Gospodyni.
Powiesć "Gospodyni" dedykuję wszystkim osobom zajmującym się prowadzeniem domu..
Rozdział I
Pogoda tego dnia była więcej niż mroczna. Chociaż lipiec już w pełni panował, to nie sposób było nigdzie ujrzeć choćby nikłego promyka słońca. Deszcz z olbrzymich brunatno ołowianych chmur padał niezmiennie długo i obficie. Błyskawice, koloru piekielnego co rusz straszyły mieszkańców tak okrutnie,że tylko poganie nie modlili się tego dnia i oczy do Nieba pokornie nie wznosili.Zwierzęta od małego ptactwa po nieustraszone bydło tego południa kierowane instynktem przetrwania szukały pospiesznie schronienia.Zarazem żadne z nich nie zdołało wychylić swego przestraszonego łba ukrywanego po swojemu przed porażającymi i jaskrawymi piorunami. Każdy kto żyw był i sumienie prawidłowo wykształcone miał, porywał różaniec do rąk i prosił Boga aby to nie była Apokalipsa ani Sądny dzień poznany z Biblijnych kart.Tymczasem drzewa nawet dęby grube i postawne lipy, kładły się nisko ku ziemi, jakby i one odczuwały jakis strach. Wiatry przechodziły w huragany i zrywały lub porywały te mniej zabezpieczone dachy z chałup.Jedna z uboższych chałup co stała bardziej na odludziu, na skraju lasu, została gwałtownie dachu pozbawiona do rytmu wstrząsającego wyładowania atmosferycznego zagniewanej natury.
-Do jasnej cholery, ki diabeł się rodzi!-zawołał korpulentny człowiek,w srednim wieku,ojciec rodziny, który nerwowo ćmił najtańsze papierosy. Siedział okrakiem na wskros okna z widokiem na przerażający spektakl przyrody.
-Przestań palić peta, po akuszerkę trzeba jechać, rodzic będę- krzyczała pulchna gospodyni, w stanie błogosławionym.
-Dach jest kurna pilniejszy, już przecieka, leje się nam na głowę!-zawodził przerażony, kopiąc stołek na którym wczesniej siedział.Zaraz na bacznosć wstał i miotał się wokół ciasnej kuchni, obawiając się widoku gotowej do porodu żony. Ciężarna leżała na posłaniu ułożonym z kilku ręczników i poduszek, wokół posłania krążyła grzecznie przeslicznej urody, starsza latorosl, wiek miała okreslony na dwa latka.
-Co się tak patrzy na pola i lasy, nic tam nie wypatrzy, po akuszerkę jedź, wody już mi się wylewają-przytomnie ogłaszała swe dolegliwosci ciężarna.
-A co będę wydawał na jaka znachorkę jak ja sam pomocny i znam się na porodach-wymówił mąż, gładząc swe sumiaste wąsiska i natychmiast przystanął wokół rodzącej.
-Źle mi jest, pomóż!- wołała tracąc siły, które zdążyły osłabnąć na skutek częstych skurczy, kobieta cierpiąc cierpliwie łkała, leżąc.
-Kundzia, lituj się, jeszcze chwila,kurna jeszcze chwila no!-ojciec rodziny, przeniósł przezornie przestraszoną dziewczynkę do izby obok i sam najął się do odebrania porodu.
Tymczasem krew już ciemna wylewając się z odkrytego już łona, teraz jakby zwielokrotniona i brutalniejsza wydobywała się o z odchylonych i obnażonych łydek rodzącej, przyprawiając o dreszcz potężnego lęku samozwańczego akuszera.
-Kurna co począć, przyj, przyj!-przysiadł ostrożnie obok i zrazu przypomniał sobie jak nader często bywał wzywany do porodu przy wszelkich domowych bydłach,czynnosci które wtedy popisowo i odruchowo wykonywał, teraz przydały się w tej nagłej chwili. Mechanicznie z wprawą, wyzbywajac się strachu,chowając w sobie napływającą co rusz panikę, teraz już polegając na instynkcie działania, jął wydobywać małe dziecię z łona swej połowicy. Błyskawice z oddali jeszcze potrzaskiwały jakby się po swojemu chciały odgrażać, deszcz siąpił coraz złosliwiej i wtargnął nawet przez odsłonięty dach do pomieszczenia w której poród się własnie odbywał.
-Kurna jakie szkaradne to dziecko, na dodatek dziewczynka, leje się licho na łeb-wrzasnął zmęczony rola położnika, udręczony ojciec rodziny.
-Pokaż ją Kazek- nakazała leżąca ciężarna z trudem łapiąc hausty powietrza, nawilżanego przez mżawkę.
-Brzydka i tłusciutka, nic takiego, wolałem chłopaka- Mężczyzna chwycił oburącz płaczącego w głos noworodka zawinął go o stary i dziurawy ręcznik, splamiony krwią matki i podał go nieostrożnie swej żonie.
-Miałes racje, niezbyt to ładne, Bożenka była dużo piękniejsza, jak dwa lata temu ją rodziłam, pamiętasz?-westchnęła, patrząc pobieżnie na córkę. Teraz usilnie wypróbowała własną obwisłą piers usadzić do krzyczącej przeraźliwie gęby oseska.
-Jak ją nazwiemy?-zamyslił się Kazek.
-Pasuje jej Ewa bo grzesznie wygląda-zażartowała rodzicielka, spoglądając na łapczywie ssące niemowlę.
-Będzie i Ewa, oby nam krwi ta mała tłuscioszka nie napsuła, powiadają w jaką pogodę się rodzisz takis sam jest życie całe. To nie spoczniemy, oj nie- zaskomlał domowy położnik i jął sprzątać slady po porodzie,przy tym nerwowo palił porzucony obok niedopałek.
Nie zapanowała spodziewana radosc, bylo olbrzymie napięcie i jakis niepokój,które udzielało się domownikom, obserwujących w napięciu kaprysy pogodowe.
-Mam wrażenie,że ci na górze straszliwie się na nas obrazili, bo pożałowali nam dobrej pogody jako,ze lato mamy- drążył temat Kazimierz.
Niebawem starsze dziecko przybiegło do izby by zawitać nowo narodzone.Starsza z rodzeństwa Bożenka serdecznie jakby dorosle z wprawą utuliła najmłodsze.Dziewczynka usmiechała się do noworodka wdziecznie dłuższą chwile lecz maleństwo nie odwzajemniało wcale swej radosci. Pulchna czerwona twarz noworodka, ukazała grymas i wbiła się niemrawo w obfite piersi matki.Matula i ojciec starali się po równo rozdawać swą miłosc dla dzieci.Większą jednak miłoscią pałali do starszej latorosli. Nie okazywali potrzebnego entuzjazmu dla drugiej córy.
