sierota.
Moją nowelę dedykuję wszystkim samotnym i opuszczonym.
Rozdział I
Tam gdzie ziemia tęsknie ciągnęła swe wzgórza w kierunku nieba i gdzie pagórki leśne porozrywane łąkami i brunatnością barw rozchodziły się bezkreśnie w kierunku zachodzącego słońca, tam u największego wzgórza stał zaniedbany szary dom, skryty cokolwiek eternitem. Wokół rozrzucone w nieładzie stały tez źle utrzymane domostwa i gdzieniegdzie liściaste drzewa stały jakby rozczochrane w świetle późnego lata. Na zewnątrz chłód przejmująco łopotał konarami drzew a ich szelest roznosił płacz niemowlęcia dobiegający z najmniejszego i najbardziej zaniedbanego domu.
Czarno biały kot przystanął na rozpadającym się progu i uniósł litośnie głowę w kierunku przeraźliwego płaczu i współczująco zakołysał swym chudym ciałem jakby chciał dodać otuchy stworzeniu. Wiatr strząsnął kilka rudawych liści i zatrzymał smutny wzrok kota na kołyszące się w nieładzie porozwieszane poplamione śpioszki, które wcale nie chciały schnąć. Przywarte do spinacze tez smutno machały jakby wzruszał ich los maleństwa. Maleńkie zaszronione okno zaniedbanej chałupy ukazywało groźną starszą babkę trzymającą niechętnie w swych drżących dłoniach rozpaczliwie krzyczące dziecko. Z oddali tuz przy kaflowym piecu widać jeszcze kilka biegających brzdąców, byle jak ubranych i snujących się po nieumytej podłodze.Głodny kot pchnął swym wychudłym kadłubem tekturowe drzwi i wskoczył dumnie do wnętrza. Poczuł zapach przypalonej cebuli i gwar nieustannej kłótni, Płacz dziecko stał się mniej wyraźny i jakby głuchy w bezsensownym wołaniu o pomoc. Codzienne krzątanina uspakajała kota swą przewidywalnością i monotonią dnia. Dziecko już na powrót leżało na brudnym posłaniu tuz przy dogasającym olbrzymim piecu kaflowym i patrzyło się smutnie i nadzwyczaj posępnie w przestrzeń. Malutkimi rączętami próbowało dziecko wezwać pomoc i utulić swe zaniedbane istnienie.
Nikogo nie obchodziły potrzeba maleństwa, toteż maleństwo upokorzone że żyje zasnęło z pustym brzuszkiem, czując tylko smutny posmak niedostatku.Kot instynktownie przybiegł i przysiadł na brzegu rozpadającego się barłogu i spoglądał swymi rozszerzonymi źrenicami w zamknięte oczęta maleństwo. Maleństwa na chwilę otwarło swe maleńkie szparki i uspokojone obecnością sierściucha zasnęło łagodnie tuląc małą piąstkę w swej głodnej buzi. Gwar codziennych zajęć przytłaczał ten mały budynek mieszczący kilkanaście osób którzy sfrustrowani codziennością wydobywali ze swych gardeł gorzkie trele.
Każdy na inna nutę i każdego z nich inne męczyły mary. Najmniejsze dziecko z poczucia bezsilności potrząsnęło bezwiednie swa małą rączynę jakby chciało przywitać się po przebudzeniu z nieżyczliwym mu światem. Wydobyło lekkie łkanie jakby nie chciało sobą zakłócać panującego zamieszania.Kot wpatrywał się wnikliwie w coraz bardziej śmiało otwierającą się głodem malutką buzie niemowlaka. Niemowlę zakwiczało jak pisklę i w odpowiedzi na powstałe drgania w najstarszej wreszcie babie obudziło się poczucie obowiązku i stanęła niechętnie z rozpadającego się stołka. Podeszła do brudnej i rachitycznej kuchni i poczęła mechanicznie rozmiatać brudną łyżką gotującą się kaszę. Przetarła łokciem łyżkę i oblizała swe wąskie wargi zniszczone gniewem i rozpaczą za swój trudny los. Przelała zawartość brei do pustej butelki i zamaszyście mieszając podeszła do zbudzonego oseska, Dziecko ostrożnie przyssało się do smoczka butelki i pełnymi chlipnięciami opróżniało podaną mu butelkę. Niemowlę gdy tylko poczuło przyjemna obecność pożywienia w swych trzewiach, wydało z siebie radosne kwilenie, spojrzało bystro na matkę i swych nieskładnym uśmiechem próbowało podziękować za przysługę. Matka beznamiętnie otarła lezącą obok chusta wilgotne usteczka maleństwa i zamaszyście odmaszerowała w kierunku swych obowiązków.
Wszak mnóstwo było jej obowiązków, zatem wykonywała je po łebkach, bez refleksji i serca. Tak by czuć sens odpracowania i mękę w mięśniach. Po dłuższym monotonnym tuptaniu w kuchni z łupinami struganych ziemniaków nagle usłyszała przeciągły żałosny odgłos krowich ryków, przedzierał się w skronie kobiety, z ociągnięciem odstawiła niedbale ostrugane ziemniaki, potężną noga odepchnęła od siebie do polowy pełne wiadro z zimną woda w którym wyglądały małe ubrudzone kartofle. Przetarła wilgotne dłonie w fartuch kartofle swej źle dopasowanej odzieży i ruszyła spiesznie do nieopodal oddalonej cuchnącej stajni.W tej rachitycznej stajni mieściła się para bydląt, suchych i mocno zaniedbanych. Łaciate, rude warstwy na sierści starszego bydła było posklejane własnymi odchodami a z burej i olbrzymiej gardzieli zwierza dobywał się smutny warkot.
Niewiasta wprawnie dopadła wrzeszczącego zwierza, spojrzała czule na jego zamknięte źrenice i poczuła współczucie i wrzuciła wcześniej przygotowaną porcję siana i garść mokrej trawy podrzuciła pod nos zwierząt i z rozczuleniem spoglądała jak zwierzyna migiem pochlania posiłek. Kobieta znów wskoczyła do tej samej komórki i z ociemniałego kąta po omacku wydarła kolejną porcje posiłku dla chudszej krowy i z dumą podrzuciła w kopyta należność.
