Wszystko albo nic
Rozdział 1.
Szumne morze rozrzucało soczyste piany fal,uderzajac o brzegi pagórkow lenych. Ptaki wydawaly swe trele, słońce dyskretnie opalało i wiatr lekko dmuchał swój wczesnoletni czar.Dzień nad Adriatykiem w pełni trwał. Szeregi nowoczesnych hoteli, dumnie prezentowały się wzdlóż dróg i szos.Na balkonie drozszego i pyszniacego się przepychem hotelu, siedział znudzony komornik Adam Skurczyk. Tylko on zdawał się smucić i nad czymś niemiłosiernie ciezko dumać.Z jego nader młodzieńczej twarzy pojawiał sie przedwczesny gniew i butność co wjego zaciętych ustach twarzy czyniło z niego czlowieka nieszczęśliwego głęboko. Oczy stały się mętne, bezbarwne jak u starca prawie. Tymczasem komornik miał dokładnie trzydziesci pięć lat. Od lat kilkunstu zdołał wyrobic sobie opinie nieustępliwego komornika i wroga ludu ubogiego. Z cała pewnościa nienawidził ubogich i słabych,zywił do tych ludzi wyłacznie pogardę i chęć większej jeszcze zemsty.
Komornik nie dostrzegał otaczajacego go piękna, chociaz przybył na wakacje to wcale nie był zrelaksowany. Na jego stole stał pusty kubek po dawno wypitej kawie, kilka porzucanych niedbale niedopalków papierosa, wypadały na ziemię,wprawiając w gniew samotnie siedzacego. Stolik jego gromadził ogromna sterte listów,tych juz otwartych i tych czekajacych na zapoznanie. Wiatr przewracał kartami listu, powodując wieksze jeszcze zniecierpliwienie i wieksza nienawiść u komornika.
Kilka korespondencji juz otwatych, nie pozwalało o sobie zapomnieć. Listy raz porzucone, niemal gniecione i w drodze do kosza na smieci zniszczone dłońmi komornika, samoczynnie niczym wyrzut sumienia wciąż ozywiały a i wciąż swym równym i ciemnym atramentem kreslonym po kratkowanym kartkach, nieustannie straszyły i nabierały nowego żywota.
" Panie Skurczyk błagamy niech nam pan nie zabiera ostatnich naszych groszy na chleb. Bieda nas straszna przesladuje, nie mamy co jeść i za co zyć.Niech pan będzie człowiekiem i niech nam nie zabiera juz nic.
Błagamy na krzyź Pana Boga. Cóż my winne,że nic nie mamy i jeszcze sie nam bezprawnie zabiera ostatnie nasze grosiki. Jakim prawem i dlaczego?'"
List był podpisany drżącą reką,niezbyt wyraźnie lecz komornik doskonale widział kto jest adresatem.
Westchnął z gniewem, jego wąskie usta wyrzuciły słowa i klatwy pełne zawiści, dając upust nagrmadzonej niechęci.
Popatrzył na długi stos otwartych listów, znał zbyt dobrze tych,co do niego pisali stale te same skargi i te same przebłagania.
Nienawidził ludzi,nie miał dla nich litości i zrozumienia. Dlatego wybrał zawód komornika, który pozwalał mu bez najmniejszego wyrzutu sumienia,pozbawiać zadłuzonych i tych nie będących w stanie płacić za pochopnie nieg!dys zaciagniety kredyt chocby te niewinne kilkaset złotych. Po kilku latach dług ubogich siegał już ogromnych i często absurdalnych sum do zapłaty.
Komornik nienawidził wszakże bogatych i tych, którzy nie zaznali ubóstwa ani nie martwili się o jutro. Nienawiśc Adama wynikała po części z nienawiści a po części z niechęci do ich dóbr. Marzył przedsiebiorca by i jego majatek był ogromny i by on sam posiadał więcej, duzo więcej od tych którym bezwstydnie zazdrościł.
Rozdział II
Piotr Skurczyk przebywał na wakacjach, wybrał samotna wyprawę. Nie zaprosił nawet swojej asystenttki, panny Moniki do której żywił trudne i niedajace się okreslic uczucie. Monika była niegdys uboga studentka, ukończyła studia humanistyczne i zupełnie przypadkowym zrządzeniem losu, otrzymała wolny etat stazystki przy komorniku.
Prace swoje wyknywała poczatkowo gorliwie lecz z czasem dopuszczałą sie coraz mniej drobnych nieuczciwości. Szkolona na bezwgledną urzęniczkę, która swym poprawnym formułowaniem tresci, miałaby duże szanse na wyegzekwowanie należności. Dziewczyna dwoiła sie i troiła by swoje obowiązki wypełniać nalezycie aby i włąsne długi zaciagniete za czas studiów pospłacac a i zarobic godnie na włąsne utrzymanie.
Monika rozumiała niedolę ludzi walczacych o przetrwanie, jakże bliskie jej własnemu doswiadczeniu. Jdnakże ze względu na lojalnośc wobec szefa, i ze strachu o bezrobocie, czyniła wszystko co w jej mocy by szef był z niej zadowolony.
Poczatkowo karcił, pouczał, oszczedzał na chwaleniu, z czasem dostrzegał ukryta siłę kobiecości skrytą w zgrabnej i elokwantnej dziewczynie. Niekiedy jego samego targały sprzeczne uczucia, po których zasnąć nie mógł. Jdnego dnia obojetny i surowy, innego ciepłego i wiosennego dnia na widok osłonietego jej ciała, dostawał szalonych dreszczy, szybszego bicia serca a coraz bardziej szalone mysli nawiedzały jego kwadratowa główę.
Tego uczucia także nienawidził, niecierpiał walczyc z samym soba, meczyły go męskie i silnie rozbudzone niemal zwierzece potrzeby, które czyniły z niego człowieka w zasadzie obłakanego. Sprzeczne mysli, uczucia, pragnienia a i wpojone niegdys powinności rozrywały tegoz młodego człowieka na strzępy emocjonalne i skazywały na okrutna walką w, której on sam był na pozycji straconej.
Siebie także nienawidził za swe słabości ale i kochał jednocześnie.
Upił przyniesione przez chudego kelnera piwo i usiłowaał związac swe mysli, które nijak nie miały zamiary dac mu odpocząć nawet podczas upragnionego urlopu.
Szum morza zabrzmiał w uszach mężczyzny, góry swym majestatem kryły w sobie nieodkryte tajemnice. Popatrzył na ich rozległe wzniesienia,oszronione ciemna zielenią i szarymi skałami w których krył się mrok nadchodzącej nocy.
Ubywało z kazda mijana minuta tych co niemo stanowili towarzystwo dla turysty. Tamte postaci, obce i niechetnie nawiązujące kontakt z Adamem szli teraz na swój spokojny sen do swych hotelowych pokoi. Sen jeszcze nie nadchodził dla samotnie myslącego.Zapalił papierosa i jego niezdrowymi oparami od teraz sie delektował. Puste balkonowe pomieszczenie dla gości hotelowych nie stanowiło nawet teraz bezpiecznej oazy dla turysty. Basen niewielki, usytuowany w rogu pomieszczenia miał w sobie cos mrocznego i zarazem niewinnego. Wpatrywał się dlugo w jego spokojna woń od czasu do czasy migające iskry tafli świeciły roziskrzonym blaskiem, święacego się światła i świec zapalonych na maleńskich stolikach nierówno wobec siebie usytuowanych. Juz gasił ukradkiem swego papierosa i był gotów udac się na odpoczynek,który z wolna spływał na turystę. Wtem ujrzał kobieca postac, urody egzotycznej i nieziemsko obezwłądniajacej jego uczucia. Zamarł, zdazył jeszcze zdeptac noga niedopałek jak miał w swym zwyczaju. Urodziwa kobieta zmierzała pełna gracji, nieświadoma piorunujacego wrażenia, jakiego stałą się przyczyną dla nieznajomego.
-Cos panu podać?-spytała aksamitnie w jezyku angielskim. Mężczyzna upajał się jej twarzą porcelanowo jasną, ciemnymi błyszczącymi pieknem włosych, sięgających aż do kragłych piersi. Turysta wpatrywał sie oniemiały, oddychał płytko i nie był pewnien czy sni czy wciąz jest na jawie.
-Pani, pani prosze tu zostać-wycedził Adam,przesladując wzrokiem każdy skrawem połyskującej witalnością kobiecej postaci.
-Co proszę?-spytała niepewnie, wciąz jednak usmiechając się swym wyuczonym profesjnalizmem.
-Chciałbym, jeszcze, chciałbym-meżczyzna dyszał jak po cięzkim wysiłku, sercu zdawało gubic rytm, policzki jego pokrywała wstydliwa czerwień, oczy błyszczeć zaczęły jak w chorobie.
