Błękitne łzy.
Ksiazkę swą ofiaruje tym wszystkim którzy przeszli w życiu tak dużo, zbyt dużo. Jednakże żadnego Życia nigdy nie można mieć dosć.
Rozdział I.
Zofia leżała na podłodze w pozycji emronialnej. Bolały ją skatowane wnętrznosci, piekły swieżo zadane ciosy.Koniuszkiem dłoni roztarła na przerażonej twarzy swe słone łzy. Szlochała niemo, ilez to juz razy? Wydawało się,że nazbyt dobrze zna te samą scenę, tak często zadawaną i coraz mniej przeżywaną,racjonalnie..Przywykła do jego regularnych razów. Podniosła powieki, przed nia stał jej kat,jej włąsny mąż. Poslubiła go dziesiec lat temu, sama nie wie czy z przymusu, czy tak po prostu wypadało,inni tak doradzili albo z potrzeby miłowania.. Ten mąż zdawał się wygladac jak potwór, znany z koszmarów dziecinnych. Twarz męża stanowiła maskę;nienawisci, pogardy i poniżenia. Zaszlochała, by wzbudzić w opracy współczucie lub darowanie kolejnego ciosu. Wtuliła się w pluszowego misia nerwowo, zachłannie całym swym filigranowym ciałem, usiłowała się ukryć naiwnie za pluszowym misiem,by kat nie trafia te same rany na głowie. NIky nie przybył jej na ratunek, nikogo nie obchodziło jej nieme cierpienie. Swiadkami jej kaźni są wyłącznie pluszowe maskotki, licznie rozrzucone wokół mieszkania, rosliny w doniczkach. Mimo dorosłych lat, szcerze kochała pluszowe zabawki. Przywodziły jej na mysl odległe minione lecz nie całkiem beztroskie czasy.Los jej nie oszczedzał. Nie spełniał jej marzeń. Rozrzucał dla niej ochłapy lub spełniał życzenia na opak.Oprawca spojrzał raz jeszcze z pogardą na poniżone ciało kobiety. Splunął wulgarnie przez ramię i zasiadł do komputera. Potrzebował relaksu, spokoju i ciszy.Chwilę potem jej kat, własny mąż padł bez czucia na ziemię. Nadprzyrodzona, niewidzialna siła niewiadomego pochodzenia, ugodziła oprawcę Zosi. Życie toczyło się wciąż, choć mąż Zofi stał się martwy.
Smutek, ból i samotnosć to dla Zosi najwierniejsi przyjaciele.Tylko z nimi się bratała w swej duszy bo ich najlepiej znała. Znów przy niej byli, gdy nie było nikogo.Wstała, usiadła na starym fotelu, jej wzrok zatrzymał się na lekturze, która wczesniej czytała, lecz nijak nie potrafiła zabrac się do czytania. Potrzebowała dobrego ducha, kogos kto by niósł pociechę i ukojenie. Nie było nikogo. Jej oprawca mąż relaksował się przed komputerem oglądając swoje ulubione horrory. Jego zwierzece zmysły bawiły sceny przemocy i niewinnego cierpienia. Kochał zadawac ból i ponizenie, dzięki temu on sam czuł władzę i niezaleznosć.Jego zywot wszak był zupełnie odmienny od losu Zosi. On dorastał w tradycyjny patriarchacie , względnym dobrobycie, w robotniczo-chłopskim domu, rządzonym twarda reką przez ojca megalomana, neurotyka i matki niewyksztaałconej, zahukanej gospodyni, która nigdy nie miała własnego zdania w żadnej sprawie. Miał potwór też młodsza siostrę z która włąaciwie nie nawiązywał kontaktów, nie były mu one wcale potrzebne. Do niej tez źywił niechęć i zazdrosć a to było spowodowane błedami wychowawczymi rodziców.
Zosia była wychowankiem Domu Dziecka prowadzonego przez siostry zakonne. Pamięc jej nie obejmuje potrzebnych dla niej prawd. Podswiadomosc zadbała by najtrudniejsze i najbolesniejsze fakty zostały wyparte, ale czy raz na zawsze? Niekiedy będą odłamki przeszłosci powracać by znów przebijac się do codziennosci. Tak było i tym razem.Pamięc niechybnie powróciła. .. Została pobita, zmartretowana a potem przyjechało pogotowie. Obcy ludzie, puste słowa i obietnice bez pokrycia i schronisko u zakonnic. Nie było ono ani dobre ani złe, nieodpowiednie dla żadnego dziecka.Smutek, samotnosc i ból z nimi niegdy nie potrafiła sie rozstać. Pojawiali sie zawsze i w róznej kolejnosci i proporcjach. Ogromne i chłodne sale w której miesciło sie za dużo maluchów.każde żywe serce pragnęło byc ważne, potrzebne, zauważone. Maleństwa usiłowały na wszelkie sposoby pozyskac chocby nikłe, zainteresowanie dorosłych. Zakkonice swoje obowiązki wypełniały poprawnie lecz bez współczucia i bez miłosci. Praca ale nie powołanie. Serce małej Zosi, oddzielone od rodziny w latach poniemowlęcych, teraz domagała sie włąsciwej porcji czułosci.
-Siostro Dolores, wez mnie na rączki, weź-wzywała Zosia za każdym razem gdy widziała biegnącą wciąż przed siebie jedną z milszych mniszek
-Zoska potem, teraz musze do kuchni. Muszę biec do matki przełozonej-krzyczała beznamietnie zakonnica, odganiajac sie od dziewczynki jak od owada.
Zosia patrzała z zazdroscią, gryząc swój kciuk z prawej ręki, jak mniszki przypadkiem obdarzały uwagą i czułoscia wybrane dzieci lecz nie ją. Taka niesparwiedliwosc bolała. Zaznaczylą jej miejsce wsród innnych, wyzwalałą bunt i gniew i zarazem niechec do innych rozkrzyczanych dzieci.
-Jak tamta dzieciarnia to robi,źe zasługuje na zainteresowanie i czułosc?-dumaładziewczynka, stojąc samotnie tuz przy oknie.
Chciała jak oni łobuzowac krzyczeć byle inne to dostrzegli. Tymczasem temperaent Zosi był skromny, cichy i zamkniety dla innych.
Nie potrafiła nwet tupnąć nogą. W skrytosci ducha tylko marzyła,że będzie kims wielkim, sławnym i być może dzieki temu szybciej zasłuźy na milósc i uwagę.
Marzyła bo to n ie było jej zabronione. Marzyła wpierw o własnych pieknych, dobrych i czułych rodzicach. A niekiedy tylko czułych, rodzice mogli byc całkiem brzydcy i smieszni byle tylko byli jej i nikogo więcej.Tak to było jej pierwsze wstydliwe pragnienie. razu pewnego tęga mniszka, zauwazyła milcząca i zamyslona Zosię przyklejona do kotary.