-Uf, jak mnie ugryzła ta mała strasznie boli, ona mi piersi chce wydoić na amen-utyskiwała matka zdjęta codziennym bólem.
Jednakże na dodatek regularnie zbyt często, kupy rzadkie i nieprzyzwoicie pachnące ta sama kruszyna pozostawiała swiatu. Jeszcze bardziej głosne i przerażające płacze wydawała akurat gdy noc była, gdy inni domownicy pragnęli snu nieco zażyć.Jednak nie było już wcale żadnej nocy aby spokój i cisza mogła zapanować. Od tej pory każdy z domowników zmuszony był do ciężkiej pracy, a to przy przewijaniu, a to usypianiu, uspakajaniu, lulaniu, karmieniu i wsłuchiwaniu się w przerażający koncert, drażliwie działający na osrodki nerwowe. Skoro swit następował, ojciec dziecko postanawiał konia zapędzić i wozem po lekarza jechać by ratunku szukać. Jednak za każdym razem ustępował bo rankiem, dziecko poczciwie najedzone chrapało już uspokojone do poludnia a następnie dzieciątko rozpoczynało swe płacze coraz bardziej mocne i nieustępliwe. Żadnej robocizny domowej nie pozwalało rodzicom wykonać innej jak tylko przy sobie.Kiedykolwiek matka odchodziła tylko do kaflowej kuchni by nieco napalić w niej coby posiłek ciepły można było zjesc i ogrzać pomieszczenie, zrazu dziecię alarm podnosiło tak donosny,że rozpoczęta praca została przerwana. Gdy starsza latorosl Bożenka na paluszkach przybiegła by utulić matkę swa spoconą od wysiłku, od razu z oddali donosny płacz najmłodszej się rozlegał, trwał tak długo dopóki, cierpliwosc rodzica bywała już na ukończeniu.Minął już rok cały od momentu porodu małej Ewy lecz nocne płacze nadal trwały, miało się wrażenie ze małą bawią zamęczanie dorosłych i wyrywanie ich z błogiego snu.
-Po cos my ją płodzili Kundziu, nie lepiej nam było przy jednej Bożence?-narzekał Kazimierz i zrazu udawał się do swego sekretnego miejsca przy kredensie i stamtąd wybierał dla siebie coraz mocniejszy alkohol, który namiętnie sączył duszkiem by znieczulić swe zmysły, podrażnione z niewyspania.
-Ryczy i ryczy, kiedy z tego wyrosnie?-utyskiwał opróżniając zupełnie flaszkę po trunku, zakupioną tanim kosztem.
-Nie pij pijaku tyle, lepiej pojedź po znachorkę może by cos doradziła?-małzonka stanęła obok pijącego i oboje w napięciu słyszeli głosny płacz najmłodszej.
-Nie stać mnie na znachorkę, zażąda pieniędzy jak za zboże a wyleczyć nie potrafi, jeszcze jakies gorsze licho wpędzi w dziecko-wysapał ciężko.
-To co poczniemy? Bożenki szkoda bo ona niewyspana chodzi choć się nie skarży nawet słowem. Wiesz Bożenka grzeczna była zawsze jak aniołek?-twarz kobiety na chwile się rozpromieniła.
-Co racja to racja- zawtórował ziewając.
Noc ciemna jak atrament spowijała całą wies, nie było nikogo kto by czuwał o tej porze, nawet psy zaprzestały szczekania, jedynie jak zawsze o tej porze dzieciatko państwa Baranów dobywało coraz bardziiej wyszukane okrzyki niezadowolenia.
-Połoz się Kundziu bo ledwo dychasz, ja cos zaradzę- odparł mąż dźwigając się z wysiłkiem z zajmowanego stołka.
Żona powłócząc nogami, sunęła do zimnego łoza ustawionego nieopodal, gdy utuliła umęczoną twarz do poduszki, natychmiast zapadła w głęboki sen, ignorując nieustępliwy płacz małej. Tymczasem pijany Kazimierz poczłapał potulnie ku płaczącej i z siły całej chuchnął swym pijanym oddechem ku zachodzącej płaczem.Ponowił swój wygłup jeszcze raz i długi chuchał.I natychmiast księżyc srebrzysty jakby sprawiał wrażenie podglądacza bo nieco pojasniało w pokoju dziecinnym i jednoczesnie płacz dziecka ustał. Jeszcze dało się słyszeć słabe kwilenie maleństwa oraz widać było w intensywnym blasku czerwoną, napuchniętą twarz małej. Kazimierz przyglądał się córce dłuższa chwilę z przyganą i mruczał nietrzeźwy.
-Teraz ja cie będę usypiał oparami z piwa, mała płaczko-rechotał.
Rozdział II.
Chłodne dni jesieni przechodziły nazbyt szybko w zimne, mroźne długie wieczory. W chałupie potrzebny był opał i ogrzewanie, co zapewniało by ciepło rodzinie całej.najgorzej ze wszystkich domowników chłody i niedogrzanie w izbie znosiła najmniejsza Ewa.Wrzeszczała wówczas tak gorliwie nieznosme, że nikomu z domownikom nie dane było spokojne oddychanie. Starsza nieco siostrzyczka usuwała się potulnie w cień i niekiedy sama swym cieniutkim głosikiem piosenki ludowe nuciła małej płaczce.
-Cichutko Ewa spij już bo późno bardzo-Bożenka zbudzona kolejnym cierpkim płaczem bobasa, przybiegła na malutkich bosych stópkach i by nie budzić pozostałych, pogrążonych we snie domownikach.Tej nocy zastała swego ojca palącego fajkę i dziwnie zamroczonego, który tkwił nad kołysanką blisko wpatrzony w najmłodszą.
-Co robisz tato? tak nie wolno, to szkodzi małym-Ponad dwuletnia Bożenka skarciła tatę.
Ten zastygł zawstydzony i dziwnie rozesmiany.
-Cisza słyszysz! to mój opatentowany sposób na usypianie tej płaczki, nie masz na nią sposobu-szeptał zachrypłym głosem palacza.
-Tak nie wolno bo to trucizna-dziewczynka broniła rezolutnie swego zdania.
-Nie waż się mówić tego mamie, słyszysz?-pomachał palcem groźnie. Ze starczych ust co naraz dobywał się szary obłok z pykającej fajki, niedbale wcisniętej pomiędzy poczerniałymi zębami ojca.
-Idź spać mała i nie pouczaj mnie już!-zabrzmiał pan Kazimierz.
Tymczasem leżąca na chwilę zaprzestała płakać jakby, po swojemu wsłuchiwała się w toczący się szept.