Dziewczyna rozgladała się wokól niepewnie, prezentując idealne walory skryte pod gustownym kelnerskim strojem. Kłaniając się z wyczuciem, odeszła speszona.
Adam wstał, jakby sam piorun w niego udrzył. Gnał tuz za pięknością, która zniknela z jego pola widzenia.
-Kim ona jest? Gdzie jest ta pani?-pytał łamana polszczyzną chudego kelnera, którego dobrze juz kojarzył z widzenia.
-Panna Anabella skończyła juz swoją zmianę, pojechała do domu-odparł niezbyt wyraxnie czyszcząc serwis na kawę.
-Gdzie ona mieszka, czym pojechała, jak, którędy?-pytał zachłannie Adam a jego czoło pulsowało niezdrowo obudznym dziko instynktem zdobywcy.
-Prosze pana zamykamy, dobranoc-odparł nieuprzejmie kelner i wskazał swwym wzrokiem na drzwi wyjściowe.
-Dobranoc powtórzył- wypychajac niemal siłą sporo wyzszego i tęższego od siebie polaka.
Adam udał się na odpoczynek lecz jego ciałem targała złosliwa grączka, jego męskie członki zdawały się płonąć to palić potrzebami piekielnymi. Wstał zaczerpnał zimny prysznic i udał sie na spoczynek do zimnego łożka. uspały go mysli o swym smutnym i pozbawionym miłości dzieciństwie.
Nocą gnebiły go koszmary straszne i nie przynoszace potrzebnej ulgi i spokoju. Nazajutrz zbudził się wczesniej niz planował.
-Jeszcze za wczesnie na śniadanie-pomyslał ze smutkiem.
Poranek poswięcił na bardziej staranne przygotowania. Golił twarz dłużej, nienal zacinając sie ostrzem, włosy podnosił to żelował z myslą o nieznajomej Anabeli. Jego spragnione członki, zdawały się wybuchnąć swym niezaspokojeniem.
Postanowił, zapomniec o nuzącej pracy i o znienawidzonych współpracownikach.
Celem dla Adama była wspaniała, idelana piekność. Jego szerokie bary zdawały się rozsadzać starannie uprasowaną białą koszulę.
Tak, biała koszula niezapieta pod szyją, zwykłe spodnie z ciemnego jeansu, nieco starte, obcisłe gdzie należy, podnosiły cisnienie u kobiet na których mu wcale nie zależało.
Przez jego egosityczne mysli przebiegły mu obrazy tamtych samotnych i opuszczonych matek, wdów tragicznie zmarłych i tych zdewociałych babć, starych, panien na garnuszku schorowanych rodziców.
Zapamiętał doskonale te spojrzenia głodne bliskości i te oczy zbitego psa, które nieustannie wodziły za nim wzrokiem.
Pomyslał o matce które spośród całej czwórki swych pociech, najmniej dażyła miłością i potrzebna troską właśnie jego Adama.
On sam swego rodzeństwa raczej nie lubił, nie był do nikogo przywiązany. Przez nich także nie był lubiany, najmniej oczekiwany. Ojciec zmarł gdy byli jeszcze tacy młodzi, Adam studiował wtedy prawo, młodsze i starsze rodzeństwo wciąż potrzebowało wsparcia rodziców. Ojciec pan Jerzy zmarł nagle z powodu przepracowania nie doczekawszy czterdziestych ósmych urodzin. Nie płakał za rodzicem, był mu on obojetny nawet w dniu pogrzebu. Cierpiał z powoddu tego co utracił, lecz jego mysli zajmowały studia i przelotne znajomości z dziewczynami.
Nie potrafił pocieszyć lub znaleźc słowa otuchy dla bliskich, pogrążonych bardziej lub mniej w swej żałobie. Adam nie byl sentymentalne. Meczyły go słowa pełne ckliwych wynurzeń, sięgajacych wczesnych lat narzeczeństwa swych rodziców. Dzieciństwa rodzeństwa mniej lub bardziej udanego. Westchnał nerwowo.
Telefon komórkowy przerwał niechybny potok myśli komornika.
Przeklnał siarczyście, nim odebrał telefon od brata.
-Przyjeżdzaj na wesele do nas. Kogo masz na osobe towarzyszącą?-pytał obłudnie brat, walcząc z powstającą w głosie kpiną.
-Z nikim nie przyjadę, jestem na wakacjach w Albanii. Nic nie rozumiecie?-krzyknał bezcremonialnie Adam.
-Ciotki się martwią,że Ty stary kawaler. U nas wszyscy juz żonaci tylko Ty, a wiesz ta ciotka Grażyna znasz ją ma dla Ciebie taką kole...-nie zdązył dokończyć brat Paweł swych treści, gdy turysta rozłączył brutalnie niechciane połączenie. Znów zaklął i odrzucił wciąż kilkakrotnie ponawiane połączenia.
Wzrokiem przebiegł po laptopie i napiecie znów wystapiło w jego obliczu, serce drgało nieregularnie. Nie spradzał jeszcze swej poczty wirtualnej. Walczył panicznie z zajrzeniem do niechybnie nadsyłanych listów. Lecz odrzucił dzielnie chęć jej przejrzania.
-Nie-walczył sam ze sobą. Tak w duchu postanowił i słownie w obecności swej asystentki, która przed wyjazdem ochoczo trzymała strony szefa.
-Prosze tylko wypoczywać, żadneje pracy-rzekła nerwowo,zagryzując pełne wargi.
Zamiętał jej nieodgadnione spojrzenie maślanych oczu i grzeczne postanowienia, przekazane ze strony jego samego. Chciał jeszcze dłużej zamienić z nia więcej słów, tak łaknął kobiecej czułości i otuchy,że gotów był nawet przebukowac zamówiony wylot, lecz szybkie, wyuczone, zwroty grzecznościowe ze strony asystentki studziły ukryte zapały komornika.
Wyszedł nareszcie na zalane słńcem ulicy, na nazwy knajp i innych hoteli, ponzawał logo firm międzynarodowych. Mijał roześmiane rodziny z dziećmi. Dostrzegał niewinne ich usmiechy. Patrzył zazdrosnie na mijane pary zakochanych, zapatrzone w siebie, niewidziały świata poza sobą.
Po twarzy Adama przebiegł skurcz zazdrości. Zrozumiał,że nikt nigdy go tak nie kochał. Pamietał niemal każdą kobiete, która odebrała rolę w jego życiu.
Żadna nie darzyła go miłością, zdolna zaspokoic jego wszelkie potrzeby i najgłebsze pragnienia. Poczuł zawód.
Udał się na plazę, przchadzał się po ścieżkach usłanych kamieniami, dotknął stopami pieniącej się wody z morza. Zaklał bo poczuł odrzucenie przez wezbrane fale. Gdzieniegdzie widział majaczące się pary, rodziny z dziećmi. Spogladał z ukosa na ich beztroskę,Poczuł jak głód domaga się potrawy i inny pasożytujacy głód w jego wnetrzu, który najbardziej żądał ludzkiego ciepła i zyczliwości. Udał się do bufetu hotelowego, dosiadł do dwóch samotnie zebranych kobiet, tuż obok niego. Słuchał damskiej paplaniny w języku rosyjskim, rozumiał tylko potoczne słowa. Czestował się tym co wybrały kobiety, pałaszował bez smaku sałatek, jajek na miękko, mleka z płatkami.
Pobiegł wzrkiem po ich przecietnych sylwetkach, po rudych rozsianych piegach wokól ostrych rysów gadatliwej rosjanki i nijakiego szarego wyrazu twarzy gestykulujacej sąsiadki. Jadł w milczeniu. Żałował,ze nie ma chociaż przy sobie telefonu kmórkowego by ukradkiem zerkać na uplya twarzy i czytać wiadomości, które były mu często obojetne.
Gdy kończył posiłek, zauważył, że ruda wyławia jego niechetne spojrzenia. Dostrzegła na twarzy głód męskiego zainteresowania. Twarz rudej wkrótce rozszerzyła się w błogim usmiechu, nie był pewien co wywołało u beztroskiej rosjanki nagłą wesołość.
Popatrzył na rozmówczynię, ta miała kamienną twarz.
-Z czego ta brzydula się ciszy?-spytał szeptem, bezwolnie.
Kobiety straciły zainteresowanie włąsnymi sprawami i ochoczo spogladały na meżczyznę jakby walczyły o jego uwagę i zainteresowanie.
Wstał bez pożegnania, pewnym krokiem wracał do samotnego pokoju.