-O czym tak marzysz dziecko?-spytała od niechcenia najbarzdiej wscibska mniszka.
-Nie powiem bo boje się,że to sie nigdy nie spełni-zasepiła się Zosia.
-Spełni się spełni. Powiedz mi na ucho no juz- otyła zakonnica zgarbiła sie do poziomu niziutkiego dziecka i wyczekiwała dziecięcego sekretu.
-Chciałąbym miec rodziców takich dla mnie tylko-dziewczynka wypaliła szeptem swój wstydliwy sekret i natychmiast pożałowała swej smiałosci, gdyz ujrzała nieprzychylny i obrazony wyraz twarzy mniszki.
-Ciesz sie tym co masz. Nie wymyslaj-mniszka odparła oschle i odmaszerwała przed siebie, solennie sobie obiecując unikać tego dziwnego dziecka, jak je skrycie od teraz zacznie nazywać.
Rozdział II.
Do szkoły podstawowej Zosia uczeszczała pieszo,kilka kilometrów za sierocińcem.Od pierwszych chwil, klasa do której trafiła nie wywarła dobrego wrażenia na dziecku.W każdy chłodny poranek zbierała bowiem swój skromny tornister, ujadajac porcję niewystarczajacą by wykarmic koscielną mysz, szła przed siebie, ubitym wiejkim duktem.Nie szukała towarzystwa innych dzieci, nie lubiła tych hałasliwych, pewnych siebie. aroganckich łobuzów. Bała się ich,obawiałą ich wulgarnych zaczepek i szyderstw. Najlepiej czuła się we włąsnym towarzystwie, kochła za to piękno przyrody. Odpoczywała tylko samotnie wsród drzew, dziko rosnących kwiatów. tęsknił od czasu do czasu za towarzystwem łagodnych dorosłych. Jeżeli droga która kroczyła Zosia, kroczyła też wolno jakas staruszka, wtedy ochoczo dziewczynko dotrzymywała kroku swej nowej znajomej.Niekiedy inicjowała rozmowy dotyzcące przyrody i pogody. Towarzystwo starszych ludzi, działało na zdiewczynke kojąco i uspakajaco.
-Starą masz dziecko duszę-slyszała niekiedy od pulchnych zakonnic,regularnie często i wtedy gdy Zosia zadawała swe egzystencjalne pytania dotyczące sensu życia/
Sens życia, stanowił dla dziewczynki wdzięczny i nigdy niezaspokojony temat do rozmów z dorosłymi.
Nikt z dzieci w jej wieku nigdy nie podejmował z nią tak powaznych tematów.
Z kolei zagadnienia błahe i dziecinne zawsze doprowadzały Zosię do szewskiej pasji i niechęci.
Zosia w głębi swej duszy nigdy nie była dzieckiem, swiat który ją osaczał zniósł u niej wiek dziecinny.
Gdy miała kilka lat,gdy była zaledwie w wieku przedszkolnym,los zmusił ją do opieki nad młodszym rodzeństwem.
Nie pamięta zupełnie troskliwosci,ze strony dorosłych.Jedynie najdobitniej pamietała o swej twardej szkole życia.
I nawet gdy wiosna w pełni swieciła swym nowym, roziskrzonym blaskiem,to serce dziecka wciąz było mroczne i zimne.
Po drodze do szkoły miała najwiecej czasu na rozmyslania. Jej krótki żywot ze swymi dramatami gdzies ukrytymi, zepchnietymi do podswiadomosci, wypełzał znów i na nowo wkraczał do swiadomosci uczennicy.
Gdy dotarła na miejsce, wsród wrzaskliwej dzieciarni nie znajdywała potrzebnej otuchy i zrozumienia, czekały ja kolejne wyzwania, z którymi nie umiała się nalezycie uporać.Nauka jednak nastarczała trudnosci. Nie było nikogo kto by wspierał dziewczynkę. Zdana na siebie, walczyło o siebie, o lepsze oceny i o choćby znikoma sympatię wsród dzieci.Próbowała za wszelką cenę zdobyc przychylnosć wsród innych, jej rówiesników, lecz spotykała się wyłącznie z odrzuceniem. Pochodzenie jej sieroce, nie wiezdiec czemu odrzucało tych co posiadali pełne rodziny. Inne dzieci, odgradzały się murem od sierotki z obawy przed zarażeniem się od Zosi ubóstwem, czy niedolą.
Odtrącenie bolało najokrutniej. "Szkoda,że nikt nie chce dac mi chociaz szansy' Dumała tak czesto,że omal nie przepłaciła tych marzeń obłędem. Bolało nielitosciwie, gdy pod koniec długich i zmudnych zajęć, wracała samotnie swa polną, utartą sciezką, napotykała wtedy,inne rodziny. Koledzy i koleżanki mieli rodziców. Ten fakt,osłabiał dziecko. Oni, łobuzy mieli wspaniałych i czułych rodziców, dokładnie takich o jakich sama marzyła.Na widok rozesmianych rodzin, obejmujących się przychylnie w gescie przywitania, Zosia odwracał wzrok by inni nie dostrzegli jej niepotrzebnego nikomu smutku i łez."Dlaczego, czym sobie zasłużyłam na taki straszny los?"
Pytania rzucane na wiatr, nigdy nie przynosiły odpowiedzi.Nie przynosiły wcale ukojenie, zatem po pewnym czasie zaprzestała je sobie zadawać.
-Dzieci, jutro będą u nas goscić przyszli rodzice któregos z Was, postarajcie sie wypasc jak najlepiej-grzmiała najstarsza z zakonnic, podczas wieczornego, co tygodniowego apelu.
-Ale jak to? Rodzice wszystkich nas zabiorą?-Wyrwał się z Zoski serca przeciagły szloch. Perspektywa posiadania rodziny,wywarła wrażenie na każdym osieroconym dziecku.
-Słuchajcie mnie uwaźnie! Nie przekrzykujcie, skoro nie skończyłam mówić. Wybrane dziecko będzie miło pełna rodzinę-dodała beznamiętnie zakonnica i przystapiła do przerwanego monologu, dotyczącego braku poboźnosci wsród podopiecznych.
Zapanowała pełna napięć cisza, która zrazu przeszła w nerwowe szepty i głosne pokrzykiwania.
-Kto zostanie wybrany na dziecko do rodziny?-dopytywał najchudszy wychowanek.
-Nie pytajcie mnie. Dowiecie się w swoim czasie-mniszka zakończyła swój monotonny wywód i urwała swoją wypowiedź jakby w oczekiwaniu na oklaski.
-Tak nie wolno, wszyscy chcemy dobrych rodziców a nie tylko wybrane dziecko-głos Zosi, przekrzyczał wszelkie urywane pytania, dobywajace się z tłumu sierot.
