owca miedzy wilki 2
Rozdział V
Szare zwykłe trwanie. istnienie nużyło, nie niosło poprawy na lepsze jutro.
Jadzia oczekiwała całym sercem spotkania z innymi istotami, aniołami, opiekunami.
Nie potrafiła okreslic kim były, stanowily dla niej ogromne wsparcie, były czymś dobrym, jej dziecięce serce lgnęło do cieplo, spokoju i mądrych wyjaśnień trudnych dla niej spraw.
Nie rozumiała czemu w zyciu codziennym tak bardzo tęskni za ciepłem ukojeniem.
Dlaczego zwyczajni ludzie pozbawieni byli dobrych cech?
Rozumiałą,że kazdy kogo znała prahgnął dobroci i zrozumienia, jednakże daremne do było poszukiwanie.
Ludzie tęsknili lecz sami sobie nie potrafili człwoieczeństwa okazywać, jakby nie umieli okazywać tego co nic nie kosztuje, co powinno byc domena każdego człowieka.
Jednak nie było, Jadzia boleśnie się przekonywała.
Poczatkowo mkierowała
Nie lubuiłą chodzić do szkoły, albowiem tak czułą się przerażliwie samotna.
Częstowała w klasie kolezanki slodyczami, cukierkami skrzetnie kradzionymi z ubogiego gospodarstwa domowego.
Dzieci zjadału z apetytem i zachłannie wszelkie slodkości.
One same nie odwzajemniały Jadzi jej naiwnej dobroci.
Dzieci były zachłanne, niewdzięczne.
Nie dziękowały, tylko brały i chciały więcej.
-Jadżka przynieś jutro więcej czekolady, może będziemy ciebie lepiej lubiły?-obiecywała płonnie pewna siebue, jej koleżanka, rozpieszczona Ola, dziewczynka, która miała znacznie więcej w życiu szczęscia niż Jadzia.
Jadzia wykradało rodzeństwu porcje wszelkich, trudno dostępnych czekoladek, cukierków i częstowałą dzieci w klasie ,w daremnym oczekiwaniu na ocieplenie relacji i wzajemność.
Jadzia zyskiwało tylko skargi i pretensje ze strony rodziców, którzy zastanawiali się gdzie się podziewały slodycze z trudem przez nich zdobyte.
Nie miałą słów, wine brałą na siebie, przepraszałą za swoją zachłanność.
Rodzice nie kupowali prawie wcale słodyczy.
Jadzia miała problem martwiła się, w jaki sposób może zyskac sympaię niewdzięcznych dzieci.
Postanowiła wiecej czasu poświecac na naukę.
Uczyła się dlugo i pilnie.
Tak bardzo chciałą byc chociaz mądra, chociaż fajna, interesująca jako osoba do zabaw.
Dzieci nie doceniały jej starań, nauczyciele znacznie lepiej patrzylina zestresowane dziecko.
Usmiechali się w duchu.
Jadzia, nie miałą wolnego czasu dla siebie.
Sensem jej obecnego życia było uczyć sie lepiej, zdobywac dobre oceny.
Jednakże i na tym polu dziewczynka miałą niepowodzenie.
Przed każda klasówka, odpytywaniem, powtórką czuła jedenastolatka ogromny strach, niepokój.
Bała się ogromnie, wiedza z trudem zdiibyta pod wpływem okrutnego stresu uciekała z głowy.
Pozostawiała miejsce pustce i niepewności.
Odczuwała paraliżujące przerażenie, modliła się w duchu, gdy nauczyciel wywolywał poszczególnych uczniów do odpowiedzi.
Trzęsłą się w strachu, zaklinałą, byle tylko nie chodziło o nią samą.
Obiecywała sobie w duchu, solennie, iz będzie sie więcej i lepiej uczyć.
Czułą pustke, jej głos drżał podczas odpowiedzi, brakowalo jej śmiałości, pewności siebie.
Wkuta na pamię wiedza, nijak nie chciała się przypomnieć.
Plakała w duchu, jęczałą z żalu, że milczy, nie potrafi sobie nic przypomnieć.
Tylko klasa, tylko tamci niewdzięczni uczniowie mieli ubaw,
Nauczyciele patrzyli na znerwicowaną dziewczynkę ze wspolczuciem, z litością, niekiedy z kpiną.
Inni uczniowie się zgłaszali, jakby chcieli jeszcze bardziej dokuczyć przerazonej dziewczynce.
Oni otzrymywali lepsze oceny, jadzia znów nie miałą szcęścia.
Cierpiała, chciałą uciec, znależć się w innym mijescu,byle nie być z tą bezduszna bandą urwisów, byle daleko od nauczycieli,kórym także brakowało empatii i zrozumienia.
Jadzia. mimo olbrzymiego trudu, sumiennej nauki, mozlonej pracy oceny miała nazbyt słabe.
Ci, ktorzy mniej posiecali czasu an nauke i pracę a więccej na zabawe i przyjemności, znacznie lepsze otrzymywali stopnie.
Cierpiałą, zaklinawał rzeczywistość.
Bała sie kolejnych sprawdzianów, klasówek, jak wile zdrowia i energii kosztowało ja otzrymanie dobrej oceny.
Wysmiewali się z niej vi, którzy nie pojomowali pracowitości koleżanki, kpii z jej pecha.
Jej nieudane wysiłki, stawały sie przefmiotem, szyderst, obelg.
Zamykałą oczy, uszy, byle nie widziec, byle sie słyszeć.
Nikt nie miał dla niej zrozumienia.
Zadnej pratniej duszy, rodzeństwo zupełnie nie nadawało się się na bliżniego, oni także wysmiewali się z nieudolnych wysiłów siostry.
Wazny sprawdzian kończący klasę szóstą, bardzo ją przerażał, chciała zakończyc matematykę z oceną dobry.
Niemal była pewna,że będzie jej to dane, jakże sie myliła.
W sali klasowej, nauczyciel rozdał uczniom kartki z przygotowanym spradzianem.
Jadzia zasiadła obok, największego cwamoaka. który nigdy nie lubł się przemęczać, uwielbiłą wybierać skróty, minimalny wysiłkek.
Był on takż ulubieńcem nauczycieli, jego rodzice przyjaznili sie bowiem z nauczycielami.
Marcin wykorzystywał swoją dobra sytuację, przewagę nad Jadzią.
Za oknem piekna wiosna, malowała barwne i soczyste kolory, w poblikim parku, ptaki spiewały donosnie i melodyjnie.
Tylko strach nie opuszczał duszy dziewczyny, miała także złe przeczucie.
Napisała cały sprawdzian, drżąc i wykonując olbrzymi wysiłek umysłowy, jej kolega przyglądał sie cynicznie jej wysiłkom, nie napisał prawie nic, nie podpisał się nawet.
Czekała az jego koleżamka skończy pisać.
Dziewczyna jako pilna uczennica dośc szybko uporała się z rachunkami.
Mauczyciel zajety jedzeniem obiadu na wynos, zupełnie nie zwracał uwagi na uczniów.
Gdy Jadzia rwałą się do oddania, swej pracyz trudem napisanej.
Wtem, jje bezdusznym kolega w locie przechwycił jej pracę.
-Oddaj-jękneła, drząc złością prawie niesłyszalnie.
Nauczyciel, podniósł zbrudzoną sosem brodem, zamruczał z dezaprobata i jadał nadal.
Klasa w skupieniu kończyła pisać, sprawdzali raz jeszcze i po raz ostatni.
Nikt nie widział lub udawał,że nie widzi oszustwa jawnego,
-Oddaj mój sprawdzian ty draniu-zapłakała na cały głos poszkodowana.
-Nie to ona mi zabrałą, to mój sprawdzian, ona ma swój, prosze pana-wrzasnął oszust, przybiegając ze sparwdzianem Jadzi, podpidsany wyraznie włąsnym nazwiskiem.
Nauczyciel popatrzył groznie, przyjął oszukany sprawdzian.
Zażadał belfer ciszy i nie pzreszkadzania.
Cwaniak, usiadł na swoje miejsce i zaczął konsumowac włąsne kanapki, ciesząc się w duchu włąsnym udanym oszustwem.
jadzia usiadła obok, zdruzgotana samotna, cgciała zniszczyc nienapisany sprawdzian kolegi.
Nuaczyciel tymczasem wyrwał się zza biurka, pozbierał sprawdziany, którym upłynał czas na napisanie,
-Jadzia podpisz się-zażądał, widząc niepodpisany, zle wykonany sprawdzian, który nie należał do Jadzi.
-Podpisz bo sam popiszę-ponaglał.
Jka zagroził tak tez uczynił, klasa miałą ubaw.
Cwany kolega był najszczęśliwszy, ogromnie dumny ze swego oszustwa.
