basn o szalonym łosiu
Basń o szalonym łosiu.
Wcale nie tak dawno temu i wcale nie tak daleko bo na Opolszczyźnie przyszedł na swiat pewien łos.Nie był on ani brzydki ani ładny, zwykły łos, jak na zwierzę w tym gatunku lecz był zbyt chudy i zbyt długi.Nie nadano mu imienia wcale żadnego.Wołano za nim łos i wystarczyło by wiadomo było o kogo chodzi. Razu pewnego rodzina łosia wyruszyła na długi spacer z którego nigdy nie powróciła.Zatem łosiu od małego musiał przywyknąć do samotnosci wsród innych zwierząt.Obce lesne zwierzęta nie polubiły łosia bo i nie potrafiły wspólnego języka z nim znaleźć ani wspólnych zainteresowań.Toteż łosiu krążył wokół lasu sosnowego w poszukiwaniu przygód i przyjaciół.Lecz nigdy nie dane mu było zawrzeć z nikim żadnej znajomosci. Spoglądał czasem zmartwiony zza drzewa i gapił się na inne wesołe stada i pary wilków i innych gromad.Usiłował nawet podstępem wkupić się w łaski saren,lecz rychło gorzko tego zamiaru pożałował.
-Nie chcemy takiego wielkoluda w naszym stadzie, nie pasujesz do nas-skrzeczała szefowa stada saren.
-Ale dlaczego mnie nie chcecie za swojego?-nie poddawał się łos.
-Jestes leniwy,niesympatyczny,nerwowy i dziki.Nie miałybysmy z ciebie pożytku . Poszukaj innych przyjaciól. Zapytaj wilka, niedźwiedzia, dzika albo zająca.-radziła sarna i czym prędzej zbiegła w siną dal.
-Wredna z niej małpa-syknął łosiu, szczerze urażony.
-Wszystko słyszałam. Albo spróbuj ty szczęscia u ludzi bo powszechnie wiadomo, że oni są podlejsi i bardziej bezduszni niż my-dodała sarna,odwracając się tyłem do rozmówcy.
-Skoro ludzie tacy okrutni są to czemu mam się z nimi zapoznawać?-pytał łos.
-Kto wie być może z nimi znajdziesz więcej wspólnego niż z nami?-krzyknęła sarna wybiegając w gęsty las.
Łos nie czuł sympatii do ludzi więc czym prędzej odszukał niedźwiedzia spiącego w zaroslach i od razu spytał o szanse na przyjaźń.
-Nie ze mną.Nic nie warte są twoje przysługi i nigdy nie dotrzymujesz słowa-rzekł ospale niedźwiedź.
Zrazu spotkał wiewiórkę i ją począł wypytywać o szanse na braterstwo.
-Oj nie łosiu, na nic mi taki ktos kto wyrywa mi orzechy i wyrzuca pod most. Ktos kto krzyczy i przezywa oj nie- dygotała gniewem wiewiórka.
Niebawem zjawił się zając, który szybko wymówił.
-Dla mnie też nie byłes dobry. Zabierałes mi marchewki i szydziłes że jestem karzeł-żalił się szarak.
W słońcu wygrzewał się dzik i tamten na widok łosia jęknął.
-Ja się z takimi nie zadaję znajdź sobie innego jelenia-ofuknął lekceważąco.
-Jelenia powiadasz lecz gdzie go szukać?-zmartwił się łos.
Upokorzony i osamotniony łos postanowił ostatecznie poszukać przyjaciół gdzies wsród ludzi. Pamiętał zbyt dobrze nasz łos jak wciaż rozpaczliwie poszukiwał znajomych wsród dzików, niedźwiedzi a nawet wiewiórek ale i tam nie znalazł przyjaciół, gdyż uważał się za kogos ważniejszego i mądrzejszego od wszystkich lesnych zwierząt.