-Cisza. Zoska za brak subordynacji, za karę zostajesz w kaplicy dzis i jutro aź do wieczora-głos zakonnicy brzmiał groźnie.
Zofia poczuła silne zawstydzenie na twarzy, miała wrażenie,że nagle wszelke ciekawskie spojrzenia wypalały swój gniew na chudych policzkach smiałej dziewczynki.
Czas mijał wolno i swym monotonnym rytmem odmierzał czas na wspólne posiłki, lekcje i prace domowe. Zosia po skromnym posiłku,szła do kaplicy by tam na zimnej podlodze odbywac karę za swą niefrasobliwosć.
Gdy znudzona niemal samotnie przebywajaca w kaplicy, nie licząc kilka leciwych mniszek wpatrywała sie w figurę sw,Józefa, usłyszała głosne rozmowy z oddali się wydobywajace. Ciekawosc dziecka zwycieżyła z cierpliwoscią.
Zobaczyła przez witrażową szybe dwoje elegancko się prezentujących ludzi, spacerujących pod rękę wzdłuż holu z dwoma niegrzecznymi kolegami z sierocińca. Chwile potem drzwi wyjsciowe z hukiem uderzyły o wyremontowane futryny, informując swym doniosłym echem o wybraniu kolejnych, o wyzwoleniu z samotnosci.
Serce dziecka załkało. To nie tak miałao być.
Dziewczynka zbiegła na doł wąskimi schodami.Swym przeraxliwym krzykiem oznajmiła swe rozczarowanie.
-Dlaczego ja tu nie byłam? Czemu mnie nie wybrali?-krzyk dziecka,wyrwał z zamknietych cel kilka mlodych nowicjuszek.
-Słuchaj jest późno, nie drzyj się tak-łagodny głos nowicjuszki nieco uspokoił dziewczynkę.
-Chce wiedziec czemu nie ja?-Zosia uderzyła w płacz. Postawna zakonnica wtuliła smutek dziecko do swej obfitej piersi i przemówiła.
-Tamci ludzie chcieli tych braci zabrac juz wczesniej. Przyjdą jutro nastepni rodzice. Postaraj się nie zraźić do siebie nikogo-dodaała pokrzepijąco inna mniszka o twarzy małego wróbelka.
-Nie chce ciagle czekac i miec nadzieję. To za długo trwa-głosny płacz i żal rozdartego serca dziecka słychac już była w całym zakładzie. Zosia mówiła na głos to co czuło serce każdego sieroty lecz tylko ona potrafiła na głosno upomnieć się o swoją niesprawiedliwosć..
-Idź juz spać, to ci pomoże-słyszała szeptem słowa wypowiedziane przez zmęczone nowicjuszki, serce dziecka dudniło do rytmu oddalajacych się kroków mlodych zakonnic.
Rozdział III.
Dzień za dniem snuł się tym samym stałym rytmem, niczym paciorki tego samego różańca. Zosi z każdym dniem coraz dotkliwiej doskwierała samotnosć, brak życzliwej obecnosci drugiego człowieka. Ludzi było wokół stale mnóstwo, morze innych dzieci, ludzie zajęci swoimi sprawami. Nie było nikogo,kto byłby gotów poswięcić czas tylko dla Zosi. Ona była czescią, kolektywnej całosci. Przebywanie w szkole integracyjnej, jedynie pogarszało i tak słabe mniemanie o swoim szczesciu osobistym.Uczniowie z klas, zupełnie nie nadawali się na bliskich czy chocby dobrych kolegów dla Zosi. Kazdy ze znanych jej uczniów, posiadał to,o czym w sercu, skrycie marzyła ona sama.
Często dumała "Dlaczego ludzie nie okazują wdzięcznosci losowi za swe niezasłuzone dary?".
Gdy Zosia uczyła sie w klasie czwartej, pani zadała pamiętna pracę domową, dotyczącą "Za co powinienen być wdzieczny rodzicom?"
Była to najtrudniejsza i najbardziej bolesna domowa. Zosia nigdy jej nie odrobiła. Postanowiła nazajutrz zachorować. Nie byłaby w stanie zniesc, cieżaru swego wielkiego bólu,ukrytego w maleńkim serduszku dziecka. Zmyslac nie potrafi. Nawet gdyby zdobyła sie na fikcyjne, banalne słowa, zupełnie nie wywołujące wzruszenia u zwykłych uczniów,to dla wychowanki domu dziecka, czytanie obcych wyzurzeń, byłoby nie do zniesienia. Wiedziała, że stałaby się dodatkową dla dzieciaków sensacją i cierpiałaby wtedy okrutnie, na długo.
Feralnego tamtego,odległego dnia,gdy obudził się ranem swit. Gdy ptaki za oknem donosniej spiwały niz zwykle, gdy promienie słońce przebijały się prze grube zasłony, Zosia postanowiła chorować na potezny ból głowa.
-Wstawaj dziecko, wszyscy juz sa na nogach lub w drodze do szkoły-skrzeczała obcesowo niemłoda zakonnica.
-Siostro boli mnie brzuch, bęe wymiotować-zastękała wychowanka najbardziej żałosnie jak tylko zdołała.
-Co takiego?-korpulentna zakonnica wyrażała swoje niezadowolenie, nerwowymi gestami.
-Boli bardzo-dziewczynka łkała.
-Co mam z toba zrobić nieboraku?-tonacja głosu u mniszki stała się ciepła niemal.
-Chce zostać, jutro mi przejdzie-biadoliła dziewczynka.
-Niech to licho, dobra zostań i tak często chodzisz do szkoły-szept zakonnicy, uspokoił skołatane serce nieprzygotowanej uczennicy.
Trzask zamykanych dzrwi, wrózył spokój i wybawienie. Zamkneła na powrót swe smutne oczy i z wolna sen ogarniał jej dziecinne lica. Z oddali słychac było jeszcze dziecinne smiechy i krzyki,odgłosy toczącego się spiesznie porannego zycia wdzierały się wyrzutem sumienia do czujnych uszu dziecka.
Gdy regularne dźwięki ucichły,samochody i autobusy wykonały swe powinnosci, nastała długo wyczekiwana cisza.Dębowe drzwi pojedynczej sypialni, dobrze chroniły spiąca przed codziennymi czynnosciami mniszek..
Wkrótce sennosc ustapiła, zdień nie dawał o sobie zapomnieć, Ptaki ponowiły swe dźwięczne melodię.Jeden zagubiony słowik długo intonował jeszcze własną piesń.
Wtedy w samym kącie pokoju, Zosia dostrzegła, całkiem grzeczną i smukłą dziewczynkę, bawiacą się jej ulubionym misiem.
-Co tu robisz? Jak tu weszłas?-Zosia wyraziła swój niepokój, szeroko otwierajac swe rozbiegane oczy.