Spoglądał spode łaba na upokożoną dziewzynkę,pełną łez i rozpaczy.
Każdyz obecnych był obojetny, niekt nie widział, nie rozumiał.
Cieszyli się, z Jadzi przgranej, kolejnego upokorzenia.
Nauczyciel nic nie zaauważył. niec nie powiedział.
Otarł swe otyłe lica brudna chusteczka do nosa i zażądził zakończenie zajęć.
Klasa rozbiegła sie w róznych kierunkach.
Wracała jak zawsze samotnie do domu, w jej umyśle kotłowały się przykre zdażenia z minionego trudnego sprawdzianu.
Nikt, nie stanął w jej obronie, śmiali sie wszzyscy.
Nauczyciel im uwierzył, bo oni byli większością.
Nie lubiła nie tylko uczniów, lecz takż enauczycieli, którzy nie byli po jej stronie.
W brzuchu burczało z głodu, serce bolało na skutek braku ludzkiej życzliwości.
Nigdy nie pryzzwyczaiła się do coraz to bardziej rozległej, podlości, jakiej pod dostatkiem jest w ludziach.
Nie znała nikogo kto by ją wysłuchał. pocieszyła.
Rozglądałą się ciekawie dookoła, dobrze jej znanej drogi, nie było nikogo.
W oddali mijały samochody, kazdy gnał w sobie tylko wiadomych kierunkach, każdy miał swoje sprawy, zajecia, w sercu Jadzi, uczucia osamotneinai się wzmogło.
pragnęła kogoś zobaczyć, spotkać, z kimś porozmawiac , nawet gdyby to byłą zabłakana dusza.
Nie bała się przybyszów z innej Rzeczywistości, dla niej oni stanowili barzdiej rzezcywiste wsparcie niż, ludzie ja otaczaajacy.
Gdy dałą upust swym zalom, wtem usłyszała na granicy słyszalności maleńki piskliwy, niemal dziecinny placz, przystanęła czujnie, rozgladajac się w poszukiwaniu kwilenia.
Znów wiatr ją zwiódł czy choroba ją dopadła, obawiała sie odpowiedzi.
Kwilenie się nasiliło, zdawało się wyczuło obecnoś ckogoś żywego i imstynktownie dawało znac,że ono tez istnieje, tak samo biednie, skazane na siebie, samotnie i w potrzasku tak Jadzia.
Zagwizdała ze stresu i przejęcia.
Czujnie lecz odważnie namieżyłą nareszcie zródło cierpienia, porzuconej istoty.
W gałęziach, w wysłym potoku, z brudnej, dziurawej skarpety, usiłował wydostac się maleńki, wychudzony kotek.
Jadzia odruchowo, niczym sparwny ratownik przypadła do znajdy, oswobodziła znajdę z potrzasku.
Wtuliła ku sobie, do ciepłego serca, tak samo pzrerazonego jak maleństwa.
Przyjrzałą się maleństwu, nie było ono zupełnie maleńkie,choć bezbronne, mogło liczyć miesiąc, oczka były zielone, bystre, otwarte, wdzięczne że uratowanie.
Futerko bure,czyste, tylko ten przejmujący płacz świadzcył o cierpieniu i wdziecznosci zarazem.
Nie tracąc czasu, biegłą ile tchu z maleństwem przy sercu do domu, ściezka była już bliska, dom był zupełnie w zasięgu wzroku.
Nareszcie znalazła się w domu, polozyła malucha obok kuchni, na posłaniu, dosrosłych kotów.
Obudziłą matkę drzemiaca po cięzkiej pracy w polu.
-jadzka cos ty przyniosłą i po co?-spytałą obojętnie matka, ziewajac.
-Uratowałam kotka, byłby zginął, daj mu jeść-Jadzia krztusiłą się słowami pelnymi emocji.
Matka wylała z wiadra mleko krowie do brudnej miski dla kotów.
Mały kotek odruchowo przytulił sie do miski i spozywał anjpierw łapczywie, a następnie miarowo, spokojnie.
Jadzia głaskała, tuliła jego małe jestelstwo.
-Jadżka po co sie bawisz w samarytankę? Na co komu ten kot, takich jak on tu pełno-dodałą matka, zabierajac się do robienia kotletów na obiad.
-Ja go uratowałam, to będzie mój kot-rzekła rezolutnei dziewczynka.
-Ojciec i tak by zlikwidował te znajdy, on nie lubi jak jest kotów za dużo.On nie ma litości, lepiej go ukryj przed ojcem-janina ostrzegła wrażliwą córkę.
-Będę go chronić przed podłymi ludźmi a potem jak ten kotem wyrośnie, może wtedy i on mnie będzie strzegł przed ludzka podłoscią-odparłą Jadzia, dorosłym tonem zaisdajac do stołu.
-Więcej takich znajd nie przyprowadzaj, czasem lepiej pożegnac ten świat szybko niż trwac przy nim skazany na wolne odchodzenie-rzekła matka, nalewajac zupy to talaerza swojego i córki.
-Nie mogłąm tak zostawic tę biedną sierotę na pastwe podłości, bezduszności. Lepiej ratować niż tracić-dodała Jadzia, posilajac się smacznym posiłkiem.
-Czasem dobre serce i duża wrażliwość na tym swiecie skazuje nas na większe klopoty i cierpienie, niż bezduszność, nikczemność.Ludzie bezduszni, bez serca mają sie lepiej niż my. Im lepiej sie powodzi, mają więcej majątku i zbytku. nam pozostaje tylko dobre serce a to za mało, ażeby tu mieć siłę trwać-Janina dodała gorzko, zajadając się obiadem.
Rozdział VI.
Nastało upalno lato. Przybyło prac polowych.
Jadzia nie miała serca i zdolnosci do prac przy sianokosach a następnie u schyłku wakacji przy żniwach.
Trud pracy chłopa, pot i fizyczna praca w nieludzkim ukropie, powodowała rozpacz i znichęcenie u wrazliwej dziewczyny.
-Nie zabierajcie mnie do robót przy sianie, prosze was-nalegałą Jadzia.
-Musisz pomóc, wszyscy musimy robić-ojciec zgrzytał zębami z powodu gniewu.
-Zrobię dla was smaczny obiad, posprzatam, zaaopiwekuję się zwierzetami, tylko nie chcw polu robic jak niewolnik-zbuntowałą się nastolatka.
-Jak wszyscy to wszyscy, nie ma wyboru, obiad juz jest ugotowany, mamy ugotowane ziemniaki i zsiadłe mleko, do tego wczorajszy żurek-odparła matka nerwowym tonem.
Jadzia ze zbolałą mina udała się w stronę rozległych łąk.
Sercem i myslami była daleko.
Nie rozumiał zapędu do prac, które nie przynosza ani dochodu ani wynagrodzenia.
Cięzka, nieludzka harówka przy sianokosach, układanie suszonej trawy na drewniane stojaki, grabienie trawy po murawie, było tym co zasmucało nastolatkę.
Marzyła,że w przyszłosci nie będzie nigdy prowadziła wiejskiego życia, bez wynagrodzenia bez zrozumienia, zycia pełnego poddańczego poswięcenia.
Nie dla niej targanie siana, harówka przy okrutnym upale, bez wody, bez pochwały.
Nie chciała takiego zycia, taka wegetacja bodła,poniżała, zabierała potzrebne siły i zabierała nadzieję.
Marzyła o swiecie wypełnionym sztuka teatrem, spiewem, muzyka, malarstwem.
Wzdychała do swiata, widzianego gdzies w telewizji,z asluszanego w szkole.
Chciałabyc kazdym lecz nie ta osoba, ktorej przyszło jej być.
Jkaże zle czuła się pod włąsną skóra, niewidoczna, biedna, niekochana, niezroumiała.
Gdy nareszcie jej praca dobiegła kresu.
Wracała smotnie w tyle udręczona, nie zrozmawiała z nikim, sił nie miała, szła spragniona i głodna.
Po drodze, nieopodal lasu, napotkała piękne motyle,w kolorach nieziemskich, ganatowych, zielonych, żółtych, mieniacych się złotem, przyfruwały, wzbijały się do lotu, napływały, krążyły wokół jej głowy.
Przystanęła, zapatrzona w przepiekny taniec, jej dusza odczuwała niemal dostyk majestatu.
Przycupnęła, usmiechnęła się szczerze, złoty motyl usiadł na jej ramieniu.
Czuły dotyk, zdawał się pocałunkiem.
Mimo zmęczenia, nareszcie poczuła przypły sił, jakby ktos ofiarował jej zyciodajnaotuchę i moc.
Radowałą sie na głos, jej serce wdzięcznosc rozsadzała.
Zachód słońca slicznie rozswietlił czerwienią moment konczącego się dnia.