Dzień powoli zakrywała ciemna poświata zmroku i z oddali niósł się zapach spalonej trawy, krzyk dziecka dobywający z wnętrza chaty rozdzierał zmęczone skronie pracującej.
Niewiasty lichej była urody, jej rzadkie mysie włosy niewiadomego kształtu sklejały się wzdłuż pomarszczonej szyi. Jej postura nieco krepa, bezkształtna, nogi schodzone i przyzwyczajone ręce do ciężkiej fizycznej mordęgi tez były bez kształtu.
Twarz ponura, zaciemniona od słońca skóra świadczyła o braku zainteresowań własną pielęgnacją.
Nos orli wysnuwał się z nieco zapadniętej twarzy. Oczy zostały głęboko wbite i świeciły zgniła zielenią błotnistej trawy tuz pod zbyt wykształconym czołem kobiety.
Krzyk maleństwa powtórzył się jeszcze jakby bardziej przytłumiony i zawstydzony i nerwowo uświadamiał zapracowaną kobietę ze pora wrócić do oseska. Nie chętnie omiotła wzrokiem najedzone bydło i pokuśtykała do oddalonej nieopodal chatyny.
Dziecko na widok matki zastygło w bezruchu i zawstydzone że przerwało prace w oborze swej matki, odwróciło swą smutną twarzyczkę do okna i w zamyśleniu spoglądało na nieumyte firanki, które niedbale jak podarte rajtuzy tańczyły przy oknie. Dziecka rozczulił ten odruch i jego niewyraźne źrenice podążały za ruchem firanki wiedzionej kaprysami wiatru. Matka spojrzała beznamiętnie na utulone dziecko. Bez słowa obejrzała czy nie ma za mokro i gdy już odwróciła się na piecie, dziecko zakwiliło domagając się uwagi.
-Będziesz ty cicho, leż se tam- wypowiedziała beznamiętnie i niezadowolona powędrowała do kuchni by do obiadu garnkami potrząsać i ażeby mierny posiłek uszykować dla starszych. Dziecko pozostawione samo sobie pozostało ze swymi myślami wpatrzone w brudne firanki i wyciągało niezgrabnie swe maleńkie oczęta by utulić się w tańczące zjawisko ruchomych firanek.
Dzień za dniem mijał w podobnym zapomnieniu i podobne zdarzenia odmierzały czas i życie maleństwu.
W dziecięciu rodziło się coraz większe pozwolenie na zapomnienie, wraz z poczuciem odrzucenia i porzucenia tkwiła smutna myśl przyzwolenia na trwanie w zawieszonym czasie osamotnienia i opuszczenia.
Dziecko zaciskało maleńkie piąstki jakby samo sobie chciało dodać otuchy i ochronić się przed poczuciem zagubienia.
Ta mała dziewczynka widywała co dzień przez niedomyte okno jak stary modrzew popychany nerwowo przez nieznośny wiatr malował jej na nieboskłonie ciemną poświatę z deszczowych chmur,
Świat nie witał się z dzieckiem otwartymi ramionami więc co dzień dziecko samo obejmowało swe kruche istnienie i samo siebie kołysało w rytmie dochodzących prac polowych i domowych, codzienny łomot i stukot prymitywnych robót odmierzał jego dni, tygodnie i lata. Jego ludzkie pragnienie bycia utulonym i potrzebnym na tym gołym świecie nie zostało nasycone ani choć trochę zaspokojenie, wraz z upływem czasu dziecko zapadało się w sobie i poszukiwało swego pięknego zastępczego świata. To był świat jego i tylko jego marzeń to tego świata nie miał dostępu nikt, w tym zastępczym świecie było jak w raju. Wraz z poznaniem i przyswajaniem sobie nowych w życiu zmian świat małego dziecka stawał się coraz bogatszy i pełniejszy w wrażenia.
W realnym świecie robiło się coraz tłocznie przychodziły na świat nowe istoty i każdy chciał dla siebie wyszarpać kawałek swego lepszego świata. Dla malej istoty nie było miejsca, godziło się ono na pokątne przebywanie byle tylko przetrać i byle być niewidocznym dla innych oczu.
Rozdział II
Dzień powoli chylił się ku zachodowi, zmrok spowijał ziemie chłodną pierzyną szarych chmur.
Z oddali zapach świeżo zakwitłych ziół nosił się wraz z delikatnym powiewem wiatru. Śpiew ptaków skromnie dolatywał do niedomkniętych okien szarej chałupiny gospodyni Maryny.
Maryna mieszała świeżo ubite masło, przetarte z maślniczki z ubitej maślanki.
Niedomyta łyżką co rusz zanurzała w jasnej brei i z uznaniem wypełniona już łyżkę ,upychała do swej w połowie bezzębnej szczeki. Z uznaniem siorbała i spoglądała wokół na chaotycznie rozrzucone przybory kuchenne, z otwartej lodówki wychodził zapach zeschłego mięsa.Kot instynktownie przybiegał gdy zapach stawał się coraz bardziej intensywny i wyczuciem szybował w kierunku mięsnej zdobyczy. Maryna patrzyła gniewnie i ze znużeniem jak kocisko wściekle kąsa mięso i w pewnym momencie wydarła mu z gardła prawie strawioną cześć posiłku.
Przypomniała sobie ze to była porcja na obiad dla swej licznej rodziny. Cokolwiek wprawnie odkroiła ostrym widelcem, poprawiła kciukiem wybrzuszenia powstałe z ruchu kocich pazurów i przystąpiła do wałkowania mięsa na kotlety, dla głodnej kilkuosobowej rodziny.
W tej samym momencie drzwi mocno zamknięte zaskrzeczały, Marycha odruchowo nerwowo skłoniła się w kierunku powstałego zgrzytu. Tekturowe drzwi mocno napoczęte już pleśnią, wypchały do wierzchu niezgrabną postać starszego chłopa. Który to niewyraźnie od progu już zawodził
-Co żeś cholero ugotowała, nic nie robisz, jeno pieniądze przepuszczasz .