-Cicho sza. Nie mów nikomu o mnie-nakazała tajemnicza nieznajoma.
-A dlaczego? Skąd się tu wzięłas?-Zosia usiadła na swym posłaniu.
-Jestem Marysia i jak chcesz mogę byc twoją przyjaciółką lub koleżanką, taką dobra-dodała tamta, prezentujac swój wstydliwy usmiech.
-No dobrze. Czemu jestem tak ubrana po staremu? Teraz tak się nikt nie nosi?-Zosia zwróciła uwagę na kraciaste spodnie i starą, wytartą kamizelką u nowej znajomej, która kiedys widziała na starym zdjeciu.
-Ubranie się nie liczy. O wiele waźniejsze jest przecież twoje serce-Marysia popatrzyła z usmiechem porozumiewawczo na nie swojego misia.
-Możesz go zatrzymać, daję ci go w prezencie-rzekła Zosia, rozbawiona nową znajomą.
-Naprawdę mi go dajesz? Dziękuję nigdy ci tego nie zapomnę-Marysia zgrabnie podskoczyła ku górze z wdziękiem wykwalifikowanej baletnicy, tańczyła jeszcze chwilę, wcale nie upuszczajac podarowanego pluszaka.
-Marysiu gdzie jestes?-pytała raz po raz Zosia,gdy nie udało jej sie dostrzeć swojej nowej koleżanki.
Zosia ostroznie wstała,rozejrzała się po skromnym pomieszczeniu, otworzyła z przejęciem szafę na ubrania,która gabarytowo dała by radę schować dziewczynkę.
Z przestrachem przykucnęła, w nadziei na znalezienie dziecka pod łózkiem, w którym także znajdowało się miejsce na kryjówkę.
-Gdzie jestes? Poddaję się. Wygrałas!!!-krzyczała przejęta Zoska.
-Hej co to za krzyki? Przecież jestes niby chora-zakonnica z wysiłkiem otworzyła drzwi,upuszczając trzymany w reku mop.
-Siostro gdzie jest Marysia taka co miała dwa warkoczyki zółte?-spytała naiwnie Zosia, wskakując do łożka.
-Dziecko ty potrzebujesz psychiatry chyba. Nie ma tu takiej Marysi, przecież wiesz jakich mamy wychowanków-zagrzmiała groźnie mniszka, patrząc uwaźnie za zlęknione dziecko.
-Ale tu była taka zdiewczynka i wzięła mi nawet misia tego brązowego-rzekła ze smutkiem Zosia patrzac z przekonaniem na zaniepokojoną opiekunkę.
-Słuchaj wstawaj już południe. Za karę pomozesz mi myć podłogi. Skoro nie chcesz się uczyć, to będziesz sprzątać. Wybije ci tym wszystkie głupoty z głowy. Migusiem ogarnij sie i za kwadrans widze cię w kaplicy. Zrozumiano?-głos mniszki grzmiał gniewnie.
Dziewczynka po chwili usłyszała huk zamykanych z impetem drzwi. W pomieszczeniu dało sie odczuć chłód i niepokój, który to zmobilizował dziecko do wypełniania rozkazów.
Prace porządkowe;sprzatnie, myscie i szorowanie podłóg zupełnie nie interesowało i nie sprawiało najmniejszej radosci dziewczynce. W jej umysle powróciła mysl,iz nauka w szkole i wykonywanie zadań domowych byłoby znacznie przyjemniejszym sposobem na spędzenie wolnego czasu.
-Siostro chce odpocząć i cos zjesc?-poskarzyła się uczennica gdy pobieźnie połowę korytarza zdolała uprzątnąć.
-Nie ma mowy, dopiero jak skończysz to zjesz obiad-zagrzmiała ta sama mniszka,niewzruszona łzami kołyszącymi się w małych oczach dziecka.
Dziewczynka z ociaganiem nareszcie uporała się z pracą,wtedy gdy wychowankowie przybyli na obiad ze szkoły.
-Możesz do nich dolączyć. I pamiętaj nie ma nic za darmo-pogroziła palcem inna korpulentka mniszka.
Wrzaskliwy tłum dzieci w wieku szkolnym rozsiadł sie wokół dlugiego stołu ustawionego w jadalni. Zosia dosiadła się do milczacych wychowanek i czekała niecierpliwie na przydzielony posiłek,Wsród swych wychowanków nie czuła wcale żadnej więzi. Przez jej umysł przebiegła mysl,iż powinna tu także Marysia być.Nigdzie jednak nie dostrzegła jej drobnej postaci. Myslała o rodzeństwie, swym licznym,które tu także wraz z nia powinno przybywać.Lecz po dłuższym namysle pojeła,iz żaden wychowanek nie jest do niej podobny.Nikt sposód zgromadzonych wychowanków,nie wydawał sie jej bliski i ani choć trochę podobny do niej samej.
Jej rozgrzany mysleniem umysł pracował. W takim razie co się stało z jej licznym rodzeństwem? Przecież zakonnica przełozona powtarzała Zosi,że ma liczne rodzeństwo lecz nigdy nie zgłebiła tematu.
Mniszki poproszone o odpowiedzi na tak waźne dla dziewczynki sprawy,potrafiły tylko zbywam dziecko zagadkowymi odpowiedziami lub udzielać nie konkretnych wskazówek. Zosia nie wiedziałą kim są rodzice i jakim cudem trafiła do sierocińca?
Postanowiła,iż pożną noca gdy wszyscy pójdą spać ona sama dopadnie do potrzebnych dokumentów, które to zakonnice przetrzymują w skrytce, zamkietej na klucz. Klucz do skrytki,miesci się w małej szafce obok biurka na portierni.
Nowy plan uradował dziecko i na powrót przywrócił nadzieję,że ona sama pozna swych bliskich i nie będzie :"bękartem"
Oczami wyobraźni widziała siebie prowadzoną przez eleganckich i serdecznych rodziców w stronę szkoły.Zamiast znajomej pogardy, napotkałą by wzrok innych pełen uznania i szacunku. Od tej pory nie byłą by "niczyja", "znajda".
Jakie to cudowne uczucie, należeć do kogos dobrego, godnego zaufania.Jak to jest należeć do kogos kto potrafilby sie zatroszcyć tylko o mnie-marzyła co wieczór zasłaniając szara firanką ciemne okno,pełne odległych gwiazd zajętych spełnianiem marzeń tych,których los i tak zanadto rozpieszczał.
Rozdział IV..
