Błekitne łzy 2
Urażona Zosia unikała kontaktu z zazdrosną i złosliwą dziewczynką.
Ilekroć napotykała Elzbietę na swej drodze, natychmiast udawała zajetą lub nieświadomą istnienia swej koleżanki.
Zofia, wracając z innego kata korytarza zupełnie niechcąco podsłuchała złosliwej plotki, wygłąszanej przez Elkę do innych koleżanek.
-A wiecie,że Zośka zakochała się w Marku. On by nie chciał tej biduli z bidula-odparła z kpina Elka, spoglądajac na znajome, zajęte pałaszowaniem drugiego śniadania.
-A skąd wiesz,że by jej nie chciał? Pytałas się?-dociekała Ania.
-Nie, ale to jest pewne. Jak mysllicie, która sie Markowi podoba?-chciała wiedzieć Elka.
-A mi się wydaje,że Zosia mu sie podoba. On może mieć taki gust-dodała Anka z pełnymi ustami.
-W życiu bym w to nie uwierzyła-rzekła urażona Elka.
Wtedy dostrzegła zagniewane i spłoszone spojrzenie Zosi, przemykajacej samotnie chyłkiem korytarza.
W sercu Elki, narosła nienawisc wobec swej sąsiadki, niczego nie swiadomej.
Szukała w myslach dla niej zemsty i sposobu aby dac upust swemu niezadowoleniu.
Uczniowie pędzili w każdym możliwym kierunku a tylko Marek stał pod scianą zawstydzony, ze spuszczona glową i domyslał się w duchu,że uczennice z jakiegos powodu żywo obmawiają jego osobę.
Czuł jak jego policzki płoną żywym ogniem i w tym momencie chciałby się zapasc pod ziemię.Dokładnie tak samo czuła się Zosia, z ta różnicą,że dla wychowanki sierocińca dziewczynki nie żywiły sympatii.
Rozdział VII.
Gdy tylko Zofia wróciła ze szkoły, jej myśli niepokojąco kebiły sie wokół Marka i zazdrosnych koleżanek.
Złość i niepokój zaalewały duszę uczennicy. Nie umiała sobie poradzić z narastajacym niepokojem i dorastaniem. Nastoletnie ciało dziecka,odczuwało obecnie nowe i nieznane uczucia.
Teraz chciałaby byc innym człowiekiem.Nie zamierza być niewidoczną i nic nie znaczącą ofiarą.W duchu Zofia postanowiła dowieść swej lepszej samej siebie.
Noce wydawały się Zosi coraz dłuższe, bezsenne noce przynosily samotne i niezrozumiałe doznania.Marzyła o obecności zywej osoby, zdolnej do rozmowy i kontaktu ludzkiego.
Nie było nikogo,kto by zrozumiał cierpienie uczennicy.
Gdy dziewczynka powoli zasypiała zmęczona swymi trudnymi rozmysleniami, wtem poczuła w pomieszczeniu obecność.
-Hej Zoska nie śpij!-odparł dziewczęcy głos.
-Kim jesteś? Czego szukasz?-odrzekła ziewając.
-Słuchaj,przyszly dary od ludzi dobrego serca. Biegnij szybko do pokoju obok portierni i wybierz sobie najładniejsze sukienki.Nikogo nie ma drzwi są otwarte. Sprawdziłam-przyjemny,dziecunny tenbr głosu ucichł.
-Co takiego? A już zaraz tam polęcę.Dziękuję ci dobra duszyczko-dodała Zosia,rozglądajac się dookoła po pustym pomieszczeniu.
Wybiegła na palacach,tak jak zasypiała.Zakład pogrążony był we śnie, słabe światlo kilku żarówek pozwalało jedynie ujrzeć kontury budynku.
Pognała do pokoju z darami.Zaswieciła ostrożnie światło i niemal całą sobą wskoczyła w ogromne wory pełne koloroowych ubrań.
Dziewczynka niczym w amoku, przewracała i segregowała podarowane ubrania.Jej chciwy, dziewczecy wzrok łowił bardziej strojne i ubrania wygodne dla jej figury.Usmiech nie schodził z twarzy dziecka, pogrążonego w metodycznej pracy.
-Mam wszystko-niemal zagwizdała z uznania.
Chwyciwszy wybrane ubrania, wtuliła je do siebie, jakby obejmowała żywego czlowieka,gnała do swej sypialni,zapominajac o zaświeconym świetle w pokoju z darami.
-Dziękuję Ci dobra duszo-jej serce łąskotała radość i podniecenie.
Czym prędzej pognała do swej izby i tam ukryła swe zdobycze w swojej szafie.
-Jest udalo się. Jutro w klasie bęę łądnie wyglądała. Marek się we mnie zakocha-szeptała,kladąc się do łożka.
-Niech zakonnice rozdzielają tamte nijakie szmatki sierotom. Tymczasem ja wybrałam lepsze dla siebie-Zosia niemal zaśmiała się na głos.
Wtem z parteru budynki dalo sie slyszeć kroki dziecięce i szepty roznoszące się wśród korytarzy.
Zosia udawała,że śpi. Wtuliła się w poduszkę i szybowała wyobraźnią do krainy nastoletnich marzeń.
Nazajutrz przystrojona szykowałą się do szkoły.Zakonnice oraz inne dzieci z niechecią i z odrobiną zazdrości, patrzyli na łądnie wystrojoną dziewczynkę.
-Skąd masz tę sukienkę?-spytałą szorstkim tonem kucharka zakonnica widząc wychodzącą dziewczynkę.
-Dostałam od Anioła. Już mi nikt nie będzie dokuczał,że jestem ubogo i brzydko ubrana-dodała dziewczynka, wybiegając w stronę swej szkoły.
-Uważaj na nieżyczliwych-dodała połgębkiem otyła zakonnica lecz zamaist odpowiedzi usłyszałą trzask zamykanych drzwi wyjściowych.
Zosia ukryła się za szerokim winnym krzewem by tam, poprawić wymięte wdzianka,by ułożyc falbaniastą sukienkę.Rozglądała sie ostrożnie wokoł,spodziewała się teraz inych dzieci idących jak codzień gęsiego do szkoły. Nie było jeszcze nikogo. Zosia uśmiechała się półgębkiem.
Oczywa wyobraźni widziała zaciekłe i zazdrosne spojrzenia innych koleżanek. Liczyła,że wytworny stroj wzbudzi podziw znajomych, doda sierocie animuszu.
Przede wszystkim marzyła, by olśnić Marka. Natarczywie wyobrażała sobie jego maślane oczy, wodzące za jej jeszcze nierozbudzoną urodą.
Wzdrygnęłą się bo ujrzała gromadkę dzieci.
-Zoska co tam robisz? Nie ma ubikacji?-krzyczał najsilniejszy łobuz.
Odpowiedziały mu salwy śmiechu i dzieciecego uznania.
-Nie gap się,idź sobie!-Odparła gniewnie dziewczynka.
Gdy pochód zaciekawionych dzieci, podążył do szkoły, Zośka krązyła wolno samotnie, w bezpiecznej odleglości.
Nie lubiła towarzystwa innych, rozwrzeszczanych dzieci. Wolała nade wszystko samotność i swój świat pełen marzeń.
Lepszy,wyobrażony świat jawił się dziecku jako piękny,intrygujący i dostępny na zawołanie w każdych okolicznościach.
Dotarła do klasy, chwilę po dzwonku.
Nauczycielka matematyki, matka Marka, spoglądała w milczeniu na roztargnioną uczennicę,poszukującą swej ławki.
Sala pełna dzieci szemrała między sobą, własne sekrety.
-Cicho już, skupcie się na równaniach-matematyczka daremnie przywoływała uczniów do porządku.
Zośka w tym niepokoju i roztargnieniu zupełnie nie wiedziała o zadaniach i nie rozumiała wypisanych na tablicy równań.
Kątem oka siegnęłą do zeszytu Marka, który w milczeniu kreślił zadane prace.
Dziewczynka siłą woli sięgnęła do zeszytu kolegi, siedzącego kilka krzeseł dalej.
-Moge zobaczyć?-szepnęła zawstydzona pochylajać się nad zeszytem dobrego ucznia.
-Nie możesz, pisz sama. tam an tablicy wszystko jest-zgromił wrogim wzrokiem koleżankę.
-Zośka zapraszam do tablicy-ciszę przetykaną szeptem, przerwała nauczycielka.
Zośka pełna niepokoju i rosnacego strachu ruszyła pzrzed siebie, błękitne falbanki wirowały wokół szczupłej postury dziecka.
Z wolna niepewnie kreśliła kredą kolejne cyfry, którego sensu nie znała.
-Oblicz raz jeszcze-ponaglała pani.
Szepty dzieciece wzmogły się coraz intensywniej w miarę jak Zosia niepewnie i wolno tworzyła równania.