Kobieta w odpowiedzi odburknęło nieuprzejmie i potoczyła się do wrzeszczących dzieci, które nagle zaczęły się kłębić w zbyt ciasnej i zaniedbanej kuchni. Ich głodne i zapadnięte brzuszki domagały się jedzenia. Maryna wcale nie przejmowała się ich niedostatkiem. Lecz wprawnie podniosła zardzewiałe wiadro, upchnięte pod stołem i napełniwszy wodą z kranu wymaszerowała do nieopodal oddalonej zaniedbanej stodoły. Dzieci patrzyły na puste talerze byle jak ułożone na stole i na puste garnki położone na węglowej kuchni. Najstarsza z nich kilkuletnia dziewczynka w mysich ogonkach udające warkocze, wygrzebała przedwczorajszy chleb z walącej się i niedomkniętej szafki. Poczęstowała kawałkami pozostałe maluchy. Te zaś ochoczo umieściły swe podarowane pajdy do pożółkłych ząbków i mieściło z przejęciem każdy suchy kęs pieczywa. Wtedy niezgrabny jegomość przyczłapał do kuchni i daremnie przeszukiwał brudne gary, niektóre które tylko do połowy były wypełnione przedwczorajszym mlekiem. Przybliżył swój za długi nochal by obwąchać białawą ciecz i natychmiast odrzucił nieświeżą porcję mleka. Zawył bezgłośnie - Gdzie jest żarło? -Czego nic nie robicie dzieciska? - zawył.
Dzieci bez śniadania wybiegły na podwórko szukać wśród jesiennych liści gdzieś wśród nich ukrytych owoców. Ich małe rączęta zakończone ciemna obwódka brudu szybko przeszukiwały wśród opadłych liści choćby śladu owocu. Każdy odnaleziony nawet nadgniły okaz owocu cieszył niezmiernie i zaspokajał ich znajomy i częsty głód niedostatku.
Marycha wracała już z pustym wiadrem do chałupy i przywoływał jak co dzień swe dzieci wrzeszcząc .
- Nie jedzcie tego bo pochorujecie, zostawcie to! Dzieci nie reagowały na ochrypły głos rodzicielki lecz nadal z upodobaniem węszyły zapach przegniłych owoców,dla nich liczyło się to, że czymkolwiek udaje się im zaspokoić potrzebę stałego żywienia.
Rozdział III
Tymczasem nieustanne próby zwrócenia na siebie uwagi pozostałych mieszkańców chałupy na ogół spełzały na niczym. Nikogo nie obchodziło przeciętne, zasmarkane, zasmucone i często zamyślone dziecko. Świat dziecka wzbogacały i zajmowały istniejące różnice w gospodarstwie, w wyglądzie, w zasobach, w szczęściu i powodzeniu.
Zaniedbane dziecko marzyło że jest właśnie najpiękniejszym i najszczęśliwszym stworzeniem i jest obdarowywane powszechnym podziwem. Pragnęło za wszelka cenę cokolwiek znaczyć lecz los nie był łaskawy i nie wysłuchiwał tych urojonych marzeń.Zycie zdawało się być zwyczajnym trwaniem, codzienna poniewierką z dużą dozą refleksji i przemyśleń na każdy dzień. Najbardziej wszechogarniającym pragnieniem stało się być kimś innym, istnieć jako ktoś inny, lepszy. Pragnęło wyrwać się własnej małości i zamieszkać w innym ciele. Nie czuć, nie widzieć i nie rozumieć własnej brzydoty i byle jakości. Pragnęła nasycić w sobie chęć życia,poczuć sens swego przeciętnego istnienia.
Stalą się mistrzynią snucia marzeń o lepszym świecie, pięknym i wspaniałym. Jej dni wypełniały błogie marzenia że wyrywa się ze smutku, szarości i wypływa tam gdzie kolorowo, wesoło i gdzie istnieje miłość.
Tak tej miłości pragnęła rozpaczliwie i czuła nieustanny głód kochania lub obdarowywania innych miłością. W realnym świecie nie istniało ani pojęcie miłości, a jej miejsce zajmowało smutek, przygnębienia bezustanna praca na roli starszej rodziny, brak owoców tej pracy i nieustanny brak wszystkiego. Niedosyt bolał i brzydko kontrastował z coraz lepiej radzącym sobie otoczeniem. Hania patrzyła przez brudne i byle jak zaopatrzone okna w ohydne firany jak inni cieszą, bawią. Widziała wyobraźnią piękny kolorowy domek, który mienił się różowymi kolorami w świetle zachodzącego słońca. Promienie słońca jakby obdarowywały swą uroda sąsiedni domek i zataczały swe okręgi mieniącej się urody tuz na szczytem pięknego budynku. Z domku wyłaniała się urocza para miłych sąsiadów i prowadziła czule pod rękę śliczną dziewczynkę z brązowym kucykiem w stronę dzikiego lasu. Las jakby na widok rodzinki nabierał jaśniejszych kolorów i zieleń nawet też stawała się jakby zieleńsza i obfita tak jak bogactwo i uroda tam idących.Hania wypowiedziała głośno swe marzenia
- Chciałabym i ja tez tam pójść wraz z nimi trzymając się za ręce i tez poznawać piękny las, otoczona taką samą troską. - Przygnębiał Hanie smutek swej niedoli. Z oddali dobywał głos wrzeszczących dzieci, pełne chaosu roztargnienie panowało, które jeszcze bardziej gnębiło i kazało uciekać mentalnie do pięknego choć nieznanego świata. Hania wpijała swój zadarty nosek w zanieczyszczone okno i snuła swe nierealne marzenia.
- Urodzić się kimś innym i dorastać tam właśnie w tym kolorowym domku i cieszyć się taką i miłością i zainteresowaniem. Lecz nieosiągalne marzenia fizycznie bolały i powodowały ciężki ból fizyczny, wrastający i kiełkujący w sercu. Nigdy nie będzie dane spełnić choć cząstki swego chorego pragnienia. Dziewczynka oderwała swój niezdarny nosek od szyby i czuła nieprzyjemny dotyk szkła jeszcze przez jakiś czas. Chata w której mieszkała dziewczynka, pełna zagracenia zbędnymi i przypadkowo porzuconymi przedmiotami stanowiła jeszcze dodatkowy chaos i topornie odgradzała od własnego poczucia bezpieczeństwa. Nic w tym mieszkalnym domu nie miało swego przeznaczenia i nie komponowało się z nikim i niczym. Dom nie spełniał zadania mieszkania, jego wystrój a raczej jej brak ciążył i zasmucał i kazał unosić swe myśli gdzieś daleko i coraz dalej.