-Ty idź tato, ja tu zostanę z nią-rzekła dojrzale najstarsza pociecha.
Gdy ciężkie kroki ojca poczęły się oddalać, płacz jakby ustawał to nasilał się i przechodził w głuche charczenie.
-Tato z nią cos złego jest-krzyczała Bożenka do wtóru najmłodszej.
-Co gadasz?-ojciec rodziny powrócił, wyraźnie poruszony.
Zmierzył wzrokiem najpierw panujący w izbie półmrok i wygasły, niedający ciepła piec kaflowy, skromne szafy i wreszcie kołyskę z płaczącym maleństwem.
Dotknął rozgrzanej główki, poczuł dziwne zawroty głowy i zawołał porazony.
-Ona ma gorączkę, kurna ona jest chora na cos, co tera co tera?-chodził wokół łóżeczka, szukając pomysłu, wpatrywał się mocno w dwulatkę, licząc jakby na olsnienie.
-Tata zabierzmy ją do szpitala- nalegała dziewczynka, dojrzałym spojrzeniem.
-Obudzę matkę i pojedziemy do znachora, mieszka tu taki-zawołał głosno, dumny ze swego natchnienia.
-Dobrze, chociaż doktor lepszy-rzekła dziewczynka.
-Dobrze, Ty tu zostań, bądź grzeczna w naszym domostwie-zagroził ojciec. Czym prędzej wrzaskiem basowym , wybudził małżonkę udręczoną opieką nad powiększoną rodziną
-Jestem już, co się dzieje z Ewą?-kobieta pochyliła się nad małą i jęła córke gorazckowo stroić w kolorowe szlafroczki dziecięce, sama zas w samym szlafroku żle przyodzianym tkwiła.
-Kaziu ubieraj się, weź konia i wóz, pojedziemy do znachora Wieska- zaordynowała.
-Jeno kufajkę naciągnę możemy pedzić do stajni-zamruczał, nerwowo stąpając po izbie.
Mała Bożenka posłusznie, samotnie pobiegła do okna i już w zamysleniu, jakby w półsnie oglądała, jak dwaj konie prowadzą w galopie drabiniasty wóz.Na nim rozpoznała wtulone w siebie postaci rodziców i jakies małe zawiniątko, które wspólnie trzymali. Księżyc podswietlał piękny, niemal basniowy krajobraz.Snieg prószył zamaszyscie, dziwnie srebrząc widziane z perspektywy okna; oddalających się rodziców z siostrzyczką zasnutych zimowa aurą.Nim dotarli pod zameczek zamieszkały przez znachora. W ogromnych oknach, widać było jeszcze slady głosnej biesiady, jakie lubował sobie mężczyzna urządzać.Zjadliwe szczekanie, całej gromady olbrzymich psów spowodowało, jakies poruszenie w zamku.Niebawem sam znachor pokazał się gosciom, osobiscie wytoczył się na zewnątrz domu, z wydychanego powietrza czuć było jeszcze niestrawiony alkohol
-Chodźcie, koniki niech postoją, siana zaraz dostaną-machnął rękom do gosci. Szli mocno wystraszeni ale i pełni nadziei.
-Dziecko mamy chore- krzykneła kobieta, gdy już przekroczyli próg nieskromnego wyposażenia.Wystawne, drogie zbytki wypadały z każdej sciany i upchanych zbytkami mebli.
-Ładnie tu macie- Kazimierz przywitał się z ucztującymi przy stole.
Dostrzegł on wójta i plebana, arystokracje i nawet lekarza wiejskiego, siedzących przy obficie zastawionym stole;rozmaitymi jakby królewskimi daniami.Zachwycił się sliczną córką, dorastającą co zawodziła spiewnie jakies piesni po rusku. Wszystkim się przyglądał z zazdroscią, z powodu ich przepychu i beztroski tam panującej.
-Chodźcie, za mną tu leczę pacjentów-zagrzmiał znachor, przerywając konsternacje gosci i prowadząc to maleńkiego gabinetu, położonego na zapleczu zamku.
-Ależ ona jest zdrowa- zasmiał się Wiesiek, oglądając już rozebrane do naga maleństwo.
Zrazu chwycił wyschle zioła, podobne do wiązki siana, widziane pod obrusem w wigilijny wieczór i począł jakies sobie wiadome zaklęcia mruczeć pod nosem. Zioła rozrzucał po skromny, ascetycznym,pachnącym kadzidłami pomieszczeniu a następnie skłonił się komicznie maleństwu, które na ten czas bez płaczu i ruchu przyglądało się znachorowi.
-Jest działa-zachwycił się ojciec rodziny.
-Mnie się to nie podoba idę tam po doktora-wrzasnęła nerwowo matka dziecka.
Mijając pysznie urządzone wnętrze i omijając rozpustę,naraz kobieta ile sił miała w płucach zawołała.
-Doktorze pomocy, pomocy- truchlała po matczynemu,żarliwie, jakby przeczuwała jakies nieszczescie gdzies wywołane.
-Już pędzę, siwy, maleńki wzrostem lekarz, wyprzedził kobietę i pierwszy znalazł się przy dziecku.
-Wynosić się stąd, chce być sam przy dziecku-niski medyk wyprosił pozostałych, co dumali nad zdrowiem dziecka.Rodzice stojąc na korytarzu, niemal płaczem się zanosili, nie wymawiali do siebie wcale słowa żadnego, podziwiali z zadroscią panujące tam bogactwo.Znachor dumny z siebie powrócił do swego miejsca przy stole, a jego sumiasty wąs co rusz zatapiał się w tłustych, zapiekanych mięsach, a olbrzymi brzuch dumnie starczał, napełniając się zbytkami.
-Już zapraszam-wychylił maleńka główkę, łudząco przypominającą łebek ptaka.
Weszli bez słowa.Dziecko ubrane w swe spioszki spało smacznie, lekko pochrapując.
-Ten proszek mieszajcie z wodą i jej podawajcie, zapalenie płuc miała-rzekł wyniosle,podał ojcu niewielka buteleczkę. Na pożółkłej karteczce zapisał jeszcze po łacinie kilka nazw lekarstw i matce wręczył dumne.
-Dziękuję ile się należy?-wycedziła matka z niepokojem.
-To są drogie leki, a dziecko bardzo chore, to kosztuje wszystko pięć tysięcy-medyk zacharczał kaszląc.
-Ale my nie mamy tyle, my biedni ludzie- zawołała matka, tuląc znów płaczące niemowlę.
-To płacić mi proszę w ratach, jak nie zapłacicie to was nikt leczył nie będzie, tu nie masz innych uczonych-zawołał wyniosle lekarz, wstał i oddalił się pysznie.