Słońce zachodząc zdawało się niesc ze obą obecnosc kolorowych motyli.
Naraz nastała chłod zachodu dnia, motyle wraz z końcem dnia odleciały tak szybko jak się pojawiły.
Gdy dotarła do domu zauważyła ze smutkiem,że nikt nie trudził się przygotowaniem posiłku dla Jadzi.
Patrzyła jak rodzeństwo i ociec łapczywie wyjadają zur i pochłanija ziemniaki.
Umyła się pospiesznie w oddalonej chłodnej łązience, zimna woda z kranu, koiła jej skołatane serce.
Gdy liczna rodzina rodzina ucichła, ozbaczało to,że zachłanna wieczerza zostałą ukończona.
Dla niej zostały okruszki, odpadki na stole oraz stosy brudnych talerzy i naczyc do umycia.
Nie skarżyła się, nie miała komu.
Kto zdołałby ją utulic, zrozumieć?
Złocisty motyl, który przycupnął na prawym ramieniu nastolatki, on jeden zainteresowany pracą domową dziewczyny.
Rozglądałą się dookoła.
Nie było nikogo do pomocy.
Chciałąby z kims porozmwiać.
Nie było nikogo, nawet jej mały kotek gdzieś przepadł.
Wybiegła na chłodną noc, wołała go długo przez uchylone drzwi.
Długo wokól domu kroczyła, jej mały znajda się nie odnalazł, zawiódł nawet on.
Gdzie sa ludzie kiedy ona potrzebuje pomocy?
Dookoła mnóstwo ludzi, sąsiedzi, którzy spoglądają na nia ciekawie.
Ludzie dokoła pietrzą się, przyjezdzają, krzycza, rozmawiają.
NIkogo nie obchodzi Jadzia.
Ona istnieje, trwa wbrew sobie.
Jeżeli w domu potrzebna jest pomoc, wówczas wzywana jest Jadżka, wtedy sobie domownicy przypominaja o jej istnieniu.
Jeżeli w szkole był potzrebny ktoś, od kogo można było odpisać,czyja pracę można było pzredstwic jaka swoją, wówczas trzeba było iśc do jadzi.
Nie lubiła ludzi,z a ich pazernośc, obłude i niesparwiedliwy traktowanie, za wyzysk, za brak wdzięczności, za serce z kamienia.
Została an zewnątrz, usiadłą w zachwaszczonym ogrodzie.
Przygladała się utulonym do snu różom, tulipanom, stokrotkom.
Zazdrościła im tej beztroski trwania,
Nie zadawania pytań, trwanai bez pretensji i bez żądania.
Wiedziała,że musi się nauczyć od roślin tego przetrwania, mimo wszystko, mimo niepogody i kaprysów przyrody.
Chciałaby jak rosliny, zdobic ogród, być na świecie w jakims celu, istnieć po cichu, nie zachwianie.
Poczuła wtem obecnośc kogos żyzcliwego, kogos kto dopiero rozświetlał swój byt, wokól niej.
Rozejrzałą się ciekawie w poszukiwaniu gościa.
Starsza, nobliwa pani usiadła na ławce.
Milczała, patrzyłą w dal, w skupienie, wyraz twarzy miałą nieodgadniony.
Lekki wiatr co rusz poruszał jej gęsto ułozone włosy.
-Jak dobrze,ze pani jest, nie lubię byc sama-pierwsza odezwałą się Jadzia, przerywając długą cisze.
-Nigdy nie ejstes sama, to jest niemożliwe abyś byłą sama-rzekła ckliwie starsza pani, nie poruszajac się wcale.
-Czemu wciąz czuje się jakbym była sama, sama walczyła o wszystko, ze wszystkimi?-spytała z pretensją w głosie dziewczyna, dosiadajac się do gościa.
-Masz parwo tak mysleć, rzeczywistośc jest całkiem inna niż nam się wydaje. Ja jestem z Tobą,ludzie i bliscy, których nie dostzregasz i nie rozumiesz-odparła nobliwa dama, lekko sie usmiechając.
-Nic nie rozumiem, dziękuję,że pani przyszła, niech mi pani cos opowie, lubie sluchac-rzekła Jadzia, nieco zawstydzona własna śmiałością.
-Już się troche przecież znamy. Fajnie,że pytasz. Wiesz,że moje życie było znacznie bardziej brutalne i gorzkie niż można to sobie wyobrazić.Przyszło mi zbyć w czasach starsznej wojny, okupacji, nędzy, głodu, strachu. Musiał przetrwac wbrew sobie i na przekór innym.Przetrwałąm, wytrwałam. Moje pokolenie nie zaznało nigdy czułości, opieki, troski. Musielismy od zawsze sami dbac o siebie, troszczyc sie o innych. Przybywam to Ciebie bo czuje w Tobie bliską, pokrewna duszę-głos kobiety drżał ze wzruszenia.
-O to miło, prosze przybywaj częsciej-poprosiła dziewczyna, usilując wtlulić się do przybyłej.Poczuła z rosnacym niepokojem,że starsza pani nie składa się z ludzkiego ciaa, lecz rezonuje ciepłem, jakąś miłością.
Na skutek niezwykłego odkrycia, poczuła głebokie zakłopotanie zakłopotanie.
Jedno karcące i wesołe zarazem spojrzenie pani Marii wystarczyło, by Jadzia przestała sie lękać.
-Pamietasz moje imię?-spytała starsza pani.
-Wiem, ty nie jesteś Heleną ale musisz być Maria-rzeka rezolutnie.
-Helene, także dobrze znam, to nasza krewna, ona teraz pociesza maleńkie dzieci.Ty jesteś juz starszym dzieckiem. Zgadza się?-chciałą wiedzieć.
-A Helena jeszcze do mnei przyjdzie?-spytała po chwili pełnej napięcia.
-Przyjdzie, ona także Ciebie odwiedzić, Helena o tobie pamięta-pani Maria zapewniła solennie zmartwioną dziewczynkę.
Wdzięczność niemal rozsadzała ucieszone serce Jadzi.
Uwielbiała przyjazne rozmowy, słowa otuchy, leczyły, przynosiły ukojenie, dawały dobry i spokojny sen.
Jakże spragniona była ludzkiej odrobiny zyczliwości.
Wiedziałą bowiem,że prózno w ludziach szukac miłości i szczęścia.
Wiekszośc ludzi sama bezskutecznie poszukiwała miłości, najpewniej nie potrafiłą jej odanleżć, a wtedy ludzkie serce gorzkniało i cierpiało.
jadzia nie chciałą byc taka jak inni ludzi,smutna i pełna zawodu.
Gdy nastał pogodny ranem, słońce zaglądało do pokoju w którym budziłą się Jadzia, wrzask rozmów nie pozwalał jej spać.
-Jadźka nie lez tyle, trzeba po zakupy jechać-głos należa do jej ojca.
Wstała natychmiast, ubrała się w schudne ubtrania, naszykowałą do sklepu, zapomniała tylko zjeśc śniadania.
Po drodze w jej małym brzuchu burczało głodem.
Nie lubiła ogladac sklepowego jedzenia, gdyż uczucia głodu wówczas się wzmagało.
Wiedziała, że nie stać ja na zbytki, za malo dostała wyliczanwej kwoty, aby kupic sobie trochę zdędnych słodyczy.
Kupiła jedynie to co jej nakazano.
Przystanęłą obok sklepu, gdyz usłyszała znajome kobiety, które zywo dyskutowały o pewnej pijanej kobiecie.
-Nareszcie odebrali jej dzieci, pijaczka podobno bija po głowie wczesniaka bo chciał zjeść większy kawał mięsa-dodałą najgłosniejsza przekupka.
-Jak to zabrali i kiedy?-chciałą wiedziec chuda parafianka.
-Wczoraj wieczorem, sąsiad Jasiek zawiadomil policje,że na podwórku dzieci płaczą, że ich matka się wydziera. Malo tego ona biła często te dzieci, nie tylko po pijanemu ale też jak była trzeźwa-dodała inna kobieta, która dotychczas milczała.
-Ale co z nią, z ta Blanką ona poszła siedzieć czy nic jej nie zrobili?- krzyczałą najglośniej inna przekupka.
-Ponoć ona dalej mieszka w tej zniszczonej, zapuszczonej chałupie, czasem przyjeżdzają mundurowi,ale ona ich upija i ponoc nawet im dobrze daje. Wszyscy są zadowoleni, tylko patologia kwitnie. Nie wiem ile ona ma dzieciaków. Ponoc wszystkie chore i uposledzone. Nikt je nie przygarnuie-mędrkowała najgłosniej najstarsza z nich.
Jadzia poczuła niepokój i złość.