-Skup się Zośka, no-nauczycielka traciła cierpliwość.
Wymarzony zdwonek na przerwę uwolnił pzrerazoną uczennicę od niechcianego przymusu.
Strach ustąpil miejsca ulgi. Zośka niemal tanecznie wróciła do swej ławki.
Nastał wielki szum i chaos. Klasa opustoszała została w niej tylko Zośka i Marek skubiący od niechcenia kanapkę z szynką.
-Zośka, słyszałem od innych i widzę,że ty interesujesz się mną-rzekł miękkim i nieodgadnionym wyrazem.
-Nie, wcale nie-dodała szybko zawstydzona, spuszczajac nisko głowę.
-Tam wszyscy się z ciebie naśmiewają i ten strój. Słuchaj,może i jesteś ładna i ciekawa ale ja nie mogę się interesować dziecmi z bidula.Co by inni powiedzieli-wystrzelił okrutnie szybko i głośno, raniac doszczetnie uczucia oniemiałej dziewczynki.
-Ale ja nic nei chcę od ciebie-szepnęła urażona.
-Słuchaj,nikt slepy nie jest. Może i podobasz się ale ja nie będą się z bidulą zadawał-szepnął gorzko z ustami pełnymi chleba.
-Zostaw mnie i nie dokuczaj mi więcej-Zośka otarła rękawem twarz pełną łez.
Do klasy wbiegła zaciekawiona pozostałą grupa uczniów.
-A wy co tak tu razem? Randka pewnie-krzyczeli rozbawieni uczniowie,nie licząc się z urażonymi uczuciami Zosi.
-Tak, randka akurat!-donośny głos Marka skutecznie przekrzyczał pozostałych krzykaczy.
Zosia zawstydzona, czekałą na koniec zajęć, jednak najbardziej chciałąby się zapaść pod ziemię.
-Co to wrzaski?-nauczyciel wymachując dziennikiem lekcyjnym,domagał się spokoju.
-Zośka zaczarowała Marka-odpowiedział ktoś.
-Tak, ona się w nim strasznie zabujała-krzyknęła Elka.
-Dość!Zośka o co tu chodzi-zgromił nauczyciel.
-Prosże pana, oni są wredni. Cały czas się ze mnie śmieją i pan też szydzi. Nienawidze was-dziewczynka wstała, chwyciłą swój tornister, odprodadzana wścibskimi spojrzeniami. Wybiegła z sali.
-Wracaj Zośka, co sobie wyobrażasz?-nauczyciel,wyjrzał zza dzrwi lecz po dziewczynko nie zostało juz śladu.
Uczennica,upokorzona i osamotniona nie miałą ochoty wracac do klasy, gdzie zbyt wiele przykrości zaznała.
Dłonią ocierała łzy i gnała przed siebie, aż zabrakło jej tchu.
-Nie wróće do tej bandy,nie potzrebuję ich-dodałą smutno, zmierzająć na dworzec kolejowy.
Gdy jej oczom ukazał sie okazały pocią, który zdawał się zapraszająco przystanął z uroczytym dźwiękiem.Na peronie tylko kilka starszych osób weszło do niemal pustego przedziału.
Zosia bez namysłu,wolno weszło wraz z podróżnymi. Zajęła miejsce przy oknie. Na pzreciw niej siedziałą wiekowa staruszka,która niezgrabnie wydobywałą ze swej torebki wczorajsze śniadanie.
-Dziecko nie chcesz się poczęstować?-spytałą ochtypłym glosem zamyślonej wagarowiczki.
-Nie, dziękuję mam swoje w torbie-odburknęła.
Pociąg gnał coraz szybciej wzdłuź miast i wsi.
Dziewczynka siedziała przygarbiona, młodziutka a jej pogarbiona postura zdawała się upodabniać ją do siedzącej obok staruszki.
-Dodąd jedzie?-drazyła temat starsza pani.
-Nie mam planu. Chce uciec od złych ludzi-odparła zbuntowanym tonem.
-Jak to?Nikt nie będzie tęsknił za tobą? Nie masz mamy,ciotki czy babci?- staruszka dociekawał.
-Nie mam nikogo.Wszyscy mnie skrzywdzili.Zostałąm sama-odparła szczerze, spoglądajac w zaciekawione i żywe spojrzenie nowo poznanej babci.
-W sumie to, mogłabys u mnie zamieszkać.Zmarł mi mąż, pochowałąm go wczoraj. Wiesz co jak umierał tydzień temu,coś mi powiedział.Zaraz-zamilkła, oczy starszej kobiecie zaszły mgłą i po dłuższej chwili dodała.
-Powiedział mi,że nie będziesz sama bo kogoś ci znajdę byś nie płakała-staruszce załamał się głos i wkrótce umilkła.
Zosia wpatrywałą się w swa towarzyszkę jak urzeczona. Twarz dziecka w miarę jak poznawała starszą kobietę, stawałą się coraz bardziej przyjazna i spokojna.
-Naprawdę moge zamieszkac u pani i nie chodzic do szkoły?-dziedwczynka zapiszczała z entuzjazmem.
-Zamieszkać możesz. Mam dobrą rentę to nie pomrzemy-ucieszyła się babuleńka.
-Dziękuję, będzie nam bezpiecznie a w sierocińcu będą miały zakonnice mniej roboty-odpowiedziało dziecko
-Ale ja jestem stara i nie będziesz miała ze mnie pożytku-dodała szeptem.
-Ja się panią zaopiekuję już wiele umiem-rzekła z entuzjazmem dziewczynka.
-Na następnym peronie wysiadamy-bauleńka chwyciła dziewczynką pod ramię i teraz obie czekały na postój pociągu i powrót do domu...
Starsza kobieta szybko obdarzyła dobrocią dopiero co poznaną sierotę i poczuła dziwny spokój na duszy.
Struszka pojęła,iż byc może uratowałą życie wychowance bidula, o którą nikt pewnie nie zapyta.
Serce kobiety napełniło się dumą i nowym sensem.
Wagarowiczka patrzała jakby we śnie na obcy krajobraz, tam gdzie jej stopa nigdy nie stanęła. Nie wiedziała co przyniesie jej jutro.
Mimo to postanowiła zaryzykować bo zdawało się dziewczynce, że nie ma nic do stracenia.
Rozdział VIII.
Gdy pociąg z wrzaskiem przystanął. Staruszka chwyciła oburącz speszoną dziewczynką.
-Idź cały czas za mną. Nie bój się!-dodała z otuchą, zeskakując na ogorzałą słońcem ziemię.
Szły gęsiego. Wsród wrzasku podrózujących pojazdów, wśród zapachów bliskiego lata niesionych słońcem.
-Ładnie tu i tak spokojnie-rzekła zdiewczynka oglądając mijane pola.
-Pewnie,że ładnie. Tam dalej będzie jeszcze piękniej-dodała dobitnie staruszka, poruszajac się żwawo mimo swego podeszłego wieku.
Gałęzie mijanych drzew muskały twarz Zośki, jakby chciały na swój sposób chciały dac znać,że ta wędrówka to nie jest sen.
-Auu, boli-krzykneła dziewczynka,odpychając zbyt zadziorny fragment osiki.
-Juz całkiem blisko. Mam ładnego burego kota i czasami sąsiedzi przychodza na pogaduszki no i listonosz rentę mi przywozi-roześmiała się starsza pani.
Dziewczynka nie wiedziałą jak długo trwał marsz gęsiego do obcego domostwa, mogła juz upłynąc godzina lub caly dzień.
Dziecko nie miało poczucia czasu ani przynaleznośći.Gdy wróciła przytomność umysłu Zośka zdała sobie sparwę,że szkolny plecak został w tamtym pociągu.
Wydobyła mimowolny jęk przestrachu i żalu na swoje roztargnienie.
-Swoje trudne i ciezkie dzieciństwo zostaw tam w tyle i nigdy po niego nie sięgaj, czekają cie lepsze czasy. Zaufaj mi-staruszka jakby czytała w myślach nowej znajomej.
-Dziękuję-odrzekła dziewczynka z bladym uśmiechem.
-Zobacz ten drewniany niebieski domek z gankiem to moje gospodarstwo. Biegnij tam śmiało-dodała z otuchą.
Stary drewnany domek, prezentował się niebywale przytulnie i malowniczo. Okalający ogród, wyglądał niemal jak malowany.
-Pięknie tu westchnęła-usmiech rozjasnił smutne oblicze dziecka.
Przytulne wnętrze zapraszało do zamieszkania. Drewniane i starannie wykończone ściany,regały przepełnione niezliczoną iloscią ksiazek i woluminów wszelakich oraz zadbane meble antyczne,dodawały ponadczasowego uroku staremu domowi.