Miajły noce i długie dnie podczas których Zosia w samotnosci planowała dotrzeć do tajnych dokumentów. Los nie sprzyjał dziewczynce.Ilekroć idealnie cicha noc nastała, w sam raz by swój plan wypełnić potajemnie, tej samej nocy sen zmorzył okrutnie dziecko lub kaszel nagły zaczynał dokuczać.'Jutro,zdobęde się na odwagę" Postanowiła po kilku tygodniach wcielić ponownie swój chytry plan,pewnej bezsennej nocy, podczas której panowała epidemia grypy. I wtedy nie było wtedy szans na ukradkowe wtargnięcie do skrytki,gdyż zakonnice penetrowały dosłownie każdy zakatek klasztoru w poszukiwaniu potrzebnych choćby przestarzałych lekarstw.
Tymczasem napięciu w sercu dorastajacego dziecka narastało, nosiłą w swej smutnej duszy, szereg pytań bez odpowiedzi. Nie znajdowała bratniej duszy, której zdołała by zwierzyć się ze swoich sekretów.Jednakże nastał długi jesienny wieczór;dzieci układano do snu, nikt nie zwracał uwagi na Zosię.Dziewczynka gorliwie czytała lekturę, takie bowiem wrażenie robiła bynajmnie na opiekunach. Przeczekała aż wszyscy polegną na lózkach.Odczekała cierpliwie az dwie lokatorki zasną kamiennym snem, wtedy Zosia pokonując swoja wstydliwosć, wygrała z chęcia poznania swej tozsamosci. Dłużsża chwilę ogladała przez źle osłoniete niebo czystozłoty księżyc. Zaklinała i nagabywała o pomoc wiszący wysoko sierp.Gdy brawura wzięła przewagę nad wstydem, dziecko chyłkiem zbiegło na sam dół. Cisza dźwięczałą w uszach, powietrze zdawało się ciezkie i zdradliwe. Zdawało się nawet dziewczynce,że jest przez kogos obserwowana. Pospieszyła, ogladajac się nie bez strachu. słychać było jedynie odległe,równomierne pochrapywanie. Dostroiwszy swe ruchy do miarowego sennego odpoczynku, chwyciła oburącz olbrzymi klucz, ukryty w skrytce na portierni. Ilez to razy wyobrażała sobię tę trasę, którą w mig pokonuje.Otwarła niedomkniete drzwi, pchnęła łokciem zimną klamkę i dopadła do równolegle ustawionych szafek.Przypadła do najmniejszej i poczeła wertować każdy ukryty dokument.Dotknęła gniazdka, swiatło dało jasną poswiatę i pozwoliło rozczytać zaszyfrowane dokumenty.Imiona i nazwiska,ustawione według kolejnosci alfabetycznej.W panujacym przestrachu zapomniała na dłużej jak brzmi nazwisko jej własne.
'Jezu pomóż mi" -modlila się pokornie jak wtedy gdy czuła niepewnosć.Już dotykała kciukiem, zdawało by się karty z jej nazwiskiem, juz ogarniło jej serce obce podekscytowanie w tem, wypadła z hukiem zawartosc innej niedomknietej szuflady wprost na podłogę.
Zamarła.Ukryła się za wielkogabarytowym stołem i czujnie umieszczała, rozsypane w nieładzie, upuszczone dokumenty.
-A niech to! -zasepiła się gniewnie.
Przeczytała swiadectwa urodzenia niektórych dzieci i nazwiska ich prawdziwych bądź domniemanych rodziców..Niezraźona poszukiwała nadal,nie mogła się poddać teraz,gdy jest juz tak blisko odkrycia swego pochodzenia.
Dopadła do kolejnych skrytek i wtedy do jej rąk wpadły dwie czarnobiałe, pożółkłe fotografię. Przytuliła je obronnie do serca, następnie przyjrzała się inensywniej i wreszcie pojęła. Te zdjęcia przedstawiały ją samą, kilka dzieci w róznym wieku i parę ludzi o smutnym spojrzeniu. Drugie było w tym samym czasie wykonane tyle,że w zbliżeniu
-Mam pamiatkę, mam i nikt mi tego nie zabierze, nawet tego-kolejne zdjęcie ukryła za pazuchą. Już gotowa była stracic zainteresowanie swym dalszym odkryciem, gdy jasna żarówka zabłysła i nakierowała wzrok dziecka na akty urozdenia.
-Jezu mam-tryumfowała i czytać poczęła jednym tchem; Zofia Bania urodzona 8 czerwca, Krysia Bania, Ewa Bania,Paweł Bania,Izydor Bania, Ambrozy Bania urodzony jako najmłodszy. Daty były zamazane jakby celowo. Na odwrocie strony widniały informacje o udanej adopcji, całej pozostałej gromadki rodzeństwa. Potrzebne dane, adresy stawały się coraz mniej czytelne,bo zasłaniały je łzy,które to ciekły obficie, nie pozwalajac dziecku ani na moment wzbogacic się o pożadaną wiedzę.
-A tu jestes ptaszku!-teraz jakby przez mgłę dziewczynka ujrzała młodą,wysoką zakonnicę,którą nie poznała jeszcze z imienia.
-Proszę mi nie robić krzywdy-dziecko obronnie ukryło twarz dłońmi bardziej z obawy przed nieuchronnym.
-Nikt cie nie skrzywdzi.Dlaczego nie spisz tylko węszysz tutaj?-zakonnica spytała niecierpliwie.
-No bo chciałam cos zobaczyć o sobie,ale nikt mi tego nie chce powiedzieć-załkała i natychmiast uderzyła w płacz by wzbudzić litosc i odroczenie kary.
-Słuchaj,ciekawosc to pierszy stopień do piekła, nie słyszałas o tym?-mniszka wyszczerzyła swe żółte kły.
-Czemu moje rodzeństwo adoptowali a mnie nie?-drążyła sierota.
-Nie wiem i radzę ci nigdy nikogo o to nie pytać. A teraz zmykaj ale już!-głos siostry zabrzmiał groźnie.
Dziewczynka ostroznie oddaliła się od miejsca odkryć, cały czas czujnie trzymajać w łokciach pod piżamą z trudem zdobyte stare fotografie.
Zosia zmęczona z nadmiaru wrażeń, zasnęła wkrotce kamiennym snem.Gdy zbudziła się nazajutrz, zastał ja poranek ponury i deszczowy. Nie chciała rozpoczynać dnia, swiadomosć obudziła; nieodrobiona matematyka, niewyuczony materiał z historii i lektura nieprzeczytana, to za dużo by mierzyć się z trudami dopiero zaczetego dnia. Tak by dziecko pragnęło wolnych dni, wakacji by obowiązki szkolne nie meczyły mysli. Naraz wróciły inne mysli,iż cóż by to dały wakacje czy wolne?
Wakacje czy zwykłe dni u Zosi są szare i pozbawione beztroski.Wstała nagle by odgonić trudne i natarczywe wspomnienia.
-Siostro, moge dzis nie isc do szkoły? Źle się czuję, nie kłamię-dziecko spusciło pokornie głowę by nie widziec obrazonej miny przełożonej,uzbrojonej jak co dzień rano w mopa.