Nie lubia ludzkich plotek, nie pojmowała jednak najbardziej nikczemności ludzkiej.
-Wiecie,że to ona zamordowała te paniusię od bogacza,jakoś nie potrafią udowodnić, głupie są te sądy i tyle-odparła inna parafianka,żegnajac się z plotkarkami.
jadzia także odeszła do domu z ciężkim sercem.
Zdałą sobie sparwę,ż etylko ona jedyna była świadkiem zbrodni, tego dnia nigdy nie zapomni.
Nie wie czy komukolwiek byłaby w stanie opowiedzieć o tym co wtedy widziała, oraz czy ktokolwiek by jej uwierzył.
Nie rozumialą świata dorosłych i chciała się trzymac jak najdalej od ponurych sparw dorosłych.
Nigdy też dane jej było roztrzygnąć kim była zamordowana blondynka i dlaczego nikogo nie obchodzi poznanie prawdy.
Możliwe .że prawda jest znana lecz nikt nie chce poznac tej starsznej sprawy.
Obiecałą sobie w duchu dociec prawdy.
Zapyta się tych świetlistych przyjaciół, gdy następnym razem dane jej będzie z nimi porozmawiać.
Nie mogła zapomniec o zamordowanej Justynie.
Dlaczego musiała zginąć?
To odrażajace wydarzenie sprzed kilku lat choc mgliste jednakże wyraźne powróciło strachem, dziwnym, niewypowiedzianym przerażeniem, niewyrażonymi emocjami.
Wstrząsnieta, powróciłą do domu, nie wykonawszy nawet polowy zapowiedzianych zakupów.
Aura choć nieco słoneczna, powiewała chłodem, tak samo ponurym jak jej mysli.
Rozdział VII
Gdy dotarła do domu, zakupy oddała matce, sama polozyła się do łozka, przysnęła.
Nie potrafiła z nikim porozmawiac o tamtym strasznym wydarzeniu.
Nie znała nikogo, kto byłby skłonnym wysłuchac jej tajemnicy.
Nikt by jej nie uwierzył, uznałby za wariatkę, mitomankę, która tworzy brednie.
Niejednokrotnie zbierała się do rozmowy, usiłowała rozmawiać z matką, w szkole, z rodzeństwem.
Napotykałą tylko mur niechęci i kpin.
W bibliotece szkolnej nie znalazła informacji na temat tamtej zbrodnii.
Dlaczego próczplotkarzy nikt, nie zajmuje się sprawą zamordowanej wtedy blondynki, bogatej i podobno znanej.
Niebawem zapadłą na zdrowiu, bolesny ból gardła, nie pozwalał Jadzi zasnąć.
Płakała z bolu, niewyspania, braku pomocy, nie obchodziła nikogo.
Wstała, pobiegła do kuchnii gdzie spodziewała się znależc jjakies leki, pastylki pomocne w leczeniu bólu gardła.
Przeszukałą pólki i szufladki w poszukiwaniu ulgi.
Nie znalała nic, co mogłaby uznac za przydatne w leczeniu bolesnego gardła.
Ojciec się przebudził, zaklął szpetnie i nakazał córce cisze nocną.
Nie oponowała, męznie poszukiwała czegos co spowoduje ulgę w zainfekowanym gardle.
Nagle wymacała stary czosnek, w brudnej torebce po starych, wyschłych warzywach.
Czosnek ssany, przynosił ulgę i jakies zadowolenie.
Usiadła przy stole, skupiona na usunięciu bólu.
Upajała się ciszą spokojnej nocy, pozbawionej wrzasków licznej rodziny, przerywanej jedynie miarowym chrapaniem starszych członków rodziny.
Gdy już jej umeczona głowa, wtulona do oparcia krzesła zapadła w nierówny rytm snu, zobaczyła przyjazna postać.
Niemal podsoczyła z otuchy i zadowolenia, nie była pewna czy sni czy na jawie widuje goscia, cieszyłą się z odwiedzin.
-Jadziu, musisz napić sie ziółek, zaparze ci miodu i szałwi, spokojnie sobie odpoczywaj-kojący głos gładził jej niespokojne serce.
Nie mówiła nic, upajała sie kojąca obecnoscią wspaniałego goscia.
-Jestem Maria, twoja dobra znajoma, nie trudż się. podam ci już zaraz gotowy kubek napoju do wypicia-głos Marii był pełen wspołczucia i troski.
Po chwili parujący napój, przyjemnie drażnił nozdrza, koił, likwidował ból w gardle, uspokajał.
Wypiła duszkiem do dna.
Nie mówiły juz nic, spojrzenia wyrażały więcej niz wdzięcznosc.
Za oknem powoli budziła sie jutrzenka, od czasu do czasu dało się słyszeć znajome trele słowicze, oraz dalsze ujadanie psów,
Obudziła się, przetarła zmęczone oczy, dookoła panowałą cisza.
Nie było nikogo.
Na stole stał kubek z zimną cieczą, niewypitą do dna. W ustach mialą posmak wypitego napoju.
Poczuła się pelna sił, choroba, wcześniejsza niedyspozycja minęłą bezpowrotnie.
Rozglądała się w poszukiwaniu tajemniczej Marii.
Nie było jej, na krzesle obok została jedwabna chusta w czerone maki.
Podniosła ją na wysokośc oczu, delikatny zapach frezji, przypomniał obecność dobrej znajomej.
Dziewczęce serce zalały wspomnienia oraz bolesna nostalgia.
Ojciec, który spieszył się doswoich obowiązków zastał córke wtuloną do chusty.
-Co ty wyprawiasz? Robota czeka w polu a ty wąchasz jakąs chustkę-brzmiał ojciec.
-Daj mi chwile, nie czuję się dobrze-odparła w zamyśleniu, siadajac na krześle, nie odwzajemniajac spojrzenia.
-Jadżka co tobie jest?Zachowujesz się coraz dziwniej, kiedy z tego wyrośniesz? Trzeba pracowac a nie myslec nie wiadomo o czym i po co?-odparł szorstko, zabierajac się za paląszowanie pajd chleba ze smalcem.
Jadzia w towarzystwie ojca, krewnych i znajomych często czułą się obco, jednak jej tajemnicze osoby, stanowiły dla dziewczyny godne towarzystwo.
Z nimi nigdy się nie nudziła lecz po ich tajemnym odejściu czuła nieodyt oraz nostalgię.
Nie rozumiala ojca pretensji, nie wiedziała o co chodzi jej siostrom.
Jej siostry bowiem nie rozmawiały zbyt często z Jadzią, unikały jej, szeptały między sobą.
Krewne ze sobą rozmawialy sporo o swej siostrze, były to plotki i wzajemne spostrzeżenia.
Jadzia nie rozumiała bliskich krewnych, oni zas nie rozumieli jej.
Po zjedzeniu sniadania, Jadzia wybrałą się do miejscowej biblioteki, liczyła,że znajdzie interesujące ją materiały.
Aura sprzyjała, wiatr się uspokoił, słońce świecilo coraz rażniej.
Upojona spokojnym dniem, pełna dobrych przeczuć dotarła do Biblioteki.
W wypozyczalni natknęłą się na sympatycznną pracownicę.
Pani Malgosia, wylewnie i dość serdecznie oprowadziłą dziewczynę po pomieszczeniach dla czytelników.
Wspolnymi silami dotarły do starszych "Nowin" "Wiadomości z okolicy" i innych periodyków, w których to Jadzia poszukiwała wiadomości o tamtej zbrodni sprzed lat.
Dziewczyna usiadła, strona po stronie tropiła informacje z regionu.
Bibliotekrka cierpliwie donosiła nowe gazetki , odbierała przejrzane.
Wreszcie trud dziewczyny został wynagrodzony, nareszcie znalazła gazetę sprzed sześciu lat.
Jadzia zadrżałą, serce jej mocno zabiło, poczuła mdłości.
Na zdjęciu dołączonego do artykulu dostrzegła fragment polany blisko lasu, jakże dobrze jej znany, z codziennych spacerów do szkoly i przedszkola.
Na ubitej trawie leżałą opaska,obok fragment urwanej gałęzi spleciony z uszkodzonym sznurkiem.
Trawa była upstrzona gdzieniegdzie krwią, miejsce wialo grozą i niepokojem.
Jadzia jak zahipnotyzowana, usiłowała przeczytać zamieszczony tekst.
Została w pomieszczeniu sama, bibliotekarka wróciłą do obowiązków.
Pracowite uczennice odeszły, oddając pracownicy opasle encyklopedie.
"Niewyjaśnione zabójstwo czy samobójstwo?
Justyna Wiercipięta w chwili śmierci miałą trzydzieści cztery lata.
Nie pracowała zawodowo, jej bogaci rodzice zapwniali jej wysoki poziom życia.