Myślał o tamtych rosjankach z niechecią. Pojał,że lepsza pewna samotność na włąsnych rachunkach, niż związek z nijaką kobietą. Tamte nie przypadły do jego gustu. Od tamtych kobiet i im podobnych nic nie oczekiwał, takie odtracał i łamał serca przez całą swą młodość.
Gdy znów zanurzył się w lekturze gazety o polityce, która czytał bez zainteresowania, zrozumial po czasie,że tylko takie nijakie kobiety walczyły o jego serca.
Nie chciał przecietnośći. Kobieta, która zdobyła jego myśli i serce juz zdązyła się pojawic zeszłej nocy.
Oczekiwal zbliżającej się nocy, całym soba wyczekiwał pojawienia sie nieznajomej Anabeli.Imię zapamietał. Nie znał tylko doładnej pisowni, egzotycznego imienia. Wiedział,że spotka dziś wieczorem obietę swych marzeń.
Westchnął głosno i przeciągle, chłnac zmysłami wywołane zjawisko.
Czas zabijał czytaniem korsepondencji, których treśc znał juz na pamięć. Przepeniała go znajoma nienawiść.
Rozumiał logikę ubogich i skrzywdzonych przez własną niezaradność i głuptę zyciową, tych którzy regularnie do niego pisali.
Nie umiał i nie potarfił, spełniać ich błagań. Zawsze postepował po swojemu, bez emocji, kierując się wylacznie włąsnym zyskiem. Czas wolno tykał, niczym jego oczekujace serce, które teraz wybudzało się ze snu.
Odrzucił uszkodzone listy i pmiete kartki z błaganiami, ukrył je głęboko w walizce i dał się porwac marzeniom.
W głebi serca pragnął bogactwa i kobiety o nieziemskiej urodzie, przydatnej do spełnienia jego stale rosnący pragnień i oczekiwań.
Postanowił,że wieczorem musi napic sie wybornego piwa i tutejszego alkoholu zdolnego dodać jemu samemu odwagi i otuchy pdczas zdobywania pięknej kelnerki.Czas wlókł sie niemiłosiernie wolno. Udał się zatem na plażę i tam rozebrany do samych spodenek przysypiał na leżaku, czując niewygodę bo z tyłu w kieszeniach trzymał swe dokumenty, karty i gotówkę. Przysypiał spogladając na nielicznów turystów. Liczył,że byc może spotka Anabelę lub kobietę o podobnym typie urody.
Zasnął kołysany oddalajacymi się, t o zbliżajacymi się falami morza siegajacych niamal jego bosych stóp.
Przyśniła mu sie asystenka, która z przerażeniem mówiłą o kłopotah w firmie i ludziach z urzędu skarbowego. Poczuł suchośc w ustach i natychmiast poderwał się na równe nogi.
-Musże tam zadzwonic, postanowił schodząc z leżaka i obuwając buty. Gdy nerwowo rzucił kamieniem o pienista falę, wtem pojął bezsens swego postanowienia. Przecież, to głupie sny. W zabobony nigdy nie wierzył. Obce mu były damskie przeczucia i wróżenia z fusów, którymi oddawały się jego krewne.
Krązył wokół plaży niczym dziki lew wypuszczony z klatki, rozważał gorączkowo każdą mysl, który wydawała sie logiczna.
-Nie zadzwonię, jestem na urlopie-postanawiał uroczyście, rzucając z rozmachem cięży kamień do morza czystego jak łza.
Wtem łzy zebrału sie wokól jego oczy, ukrywany smutek i żal dawał o sobie znac oczyszczająco, napływały do oczu i prowokowały szloch w sercu Adama.
-Nie dam się-rzucił ponownie kamień w wodę.
-Nie będę mazgajem-postanowił.
Wtem do umysłu naplywały wciąż stare, przeżyte dzieje z dzieciństwa, nacierały niczym fale, coraz to bardziej spienione i silne się zaznaczające. Uderzały w jego kolana, plecy, brzuch i twarz. Nie chciał by wracały tamte stare zapomniane zdarzenia. Dzieciństwa dawno przemineło, lcz jego echo wciąż żywe dsięgło go tutaj po tylu latach i tak bardzo daleko.
Zanurzył się w wodzie, usiłował urkować,lecz zdarzenia z dzieciństwa głęboko topiły jego umysł.
Jako dziecko był drobny, chudy i mizerny. Szybko stał się pośmiewiskiem tych sprytnych, bogatych i obdarzonych słuszna postura i siłą.
Adam zaś był mikry, nosił wtedy paskudne przezwisko ślimak.
-Ślimak, slimak,pokaz rogi-wykrzykiwali raz po raz, znacznie od niego wyźsi i silniejsi.
Wtedy bowiem po raz pierwszy, poczuł siłę nienawiści.
Wyskoczył do brzegu, niczym wyrzucony z armaty.Pojał,że portfel wraz z telefonem zanurzone w wodzie, zdołały wydobyć, wyswobodzic się z ciasnej kieszeni spodenek.
Jego dusze zalała czarna gorycz, nerwowo przebiegał wzrokiem dookoła, w poszukiwaniu swej cennej zguby. Wył niczym rozjuszony zwierz, potem plakał jak dzieck, długo, przeciagle i obezwładniająco.
Ludzie coraz widoczniej odddalali się d niego, jakby czuli instynktownie,że złość tamtego turysty mogłaby się przenieśc na nich samych.
łzy cieknace po twarzy Adama, zakryły oddalajacy się brązowy portfel, który to woda perfidnie zabierała i zanosiła w zupełnie odległe krainy, pozbawiając go wszystko to co kochać umial jedynie i szczerze.
Rozdział III.
Adam bliski obłedu gnał czym prędzej do recepcji hotelu. Zastał szefa hotelu. Turysta łamaną angielszczyzną tłumaczył długo i zawistnie o krzywdzie jaka go spotkała podczas spaceru na plaży. Szef patrzył się w milczeniu ze zmarszczonym czołem i nie był w stanie wymówić słowa. Zawołał z zaplecza asystenkę, a sam bez słowa z kamienna twarzą oddalił się od wzburzonego turysty. Tymczasem Adam Skurczyk swój wzmozony gniew i rozpacz wykrzyczał wprost w twarz kobiety hinduskiego pochodzenia.
-Chwileczkę-odparła kobieta nienagannie w jezyku angielskim.
-Nie mam czasu, potrzebuję dzyskac pieniadze, które mi ta straszna woda zabrał-darł się w niebogłosy.
-Potrafi pan zastrzec swoje dane w banku,w ktorym ma swoje środki?-rzekła woln jak do dziecka.
-Wiem jak zastrzec swoje dane, tam było wszystko kluczyki do wozu i dkumenty-AAdam płakał jak dziecko, ktoremu zabrano cenne zabaki.
Oniemiałą kobieta gestem zaprowadziła poszkodowanego na zaplecze i dlugo i zawile tłumaczyła turyscie w jaki sposób najszybciej odzyskać utracone skarby.
Adam rozumiał zaledwie co piate wypowiedziane słowo, to co nie był w stanie pojąc, starał się domyslić.
-Prosze pani-wylewnie objał asystenkę szefa.
Kobieta patrzyła z nieodgadnionym wyrazem na poszkodowanego, trwali w milczeniu.
-Prosze załatwic to za mnie, ja podam swoje dane. O na tej kartce piszę i niech pani ratuje mnie-skamlał niczym bity pies.
-W porządku-w asystence obudził sie instynkt matczyny.
Gdy Adam wpatrywał się w egzotyczną, niezbyt młoda twarz kobiety, dostrzegł spora róznice wieku jaka dzieliła oboje. Zadbana i nazbyt zgrabna kobieta obcego pochodzenia, mogłaby byc jego matką.
Kobieta z wolna wczytała się w informacje, starannie zapisane przez turystę. Westchnęła upiła łyk stojacej w poblizu kawy, zapadła w dłuższą jakby medytacje. Niebawem w milczacej i zdumionej obecności Adama, wykonywała połaczenia telefoniczne. Chwyciła po chwili ukryty gdzieś laptop i tam sprawnie wydobywałą potrzebne informacje. Dzwoniła i sprawdzała w laptopie. Westchneła. Spojrzała na zdumionego turystę.
-Chyba załatwione. Musi pan wrócic do kraju-dodała zmęczonym tonem.
Posmutniał nie miał zamiaru wracać przed czasem do kraju. Nie spieszno mu było stawiac sie przed urzędnikami i znow walczyć jak codzień. Nie po to zatrudnia profesjonaną asystenkę aby mierzyć się samemu z trudami swej pracy.
Adam wrócił do pokoju hotelowego, zauwazył,że panie sprzatające zapasowym kluczem dały rade otworzyc jego drzwi.
Podziekował im solennie w kilku językach europejskich, których sam się kiedys nauczył.