-Mogę tu zostać na zawsze?-pytanie samo wyrwało się dziewczynce.
-Od tej pory to będzie twój dom.Możesz tu zostac jak długo zechcesz-głos staruszce niemal łamało wzruszenie.
Dziewczynka obejrzała schludne pomieszczenia. Uwagę zwróciły czarno białe fotografie,gustownie ustawione wzdłuż drewnianych ścian.
Artystycznie obite nakrycia krzeseł i stołu zapraszało do odpoczynku.
-Czestuj się, mam tylko ziemniaki smażone z cebulką no i zsiadłe mleko. Lubisz?-spytała, rozkładajac porcelanowa zastawę i zawartość glinianych naczyń.
-Pyszne-pochwaliła dziewczynka po pospiesznym spałąszowaniu posiłku.
-Odpocznij!-staruszka zabrała się za staranne porządki.
Zofia nie wiedziała jak długo wypoczywała, obsługiwana przez tajemniczą staruszkę.
Nie odczuwała wcześniejszego zażenowania,ani żalu i poczucia pustki. Radowała wielece jje serce nowa przynalezność.
Już nie była niczyim dzieckiem, zwykłym popychadłem, zapomnianą przez świat i Boga sierotą. nareszcie kogos szczerze cieszyła jje obecność.
Gdy minęło błogich kilka dni, podczas których Zosia nieśpiesznie opowiedziała straruszce niemal wszystko co wiedziała o swym smutnym losie.
Babacia Marianna, bo tak kazała o sobie mówić nie zdradziła się słowem o swoim pochodzeniu ani o włąsnej przeszłośći.
Gdy Zosia zupełnie niespodziewanie zobaczyła komunikat w wiadomościach telewizyjnych, z przerażenia niemal straciła mowę.
" Kilka dni temu zagineła wychowanka Domu dziecka. Dziewczynka ma 13 lat, była ubrana w kolorowa koronkowa sukienkę, ciemne buciki. Tego dnia była obecna na poczatkowych lekcjach, jednak pod wpływem impulsu opuściła budynek i ślad po niej zaginął. Ktokolwiek widział ,ktokolwiek wie proszony jest o pilny kontakt pod numerem..."
Beznamiętny monolog prezentera zatracał się w zalewie nowych reklam.
-Babciu prosżę nikomu nic o mnie nie mów. Nie chce tam wraacć. Błagam!-dziewczynce głos drżał z nadmiaru ukrywanych emocji.
-Nikt sie nie dowie. Media się wkrótce znudzą pogłoską i przestaną tym się zajmować. Nie martw się-staruszka rzekła rzeczowo,uśmiechajac się przyjaźnie.
-A co ja będę robić?-wyszeptała.
-Jest tu sporo ksiażek do przeczytania i przerobienia. Pomożesz mi prowadzić dom i dbać o ogród a także wiejski kościółek. Bedzie tu guwernatka przychodzić raz na jakiś czas, sparwdzać poziom twej wiedzy. Nuda Ci nie grozi-zapewniła ze spokojem starsza pani.
-A sa tu dzieci?-spytała dziewczynka.
-Bardzo dużo, dookoła w sąsiedztwie sporo rodzin ma własne wielodzietne rodziny. Przyjaźnie możesz tu pozawierać nowe-dodała z otuchą.
-Podoba mi się-głos dziewczynki drżał na skutek radości
Dni przechodziły w tygodnie a te w miesiace i wreszcie miesiace w lata.
Zosia codzień przed zaśnieciem,dziękowała Bogu lub aniołom za nowe i spokojne życie.
Za poprzednim niezbyt tęskniła,nie ubolewała wcale,że nie jest uczennicą szkoły.
Nie zdażyłą się z nikim zaprzyjaźnić. Pamiętała nieco ciepło i ckliwie dobroć zakonnicy Eleonory.
Dziś tamte dni wydawały się jakby tysiac lat temu miały miejsce.
Tyle wydarzeń nastało. Zmieniałą się wszak Zosia. Wspomniałą ze wstydem swe głupie zauroczenie Markiem, który zwyczajnie pogardził jej uczuciem.
Przesunęły się w pamięci dziecku obrazy tamtej niegrzecznej i obłudnej mlodzieży,dla której Zosia na zawsze będzie sierotą z bidula.
-Zosiu nie chcesz pobiegac sobie obok sadu z jabłkami i przy okazji nazrywasz mi co dorodnych jabłuszek na szarlotkę-rzekła babunia,kończąc spożywanie obiadu w swym zwyczajowym towarzystwie wraz z Zofią.
-Oczywiście babciu Marianno. Pozwol ,ż eja pozmywam naczynia i już tam pójdę-odparła dziewczyna z radością.
Szybko pobiegła w stronę malowniczego sadu, uzbrojona w duźy garnek zaś słońce odbijało swój blask w każdej mijanej roślinie.
Ochoczo zapełniała naczynie czerwonymi owocami, w tle zza sadu dobiegały pojedyncze głosy,które szybko przechodziły w kłótnie i chaaotyczne awantury.
-Ojej co za ludzie-skrzywiła się dziewczyna, gdy usłyszała nieparlamentarne zwroty.
Przystąnęła, z jabłkiem w dłoni. Była gotowa była swym zwyczajem podbiec by ochronić kogoś skrzywdzonego.
Wtedy i w jej kierunku, ktoś cisnął ogromnym kamieniem,głaz zatrzymał się tuz przy stopie dziewczyny.
-Ludzie przestancie!-krzyknęła Zośka z przestrachem.
Zamiast odpowiedzi, usłyszała jedynie jadliwy grzmot śmiechu.
Zerwała się z do połowy zapełnionym garnkiem, straciła ochotę na spacer wśród malowniczej roslinności.
W raju babci Marianny za dużo jest złych węży, dumała ze smutkiem.
-Babciu Marianno kim są tamci ludzie tamci niegrzeczni sąsiedzi?-krzyczała od progu, na widok babci uwijającej się w kuchni nadzwyczaj sprawnie.
-Ah, tamci nie przejmuj się nimi. To wielodzietna rodzina bardzo specyficzna-dodała zagadkowo.
-A co to znaczy? Mogę się z nimi zaprzyjaźnić?-spytała.
-Z nimi nie sposób się zaprzyjaźnić,oni żyją tylko dla siebie. Natomiast w dalszym sąsiedztwie jest wiecej interesujących rodzin z dziećmi. Będzie okazja by ich poznać.Pamiętasz ,że wciąż jesteś poszukiwana. Lepiej zatem żyć w ukryciu, tak będzie lepiej. Przyjdzie taki czas gdy mój czas się skończy a ty staniesz się pelnoletnia wtedy będziesz wiedziała jaką decyzję podjąć-rzekła ze spokojem starsza kobieta.
-A kim jest ta guwernantka która przychodzi co drugi dzień?-spytała zaciekawiona.
-To mądra i życiowa panna,której powołaniem stało się nauczanie.Korzystaj z jej madrości póki się da i jest to mozliwe. Zdobyte nauki bęą Twoim najlepszym posagiem na przyszłość-odparłą mrużąc swe oczy zapełnione bielmem.
Zofia policzyła,że pełnoletnia stanie się dokładnie za rok i trzy miesiące, licząc swój wiek zgodnie z otrzymaną dokumentacją z bidula.
-A wiesz Zosia jaki byś chciała zawód wykonywać?-spytała staruszka opiekuńczym tonem.
-Wiem,gdy dorosnę chciałabym być panią psycholog. Zamierzam pomagać zagubionym i poszkodowanym przez los-rzekła nieśmiało.
-To doskonały wybór. Rób wszystko tak aby każdy krok przybliżał cię do obranej decyzji-odpowiedziała,popijając łyk smakowitej kawy.
-Babciu a znasz ty zaklęcia mające moc spełnienia marzeń?-dziewczyna spytała ze wstydem.
-Nie jestes czarownicą choć być może tak wyglądam. Powiem ci coś. Codziennie po wieczornym pacierzu proś swe Anioły. Wystarczy, że spojrzysz na gwiazdy na niebie, na książyc srebrzysty, szeptem wytrwale wymawiaj im swe intencje a oni będą dla Ciebie zaklinac rzeczywistość ziemi i Nieba- staruszka rozesmiałą się przekornie.
-Oh,dziękuje za słowa otuchy-dziewczyna przybiegła do staruszki, ścisnęła serdecznie jej szczupłe ramiona i w szlochu nostalgii zakołysała się niczym niemowle w kołysce, spojrzała odruchowo na asfaltowe niebo i wtedy największa gwiazdka wykonała dla niej wspaniały piruet posród innych maleńkich gwiazdeczek.
Zosia i strasza pani uśmiechnęły się półgębkiem.
-Jutro będzie jeszcze piekniejsze od dzisiejszego dnia-odparły jednocześnie.