Jej zamożni rodzice nie chcą sprawy komentować.
Wyjechali do Ameryki, niedlugo po smierci córki.
Policjant i prokurator zostali wezwani na miejsce zdarzenia.
Śledczy po kilkutygodniowych badaniach i intercyzach, orzekli samobójsto.
Kobieta bowiem leczyła się na silna depresję, nie miała przyjaciół.
Denatka miałą bowiem kilka zawistnych koleżanek, które niezbyt pochlebnie mialy zeznaać o zmarłej.
Zatrzymano miejscową pijaczkę Blankę C. której zeznania byly zagmatwane i niespójne.
Podejrzana w chwili śmierci, leżała jak co wieczór pijana we własnym domu, świadkami byli jej synowie oraz starsza sąsiadka.."
Jadzia oniemiała, poczuła mdłosci i silny ból głowy, czytała przez łzy niedbale napisany tekst, nie była w stanie skupić się na żle napisanych ustaleniach, wszystko w niej krzyczało.
-Nie tak było-głos Jadzi ugrzązł w gardle.
-Zamykamy czytelnie-usłyszałą po chili spokojny lecz ponaglący głos bibliotekarki.
Zerwałą się z krzesła. Wyszła na korytarz, tam napotkałą niską pracownicę.
-Dziecko, co się stało, cała drżysz?-spytałą z troską Małgorzata.
-Nic mi nie jest-odrzekła bez przekonania dziewczyna opuszczajac budynek.
Obiecałą sobie,ze jeszcze wróci do biblioteki, sama na wląsną rękę musi zaspokoic ciekawość.
Wiedziałą,że jeszcze przy odrobinie dobrej woli mogłaby natknac się na wiecej informacji na temat tej dziwnej zbrodni.
Nie rozumiała, czemu nikomu z rodziny zabitej Justyny nie zależało aby dowiezdiec się prawdy.
Wyglądało to tak, jakby nikomu nie było żal, nikt nie cierpiał poz abujstwie tej dziewczyny.
Dlaczego nikt nie strala sie dociec prawdy?
Wiedziała,że tamta mloda kobieta nie popełniła samobójstwa.
Zabójczynią była pijaczka, dobrzez znana we wsi, dlaczego nikt tak prostej sparwy nie potrafi doprowadzić do sparwiedliwego wyroku?
Nie pojmowała ludzkiej podlości i bezduszności mysli dziewczyny natarczywie domagały się wypowiedzenia.
Nosiłą w sobie od lat ciężar z którym nie potrafiłą sobie poradzić.
Nikt z kim usilowała rozmawiać, nie bral na poważnie jej słów.
Jej naiwna dobroduszność i szczerośc narażały dziewczynę tylko na wyśmianie i pogardę.
Wystrzegała się ludzi, skłonnych do kpin i nieżyczliwych.
Rozdział IX
Jesień nastała nispodziewanie szybko, przyszła wraz z brzydką pogodą, deszczem i częstymi chorobami.
Częste katary a potem męczący kaszel, doskierał Jadzi i jej rodzeństwu.
Dziewczyna liczyłą,że być może choroba zatrzyma ją w domu i pozwoli jej odpocząć.
Na nic sie zdało oslabienie organizmu.
Musiała do szkoły chodzić niemal codziennie, pieszo, samotnie i pod parasolem.
Młodsze rodzeństwo mogło w domu chorować, im pozwalano na więcej.
Jadzia musiałą byc zzdrowa mimo niedyspozycji, musiala wypełniąc swe obowiązki.
Odczuwałą niechęc uczniów, gdy tylko głosno kichneła, koledzy odsuwali sie od niej na duzą odległość.
Nie zaznałą ich symoatii.
Nadal sama mialą zwyczaj częstowac koleżanki słodyczami, gdzieś wykradzionymi z domu lecz one nie odwzajemnialy jej sympatii.
Cierpiała, zastanawiałą się dlaczego nie jest jak inni?
Dlaczego jej los jest smutny, przesądzony?
Czemu nie może cieszyć się dzieciństwem?
Mimo,ż ejeszcze nie byla dorosła, jej życie naznaczyłyło ją duzym ciężarem cierpienia.
Ze szkoły wracałą samotnie, deszcz jeszcze kropił, witra się to wzmagał do uspokajał, jakby chciał dac ludziom jakąs otuchę.
Szła pzred siebie zamyślona, mysli krażyły w jej glowie.
Nikt jej nie towarzyszył, patrzyła na smutne drzewa coraz bardziej ogołocone z liści, przyroda byłą tak samo smuta jak jej mysli.
Zbłądziła, jej kroki zaprowadziły ją na posterunek policji.
Nie wiedzialą jakim cudem, dlaczego i kto ja poprowadził akurat na posterunek?
Nie miałą pojęcia,że w poblizu szkoly moze znajdowac się maly posterunek.
Weszła do otwartej bramy, usilowała wedrzeć się do środka, dotknęła przyciski jak do domofonu, rozległą się gdzieś weselna muzyka,
Poczekałą chwilę, niepewna tego co postanowi.
Po dluższej chwili, wychynął otyly umudurowany pracownik.
-Co ty tu dziecko szukasz?-odezwał się mało życzliwie.
-Chciałabym zlozyc doniesienie, byłam swiadkiem zbrodni, mogłabym coś powiedzieć-usłyszałą włąsny wyrażny głos.
Nalata twarz policjanta, wyrażałą zdumienie, kpinę i niedowiarę.
-Ty dziecko, chyba śnisz. Wiesz gdzie jesteś i po co?-spytałą z pogardą, odchodząc.
-Niech pan poczeka, chcę zlozyć moje wyjasnienie-rzekła twardo Jadzia.
-Ty młoda,z a dużo fimów się naogladałaś i pewnie liczysz na sławę albo dreszczyk emocji, albo to jakis zakłąd z kolegami co?-gruby policjant szydził, lustrując smukłą sylwetkę Jadzi.
-Ja mówię prawdę, kilka lat temu widziałam jak pewna dobrze wam znana pijana kobieta zabija blondynkę, młoda, bogatą kobietę. Przysięgam, wiem co widziałam-głos dziewczyny drżała z emocji.
Gruby policjant zamarał w rozkroku. Jego postura wyrażałą zdumienie.
-Dziecko, ty chyba za duzo filmów dla dorosłych się naoglądałas? sama nie wierz co mówisz-odparł lekceważąco, mierząc z przygana drobną posturę dziewczyny.
-Czemu pan mi nie wierzy?dlatego,że jestem mała, głupia i biedna to dlatego nie jestem wiarygodna-usłyszała swój bończuchny głos.
-Dobra, niech ci będzie. Dzisiaj juz skończyłem pracę, ale mogę cię przesłuchac, jesli są to brednie to gorzko pożałujesz-mężczyzna wepchnał dziecko do dusznej, małej, niewietrzonej klitki, w której spowijał zapach ludzkiego potu i strachu.
Jadzia usiadła na niewygodnym stołku, żalowała w duchu swej brawury i jednoczesnie czuła gdzies w sercu,że postapiłą słusznie.
Miała nadzieję,że cieżar bolesnego sekretu od tej chwili przestanie ciążyć.
Nieuprzejmy mundurowy rozsiadła sie po przeciwnej stronie stołu, z hukiem przybliżył krzesło do swego niezgrabnego jestelstwa, usiadł głosno posapując.
Zapadła cisza.
Mężczyzna flegmatycznie wyjął notatnik z przepastnej torby, która wczesniej leżała niedbale pod stołem.
-No słucham pannico co ams zmadrego do powiezdenia-odezwał się po dłuzszej chwili.
-Gdy byłam mała lubiłam chodzic na spacery, blisko lasku, tam czułam sie dobrze i lekko, niedaleko była zielona polana-Jadzia uważnie cedziła słowa.
-Drogie dziecko do rzeczy nie mam czasu, na sluchanie wynurzen, marnujesz mój czas-zasapał grubas.
-Kończył sie dzień, nie pamiętam dokłądnej daty. Pamietam tylko jak dwie kobiety spacerowały, nie jedna szła a druga biegła, jakby uciekałą, ta blondynka, łądniejsza widać,że była wystarszona, uciekała przed groznie wygladajaco grubą, pijaną kobietą-jadzia zakrztusiłą się i ciągnęła dalej, podnosząc wzrok na nieodgadniony wyraz twarzy policjanta.
-I Co było dalej, jak to była odległosc?-mężczyzna szyko wyrzucał słowa niczym pciski karabinu.