Chwycił swoj laptop. Napisał e;mailem kilka polecec do swej asystentki.Poczuł jak wraca mu spokój z wolna i cicho. Znów zerknał na nieodczytane wiadomści, kilka z nich bylo od asystentki.Ogarnał go niepokój.
Walcząc z wzburzeniem czytał jednym tchem wszystko to co kobieta zdołała napisać.
-Ta Monika Kolasa musi mi tyłek zawracać pozdrowieniami-zapalił papierosa i upajał sie jego gęstym dymem.
Gdy juz usiłował zamknąć swoja skrzynkę wirtualną, otworzył przypadkiem chyba poprzednie, starsze, nieczytane wiadomści.
"Panie Adamie, przychodza do mnie jakies kobiety i z placzem proszą aby pan wstrzymał egzekucję komorniczą.
One dogadały się z bankiem i same sobie beda splacać. Powiedziałam im, że postaram się z panem porozmawiać i chociaż na kilak tygodni wstrzymac egzekucję.
Żal mi tych kobiet, płakały straszliwie. Kwiaty mi wręczały i zaklinaly,że potrzebuja czasy na splatę.
Zlitowałąm się. Jest jeszcze jednak sprawa, troche grubsza. Otóż synowie innej kobiety tej Władzi Kompost, podali pana do Sądu za ich zdaniem bezprawne postepowanie i nadużycia.
Kopie obu tych spraw dołaczam do załącznika. Niestety jest juz podany termin rozprawy to już 11 wrzesnia.Szczegoły widnieją w pliku dolącznym.
Pozdrawiam serdecznie
Monika Kolasa"
Adam czytał kilkakrotnie raz po raz, treści nadesłanej korespondencji. Gotów był uszkodzic laptop, złoścd zdawała się sięgac apogeum. Trzasnął sprzetem. Przeklął szpetnie. Twarz ukrył w dloniach.
Trwał długo w zawieszeniu. Siegnał po kolejnego i kolejnego papierosa, kurzył i wdychał dym zapamietale i w otepieniu. Zatesknił zrazu za domem rodzinnym. Dałby wiele by znów stac się psotnym i jurnym chłopcem, na którego mamusia raz po raz pokrzykuje i ojca, usiłującego przywołać nieznosnego chłopca do porządku.
Dobre czasy mineły, zostawiajac jakąs wyrwe w sercu.
Zamyslił się, wspomnienia napierały na umysł.Odkad pamietał zawsze był samotny i zawsze z boku. Rodzeństwo nie było z nim, lecz obok. Rodzice najmniej jego darzyli troską. W szkole nieustannie wpadał w tarapaty, gdyz najdował się zawsze w złym czasie i miejscu. Nie byl pilnym uczniem, jednakże potrafił swoje wywalczyć.Nauczyciele usiłowali zapanować nad trudnym uczniem, niekiedy lekceważac jego problemy obojetnością. Tymczasem wsród rówiesników Adam nigdy nie zyskiwał na koleżeństwie.
Dorobił sie wiekszej liczby wrogów, nieprzyjaciół niżeli osob mu przychylnych.
Jeg wzrok mimowolnie uchwycił kalendarz wiszacy na scianie. 11 września. Ta data, która zdazyła się tragicznie zapisac w historiii, pochłaniąc kilka tysiecy niewinnych ofiar. Nienawiść.
Podskoczył z niepokoju. 11 wrzesnia było wczoraj, dziś jest 12 wrzesień. Zapomniał. Przeczył.
Nie brał udziału w wielu licznych rozprawach. Rozprawy odbyły sie bez niego, niekiedy wysylała fikcyjne usparwiedliwienia, zwolnienia lekarskie. Stale narastaajace problemy stały się dla Adama niczym kamienie rzucane reką wroga, należało tylko w odpowidnim momencie wykonać unik, wtedy mógł liczyć na pomyslnśc lub odroczenie w czasie, niehybnych ciosów.
Nie chciał wracac do kraju z podkulonym ogonem i przegraną. Dopiero dwa dni zazywa potrzebneg spokoju i wypoczynku. Jego wakacje dotyczą dwóch tygodni pobytu.
Nie zamierzał sie konfrontować z trudami pracy, jeszcze chwila oddechu. Postanowił wysłac krótki i zwięzły list do Moniki.Zapewnic,że panuje nad sytuacją. Koniecznie obiecać dziewczynie pramię za dobrze wykonaną pracę.
Tymczasem naprzykrzające sie ubogie kobiety,nie stanowiły zmartwienia. Sam bowiem po powrocie złozy im wizyty i sprawa rozwiązana.
Wysłał to co zamiezrał ująć w enigmatycznej treści. Dodał serdeczne pozdrowienia i obrazek z buźką dolaczył dla otuchy.
Zamknal laptop i połozył się na swoim łozku i zasnął kamiennym snem bez snów.
Rozdział IV
Monika była uboga panną dobiegającą trzydziestki. Miała liczne rodzeństwo i schorowanych rodziców, nie utrzymywała z nimi zbyt zazyłych relacji. spotykali sie tylko od świat i rocznic. Ona sama wytrwała w staropanieństwie, nie marzyła o zamążpójściu, jedynie chciała zdobyć wielka karierę. Chciała za wszelka cene wyrwac się z biedy i osiagnąc niezalezność. Nie miała słabosci d dzieci, na ich widok nie odczuwałą nic prócz niechęci oraz ulgi, ze nie są to jej własne dziecei. W szkole uczyła się dobrze lecz nie wzorowo, z trudem zdała mature lecz studia obroniła całkiem przecietnie stajac się zwykłą polonistka bez polotu.
Adam zdecydwał się na jej kandydaturę, bo do swojego CV, dołaczyła urocze stare zdjecie, na którym prezentowała sie niebywale uroczo. Jej regularna twarz z duzymi ciemnymi oczami okalały kaskada ciemne, gęste i krecone włosy.
Zapamietała moment spotkania w sparwie pracy. Ona na widok Adama poczułą niemal motylki w brzuchu.lecz skrzetnei ukrywała włąsną słabość. On mierzył wzrokiem jej postac długo, zachłannie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Dpytywał o ukończone studia polonistyczne.
Gdy pochwaliła sie zdolnosciami lingwistycznymi i ukazała wwój szczery usmiech. Adaam uscisnął jej dłoń i zaprosił nazajutrz d wspołpracy. Jaka była wtedy uradowana. Do wynajmowanego mieszkania wracała nie autobusem lecz pieszo, w podskokach, ogladajac starannie wystawy z modnymi ubraniami.
Wtedy nie było jej stac nawet na stringi z przeceny, wtsraczało,że miała bujna wyobrażnie i odzyskana wiare w własne mozliwości. Po powrocie dostrzegła zazdrośc i niedowierzenie na twarzy pomieszkujacych z nia koleżanek.
One także wykształcone humanistycznie, wciąz bezskuteczmie poszukiwały swej szansy. Stawały niemal na głowie, by zwrócic na siebie uwage podczas licznych rozmów kwalifikacyjnych i poczas konkursów na urzędnicze stanowiska. Przegrywały z bardziej pewnymi siebie absolwentami politehniki czy administracji.
Zagryzały zeby i decydowały sie na malo ambitne prace przy barze lub sprzatając klatki schodowe, na tych stanowiskach wytrzymały zaledwie kilka tygodni, wzdychając do mizernie czekających ich wypłat. nastepnie nigy nie wracały do upokarzających ich czynności. Szukaly szczścia też jako bizneswomen,lecz wskórały tyle,ze przybyło im trosk, biurokracji i opłat stale rosnacych. Z tymi pomysłami także się rozstały, wciąz marząc o wymarzonej posadce.
-Szczęsciara jesteś-mowiła jedna po drugiej na widok uszczęsliwionej Moniki.
Nowa assystenka, postanowiła,że stanie na wysokosci każdego zadania, uczyni wszystko co w jje mocy, aby Adam był z niej zadowolony i placił godna wypłatę. Po cichu wzdyhała,że zdobedziee serce komornika, jednakżę jej marznia nie siegały juz tak zachłannie daleko. Pojmowała instynktownie,że zakochanie i praca to mieszanka więcej niz wybuchowa. Nie chciała sobie komplikowac i tak niełatwego życia. Gdzies na dnie duszy, domysliła się,że jej szanse u Adama byłyby raczej znikome i skazane na poświecenie i porazkę. Dobrze i wygodnie było jej samej, bynajniej przewidywalnie upływał jej czas. Tego dnia upłyneło dokladnie pięc lat, odkad pracuje u pana Adama. Tylko tak do niego się zwracała i pilnowała by nie dac upustu swej poufałości wzgledem niego.