-Chociaż wiesz babciu, nie wysmiejesz mojego marzenia? Marzę by zostać światowej sławy malarką. Lubię malować obrazy ale obawiam się,że tylko bahomazy-wyznała zawstydzona dziewczyna.
-Nie słychane, jaki talent u mnie mieszka.Jutro przyjdzie guwernantka to jej coś namalujesz-babcia wpadła w zadumę.
-Tak się cieszę, że we mnie wierzysz.Do tej pory wszystkie moje marzenia i życzenia były wyśmiewane w tym bidulu i w szkole. Miałam wrażenie,że nie wolno mi sięgać wyobraźnią po to co piekne. Wydawało mi się,że na lepsze kęsy nie zasługuję,powinnam tylko radowac się ochłapami ze stołu innych-rzekła ponuro, ukradkiem ocierając samotną łzę.
-To się musi zmienić. Nigdy nie jest tak samo.Ludzie zmieniają się rolami wtedy kiedy traca rachubę i są pewni swojego miejsca na zawsze-staruszka wypiła duszkiem mleko i niemal natychmiast przysnęła.
Zosia pozbierała brudne naczynia i starannie je wyszorowała pod kranem,Naszykowała na kolację smaczną potawę warzywną i pobiegła zbudzic staruszkę.
Dziewczyna z niepokojem spoglądała na swoją opiekunkę. Była jje niesłychanie wdzięczna za okazaną miłość i poczucie bezpieczeństwa.
Gdy myslała o nowym bezpiecznym dobru, o swej przytulnej kryjówce, z dala od tych dla których nic nie znaczyła,od tych którym wadziła,mimochodem do jej powiek dopływały coraz to nowe łzy.
Ukrakiem je ocierała. Jej wzrok skierował się na otwarte okno na oścież, które niejako usiłowało wpuścić świetliste gwiazdy i dorodny księżyc do swego gościnnego domku.
-Wstawaj babciu, trzeba coś zjeść-ponaglała dziewczyna staruszkę, wciąż pograżoną w błogim śnie na swym wysłużonym bujanym fotelu.
Młoda mieszkankę ogarniało co rusz nowe przerażenie. Wymacała puls, serce pracowało. Oddech był długi lecz miarowy. Odetchnęłą z ulgą.Wciaz jednak delikatnie poruszała ramieniem staruszki, lecz tamta pozostała nieruchoma.
Wtedy Zośka w odruchu desperacji poczeła wyuczone modlitwy odmawiać, dokłądnie takie jak je nauczyła siostra Eleonora,gdy kładła się spać.
Na wspomnienie tamtej opiekunki, serce dziewczyny zalały fale wzruszeń ale i tesknoty.
-Nie chce zostać sama.Potzrebuję Cię babciu-rzekła zapłakana.
-Żyję jeszcze moja pora nie nadeszła-staruszka przemówiła szeptem wciąż nie otwierając oczu.
-Bogu dzięki-Zośka podała juz astygła kolację opiekunce.
-Dziękuję, pachnie dobrze-staruszka energicznie chwyciła za widelec,ciepłym wzrokiem spoglądała na małą przyjaciołkę.
-Babciu zjedz wszystko i zaraz paciorek i spanie-dodała zaczepnie dziewczyna,na powrót jej smutna twarz rozjaśnił wesoły usmiech.
Wkrótce sen obie zmożył. Dzień schylił sie ku zachodowi. Gdzieś w oddali ujadać zaczeły wściekłe psy. Krzyki sąsiedzkie niosły sie po okolicy lecz nie zdołałay one wybudzić ani babci ani Zośki.
Rozdział IX.
Nazajutrz, gdy zdień powoli zdołał się pzredrzec przez długą noc.Rozległy się drobne kroki wokół izb.
-Wstawajcie. Praca czeka-kobieta w średnim wieku, poważnym tonem spoglądała na wybudzona ze snu dziewczynę.
Zofia energicznie przystanęła na równe nogi. Czym prędzej naszykowała śniadanie dla siebie,nauczycielki i przygotowała owsiankę dla babci. Staruszka o tej porze jeszcze zwyczaj miała wypoczywać samotnie.
Gdy Zofia z nauczycielką kończyły swe codzienne i stałe prace nad starymi podręcznikami.Gdy już śniadanie zniknęło i herbata z imbriczka została wyczerpana, wtem guwernantka przemówiła.
-Zofio, czynisz postepy, Widac, że pracujesz i że się starasz. Jestem zadowolona z twojej panienko pracy-dodała uprzejmie.
-Dziękuję, jestem niezmiernie rada-dziewczyna chciała niemal ucałować nauczycielkę powodowana przypływem pozytywnej energii.
-Nie trzeba mi dziękować bo pani mi płaci hojnie-rzekła swym zwyczajowo spokojnym tonem.
Zofia nareszcie mogła się przyjrzeć kobiecie. Jej starodawny strój i pradawny sposób bycia oraz ogłada, przywodziła na mysl dziewiętnastowieczne guwernatki z dworu o których czytała ze starych książek i które znała z kostiumowych filmów.
-Dlaczego pani tak się nosi na inną modę? Gdzie pani mieszka? Skąd zna babcię Mariannę?-litanie pytań wyswobodziły się z umysłu i serca Zofi. Uczennica nie wahała zaspokoić swą rozbudzoną ciekawość.
-Niestosowna jest panienki ciekawość. Proszę dbać o obyczajne zachowanie i należyta skromność. Proszę o zachowanie ostrożnośći w kontaktach z niemoralnymi sąsiadami-nauczycielka spojrzała z wyrzutem w stronę uczennicy, skinieniem głowy zakończyła swa monotonna tyradę i udała sie w sobie tylko wiadomym kierunku.
-Pani nauczycielko, chciałam tylko spytać-krzyknąłą dziewczyna, wstajac z impetem z krzesła..Wbiegła tuż za pospiesznie wychodzącą, tajemniczą nauczycielką, lecz wkrótce nigdzie nawet nikłego cienia nie dostrzegła w zasięgu swego wzroku.
Zaciekawiona,rozglądała się na wszystkie strony.Stała długo w cieniu jabłoni i dumała nad dziwną postacią guwernantki. Jej niemodny sposob bycia,stare maniery i ten przesadny i wystudiowany spokój,budził u nastolatki coraz większy niepokój.
Gdy już zawstydzona bezczynnością planowała wrócić do domu babuni, wtem dostrzegła na gościńcu przystojną postać młodzieńca.Jej wzrok dłużej zatrzymał się na przechodniu.
Tamten bez słowa odwzajemnił spojrzenie,popatrzył w milczeniu zagadkowo i szedł wciąż przed siebie w milczeniu.
-Dziwni są ludzie tutaj-wypowiedziała szeptem.
-Ciekawe jaka to miejscowość i jaki to rejon kraju?-chciałą wiedzieć.
Nie doczekawszy się odpowiedzi,ruszyła przed siebie.Bała się oddalać z powodu nieznajomości terenu i ewentualnego zagubienia.
Tymczasem rozbudzona ciekawość domagałą się pilnej odpowiedzi.
Rozejrzała się wokół, napotkała skąpany w słońcu krajobraz.
-Jak tu pięknie-podskoczyła radośnie,jej twarz promieniała w promieniach słońca.
Łany zbóż kołysały się na wietrze.Delikatne pagórki, stanowiły idealne tło.Cisza i odosobnienie miejsca zmuszało do zadumy.
Letnie aromaty niesione wiatrem, przyjemnie drażniły nozdrza.
-A gdybym sztalugi miała, lub blok rysunkowy i farbki.Utwaliłabym ten cud natury choćby palcami-zadrżała.
Po chwili namysłu krzyknęła w stronę rozgrzanego słońcem pola.
-Babcia mi pozwoli.Będe tu przychodziła i malowała te malownicze krajobrazy-krzyknęłą ponownie.
Dotknęła dłońmi suchych łan, złote ziarenka smagały jej twarz.
Świadkiem jej zachwytu stał się mały,bury kotek.Tam samo jak ona przypadkiem tam znaleziony i tak samo zadziwiony.
Przylgnęli ku sobie,kierowani własnym przeczuciem,impulsem szczęścia.
Zośka wtuliła twarz w chude lecz rozgrzane słońcem małe futerko.Przyjażń została zawarta.
-Chodź kocie do mnie, przy mnie nie będziesz błądził-dodała rozkosznie,tuląc do piersi smukła znajdę.
Wieczór powoli wkradał sie do dnia,okrywając chłodem i szarą poświatą podziwiane widoki, zabierając dziewczynie dozując intensywność emocji ,przynosząc spokój i zadowolenie.
-Babciu zobacz kogo przyniosłam-Zosia zapiszczała radośnie przekraczając próg domu i wpuszcając zawstydzonego kota przed siebie. Babcia szykowała juz kolację i swym wstydliwym zwyczajem nuciła ludowe pieśni.