Zapanował złowroga cisza, małżonkowi popatrzyli na siebie z trwogą, swiadkiem ich smutku była chora córeczka, która płaczem swym oznajmiała swoją obecnosć.
-Chodźmy stąd lepiej Kundzia, nic tu po nas, te bogacze pożałują tego sknerstwa- gniewnie wydukał Kazimierz, usiłując utulić płaczącego malucha.
Wyszli odprowadzeni z oddali dochodzącymi smiechami biesiadujących i wartkim poszczekiwaniem psów miejscowych.
Rodzina tkwiąc na mrozie, rozpaczliwie poszukiwali swych koni i wóz, srodek transportu. Snieżyce zdołały pokryć zupełnie krajobraz swą bielą. Ogołocone drzewa dźwigały ciężkie czapki ze sniegu. Mróz mocno utrudniał rozmyslanie.
-Kundziu wejdźmy z powrotem, niech nas przenocują te bogate oszusty-zawołał ojciec rodziny.
Kunegunda tymczasem ku goscinie,wybiegła trzymając chwiejnie swe dziecię, jęła łokciami uderzać na powrót w dębowe porta, domagając się litosci.
-Przyjmijcie nas na noc, pomocy, ratunku-krzyczała ile głosu w płucach zostało.Dziecko zamilkło, słabło, traciło przytomnosc.Kazimierz oddychał z wysiłkiem, dymiącym powietrzem i tracąc panowanie nad sobą, chwycił za uchwycone wzrokiem w nieładzie rzucone wiejskie widły, które jakby same domagały się teraz zastosowania.
-Otwierajcie bogate skurczybyki!-gnał i warczał ile sił mu gniew podsyłał.Dopadał pod każde oswietlone okno i tam się odgrażał, roziskrzony i gotowy na pojedynek.
-Panie, do psychiatryka lepiej się udaj a nie tu wystawaj-olbrzymie okno z trzaskiem otwarto,napita twarz znachora, zdawała się bawić cierpieniem przybyłych.
-Dziecko mi umiera a wy sobie kpicie-ryczała, zawodząc matka dziecka, przyglądając się z nadzieją znachorowi.
-Zostawcie nam dziecko a sami idźcie, my ją wyleczymy, wy tu nie potrzebni-zawołał znachor, gapiąc się intensywnie w spiące maleństwo.
-Niech będzie, jak ją usmiercicie to i wy smierć poniesiecie, załatwię to-żachnął się Kazimierz, wycierając zakatarzony nos o własny rękaw zimowego płaszcza.
-Wyjdzie normalnie przez drzwi i dziecko wam podamy-skamlał ojciec rodziny.
-Tak będzie, zaraz tam podejdę a wy za trzy dni przyjedźcie z pieniędzmi po ozdrowione dziecko-zaordynował Wiesław i w okamgnieniu,sapiąc przybiegł do udręczonych rodziców i osobiscie odebrał od nich niemowlę.
-A konie same z wozem nawiały, szukajcie je po polu, daleko się nie oddaliły- gruchnął gromko i z wrodzonym sprytem niczym, polna sarna zbiegł z dziecięciem do swego wytwornego zamku.
-Nie płacz Kundziu, dziwni ci ludzie, lecz wracajmy już, Bożenka sama w domu została-mąż z troską chwycił kobietę za ramie i szli pieszo,oboje, wspólnie trawiąc swe ciężkie mysli i ogrzewając swe zmarznięte ciała.
Tak sobie pomyslałem, że już mi wszystko jedno. Ratujmy to dobre dziecko co w domu na nas czeka.A z tą Ewą niech się dzieje co ma się dziać-zasapał ciężko mężczyzna.
-Nie mów tak, to niby nasze dziecko-zawstydziła się kobieta.
-Wiesz, bez niej jakos nam lżej było, mniej kłopotów było. Jak tylkoona na swiat przyszła to nieszczęscia i kłopoty się mnożą na potęgę-wycedził mężczyzna.
-Boje się ,że już jej nigdy nie zobaczymy- wystękała kobieta, spoglądając za zasnuty zimą, surowy krajobraz.
-Chodźmy szybciej bo zmarzniemy na amen, poza tym głodny jestem jak wilk- zasępił się.
Szli coraz wolniej i z coraz większym wysiłkiem, księżyc zawieszony wysoko na bezkresnym niebie, srebrząc zaspy snieżne, torował im drogę do domu.
-Spocznę na chwile bo nogi mnie bolą- poskarżył się mąż tak samo jak on zmęczonej kobiecie.
-Lepiej nie bo nigdy się nie obudzisz, wstawaj-kobieta potrząsnęła na wpół zgiętego ku ziemi męża.
-O tam jest jakis dom wejdźmy-zaordynował mąż kobiety, ciężko sapiąc.
Wlokąc swe na wpółżywe ciała, oboje dziwnie wtuleni, przemarznięci,pokustykali ku napotkanej chałupinie.
Kobieta co sił napierała na kołatkę starych drzwi i targając pordzewiałej klapki, krzyczała przeciągle, upuszczając dym z sinych ust.
-Otwierajcie, zlitujcie się bo zamarzniemy. Kazek oddychaj, żyj-darła się niemiłosiernie głosno, jakby od siły jej krzyku zależało ich życie.
Po chwili zbyt długiej i zbyt ociężałej, doczekali hałasliwego otwarcia dębowych,nieheblowanych drzwi.
-Wy tu czego o tej porze?-nerwowy tik sumiastego wąsa podstarzałego mężczyzny wyraził niezadowolenie.
-My się zgubili, pobłądzili, dajcie nam tylko ciepłego opierzenia i spoczynku an noc dobrzy ludzie-żebrała kobieta,przybierając pozycje kleczącą.
-A wy co dewotka jakas czy co? My nie wierzący są i nie przyjmujemy takich jak wy-gospodarz z wyższoscia spojrzał po przybyszach i już gotów był zamknąć skrzypiące, spróchniałe drzwi.
-Mój Kazek umiera zlitujcie się-gderała przytrzymując ciężkie drewno.
-Dobra chodźcie ale mi nie wybrudzić niczego, włazić-syknął obrażony.
Wnętrze chałupiny okazało się schludne i mocno ubogie.Po niedbale pozamiatanej izbie dreptała niezgrabna gospodyni, która wyraz twarzy miała wsciekły i obrażony.
Zmierzyła przybyłych niechętnie i słowa nie raczyła z nimi nawet wymówić,pomknęła na swe obok wystawione łoże skonstruowane ze słomy i paru burych dziurawych łachman tam poukładanych.