-Byłam jakies trzysta metrów, albo mniej ona szły jakby w moją stronę, to było kilka lat temu. Ja wyglądałam zza grubego drzewa. Bałam sie tej pijaczki bo wyglądałą grożnie no i pamiętam kłótnie, wrzaski i piski. Wygladało jakby pijaczka udusiła tamtą blondynę, bo ta blondyna leżałą na ziemi, pijaczka ją wyzywałą i miala przewagę nad nią, bo bylą duzo grubsza i cięższa a tamta była raczej chuda i trochę mniejsza i na pewno delikatniejsza-głos Jadzi drżał, czuła ból w skroniach i bliska była paniki.
Dotarła do niej nagle powaga miejsca, poczula się, osamotniona, osaczona, zupełnie nie na miejscu. Wydawało jej się,że pzrezywany koszmar nie jest na jawie.
-I co było dalej?-grubas, kreslił w notatniku niowyrażne zapiski.
-Chciałm uciec, ale wtedy zjawiła sie taka moja opiekunka Helena znaczy sie ona nagle jakby przyszła mnie uratować, była duchem-glos Jadzi się urwał.
-Stop dziecko tak dobrze ci szło i nagle znów brednie wplatujesz, miałem rację-Polichant z trzaskiem zaknął notatnik, mierząc z kpiną przybyłą.
-Przysięgam mówie prawdę-krzykneło dziecko nerwowo.
-Dziecko podaj adres gdzie ty mieszkasz? Musze ztwoimi rodzicami pogadac-odparł gniewnie mundurowy.
-Nie, prosze nie. Rodziców wogóle nie obchodzę, ponadto oni uważają mnie za wariatkę. Oni tak jak pan, nie chca mi wiezryć, mają mnie za nawiezdoną-rzekła z bółem.
-Byc moze mają rację ale chciałbym-głos policjanta wdzierał sie do umysłu dziewczyny. która postanowiła czym prędzej uciec z dusznego pomieszczenia.
Oddaliła sie czym prędzej od ponurego, szarego budynku, czuła jak jej serce nieróeno nije, uderza strachem, wstydem i przegraną.
Kiedy znów walczyła ze sprzecznymi myslami, brakiem tchu, wtem w oddali ujrzała dobrze jej znaną opiekunkę, jej serce rozpoznało Helenę.
Ucieszyła się niezmiennie, wylewnie przywitałą się z dawno nie widzianą towarzyszką niedoli.
-O jak miło Cię widzieć, proszę przybywaj do mnie często-Jadzia wtuliła się w smukłe ramiona Heleny,
-Ja tez się ciesze,że sie spotykamy. Lubię jak jestes zadowolona i ufna-odparła znajoma, pociągając Jadzię w strone domu.
-Powiedz mi proosze , czemu nie miożemy czesciej się widzieć?-Strasznie czuję się samotna i brakuje mi dobrych przyjaciół-utyskiwała dziewczyna.
-Nie wszystko ode mnie zależy. Będe przychodzić gdy będę mogła.-usmiech Heleny zdawał sie rozjasniać aurę.
Miimo póżnej pory, jasne słońce jeszcze swiecilo jasno i przejrzyscie.
Promienie igrały na lisciach, w gałęziach drzew.
-Jadziu, nie wiń sibie za tamto starszne wydarzenie, kiedy zginęła Justyna. Nie Była to twoja wina-odparła powaznym tonem helena.
-Powiedz mi dlaczego to sie musiał stać? Czemu akurat przy tym byłam i to widziałam? Gdybym tego nie zobaczyła to bym nie cierpiała tyle i tak długo-rzekła ze smutkiem dziewczyna.
-To co sie stało było bardzo złe. Niestety, życie Justyny miało być krótkie zas tamta kobieta, która przyczyniła się do smierci Justyny, będzie miała wyrzuty sumienia, jej dusza musi się rozwinąci szukać zadoscuczynienia, aby ona sama mogła pogłębic swoje życie duchowe. Nie zrozumiesz tego teraz dlatego pzrestan się obwniniać. Wiesz, co jestem z Ciebie barzdo dumna-odparła helena z promiennym usmiechem.
-Nie rozumiem po co jest tyle zła?-chciała wiedziec Jadzia.
Jest tyle samo dobra ile zła, to od nas zalęzy który kierunek obiezremy i dokąd pójdziemy-odparła Helena.
-Dalej tego nie rozumiem-głos Jadzi wyrażał smutek i gorycz,
-Zobacz widac twój dom. Ciesz się obecnoscią mamy, taty i rodzeństwa. Ciesz się ze wszystkiego co cie otacza, doceń to bo to nie jest dane raz na zawsze w takiej konfiguracji i kolejnosci. wszytsko co masz i doswiadczasz jest niepowtarzalne i jedynę-helena przytuliła ostatni raz Jadzia po czym szybko jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Wróciła do gwarnego domu, pełnego krzykliwego rodzeństwa, nadąsanych rodziców.
-A ty Jadżka gdzie się włóczysz i z kim?-zrzędził ojciec.
-Jadzka nie ma przyjaciół, ona gada sama ze sobą. Nie raz to podsłyszałem -zasmiał się młodszy brat.
-Cicho bądż, ty nic nie rozumiesz bo jestes głupi-głos Jadzi drżał z gniewu i zawstydzenia.
-Siadac dzieciory do stołu, kolacja zaraz będzie-głos matki przekrzykiwał kłótnię licznej rodziny.
-a po kolacji, pomozecie nam w polu, nie ma obijania i gadania ze sobą-odparł wyniosle ojciec, rechocząc głosno.
Rodzeństwo spożywalo kanapki z sercem i szynką.
Opowiadali o zwykłych rzeczcah, o sąsiadach, szkole, kłopotach w nauce i z nauczycielami.
Jadzia jadła w milczeniu, nie zabierała głosu.
Mysli jej wygiegały daleko, sięgały zupełnie innych spraw o których jej rodzeństwo nie mogło miec pojęcia.
-Słuchajcie, ponoć przyjechali z Ameryki, ci burzuje, którym jakas pijaczka córke ubiła parę lat temu-przechwalał sie nowinkami starszy brat.
-Tak, a gdzie oni teraz mieszkają,w którym domu?-głos Jadzi zdradzał ogromne napięcie.
-a co cie to nagle obchodzi? To taki duzy dom, willa raczej na skraju lasy i tej rzeczki-odparł niedbale jej brat.
-W poblizu jeziora, w ładnym miejscu stoi ten dom, tylko,że oni nieszczęsliwi ponoć, chociaz bogaci to szcescia nie mają-rzekła starsza siostra.
Jadzia słuchała rozmowy rodzeństwa z rosnacym zaciekawieniem i coraz silniejszym niepokojem.
Nie mogła spać, serce jej drżało z emocji.
Poczuła w sobie potrzebę misji, koniecznosc działania.
Nie mogła zmrózyć, obraz zabijanej dziewczyny na polanie powracał.
Zdawało jej się,że słyszy głos zmarłej, który ją przyzywa, domaga się zainteresowania.
Wstała skoro swit, nie potrafiła zjesc sniadanie.
Nie poszła do szkoły, choć zabrała ze sobą niemal pusty plecak, w nim były tylko zeszyty, bułka z masłem, oraz herbarta w termosie.
Wyszła w ciepły, słoneczny dzień.
Nie czuła strachu, ni leku, lecz jakies wewnętzrny przymus, niemal ekscytację.
Znała bowiem ten piekny dom, bogaczy, szła pieszo, nie pewna tego co ją czeka.
Dziwiła się sama sobie, czuła jakoby czujas dłoń ją prowadzi, nie napotkała nikogo, wiatr zaledwie lekko smagał jej czerwone policzki.
Droga nie byłą długa, nie była wcale prze nikogo uczęszczana. dróżki szutrowe same jakby wskazywały kierunek.
Nagle stanęła obok olbrzymiej bramy, przeszła tam gdzie było otwarte, nowoczesne i drogie samochody prezentowały swe zadbane sylwetki na eleganckim podjeżdzie.
Przystanęła, podziwiając przepych i luksus, zadbanego ogrodu, altanki, wejscia do willi, zawstydzona stała bez pomysłu na następny krok.
-Dziecko co ty tu robisz?-z nowoczesnego auta wyskoczył starszy raczej choć dobrze ubrany biznesmen.
-Prosze pana, ja przyszłam bo wiem cos o państwa córce-rzekła bez namysłu dziewczyna.
-Dziecko ty chyba postradałas zmysły, moja córka nie żyje, nie zycze sobie takich rozmów. Potrzebujesz czegos, jestes głodna?-głos bogacza wyrażał zdenerwowanie lecz także wyzszosc z domieszką pogardy..
-Byłam wtedy na polanie, siedem lat temu, gdy widziałam ten wypadek. Nigdy tego nie zapomnę, tam musiała być Justyna państwa córka bo-Jadzia poczuła pustke w umysle i zawstydzenie
-Dziecko cos się tobie pomieszało, nie mogłas tego widzieć, policja juz dawno zamknęła te straszną sprawę. Nie życze tego nikomu-głos bogacza wyrażał ból i zniechęcenie.