Na widok zawstyzdonego kota usmiechnęła sie promiennie, zwinnym krokiem położyła obok znajdy spory kawał kiełbasy. Zwiezrz pałaszował zachłannie i spoglądał wdzięcznie na swych nowych domowników.
-Dla niego znajdzie się miejsce-staruszka dodała po dłuższej chwili.
-Oj dziękuję jestes najlepsza. Babciu potrzebuję fatb i papier, zamiezram malować obrazy-dziewczyna trajkotała radośnie, jakby zrodziła sie na nowo.
-Nie poznaje cię, nigdy nie byłas taka szcześliwa jak teraz. Po kolacji zaprowadze cię na strych, tam są stare sztalugi i dobre farby po mojej cioci, juz nieżyjącej-głos staruszki zadrżał wzruszeniem.
Wkrótce gospodyni zapadła w zadumę i z w olna bez zpetutu zaledwie przeżuwała kawałki chleba moczone w mleku.
-Babciu opowiedz mi o swojej rodzinie, nic nie wiem. Masz krewnych?-spytała dziewczyna.
-Miałam barzdo liczna rodzine a dziś zostałam sama, znaczy się z Toba i z kotem-rzekła gorzko, gryząc skórke chleba.
-A co się z nimi stało?-dopytywała.
-Dośc już tego przesłuchania. Idź na strych, posprzątaj, powyrzucaj niepotrzebne rzeczy a resztę sobie zatrzymaj. Praca najlepiej działa na nieskładne myśli i trudne pytania-staruszka dodała z mocą.
Zofia chwyciła stary, pordzewiały klucz a jej szczupłe nogi same ją poniosły na sam strych. Szła bezbłędnie.Odór kurzu i wilgoci wdzierał się wciąż do gardła lecz to tylko motywowało dziewczynę do działania.
Panujący półmrok potęgował zaciekawienie i dodawał energii do działania.
Nastolatka metodycznie krok po kroku pzreszukiwałą stare a dla niej niezwykłe, nowe zdobycze.
Zmysłami chłonęła nieznane miejsca. Sterta rzeczy poupychana w kartony i skurzone torby zdawała sie kryć tajemne skarby.
Jej trud i błądzenie szybko wynagrodziły stare albumy z dawnymi fotografiami, stara artystyczna biżuteria, ksiązki i na sanym spodzie pamiętnik.
Stary zeszyt chwyciła oburącz i w asyście mrugajacej samotnie żarówki odczytała "Pamiętnik Klotyldy rok 1901"
-Kto to może być i ta dziwna data?-zamysliła się.
Żarówka zamrugała jeszcze tzrykrotnie i po chwili zgasła,powodujac nieprzenikniony mrok.
-Ratunku, niec nie widzę-krzyknąła dziewczyna, usiłując wydostac się z mrocznego wnetrza. Po chwili jakby odzyskała otuchy bo jej wzrok jakby przywykł do mroku. Znów nabrała sił. spojrzała w bok i dostrzegła miemal niewykorzystany zestaw malarski.
-Super!-krzyknęła radośnie i po omacku kompletowała to co uznała za przydatne. księżyc swą srebrzystą poświatą pozwalał rozpoznać kontury zabieranych skarbów.
Rozdział X.
Czym predzej zbiegła do swego pokoju. Zapach kurzu i zapomnienia wciąz jeszcze podrażniał nozdrza dziewczyny.
Znalezione skarby ukryła pod swoim łóżkiem.Szary kajet obejtrzałą w zaciekawieniu,szmatką nasączona płynem przetarła brzegi. Babci nie wspomniała słowem o swym odkryciu. Nie chciała przyznawac się do swej niesubordynacji. Wstydziła sie przyzanc do myszkowania. Kiedyś byc może przyzna się staruszce do swej detektywistycznej robótce, lecz obecnie nie była gotowa dom zwiezreń. Staruszka także wydawała się dziewczynie jakp postac tajemnicza, skrzetnie chroniąca swych sekretów. Własciwie nie miała wcale wiezdy dotyczącej jej gospodyni. Nie drązyła tematu, wystarczyło że obie dażyły siebie sympatię i zdrową relacją niepozbawioną ciepła i serdeczności.
Zofia pojęła,że w zasadzie nie miała nigdy żadnej rodziny, nie miała nikogo tylko dla siebie. Samotnośc była jej drugim marzeniem.
Obejrzała sztalugi. Jej serce jęknęło zachwytem. Sprzęt malarski z prawdziwego zdażenia zdawał się wyzywać dziewczynę. Farby i pędzle nie nosiły nawet znamion użytkowania.Wyglądało jakby ktoś wcześniej ukrył prezent dla kogoś drogiego sercu i teraz niejako podarunek sam sie odnalazł by spełnić skryte marzenie osoby obdarowanej. Gdy zaspokoiła swa radośc, gdy emocje powoli osiadł i starł się niczym kurz. Postanowiła wyruszyć do saloniku, gdzie zazwyzcaj odpoczywała babcia wprawnie wykonując swe robótki ręczne.
Nie zastała nikogo. Kot solidnie czyścił swe futerko, nie odwzajemniając zaciekawionego spojrzenia swej wybawicielce.
Naszykowała kolacje w oczekiwaniu na zjawienie sie babci, lecz nigdzie nie zdołała odnależć swej starej przyjaciołki.
Serce jej łomotało niepokojem. Wiatr za oknem targał konarami drzew. Deszcz grał na szybach.
Noc pochłaniała ciszę.Kot zakończył swą metodyczną pracę wokół własnego jestestwa, wpatrywał sie intensywnie w Zośkę spożywajacą suche pajdy chleba bez apetytu.
-Gdzie poszła babcia?-spytała kota, zajetego teraz strzepywaniem niewidocznych insektów.
Niebawem ułozyła sie do snu. Sen miała długi i niespokojny. Cudownie odkryte sztalugi żywo dodowała dziewczynie otuchy oraz kot połozony obok kapci dziewczyny.
-Co sie stało babci?-pytania zwisały w powietrzu, niepokojąc brakiem pilnej odpowiedzi. Migotliwe cienie drzew tańczyły na ścianach domu. Straszyły swym upiornym wzorem. Kot przebudził się wreszcie, aptrywał sie dłuższy czas w błądzące cienie, jakby widział je po raz pierwszy. Zosia załkała, kołysana znajomym smutkiem.
Gdy zbudziła się rankiem. Nerwowo choc niepewnie zeskoczyła z łózka i wbiegła do salonu w nadziei na zastanie swej starej przyjaciółki, po cichu zmówiła nawet pobozny pacierz, lecz salon świecił pustkami.
Kota nigdzie nie zdołała dostrzec.
-Kici gdzie ty? kici-krzyczała ochryple,zeskakujac po każdym schodku i zagladajac do każdej izby.
Nabrała powietrza w płuca. Zjadła pośpiesznie nieświezy posiłek.Wmusiła w siebie wczorajsze pajdy i mleko z miodem.
Załkała rozglądając się dookoła. Dom, który do niedawna był oaza spokoju i bezpieczeństwa od wczoraj zdawał sie ukrywać nieznane siły i niewidzialne istnienia. Szybko upiła łyk mleka.
Porwała swe sztalugi, wybiegła z domu, nie dbajac o jego bezpieczne zamknięcie, tak jak zwykle domagała się babcia gdy dziewczyna opuszczała choćby chwilowo zamieszkałą chatkę.
Piekne poźno letnie widoki, wyrwały serce dziewczyny z zachwytu. Niebo mieniło sie różem to błekitem, zarys tęczy zdawał się pochodzic z lepszego świata. Zielone trawy w słońcu igrały złotem. Brąz drzew zdawała się okalać bujne pólkola odleglych pagórków.
-Namaluje to tak jak widzę-głos nastolatce drżał z emocji oraz napięcia spowodowanego siłą nieodkrytą ale gotową by uwiecznić to co powinno stale byc żywe.
Fatby kładła starannie, bez pospiechu. Biały obraz z wolna bogacił sie o coraz to inne odcienie i rozmaite barwy. Jej oddech stapiał się z lekkim i wibrującym powietrzem.
Zastygła w swej namietnej i zachłannej pracy. Dusza jej zdawała się ożywiać, oczy świeciły blaskiem jeszcze nieodkrytym, uśmiech mienil się okazale i nareszcie szcześliwym przejęciem.
Świat zamarł, otoczenie ludzi nie było jej potrzebne.
Sąsiedztwo młodzieży podbiegało coraz bezczelniej i bliżej. Zza drzew szeptem wzajemnie sobie szeptali włąsne glupstwa. Szydzili półgłosem z nawiedzonej i obcej malarki.