Domysliła się,że byc może Adam wie,że i ona sama ma słabośc do jego osoby lecz umiała zawsze i w każdej niemal sytuacji zachowac zimna krew. Jednakże na wszystko przychodzi kres. Monika po kilku dniach nieobeności Adama,pojeła z bólem i okrutnym wyrzutem,iż podczas tych pieciu lat słuzby przy Adamie,rezygnacji z życia prywatnego i własciwie własnych zainteresowań jej serce zapałało goracym i szczerym uczuciem do Adama. Znała dokladnie rozkłąd jego dnia, odkrywała nie bez przerażenia jego mroczne sekrety i liczne słabości.
-Adamie, wracaj musimy prozmawiać-spacerowała po pustym pomieszczeniu i zapamietale pwtarzała imię swego szefa, przywoływała jego rosłą i raczej dosadną posture szefa.
Tak pragnęła by teraz jak codzień siedział naprzeciw niej i opowiadał choocby beznamietnie o tym jak jego interesy się mają, o jego licznej rodzinie. O psie,którego często przechowywał u licznej rodziny, jak dodatkowy bagaż. Monika pojęła,ze Adam nie ptrafilby nikogo kochać. Chociaz rozczulały ja niemal czułe opowieści o swym psie, o jego przywiązaniu do człowieka i psiej inteligencji, nie dostrzegłą w tym nawet odwzajemnionej miłości ddo zwierzecia. Bezduszny szef miał zwyczaj dopowiadac,że za kilka dni odda psa bratu, kuzynowi, siostrze bo ten nie daje mu spać, nie ma czasu na spacery z kudłaczem, nie chce mu sie wystawac do weterynarza. Opieka nad zwierzęciem z checia obarczał krewnych, lecz gdy i tamci odmawiali, szef wówczas przypominał sobie o swej prawej recę, włąsnej asystence.
-Moja prawa reką, mogłabyś tylko psa zaszczpić? Tu jest 100 złotych ale targuj sie o cenę, nie dam tyle za glupiego kudłacza. Adres znasz.-dodawał niemal uwodzicielsko spglądając łąskawie na Monikę.
Kobieta rezygnujac ze sptkań towarzyskich, zdołała i taki rozkaz wypełnić. Ona sama przywwiązywała się do zwierzecia, spostrzegła,że i zwierze na jej widok reaguje radosnym merdaniem i wtula swój łeb zadowolonego owwczarka do jej twarzy, brzucha, piersi i udd.
-Juz dość kudłaczu, wystarczy-krzyczała speszona gdy ten zbyt pufale okazywał jej przywiązanie gdy kobieta otwierała mu puszkę w pustym biurze po zakończeniu pracy i gdy szła z nim pieszo do weterynarza. Niekiedy nocowała zwierzę, gdy okazaało się,że Adam jest poza zasięgiem.
Koleżaki Moniki, szydziły z jej oddania szefowi, podobnemu do wiernego psa. Monika z zawstydzenieem udawała hardą lecz widok ddanego psa zawsze zmiekczał jej serce. Dodatkowym bonusem za prace na rzecz psa było to,że szef nazajutrz gdy tylko pojawiał ssie w drzwiach swej pracy, miał zwyczaj wylewne i banalne komplementy prawic swej wybawicielce. Monika uwielbiała słuchac słowa uznania,zawsze była spragniona jego uwagi. Niekieedy na swym koncie zauwazyła wyzszą kwotę, to takżę pocieszało kobietę.
Istniała jednakże mroczna strona pracy dla szefa, strona, która była dla niej najwiekszym poswięceniem.
Sprawa dotyczyła, nieleegalnych i niezgodnych z prawem działań szefa.
Wiedziała o bezwzglednym traktowaniu swych klientów, o bzdusznym i beznamietnym zajeciu ich kont.
Dla dłuzników Adam nikdy nie miał litości. Nienawidził ich błagań obecnych w listach i słwach podczas wizyt z nimi.
-To jest moja praca-tłumaczył gy znów dostrzegł bolesny szloch na twarzy samotnej matki licznych pociech.
-Ty tez pracuj, znaczy nie nad liczebnoscia rodziny tylko pracuj przepisowo-dopowiadał pogardliwie ubogiej kobiecie, która stawała niejednokrotnie przed widmem utraty komunalnego mieszkania.
Niekiedy Monika wwkraczała potajemnie do akcji, zmianiała tresci sądowych zapłat.
Swym dobrodusznym postanowieniem, zatrzymywała lub oddalała w nieokreslnym czasie bezduszne nakazy szefa.
-Tak nie można, tak nie wolno-krzyczała jej szlachetna dusza.
Gnebił jje serce strach,przed odkryciem jej miłosierdzia przez szefa.
Wiedziała,że gdyby szef wiedział o jje "niesubordynacji" jak lubił od czasu do czasu powtarzać ona sama straciłaby pracę, jedyną jaką miała i jaka zapewniała jej godne źrodło utrzymania.
Jednakże czy godzi się grac na zwłokę?
Jej serce wypełniały sprzeczne uczucia, toczyły zawziety bój sprzeczne emocje.
Jednego była najbardziej pewna, nigdy przenigdy nie otworzy pzre szefem swych prawdziwych intencji.
Nadal bedzie grać, udawać i postepowac swym utartym szlakieem,modląc się by prawda nigdy nie wypłyneła.
To była jej najwieksza cena jaka musiała płacić za swoje poświęcenie i w gruncie rzeczy oddanie swej misji.
-Rzuc u licha te prace, zdobadź inną-doradzały raz po raz stale bezrobotne koleżanki, gdy niekiedy uchylałą przed nimi rabka swej tajemnicy. Nigdy nie dzieliła sie szczegółowymi danymi, jeyniee mówiła ogólnikami o przyczynie swego przygnebienia.
-Gdzie zdobędę taką prace, za co zapłącę rachunki?-odpowiadała przerazona,pełna niepokoju o swe jutro.
-My jakos wiążemy koniec z końcem i ty możesz-odpowiadały tajemniczo.
Monika z biegim czasu odkrywała i niecne sekrety tamtych koleżanek.
-Umawiac się z zamoznymi, rozwodnikami i zonatymi dla pieniędzy? Jeszcze tak nisko nie upadłam by posuwac się do takiej małości?-gderała upita tanim winem, podczas nocnych rozmów z kobietami, które to witała lub żegnałą kończace lub zaczynające swe "prace".
-Nie upadne tak nisko jak wy. nie stocze się jak wy-odgraażała się za plecami wychodzacych kobiet.
Razu pewnego gdy Monika sama z psem szefa spędzała długi weekend w wynajmowanym mieszkaniu.
Spostrzegła,iż nowy aparat telefonu komórkowego,mocno nie daje jej spokoju swym nieustannym nadawaniem dźwieków.
Wstała, telefon podłaczony do gniazda ładował swą moc.
-Kaska znów zapomniałaś?-krzyknęła do pustego pomieszczenia, zdajac sobie po czasie sprawę z nieobecności żadnej z koleżanek.
Juz zamiar miała zlekcewazayc niespokojny telefon, gdy cos ja tchnęło. Odblokowała bez trudu zabezpieczony wcisnacego sie w oczy widoku. Nieodebrane połaczenia. Policzyła trzynascie nieodebranych połaczeń. Popatrzyła na numer, niezapisany jednakże jej dziwnie znajmy.
-Skad znam ten numer?-wzrygnęła się nie bez zażenowania.
Powtarzałą w mylach i szeptem. Odkryła kolejny wstydliwy sekret. Ten numer był prywatnym połaczeniem Adama Skurczyka.
-Czego mógł chciec od Kaśki?-pytała zaniepokojona.Sprawdziła szybko, oddychając z wysiłkiem.
"Spotkajmy sie o 21-ej tam gdzie zwykle"
'Możesz przyprowadzic koleżankę"
"Znasz licznik mój za godziny"
"Postaraj się lepiej niz ostatnio, płace za jakość usług"
Grzmiał kolejny sms.
Niemal siła odrzuciła, ciazący jej w rekch telefon. W sercu poczuła boleny skurcz. Zakleła siarczyście.
-Nienawidze ich-szlochała, chwytając za odkurzacz i biorac się za szybkie porzadki, które zawsze pomagały pozbierac Monice myśli.
Całą noc biła się myslami, szokujace wieści nie pozwalały Monice zasnąć.
Zeskoczyła z łózka. Siegnęła do wpołotwartego laptopa. Załadowała zasilacz z wolna gasnacego sprzetu.
Myszkowała po odwidzanych stronach. Znalazła erotyczny portal. Nie bez oporu śledziła korespondecje, która nie zdazyła tamta usunąć.