Rozdział IV
Szelest papierków po cukierków obudził Hanie z zabrudzonego barłogu; przetarła oczy ze zdumieniem i patrzyła jak nieco młodszy brat łapczywie zapycha buzie tanimi cukierkami.
-Daj mi jednego, poczęstuj mnie- ochryple wysapała dziewczynka. Tamten w odpowiedzi odwrócił się tylko na pięcie i na odchodnym rzucił
- Nie dostaniesz nic, wszystkie cukierki są moje, nie zasłużyłaś na słodycze, moje są one! - wybiegł wtem spiesznie w stronę ciemnej izby skąd dolatywał zapach spalonej cebuli.
Hania poczuła się smutna i kiszki w pustym brzuszku zaczęły dawać znać o konieczności posilenia się. Niezdarnie wyśliznęła się po nieskładnym barłogu, włosy ręką przeczesała wzdłuż przydługiej grzywki, w ten bury kot przybiegł śpiesznie i swym różowym jęzorem, począł gładzic chude dłonie dziewczynki i wskoczył na taboret by zlizać przedwczorajszy gród z policzka.Kocia czułość nieco ucieszyła dziecko i dodała jej swoistej pewności siebie. Kot wymaszerował po wąskim korytarzu w stronę zapachu nieświeżej wędliny, dziewczynka krok w krok szła za nim i małym noskiem poszukiwała zapachu który by nadawał smak potrawom. Lecz prócz zsiadłego mleka i suchego chleba schowanego w foliowym worku trudno było dostrzec inne pokarmy. Gromadka dzieciaków wpychała sobie dłonią kaszankę o zapachu zbyt już odrzucającym dla chudej Hani. Widok brudnym talerzy, które szybko wycierały się do czysta dzięki wprawnym językom głodnych dzieci także ponuro działał na jej dziecięca wyobraźnie. Wreszcie wsadziła sobie napoczętą bułkę i mieliła ją dłuższy czas w ustach dopóki śliny nie rozpuściły jej kształtu, upiła kranową wodę z brudnego kubka i odeszła do łazienki by bardziej uwolnić kuchnie z nadmiary głodomorów co rusz tam kłębiących się.Wrzask i huk codziennej krzątaniny, wdzierał się we wrażliwe skronie młodziutkiej Hani i nie pozwalał płynąc myślom i nie dawał możliwości na zebranie własnych myśli.
-Do roboty dziecisko- przejmująco gardłowy głos rodzicielki zdawał się rozsadzać wątłe mury chałupy.
Smutne i niepewne spojrzenia wychudłych dzieci reagowały gniewem i niechęcią na przymus pracy. Dobrze bowiem znały bezsens i cierpienie, prace polowe nie stanowiły żadnej radości ni atrakcji dla dorastających .Pola znajdowały się po przeciwnej stronie ulicy, oddalone kilometr od chałupy, stanowiły olbrzymie połacie skoszonej trawy i były usytuowane u podnóża rozciągniętych nierówno pagórków. Praca przy sianie stanowiła w gruncie rzeczy najważniejszy w porze letniej obowiązek Marychy.
Marycha miała w sobie niemal końską siłę i niedorzeczna determinację by z powstałej skoszonej trawy uczynić najważniejszy posiłek dla swych krów, toteż nie szczędziła sił i zdrowia by często na własnym grzbiecie dotaszczyć pod chałupinę cokolwiek z urobionego z suchych traw z oddalonych łąk. Jej widok śmiesznie rozpalonej w podartych i niemodnych łachmanach po męsku zapiętych i niezgrabnie oplatujących jej chłopskie i przedwcześnie zniszczone ciało było częstym widokiem dla ciekawych sensacji sąsiadów. Sąsiedzi pomieszkujący bardziej zadbane domostwa i w swych bardziej dopasowanych a nie przypadkowo narzuconych szmat, wypoczywali latem przy ogrodzie rozśmieszając się wzajemnie z zapracowanej Maryny.
- Ta Marycha to robotna babina - palnął gruby sąsiad i rozłożył się wygodnie na poplamionym piwem leżaku, Jego połowica staruszka wyzuta z urody i wdzięku wycedziła bezzębną szczęką
- Nic z tej jej roboty bo i tak jej grad to siano zaleje. Przepowiednia się zgadzała bo i tak bywało. Nie miała ta Maryna żadnego powodzenia ani szczęścia, los jakby upatrzył sobie w karaniu i upokarzaniu jej. Jej strasznie trudna i męcząca harówka na roli nie przynosiła owoców, dawała jej tylko krzepę i zbędny balast w postaci ośmieszania się przed innymi. Nikt jej nie pomagał, nikt nie rozumiał a i modlitwy toczone do Boga choć tak podniosłe i często we łzach odprawiane prawie nigdy Niebiosa nie wysłuchiwały, widać jej byle jaki los nie wzruszał nawet Opatrzności. Jedyną radość stanowiło dla niej słońce co upodobniało sobie ogrzewać jej skórę coraz mocniej i na czerwono, marszcząc jej i tak zniszczoną powłokę skórną.
Rozdział V
Hania już kilkuletnia powoli nabierała pewności siebie i jej świadomość rosła wraz z kłębiącymi się gdzieś głęboko w zakamarkach wyobraźni świata pięknych marzeń, których spełnienia nie umiała się doczekać.Świat dookoła nabierał różnorakich barw i mienił się emocjami, które często ulegały przeobrażeniom a powodem byli inni ludzie, Hania posiadała w sobie głęboko skryte pragnienie by ludzie ją po prostu nie odrzucali. Czasem po cichutku wdrapywała się na krzesło lub rozkładający się taboret i przez wybrudzone okna, zasłonięte mocno brunatno-szarymi firankami, które zamiast zdobić szpeciły okna, przyglądała się wtedy przechodniom i powoli umykającemu się życiu. W sercu miała nieustanny smutek i nietulony chłód głodu i odrzucenia. Głaskała nawet te szare firanki i wyobrażała sobie, że szorstki materiał żyje i odwzajemnia jej uścisk. Czasem szary kot podbiegł wyczuwając stany smutku swej pani natychmiast dobiegał i po swojemu koił smutek dziewczynki. Jej samotne łzy czasem płynęły wzdłuż chudych policzków dziecka i kończyły swoją drogę na miękkim futrze ulubionego zwierzęcia.