-Skąd ta dziewczyna przybyła? Czyja to znajda-kpili złośliwie ukryci za grubymi jabłoniami ,nie bacząc na bliską obecność nastolatki, pochłoniętej tworzeniem własnego dzieła.
Dziewczyna niejako zbudziła się ze swego szalenczego natchnienia, zdawało sie, że słyszy szum drzew i ukłon wysokich traw.
Porzuciwszy swe dzieła jeszcze nieukończone w swej wymowie, podkoczyła ku górze czyms widocznie przejęta.Pusty żałądek domagał sie pilnego pokarmu. Wzrokiem przebiegła wokól jadalnych owoców, które teraz zdawały się same wyłaniać, kusić aromatem niewielkiej odległości.
Pognała nieopodal malowniczo rozciągającego się trzęsawiska, usiadła obok dziko rosnących poziomek,pobiegła do upojnych czeresni,sięgnęła potem do kwaśnych jabłoni, gotowych w swym letnim rozkwicie.
-Jak tu pieknie-rozgladała się rozpromieniona.
Nieopodal mieściło się pachnące koniczyną i dzikim bzem pastwisko. Spojrzała tam, dostrzegła obok siebie dwie tłuste jałówki i niemodnie ubraną struszke obleczoną w kolorowa chustę na głowie.
-Dziwnie tu, jak w dziewiętnastowiecznej wsi-zachwyciła się, krocząc ku pasących sie krów.
Gdy nastolatka oddaliła się od swej pracy wtem barbaźyńcy przystąpili zachłannie do własnego działania
Dziewczyna nie była świadoma, że bezduszni mlodociani sąsiedzi, zdołałi uszkodzić i przechwycić cały mozolny, wysiłek sercem sierocym wykonany.
-Skąd ty dziewuszka przyszła?-głos starszej chłopki brzmiał dociekliwie i nazbyt młodzienczo.
-Mieszkam tu niedaleko z babcią Marianną a w wolnych chwilach zwiedzac okolice-rzekła nastolatka pełna radości.
-Nie znam takiej babci. Ale moge coś Tobie podarować...mleka świeżutkiego od Jagody-uśmiechnęłą się kobieta, prezentując nienaganne uzębienie.
-Jak to pani nie zna? Powinna pani znać bo babcia jest w podobnym wieku-drążyła.
-Nie znam i już. Napij się dziecko zdrowego mleka a od razu sił nabierzesz-kusiła przystawiając bystro kubek pełen nabiału, zaczerpnięty prosto z pełnego wiadra położego obok omszałego pniaka.
-Dziękuję-dziewczyna chwyciła cięzki kubek zachłannie i upija jednym duszkiem cała zawartość.
-Podam ci dokładkę, widac jak ci zasmakowało-staruszka roześmiała się gładząc tęższej krowy grzbiet.
-Dobrze,a jak pani się nazywa?-spytała uprzekmie pzrykmując świeże mleko.
-Jestem Maria, mam sześcioro dzieci i dla nich chowam krówki-rzekła z dumą. Dziewczyna zamilkła podziwiajać niezwykły krajobraz.
-Rozumiem i bardzo dziękuje raz jeszcze-dziewczyna napojona mlekiem przypomniała sobie o swej beztrosko pozostawionej, nowej pasji malarskiej.
Młodziutka malarka przeskakiwała wśród łan zbóż i pól pszenic, mysląc gorączkowo nad ukonczeniem własnego dzieła.
W podskokach powróciła, rozpoznała własne wcześniejsze kroki,ubity plac po pracach. Dostrzegła teraz, cudze barbarzynskie ślady. Stanęła jak wryta, serce zdawało się zamierać, dech łamał szloch.
-A gdzie moje sztalugi? Gdzie sa moje farby?Wszystko zgineło-dziewczyna darła się całym swym jeszcze, nieutulonym dziecinnym ciałem lecz starą, styraną cierpieniem duszą.
-Oddawajcie!-wołała bliska obłedu.
Jej głośny,donosny skowyt cierpienia i zawodu niósł wiatr wzdłuż wczesniej wiernie odwzorowanych krajobrazów na sprofanowanych sztalugach.
Zamknęła oczy i opadła na goła ziemię, nie chciała patrzeć znów i znów na swą rozdzierająca,gorejąca pustkę
Wstała po chwili, tchnieta jakimś przeczuciem.Obok niej znajdował się kot całkiem młody,czerń jego futra świeciła w słońcu. Spogladał szparkami na dziewczynę.
Mimowolnie wstała podparta na łokciach. Uśmiechnęłą się przyjaźnie,zapominajac o własnej niedoli.
-Skad się tu wziąłeś?-objęła jego połyskujące,miękkie futerko.Z oczu napłynęły jej łzy,srebrząc czerń ciała zwierza.
Zamruczał i ziewnął przeciągle.Poczułe jego równe bicie serca.Odetchnęła. Wiatr leniwie zakołysał,powietrze lekko zadrgało.
Cisza nastrajała spokojem i osobliwym wiejkim,sielskim ładem.
Rozgladała się w poszukiwaniu drogi powrotnej.Kot zniknał tak szybko jak się pokazał.
Ogladałą się zaciekawiona dookoła,lecz nigdzie nie było śladu, prócz nikłego zapachu świeżego sianka.
Poczuła zawód, dotarła do niej brutalna rzeczywistość.Po mozolnych pracach usmieżajacych ból istnienia, zostały kawałki zdartego płótna,połamane flamastry i fragmenty drewna.
Jej ciałem wstrząsnął gniew. Złośc paralizował jej myśli.Nienawidziła usilnie nieznznych, tychzłych winnych jej cierpienia.
Szła pieszo,serce rozrywał ból.Nie napotkał nikogo. Wiatr przyjaźnie kołysał trawą nieukoszoną, gałęzie smagały twarz mokrą od łez.
W jednej chwili chciała wymierzyć swój gniew, krzyknąć i głośną skarge wyrazić lecz przyroda niewinnie się prezentowała.Była zupełnie sama.
Z oddali zobaczyła domek swój i babci.Bała się pzrystąpić próg, z obawy,że nikogo nie zastanie. Płacz coraz mocniej napierał, lzy opadały na smutna twarz, nie przynosząc ukojenia.
Nieopodal chaty,zdawało się dziewczynie,że widzi babunię. Jej ponura twarz nareszcie rozpromieniła się szczęsciem.
-Babuniu to ty?-dziewczyna objęła staruszkę z całej siły,az poczuła bolesny uścisk wokół ramion.
-Jestem. Dlaczego ciebie tak długo nie było? Czemu placzesz?-babcia wyswobodziła się z objęć,patrzyła badawczo na nastolatkę.
-Znalazłam babciu u Ciebie na strychu przybory malarza. Postanowiłam cos stworzyć, czułam takie pragnienie.Pobiegłam tam w pole by namalować krajobraz.Po chwili gdy błądziłam i wróciłam na miejsce,ktoś zniszczył i zabrał moje prace.Tak chcialam ci je pokazać-dziewczynie załamał się głos.
-Nie płacz cos mi jeszcze namalujesz? A skąd wiedziałaś,że u mnie w starym schowku na strychu są przybory malarskie?-dociekała staruszka.
-Nie wiem skąd. Po prostu czułam potrzebę by tam iść, coś mną kierowało.Dziwne czułam się jakbym tam kiedyś była,mieszkała i to wszytko znała wczesniej-odparła z mocą zdiewczyna.
-Chodźmy do domu na posiłek,opowiedz mi dokładnie-zażądała staruszka.
-Jest kot czy znowu gdzieś uciekł?-spytała.
-Nie ma go.Koty chodza własnymi drogami.Potrafią lepiej zadbać o siebie niz dziecko-rzekła spokojnie,wchodząc do kuchni pachnącej świezym ciastem jabłkowym.
-Babciu a kto to jest Klotylda? Znalazłam jej pamiętnik-Zofia patrzyła na twarz staruszki pełną nieodgadnionych emocji.
-Zjedzmy coś a potem porozmawiamy-odparła staruszka,tlumiac emocję.
Gdy posiłek został zjedzony i gdy stoł zostal idelanie wytarty i gdy porządek zapanował,babcia oddaliła sie bez słowa do własnego kata i tam zajeła sie robótkami ręcznymi.Zwiększając tym samym bogatą kolekcję szalików i czapek.
Zosia udała się do swego pokoju.Smutek narastał w Zosi duszy ilekroć uświadomiła sobie o zniszconej,misternie wykonanej pracy plastycznej.
-Na Boga czemu żli ludzi mają moc pozbawić dobrego czlowieka nawet sensu życia?-biadoliła raz po raz tuląc rozdygotane ciało włąsnymi dłońi.
Zamilkła nasluchyjąc odpowiedzi lub pocieszenia ze strony babci.Została sama z nadmiarem pytań.