Adam Skurczyk, ukrywajacy sie pod nikiem "boski adamo" jak sam pisał "poszukuję sexownych, bez zachamowań goracych i młodych kobiet, gotowych na wszystko".
On pierwszy narzucił sie Kaśce i sam propnował spotkania. Do oczu cisneły się kobiecie łzy. Cierpiała.
Wystarczy. Serce dudniło Monice jak po cięzkim wysiłku. Zamknęła skrzetnie to co odkryła. Ogarnieta rozpacza rzuciła się na swoje łożko i płakała na głos długi przeraźliwie. Pies poderwał się ze swego czujnego snu, przypadł do jej stóp. W jego czujnym i niemal ludzkim cierpieni rysujacej sie na jego
zatroskanym obliczu, wpatrywali w siebie długo i serdecznie. Moika dostrzegłą w jego wilgotnych oczach odbicie swojego cierpienia.
-Dziekuję-objęła psa z całej siły jak najdroższego przyjaciela, tkwili tak blisko siebie, wtuleni w własna niedolęPies lekko zaskomlał jakby po swojemu chciał dodac otuchy zdradzonej.
Wskoczył instynktownie na jej łoże, swój puszysty łeb umieścił u jej stóp,koil swym spokojnym oddechem, zasneli oboje wyczerpani dopiero nad ranem.
Wkrótce nastał poranek, Monika nie miała zamiaru zaczynac dnia. Chciała zadzwonić do księgowej by pilnie wziąc sobie dzis urlop.Naraz pojęła,że tego dnia zaczynała się niedziela.
Z trudem zwlokła się z barłogu. Pies swym newowym zachowaniem, dowodził,że pora karmienia się zbliża.
Niezbyt chetnie zabrała się za obowiązki.Gdy już uporała się z karmą dla psa, sama poczuła głód i uświadomiła sobie po chwili,że część należąca do niej w lodówce świeci pustkami.
Wtem jęła częstować się kabanosami i jajkami Kaśki.Konsumowała jej chlebuś i serek.
Gdy brała się za porządki, wtem zadzwonił jej telefon. Odebrała po pierwszym dzwonku.
-Kochana pani, to ja Adam musiałem pilnie wyjechać służbowo, nie będzie mnie cały tydzień w pracy. Napiszę w e;mailu wytycznę-mężczyzna niemal ćwierkał do słuchawki.
-Tak, a gdzie pan jest? Dzis niedziela i tak pytam tylko orientacyjnie-spytała cierpko asystentka.
-Załatwiam sprawy zawodowe a czemu pani pyta?-głos szefa stał się gorzki i nie pozbawiony napięcia.
-Tak tylko. Do widzenia-kobieta, szybko wyłączyła telefon i nie miała zamiaru słuchać kolejnego łgania i mijania się z prawda swego nieuczciwego szefa.
Z ponurych myśli udało się kobiecie wyrwać za sprawą kudłacza, który wprost domagał się spaceru.
Kobieta niezbyt starannie ubrana, narzuciła tylko schodzony płaszczyk, włosy jej długie rozrzucone,nieczesane wiatr platał na wszelkie strony.
Pogoda była idealna na spacer, lekki wiatr rozganiał nikłe chmury, słońce od czasu do czasu przyświecało lekką poświatą wczesnej jesieni.
Kobieta wraz z psem szła przed siebie,nie planujac swej trasy, intuicyjnie pokonywała stare osiedla. Pies ogladał z przejeciem wystawy sklepowe, zatrzymywał się dłużej gdy odczuł przyjemny dla swego podniebienia zapach.
Monika chciała jeszcze sklep spożywczy odwiedzić lecz wtedy jej pies dał niespodziewanego susa, gnał przed siebie jakby go licho jakieś ścigało.
-Kudłacz, wracaj-wołała daremnie jego tymczasowa opiekunka.
Tymczasem tuż przy ławce, owczarek dostrzegł swego pana. Monika nerwowo gnała tuż za nim, w pore udało jej się ukryć za kioskiem. Stad obserwowała psa tulacego się do nóg pana a jej szefa. Szef Adam byłw towarzystwie współlokatorek. Obie kobiety wylewnie żegnały badź dziękowały mężczyźnie. Mężczyzna sięgnął po portfel i gestem poufałym, wrzucał banknot 50 złotowy do dekoltu tej bardziej obnażonej.
Kobiety raz jeszcze obejmowały mężczyznę i szczerzyły swe zeby w usmiechu, nieświadome obecności psa i współlokatorki, która o wszystkim już wiedziała.
Mężczyzna zbywał psa, czasem go klepnał po głowie by znów odpędzic się od jego obecności jak od komara, zaś wobec obecnych tam kobiet był teraz śmiały i bezwstydny.
Monika miała pewnośc,że cała trójka jest ogromnie pijana i z trudem utrzymuje się w pionie.
Chciała ujawnic swoją obecnośc, krzyknąć, wrzasnąć lecz jakiś wewnetrzny upór nie pozwalał jej działać.
Tkwiła jeszcze obok kiosku, zaniepokojona wymownym spojrzeniem pracownicy kiosku i pojedynczych klientów, kupujących papierosy.
-Kudłacz-krzyknąc usiłowała,lecz jej głos utknął w przełyku. Zdołała jedynie kichnąć i kaszlnąć nerwowo.
Monika straciła z oczu tamtych, kupiła w kiosku paczkę chusteczek, gdy już zapłaciła za zakup, znów straciła z oczu tamtych.
Wokól nie było już tych trójki zdrajców, jak ich zdołała sama okreslić, zniknał też pies.
Serce zdawało się jakby dudniło kobiecie coraz wyżej, pozbawiając ją tchu.
-Kudłacz!-krzyknęła Monika, nazbyt głosno i dobitnie, kichając jednoczesnie. Ślad po nich wszystkich przepadł.
-Wsiedli do takiego dużego, czarnego auta. Nie widziała pani?-kobieta z kiosku, była znacznie bardziej spostrzegawcza.
-Tak kiedy to się stało?-stropiła się klientka.
-Oni chyba pania poznali, popatrzyli na panią i czym prędzej czmychneli do żle zaparkowanego auta-grzmiała kioskarka głosem ochrypłym od nadmiernego palenia.
-A co z psem?-spytała.
-Psa też zabrali no mówię przecie-gdakała pracownica kiosku.
-Dziekuję i do widzenia-Monika, rozpostarła chusteczkę i poczeła wycierać twarz mokra od łez i przejęcia.
-Co za wstretni ludzie-rzekła ze złością, wydmuchując swój nos.
Zaklęła szpetnie a jej serce rozrywał ból i rozgoryczenie. Jej umysł rozsadzały myśli mnogie i pełne emocji. Chciałaby zmienić miejsce zamieszkania i koniecznie pracę.
Po powrocie do wynajmowanego mieszkania, wystosuje list do szefa. Tego postanowienia trzymała się dzielnie.
Przystanęła, z obrzydzeniem wyrzuciła mokra chusteczkę. Zawróciła raz jeszcze do kiosku.
Kupiła gazety z ogłoszeniami o pracę i w sprawie wynajmu mieszkania.
Postanowiła raz na zawsze rozstać się ze "zdrajcami" tak będzie najlepiej.
Za długo była zbyt dobra i za długo tkwiła w tym błędnym kole. Gdy już trzymała potrzebne gazety z ogłoszeniami, jej serce napełniała nowa radość i duma z powodu włąsnej przedsiębiorczości.
Postanowiła,że znajdzie szybko nową, dobrą parce biurową i pożegna się z tym bezczelnym i bezdusznym szefem, który nie miał dla innych serca ni zrozumienia.
Dla szefa Adama liczyły się tylko jego włąsne interesy, wygody i przyjemności, inni musieli albo go podziwiać, pokornie spełniac polecenia lub służyć za najmniejszę wynagrodzenie.
Sytuacja Moniki, była jeszcze zgoła barzdiej bolesna, gdyz ona sama zapałała do Adama gorącym i nieodwzajemnionym uczuciem. Niemal co noc sniła o jego obecności, bliskości, miłości.
Jej sny pozwalały szybować jej bujnej wyobraźni, jednakże w zyciu prywatnym była ona osoba nazbyt skrytą i zachowawczą.
Jej dewizą stało sie udawanie, nigdy, przenigdy nie da poznac po sobie, nie przyzna się przed szefem ze swego uczucia.
Wiedziała,że na wzajemnośc nie mogłaby liczyć, ona sam oprócz siebie samego nikogo nie umiał i nie chciał kochać.