-Dziwnie tu-odparła przybyła i zobaczyła w innym ciasnym pomieszczeniu sporą gromadkę dzieciaków ułożonych w ubogich,mocno zużytych i niewygodnych łóżkach.
Gospodarz udał się do stajni, która graniczyła z izba kuchenną i tam szpetnie na całe gardło wyklinał znajdujące się bydło.
-Za dużo pożeracie cholery siana, nie dostaniecie nic, cicho cholery jedne-dar się obrażony, tak głosno,że aż wybudził spiące maleństwa.
-Małżonkowie zawstydzeni, przysiadli na rozpadłych stołkach i tuląc się do kaflowego pieca, zasypiali nareszcie, zapominając o zmęczeniu.
Po chwili zdawałoby się nieznacznej, poczuła przybyła,że ktos ją trąca zuchwale.
-Hej wy ludzie jakim prawem wtargnęliscie do naszego domu hej?-głos ten przynależał do chuderlawego, skrzywionego z biedy kilkuletniego chłopca.
-My pójdziemy zaraz, my tylko na chwilę tu żesmy wpadli bo umieralismy na mrozie?-drżącym głosem kobieta próbowała zatuszować donosne chrapanie męża.
-Jak będę dorosły to będę sędzia i karzę takich bezdomnych jak wy aresztować-mały chudzielec, pogardliwie mierzył zmęczonych.
-Kiełbaski i jajek bym zjadł, głodny strasznie jestem-sapał na jawie, z lekko obudzony Kazimierz.
-Wynocha mi stąd hołoto-chłopiec oskarżycielsko wymierzał palcem, oniemiałych małżonków.
-Chodżcie na strawę mam jeno ziemniaki i serwatkę, moja stara będzie wam podawać?-sumiasty gospodarz, w stajennych jeszcze ubraniach i zapachach, przystanął pomiędzy rozmawiającymi i przemocą, wypędził chłopca do sieni.
-Ty głupi i niedorozwinięty co wyzywasz obcych, pasem zaraz oberwiesz, chcesz?-gniewny tembr złosci rozchodził się po całej chałupinie, powodując niepokój pomiędzy przebywającymi tam ludźmi.
Gospodyni tymczasem kustykając przyniosła brzydka breję jadła,W obu talerzach tkwiły wbite brudne po poprzednich daniach łyżki.
-Żryjcie i już--nakazała gospodyni i po chwili odeszła, z jeszcze bardziej obrażoną miną. Wygląd kobiety żywcem przypominał tamtego, gniewnego malca co teraz szlochał na głos, upokorzony i pobity przez ojca.
-Wstrętne to w smaku-narzekała kobieta.
-No jakby krowie wymię posmażone podali-dodał mąż kobiety.
-Posilmy się i chodźmy z tej chałupy -zasępiła się kobieta, podskakując wraz ze stołkiem.
Wychodząc zapamiętali jeszcze, stojącego w rozkroku sumiastego gospodarza wyrzucającego ordynarne słowa do syna.
-Józek z ciebie nic nie będzie, nic, rodzina Nieszewców to ludzie wielcy a nie mali jak ty. Zapamiętaj to sobie do głowy tępej -wydzierał się gospodarz, brzydko oglądając przestraszone własne, liczne potomstwo.
-Cóż za chamowaci ludzie-wyrzucił Kazimierz słowa przez odmrożone usta.
-Szkoda słów, chodźmy szybciej bo nasz Bożenka pewnie ze strachu zamiera-wykrztusiła małżonka, patrząc na piętrzące się dookoła zaspy snieżne.
-Już blisko, o patrz dym z komina z naszej chałupy idzie- zauważył mężczyzna.
Szarobury dym z komina torował drogę przymarzniętym do szpiku z wolna człapiącym małżonkom.
Po chwili zdawałoby się trwającej wieki całe, dotarli do własnej chałupy. Wewnątrz chaty, od strony sieni, dochodziły kwilenia niewyraźne, rozpoznali w tym odgłosie, obecnosć najmłodszej.
-O ludzie chyba już przywidzenia mam z tego mrozu i nieludzkiego zmęczenia- zasapał i zaraz krzyczał Kazimierz i czym prędzej odszukał źródła płaczu.
-O jest nasza Ewka- zakrztusiła się słowem matka dziewczynek. Oboje oniemieli z wrażenie,widzieli wtulone do siebie obie dziewczynki. Najmłodsza kciuk własny ssała i patrzyła ciekawie jak starsza siostrzyczka smacznie chrapie, umęczona opieką.Łzy z oczu zaczęły się zbierać rodzicom od podziwiania siostrzanej miłosci.
-Bożenko kochana skąd ją tu wzięłas i jak?-padały nieme pytania z ust rodziców.
Kaflowy piec z wolna przygasał i nie emitował już ciepła na ciasną izbę, w której się wszyscy znajdowali.
Niebawem Bożenka cicho jakby zawstydzenie otwarła oczęta swe zadziwione spotkaniem z rodzicami.
-Mamo byli tu tacy ludzie i Ewę przywiźli, powiedzieli że jej nic nie jest i powiedzieli też,że pocztą przyjdzie rachunek jakis -dziewczynka szeptem tłumaczyło długo i przytomnie.
-Kochane dziecko spij- matka objęła rezolutne dziecko i dodała wzruszona.
-To ty napaliłas w piecu?
-Tak ja, długo to trwało ale mi się udało, patrzyłam jak ty to robisz i się nauczyłam- rzekła czterolatka z mocą.
-Ludzie ludzie, matka kiwała się to w tył to w przód, zawstydzona wtulając do siebie starszą córkę.
Mamo daj jej jesc, ona głodna, ja jej dałam kaszy manny wczorajszej, wszystko zjadła i już nie ma nic-relacjonowała dziewczynka z przejęciem.
-Już, już , tylko jeszcze krowy wydoję, ojciec zdaje się napoił nasze krówki, mleko też będzie-ucieszyła się kobieta z nadzieją. Niebawem wtulając się do swych dzieci i ona zasnęła umęczona pieszą podróżą posród trzaskających mrozów.
Niebawem switało, kolejny mroźny dzień zaczynał się budzić wraz z domownikami i zwierzętami domowymi, które to zaczynały się wyłaniać z każdego zakątka domostwa.
-Hej wstawać spiochy, mam mleczko z pierwszego udoju-dumny ojciec rodziny, w stroju stajennym przystanął przed barłogiem i zanurzając żylastą dłoń w pełnym aż po brzegi wypełnionym mlekiem w poobijanym wiaderku, począł spijać zachłannie płyn z własnej mokrej dłoni.
-Skosztuj Kundzia-zachęcał.