-Nie ma mowy. Zjedz owsiankę i migusiem do szkoły-krzyknęła, odwracajac się na pięcie.
Zofia nie miała zamiaru pójsc do szkoły, potrzebowała ochlonąć w samotnosci i barzdo pragnęła innej kojącej obecnosci opiekuna.
Szła samotnie tym samym utartym szlakiem,licho przyobleczona,niestarannie nakarmiona.Głodna.
Ogarnęła wzrokiem stojace równo sosny, skromny lasek borowy i pojedynczych spóźnialskich, niechetnie , z przymusu udajacych się do szkoły.
Gdy juz mineła las, kątem oka dostrzegła smukła posturę małej isotki,która niespiesznie przechadzała się wokól drzewa.
-Marysia co ty robisz? Nie chodzisz do szkoly?-krzykneła Zosia zbliżajc się do znajomej dziewczynki.
-Ja mam inne obowiązki niż nauka. Wiesz, ja bym bardzo chciała nadal sie uczyć jak ty-rzekła spokojnym głosem, zdobywajac się na przyjacielski usmiech. Słońce zdawało się pokazac swą moc, deszcz przestał siąpić z nieba.
-Dlaczego nie chodzisz do szkoły?-zdziwiła się Zosia.
-Kiedys ci to wyjasnię.Zoska nie musisz podstępem szukac informacji na swój temat. Nie włamuj sie więecj zakonnicom do ich skrytek-głos Marysi był poważny.
-A dlaczego? A Ty skąd to wiesz?-Zosi twarz płonęła zawstydzeniem.
-Wszystko poznasz w swoim czasie. A dzis przyłóż się bardziej do nauki-powtórzyła swój poważny ton znajoma Zosi.
Uczennice ogarnęła znów przerażenie i niepokój,z powodu odktytych tajemnic. Dziewczynka nie miałą zamiaru zwierzać się ze swych słabosci, nie teraz.
Zosia nareszcie przystąpiła prób klasy, z dusza na ramieniu usiadła w ławce,nieprzygotowana do klasówki z matematyki.
-Prosze pani jutro napiszę bo dzis jestem niedysponowana-rzekła szybko dziewczynka.
-Że co proszę? No dobra. Jutro napiszesz z tego działu co wszyscy. A teraz siadaj i nie przeszkadzaj piszącym-głos nauczycielki złagodniał.
Dziewczynka poczuła ogromna ulgę. Jednakże, po sali przebiegł ton gniewu i szum rozdrażenienia.
-Ja teź jutro napiszę-dodało inne dziecko.
-Cisza, za dziesieć minut koniec i zbieram karteczki-zagrzmiałą nauczycielka uciszajac rozbrykanych uczniów.
Zosia czuła na sobie spojrzenia pozostałych uczniów. Żałowała swej brawury a najbardziej braku swej starannosci.
Postamowiła więcej i staranniej sie przykładać do nauki. Dziewczynka nie chciałaby już być izolowana,nie marzyła nigdy aby wyrózniać,odzielać od grupy.
Samotnosc doskwiera i ubliża najdotkliwiej.Brak przyjaciół nie daje się niczym zastąpić. Milczaca,pełna refleksji lekcja matematyki, pozwolila dziewczynce przyswoić nową naukę dla siebie
Zosia z ulga rozstała się z nieustannie hałasującą młodzieżą. Wróciła do swej placówki samotnie, jej mysli bezustannie krazyły wokół minionych lekcji. Czuła na pzremian wstyd i zażenowanie. Załowała,że nie przyłozyła się staranniej do zajęć.Wiatr tracał zle upiete włosy na głowie, szarpał zwisajacym u szyi szalikiem i połami starego płaszcza. Miała wrażenie jakby to siła wiatru stanowiła opór w drodze do zakładu.
-Gdybym chciaż miała przy sobie rodzeństwo.Mogłabym porozmawiać i czuc się raxniej-dumała ze smutkiem.
Jej smutne i jednostajne mysli,przerwała inna uczennica ze starszej klasy, która pędziła na rachitycznym rowerku.
-Hej mała, nie widziałas tu mojego brata?Ciągle się on nam gubi-westchnęła dziewczynka.
-Nie widziałam tu nikogo. ja ci zazdroszcze tego, że możesz się tak martwic o brata, nie jestes samotna dzięki temu co?-spytała ufnie Zosia.
-Mylisz się. ja mam jeszcze szescioro rodzeństwa i zawsze zazdrosciłam jedynakom-dodała rowerzystka,prowadząc swój stary rower krok za Zofią.
-Jak ty się nazywasz? Ja jestem Zosia.
-Na mnie mówią Elka.To rodzeństwo to ciagłe kłopoty, więcej rzeczy do podziału i mniej rodzica dla siebie no i więcej obowiązków. Ja nawet wykonuję obowiązki opiekunki dla młodszego rodzeństwa, sama nie mam od dawna dzieciństwa choć mam niecałe dwanascie lat. Rodzice są wiecznie zajeci wszystkim tylko nie nami-krzyknęła z bólem Ela.
-Jak chcesz to możemy się zaprzyjaźnić? ja mieszkam tu niedaleko w bidulu i nie mam wcale z kim się pobawić choc jest nas dziesiatki-dodała ze smukiem Zosia.
-Dobre sobie, ja nie mam czasu na zbytki. Jestem zarobiona.Nie próznuje jak wy-dodała z wyższscią Elka oddalajac się od Zosi.
Dziewczynka po powrocie do sierocińca, stała się osowiała i zawstyzdona. Marzyła teraz podczas niesmacznego obiadu, jedzonego w licznym towarzystwie, rozwrzeszczonych dzieciaków aby stac się niewidzialną, by nic nie czuć i niczego bardziej nie doswiadzcać.
Rozdział V.
Weczorem przed pójciem spać na schodach obok kaplicy dziewczynka usłyszała wdzięczny i niezwykle melodyjny spiew dobiegajacy z wnętrza kaplicy.
Zastygła w radosnym oczekiwaniu,upokona barwnym spiewem.
-Kto tak pięknie spiewa?-dumała uczennica.
Niebawem u szczytu schodów pokazała się zakonnica w wieku srednim, o prztyjemnym niemal matczynym wejrzeniu.
-Co tak podsłuchujesz? Chcesz sobie pospiewac dla Pana?-spytała mniszka obejmując matczynym niemal gestem zawstyzdoną dziewczynkę.
-Nie, bo ja nie umiem wcale spiewać i w ogóle nic nie umiem-Zosia dodała smutno.
-To niemożliwe każdy cos potrafi, nawet ja-rubaszny smiech zakonnicy okazał się zaraźliwy, niebawem inne przysłuchujące się w pobliżu dzieciaki stały sie niejako weselsze.
-Mi się nic nie udaje, ciagle cos psuje-rzekła ze zgrozą w głosie wychowanka.