Jadzia czuła jak płoną jej policzki. Żałowała przybycia, odwróciłą sie na pięcie i rozmyslała. Była niemal pewna,że ten pan nie jest szczery, cos go mocno dojmowało wyczuła to po jego nerwowym tiku i głebokich mimicznych zmarszczkach na twarzy, w smutku wypisanym w spojrzeniu. Bogacz bez słowa wsiadł do limuzyny i z piskiem opon odjechał.
W tym samym czasie od strony ogrodu weszła najpewniej pracownica zamożnego domu, ubrana w fartuch roboczy, przystanęła obok dziewczyny.
-Daj sobie dziecko z tym spokój, ci państwo przeszli juz wiele, choc trudnow to uwierzyć. Niby sa bogaci materialnie ale na duszy to nędzarze. Choć do piwnicy będe mogła cos tobie dac-kobieta w srednim wieku żwawo kroczyła w stronę kuchennych drzwi okazałej willi.,
Jadzia niesmiała kroczyłą za kobietą.
Wl przytulnym, choc nieco wilgotnym miejscu, ktore okazalo sie piwnica miesciło sie sporo drogich i starannie poskładanych ubrań, zabawek a nawet ksiązek, były tez stare zeszyty.
-Weż sobie co chcesz z tych rzeczy, wygladasz na biedną, a te rzeczy nikomu się już nie przydadzą, bierz smiało-nakłaniała pracownica.
Jadzia bez namysłu sięgneła po duza torbę, upychałą do niej markowe płąszcze, ładne sukienki, buty, jej wzrok padł na stary zeszyt, który zdawał się nakłaniac do zabrania.
Chwyciła zachłannie stary, ładny kajet, ukryła go w swym plecaku, zas ogromny wór wzięłą pod pachę.
Podziękowała wylewnie sprzątajacej pracownicy,która niczym automat, zabrała sie to metodycznego scierania niewidocznego kurzu.
- Jesli będziesz chciała na przykład jedzenia to przyjdż, spytaj o Irenę bo tak mam na imię-odparła pracownica, kłaniajac się odruchowo obdarowanej Jadzi.
-Dziękuję, jest pani kochana-odparła wzruszona dziewczyna.
Do domu wracałą w podskokach, po raz pierwszy czuła sie lekka i uradowana, chociaz dzierzyła na plecach sporo ciężaru.
Gdy tylko wróciłą do domu, nikomu w nim nie zastała.
Rodzeństwo posżło do skoły zas rodzice udali się do prac polowych lub ogrodowych.
Dziewczyna szybko zabrała się jedzenie kanapek, tym razem apetyt jej dopisywał, jej kot przycupnął tuz obok swej pani i spoglądał na nia wymownie.
Jadzia sięgnęła po kajet, ubrania zas obojetnie zaniosła do pokoju goscinnego, miałą nadzieję,że liczna rodzina skorzysta t przyniesionych darów.
Kajet był zatytułowany "Pamietnik Justyny".
Na pierwszej stronie, znajdował sie najstarszy zapis, przypominał notatke odręczną.
'Skończyłam 12 lat, czuję,że zaczynam sie zmieniać. Nienawizde tego. Nienawidze moich koleżanek i kolegów, wszyscy sie na mnie gapią.
Obmawiają mnie, wiem bo słyszałam ich rozmowy na korytarzu a anwet na lekcji. Wszyscy sa tacy paskudni.
Wiem,że zazroszczą mi tego,że urodziłam sie bogata, im sie wydaje,że ja wszystko mam. To nie jest prawdą.Mam rodziców zajetych zarabianiem kasy, firmami.
Wiecznie zajęci, zapracowani, nieobecni. Mama woli te swoje głupie zagraniczne wycieczki i wydawanie kasy na poprawę urosy niz zajmowanie sie mną.
Mna zajmuje sie niania i sprzataczki, tylko ja wiem,że one robią to dla kasy.
Wcale sie mna nie przejmuja tylko, udają takich dobrych,żeby więcej zarobić.
Ja czuję,że oni wszyscy mnie nie znoszą,. Słyszałam, jak sprzataczka powiedziała mojej niańce,że taka rozwydrzona ze mnie dziewucha.
Ona woli sprzatac i szorowac te podłogi niz bawic się z takim samotnym dzieckiem, jakim jestem.
Rodzice kupują mi prezenty, nie wiem co z nimi zrobić, wolałabym,żeby ze mną spedzali więcej czasu..."
Jadzia zachłananie czytała zapiski, jej serce biło żywo z przejecia i wzruszenia.
Udała sie do swego pokoju, zapominajac zupełnie o bożym świecie, oddała się lekturze,niezwykłego pamietnika.
Usiadła na starym krześle, włączyła nocną lampkę, by lepiej widzieć dziecinny rząd zapisanych odręcznie słów. Z nocnej lampy żarówka migała nierówno,jakby na swój sposób dawało o sobie znać.
"Mam teraz 14 lat, przesladuje mnie sąsiadka, Blanka. Moja mama nie pozwala mi zadawać się z biedotą. Powiada,że jej rodzina nie pasuje do naszej. Jej ojciec zapisał sie do partii komunistów by mieć kasy i znajomości. Dziwna jest matka mojej sąsiadki, gapi się na mnie jakoś tak dziwnie i zadaje głupie pytania. Ona ciagle siedzi w domu i nic nie robi, często lezy na kanapie bądż siedzi na taborecie w kuchni.Wiem,że mnie nie lubi, uważa mnie za dziwną, głupią bogaczkę. Nie podoba mi się całą jej rodzina. Ale czasem u nich przebywam bo nie mam gdzie sobie pójść.
Ojciec mój zajety bizneami, matka wyjechała do Ameryki, mnie nie chciała wziąc ze sobą. Mną ma się zajmowac niańka i sprzątaczka.
Nie narzekam na nie, tylko one to robia tylko dla forsy, nie zalezy im na mnie.
Widzę, jak ta Blanka mi zazdrości. Jest mściwa, wczoraj zamknęła mnie w piwnicy bo nie przyniosłam jej tych slodyczy z od matki Ameryki.
Zapomniałam jej dać.. Przesiedziałam w tej paskudnej piwnicy chyba pól dnia, bałam sie mysz i szczurów. Kiedy darłam sie ze strachu, ta głupia Blanka tylko szydziła ze mnie.
Podobało jej sie moje cierpienie. Ta Blanka lubi zadawac mi takie przykrości bo wtedy ona się lepiej czuje.
Ta jej matka, gotuje niesmaczne mięsa, śmierdza i sa tłuste, a niektóre jej kotlety wyglądają jak kawałki zwłok dzikiej zwierzyny, wydaje sie jakby sie poruszały. O na pewno tego nie zjem, nie ma mowy. Moja gosposia ma lepszy talent do gotowania. Lubię jej warzywa i placki ziemniaczane i racuchy.
Dziwna jest ta sąsiadka Blanka, nie wiem po co do mnie przychodzi skoro wcale nie chce się ze mna bawić. Gdy udaje,że nie widzę, ona zaglada do moich pokoi i coś węszy, zagląda. Ukradłą mi kilka razy moje drogie zabawki, misie, lalki i spinki do wlosów. Zagroziłą mi, żebym nikomu nic nie mówiła, bo mnie pobije albo zabije. Przykro mi. Musze sobie znależc jakaś inna kolezankę, byle była normala.
Kilka miesięcy pózniej.
Jest udało się, mam w klasie fajne koleżanki, ale jestem zadowolona. Chodzimy sobie na lody, zaparszam je do domu, by sobie zjadły obiad.
Jest wesoło wygłupiamy się. Czasem widze przez plot jak ta głupia Blanka nas podglada, wygląda na wściekłą i zazdrosną.
Jej na pewno nie zaproszę, ona nie jest normalna."
Jadzia wysilała wzrok by doczytac kolejną strone pamietnika, lecz tłusta plama, dawno zadana, rozmyła mało czytelne pismo.
Serce dziewczyny wciąz biło żywo. Do oczy nabiegły jej łzy, musiała odlozyć pamietnik, lecz lampka nocna znów niespokojnie zamrugałaniewypaloną jeszcze żarówką.
W dole domu, usłyszałą wrzaski codziennego życia. Poderwała się nerwowo.
Nie chciała rozmawiac z rodziną. Postanowiła w duchu,że jutro po szkole, znów odwiedzi willę, gdzie mieszkałą zmarła Justyna.
Jadwiga miała w sobie ogromny niepokój, głowa bolała od cięzaru nowych sekretów.