Szary kotek o współczującym spojrzeniu powoli stawał się wiernym towarzyszem samotnego dziecko. Co noc zasypiał przytulony do szczupłego ciała dziecka i ogrzewał łoże własnym oddechem i ciepłem, którego wydzielał.
-Dziękuję Ci kotku, jesteś najlepszy- szeptało dziecko do ucha kotkowi. Zwierze jakby w odpowiedzi na dziecięce wyznanie wtuliło się głębiej w burczący brzuch dziecka i zanurkowało bliżej w poszarzałą pościel. Szary poranek nastał deszczem za oknem i wrzaskami pozostałych domowników.Szaruga widziana przez źle zasłonięte okna działała nerwowo i zakłócało wewnętrzną harmonię. Żal było opuszczać swe własne schronienie i mierzyć się z niewdzięcznym światem. Niewdzięczny świat jawił się dziewczynce jako rażąca niesprawiedliwość co nie daje wytchnienia potrzebującym co gardzi proszącymi a w nadmiarze rozdaje tym co i tak maja za dużo. Długie godziny rozmyśleń upływały dziecku na rozklekotanym tapczanie, wtulonemu w gęste futerko udomowionego kotka. Towarzystwo wysłużonego sierściucha dawało wdzięczną radość i pozwalało zobaczyć wątłe kontury dobroci obcego świata. -A gdyby tak udało się poprawić ten świat-tak by ci którzy nie mają i za dużo cierpią mogli znaleźć zasłużoną pociechę teraz, niebawem?-marzyła dziewczynka. Jednak jej marzenia wcale nie chciały się ziścić. Jedynym towarzyszem niedoli i samotności stanowił właśnie ten sierściuch, stale obecny i będący na niemal każde zawołanie dziecka.-Czemu tak jest że inni maja za dużo a innym zabiera się nawet to co nie mają? Rozważała często dziewczynka. W jej pytaniach zawierała się cała dziecięca rozpacz i niedola szczupłego pochylonego ciała pochylającego się nad zakurzoną podłogą, na której jak zawsze znajdowały się przypadkowo porozrzucane rzeczy i przybory, należące do wszystkich domowników. Hania podniosła ku górze ubrudzonego i nieco zadeptanego pluszowego misia. Widok brązowego pluszaka, prawie sięgającego wzrostu kota. Powitała nowego przyjaciela serdecznym uściskiem i postanowiła że nowy przyjaciel będzie należał tylko do niej samej.Ukryła go zaraz głęboko do stojącej nieopodal i walącej się szerokiej szafy.Poczuła się nieco bardziej zamożna i mniej samotna, oto przypadkowo odnaleziony pluszak, będzie tylko jej i tylko jej samej będzie dodawał otuchy. Odtąd już uczucie osamotnienia nie będzie już dojmująco oblepiać jej wypełnione marzeniami serce.-Chciałabym spotkać kiedyś dobrego przyjaciela, dobrego człowieka, co nie będzie mną gardził a będzie za mną przepadał-marzyła dziewczynka i wtem kot znów jakby intuicyjnie więcej i mocniej przywarł do serca osamotnionego dziecka.
Jesień minęła szarością i ponurymi smugami mroźnych deszczy. Szaruga zdawała się trwać nieskończenie i chłód nieogrzewanych pomieszczeń dawał się we znaki w postaci częstych infekcji i gryp dla wszystkich dzieci. Miejscem przebywania zainfekowanych dzieci stanowiły te liche pomieszczenia, niedbale złożone i takim kosztem wykończone.Bowiem w dwóch izbach mieściła się piątka dzieci, dodatkowe jeszcze dwa koty i mnóstwo niekompletnych zabawek co rusz zmieniało swe miejsce i właścicieli, czemu towarzyszyło nieprawdopodobny hałas i krzyk.Smutek i poczucie osamotnienia mocno wrosły się w serce i świadomość dziecka. Jej poczucie odrzucenia i bycia innym niż reszta dzieci które znała, dodatkowo pogłębiały jej poczucie bycia kimś mniej wartym i godnym szczęścia. W rodzinnym domu nie zaznała bowiem poczucia bezpieczeństwa ani nawet odrobiny miłości. Głód niespokojnej i niespełnionej miłości już na zawsze rozgości się w malutkim serduszku dziecka. Spoglądanie na innych przez wiecznie wybrudzone okna i twarde od brudu firany poczucie żalu do świata jeszcze wzmagało. Hania co rusz byłam świadkiem zadowolenia i uciechy innych,patrzyła na beztrosko umykającym się zwierzętom domowym i zazdrościła im poczucia wolności i swobody. Żałowała ze nie jest jedna z nich. Patrzała tez Hania na ptaki i także im zazdrościła wolności i swobody się w poruszaniu się i tych zaszczytnych lotów ku górze w tylko sobie wiadomym celu.
-Ach gdybym i ja tak mogła, gdybym tak i ja zamieniała się z tym pięknym słowikiem, gdybym potrafiła tak jak on wzbijać się w przestworza i umykać jak najdalej i najwyżej-dumała. Lecz i te niedorzeczne marzenia nigdy nie doczekają się realizacji. Hania pomyślała ze może te bardziej absurdalne i niedorzeczne pragnienia mają szanse szybciej się ziścić od tych takich zwyczajnych, takich co doświadczają inni oglądani przez okno zasłonięte sztywną z brudu firanką.