-Połóż to wiadro na podłodze, wszyscy jestesmy głodni- zawołała kobieta, siorbiąc płyn bezposrednio z pordzewiałego wiadra.
-Bożenko poczęstuj się-nawoływał ojciec, ubawioną dziewczynkę.
-Dziękuję , wolę ugotowane mleko, takie surowe dziwnie smakuje- odparła dziewczynka ziewając i głaszcząc po główce, krzyczącą zaciekle najmłodszą siostrę.
Mimo ostrej zimowej aury, ostro promienie słońce przedostawały się do wnętrza izby, w której to wszyscy przebywali.
-Wiecie co? Dziwna ta Ewka niby smiertelnie chorowita była a już cudownie ozdrowiała; już mniej beczy w je za trzech- to dobry znak-oznajmił ojciec rodziny i pogłaskał po maleńkiej główce najpierw Bożenkę i zaraz swój wzrok skrzyżował ze wzrokiem najmłodszej
-Ciekawe jakich czarów użyli,że zdrowie znachorzy w niej wskrzesili?-zaciekawiła się matka, wpatrując się w najmłodszą córę, która zachłannie niemal krztusiła się zajadanym pokarmem z piersi.
-Komu przeznaczone życie dłuższe to tak zostanie kto krótki żywot wiesć musi też tak się stanie-ziewnął Kazimierz i powrócił do pilnych, stajennych zajęć
Tymczasem zima przeszła w wiosnę a ta w lato, by lato znów dobrnęło do zima i każda pora przynosiła te same zmartwienia i podobne troski.Lata kolejne wszak biegły tak prędko jakby sam szaleniec nastawiał mechanizm nadchodzenia kolejnych jesieni.Z każdym tylko rokiem przybywało coraz to więcej pracy albowiem istot do wykarmienia było już więcej.
Rozdział III
Jesień przyszła wraz z gwałtownymi i nader deszczami i gwiżdżącymi to znów nocą wiatrami. Obrażone żywioły co noc i za dnia dawały się mocno we znaki, zwłaszcza mieszkańcom lichych chałup.Państwo Burakowie gnębił zbyt niepomyslny upływ czasu i nieznosny obowiązek szkolny, jaki dotyczył zarówno starszej pociechy jak i już młodszej dziewczynki.
-Bożenka nawet lubi do szkoły uczęszczać, chętnie uczestniczy w zajęciach lecz z Ewką kłopoty są. Ewa jak tylko widzi szkoły wrzeszczeć zaczyna tak straszliwie,że mój Gniady staje się lękliwy i agresywny- narzekał Kazimierz zajadając się skwarkami przygotowanymi przez małżonkę.
-Może jutro będzie poprawa?Nie zrażaj się jeszcze-pocieszała jego luba, zapychając swój głodny żołądek breja ziemniaczaną.
-Nie, mi się widzi,że Ewce nie jest przeznaczone życie szkolne. Jak jutro będzie taki cyrk jak dzis to następnego dnia zrezygnujemy z edukacji dla Ewy-pogroził ojciec rodziny.
-Ona ma dopiero siedem lat to jeszcze malenstwo, niechaj pójdzie za rok od nowa-zadecydowała matka.
-Niech ci będzie ale to ty będziesz te małą prowadzać do szkoły. Ja chętnie z Bożenką przychodzę bo i pochwał na nią nie szczędzi ta wyrachowana pani nauczycielka-z duma wywnioskował mężczyzna i posłyszał jak z głębi sąsiednie izby dochodzą szpetne przekleństwa, wymawiane piskliwym głosem małej Ewy.
-Ja wolałem zawsze syna bo z córy marny pożytek-zasępił się ojciec rodziny.
-Nie ma co zawodzić, pójdzie za rok do szkoły, na razie nie kwapi się do nauki,-dodała małżonka ziewając. Z oddali dało się słyszeć tymczasem miarowe odgłosy dziecięcego szlochania i płaczu.
Pierwsza się matka poderwała bo u niej współczucie było ważniejsze.
-Bożenka kto cie tak urządził, ludy?-wrzeszczała wniebogłosy kobieta podnosząc z ziemi córkę, umazaną zsiadłym mlekiem.
-To Ewa wylała na mnie garnek ze zsiadłym mlekiem a potem mnie uderzyła tym garnkiem-szlochała dziewczynka z trudem podnosząc się z ziemi.
-Czemu to zrobiłas czemu taka nie dobra jestes wciąż?-kobieta pogroziła palcem mniejszej dziewczynce, która kpiącym usmiechem,oglądała przerażonych domowników.
-Starczy tego złego. Po co poczęlismy tę diablice i czemu wtedy nie zeszła?Czasem lepsza jest smierć niż skazanie złego choć małego człowieka na dalsze życie-wrzasnął obraźliwie ojciec rodziny zajęty pałaszowaniem słoniny.
-Co ty tam stary bluźnisz? Po co głosisz te stare dyrdymały jakbys jaki mędrzec był-wycedziła z wolna słowa, żona jego, zajęta pospiesznym sprzątaniem.
-Nie ja to wymyslam, cos karze mi te słowa wyrzucać z siebie. Gdybym nie mówił nic, oszalałbym zajęty przykrymi myslami na temat tej córy Ewy-zakrztusił się w momencie gdy nieprzyzwoite słowo przeszło mu na mysl.
-To w końcu córka nasza i na ten fakt nie masz już rady- wtórowała mu kobieta czyszcząc zabrudzoną wciąż podłogę.
-Mamo i tato nie mówcie tak. To wszystko moja wina. Zaczęło się od tego że poprosiłam ją kilka razy by mi bajkę przeczytała ale zapomniałam że ona nie potrafi czytać-Bożenka ukryła nisko wzrok i popatrzyła niesmiało na młodszą siostrę.spojrzenia sióstr się skrzyżowały. Najmłodsza gniewnie popatrzyła na siostrę i zaraz wystawiła jej nieproporcjonalnie długi język.
-No i co w tym złego, dalej nie rozumiem?-podniosła skrzeczący głos ich matka.
-O to chodzi,że jej było przykro,że nie potrafi czytać a ja potrafię i to ją mocno zdenerwowało-dodała dziewczynka.
-Nie lubię jej bo ona się przechwala książkami i nudne rzeczy karze mi robić. Nie cierpię jej też za to ze tak ja chwalicie i się nią zachwycacie a mną nie -mała Ewa,tuptała krótkimi nóżkami ledwie panując nad narastającym i potężnym starym gniewem.
-To nie tak;obie jestescie naszymi córkami, tylko,ze Bożenka jest grzeczniejsza a ty nie-dodała zranionym głosem ich matka, krztusząc się na skutek wykonywanego wysiłku.