-Doc narzekania bo Pana obrazisz. Pan Bóg stworzył Cie taką w sam raz, akuratną,nie najlepszą bys nie była z siebie zbyt dumna. Tylko taką jak on Cie chciał-rzekła z paradnym smiechem wesoła zakonnica.
-A jak siostra ma na imię bo jest nowa?-cgciała wiedzieć dziewczynka.
-Jestem siostra Eleonora, będą pomagac w wychowaniu was-dodała cierpliwie.
-Szkoda,że nie może być siostra moją mamą albo chociaz ciocią-odparła nie bez lęku wychowanka.
-Mama nie wolno mi być bo jestem zakonnicą. Za to jestem waszą opiekunką.Może tak być?-spytała mniszka.
Skinieniem niepewnym Zosia wyraziła aprobatę.
Od tej pory mała uczennica, zacznie niemal krok w krok podążać za nowa opiekunką. Niekochane, samotne serce wychowanki z kazdym dniem stawało się weselsze, bardziej pewne swego. Cieszyły ją nowe serdeczne pełne troski uwagi i niemal matczyna troska.
Dziecinne, niewinne serce zażywało od tej pory ciepłej i czystej słodyczy dobroci. Chetniej Zosia wracała ze szkoły,lubiła przebywac w otoczeniu serdecznej zakonnicy, wyrózniającej się cnotami, doskonałej wychowawczyni.
Od tej pory zdawało się dzieciom,że sam Anioł postanowił zostać człowiekiem na ziemi.
Tymczasem siostra Eleonora, sprawiedliwie i z wielką godnoscią i sumiennoscią wypełniałą swe zadania. Powinnosci sama sobie dodatkowo dobierała, jakby chciała instynktownie uratować, wspomóć biedne, zapomniane sieroty,które zachłannie pragnęły jedynie czystej miłosci. Miłosć bowiem ma moc ratowania i przywracania życia, nawet takiego zabitego z powodu jej braku.
Spoykań i rozmów z serdeczną zakonnicą serce Zosi po sierocemu codzień oczekiwało.Inni wychowankowie z zazdrością spoglądali na bardziej pomyślny los nielubianej przez nich dziewczynki.
Samotnych, zapomnianych małych serc bylo zbyt wiele by dla każdego starczył okruch ciepła, uwagi.
Gdy zadowolona z dobrze przebytego dnia usiłowala zasnać na swej niewygodnym łożu,poczuła czyjąś obecnośc przy sobie.Nim zdazyła zamknąc powieki,biorąc zjawę za wytwór senny.Dziewczynka niemal podskoczyła z przestrachu.
-Nie bój się. To ja Marysia. Chciałąm tobie coś powiedzieć-rzekła tamta tajemniczo.
-Co chcesz mi powiedzieć?-spytała Zofia.
-Nie przywiązuj się tak do ludzi, bo niebawem siostry Eleonory nie będzie tutaj. Tak musi być-dodałą Marysia poważnym tonem i natychmiast rozpłynęla się w powietrzu.
-Co ty powiedziałaś? po co mi to mówisz?-krzyknęła sierotka, z trudem panujac nad plączem cisnącym się do jej oczu.
księzyc wysoko na niebie, uparcie zaglądał do pogrązonego w smutku dziecka. Oświetlał mocno, jakby chciał pokazać dziewczynce więcej światła w tym ciemnym mroku osamotnienia.
Wtulona w stare zakirzone pluszowe zabawki, wkrótce zasnęła. Zbudziła się szybko wciaż pamiętajac swój niespokojny sen.
Tego poranka, wcześniej od pozzostałych wychowanków, zbiegłą na sam dół by zjeść śniadanie.
Czekała daremnie na zaakonnice, lecz one jeszcze zawodzily swe poranne pieśni w nieopodal umieszczonej kaplicy.
Wkrótce ich śpiewy przycichły, Zosia nie zdolna do przełknięcia choćby skromnej kromki chleba, wybiegła ku wychodzącym z porannych modlitw.
-Siostro Eleonoro, coś musze siostrze powiedzieć!-rzekła głośno, zakłucajac poranną jeszcze ciszę.
-O co chodzi, zejdźmy na chwilę do kuchni by coś wziąć na ząb-zakonnica czule pogłąskała rozdygotaną dziewczynkę.
Zeszły we dwie milczeniu do kuchni, odprowadzane zaniepokojonym spojrzeniem pozostałych mniszek.
-Wczoraj w nocy przyszła do mnie Marysia i powiedziała,że siostry tu juź nie będzie. To prawda?-spytała ze smutkiem, odkładając smaczne pieczywo.
-Nic mi o takich planach nie wiadomo. A co to za Marysia jak ona wygląda?-spytała z troską w glosie siostra.
-To taka małą chuda zdiewczynka jak ja. Tylko że niemodnie ubrana, tak po staroświecku i taka z cierpieniem w oczach-rzekła wychowanka.
-Zapraszam cie na górę do mojej celi-dodałą pośpiesznie, spoglądajac na coraz liczniej tłoczący się tłum wychowanków.
Wbiegła obie na najwysze piętro budynku.
-Stój tu, przyniosę ci albumy, naszych dawnych wychowanków-dodała,czym pędem biegnąc ku swojej celi.
Niebawem wróciła z ogromnym cieżarem starych albumów.
-Usiadź na tej ławeczce przy korytarzu-zarządziła.
Dziecko potulnie usiadło, wsłuchując się w wesołe okrzyki pozostałych wychowanków, niesionych echem po całym zakładzie.
-Znajdź na tych starych fotografiach twoją kolezankę Marysię, jak znajdziesz daj mi szybko znać. Będę w pobliżu-dodała uprzejmie.
Zosia przystapiła do pilnego śledzenia starych wyblakłąych fotografii, oopatrzonych zupełnie odległymi datami.
Zdołała wnikliwie poznac obce twarze z lat wojennych, powojennych i początek dwudziestego wieku.
Zosia straciłą już rachube ile czasu straciła na zajmujące, do tej pory bezowocne poszukiwania.
Już zamiar miała odłożyć przykurzone albumy, lecz tchnięta jeszcze nieznanym przeczuciem sięgnęła jeszcze po najstarszy album z czasów gdy Polski nie było na mapie.
-Jest! To jest ta Marysia-krzyknęła bliska paniki.
Werowała wciąz zapamietale kartka po kartce i wyrywała zdjęcia twarzy, postury tak dobrze zapamiętane.
-Mój Jezu, ona nie żyje juz od stu lat albo więcej-krzyknęła w rosnacym przerażeniu.
Wokół dziewczynki zaległą cisza. Dzieci zdążyły pójść na lekcje, siostry do swych zajęć.
Zosia stała oniemiała, przerażona swym odkryciem.