Rozdział VI
Kolejna jesień także pochmurna i pogoda jakby pogrążona w rozpaczy zdawała się zasmucać mieszkańców nieustannymi mżawkami i szaruga. W taką nijaka aurę mała Hania musiała już przystąpić do Szkoły, szła bowiem do pierwszej klasy. Początkowa ekscytacja związana z radością z powodu nieznanego poczucia nowości szybko ustąpiła miejsce ponurym zwyczajom.Co dzień rano z ciepłego nagrzanego ciepłem kociego sadła łoza musiała czym prędzej zmykać w kierunku Szkoły, oddalonej o ponad dwa kilometry, szarej i niezgrabnej budy, która swym wyglądem budziła grozę i raczej ponure skojarzenia.Zamiast kolorowego świata poznawania nowych barw i ciepłych doznań towarzyszącym poznawaniu, także u Hanie spotkało rozczarowanie.Uczniami szkoły byli miejscowi łobuzy, rozrabiaki i niepokorni smarkacze, którzy swoim postępowaniem starali się uprzykrzyć i tak smutna dolę dziecka.Hania wiecznie smutna i nadąsana, ze strachem i lekiem uchylała się od odpowiedzialności szkolnej. W żadnej innej uczennicy nie widziała towarzyszki dla siebie. Szkoła zdawała się stanowić swoistą dżunglę, walkę o przetrwanie najsilniejszego. Nie było nikogo kto mógłby ulżyć niedoli dziecka. Hania z natury szczera i dobra ilekroć podejmowała próby nawiązania kontaktu z innym dzieckiem z miejsca spotykała się z rozczarowaniem i bólem. Szybko stała się obiektem kpin i niewybrednych żartów. Starsi i więksi i bardziej pewni siebie czynili wysiłki by upokorzyć i poniżyć dziecko.jej pragnieniem stało się bycie niewidzialną i niepostrzegalną, pragnęła by nikt nigdy już nie dostrzegał jej istnienia. marzenia o beztrosce stawało się mrzonka i nigdy nie spełnionym marzeniem. Odpowiedzią na spotkanie drugiego człowieka stawał się u dziecka lek i strach. Bała się bowiem każdego poranka, chłodnego i zawsze ponurego, bała się każdego człowieka ubliżającego i uprzykrzającego jej dziecięcą niedolę. Życie nosiło znamiona szarej poświaty i zdawało się stanowić uprzykrzającą egzystencję trwającą bezkreśnie i niezmiennie. Gdy razu pewnego Hania szybciej powróciła do swego ubogiego domu, przez nikogo nie odprowadzana i niezbyt tez oczekiwana. Usłyszała tuż na progu słowa bolesne choć spodziewała się ich treści usłyszeć
-Myśmy tej Hanki nie planowali, po co ona nam się zrodziła, ni ma już pieniędzy by ją żywic, są jeszcze cztery młodsze dzieciska, skąd na to brać pieniądze? Hania usłyszała, że słowa te wystękał jej własny ojciec. Słowa te były okrutnym ciosem, od uderzenia którego żadne dziecko nie zdołało by się podnieść z przykrych emocji. Hania nawykła do permanentnych odtrąceń przyjęła dzielnie i taką skargę do serca i tak przepełnionego podobnymi obelgami. Nazajutrz poranek zawitał domowników dość dźwięcznym śpiewem słowików, śpiew ptaków docierał i do wrażliwych uszu dziecka rozczulająco i usypiająco.
Rozdział VII
Zima przyszło mocno spóźniona mroźnym opadem gęstego śniegu, który tuż po opadnięciu na błotnisty, górzysty teren szybko otulał zgniliznę ziemi swą puszystą bielą. Okolice zdawały się same stanowić olbrzymią biel jakby utorowaną z waty i gdzieniegdzie przy górzystych wypukłościach czasami lśniły w złudnym ogniu zachodzącego słońca. Oprócz srogiej zimowej urody, wieś zdawała się zastygać w mroku przeszywającego chłodu i smagać groźnym wiatrem dolatującym z północy. Hania zbudziła się przerażona, zbudzona z koszmarnego snu, który jeszcze mocno przerażał swą realnością tuż po tym jak z krzykiem zawołała "Jezu to niemożliwe". Śniła, że była w szkole pośmiewiskiem, że skompromitowała się podczas odpowiedzi gdy została zawezwana do odpowiedzi przez surowego nauczyciela. Na zadane przez nauczyciela nie potrafiła nic sensownego i nic na temat odpowiedzieć. Za to klasa pełna rozwrzeszczanych i śmiałych dzieciaków odpowiedziała gromkim śmiechem. W tym śnie nauczyciel nie stanął wcale w obronie nieprzygotowanego dziecka i jakby sam podjudzał do wyszydzenia rozbawionych pozostałych słuchaczy.Do wyszydzających wkrótce dołączyła pozostała grupa innych uczniów i ich surowych i nieprzyjaznych nauczycieli.W ich spojrzeniu i tonach pogardy jarzyła się czysta niechęć i wzgarda wobec osamotnionej Hani. Nikt nigdy nie stanął w jej obronie i nikt nie był w stanie utulić rozpacz rozdzierającego małego serca. Hania postanowiła dziś pozostać w domu i nie wychodzić do szkoły, bała się szczerze ,że ten przykry sen realnie może się ziścić. Gdy tak wylegiwała swe chude jeszcze dziewczęce ciało do burej i bujnej sierści ulubionego kota usłyszała zawistne wrzaski własnego ojca, który głosem pozbawionym litości nawoływał do wstania i pójścia do szkoły. Hania skuliła się szczelnie do ulubionego kotka, który prężnie a akcie obrony wyskoczył z barłogu i począł syczeć w kierunku dobiegającego chłopskiego głosu. na niewiele się ta pomoc zdała bo wtem otyła matka dziewczęcia niemal siłą "stroiła" dziecko w niemodną i mocno znoszoną kurtkę źle chroniąca przed zimnem. Hania z żalem wstała omiotła z zazdrością wylegującego się kota na jej zwolnionym miejscu. W tym momencie nawet poczuła żal ze nie jest zwykłym i nieświadomym życia dachowcem. Hania bez smaku przegryzła sucha skórkę chleba lezącą bez ładu na stole i popiła kęs chleba chłodna wodą z domieszka wczorajszego mleka.Jej własny ojciec nie czekając aż