-Mamo jak będę duża to ci będę pomagała,żebys nie musiała tak się męczyć- rzekła rezolutnie starsza siostra, oddalając się od milczącej Ewy, której twarz wyrażała ogromne napięcie.
-Kiedys cie zabiję i nie zdążysz dorosnąć- odgrażała się stara zawisć zakuta w ciele małej dziewczynki, która czerpała przyjemnosć z zadawania bólu starszej siostrze.
Tymczasem ojciec rodzinie, uparcie tkwił przy stole z kęsem wbitym w dziurawe zęby, patrząc na pogarszająca się aurę za oknem, szeptał sam ze sobą jakies tajemne zaklęcia, kiwając zapamiętale swoją do połowy osiwiała głową.
-Co to z tej małej cholery wyrosnie? Dobrze,że już mnie na tym swiecie nie będzie kiedy to się stanie-szeptał pół głosem, wpatrując się w ołowiane ciężkie chmury.
-Nie ma się co kłopotać tym co nieuniknione-spracowana żoną, usiadła obok męża i po raz pierwszy od dawien dawna, dzieliła z nim identyczne obawy.
Czas biegł niesłychanie szybko, nie przynosząc wcale żadnych zmian ani poprawy. Państwo Burakowie gnębili się najmłodsza córką, która bardzo odstawała pod względem zachowania od starszej siostry, Bożenki. Różniły się siostry obie niczym dzień i noc, niczym zima i lato. Nikt wierzyć nie chciał, że tak blisko są ze sobą spokrewnione.
Gdy już lato minęło i gdy chłody z deszczem znów dawały się mieszkańcom we znaki to wtedy Ewa kończyła ósmy rok. Dnia pewnego przyszedł polecony list do rodziny Buraków.Głowa rodziny czym prędzej zabrał się za czytanie korespondencji, nie wiele i tak rozumiał z czytanego pisma a to z powodu trudnej prawniczej nomenklatury, wydrukowanej na maszynie.
-Ki licho? Czego chcą?. Cos piszą groźnie o naszej Ewce, aresztować ja chcą za nieuctwo czy co? Nie kapuje nic. Pójdę z tym do wójta, niechaj mi on to wyjasni-zaordynował zdziwionej małżonce i czym prędzej ruszył przed siebie ignorując ciekawskie spojrzenia domowników.
Powrócił ojciec rodziny równo z nadejsciem switu. Wyglądał na mocno udręczonego, chwiejnym krokiem tańczył w izbie po czym padł zmęczony na małżeńskie barłogi.
-Wstawaj no robota czeka. Do krów trzeba zajsc-Kunegunda targała zamaszyscie za kołnierz, małżonka swego, pijanego do utraty przytomnosci. Szarpała spiącego ile sił w rękach dzierżyła. Nareszcie rozespany, otworzył oczy zasnute bielmem.
-Czego tam mnie haratasz kobieto nie mądra?-wycedził obrażony.
-Co wójt powiedział?. Co znaczy to pismo co nam podesłali? Po ludzku to mi no tłumacz !-gderała kobieta, niezrażona złym stanem swego męża.
-Nie dobijaj mnie bardziej. Wójt wiele nie rozumiał. Pleban co tam się stołował u wójtów rzekł,że nasza Ewa będzie skierowana do szkoły specjalnej jak nauki nie podejmie a nas obłoża grzywną,że ja zaniedbalismy. Daj mi odetchnąć bo zaraz zwrócę to czym mnie karmili zeszłej nocy-zakrztusił się Kazimierz i ponownie zapadł na sen godny niemowlęcia.
-Pożytek z chłopa mam ja żaden. Więcej zawdzięczam sobie samej niż innym mędrcom-kobieta zapobiegawczo krążyła ze zmiotką i zamaszyscie scierała najpierw podłogi a następnie puste blaty stołu.
-Pomóc ci mamusiu?-grzeczny głos wdzięcznej Bożenki, oderwanej na chwilę od wykonywania zadanej lekcji,podziałał krzepiąco na skołatane nerwy zapracowanej kobiety.
-A co robi Ewa?-zapytała szybko jakby obawiała się odpowiedzi.
-Ewka siedzi pod stołem i szczypie mnie po nodze. Przeszkadza mi w lekcjach-rzekła rezolutnie.
-Ewka, wyłaź spod stołu-matka z wysiłkiem zajrzała do kryjówki najmłodszej i z całej siły jęła uderzać dziecko brudnymi szmatami.
-Ała, nie bij głupia-odgrażała się dziewczynka.
-Ja ci dam głupia. Do szkoły będziesz chodziła jak wszystkie dzieci, to ci się odechce głupot. Słyszysz mnie?-wydzierała się kobieta,ciężko wzdychając.
-Mamo daj spokój. Ona kiedys zmądrzeje, przyjdzie i na nią czas-rzekła rezolutnie Bożenka.
-Niektórzy ludzie, przychodzą na swiat nie w porę i nie nadający się do życia i tacy już pozostaną na zawsze. Takim odmieńcom biada. Tylko niewinni zbierają po temu razy-zasępiła się kobiecina i zaraz i ją samo złożyło zmęczenie.
-Mamo co ci jest?Ostatnio twój stan zdrowia mnie martwi?-pilna uczennica popatrzyła na matkę, która trzymała się za swój zbyt ociężały brzuch.
Kobieta podążyła za wzrokiem bystrej dziewczynki i dotykając ponownie swój wydatny brzuch, popadła w długą zadumę.
Rozdział IV.
Czas mijał wolno jakby chwile trwania także zapadły w sen.Zdawało się,że sam czas poczuwał się zmęczony swym biegiem i monotonią zmęczenia.
-Ejże obudź się Kundzia tak nie wolno, ty chyba krwawisz?-Kazimierz wstał już na trzeźwych nogach i wpatrywał się przytomnie i badawczo na ciężarną.
-Nic mi nie jest-rzekła kobieta obojętnie, podnosząc się z nieswieżych barłogów.
-Tym razem pójdę po szeptuchę. Poznałem taką jak byłem u weterynarza. Ona nam pomoże. Lekarzom ja nie wierze wcale, bo to oszusci i krętacze-zasępił się Kazimierz, macając z wprawa brzuch własnej połowicy.
-Co ty się znasz. W ciąży znów jestem, poród mam za dwa miesiące, jak policzyłam-rzekła kobieta podnosząc się z posłania.
Najstarsza córka wyzierała z izby obok. Zakończyła chwilę wczesniej odrabiać lekcję. Radosnie układała do tornistra kajety i przepastne książki, z których już przestała korzystać.