Jej mysli rozbiegly się we wszystkie strony.
Usiadła. Przypomniala sobie o znalezionym pamietniki.Czym prędzej dotknęlą jego starej lecz dobrze zachowanej faktury.
Zanurzyła się w starej lekturze.
"Przyszłam na świat w kraju, ktrego nie było na mapie.Co rusz wybuchały a to zrywy narodowe a to walki partyzanckie.Bieda była okrutna i nader nieludzka,pozbawiajaca każdego żywego godności,kto tylko miał czelność przybyć nieproszony na ten straszny świat.
Ja swojego przyjścia żałowałam i żaluję po dzis dzień. Cóż mi po tym życiu,które nikomu dobrego nie dodaje a jeno biedę powiększa i tak bezdenną. Płakłam od zawsze i wciąż płaczę gdy zapisuję te słowa.
W mojej rodzinie było nas zawsze zbyt dużo, nigdy nie umiałam nas poczętych zliczyć.Ja sama do dziś nie wiem ile miałam rodzeństwa żywego i martwego. Wiadomo mi,że noworodki martwe się u nas rodziły albo żywot wiodły ledwie krótki.Na niewinne żyjątka choroby legły się jak myszy w stodole.Tyfus, cholera a to suchota zabierała szybko i często, szczęsciarzem był ten kto bez cierpienia i głodu odchodził do piękna po stronie najlepszej.
Ja miałam w sobie to nieszczęście,że przezywałam wszystko i na wszystko muisłam patrzeć przerażonymi oczami..."
Zofia na chwilę odłozyła odręczne,kaligraficzne pismo jak pojęła dziewczyna z wielkim wysiłkiem,nakładem swego cierpiącego serca utworzone.
Po jej ciele przebiegł zimny dreszcz,jakby dotyk czyjejś wątłej dłoni usiłował dodać otuchy czytającej.
-Piekny ten pamietnik, ta osoba jest mi dziwnie bliska.Mam przeczucie jakbym doskonale znałe zapisane myśli,jakbym to ja była.Dziwne-pomyślała.Do jej oczu nabiegły łzy spowodowane wzruszeniem i niesłychanym bliskim zrozumieniem.
W tak osobliwym stanie,osobliwego zatracenia w starej lekturze,zastała dziewczynę babcia.
-Zosiu,wybacz ale są niekiedy niemożliwe sprawy,na których odpowiedzi brak,tylko zaduma i milczenie wystarcza-rzekła spokojnie patrząc na zawstydzoną dziewczynę,chaotycznie usiłującą ukryć czytany kajet.
-Przepraszam.To było silniejsze ode mnie-głos Zosi drżał z emocji.
-Czytaj, to powinno ci pomóc ci bardzo pomóc w zrozumieniu swej doli.Klotylda to była moja ciocia,jej los był nieludzko okrutny-odparła z powagą i wyszła,stukając nerwowo swymi drewniakami.
Zofia pogrązyła się ponownie w interesującej lekturze.
Wzrokiem omiotła rozmyty atrament pisma i jęła czytac ze zrozumieniem, szeptem.
"Matula moja zmarła podczas porodu. Wydała na świat sierotę z której nikt nigdy sie nie radował. Tą niespodziewaną,nieprzydatną sierotą okazałam się ja sama. Po cóz matuli przyszło z wydania mnie na swiat, skoro własnego życia nien zdołała ocalic dla tej licznej gromady,które na swe nieszczęście trzymały się kurczowo swego życia,nieświadome tego złego,które już zagladało od progi. A kysz mi taki żywot co jeno rozpacz,nędże i ból przeokrutny zadaje.
Matula z pewnością przenosząc się w najlepsze świata, najpiekniejsze dla siebie samej szczęście zabrała, po to bysmy my niebogi w dziedzictwo wzięli tenże straszliwy byt.
Matuś nie doczekała sie swych czterdziwestych urodzin, nie była młoda lecz do staruszek jeszcze nie mogła się zaliczać.
Jakże mi potem cierpła dusza przez dalsze lata ilekroc ktoś bezduszny raczył mi wypomnieć moje żywe i zbyteczne urodzenie.
Co ja winna, że los mój takim fatum został zapisany? Gdybym wiedziała co nastapi zaś potem,ubłagałabym największe bóstwo aby rodzicielkę przy zywocie do starości uczciwej trzymała, mnie niebogę odebrał skoro narodzoną. Niechby nawet matuś wiedzy nie miała,że dziecie kolejne miała, niechby jej znachorki rzekły, że żadnego dzieciecia nie było a ,że usunieto jej popsute jelito lub kamień z nerki. Tak byc powinno.
Przeznaczenie wcale nie lituje się nad najsłabszymi, nie ukara złoczyńcy bo ono wykłada własne racje, które nawet najwięksi mędrcy roztrzygnąc nie potraią.
Istnieli tacy,ktorzy usiłowali dowiedzieć dla dlaczego tak byc musi a nie inaczej i zamiast zblizyć sie do pradwy tylko włąsny rozum postradali na zawsze.
Ja biedna istota nie godna jestem by zadawac sobie pytania na brak odpowiedzi.
Pozostaje mi jedo przyjmowac kolejne chlosty od żywota doczesnego dopóty,dopóki nie padnę powalona z wyczerpania.
Najwczesniejsze lata dzieciństwa przepędziłam na robotach w polu. Dopóki unieśc umiałam kosz z ziemniakami, szłam w pole pomagać, dzwigać.Nie zrazona ukropem piekielnym, wiązałm powrósła na zboże, sierpem pszenicę tratowałam.
Moja zaplatą byla miska chudej zupy lub farmugi pozbawionej smaku.
Do nauki miałam dryg i dużę chęci. Tymczasem bezduszni nauczyciele, złoczyńcy bez skrupołów pogardzali takimi nędznymi istotami mojego pokroju.
Zamiast zachęcąć do zdobywania mądrości, wytykali jeno moje słabości, w razie nałego nieposłuszenstwa zasługiwałam na razy bolesne i baty straszliwe.
Powiadano,że nie rokuje na człowieka.Pozbawiono mnie nadziei na lepsze jutro.Wmawiano,iż nic w życiu nie zdobędę.
Toteż uczyłam się juz tylko potajemnie tak by nikogo nie gorszyć i by inni nie wyśmiewali mojej daremnej pracy.
Wtedy gdy mrozy panowały straszliwe do tego stopnia,że nikt nie raczył z chałup wychodzić ja niezrazona iglastym i dokuczliwym mrozem szłam do bibliotek i tak zaszyta czytałam ksiazki dozwolone i zabronione.
Moja dusza podczas takiego długotrwałego czytania zyskiwała nowe życie a serce jakby biło mi odważniej. Ilez się nasłuchałam cierpkich pytań skąd jestem, skąd pochodzę, na coż mi lektury nie przeznaczone dla mnie?
Udawałam wtedy niemowę i istotę ułomną, wówczas litowano się nade mną tak,że nawet cudze skórki chleba mogłam trawić do woli i zimna herbate upić z cudzego stołu. Dla mnie to była wielka uczta zarówno umysłowa jak i cielesna.
Jak mi wtedy przyjemnie było.Pamietam doskonale nowe, pachnące świezością lektury Henryka Sienkiewicza, Adama Mickiewicza, Marii Konopnickiej. I wielu przyjaznych pisarzy których wymienić wszystkich nie zdołam.
Wzdycham do tamtych chwil po dzis dzień. Ciepło pochodzące ze spalonego wegla w tamtych osobliwych pokojach zdaje sie bibliotekach to mój najwyzszy raj do którego zawsze zachłannie sie uciekałam. tam zazwyzcaj nie trafiały do mnie razy, ni ciosy słowne, ni obelzywe zaczepki.
Zosia odłozyła lekturę pamiętnika, poczuła jak jej policzki zawilżają łzy wzruszenia.
-Biedna ta Klotylda ale jaka mi bliska. Skąd ja Ciebie znam? -pytała Zofia raz po raz,
Nastolatka zamknęła oczy, odsunęła czytany sztambuch, w tem w jej umysle, zaskakujaco żywo i namacalnie zaczeły przemieszczac sie obrazy jakby stanowiły dalszy ciag czytanych wspomnień.
Dziewczyna oddała się napływajacym wydarzeniom.Nie była juz biernym widzem kina lecz miała nieodparte wrażenia jakby zdarzenia dotyczyły jej samej.
Zadziwiajace stały sie obrazy pierwszej wojny;strach, potworny niepokój, nasilajacy sie podczas bombardowań i nieustanne ucieczki, byle dalej.
-Zosia, jutro masz zdawac przedmioty w szkole, wiedziałas o tym?-babcia stanęła obok dziewczyny i z rosnacym niepokojem oglądała nastolatkę pograżona w niejakim transie.