Monika siadając do pustego stołu, pojęła iż trudno by jej było zapomniec o Adamie. Nie miała o nim dobrego mniemania,nisko oceniała jego kwalifikacje moralne jadkaże wiedziała,że szef jest diabelnie inteligentny, przebiegły i wie jak się zarabia. Ponadto przypomniała sobie,że czasami potrafił z nią porozmawiać zupełnie zwyczajnie, jakby byli dobrymi znajomymi. Okazywał nawet zainteresowanie gdy czegos potrzebował, potrafił zdobyć się na niedwuznaczny komplement dotyczacy urody asystenki.
Jeden szczegół dał się Monice zapamiętać "Przebukowała mi pani bilet. Cudownie. Z pania mógłbym spędzić ten gorący urlop jak najdłużej" zachichotał wtedy lubieżnie, tak iż Monika długo nie mogła zasnąć następnej i kolejnej nocy.
Adam rzucał słowa na wiatr, składał deklaracje lecz nie były one ani poważne ani wiążące.
Umyła ręce jakby chciała pozbyć się starego brudu i pzrywiązania do szefa. Sięgnęła do wciąz otwartego swego laptopa. Otwarła pocztę wirtualną.
Postanowiła napisać wszystko to co leżało na jej sercu, od dłuższego czasu przybywało bólu i goryczy. Zadowolenie było znikome, to tylko pensja, najniższa w kraju,byle przeżyć od pierszego do pierszego.
Gniew w kobiecie buzował, łagodziły go jedynie chwilowe wspomnienia zadowolonego Adama,banalnych komplementów jakie niekiedy słyszała.W gruncie rzeczy przywykła do swego miejsca pracy, dobry dojazd, łądny krajobraz za oknem, bliskość sklepów.
-Nie! Koniec sentymentów, stac mnie na lepszą pracę i fajniejszych lokatorów-uznała, ponownie otwierajac swoją poczte wirtualną.
Serce dudniło kobiecie, tak iż nie umiała wyrazić swych emocji słowami. Spróbowała ponownie.
" Drogi Panie Adamie.
Postanowiłam poszukac lepiej płatnej pracy, nie jestem w stanie utrzymac się z dotychczasowej pracy.
Dlatego odchodzę.
Monika"
-Nie! co ja narobiłam. Wysłałam.Cholera!-Bezmyślna jestem-krzyknęła, bliska płaczu, świadoma grozy sytuacji.
-Żle to ujęłam. Chcę pracować tylko,że bez presji o tak-dodała dobitnie, użalajac sie nad pochopnie wysłaną wiadomością do szefa.
Chwyciłanerwowo kupione gazety, postanowiła,że dokładnie przyczyta każdą stronę z ogłoszeniami od deski do deski.
Przez internet nie będzie juz szukac więcej pracy, gdyż przedstawione tam uznała za podejrzane.
Prace u Adama znalazła własnie przez internet. Nie chciała znów przeżywac od nowa to samo. Potrzebowała zmiany i odmiany na zawsze.
Długo studiowała każdą strone dotycząca miejsca prace, lecz jej wzrok stale natarfiał na prace fizyczne,opiekunki medyczne czy związane z nauczaniem dzieci.
Przygnębiona wertowała strony nadal, coraz bardziej zniechecona, dociekała treści ogłoszeń.
-Wszystkie dla facetów-rzuciła papierem na podłogę. Poderwała następną gazetę ale i tam nie była w stanie nic dla siebie uzyskać.
-Straciłam swoje ostatnie sześć złotych-odparła gorzko, sięgajac wzrokiem znów na przydatne portale internetowe poświęcone bezrobotnym.
Rozdział V.
Czas mijał niemiłosiernie szybko, Monika wciąż nie wstawiła się w pracy. Nie dzwonił jej były już szef.
Czekała niecierpliwie na jego reakcje, w wyobraźni liczyła,że Adam powodowany jakimś ludzkim odruchem, zadzwoni do niej i będzie usilował ją zatrzymać w roli asystentki.
Zdawałą sobie sprawę, jak wiele on jej zawdzięczał. Potrzebowała pilnie z kims porozmawiać, lecz nikt z jej bliskich nie był w zasięgu lub nie odbierał telefonu.
Łzy same cisnęły się do jej oczu. Znalazła w telefonie numer do koleżanki, z którą nie lubiła rozmawiać, gdyż ta okropnie przynudzała.
Katarzyna ne była w stanie skończyć swego dialogu. Jej wynurzenia na temat nieznajomych krewnych i powinowatych, zdawały się zupełnie pozbawione sensu i stratą czasu.
Monika słuchałą grzecznie, przytakujac od czasu do czasu,tłumiąc swe znużenie.
Dziś kiedy nadmiar wolnego czasu, bolał, gnębił swym smutnym i cierpkim mijaniem.
Wybrałą numer do katarzyny by tym arzem opowiezdiec jej włąsny monolog. Daremny był to wysiłek, telefon Katarzyny także był niedostępny.
Gdy już zrezygnowana, była gotowa wyjść przed siebie na spacer, by zwiedzić choćby dowolne spelunki, knajpy, bary i tam spytać o wolną ofertę pracy.
Przemkneła gorzkie łzy,uzbrojone w kilkakrotnie poprawiane własne papierowe cv, wyruszyła przed siebie.
Wtem zabrzeczał jej telefon, podskoczyłą jak oparzona.
-Tak, slucham-odparłą nim zdazyła sparwdzić dzwoniącego.
-Moniczko nie możesz teraz odejść, zostań, wynagrodze ci trud. Halo słyszysz mnie-głos szefa zrezonował w uchu i sercu kobiety.
-Tak ale, ja czuję się no wykorzystywana-odparła wreszcie zawstydzona własną odwagą.
-To nie tak.Przecież ja Cię to znaczy twoją pracę cenię i szanuję. Spotkajmy się jutro rano-nalegał przymilnie.
-dobrze to ostatni raz, jeśli mi pan znaczy ty nie wypłacisz zaległej pensji do końca miesiaca odchodzę i już-rzekłą bończucznie.
Zaległo chwilowe milczenie, slychac było wzajemne ich bicie serca.
-Dobrze, na to się zgadzam,Czy ja kiedyś skrzywdziłem ciebie?-spytał zmysłowym tonem.
-Ja chce tylko uczciwie pracować no i zarabiać też-dodała spokojnie, studząc wzbierajace się emocje.
-Spotkajmy się jutro i porozmawiamy-dodał chytrze.
-Dobrze i do zobaczenia-odłożyła szybko słuchawkę, jej serce waliló jak oszalałe.
-Glupia jestem-krzyczała, skacząc wokół stołu, znów dałąm się mu podejść.
Usiadła na krześle, niechciane uczucia i emocje powróciły by kotłować jej wrażliwy umysł i wciąz zakochane serce.
-To diabeł nie człowiek-krzyknęła, ciskajac telefonem na niepościelone łożko.
Siedziała samotnie w dusznym mieszkaniu, niezdolna do działania. Popatrzyła na opustoszałe o tej porze dnia ulice.
-Nie tym razem, nie przyjdę. Nie spotkam się z tym draniem, niech się sam z tym dręczy. Wyprowadze się stad daleko. Wiem. Zostanę opiekunką staruszek w Niemczech, to jest myśl-zasmiała się nareszcie szczerze, przepełniona dumą, odkladajac stronę gazety z reklamą prac dla opiekunek w Niemczech.
Wertowała w milczeniu gazetę z ofertą pracy w Niemczech.
Po chwili wybrała potrzebny numer i czekała na lepszą przyszłość bez Adama.
-Dzień dobry agencja SENIOR w czym mogę pomóc?-spytał aksamitny damski głos.
-Tu Monika, jestem bezrobotna szukam pracy jako opiekunka w Niemczech-rzekła jednym tchem.
-Zna pani język niemiecki komunikatywnie?-padło pytanie.
-Szybko się uczę, ale teraz tak-zawahała się Monika.
-Następny nabór to 31 sierpień tego roku. W jakim jest pani wieku?-drązył damski głos.
-Jestem po trzydziestce-odparła w napięciu.
-Przykro mi potrzebujemy osoby młody, poniżej trzydziestu lat-urwało się nagle połączenie.
Siarczyście zaklęła, bowiem zdałą sobie sprawę, że praca u Adama jest jej jedynym ratunkiem.
Położyła się spać aby swym zwyczajem "przespać probem" i zbudzić się ze świeżą energią.
Zbudziła się z twardego snu, znów zaklęła niechętna by zaczynam nowy dzień.
Spojrzała na wiszący zegar, który złosliwie przybliżał ją na spotkanie z tym znienawidzonym człowiekiem.
Nie miała zamiaru znów mierzyć się z tym kłamliwym, fałszywym szefem, którego coraz mniej ceniła.
Ugotowała dla siebie posiłek z tego co zastała w lodówce i wyslała prędko sms do szefa.