-Nie martwcie się tym razem będzie dzielny chłopczyk-wyraźnie i głosno wymówiła swe życzenia dziewczynka, tak by być usłyszaną.
-Obys ty rację miała, bo trzeciej dziewuszki już bym ja nie chciał wychowywać-zaklął zaraz z mocą i cicho pod nosem, jakby życzenie małej Bożenki zapragnął tym ziscić.
-Ja się nie nastawiam na chłopczyka, pragnę zdrowe i dobre dziecię począć-ciężarna spojrzała na pochmurne niebo i zaraz spoważniała, ponieważ ciężkie wspomnienia poprzedniego porodu naraz powróciły.
-Tym razem będzie inaczej, tym razem pocznie się wspaniały chłopiec-ojciec rodziny dumnie podniósł ku górze nalaną twarz i dojrzał zakrytą za firaną najmłodszą córkę.
-Hej Ewka co tam robisz?-głos ojca wyrażał narastający gniew.
-Nie chce tego dziecka, nie chce nikogo. Ja jestem tu najważniejsza, ja i tylko ja-wydzierała się piskliwie mała Ewka, gniewnie popychając mijane po drodze taborety. Biegnąc kopnęła jeszcze lewą nogą o krawędź krzesła zajmowanego przez przestraszoną Bożenkę i popatrzyła z niechęcią na siostrę.
-Kaziu masz ty rację zamów szeptuchę choćby na jutro, w tej naszej Ewce licho jakies siedzi-ciężarna, przyglądając się najmłodszej córce, kręciła swą głową z dobrze sobie znanym niepokojem.
-Nic mi nie jest, to was trzeba wszystkich leczyć. Nie dam się żadnej wiedźmie-krzyknęła dziewczynka w kierunku zasmuconych rodziców.
-Jutro się okaże kto z nas jest chory-małżonkowie popatrzyli ku sobie i dostrzegli za oknem, spustoszenie jakie czyniła kaprysna, późno wiosenna pogoda.
-Czuję,że niebawem cos się wydarzy cos strasznego, mam czasem takie odczucia. Czasem się one spełniają-rzekła kobieta zajmując z powrotem rozpadający się taboret.
Strach nagle ogarnął domowników bez wyjątku wszystkich, gdzieniegdzie słychać było z oddali rozjuszone pioruny i widać było już ciemne rozłożyste chmury
-Czuję,że moment porodu się zbliża-brzemiennej oczy nadbiegały już szklistym, nadchodzącym płaczem.
-Nie mów tak i tak nie mysl wcale a tak nie będzie. Uwierz mi. Odgoń te straszne mysli-wolał ojciec rodziny, przekrzykując zagniewany koncert pogodowy.
Czas jakby zamarł na chwile, przynosząc swe cierpkie a jakże piękne wydarzenie. Matka powija swe trzecie dziecię, w bólach umiarkowanych i tym razem moment porodu jakby pospieszył, oszczędzając tym razem cierpienia rodzącej.
-Mamy go jest chłopczyk, chłopczyk cały ja-przekrzykiwał swój radosny smiech szczesliwy ojciec. Bożenka stała cicho przy drzwiach izby, trzymając w dłoniach niezastruganą kredką, jakby obawiała się naruszyć wielkie rodzinne wydarzenie. Dziewczynka tkwiła zamyslona, spoglądając na moment porodu, obserwowane wydarzenie wyzwoliło w dziecku nową dojrzałosc i uswiadomiło nieuchronnosc wydarzeń, nad którymi trzeba ponownie przejsc do porządku dziennego.Pojawił się nowy człowiek w rodzinie.Tymczasem najmłodsza Ewa chwile jeszcze zazdrosnie przysłuchiwała się zachwytom wydawanym przez ojca i zmęczonym jękom swej matki i czym prędzej wybiegła na zewnątrz. Przystanęła przy rozłożystej lipie i piąstkami swymi wszakże dziecinnymi to obejmowała to wyładowała swą starą złosc i nienawisc do nowo narodzonego.
-Po co mi on? Nie chce go tu. Jak oni mogli mi to zrobić?-skrzeczała i ubolewała donosnie zbyt długo i zbyt głosno tak, iż zaraz zawstydziła się że może jest podsłuchiwana. Obejrzała się dookoła. Dostrzegła nagle tuz za sklepem spożywczym drogi samochód z którego, wysiadał otyły, dobrze ubrany mężczyzna i udał się gdzies przed siebie,tylko sobie wiadomym kierunku. Obserwowała z coraz bardziej nasilająca się zazdroscią na obcego człowieka, która z każdym krokiem stawał się niewidoczny, ukryty za gęstym sitowiem. Do niego tez poczuła niechęć. Wtedy dostrzegła w polu swej obserwacji, ryżego szczupłego chłopca, który mógł być starszy najwyżej dwa lata od niej samej. Po raz pierwszy w jej osmioletnim życiu pojawiła się dziwna i dziko pełzająca w sercu namiętnosc.
-Ładny on, to sąsiad-powiedziała na głos, zachwycając się gibkoscią smarkacza. jednakże przypadkowo zasadzone brzozy zasłaniały dziewczynce pożądany widok.
-Co on chce robić ten głuptas? zasmiała się i nadal wpatrywała się w smarkacza jak urzeczona. Jej niewykształconym jeszcze ciałem wstrząsały dziwne odczucia nad którymi panować nie potrafiła, nie poznawała samą siebie.
-Oj chyba siku zrobiłam-zawstydziła się Ewa, wpatrując się w chłopca, coraz bardziej smiało. Chłopiec wreszcie poczuł że jest obserwowany przez nieznajomą, jego ruchy stawały się bardziej nerwowe i szybsze.Kierowany ciekawoscią malec obszedł dookoła samochód po raz kolejny. Następnie rozpędzając się na swych patykowatych nogach chwycił za klamkę auta i wdarł się równym krokiem na siedzenie dla kierowcy.
Ewa czuła jak jej policzki płoną i obcy ogień zaczyna trawić jej jeszcze dziecinne ciało nowym doznaniem, zachwytem dla brawury nieznajomego.
Drogi samochód pod wpływem ciekawosci młodego sąsiada, zdawał się uruchamiać,lecz nadal tkwił w miejscu. Wokół pojazdu, zbierali się obcy ludzie i zaraz odchodzili zaspakajając swą ludzką ciekawosc. Ewa nadal tkwiła bez ruchu upajając się w samotnosci nowym, obcym uczuciem. Już dłonią sięgała do swych intymnych stref by sprawdzić swoje nowe odczucia, wtem zobaczyła jak z oddali zbliża się t
Dodaj komentarz