Jutro skoro świt obiecałą sobie solennie,że odwiedzi sympatyczą pracownicę bogaczy,rodziców zmarłej kobiety.
Poczuła ciarki na plecach, chłód i dziwne poczucie,że nie znajduje się sama w swojej sypialni.
Zbiegła z impetem do wrzeszczącej rodziny, usiadłą z nimi do stołu. Czuła ogromny głód ale nie była w stanie przełknąć najmniejszego kęsa.
-Jadżka co tobie jest? Skąd masz te ubrania?-matka stanęła w drzwiach, pełna zlych przeczuć.
-Taka miła pani mi dała dary, jak wracałam ze szkoły, to byl przypadek, pobładziłam. Ona to chciała do kosza wyrzucić, więc jak tylko mnie zobaczyła, kazała mi to sobie zabrać-rzekła dziwczyna nieco drżąc z przejęcia.
-To jest drogie, staromodne. Musiało gdzies przeleżeć. To dziwne,że ci dała. a co to za pani?-drążyła matka,przeszukując stos kobiecych sukienek i płaszczy.
-Nie znam jej, nie pamietam nawet gdzie jest ten dom, to był przypadek-rzekła Jadzia, zabierajac się do robienia herbaty.
-Zaprowadż mnie tam jutro-domagałą sie jej starsza siostra.
-Saa sie tam zaprowadź, nie wiem gdzie to jest-rzekła tajemniczo jej siostra.
-Nie bądż taka tajemnicza, jutro z toba idę do szkoły-w glosie Staszki, slychać bylo determinację.
-Nie wiem, czy tam trafimy, ale dobrze, pójdziemy razem-głos Jadzi zdradzał niepokój.
tej nocy, Jadzia nie potrafiła zmrózyc oka, denerwowała się także piętrzącymi sie zaległosciami w nauce.
Zawirowania kryminalne zbyt angazowały jej młode serce, nie umiała sumiennie przyłozyć się do nauki,
Nie lubiła chodzic do szkoły, gdyż wiedziała,że znów będzie sciagać zawistne spojrzenia, znosic docinki innych łobuzów oraz, że nie znajdzie wsparcia u nauczycieli.
Pragnęła byc juz dorosłą, sama o sobie decydować.
Lubiła samotnosc, towarzystwo innych ja rozpraszała.
Nim jutrzenka wstała, Jadzia była już gotowa by isc do szkoły, liczyłą,że nikt nie będzie jej dotrzymywał kroku.
Niedoceniła determinacji swej siostry Staszki.
-Jadżkaa poczekaj, pojdziemy razem, nier bądż taka-syczała Staszka, podczas pospiesznego sniadania.
Wyszły obie na zimny poranek.
Miczały. Staszka pierwsza odzyskałą głos.
-Skad znasz tych bogatych ludzi co dali ci takie drogie rzeczy?-dociekała jej krewna.
-Mówiłąm ci,że to był przypadek, te rzeczy miały trafic na smieci-odparła Jadzia.
Tymczasem willa, była już widoczna na horyzoncie, okalała ją błekitna tafla woda ze spokojnego jeziora. egzotyczne drzewa gustownie posadzone i solidny płot, zamykający kwiecisty ogród, pełen róż.
Przystanęły, zamilkły, skupione na podziwianiu dobrostanu nieznajomych.
Tymczasemz impetem rozwarła się ogromna brama, czerwony drogi samochód wytoczył się z olbrzymiego garażu.
Ten sam co wczesniej biznesmen, odsunął nerwoow szybę od strony intruzek.
-Dziewczyny czego szukacie? Znów szukacie sensacji czy jalmóżny?-jego bas wyrażał lekceważenie.
-My przyszłysmy do pani Irenki, byłysmy umówione-pisnęła jadzia.
-Pani irenki, dzis nie ma. ma wychodne, Jak jestescie głodne to możeciesobie kontener opróznić. Zegnam dziewczyny, na mnie czas-głos bogacza wyrażał pogardę.
Stały jak wryte, patrzyły nie bez zazdrosci na odjezdzajacy nowoczesny pojazd, na wszechobecne bogactwo.
-Jadżka nie jestesmy żebraczkami, ale gbur z tego faceta, żałuję,że tu przyszłam-głos Stasi był bliski rezygnacji.
-Więcej tu nie przyjdziemy-dodała dziewczyna, tłumiąc smutek.
Tymczasem z oddali zbliżała się pani Irena, ubrana w roboczy fartuch, wykrzykiwałą ile sił w płucach
-Dziewczyny, czekajcie, mam cos dla was-jej głos wyrażał sympatię.
Zdezorientowane, spoglądały ku sobie.
-Nie zajme wam wcale czasu-pani Irenka stanęła naprzeciw uczennicom, podarowała im zagraniczne czekoladki i kolorowe ciasteczka.
-Dziękujemy, taka pani dobra-głos Jadzi wyrażał wzruszenie.
Stasia powodowana zawstydzeniem milkczała lustrując to siostre to obcą kobietę.
-My musimy isc, mamy za niedługo lekcje-Staszka pierwsza odzyskałą głos.
-Ty idz do szkoły, ja tu zosatne z pania Irenką- Jadwiga niemal wypchnęła siostrę aby szła w stronę szkoły, oddała jej nawet własny przedział słodyczy.
Dziewczyna odeszła, zostawiajac swa siostrę z obcą w obcym miejscu.
-Zapraszam do piwnicy, może sobie cos dla siebie zabierzesz-głos pani Ireny był ciepły i pełen zachęty.
Weszły obie do ciepełej i przytulnej piwnicy, pani irenka zwinnie szorowałą podłogi przy pomocy nowoczesnego mopa.
Jadzia rzuciła wzrokiem na ogromna stertę ubrań, równo uskładaną, szzukała metodycznie chocby zeszytów, notatek, wykonywała ogledziny niczym wprawny sledczy,
pani irena zajęta sprzątaniem raz po raz, spoglądała na dziewczynę.
Wreszcie Jadzia postanowiła przygarnac dużego pluszowego misia, ukrytego obok wiosennej kurtki, opiwne, błyszczące oczy pluszaka zdawały się żywe i pełne tęsknoty.
Jego bystry wzrok, zdawał się przyzywać dziewczynę.
Gdy tylko Jadzia zakończyła swe sledztwo, podniosła wzrok na milcząca do tej pory sprzataczkę.
-Pani Irenko, dlaczego pani taka dobra dla mnie?
-Nie jestem wcale dobra, mam wyrzuty sumienia, z tym bee się zmagac do smierci-odpała Irena smutno, siadajac na wolnym krzesle.
-Dlaczego pani tak uważa?
-Nie dopinowałam Justyny, byłam jej ulubiona opiekunką. Broniłam ją jak umiałam, ale ona miała swoje sekrety i podejrzane towarzystwo-odparła amutno.
-Proszę powiedziec mi więcej jaka była Justyna?-ciagnęłą Jadzia.
-To była biedna, lecz bogata tylko materialnie dziewczyna. Niby miała wszystko ale tak wogóle to ona nie miała nic. Nie zaznalą milosci. Rodzice tylko kupowali, nie poswięcali dziecku ani czasu, żałowali milosci. Szkoda gadać-głos pani Ireny wyrażał ból.
-Wie pani,że ja widziałam kto ja zabił, to była ta pijaczka z sąsiedztwa-krzyknęła Jadzia,
-ja też tak uważam, policja juz chciała aresztowac tę pijaczkę, już byli na jej tropie. Ona ma mocne alibi,że była w knajpie i piła a potemw róciła do domu aby pic, swiadkami sa jej chłopcy, synowie-odrzekłą z rezygnacją.
-Przysięgam, złozyłam nawet na policji to co widziałam ale oni mi nie uwierzyli, jeszcze mnie chcieli aresztować-Jadzia niemal płakała.
-Nie ma co się wtracac w te sprawy bo nic nie wskóramy- odparła blada pani irena.
-jak to nie możemy? pzreciez to takie proste, policja i prokuratura to debile, oni tylko niewinnych aresztują-głos dziewczyny był bliski histerii.
-Ojciec Justyny i ojciec tej pijaczki sa bliskimi kolegami, znają sie od dzieciństwa.Ponoć łaczą ich jakies tranzakcje wiązane i nie chcą się zaskarżać. Dziecko idz już ty do domu albo jeszcze na lekcje i zostaw to czasowi. Pamietaj wszystko się kiedys samo rozwiąże i wyjasni, tylko potrzebny ten nieubłagalny czas-rozmowa zdawała się wyczerpywac siły witalne sprzątajacej.
Jadzia, wylewnie podziekowała znajomej za poswięcony czas, przygarnełą pluszowego Misia i wyruszyła do szkoły, na ostatnie zajęcia.