'Nie moge dziś przyjść, jestem bardzo zajęta. Monika"
Nim pochopnie wyslała wiadomość, zdążyła już pożałować tego co bezmyślnie wykonała.
Smutne mysli znów powróciły, wyobraziła sobie Adama beztrosko siedzącego z papierosem przed pubem i zaczepiajacego wzrokiem wszelkie młode, zgrabne dziewczyny.
Mówiła w głos,iż ten bezduszny cham ma się zawsze dobrze,dziewczyny za nim szaleją, klienci rodzaju żeńskiego wybaczają każde jego przewinienie, głupie kobiety tracą środki do życia by móc spojrzeć w jego diabelskie oblicze i szyderczy usmiech.Swoim gładkim kłamstwem,potrafi wyprowadzić w pole nawet szanujacy się wymiar sparwiedliwości, tańczą jak im zagra.
-Niech go trafi wreszcie cholera!-krzyknęła parząc dłoń rozgzraną patelnią.
Zasiadła do posiłku, przypomniałą sobie posrtac swej prababci Ireny, szeptuchy starej daty.
Nie wiedzieć czemu przypomniałą sobie jej długo jeszcze żwawą postać, okutaną w góralską laskę, starowinka dożyła blisko setki, odeszła gdy Monika kończyła szkołę podstawową.
Pamiętała rozmowy z nią, gdy skarżyłą się na; nielubianego nauczyciela, koleżankę, której zazdrościła,kolegę, który złamał jej serce.
Przypomniałą gdy było jej żle siadała obok zamyślonej staruszki, parzacej jakieś zioła, zawsze ta wiekowa staruszka potrafiła doardzić na swój sposób.
-To była czarownica,przypomniałą sobie teraz,że staruszka znajdywałą "rychłą sparwiedliwość na krzywdziciela"-zaśmiała się nagle upijając zimną herbatę.
Sąsiad , ktory krzywdził żonę i dzieci szybko zachorował i zmarł w mękach rok póżniej, nielubiane koleżanki, złamaly sobie rękę a to nogę i potem nie było ich długo w szkole.
Ten kolega, który złamał serce,musiał wyjechać daleko do dalekiej rodziny gdzieś w głąb kraju, słuch po nim zaginął.
-Babciu Ireno, proszę co mam zrobić z tym bezdusznym szefem Adasiu!-wrzasnęła z mocą, zaglądając w ponury krajobraz za oknem.
Niebawem sporządziła dla siebie, znalezione gdzieś na dnie szafy stare zioła, z których to sporządziłą dla siebie wywar, zapamiętany wedle procedur babci Ireny.
Ucięła sobie nastepnie krotką drzemkę, czytajac zaległą lekture książki.
Tymczasem Skurczyk, po spędzonej upojnej nocy z nową kelnerką z pubą, po sutym śniadaniu, wsiadł do swego drogiego auta i pędził na spotkanie z asystentką.
Miał przygotowane i przećwiczone argumenty, zatrzymania pracownicy, które zawsze okazały się skuteczne.
Gnał co sił zatłoczonymi ulicami, pełnych innych uzytkowników ruchu;pieszych i przechodniów oraz innych pojazdów jak on śpieszących się nerwowo.
Nagły sygnał smsa,wyprowadził Adama z równowagi, katem oka zauważył adresata, chwycił do obu rąk telefon by odczytać wiadomość, pokonując jednoczesnie trudny zakręt.
-O jasna cholera!-wrzasnął ściekle z przerażenia, zderzajac się swoim chevroletem niemal czołowo z fiatem pędzącym z naprzeciwka. Adam gnał na oślep nie zmniejszajac wcale prędkości, wykręcił auto o sto osiemdziesiąt stopni, tracąc panowanie nad pojazdem. Po chwili tracąc przytomnośc na skutek strachu nie wiedział, że wypadł z olbrzymiej skarpy wprost na miękka polanę.
Kierowca po chwili wył jak zwierz bowiem miał wrażenie,że są to jego ostatnie chwile krótkiego życia.
Zamknął oczy, nie chciał patrzeć na swój kres, na swe ostatnie tchnienie.
Zadziwiajace, jego zycie trwało nadal i było jakby bardziej intensywne niz wcześniej, patrzył na siebie teraz z góry, widział swoje wyrzucone z pojazdu ciało.
-Co jest ze mna u licha, przeciez miałem umrzeć a tu latam-wymawiał słowa telepatycznie.
Otoczyła go teraz nieprzenikniona ciemność, czerń zdawał się sadzą, która wciskała się w każdy por jego ciała.
Zamiast, spodziewanego, błogiego snu na amen, przezywał dziwnie spotęgowany lek, strach, ból i porażajaca samotność.
Czuł sie opuszczony, niechciany jak nigdy dotąd. Próbował ze wszystkich sił uciekać, walczyć ,wydostać się z matni. Daremny był jego wysiłek.
Płakał jak dziecko, który dawno juz nie był.Rozglądał się dookoła, ogarnęła go nieprzenikniona ciemność.
Wtem ciemnośc zdawała się rozpraszać, na włąsne oczy ujrzał postac mu bliską i dziwnie znajomą.
Krępy, niski męzczyzna nie kroczył lecz przesuwał się w jego stronę.
-Ojej tato to ty?-pytał rozpaczliwie.
-A kogo sie spodziewałeś? Nie jestem z ciebie dumny, skrzywdziłeś mnóstwo niewinnych ludzi, sam o tym wiesz!-rzekł surowo zmarły ojciec.
-Tato o co ci chodzi? Ty tez mi za życia wcale nie pomagałeś a teraz co sie wymądrzasz?-krzyczał z gniewem syn.
-Synu to nie tak, cały czas ci pomagałem i teraz wciąz ci pomagam tylko ty tego nie dostrzegasz!-żachnął się zmarły.
-Przeciez ciebie nie ma nie żyjesz, jak to pomagasz?
-Jestem bardziej żywy niż byłem na ziemi,wciąż czekam na swoją niepowtarzalną szansę, tego tez nie wiedziałeś-dodał ojciec.
-Ale co ty tu robisz, pomóz mi proszę, pomóz mi chociaz raz jeden, na prawdę-domafgał sie syn.
-Ty musisz innym pomagac tak z serca, a nie tylko myslec o własnych żądzach-dodał ojciec pochylajac sie do uścisku
-Ale tato jak to, przecież!-domagał się syn.
Niebawem ciemnośc stała się calkowita, postac ojca zniknęła zupełnie, uwalniajac jedynie aromat palonych cygar.
-Tato zostań-domagał się Adam.
Wtem rozwarł bolące powieki, światło szpitalne paliło ziemskim blaskiem, obce postaci w bieli zdawały sie przybliżac to oddalać.
-o kurde co ja tu robię, skąd panowie tu?-drżał z pzrejęcia obudzony pacjent.
-Miałes pan szczęście,wielkie szczęście-rzekł poważym i zmeczonym tonem starszy doktor.
-Jak to co sie stało?-dociekał leżacy, powoli odzyskując przytomność.
-Miałes pan poważny wypadek, ktos zadzwonił, pogotowie w porę cie zabrało no i to uderzenie. Gdyby było o milimetr dalej to by cie tu nie było z nami -dodał lekarz znużonym tonem.
-Jak to nie było, byłem tylko-zająkał się pacjent.
-No własnie masz ty chyba znajomosci o tam. Gdyby sie operacja ratująca ci życie nie powiodła,, to byśmy nie gadali teraz-odparł drugi lekarz, ocierajac z łysego czoła perlisty pot.
Adam zamilkł pełen niedowierzenia i bolesnego szoku, miał jeszcze mnóstwo pytan na które nie umiał odpowiedzieć.
Lekarze odeszli, wolnym zmeczonym krokiem, tymczasem przed pacjentem ukazałą się niezwykłej urody pielegniarka.
Dokonywała wnikliwych obserwacji,mierzyła parametry pacjenta,który bezskutecznie usiłował zaczepne slowo z siebie wydusić. Kobieta pracowała metodycznie, nie odwzajemniałą jedynie intensywnego spojrzenia cierpiącego.
-Spokojnie, prosze odpoczywać-rzekła alabastrowym sopranem, nieświadoma wrażenia jaki wywarła na pacjencie,niebawem niemal tanecznie oddaliła się od cierpiącego.
Adam długo rozmyślał o kobiecie, wspomniał o zmarłym ojcu, stropił się i znów paliła w nim żądza.czuł sie stracony i chłostany przez niesłuszne wyroki. On sam o sobie myslał jak o wielkim bohaterze.
Samego siebie wielbił, uważał sie za niedocenionego geniusza, kogoś o kim świat powinien się dowiedzieć i ubóstwiać.
Nienawidził zas brzydoty, biedy, słabości.
-