dziecko przeżuje nieświeży posiłek, chwycił chude dziecko za nadgarstki dłoni i wrzucając ciężką teczkę pełną grubych książek w chude ramię córki, wypchał przestraszone dziecko w chłód mroźnego powietrza. Przed dzieckiem rozpościerały się bezbrzeżne białe pola i ponad dwa kilometry niewygodnej drogi w kierunku budzącej lęk szkoły.Długa, wąska i kręta droga wiodła wydłuż głównej i niebezpiecznej trasy szybkiego ruchu przeznaczona dla różnorakich pojazdów. Hani umilały te chłodna wędrówkę oglądanie i spoglądanie na ruchy i pojazdów w większości nie nadających się do jazdy. Wieś była zamieszkiwana przez ubogich mieszkańców, niezbyt pracowitych i niezbyt uczciwych, toteż konstrukcja pseudo pojazdów była często dziełem ich garażowych eksperymentów. Hania to znów oddawała się dobrze wyćwiczonej we wcześniej sile wyobraźni, śniła bowiem ze kiedyś sama będzie posiadała dobry samochód, którym to będzie przemieszczać się po pięknym i kolorowym mieście, zachwycając się architekturą nowych miejsc. Swe dziecięce wyobrażenia zaprowadziły dziecko do żelaznej, budzącej grozę olbrzymiej bramy szkolnej, Hani zdawało się nawet , że została pochłonięta przez olbrzymią szczękę potwora o wyglądzie szarych i nieprzyjaznych murów szkolnych. Zapach strachu i braku poczucia bezpieczeństwa zawsze udzielał się dziecku tuz po przekroczeniu stromych schodów prowadzących do swego szkolnego przeznaczenia. Żal i niepokój wypełniały pustkę żołądka małej uczennicy smakiem goryczy i niepewności.Dźwięk upiornego dzwonka wołał na lekcję. Hania niepewnie zmieniła obuwie na szkole pantofle i położyła swa ortalionowa kurtkę na pierwszym wolnym wieszaku i niespiesznie kroczyła do sali skąd wydobywał się największy wrzask. Wśród krzyków i pogardy powitań Hania zajęła pierwsza wolna ławkę i usiadła obok mało sympatycznej koleżanki, która zamiast powitania wystawiła Hani czerwony język i wykrzywiając usta w niechęci burknęła
-Po coś przyszła, przecież żeś chorowała?-Hania zamilkła i poczuła olbrzymia pustkę i jeszcze większy niepokój objął potrzaskiem swej siły jej chude ciałko. Do klasy wpadła otyła kobieta w średnim wieku i gestem uciszyła wrzeszczących. Jej zajęcia były nużące i niezbyt ciekawe, w zasadzie było to przepisywanie z podręcznika mało lotnej czytanki do cieniutkich kajecików. Po wykonaniu swych dziecięcych prac, niezgrabna nauczycielka przemieszczała się wokół ławek w idealnej ciszy krytykowała mało przyjemnym tembrem glosy dziecięce wysiłki. Na ogół brzęczała niczym osa planująca wbić żądło złośliwości w duszę mniej pojętnych uczniów. Wokół ławki Hani zakołysała swój za szeroki zad po czym wlepiła swe małe oczka i zawarczała
-Popraw to bo wszystko źle, pisz od nowa! Powstała salwa śmiechu, bezlitosnych i niegrzecznych uwag. Hania skuliła się w sobie jeszcze mocniej i poczęła literka po literce od nowa przepisywać zadana czytankę. Dzień za dniem z wolna przeciągał się wolno i przynosił dziecku jedynie upokorzenia i ciosy za swe ble. Los nie oszczędzał dziecka lecz w dziwny niemal sadystyczny sposób rozdawał ból, zał, przynosił rozczarowanie i daremną nadzieję na lepsze.
każdy kolejny dzień przynosił podobne rozczarowanie i zniechęcenie.Marzenia nawet te małe nigdy nie potrafiły się ziścić. Hania niewiele miała tych marzeń.Te, którymi żyła i to o czym myślała było takie zwyczajne i powszechne, dla innych codzienne, lecz dla niej samej nieosiągalne.Czasem oddawała się swym marzeniom i wówczas widziała piękną i kochająca się rodzinę w ładnym i olbrzymim domku wesoło sobie rozmawiającą. Jej sny tez dotyczyły piękna i miłości. Śniąc widziała siebie czarującą świat i sprawiającą,że nikt na tym świecie nie poczułby się odrzucony i samotny. Każdy, kto żyje miałby swoje dobre miejsce i każdy poranek cieszył by swoim powstaniem.
Rozdział VIII
Chłodny poranek dojmująco wbijał się do lichej izdebki w której to wielodzietna rodzina czyniła przygotowania do zadań szkolnych. Hania szczerze nie cierpiał poranków, nie znosiła znajomego uczucia strachu mieszczącego się w żołądku. Ten lek co rano napełniał się goryczą niepewności i strachu. Zazdrościła innym istotom tegoż spokoju i braku przymusu. Patrzyła z utęsknieniem na kota, którego spokojny los budził zazdrość u dziewczynki. Jej los wcale nie był spokojny, nie był wcale bezpieczny, jawił się jako suma strachu zawsze przed tym co nieuniknione. Żałowała najbardziej, że nie przyszła na świat jako kto inny i ktoś w innym miejscu. Znała bowiem osoby, wywodzące się z dobrych domów, pełnych przepychu i radości i to im zazdrościła.Zazdrościła najbardziej uczucia miłości. To słowo dość często wymieniane niemal przez wszystkie przypadki szczególnie w jej nieustająco tęsknym istnieniu, wywoływało olbrzymią jeszcze cięższą tęsknotę ale i było niejasnym oderwaniem w duszy dziecka. Hania nagle uświadomiła sobie z żalem, ze nikt nigdy jej nie obdarzył tym uczuciem, obce jej było to doznanie. Rozumiała, że jedynym stworzeniem którego obdarzała przyjemnym uczuciem spokoju był ukochany kotek.Miły pomruk zadowolenia, który wydobywał się ze zwierzęcia stanowił odpowiedz na jej oddanie. To ukochane zwierze ratowało dziecko przed rozpaczą i uczuciem bezdennej samotności. Tylko on sam rozumiał i wypełniał sromotna pustkę w sercu dziewczynki.