Na odwrocie starych fotografii znajdował się odręcznie wykonany napis.
'Marysia w wieku 12 lat" "Marysia w gimnazjum"
-I co moje dziecko co tam masz?-głos zaniepokojonej siostry Eleonory, nieco uspokoił bijące strachem serce smukłej dziewczynki.
-Znalazłam, to jest ta dziewczynka. Jestem pewna.-rzekła Marysia pewnym tonem.
Siostra w milczeniu spojrzała na stare, pożółkłe zdjęcia i z nieodgadnionym wyrzem twarzy, metodycznie umiesciła wyrwane fotografie w ich stałe miejsca w albumie.
-Ona tu mieszkała, umarła tu prawda?-spytała.
-Tak, dawniej dzieci umierały nawet na ospę czy anginę-dodała ze smutkiem, w zamysleniu.
-Słuchaj dziś masz zajęcia na jedenastą, zjedz szybko śniadanie i biegnij bo się spóźnisz-zakonnica rzekła przejetym tonem.
Wróciła niebawem do swej celi, ze smutkiem otarła łzy, dowiedziała się bowiem, że zostaje przeniesiona do innej placówki. Będzie nauczać katechezy w szkolach dla dzieci upośledzonych, ponad trzysta kilometrów stąd.
Długo tak trwała zawieszona pomiędzy modlitwą,rozmyślaniem i czuwaniem.
-Jednak nasz los jest gdzieś wcześniej wypisany,wszystko jest policzone-dodała zamyślona.
Siostrze popłynęły łzy, coraz mocniej,żal zalewał duszę smutek ogarniał jej rozmodloną duszę.
Przywiązała się do swych wychowanków, dwa lata minęły tak szybko.Nie wiedziała czy zdoła się zadomowić w nowym miejscu i zapomnieć o sierotach, którym winna była tyle dobrego jeszcze swiadczyć..
Rozdział VI.
Nastał czas srogi i wielce żałobny. Deszcz padał coraz żwawiej i gesciej. Zdawało się,że nawet pogoda rozpacza po wyjeździe siostry Eleonory na inna placówkę.Dzieci przywykłe do dawnej serdecznosci i ogromnej cierpliwosci, wyswiadczanej z dobrego serca zakonnicy Eleonory. Swoiste sieroctwo zaznawała Zosia, dla niej bowiem siostra Eleonora była niczym matka.
Powodowana smutkiem i nudą, Zosia zamkneła się w swoim pomieszczeniu i nie miała zamiaru z nikim nawiazywac wcale kontaktu. Kazde inne dziecko zdawało sie Zosi takie pospolite i nudne. Nie znajdywała z nikim wspólnego języka.Mimo,iz bardzo czuła sie samotna, tymczasem towarzystwo innych wychowanków jedynie wzmagało w dziewczynce poczucie osamotnienia.
Gdy słońce przyjaxnie swieciło, dziewczynka wybiegała na zielony, równo ostrzyzony trwanik, tam posród roslin i zasadzonych warzyw czuła spokój i potrzebne dla duszy zadowolenie. Ptaki melodyjnie ćwierkały, klomby poruszane wiatrem zdawały się kłaniać, jabłonie i grusze rozchylajac swe szerokie gałęzie wygladały jakby wyciagały swe tęskne ramiona.ku przechodniom.
Rozmyslając dziewczynka usłyszała pełne ekscytavji rozmowy prowadzone wsród dorastających wychowanków. Do jej uszu docierały niecenzuralne opowiesci, wynikłez ich przedwczesnie rozbudzonych zmysłów.
Zofię drażniła i zarazem ogromne budziła zaciekawienie nowa nieodkryta sfera.
Brzydziła się niegrzecznym zachowaniem młodziezy i tak sama wyrażała potajemne zainteresowanie tym co pociaga młodych i tak angaźuje.
Zdazyła się,ze i Zosię dopadł afekt do chlopca o imieniu Marek. Był to smukły i wysoki blondyn, który przyciagał zainteresowanie z racji tej,że był synek nauczycielki.
Był dobrym uczniem i na nieszczescie Zosi miał swoją rodzinkę, nie był sierota jak ona. Codziennie ukradkiem Zosia przyglądała się chłopcu i ograniały jje serce sprzeczne uczucia.
Patrzała tęsknie ze swej osttsniej ławki jak syn nauczycielki nawiązuje smiałe relacje z innymi dziewczynkami.
Serce wychowanki sciskła nowy, niewymowny żal, tak rozpaczliwiechciała by i ona została obdażona choćby chwilowym zainteresowaniem,
Tak liczyła w duchu na ciepłe spojrzenie, słowo zaczepne a nawet dowcipne przekomarzanki. Nic nie wskórała prócz obojetnosci. N aniewiele się zdało,to że pilniej zaczeła się uczyć.bardziej przykładac nie tylko do nauki lecz takze staranniej czesac i sukienki strojne nosić. na nic zdały się Zosine zabiegi. Im barzdiej chciała byc dziewczynka widoczna tym wieksza budziła niechec ze strony swych koleżanek, Inne dziewczynki chciały by Zosia na zawsze została ta gorsza, słabszą, budząca litosc i wspólczucie aby one same we włąsnych oczach stałe się bardziej sławne i godne uwagi.
Zosia nie miała prawa górować, nie wolno jej było pokazywac wdzieku, zdolnosci, zacnosci bo jej dobre koleżanki przypieły dla niej dożywotnią etykietę tej gorszej.
Ilekroć znajomym Zosi zdawało się,że sierota nabywa pewnosci, staje się mniej przeciętna zrazu one same czyniły wysiłki by znów umniejszyć jej zasługi,
Gdy pani z historii wystawiła czwórke dziewczynce na koniec semestru, wszyscy w klasie niemal krzyczeli by wyrazic swój sprzeciw.
-Zoska zasłuzyła. Uczy się lepiej i więcej to widać po sparwdzianach. Wy bierzcie przykład z jej pracowitosci-nauczycielka historii usiłowała przekrzyczeć rozgniewaną salą pełną uzcniów.
-To niesprawiedliwe, my mamy trójki-wrzeszczały córki bogatych rodziców.
-Cisza bo obniżę wam oceny z zachowania-potęzny głos nauczycielki skutecznie wymósił spokój w klasie
Zosia skulona ze wstydu i niepokoju skurczyła sie jeszczew sobie by stać się niewidzialna dla innych. Wtuliła się w zimną scianę w swej ostatniej ławce, zas jej bojażliwe serce po raz pierwszy zdawało jej się jakby było łaskotane przez nową pieszczotę.
Marek spojrzał łaskawie w kierunku samotnie siedzącej z tyłu Zosi. Na twarz dziewczynki wypełznął czerwony rumieniec, dodajac nieco uroku jej pobladłej twarzyczce.
Dodaj komentarz