siedzenia, znudzona jednostajnym krajobrazem za oknem.
Obudziła ją obecność kontrolera biletu, podała bezmyslnie to co posiadała w portmonetce.
Kobieta bacznie oglądała każdy jej bilet, jej chytry wyraz twarzy nie wrózył nic dobrego.
-Prosze pokazac dokumenty, będzie kara 122 złotych-zagrzmiała.
Jadzia poczuła skurcz w sercu, ból głowy, nie była zdolna do logicznego działania.
Podyktowała swoje dane do zapłaty.
Otrzymała karę za bezmyślność, miała przeciez bilet, tylko skasowała ten nieaktualny.
Nie miała jeszcze pieniędzy a już płącic musi kary.
Rozpłakała się wysiadając.
Nienawidziłą swego losu, swej biedy i niedoli.
Zamieniła by się z każdym z aswój podły los, nawet z tym usmiechnietym, menelem, którego omijała, z tym złodziejem, któremu znów się udało.
Jadzia mimo, że uparcie, gorąco pragnęła poprawy złego lasu,, mimo,że całą składałą sie z poboznych zyczeń, los uparcie poprzysięgł aby nic jej nie dawać lecz odbierać, nawet to czego nie miała.
Poszła do urzędu, mnóstwo ludzi w każdym kierunku nadchodzili, gnali, tuptali,śpieszyli się,denerwowali tylko ona usiadła.
Ustawiła się jako ostania w kolejce i czekała.
Gdy po dłuśzej chwili usiadła naprzeciw urzędniczce, musiała wypełnić cały stos dziwnych,nijakich dokumentów.
-Prosze czekać, dostanie w końcu pani ofertę pracy, prosz ecierpliwie czekać-otyła urzędniczka odparła beznamiętnie, sztucznie się usmiechając.
Odeszła od okienka, szła w strone domu, tym razem pieszo, nie chciała przykrych przygód, pragnęła tylko magicznej odmiany losu.
W drodze powrotnej napotkała pania Irenę.
-Pani jadziu, jest szansa na prace w policji, w dziale prewencji, jest szansa nie tylko na staż-kobieta dotkneła zimnej dloni zdziwionej dziewczyny.
-Jest szansa na pracę?-powtórzyłą, niedowierzajac.
-Jest realna szansa, tym razem słowo honoru, choć zaprowadzę cię tam gdzie będziesz mogła słuzyć swoim talentem, wierzę,że ten niezbadany los w końcu sie do ciebie uśmiecha-pani Irena chwyciła za rękę oniemiała dziewczyny.
Szły razem, uśmiechniete, szczerze uradowane. Na nieboskłonie ukazała się śliczna tęcza.
Każde życie nawet to szare, bure i po ludzku beznadziejne, zawiera w sobie na końcu drogi barwy tęczy, które potrafią nawet zachwycić.
Dodaj komentarz