Razu pewnego tuz przed świtem, gdy ukochanego kotka nie było przy niej. Ocknęła się z zaspania nagle i swym wychudłym wzrokiem mierzyła jeszcze zaciemnione kontury pokoju. Przecierając szczupłą jak gałązka dłonią, jeszcze zaspane oczy także koloru kociego, szukała rozpaczliwie poruszającej się szaro-burej kulki, w nadziei na odnalezienie. Daremnie bowiem szukała swego jedynego towarzysza.
-Kto przy mnie co noc usiądzie i kto wymruczy mi tak błoga mruczankę, w języku mi zrozumiałym i kocim, tak dobrym i kojącym?
-Kto pytała- zastygłej i osnutej mgłą ciemności i milczenia poświaty swej izdebki.
Nie było odpowiedzi, a jedynie chłód poranka nieprzyjemnie i bezdusznie zaczynał swe powoje. Za oknami szkaradnie szarpały się konary drzew, zimny deszcze moczył i szpecił szarość zbyt długiej jesieni. Cierpiała bo nie znosiła szczerze tej chwili, tego momentu odwlekającego się długo jakby nieskończenie. jakby czas zastygając czerpał radochę z jej niedoli smutku. Wstała niechętnie i przebrała się w swe byle jakie szmatki zwane ubraniami. Pośpieszyła cokolwiek w stronę łazienki , która stanowiła surowe pomieszczenie z podstawowymi tylko przyborami.Po drodze nie spotkała nikogo, nie dostrzegła nawet hałaśliwego rodzeństwa i członków rodziny.
-Czyżby wszyscy się ewakuowali gdzieś, zapominając o mnie tu samej?-dumała, przemieszczając się po zbyt wąskim korytarzu, w poszukiwaniu choćby suchego, wczorajszego chleba.Tęsknota ponownie wzmogła się w duszy dorastającego dziecka, jakby instynktownie jakby w oczekiwaniu na zbliżająca się pustkę. Obok nie było nikogo, lecz tuz przy dużym kaflowym piecu, okryty starymi łachmanami leżał martwy jej największy skarb, ukochany kotek. Poderwała się na równe nogi, zbyt zachłannie pragnęła go tulić. Lecz stworzenie nie dawało znaku życia. Musiało być martwe ok kilku godzin. Obejrzała na wskroś jeszcze ciepłe futerko. Nic tu nie pasowało i niczego nie pojmowała, nawet ten jakby miły, błogi uśmiech pół koci pół ludzki jeszcze majaczył się na pyszczku zwierzęcia. Jeszcze wierzyła ,ze zwierze może żyje ale śpi i niebawem się zbudzi. Lecz daremne to były nadzieje. Dziewczynka usiadła obok kota i wstrząśnięta zbyt długo utrzymującym się żalem, dała upust swej bezdomnej rozpaczy. Rozpaczy co wyciekała z jej słabiutkiego jeszcze ciała, tak nie nadającego się jeszcze do przeżywania podobnej niemal wdowiej żałoby. W tym osamotnieniu, pragnęła tak jak kot odejść, odpłynąć na zawsze, do z pewnością innego i na pewno lepszego świata. Jej dusza tylko takie knuła melodie, melodie opuszczonego i bezdennie osamotnionego serca.
Gdy tak trwała w swej pustce nagle jakby zabłysło światło jakby nieziemska istota do niej przybyła wzruszona dziecka cierpieniem. Wśród zamieci za oknem szalejącej, wśród panującego w domu barłogu, nieznana piękna istota zajaśniała tuz u sufitu, jakby w obłoku skąpana, błękitna nieziemska, wyłowiona z najbardziej wyszukanego snu.
-Nie bój się mnie, nie płacz, wkrótce i Twój los odmieni się na lepsze i to na zawsze-odparła, najbardziej aksamitnym i najbardziej upiększonym, nierealnym głosem jakie Hani ucho kiedykolwiek słyszało.
Z powodu przesycenia pięknem i taką tez nieziemską błogością. Utuliła do serca w dawnym nawyku swego kotka nieżywego, który jakby pod wpływem jej wzruszenia i poruszenia zdawało się jakby ożył na chwilę. Jednakże, tuz niebawem Hania poczuła w swym wnętrzu czułe uczucie ciepła, rozpływające się w sercu i to ono było ostatnim uczuciem, jaki doznała, nim osunęła się na brudną podłogę i na zawsze odeszła, do innego w to wierzyła lepszego świata. Jej twarzyczka zazwyczaj wykrzywiona grymasem bólu lub przestrachu, tym razem za zawsze utkwiła się w niej natura błogości i nadprzyrodzonego szczęścia. Obietnicy stałego kroczenia w lepszej piękniejszej rzeczywistości. Czyżby anioł po nią przybył i zaprowadził do swych cudnych wiecznych komnat i tam dozwalał cieszyć się tym czego jej krótkie życie najbardziej szczędziło i nie dawało?W życiu doczesnym nie poznała miłości.Póki żyła musiała zadowolić się rojeniami o miłości. Teraz jest pewna, iż po tamtej stronie życia Miłość Istnieje na pewno.
Podziękowania.
Z serca całego dziękuję tym, którzy mnie zainspirowali do stworzenia tejże maleńkiej książeczki. Mam na myśli osoby nieszczęśliwe i biedne, osoby, który nie zaznały w swym życiu miłości wcale lub prawie wcale. Niestety istnieją takie osoby, te istoty są wśród nas, spragnione choćby odrobiny życzliwości, wsparcia czy iskierki uczucia. Świat nie jest idealny i nie jest też na pewno sprawiedliwy i tak już musi pozostać.Moje osobiste ukłony kieruje w stronę rodziny Gołdów. Mimo wszystko jesteście wielcy, myślę,że czeka i Was prawdziwie, sprawiedliwe i dobre Życie. Ja żyłam zawsze mając za swoją wierną towarzyszkę Nadzieję i Wy drodzy czytelniczy także miejcie zawsze ze sobą i przy sobie Nadzieję..
Z wyrazami szacunku.
Joanna Niekrawiec
Dodaj komentarz