-Zofia tu ziemia-starsza kobieta, chwyciła za ramię swą podopieczną, potrząsneła nim lekko.
-O co chodzi?-dziewczyna podsoczyła nerwowo, zdawało sie jakby dopiero powróciła z dalekiej krainy.
-Na karteczce masz adres szkoły, musisz mieć jakąs cenzurkę jakies świadectwo ukonczenia szkoły bez tego nie dasz sobie rady samiutka-odparła troskliwie i dosiadła się do zamyślonej i milczącej nastolatki.
-Tak wiem.To już jutro. Guwernatka już nie przyjdzie więcęj?
-Nie przyjdzie. Musisz wziąć sprawy w swoje ręce.Gdybyś blądziła jutro z rana, pytaj przechodniów, pokieruja tobą. Nie możesz się spóźnić,wyjdziesz jutro skoro świt-dodała z moca i natychmiast zniknała w polu widzenia dziewczyny.
Rozdział XI
Nazajutrz chłodny nastał poranek, ciemne chmury z trudem panowały nad coraz bardziej widocznym opadem deszczu.
Zofia zbudziła się pierwsza, wmusiła w siebie wcześniej przygotowane kanapki, wypiła chłodne kakao, narzuciła na ramię starannie naszykowany plecak.
W domu panowała idealna cisza. Babunia spała w swym salonie, cicho i spokojnie jakby nie chciała niczym niepokoić dorastajacej panny.
Zofia pełna obaw, wyruszyła w drogę, która wydawała się nie mieć końca.Na koncu języka czuła jeszcze smak porannego mleka.
Pożółkłe zboże oraz poruszające się na wietrze konary drzew zdawały się kłaniać pieszej. Dziewczyna parła niezrażona, wtem zdałą sobie sprawę,że zapomniała adresu do szkoły. Znała tylko nazwę placówki.Dostrzegła wtem w polu pracujące chłopki. Pośpiesznie spytała o drogę do szkoły.
-A ta szkoła, panienka niech poczeka na autobus taki żółty i niech wsiada to za trzy przystanki trzeba potem wysiąć. Przystanek autobusowy jest tam-bezzębna kobieta wskazała zgietym palcem polna drogę.
-Dziekuję-rzekła grzecznie i jęła iśc we wskazanym kierunku.
Gdy dotarła na miejsce,nie spotkała ni żywej duszy. Zaniedbany obiekt przerażał swym zapomnianym wystrojem.Obok pędziły nieprzepisowo jedynie rozmaite samochódy. Odczekawszy nieco, straciła cierpliwość i weszła na środek polnej drogi i poczęła niemal spazmatycznie zmuszac po zatzrymania wszelkie pojazdy.
Wsiadła do starego gruchota, w którym podrózowało dwoje niewinnie wygladajacych staruszków.
-Do szkoły numer 5 dojadę?-krzyczała uczennica na ich widok.
-Dojedzie, wsiada do tyła-odparł staruszek zajety prowadzeniem auta i jedocześnie palący cygara.
-Jestem wdzięczna-dodała zamyślona.
Jechali w milczeniu, podziwiając urokliwy,górzysty krajobraz, który tego dnia zdawał się połyskiwać w kolorach tęczy.
-Już dojechała. Tam za sklepem jest ta szkoła. My tu nasze córki posyłali kiedys na naukę-rzekli niemal jednoczesnie.
Zofia podziękowała wylewnie swym wybawcom i ruszyła niepewnie w stronę szkoły.
Wokół budynku spory tłum młodzieży zdołał się zgromadzić. Młodzi lrązyli w każdym możliwym kierunku, niczym male mrówki.
Zofia poczuła się bardzo zagubiona, żałowała teraz solennie swej wyprawy w nieznane.Obeszła szary budynek dookoła.Spytała przechodząća obok kobietę o godzinę.
Paradna dama swym wysokim altem krzyknęła do zgromadzonych, iż za siedem minut rozpoczyna się edzamin z języka polskiego.
Nastało grobowe milczenie. Młodzież bez szemrania, zanadto przerażona niczym stado owiec kroczyła tuż za kobietą. Zofia szła ze spuszczoną głową na samym końcu licznego pochodu. Gdy już dotarła do sali egzaminacyjnej,gdy przekraczała jej próg, wtedy zobaczyła swoich dawnych kolegów, dosiadajacych wyznaczonych ławek. Poderwali się dawni znajomi, jakby oparzeni wrzatkiem.
Natychmiast poczeli się zbliżąc do dziewczyny,bezczelnie tratując pozostałych i swoje spojrzenia natarczywie wbijali w przerażona nastolatkę. Jednoczesnie krzyczeli niecenzuralnie z oddali co rusz chaotycznie pełni pogardy i wścibstwa.
-Zośka co ty tu robisz? Zocha by cie diabli?Jesteś poszukiwana do licha ty mała cholera-dawni znajomy wsród nich Marek co zranił jej serce, napierali na nastolatkę.
-Co sie dzieje, do sali natychmiast!-krzyczał ten sam kobiecy alt.
Zofia tymczasem była sprytniejsza, pierwsza wybiegła na zewnątrz budynku, ukryła się za nieczynntm schowkiem na narzędzia i modliła się w duchu aby oni nie zdołali jej dosiegnąć.
Wstrzymała oddech, czując zbliżajace się niebezpiezceństwo. Nastała cisza. Zofia wyjrzała, dostrzegła tył Marka. Rozpoznała jego lekki chód i sylwetkę dojrzalsza o kilka lat. jje serce znów przeszył ból i wielki zawód.
Młodzież rozpoczeła zaplanowany egzamin. Zofia tkwiła wciąż ukryta,pokonana, niezdolna do wysilku.
Deszcz dał upust swym emocjom padał długo i intensywnie. Zofia płakła wraz z nim długo i samotnie, tkwiąc wciąż w strugach deszczu.
Nareszcie gdy rękawem wytarła mokra twarz i gdy zdołała nieco emochi ostudzić, skierowała się do sekretariatu.
Zastała samotnie siedzącą młodą dziewczynę, zajeta robieniem makijażu.
-Prosze pani, dziś nie mogłam napisac egzaminu czy będzie inny termin?-Zofia pierwsza sie odezwała.
-Będzie być może ostatni poprawkowy za kilka miesięcy, drugiego września a matematyka chyba trzeciego września a co?-odparła mloda kobieta niedbale.
-Dziekuję-Zofia z wdzięczności była gotowa ucałować niewiele starszą od siebie dziewczynę.
Nastolatka pomknęła w droge powrotną, jej dusze i serce targały co rusz sprzeczne emocje;od żalu, rozpaczy, tęsknotę przez gniew, wzruszenie i na nadziei wcale nieskończywszy.
Parła przed siebie, smutna i pokonana. Marzyła o zwykłym, ciepłym posiłku spożywanym w towarzystwie babuni i kota oraz o lekturze pamiętnika.
Gdy dotarła na miejsce, zadziwiajaco szybko, zastała babunię głaszczącą kota na wyrandzie domu.Jednak zdawało się dziewczynie,że droga powrotna trwała krócej, a to z powodu natarczywych myśli,które wciąz zajmowały umysł nastolatki.
-Zofia widze,że cie cos gnebi-staruszka patzryła na dziewczyne szparkami oczu, podobnie jak kot.
-Spotkałam tam tych uczniów, przed którymi wolę sie ukrywać.Nie lubie o tym mówić.Niechaj przyszłośc odejdzoe-rzekła ze smutkiem dziewczyna.
-Pamiętaj, przyszłośc może nastąpić wtedy gdy uporamy się z przeszlością.Nie traćmy terazniejszości z powodu kolców przeszłości. Kto tam był?-rzekła starsza kobieta, biorąc na kolana zadowolonego kota.
-To byli ci koledzy, którzy drwili z powodu mojej biedy,pochodzenia. Ubliżająć mi chcieli poczuc się lepsi-dodała ze smutkiem dziewczyna, wchodząc do domu.
Staruszka poczłapała tuż za dziewczyną.
-Siadaj do stołu, mamy gołąbki-rzekła z usmiechem gospodyni.
Dziewczyna z apetytem przystąpiła do posiłku, wciąż majac w pamięci drwiące usmiechy tamtych uczniów. Nie umiała pojąc dlaczego nie została przez nich nigdy zaakceptowana. Wiedziała,że co niektórzy uczniowie także byli ubodzy a kilku z nich przychodziło z ośrodków opiekuńczych.
Wiedziała ponad wszelką watpliwość, że nie pasowała do tych bezdusznych,niewrażliwych młodych ludzi, którzy nigdy nie próbowali z Zofią nawet porozmawiać, podczas gdy ona sama życzliwie i dobrodusznie szukała ich kontaktu i akceptacji.
Dodaj komentarz