Pokonany przez dokuczliwą samotnosć nareszcie postanowił schować swój zwierzęcy honor do kieszeni i od tej pory skradał się najbliżej domostw zamieszkiwanych przez ludzi. Kiedys w porze straszliwie rozszalałych tornad i trąb powietrznych wpadł na pomysł aby ukryć się w piwnicy pewnego starego domku zamieszkiwanego przez starców ale i tu zabrakło mu odwagi.Ukryty za szeroka lipą zbliżył się do przyjaznej chaty lecz szybko napotkał starszych ludzi uzbrojonych w broń mysliwską. Zrazu ogarnął łosia strach pierwotny. Gdy następnego dnia zobaczył on obok polany kilku grzybiarzy, tamci podniesli tylko paniczny krzyk i wrzaskiem przepędzili intruza.
Aż pewnej długiej nocy gdy księżyc swą srebrzysta pełnią zaglądał do izb mieszkańców wsi pod Opolem. Pewna wzorowa domowa gospodyni krzyknęła do starego męża mysliwego, znudzonego leżeniem na kanapie.
-Idź ty stary dziadzie upoluj w końcu cos na mięso. Nie mamy nic do jedzenia. Potrzebuję mnóstwo mięsa najlepiej z dzika albo jelenia-głos żony mysliwego niósł się echem,otwartym oknem do lasu.
Gospodarz niemrawo porzucił rozpadającą się kanapę, mrucząc własne klątwy pod nosem i wyruszył niechybnie do lasu uzbrojony w wysłużoną mysliwską broń.
Jeden rzut oka gospodarza na pogrążony we snie las wystarczył by stary pożałował swej wyprawy. Wygramolił się na ambonę, szpetnie przy tym klnąc bo jego otyły brzuch odmawiał współpracy przy wspinaczce na sam wierzchołek.
Długo rozglądał się sennie na las spowitym w mroku, na skoczne wiewiórki i dzięcioła przytwierdzonego do kory.
-Po kiego jej słucham?-wypluł mysliwy na lesno runo.
Tymczasem tuż obok drzew sosnowych zdawało się,że ktos żywy się przechadza. Stary wytężył słuch i wystrzelił na oslep swój niepewny cel. Stanął jak wryty,zawstydzony swej reakcji. Cos jakby się osunęło i opadło na liscie,jęcząc niemal po ludzku.
Stary mysliwy zszedł z wysiłkiem z ambony i walcząc z upadkiem wkroczył do zastrzelonego.
Zastał zwierzę jeleniowate,leżące i poruszające lękliwie kończynami, z których to jedno kopyto przeszyła kula z broni.
-O ludziska co za chude i brzydkie zwierzę.Z tego kopyta nie nakarmię gospodyni. Co robić?-sięgnął za zdrowe kopyto zwierzęcia i począł rannego wlec przez las w stronę swej chaty by spytać swą żonę o radę.
Gdy zasępiony,ciężko dysząc dowlókł łosia półżywego za prób swego domu, napotkał groźne spojrzenie gospodyni.
-Cos ty stary głupcze za szkielet mi przyprowadził,a kysz a kysz mi z tym-gospodyni rozkładała swe pulchne ręce.
-Chciałas to masz.To będzie Tomasz. Łos Tomasz- zasmiał się stary odsłaniając swą niedopasowaną szczękę.
-Przecież to chude i stare a z tego w życiu mięsa nie będzie-rzekła gospodyni.
-Na mięsa się nie nadaje. Opiekuj się rannym a potem się zobaczy-rzekł pojednawczo stary, wprowadzając ranne zwierzę do izby.
Od tej pory ranny łos Tomasz zażywał opieki i troski gospodyni, zjadał ludzkie posiłki i bał sie ,że na tym wikcie przytyje i tym samym pójdzie na mięso.
Łos przezornie jadł tyle tylko aby przetrwać i aby stale już zażywać opieki szczodrej gospodyni.
Czasami łos Tomasz podsłuchiwał przechwałek starego mysliwego na temat jego polowań i wtedy podłużna twarz łosia także rozszerzała się przekomicznie w ludzkim usmiechu.
Dodaj komentarz